Nigdy nie ufaj nieznajomym.
Tak zawsze powtarzała babcia małemu Maelarowi, co starszy o kilkanaście lat Maelar pamiętał, chociaż nie zawsze się do tego stosował. I chociaż demoniczka wpakowała ich w kłopoty, a na dodatek pobiegła w stronę nowo przybyłych, elf nie zdecydował się na wpakowanie jej strzały w plecy.
Zbirów, którzy z pewnością nie byli sojusznikami ani oprawców, ani ojca demoniczki, było siedmiu. Nie wyglądali na wielkich wojowników, ale ich przewaga liczebna mogła przeważyć. Co prawda Maelar i jego towarzysze również do wielkich wojowników się nie zaliczali, ale za to ich doświadczenie bojowe nie ograniczało się do rabowania bezbronnych podróżnych na traktach.
Niestety, nie udało się uniknąć starcia i oddalić się po cichu, więc jedyną opcją, którą można było przyjąć, było wyeliminowanie przeciwników, zanim oni zrobią dokładnie to samo.
Odkładając na później rozważania o losie (wspomnianej przez opryszka z łukiem) służby, tudzież rozważania o tym, kto im taki los zgotował, przygotował łuk i po cichu zrobił parę kroków do przodu.
A potem, stale kryjąc się w cieniu, strzelił do tego, który wydawał się być hersztem tej zgrai opryszków.