Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-09-2017, 14:30   #179
Vesca
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Wizja part 1

WIZJA ALICE - BRAKUJĄCA CZĘŚĆ...

Alice znów była młodszą sobą. Nie miała władzy nad swoim dawnym ja, ale czuła w środku ekscytację i strach. Z jednej strony ekscytowało ją, że wreszcie dowie się, co stało się dawno temu, z drugiej strony niepokoiło ją to.
Obserwowała wszystko swoimi młodszymi oczami…
Młodsza Alice tymczasem czuła się dziwnie. Było jej niedobrze, a jednocześnie czuła się pełna sił. Kręciło jej się w głowie i nie mogła przestać delikatnie drżeć. Zerknęła na rękę Terrence’a tuż przed sobą i niespokojnie wzięła ją od niego. Oklaski brzmiały dla niej jak nieprzyjemny, dziwny huk. Była skołowana, blada i mocno zagubiona.
- Dubhe? - zapytała półszeptem, tak że najpewniej tylko mężczyzna kucający przy niej zdołał to wyraźnie usłyszeć. Podniosła na niego spojrzenie niespokojnych, rozjaśnionych po wyładowaniach oczu, które były teraz zaszklone i delikatnie za jasne, wyraźnie póki jej emocje nie ochłoną, buzująca w niej teraz energia nie uspokoi się.
- To jedna z najjaśniejszych gwiazd - odparł Terry. - Nie masz pojęcia, jak wiele dziewcząt przechodziło przez ten test. Jedynie ty go zdałaś. Ty okazałaś się prawdziwa.

Szum wokoło narastał. Ludzie skryci w maskach wyciągali ręce, aby tylko dotknąć Alice, jak gdyby była żywą relikwią.

- To miły prezent na urodziny - Terry uśmiechnął się. Jego oczy tak ciepło wpatrywały się w Alice, jak gdyby byli najlepszymi przyjaciółmi. Elegancki mężczyzna pomógł jej wstać. - Odezwij się do nich - zaproponował. - Bardzo długo czekali, aż objawisz się nam.

Dorosła Alice nie rozumiała. Jeśli nic się nie stało, gdzie w takim razie zniknęli ci wszyscy ludzie? Młodsza Alice była natomiast nadal skołowana, a teraz i nieco wystraszona i onieśmielona postawą ludzi naokoło. Podniosła się z pomocą Terry’ego, ale przytknęła niezranioną dłoń do głowy, jakby łupało ją w czaszce. Rozejrzała się po zebranych, przez maski trudno jej było zdecydować czy powinna na kimś zwiesić spojrzenie wróciła więc wzrokiem do mężczyzny odpowiedzialnego za to, co tu się dziś stało
- Nie rozumiem… Jaki test… Dlaczego? Nie mieliśmy pomóc jakimś duchom? Nie rozumiem… Nie rozumiem… - nerwowo wciągnęła powietrze do płuc. Natłok osób lekko ją stresował i nadal nie czuła się dobrze. Patrzyła na Terrence’a w taki nieobecny, ale wyraźnie spłoszony sposób. Widać było, że kompletnie nie ma pojęcia co się dzieje, co ma mówić i że zaczyna się denerwować…
- Nie martw się, pomożesz małej Mary w swoim czasie - Terry uśmiechnął się ponownie. Tym razem jednak na jego czole wykwitła bruzda, kiedy spostrzegł, że Alice wcale nie czuje się komfortowo. - Wszyscy na górę! - krzyknął. - Noc jeszcze młoda, będziemy świętować!
Odpowiedziała mu fala entuzjazmu. Straszni sataniści w maskach jakby w międzyczasie zmienili się w nastolatków na imprezie Halloweenowej. Część ludzi chciała zostać, zapewne chcąc być świadkiem kolejnego mistycznego doświadczenia, jednak i oni w końcu ruszyli na górę.

Z przytłaczającego tłumu zostały tylko trzy osoby, które wnet ściągnęły maski. Samuel wpatrywał się w Alice z poczuciem winy i skruchą, Lenore z żywym zainteresowaniem, a Jennifer z uwielbieniem. Żadne z nich jednak nie odezwało się, jakby czekając, że Alice odezwie się w pierwszej kolejności.

Alice obserowowała w milczeniu jak młodsza Alice wiodła wzrokiem za wychodzącymi. A potem ich wspólna uwaga spoczęła na trzech postaciach, które pozostały w sali poza Terrence’m. Usta młodszej dziewczyny zadrżały, kiedy zobaczyła minę Samuela. Starsza Harper surowo obserwowała wszystko w ciszy.
- Wie… Wiedzieliście? Wiedziałeś? - zapytała najpierw wszystkich, a potem samego chłopaka. Drżały jej dłonie. Czuła się nadal zagubiona, a teraz jeszcze zdradzona.
- Co mi się stało? Dziwnie się czuję… Kręci mi się w głowie… - mówiła dalej, wciąż zaniepokojona, ale spokojniejsza, niż wtedy gdy był tu cały tłum postaci.
W międzyczasie Jennifer podeszła do Terry’ego i uśmiechnęła się do niego lekko. Wydawało się, że zna mężczyznę najlepiej z całej trójki.
- Terry, nie przygotowałeś żadnego poczęstunku dla Dubhe? - zapytała z żartobliwym wyrzutem. - To znaczy… mam na myśli jakiegoś prócz księgi.
Mężczyzna najpierw pobladł, a potem poczerwieniał jak dżentelmen.
- Jestem Terrence, żaden Terry - odpowiedział tylko.

Tymczasem Samuel zrobił kilka kroków do przodu. Wydawało się, że boi się, czy Terry pozwoli mu zbliżyć się do Harper. Chyba że… to właśnie jej się obawiał.
- Alice… - zaczął.
- Oni o niczym nie wiedzieli, kochana - wtrąciła się Jennifer. - Trochę wami pomanipulowałam, przystojniaku - uśmiechnęła się do Samuela, który ani na moment nie odrywał wzroku od Alice.
- Ja nie mam nic przeciwko - wtrąciła się Lenore. - To najlepszy wieczór mojego życia.
Wydawało się jednak, że Sam nie podziela jej zdania.

Młoda panna Harper skrzyżowała ręce na piersi, obejmując dłońmi ramiona i nadal nie czując się dobrze, westchnęła ciężko. Nikt jej nic nie tłumaczył, czuła się nie na miejscu jeszcze bardziej, niż wcześniej. Zadrżała lekko i odstąpiła krok w tył od Samuela
- Chcę… chcę wrócić do domu… Nic mi nie tłumaczycie. Nie czuję się dobrze… - oznajmiła zaraz raczej przygaszonym tonem.
- Alice powinna wrócić do domu - odezwał się Sam, który podniósł wzrok na Terry’ego, jakby rzucając mu wyzwanie. Nieco strachliwe, lecz z głębi serca.
- Nie puszczę cię w takim stanie - Terry westchnął, spoglądając na Alice z troską. Wydawała się autentyczna. - A co, jeśli wrócisz do krewnych, nagle tak zaczniesz świecić i przyprawisz ich o zawał? Pomyślałaś może o tym? - mężczyzna przyjął ton lekarza, który nie chce przedwcześnie wypisać upartego pacjenta z obserwacji.
- To ja pójdę po koc i przekąski - Jennifer zaklaskała, po czym zerwała się na równe nogi i wystrzeliła jak z procy na górę.
Sam natomiast wyglądał, jakby to on miał zaraz doznać ataku serca. Lenore bacznie przyglądała się wszystkiemu, jak gdyby nie chciała, aby ominął ją nawet najdrobniejszy szczegół.
- Młodzieńcze, bądź taki miły i przysuń damom fotele - Terry wskazał meble stojące w rogu sali. Następnie zamilkł, jakby zastanawiając się nad czymś. - Myślisz, że byłabyś w stanie tam dojść? - zmarszczył brwi niczym fizyk przy rozwiązywaniu szczególnie trudnego równania. - Jak mamy porozmawiać, to jak ludzie! - rzekł głosem pełnym kurażu.

Dorosła Alice zastanawiała się nad emocjami młodszej siebie. Chłonęła również całą scenę bardzo uważnie, by zapamiętać wszystko, gdy się przebudzi… Młodsza Harper tymczasem zbladła. No właśnie. Gdyby znów to dziwne coś się z nią stało, gdy byłaby sama z dziadkami? Już uważali ją za uciążliwą, a co byłoby teraz? Nie upierała się już aż tak przy tym, by puszczono ją do domu, choć oczywiście nadal naturalnym odruchem wystraszonej młodej damy było, by chcieć powrócić do strefy dla niej bezpiecznej, a za taką miała swój pokój na piętrze… Zerknęła za odchodzącą Jennifer, a potem znów spojrzała na Samuela i Terrence’a. Jej wzrok padł na fotele. Nie była pewna, czy da radę
- Mogę spróbować… - powiedziała nieśmiało i spojrzała pod nogi, jakby chcąc sprawdzić jak się ma jej równowaga. Postanowiła spróbować podejść do foteli, by Samuel nie musiał się kłopotać.
- Tylko nie przemęczaj się - jej (były?) chłopak upomniał ją, biorąc ją pod ramię. Z drugiej strony Terry podtrzymywał Alice. W tamtej chwili było to kompletnie nieistotne, ale obaj mężczyźni bardzo przyjemnie pachnieli. Starszy drogimi perfumami, a młodszy wodą kolońską. Lenore stała z boku i z pewną dozą niedowierzenia w oczach obserwowała przedstawienie. Wnet we trójkę dotarli do wspomnianego kąta. Alice rzeczywiście czuła się słabo i potrzebowała ich pomocy.
- Jest ci wygodnie? - Terry zapytał z troską, kiedy Harper spoczęła na pięknym, ręcznie rzeźbionym w mahoniu antyku obitym zielonym aksamitem.
Alice usiadła i odetchnęła. Rzeczywiście czuła się słabo na tyle, by nie być w stanie iść sama. Popatrzyła najpierw na Samuela, a potem na Terrence’a. Wcześniej nie odnotowała, że pachnieli tak dobrze, czemu więc teraz? Zamrugała i zmarszczyła lekko brwi, przechyliła głowę na bok i pociągnęła lekko nosem
- Wygodnie… - odrzekła po chwili ciszy, sprawdzając nadal nosem, czy to było tylko takie wrażenie jak szli, czy coś jej się pokręciło w głowie od stresu i znużenia.
- Powiedz mi. Co mi się stało? Czy wszystko wróci do normy? Nie chcę świecić jak żarówka… - zaniepokojona zmarszczyła brwi ponownie.

Wszyscy również usiedli. Na szczęście starczyło foteli. Terry usiadł tuż na przeciw Alice. Wyglądał jak prawdziwy angielski lord.
- Musisz zrozumieć, że to, co wydarzyło się, nie było ani rutynowe, ani zwyczajne. Dlatego też nie mogę odpowiedzieć na twoje pytania z pełną pewnością. Kłamstwem byłoby jednak stwierdzenie, że nie posiadam żadnej wiedzy.
- Czy ona jest chora? - wtrącił się Samuel. W jego głosie brzmiała troska, lecz wypowiedź zabrzmiała dość infantylnie.
- W żadnym wypadku - Terry pokręcił głową. - Alice… właśnie dokonałaś czegoś, co nazywa się skonsumowaniem. Na świecie istnieje osoby i obiekty, które można nazwać - zatrzepotał palcami w powietrzu, szukając określenia - magicznymi. Ta księga posiadała pewne właściwości, a ty skonsumowałaś całą jej - Terry znów zagrał palcami - wyjątkowość.
Dorosła Alice zainteresowała się. Jak to ‘skonsumowała’?
- Skonsumowałam? - zapytała jak na zawołanie młodsza Alice.
- Co to znaczy? Co było w tej księdze takiego wyjątkowego, co teraz jest we mnie? Bo zgaduję, że teraz jest we mnie, tak? - zapytała a jej ton znów stał się niespokojny.
- Była w niej esencja - odparł Terry. Następnie skrzywił się, wymawiając kolejne słowa. - Na świecie są ludzie, którzy korzystają z bardzo sztucznych pojęć. Jakieś Parapersonum, jakieś Paraspatium, jakieś Fluxy i inne PWFy. To wszystko po to, żeby odebrać magii cały czar, jaki w sobie posiada. Zaszufladkować ją, skatalogować. Myślą, że w ten sposób ją ujarzmią, prawda jest jednak inna, Alice. Na tym świecie dzieją się prawdziwe… czary - nieco nachylił się w kierunku Alice i uśmiechnął się, patrząc jej prosto w oczy. Prawie że nachalnie. Harper widziała przebłyski werwy i fascynacji, które gęsto kłębiły się w jego tęczówkach.

Podniósł ze stołu, który znajdował się między nimi, grubą gazetę. Zamaszystym ruchem rzucił ją w powietrze. Poleciała bardzo wysoko, aż pod sufit. Każda jej stronnica oderwała się od całości i zaczęła wirować między nimi. Lenore poruszyła się zaniepokojona i zaintrygowana, a Sam otworzył usta w szoku. Kartki zaczęły się składać, ciągle wirując, aż powstały z nich ptaki. Jeden z tych cudów origami przysiadł na kolanach Lenore, drugi wylądował na dłoni Samuela, a trzeci spoczął na ramieniu Alice i zaczął ją pieszczotliwie dziobać w szyję. Reszta ptaków nie przestawała fruwać dookoła nich. Wydawało się, że kłapią skrzydłami w takt głośnej muzyki dobiegającej z wyższego piętra. Terry natomiast śmiał się głośno niczym dziadek, który wziął po raz pierwszy gromadkę wnuków do lunaparku.
Dorosła Alice nie była zaskoczona, młodsza Alice była natomiast na swój sposób onieśmielona. Zawsze wiedziała, że na świecie są niesamowite rzeczy. Wierzyła we wszystkie legendy i mity, a czasem widywała dziwne rzeczy, ale to było namacalne. Widoczne dla wszystkich, nie tylko dla niej. To było tu. Mogła dotknąć ptaszka z origami, co uczyniła, niemal nie wierząc w to co widzi
- Wspaniałe… Nie szalone… - powiedziała do siebie cicho… Spojrzała zaraz znów na Terrence’a
- Więc… Co ja zrobiłam? Jak ja to zrobiłam? Nie każdy tak umie, skoro mówiłeś, że wiele razy powtarzano ten test. Czemu? - zapytała.
- Uczynić to, co zrobiłaś, potrafi wiele osób. W tym także ja oraz Jennifer. Jednak każdy z nas wcześniej skosztował krwi naszego przywódcy, Aliotha. W ten sposób zyskaliśmy tę zdolność. Sam Alioth zdobył tę moc od… pewnej wyjątkowej osoby. Natomiast ciebie, Alice, wyróżnia to, że zrobiłaś to samodzielnie. Poszukiwaliśmy takiej osoby bardzo długo.
- Ja też chcę spróbować - Lenore nagle odezwała się z pełną determinacją. Chwyciła ptaszka z origami i zaczęła z wielką zawziętością wpatrywać się w niego.
- Odłóż to - Sam jęknął.
Terry natomiast roześmiał się.
- Ptaki nie są magiczne. Ja jestem. Jeżeli zechcesz mnie skonsumować, to optuję za tym, żebyśmy najpierw wymienili się obrączkami.
Samuel nieoczekiwanie parsknął śmiechem, a Lenore wypuściła ptaka, jakby nagle zaczął ją parzyć. Następnie cuda origami rozprostowały się i złożyły na stoliku w gazetę. Terry wziął ją do ręki, po czym zaczął z zainteresowaniem przeglądać.
- Jestem ciekawy, czy tym razem również pomieszałem kolejność stron.
Dorosła Alice układała wszystko w spójną całość. Tymczasem młodsza Alice, rozluźniła się nieco. Czyli jednak nie była aż tak oderwana od tych ludzi jak myślała na początku. Przyglądała się jak ptaki wracają do pierwotnej postaci. Zerknęła na Terry’ego
- A co ja będę umieć? - zapytała ostrożnie.
- … tego jestem bardzo ciekawy - dokończył mężczyzna z uśmiechem. - Wydaje mi się, że to wie tylko Alioth.
Tymczasem na schodach pojawiła się Jennifer, która trzymała w dłoniach tacę z filiżankami, dzbankiem herbaty i ciastkami. O zgięcie łokciowe miała przewieszony koc. Postawiła na stole łakocie, rozłożyła materiał na podłodze i położyła się na nim. Posłała Alice szeroki uśmiech. Była obrzydliwie atrakcyjną kobietą. Jej blond włosy spięte w dwa kucyki ułożyły się złotymi falami na miękkim kocu.

Samuel z jakiegoś powodu wstał i zaczął wszystkim nalewać wrzącego naparu. Zdawało się, że Terry zaimponował mu na tyle, że sam również chciał sprawiać wrażenie dżentelmena.
- A co stanie się z nami? - odezwała się Lenore, wwiercając spojrzenie w Terry’ego. - Mam na myśli mnie i Samuela.
Mężczyzna wzruszył ramionami.
- To wy zostaliście tutaj, choć zaleciłem wszystkim udanie się na górę. Założyłem, że macie jakiś plan.
Jennifer zaniosła się głośnym, perlistym śmiechem. Był miły jak z reklamy telewizyjnej. Następnie przeturlała się na brzuch i podparła głowę dłońmi.
Alice przyglądała się wszystkim oczami młodszej siebie. Miała nadal sporo pytań. Tymczasem młodsza rudowłosa, nie uzyskując jasnej odpowiedzi na swoje pytanie lekko mruknęła i tylko przysłuchiwała się ich wymianie zdań, odpoczywając i licząc na to, że poczuje się lepiej
- A co było w tej księdze? - zmieniła temat i zerknęła na wcześniej skaleczoną dłoń, jakby oczekując tam odpowiedzi.
- Napij się herbaty, moja droga - odparł Terry. Alice przez ułamek sekundy obawiała się, że to cała odpowiedź mężczyzny, jednak ten spojrzał w bok i nagle w ich kierunku nadleciała księga, która wnet wylądowała na kolanach Terry’ego. Wydawało się, że postarzała się przez tych kilkadziesiąt minut o dobre kilkaset lat. Okładka była podniszczona i ledwo trzymała się całości. Strony były tak kruche, że kruszyły się pod samym naporem powietrza.
- To artefakt, który bardzo długo przeleżał na półkach paryskiej biblioteki narodowej. Jest stary, a nawet bardzo. Pamięta czasy Biblioteki Aleksandryjskiej i właśnie w niej spędził większość swojego istnienia. Niegdyś po ziemi chodził pewien - Terry zastanowił się nad słowem, grając palcami w powietrzu - czarnoksiężnik, który posiadał swoich wrogów. Wpisali go do tej oto księgi i zapieczętowali. Od tego czasu nikt nie był w stanie jej otworzyć. Aż do teraz. Wchłonęłaś zarówno zaklęcie, jak i pozostałości, jakie pozostały po samym więźniu - wyjaśnił Terry. - Masz apetyt - uśmiechnął się. Następnie podniósł palec do góry. - Zanim zapomnę! - krzyknął, po czym zwrócił się do Jennifer. - Ubóstwiam cię za tę herbatę. Darjeeling?
- Twoja ulubiona - Jennifer wzruszyła ramionami z uśmiechem.
Alice posłuchała go i ostrożnie sięgnęła po ustawiona najbliżej niej filiżankę. Herbata była gorąca, więc upiła powolutku, malutki łyk. Słuchała z uwagą jego opowieści i zamarła pod koniec
- Znaczy się w tej księdze był jakiś zamknięty duch? Kogo? Skonsumowałam to co po nim zostało i energię samej księgi? - trochę to było dla niej sporo danych. Dłoń z filiżanką jej zadrżała. Zamilkła i w ciszy oceniła czy czuje się już lepiej, czy przeciwnie, gorzej. Na szczęście z każdym momentem czuła się coraz lepiej.
- Kto wie? - Terry zaśmiał się. - Może wchłonięcie drugiego człowieka, czy też raczej pozostałości po nim, nadnaturalnie wpłynie na twoją zdolność empatii - mrugnął okiem, nie mając pojęcia, jak bardzo nie minął się z prawdą. Już miał coś dopowiedzieć, kiedy zmarszczył brwi i przystawił palec wskazujący do ust na znak ciszy.

Drugą dłonią wskazał na górę. Muzyka ucichła.
Dorosła Alice sarknęła w duchu. Młodsza tylko kiwnęła głową, wiedziała o swojej empatii, że jest jakaś większa, ale czy Terrence też wiedział, czy tylko żartował?

Już miała go o to pytać, kiedy mężczyzna nakazał ciszę gestem. Początkowo trochę się zmieszała, ale zaraz i ona usłyszała, że z góry nie dochodzi do nich muzyka. Zmarszczyła leciutko brwi, zastanawiając się czemu i zaraz spojrzała najpierw na schody, a potem na Terry’ego pytająco. Wydawało się, że mężczyzna przestał zwracać uwagę na Alice. Wpatrywał się z uporem w drzwi na górze schodów, które prowadziły na parter.
- Zostańcie tutaj - rzekł. Następnie spojrzał na Jennifer. - Chodź ze mną.
Oboje wydawali się teraz nienaturalnie poważni i nic dziwnego, biorąc pod uwagę ciężar ciszy. Napierała zewsząd. Była jednym wielkim brakiem dźwięku, jak gdyby ktoś nagle usunął powietrze i znaleźli się w próżni.

Samuel powoli podniósł dłoń i zwrócił ich uwagę palcem wskazującym na drobną strużkę krwi, którą zaczęła sączyć się przez szczelinę drzwi. Spłynęła ku schodom i zaczęła kapać przez pierwszy stopień.
Alice nie czuła się zbyt pewnie z wizją pozostania na dole tylko we troje. Odstawiła filiżankę na stolik i wpatrywała się we wszystkich w milczeniu.
Gdy Sam zwrócił uwagę wszystkich na krew, wydała zduszone westchnięcie zaskoczenia, ale zasłoniła usta dłonią i tylko patrzyła ze strachem na kolejne opadające na stopień krople. Cokolwiek stało się na górze, musiało nastąpić błyskawicznie, bo usłyszeliby raczej krzyki przerażenia na dole… Dziewczyna cała się spięła, a dorosła Alice wyczekiwała rozwoju sceny.
Terry zaczął powoli i ostrożnie podążać w kierunku schodów. Każdy krok, który zbliżał go ku celowi jakby wzmagał panującą atmosferę grozy i zawieszenia. Jennifer wiernie znalazła się u jego boku. Lenore odważnie, a może głupio, trzymała się tuż za za nimi, a Samuel postanowił nie pozostawić przyjaciółki samej. Czy Alice również powinna dołączyć do pozostałych?
Panna Harper widząc, jak mimo polecenia Terrence’a, jej towarzysze ruszyli za nim i Jennifer, spięta podniosła się powoli i też ruszyła za nimi. Nie chciała zostać sama, nie lubiła samotności. Nerwowo kręciła kosmyk włosów między palcami, a szła na samym końcu szyku, nie chcąc nikomu przeszkadzać i mieć czas na reakcję, jeśli coś się stanie.

Dotarli do podstawy schodów, kiedy drzwi na samej górze rozwarły się z głośnym trzaskiem. Jeden z uczestników zabawy z rozpaczą zaczął zbiegać po schodach szybkimi, gorączkowymi susami. Nagły ruch przestraszył Terry’ego. Ruszył obydwiema dłońmi i w rezultacie delikatne, lecz stanowcze pufnięcie natarło na Samuela, Lenore i Alice. Znaleźli się kilka metrów dalej, poza zasięgiem wszelakiego zagrożenia. Tymczasem mężczyzna nie zdążył dobiec nawet do połowy schodów, kiedy cienista macka wysunęła się z jasnego wnętrza parteru, owinęła się wokół jego ust i skręciła mu kark. Biedak wylądował na samym dole schodów, tuż u stóp Terry’ego.

Wystraszona pufnięciem Alice wydała cichutkie piśnięcie, kiedy nie wyrobiła i potknęła się o własną nogę, wpadając na Samuela.
Zatkało ją jednak, gdy dostrzegła mackę. Zamykała i otwierała usta. Właśnie była naocznym świadkiem śmierci człowieka. Nigdy nie widziała takowej na żywo, więc była raczej zaskoczona, ale wraz ze zrozumieniem docierało przerażenie, więc zasłoniła dłonią usta. Milczała otumaniona szokiem.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline