Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 15-09-2017, 15:06   #171
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Irakijczyk wyskoczył. Nacisnął spust, kiedy nagły spazm targnął jego prawą ręką. Puścił salwę przez podłogę, a następnie kolumnę, tym samym niszcząc część bezcennej - chociażby pod względem archeologicznym - krypty. Wytężał siłę woli, by trafić mężczyznę i po dwóch sekundach udało się, choć mógłby przysiąc, że minęła wieczność. Kule dosięgły czaszki zakrytej czarnym materiałem i przedziurawiły ją. Mózg rozbryzgał się widowiskowo. Gdyby ktokolwiek zobaczył taką scenę na filmie, doszedłby do wniosku, że efekty specjalne są niewiarygodne. Rzeczywistość, jak się jednak okazywało, potrafiła zaskakiwać.

Alice zasłoniła uszy zanim Sharif rzucił granatem, dzięki temu nie straciła słuchu. I w odróżnieniu od Irakijczyka usłyszała ostatnie słowa mężczyzny.
- Przyślijcie wsparcie na północ. Kościół i podzie… - tyle mężczyzna zdążył rzec do urządzenia leżącego przed nim na podłodze. Potem Khalid zakończył jego żywot.

Triumf Sharifa jednak nie trwał długo. Poczuł metaliczny smak w ustach i osunął się na kolana. Nie stracił przytomności, jednakże krew nie przestała płynąć z jego ramienia, a ból wcale nie słabł. Nie potrzebował natychmiastowej interwencji chirurga. Jednak wypływ osocza musiał zostać zahamowany. I to raczej prędzej niż później.

- Aintahaa - wyszeptał Sharif, upuszczając broń na posadzkę. Zaraz też poleciał za nią, zwalając się na plecy. Zakrwawioną ręką nieporadnie próbował wyciągnąć z kieszeni opaski zaciskowe, jednak wilgotne palce tylko ślizgały się po materiale.

Alice dosłyszała ostatnie słowa umierającego i wiedziała, że jednak próba ‘oślepienia’ mafii spełznie na niczym… Może gdyby Sharif nie został postrzelony. Teraz jednak musiała skupić się na tym, by wyciągnąć go stąd w jednym kawałku. Podbiegła do niego i pomogła mu wziąć opaskę zaciskową, widziała bowiem jak po nią sięgał. Pomogła mu ją również założyć
- Sharif, błagam cię, nie trać przytomności… Potrzebuję, żebyś mi pomógł, musimy się stąd wydostać… Mamy mało czasu, wezwał posiłki… - mówiła do niego trochę spanikowana i próbowała pomóc mu usiąść. Nie mogli tu zostać. Nie mogli, bo nie wiadomo ile czasu tym posiłkom zajmie dotarcie tu, a oni zdecydowanie przez Sharifa będa spowolnieni. Czuła się nieco bez serca, ale jeśli chcieli stąd wyjść razem, on nie mógł teraz odlecieć. Bo choć serce by ją bolało, to musiałaby go zostawić. Nie była wojowniczką. Nie była strzelcem, ani medykiem. Tylko śpiewaczką z naprawdę trudnym życiem, a ostatnio stawało się coraz trudniejsze. Zagryzła mocno zęby i mimo, że bark ją bolał do łez, to starała się.

- Nie możemy… Nie możemy się teraz poddać - odparł Irakijczyk, obserwując poczynania pani Detektyw. - W plecaku mam apteczkę. Pomóż mi opatrzyć ranę. Zdążymy - powiedział, patrząc jej w oczy, po czym podniósł się do siadu. Jeśli kula przeszła na wylot, sprawne zabandażowanie rany wlotowej oraz wylotowej powinno tymczasowo załatwić sprawę.

Alice prędko przyłożyła gazę do rany i mocno obwiązała bandażem całe ramię. Krwi było bardzo dużo i w świetle postawionej na ziemi latarki trudno było dostrzec, czy kule zostały w środku, czy też może przeszły przez całe ciało Sharifa. Nie mogła też palpacyjnie tego zbadać, bo Irakijczyk wyrywał się, kiedy dotykała jego ramienia. I tak najważniejsze było w tej chwili zatamowanie krwawienia, toteż błyskawicznie obwiązywała ranę. Wnet Harper podniosła latarkę i spojrzała na wykonany przez siebie opatrunek. Biały materiał zabarwił się na czerwono, jednak nie mieli już więcej bandaża. Mimo to wydawało się, że krew przestała sączyć się z ramienia Khalida.

Kiedy adrenalina zeszła z Alice, poczuła powracający ból lewego barku. Spojrzała na niego - był opuchnięty. Sharif tymczasem powoli wracał do siebie. Na szczęście nie dosięgnął szoku hipowolemicznego, choć jego zalana potem twarz pobłyskiwała jak u ducha. Wyglądał niezwykle niezdrowo. Nie mógł też poruszać lewą kończyną górną. Mimo to udało mu podźwignąć się na nogi i nie przewrócić się.

I to w porę. Usłyszeli za sobą hałas. Dobiegał gdzieś z kwater Valhalla-orden, które znajdowały się nad nimi. Należał do cywili, których zaintrygowała dziura w piwnicy? A może do plutonu zabójców, których nasłał na nich nieboszczyk?

- Trzymasz się? - zapytał Sharif, zerkając na ramię Alice. - Sprawdzę tego strzelca. Może miał coś przydatnego - dodał i zaraz ostrożnym krokiem ruszył do ciała napastnika, by go przeszukać. Mężczyzna posiadał pełne uzbrojenie. Przedziurawiony hełm, gogle z poliwęglanu, skórzane rękawice, maskę gazową, szyfrowany radioodbiornik Uhf, halogenową latarkę, kompas Silva, pistolet i karabin. Khalid usiadł obok zwłok, kiedy zakręciło mu się w głowie. Ślady krwi na własnym ramieniu, osocze rozbryzgane z denata… miał wrażenie, że zaraz zwymiotuje.
Pomimo wzbierający słabości, Sharifowi udało się zebrać do kupy. W końcu nie pierwszy raz zabił człowieka. I zapewne nie ostatni. Dlatego starł tylko pot z twarzy i pochylił się ponownie nad nieboszczykiem. W oczekiwaniu na Alice zabrał jego latarkę, radioodbiornik oraz pistolet. Swój karabinek zabezpieczył i schował do plecaka. Z jedną “sprawną” ręką nie miał z niego wielkiego pożytku.

Alice była za to niemało roztrzęsiona. Zabandażowała ranę Sharifa, ale nie była pielęgniarką, skąd miała wiedzieć, czy zrobiła to jak należy? No i ten jej bolący bark… Niedobrze.

Kiedy jej towarzysz znalazł siłę by się podnieść i ruszyć do zwłok, zaniepokojona dźwiękami z góry, Alice ruszyła za nim, zabierając wszystkie ich rzeczy. Na nogach z waty podeszła szybko do siedzącego Sharifa
- Musimy… Musimy się ruszyć… Weźmy co potrzebne i chodźmy, proszę. Tam się nie cofniemy, ale może jest jakieś.. Jakieś prostsze wyjście. - szeptała cicho i sama przejrzała sprzęt po zawodowcu. Zmarszczyła brwi łapiąc za kompas. Sharif raczej biegać nie będzie, więc wzięła latarkę i poświeciła po przestrzeni gdzie wcześniej stał mężczyzna, na lewo i prawo by może ocenić czy mogą się tu gdzieś ukryć i przeczekać… Myśli o zadaniu chwilowo przeszły na dalszy plan, bo skoro już wiadomo, że ktoś im wszedł do siedziby to tak łatwo wyłączyć im tego wzroku już teraz nie będzie… Denerwował ją ten strach, ale uparła się, by przeżyć.

Harper rzuciła wzrokiem na kompas, który należał do zmarłego. Wydawał się popsuty. Wskazówka nie ukazywała północy, lecz prędko wirowała w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara.

Światło latarki ukazało, że zarówno po lewej, jak i prawej korytarz ciągnie się symetrycznie i skręca o dziewięćdziesiąt stopni w kierunku, z którego przyszli. Wydawało się, krypta miała kształt prostokąta, przynajmniej na tym odcinku.

- Zgadzam się, zostawanie tutaj nie ma sensu - odezwał się Sharif, z małym trudem podnosząc się z ziemi. Również zakręcił promieniem światła dodatkowej latarki. - I masz rację, nie powinniśmy się cofać prosto pod ich lufy - skomentował, wpatrując się w korytarz po prawej. Następnie odwrócił się i zbliżył do Alice, kładąc jej dłoń na zdrowym ramieniu. Latarką podświetlił swoją twarz, tak by mogła go zobaczyć.
- Poradzimy sobie, tak? - szepnął pytająco, choć w jego głosie była pewność siebie. - Nie pozwolę im, żeby cię skrzywdzili.

Alice była blada i było można było spokojnie dostrzec, że ramię daje jej się poważnie we znaki. Popatrzyła na Sharifa, a potem znów na kompas i ponownie na korytarz skąd przyszli. Dłonie jej się lekko trzęsły
- Poradzimy… Mhm… Dobrze… To… To w którą stronę powinniśmy iść? Kompas szaleje i nic nie pokazuje jak trzeba… Może… Może powinniśmy pójść w lewo? Albo w prawo? - zasznurowała wargi. Mogła teraz wyglądać nawet nieco młodziej niż faktycznie miała lat. Rozejrzała się i wzięła głęboki wdech. Gdzie jest wyjście… Gdzie… Przełknęła ślinę. Mieli dwie drogi. Spojrzała na Khalida
- Mogę… Mogę na moment pobiec w prawo, a ty rusz w lewo, no i jak znajdę jednak wyjście z drugiej strony to wrócę do ciebie, a jak nie to ty będziesz bliżej. Może być? - zapytała szybciutko.

Sharif tylko pokręcił głową, skupiając wzrok na jej twarzy.
- Nie ma takiej opcji. Rozdzielanie się jest teraz ostatnim, czego chcemy, Alice - szepnął do niej uspokajająco. - Pójdziemy w prawo i zobaczymy, co tam znajdziemy. Co ty na to?

Alice skrzywiła się lekko
- No dobrze, ale jeśli się pomylimy? Nie będziemy mieć dużo czasu, jak tu przyjdą… - powiedziała, ale skłonna się była zgodzić. Przełykając ślinę przysunęła się do niego
- Pomogę ci, dobrze? - powiedziała przyciszając ton. Musieli się już ruszyć.
- Musimy zaryzykować - mruknął. - Dobrze - zgodził się i skierował ich stronę korytarza na prawo.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 15-09-2017, 15:10   #172
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
[media]http://www.youtube.com/watch?v=bWPg46hNjfo[/media]

Pozostawili za sobą zmarłego i ruszyli korytarzem w prawo. Gęsta ciemność z trudem rozstępowała się przed wątłym światłem latarki. Im podążali dalej, tym otoczenie wydawało się coraz bardziej surowe, zimne i nieprzyjazne. Wzory na ścianie nie przestawały ich otaczać. Sharif i Alice dobrym tempem parli do przodu, a wszechobecne ryciny zdawały się poruszać razem z nimi. Przypominały przewodników, za którymi detektywi podążali w nieznanym kierunku.

Ciągle słyszeli za sobą hałasy. Wpierw wolne kroki, potem szybkie. Na początku pojedyncze, potem mnogie. Czasami głosy, rozmowy, a nawet krzyki... mimo to nie potrafili rozróżnić słów. Od początku napawały ich strachem, jednak z czasem wydawały się coraz straszniejsze. Korytarze wykręcały ich brzmienie w przedziwny sposób, jak gdyby to duchy chciały wystraszyć ich nieziemskim wyciem.

Musieli biec jeszcze szybciej!
Uciekać czym prędzej!
Znaleźć się jak najdalej!

Sharif czuł się lepiej niż powinien, biorąc pod uwagę obrażenia jakich doznał. Adrenalina przyćmiewała ból, ale serce biło szybko, jak gdyby chciało wyrwać się z piersi. Kiedy położył dłoń na piersi, odniósł wrażenie, że czuje uderzenia młota pneumatycznego, próbujące skruszyć mu żebra. Poza tym gorzki posmak w wysuszonym gardle sprawiał, że zbierało mu się na wymioty. Jednak najbardziej doskwierało mu pragnienie. Oddałby duszę za szklankę wody. Pomimo tych niedogodności poruszał się szybko i sprawnie. Nie był przypadkowym, kompletnie nieprzystosowanym do obrażeń cywilem.

Alice starała się poruszać lewym barkiem i ramieniem tak rzadko, jak to tylko możliwe. Niestety nie można było tego kompletnie uniknąć, a nawet najmniejszy ruch odbierała jako kompletnie nieprzyjemny i wyczerpujący. Na dodatek nie posiadała wytrzymałości lekkoatletyczki i co kilka minut musieli przystawać, aby mogła złapać oddech. Gorący pot przylepił jej gęste włosy do czaszki, po czym spływał po skroniach. Sharifowi również przydawały się te drobne chwile odpoczynku. Dzięki nim w głowie nie kręciło mu się aż tak bardzo.

Minął kwadrans, a może godzina. Czas płynął tu inaczej. Wydawało się, że zgubili pościg - przynajmniej na tę chwilę. Nie słyszeli już ani kroków, ani głosów. Przystanęli na moment i spojrzeli za siebie. Zrozumieli, że zapewne nie będą w stanie odnaleźć drogi powrotnej. Więc ruszyli do przodu, nie mając innego wyjścia. Wnet droga niespodziewanie zakręciła... i znaleźli się w podziemnej jaskini.


Wyglądało to na naturalną studnię krasową utworzoną w skale wapiennej. U dołu była połączona z podziemnymi zasobami wody gruntowej, a u góry niewielkim otworem z powierzchnią. Dzięki temu do wnętrza wpadało upragnione światło słoneczne. Tafla wody wyglądała na niezwykle czystą, przefiltrowaną przez skalne podłoże. Sharif miał ochotę schylić się i ugasić rozpaczliwe pragnienie.

Wtem jednak ich wzrok przyzwyczaił się do światła i ujrzeli w oddali ogromną płaskorzeźbę wyciosaną w skale. Miała kilkadziesiąt metrów szerokości i ciągnęła się od podłoża aż do sklepienia. Wydawało się, że widzą obrys pełnych kształtów kobiety, na której kolanie siedział ptak. W rękach trzymała połówki owalu - być może jaja. Wylewały się z nich gwiazdy i księżyc, chmury i słońce, góry i równiny.

Płaskorzeźba hipnotyzowała, wznosząc się nad ogromnym, podziemnym jeziorem. Wnet spłynął na nich spokój. Ból mniej doskwierał a strach został zepchnięty gdzieś na obrzeża umysłu.
Znaleźli się w oazie.
 

Ostatnio edytowane przez Ombrose : 15-09-2017 o 15:21.
Ombrose jest offline  
Stary 15-09-2017, 23:30   #173
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Alice była potwornie zmęczona, każdy przystanek był dla niej błogosławieństwem, ale im szybciej musieli iść, tym gorzej się czuła ze swym barkiem. Przypominało jej się jak kiedyś, dawno temu w młodości spadła z drzewa i zwichnęła sobie nogę. Ból był podobny, ale teraz zmuszona była ruszać się dużo więcej niż wtedy. Wtedy ktoś jej pomógł, a teraz nie miała skąd liczyć na pomoc… Jedyna osoba, która mogłaby jej teraz pomóc była w jeszcze gorszym stanie niż ona sama, więc Harper nie śmiała nawet narzekać na to, że coś ją boli.

Gdy znaleźli się w podziemnej jaskini z wodą, śpiewaczka poczuła się nieco swobodniej. Zdecydowanie pomogło też to, że nie słychać było tupotu tych, którzy najpewniej ich ścigali. Dziewczyna rozejrzała się po całej sali i w końcu uniosła wzrok w górę, skąd przebijało się do nich słońce. Powierzchnia była tak blisko, a jednak tak boleśnie dla nich nieosiągalna. Alice tak jak i Sharif zaraz zwróciła wzrok na płaskorzeźbę. Zahipnotyzowana jej wyglądem, powolutku zaczęła iść bliżej w stronę wody, ale zatrzymała się tuż na jej brzegu. Rozejrzała się zaraz dokładniej po sali, czy były tu jeszcze jakieś wyjścia poza tym, którym tu weszli? Wydawało się, że nie. Jaskinia miała kształt koła, jednak jej brzegi nie były równe i niewielkie przejścia mogły kryć się za nawisami skalnymi i cieniami. Musieliby przejść dookoła pomieszczenia i dokładnie zbadać jego obwód. Alice wyciągnęła kompas i zerknęła na jego awers. Czy nadal szalał, czy już miał dość? Wciąż zachowywał się dziwnie, jednak inaczej niż przedtem. Wcześniej wskazówka rytmicznie podążała w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara. Teraz była znacznie bardziej chaotyczna i drgała niezdecydowana. Co chwilę jednak wskazywała w stronę płaskorzeźby. Nigdy nie pozostawała w jednym miejscu na dłużej niż sekundę, choć Alice nie poruszała się.
Gdzie oni byli i co miała znaczyć ta płaskorzeźba? Tyle pytań i żadnych odpowiedzi…

Mimo wyczerpania Sharif Khalid starał się nie tracić za wiele z ostrożności. Wchodząc do jaskini zdołał jeszcze przeczesać otoczenie promieniem światła latarki, którą z niemałym trudem trzymał w postrzelonej ręce. Z kolei za świetlistym okręgiem podążała lufa zdobycznego pistoletu. Jak się okazało tak skrupulatne środki bezpieczeństwa nie były konieczne. Nic mu tu nie groziło, a przynajmniej takie miał odczucie.
Zatrzymał się, pozwalając sobie na chwilę wytchnienia. Z upragnieniem wpatrywał się w zbiornik wody, jednak podzielał jeszcze uwagę między płaskorzeźbę a Alice, którą cały czas starał się mieć na oku. Była ranna i potrzebowała pomocy, Sharif o tym wiedział. Jednak dzielna pani Detektyw nie dawała tego po sobie poznać, za co Irakijczyk ją podziwiał. Z tego co wiedział i czego się domyślał, nie miała przeszłości militarystycznej, a mimo to potrafiła w sytuacji zagrożenia zachować trzeźwy umysł i nie ulegała przerażeniu, tak jak większość cywili zrobiłaby to na jej miejscu. Detektyw przez chwilę zastanawiał się, czy bez jej pomocy zabrnął by tak daleko.
- Uważaj - odezwał się pierwszy, przystając obok jej lewego ramienia. - Może być głębsza, niż nam się wydaje - kiwnął brodą w stronę wody. Zaraz jednak zaciekawiony przeniósł spojrzenie na trzymany przez nią kompas. W tym właśnie momencie szklana szybka kompasu pękła z głośnym trzaskiem i wskazówka przestała wirować. Alice, nie spodziewając się tego, upuściła bezużyteczny przedmiot. Ten zaczął zsuwać się po pochyłej powierzchni w kierunku jeziora.

Harper zaskoczona dziwnym zachowaniem kompasu wydała ciche piśnięcie, które i tak rozniosło się echem po skalnych ścianach jaskini, a gdy kompas upadł i zaczął ‘uciekać’ do wody, rudowłosa opadła na kolano i sięgnęła po niego lewą ręką, nie zwracając uwagi na to, że nie czuje wcześniejszego bólu ramienia. Może i kompas był teraz bezużyteczny, ale wolała, by nic nie wpadło do wody, nim nie upewnią się, że wszystko z nią w porządku. Nie odzywała się jeszcze do Sharifa, na razie przejęta tym dziwnym znaleziskiem. W ostatniej chwili zdołała go pochwycić. Spostrzegła, że jego tarcza jest… kompletnie przepalona. Tak bardzo, że nie mogła nawet odczytać oznaczeń stron świata. Samo urządzenie jednak nie było gorące. Wnet co innego zwróciło jej uwagę. Znalazła się tak blisko jeziora, że miała lepszy widok na to, co znajduje się w jego toni. Choć z drobnego otworu w suficie nie padało dużo światła, to doskonale odbijało się od złota znajdującego się na dole. Niestety nie mogła dostrzec, czy były to monety, nieoszlifowany surowiec czy też biżuteria.

Sharif tylko przyglądał się Alice, jednak schował pistolet za pasek spodni i wyciągnął lekko rękę, jakby gotowy, by złapać towarzyszkę, gdyby i ona miała się osunąć do wody.
- W porządku? - zapytał i zmarszczył czoło, widząc jak rudowłosa wpatruje się uparcie w toń, jakby coś tam miało być.

Alice widząc złoto na dnie zmarszczyła tylko brwi i zamrugała kilka razy, czy aby na pewno jej się nie przewidziało. Zaraz potem znów zerknęła na kompas, a potem znów na wodę. Na koniec zwróciła wzrok na Sharifa
- Kompas… Jego szkiełko jest przypalone. A na dnie jest złoto. - skinęła na wodę, by znów tam spojrzeć. Tym razem prócz złota dostrzegła również szarość. Wydawało się, że na dnie znajdowały się bardzo stare kości. Wyglądało na to, że znaleźli się w bardzo starym miejscu kultu. Alice podniosła się jednak zaraz ostrożnie, by nie ześlizgnąć i wsunęła popsuty przedmiot do kieszeni.
- Musimy znaleźć stąd jakieś wyjście… Jak się czujesz? - zapytała ponownie spoglądając na towarzysza.

- Całkiem… bezboleśnie bym powiedział - odparł, cofając rękę. Jeszcze raz potoczył spojrzeniem po tafli wody, jednak zaraz mimo woli uciekł wzrokiem na drugi koniec jaskini.
- Myślisz, że to Paraspatium? - powiedział zamyślony i kiwnął głową w stronę płaskorzeźby.

Alice przechyliła głowę i spojrzała na płaskorzeźbę.
- Nie wiem. Nie wyczuwam. - odparła trochę tym faktem zmieszana. Zaczęła więc iść w stronę płaskorzeźby, uważając by o nic się nie potknąć, ani nie wpaść w jakąś ukrytą dziurę. Może z bliska dowie się czegoś więcej?

Sharif nie miał zamiaru stać nadal i przyglądać się, jak partnerka się od niego oddala, nie wspominając, że dziwny relief i w nim musiał wzbudzić zainteresowanie. Dlatego też sapnął i przyśpieszył kroku, by się z nią zrównać.
- Trzymajmy się bliżej ściany. Kamienie mogą być śliskie w niektórych miejscach - zaproponował.

Alice posłuchała go i szła bardzo ostrożnie, aż nie podeszła spokojnie praktycznie do samej płaskorzeźby. Zadarła głowę, by na nią popatrzeć. Tym razem spostrzegła również duży napis wyryty na samym dole. ILMATAR. Wyraz zdawał się podpisywać wyłaniającą się ze skały kobietę. Posiadała klasyczne, obfite kształty, które przypominały Venus z obrazu Boticellego. Krągłe piersi, kuszące biodra. Jedynie twarz nie wyglądała na zbytnio atrakcyjną, choć było to raczej spowodowane nieperfekcyjnym kunsztem wykonawców niż pierwotnym zamysłem. Na jej kolanie spoczywał ptak, który z bliska wydawał się podobny do kaczki. Bogini podnosiła ręce do góry. W jej dłoniach spoczywał odłamki jaja, z którego powstawało… wszystko. Płaskorzeźba nie wydawała się dotknięta przez ząb czasu. Być może rzeczywiście była Paraspatium, jak to sugerował Sharif. Coś jednak dodatkowo męczyło Alice, choć w pierwszej chwili nie była pewna, co miała na myśli. Wtem jednak sobie przypomniała. W łodzi premiera Holkeriego znalazła gruby tom - Kalevalę - kiedy szukała dokumentów, które pozwolą im zacumować w porcie Suomenlinny. Na stronach książki spisano poemat zawierający całą mitologię fińską. Jednym z pierwszych rozdziałów było stworzenie świata. Uczyniła to bogini Ilmatar. Wyglądało na to, że znaleźli się przed płaskorzeźbą przedstawiającą właśnie to wydarzenie.

Alice uniosła brwi, kiedy oświeciło ją, na co patrzy
- Już wiem… To postać z mitologii. ‘Stwórczyni świata’... - rzuciła spokojnym tonem. Po czym poniesiona impulsem podniosła rękę, by dotknąć powierzchni płaskorzeźby. Skała była bardzo gładka i wypolerowana. Harper muskała czubkiem palców powierzchnię reliefu, lecz równie dobrze mogłaby głaskać belę aksamitnego materiału. Wyglądało na to, że twórcy dzieła poświęcili wiele czasu i uwagi na jego doskonalenie - nie licząc tej nie do końca udanej twarzy. Postać Ilmatar promieniowała swoistą, magiczną aurą, która zapierała dech w piersiach. Gdyby ludzkość dowiedziała się o tym miejscu, z miejsca stałoby się ono ikoną światowej kultury obok takich cudów jak piramidy, sfinks, wiszące ogrody Semiramidy, czy Stonehenge.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=pe79ykRMPi0[/MEDIA]

Sharif pochłaniał każdy skrawek dzieła wzrokiem, najwidoczniej zafascynowany tym, co widział. Może chodziło o kształty kobiety, a może kryło się w tym spojrzeniu coś więcej. Kiedy Alice wypowiedziała słowo “Stwórczyni świata”, Irakijczyk dosłownie wstrzymał oddech i pobladł, jakby nagle z jego okaleczonego ciała spłynęło jeszcze więcej krwi. Przyłożył drżącą prawą dłoń do skroni i pochylił głowę, jak gdyby ta zaczęła pulsować nowym bólem. Jednocześnie starał się trzymać za plecami kobiety badającej płaskorzeźbę, tak by od razu nie spostrzegła jego reakcji.
Nagle zacisnął dłoń w pięść, przy czym jego spojrzenie stało się zimne niczym stal. Ciało Detektywa zamarło na ułamek sekundy, niczym posąg wyrzeźbiony w marmurze. Posąg przedstawiający skorupę człowieka, w którego oczach zapłonęło… szaleństwo.
Bez ostrzeżenia dobył wsunięty za pasek pistolet i trzymając go kurczowo, zamachnął się rączką, celując w głowę stojącej przed nim Alice Harper.

Usłyszała za sobą ruch Sharifa, nieco inny niż wcześniej. Wyłapywała takie szczegóły, w końcu miała bardzo dobry słuch
- Sharif? - zapytała odwracając głowę w jego stronę tylko po to, by zobaczyć cień jego przesuwającej się w jej stronę ręki, która na moment przysłoniła jej źródło światła w postaci snopu, który wdzierał się do jaskini przez sufit. Nie była wojownikiem. Zaskoczył ją. Uderzenie było bardzo bolesne i celne, trafiając gdzieś z góry w skroń śpiewaczki. Zagłuszający pisk rozszedł się po jej uszach i głowie, kiedy aż cała pochyliła się, łapiąc za trafione miejsce i chybocząc na nogach. Nie rozumiała co tu się stało, a ból który ją oślepił w ogóle nie pomagał. Zachłysnęła się powietrzem i zacisnęła mocno powieki licząc na to, że straci przytomność nim nastąpi drugi cios.

Sharif był silny i niepowstrzymany, a Alice kompletnie nie spodziewała się ataku z jego strony. Rączka jego pistoletu skutecznie wybiła świadomość z umysłu Harper. Kobieta zdążyła jedynie częściowo obrócić się, lecz to wystarczyło, aby nawiązała z Sharifem kontakt wzrokowy. Jej oczy - za którymi kryło się kompletne niezrozumienie - powoli zamknęły się. Kobieta usunęła się prosto w objęcia swojego oprawcy.

Mężczyzna sapnął, kiedy w jego ramiona wpadła niedoszła przyjaciółka. Pomimo uderzenia w głowę nie pozwolił, by stała się jej dalsza krzywda związana z upadnięciem na podłogę. Zamiast tego ułożył ją delikatnie na kamieniach, mało rzec, nadal niewygodnych. Następnie odłożył swój pistolet i zdjął plecak, by wyjąć z niego opaski zaciskowe. Jedną otoczył jej nadgarstki, zapinając pewnie, jednak na tyle luźno, by nie odciąć dopływu krwi do dłoni. Drugą wykorzystał podobnie, traktując jej kostki, tak, by nie mogła przebierać nogami. Wszystkie ruchy wykonywał szybko i sprawnie. Był wyraźnie ożywiony. W niczym nie przypominał tego słaniającego się na nogach Sharifa z korytarza po strzelaninie. Najwidoczniej nowy zastrzyk adrenaliny napędzał go do działania. Na koniec ułożył Alice na boku, plecami skierowanymi do płaskorzeźby, przy okazji pozbawiając ją broni.
Kiedy pani Detektyw została już zabezpieczona, przykucnął przed nią i niemal opiekuńczo odgarnął włosy z jej twarzy, tak by mógł się jej lepiej przyjrzeć.
- Budzimy się - szepnął do niej, głaszcząc ją kciukiem po policzku.

Alice długo nie budziła się. Mijały sekundy, które zlepiały się w minuty. Dopiero po dwóch kwadransach poruszyła się. Piękne rude włosy w międzyczasie ponownie zdążyły zsunąć się na twarz kobiety, mimo że Khalid je wcześniej odgarnął. Z ich powodu prawie nic nie widziała, kiedy odzyskała świadomość.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"

Ostatnio edytowane przez MTM : 13-01-2018 o 17:58.
MTM jest offline  
Stary 15-09-2017, 23:31   #174
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Głowa bolała ją niemiłosiernie kiedy wreszcie się ocknęła. Skrzywiła lekko usta, kiedy przeszywający ból przypomniał jej o tym, że jest już na powrót świadoma otoczenia. Syknęła wciągając chłodne powietrze do płuc. Poczuła również że zdrętwiała od leżenia w jednej pozycji przez dłuższą chwilę. Wszystko powoli do niej wróciło.
Sharif ją uderzył.
To za jego sprawką straciła przytomność.
Odruchowo szarpnęła się, ale spętane ręce i nogi odebrały jej możliwość podniesienia, czy nawet sensownego przesunięcia. Zamrugała, ale jej własne włosy oślepiały ją, dlatego niespokojnie pokręciła głową, próbując je zdmuchnąć. Serce zaczeło łomotac jej jak opętane, a nieprzyjemna gula stanęła jej w gardle.
Bała się.
Nerwowo przełknęła ślinę, próbując coś zobaczyć, albo usłyszeć. Nadal była w sali z jeziorem, tyle była w stanie określić po zapachu kamieni i chłodzie posadzki na której leżała. Czy była tu sama, czy nie, tego już nie wiedziała i bała się przekonać.

- Nie szarp się - padło polecenie. Choć głos był znajomy, to jego ton był obcy. Jakby nie należał do tej samej osoby, a przecież kto inny jeszcze mógł tu być? - To tylko… pogorszy sprawę - dodał, ponownie odrzucając niesforne kosmyki włosów śpiewaczki. Sharif nie zmienił pozycji, nadal kucając nad nią niczym gargulec. W ręku zaś dzierżył… swój sztylet jagdkommando, który od początku misji starał się mieć przy sobie. Wpatrywał się w twarz Alice, a jego wyraz był nieodgadniony. W tej chwili był tylko pustą maską wypraną z emocji.

Alice wzdrygnęła się słysząc jego obcy ton głosu. Czując jak odsuwa jej kosmyki z oczu, wreszcie spojrzała na niego z nieskrywanym przerażeniem, pytaniami, nieufnością i cieniem nadziei, że może coś go po prostu opętało, że to nie jest Sharif, jej kolega który pomagał jej cały czas, na swój sposób opiekował nią i co do którego miała wrażenie, że może na nim całkowicie polegać. Zadrżała cała, ale zmarszczyła brwi
- Sharif. O co chodzi? To ty, czy nie ty? Czemu mnie uderzyłeś? Co się dzieje? Czemu mnie związałeś? - zaczęła zasypywać go pytaniami, a jej głos drżał lekko.

- Ciii… - szepnął Detektyw, przykładając palec do ust rudowłosej. - Nie podnoś głosu. Nie chcemy, żeby tym operowym strunom głosowym coś się stało, prawda? - mruknął Sharif. Nim jednak miała szansę odpowiedzieć na to pytanie, wtrącił się z nowym wątkiem.
- Wybacz. Nie chciałem, żeby to tak wyglądało, ale też nie mogłem ryzykować. Wolałbym, żebyś ze mną współpracowała - zagaił, przybliżając swoją twarz do jej. Mogła się w ten sposób lepiej przyjrzeć jego oczom. Choć wyraz twarzy był spokojny a barwa głosu opanowana, to w jego oczach tańczyły prawdziwe ognie, które jakby wybudzone z długiego snu napierały na tęczówki z szaleńczą siłą próbując się wydostać na powierzchnię. - Powiedz… będziesz współpracować? - zapytał grobowym głosem.

Harper aż cofnęła lekko głowę, gdy zbliżył palec do jej ust by ją uciszyć. Nerwowo zamrugała długimi rzęsami, ale spojrzała na niego ponownie. Nie mówiła nic na głos, póki mówił, ale w jej oczach strach, nieufność i poczucie zdrady zaczynały przygaszać nadzieję, że może jednak to tylko jakaś mistyczna, niewyjaśniona sytuacja. Oczy jej się zaszkliły. Jej siostra była uwięziona. Jej matka nie żyła. Jej ojciec okazał się nie jej ojcem. Jej przyjaciółkę zgwałcono, a teraz okazało się, że osoba, której ufała, zdradziła ją. Zmarszczyła brwi i zamrugała znów. Po policzku pociekły jej łzy, kiedy nie wytrzymała jego spojrzenia i odwróciła swoje, zaraz zamykając mocno oczy. Nerwowo przesunęła spętane dłonie bliżej ciała w górę. Nie wiedziała czego od niej chciał, a strach zadusił jej głos w gardle. Śpiewaczka skuliła się cała. Jak pobite szczenię. Za dużo. Cały ten czas, to wszystko to było za dużo.

Mężczyzna przyglądał się jej reakcji z uwagą. Jeśli odczuwał w tym momencie jakąś chorą przyjemność z zaistniałej sytuacji, to nie dawał tego po sobie poznać. Zamiast tego złapał ją za kark i podciągnął jej głowę tak, by twarz miała skierowaną w jego stronę.
- Cierpienie i strach, które przepełniają teraz twoje serce są zaledwie ułamkiem tego, co ja przeżyłem - szepnął wyraźnie zdegustowany jej chwilą słabości.
- Myślałaś, że mnie znasz... Wszyscy myśleliście, że mnie znacie. Jednak prawda umykała wam kątem oka. Ludzie zachodu… ignoranci żyjący w swoich ciepłych mieszkaniach, z bieżącą wodą w kranach, z jedzeniem na telefon i telewizją dyktującą wasz światopogląd. Unikający prawdy, bo prawda jest dla was niewygodna. - Głos Sharifa stawał się coraz twardszy oraz pełen pogardy. Alice mogła bez problemu wyczuć, że jego słowa nie były już bezpośrednio skierowane do niej.

Zapadła chwila milczenia, jednak mężczyzna nie pozwolił sobie na żadne wtrącenia. Szarpnął tylko jej szyją i poruszył się nerwowo.
- Spójrz na mnie! - warknął, przysuwając ostrze do jej policzka.

Alice nie odważyła się mu przerwać. Mówił, ale w jej głowie kłębiły się tylko nowe pytania. Czemu? Jak to? Dlaczego? Po co? Czemu teraz? Kiedy na nią huknął, wzdrygnęła się cała, ale z uporem otworzyła oczy i popatrzyła na niego. Widziała już dość szaleńców w swoim życiu. Zwykle gdy jeździła do matki. Jakim więc cudem, nie rozpoznała kolejnego w nim? Nowa, szalona emocja zaigrała w jej sercu i oczach obok strachu.
Złość.
Była na niego zła. Zdradzona. Stracił w jej oczach wszystko. I mimo, że się go bała, znalazła dość siły na tę emocję. Nie celowo. Ona po prostu tam była. Usta jej drżały z przykrości, ale zacisnęła dłonie w pięści i patrzyła jak jej kazał. Coraz bardziej tylko się złoszcząc. Strach napędził w niej efekt reakcji zapędzonego w róg stworzenia. Krok bliżej i rzuci się z pazurami, ale na razie była jeszcze zbyt wystraszona i niespokojna smutkiem.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=sYTDSCDGcCM[/media]

Detektyw wytrzymał jej oskarżycielskie spojrzenie, najwidoczniej niewzruszony tym, co widzi.
- Moje prawdziwe imię to Sharif Habid - odezwał się już spokojniej. - Wychowałem się w małej, nic nie znaczącej wsi w Iraku. W miejscu, któremu nikt z was nie poświęciłby nawet mrugnięcia oka… Miałem rodziców i siostrę. Moją rodzinę, która była dla mnie całym światem - dodał ciszej, zamyślony uciekając spojrzeniem gdzieś na bok. - Ale co mogło dla was znaczyć parę farmerów…
- Mój ojciec, wiesz, był dobrym człowiekiem. Lepszym niż cała wasza zasrana zachodnia kultura. Kiedy dwudziestego marca dwutysięcznego trzeciego roku rozpoczęła się druga wojna w Zatoce Perskiej, mój kraj stanął w obliczu wojny. Wojny zapewnionej nam przez kochanego Wujka Sama… - wypowiadając te słowa aż się skrzywił. - Wtedy też pojawił się wasz arcywróg, kozioł ofiarny, Saddam Husajn i jego Partia Baas. Walka partyzancka w rękach szaleńca - Sharif pokręcił głową. Znowu zaczął się nakręcać, wspominając swoją przeszłość z rosnącym przejęciem.
- Jednak on przynajmniej coś robił - mruknął, kontynuując opowieść. - Ale kiedy przyszedł do nas mój wuj, wzywając mojego ojca do walki, ten stchórzył. Głupiec myślał, że nie angażując się w konflikt, ocali swoją rodzinę. - Khalid, czy raczej Habid ponownie podniósł spojrzenie, wbijając je w oczy dziewczyny. Wyrażały złość i pogardę. - Nawet nie wiesz, jak bardzo się mylił - dopowiedział, unosząc swoje prawe przedramię, na której widniała podłużna, głęboka blizna.
- Końcem dwutysięcznego trzeciego moja wioska, wszyscy sąsiedzi, rodzina dostaliśmy ostatni prezent pożegnalny od waszego ulubionego George’a Bush’a. Bombardowanie. Setki niewinnych cywili stało się celem bomb mających rzekomo wprowadzić pokój i porządek. Zrujnowane domostwa. Rodziny przygniecione gruzami, bądź rozerwane na kawałki. Odór śmierci i zniszczenia już na zawsze zmienił oblicze mojego świata… - urwał, opuszczając wzrok na sztylet, którym zaczął bawić się w rękach.

- A z tego pogorzeliska wyszedłem ja. Przerażony szesnastolatek, który nie rozumiał, dlaczego tamci żołnierze chcieli naszej śmierci. Szczeniak, który spędził kilka dni oraz kilka nocy pośród zwłok rodziców i siostry. Czekając aż i po niego przyjdzie w końcu śmierć - głos Sharifa się załamał, a jego powieka zaczęła drżeć.
- Pojawił się wuj. Właśnie on zaoferował mi szansę na zemstę. Wszczepił we mnie nową siłę i dał powód do życia. W tamtej chwili poprzysiągłem sobie, że nie spocznę, dopóki nie doprowadzę do upadku waszego świata. Tak jak wy zniszczyliście mój. - Tu Irakijczyk przerwał na chwilę i podniósł się na równe nogi. Nie oddalając się od Alice, przeszedł kilka kroków z prawej do lewej. Wyglądał, jakby zastanawiał się nad swoimi słowami, próbując się uspokoić.

- Kościół Konsumentów odnalazł mnie dopiero później. Wyśledzili, że jestem Parapersonum. Używałem mojej zdolności do przekradania się pod kamerami termowizyjnymi wojsk USA i działań dywersyjnych. Nie wiem, jak na mnie wpadli, ale złożyli mi ofertę nie do odrzucenia. Praca dla nich. Na szkodę krajów zachodu - w jego głosie zabrzmiała duma i zadowolenie. Zatrzymał się, odwracając w stronę Alice i pochylił głowę, tak by mogła spojrzeć w jego twarz. Szaleństwo odbijało się w jego determinacji, która z każdą sekundą demaskowała to jeszcze nie tak dawno przyjazne oblicze.
- I zanim sobie coś pomyślisz… Nigdy nie wierzyłem i nadal nie wierzę w ich brednie. Byli dla mnie tylko środkiem do osiągnięcia celu. Bardzo wpływowym i przydatnym środkiem. Wzięli mnie pod swoje skrzydła i wyszkolili na swojego agenta. Po kilku latach byłem już gotów, by zinfiltrować to żałosne IBPI. Jak widać - rozłożył ręce na boki w triumfalnym geście - udało się.

Alice słuchała uważnie jego wywodu o swojej historii życia i szczerze było jej przykro, co było kolejnym składnikiem do emocjonalnej zupy, która gotowała się teraz w jej umyśle i sercu. Słuchała go i nie przerywała, zastanawiając się, czy to jeden z tych filmowych monologów złych charakterów, w którym znikąd pojawi się jakiś superbohater i uratuje ją z opresji. Nic jednak takiego nie nastąpiło, ku jej wielkiej rozpaczy.
Kiedy już myślała, że Sharif przejdzie do dalszej części wywodu, w której ona dowie się co to tak naprawdę ma wspólnego z nią, on dał jej nagle bardzo ważną informację. Był z KK!
Alice uniosła wysoko brwi. Więcej pytań wyroiło jej się w głowie i aż poruszyła się niespokojnie, bo wspomnienie rozmowy z Joakimem zaswędziało ją w przełyk i podniebienie. Rzeczywiście… Niewykrywalni jak mówił. Miała jednego pod nosem i nikt nawet nie wiedział. Westchnęła szybciutko i bardzo cicho, przechylając się lekko na bok
- Przykro mi, że spotkał cię taki los… Tylko, że myślę, że to cię nie usprawiedliwia. Jesteś zły… I skoro jesteś z Kościoła Konsumentów… To chcę rozmawiać z Terrence’m. - zasznurowała usta. Liczyła na to, że zbije go nieco z tropu swoją prośbą.

Mężczyzna zmarszczył czoło, przyglądając się swojej ofierze badawczo. Wypowiedziane imię wywołało w nim spodziewaną reakcję.
- Skąd… - zaczął, jakby chciał dalej pociągnąć temat. Potrząsnął jednak głową i ponownie przykucnął przy Alice, unosząc sztylet.
- To bez znaczenia. Dostałem misję, Alice. Nie od Mary. Ta kretynka nie miała o niczym pojęcia. Od nich. Wiedziałem o tobie, jeszcze zanim się poznaliśmy. Udostępnili mi wszystkie informacje. Miałem cię tutaj zaciągnąć. Nie na terytorium Valkoinen a samego zasranego IBPI - mimo woli uśmiechnął się leciutko. - Obiecali mi nagrodę. Zamordowanie wszystkich wysoko postawionych jednostek, odpowiedzialnych za wojnę w moim kraju. W tym samego George’a Bush’a - Sharif urwał na moment, rozkoszując się ostatnimi słowami. - Dotrzymają swojego słowa. Wystarczy, że…
Alice otworzyła szerzej oczy, gdy nastąpiła dłuższa pauza. Wyczuła, że szykuje się coś złego...

W tym momencie Habid złapał Alice za ramię i poderwał ją do siadu, nadal plecami opartą o płaskorzeźbę. Chwycił jej nadgarstki w jednej ręce, przyciągając je do siebie, w drugiej zaś uniósł sztylet. Harper oczywiście stawiała opór, przerażona, że chce zrobić jej coś strasznego. Nie rozumiała bowiem nadal, co planuje… A widząc uniesiony sztylet, zachłysnęła się wydając z siebie coś w podobie uciętego krzyku, który rozszedł się krótko echem po jaskini… Sharif szarpiąc się, by utrzymać jej ręce, przyłożył czubek ostrza do spodu jej jednej dłoni. Alice miała wrażenie, że serce jej stanęło, bo naprawdę myślała, że zaraz ją zabije, a tu jednak nie. Przeciągał to. Męczył ją...
- Może trochę zaboleć - mruknął od niechcenia i przesunął sztyletem, rozcinając tkankę. Śpiewaczka syknęła na nieprzyjemne uczucie bólu, a potem ciepło krwi, która powolutku zaczynała sączyć się z rany ciepłą strugą.

Nim krew zaczęła na dobre płynąć, naparł na Alice i przycisnął skaleczoną dłoń do płaskorzeźby. Alice szarpnęła rękami, ale nie mogła zrobić nic przeciw sile Sharifa, więc próbowała skulić palce, albo zrobić cokolwiek. Nie rozumiała bowiem nadal, co on na Boga jej robi.

Dokonało się.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 15-09-2017, 23:32   #175
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Retrospekcja Sharifa: część pierwsza


Sharif po chwili wahania podłączył pamięć flash do komputera. Przez kilka sekund nic się nie wydarzyło, lecz nagle na monitorze pojawiło się okno z jedną ikonką zatytułowaną "AHISP-CC.exe". Khalid uruchomił plik. Wyskoczyło okno systemowe informujące o tym, że program prosi o wpisanie hasła do komputera, aby możliwe było przeprowadzenia dalszych zmian.

Oczywiście wyglądało to podejrzanie. Wszystko wskazywało na to, że nadszedł ten moment, kiedy Sharif musiał zdecydować, czy postąpi zgodnie z poleceniem, czy też wyjmie pendrive'a i wyrzuci go przez okno.

Sharif odsunął się od ekranu laptopa i zaczął przechadzać się po swoim pokoju. Był już przebrany w spodnie dresowe i podkoszulek - ubrania luźne i wygodne. Choć na co dzień nosił koszule i dżinsy, tęsknił za ludowym, przewiewnym ubiorem, nie krępującym ruchów. Niestety klimat na nie pozwalał. Oraz opinia społeczeństwa.
Potarł łysinę knykciem i zmrużył oczy. Stał tak przez chwilę i wsłuchiwał się w dźwięk tykającego, zabytkowego zegara, zawieszonego na ścianie. Zmęczenie zaczynało go już przerastać.

Otworzył oczy i podszedł do biurka, z którego zgarnął laptop. Zawędrował z nim do łóżka i oklapł na materacu, opierając się plecami o tylną ściankę. Położył komputer na kolanach i przywrócił wygaszony ekran do życia. Jeszcze przez jakiś czas wpatrywał się w komunikat.
- Jaskinia lwa nigdy nie jest wolna od ornamentów - przypomniał sobie przysłowie Arabskie i wstukał hasło “habid”.
Jak na zawołanie wbudowane w komputer wentylatory zaczęły pracować pełną parą i rozległ się głośny szum. Komputer intensywnie pracował przez chwilę... aż wyłączył się. Następnie znów rozbłysnął i na ekranie pojawiło się okno terminalu zamiast standardowej procedury ładowania systemu.
Szeregi komend wypisane białą czcionką pojawiały się, przesuwały i znikały. Sharif nie był w stanie podążać za nimi wzrokiem, poza tym i tak nic z tego nie rozumiał. Jedyne stałe, powtarzające słowa, czyli "ACCEPTED", "ACCESS" i "GRANTED" uparcie wypalały się na jego siatkówce... aż ekran zgasł po raz kolejny.

I znów zapalił się, podobnie jak dioda led świadcząca o włączeniu kamerki internetowej. Monitor wypełnił się mleczną bielą... oraz niebieskimi kreskami, które prędko złożyły się w kobiecą twarz.
Choć mężczyzna wiedział, że to tylko grafika wygenerowana przed podzespoły... mógłby przysiąc, że twór wpatruje się w niego.

[media]https://www.wrotapodlasia.pl/resource/image/2/300/133358/1249808/0x0.jpg[/media]

- Witaj, Sharifie Khalidzie - syntetyczny głos popłynął z głośników. - Nazywam się AHISP-CC. Specyfikacja komputera nie wystarcza na samodzielne przetwarzanie skryptów z powodu procesora o niedostatecznym taktowaniu. Nawiązałam szyfrowany kontakt internetowy z zewnętrzną stacją. Dlatego proszę, aby na czas trwania rozmowy komputer pozostawał w zasięgu łącza internetowego - następnie rozległa się chwila przerwy. - Wszystkie testy sprawdzające protokoły funkcjonowania AHISP-CC w normie. Powinieneś mnie rozumieć. Czy rozumiesz mnie, Sharifie Khalidzie?

Sharif przygryzł wargę i zacisnął prawą pięść. Choć z komputerami miał już do czynienia i nawet nieźle się w nich orientował, to pojęcie sztucznej inteligencji wciąż go szokowało. Coś, może wewnętrzne przekonania sprawiały, że czuł się przy niej nieswojo.
Nie ociągał się jednak długo z odpowiedzią. Zaraz wziął głębszy oddech i przywrócił na swoje oblicze spokój oraz opanowanie.
- Rozumiem cię… AHISP-CC - odpowiedział, starając się nie naśladować jej syntetycznego tonu.
- Czy w tej chwili jesteś sam w domu? Jesteś bezpieczny? Czy istnieje szansa, że ktoś przerwie naszą konwersację? - choć AHISP-CC była tylko programem, a jej płeć została sztucznie skonfigurowana, to potrafiła zasypywać pytaniami niczym prawdziwa kobieta.
- Nikt nas nie nakryje - sprecyzował krótko, nie chcąc wdawać się z programem w dyskusję. Nie ukrywał, że ciężko było mu się rozluźnić przed sztuczną inteligencją. Czuł się jak włos wzięty pod mikroskop. Nie ufał temu całemu AHISP-CC, ale miał wrażenie, że nie może odrzucić tego połączenia. Coś w jego środku nakazywało mu brnąć dalej pomimo przesądów.
- Jak mnie namierzyłaś? - zapytał, ale zaraz ugryzł się w język, dostrzegając, że zaczyna personifikować swojego “rozmówcę”
- To jest związane z celem naszej interakcji. Otrzymałam pakiet informacji na twój temat w celu sprawnego przeprowadzenia rozmowy. Na dodatek polecono mi sformatować dysk przenośny, gdybym zidentyfikowała kogokolwiek innego we wbudowanej kamerze, lub mikrofonie. Dlatego też identyfikacja twojej twarzy była niezbędna. Czy możemy przejść do kolejnego punktu scenariusza rozmowy?
Mężczyzna potarł lewym kciukiem skroń, próbując nadążyć za tokiem wypowiedzi sztucznej inteligencji. Wyglądało na to, że cała akcja mająca na celu skontaktowanie się z nim została pieczołowicie zaplanowana.
- Skoro już wiecie, że ja, to ja, może wyjaśnicie mi, o co tutaj chodzi - odpowiedział, celowo zwracając się do rozmówcy w liczbie mnogiej. Przypuszczał, kto mógł mu podrzucić tego pendriva, ale wciąż potrzebował się upewnić.
- Dobrze - sztuczna inteligencja skinęła cyfrową głową. - Jestem tutaj z polecenia Kościoła Konsumentów. Przenośna pamięć została podrzucona przez pośrednika funkcjonującego poza obrębem organizacji, aby zminimalizować ryzyko spostrzeżenia nieprawidłowości przez IBPI. Z podobnych powodów rozmawiasz ze mną, a nie członkiem Kościoła Konsumentów. Postanowiono powierzyć ci misję wyjątkowej rangi, toteż przedsięwzięcie najwyższych środków ostrożności jest niezbędne. Wykorzystanie mnie okazało się najbardziej optymalnym rozwiązaniem chociażby ze względu na możliwość interakcji. Zweryfikuję stopień zrozumienia przez ciebie kolejnych zagadnień, co byłoby niemożliwe w przypadku pozostawienia nagrania, lub wiadomości tekstowej.

Sharif pokiwał głową i postukał palcami o obudowę laptopa. Jego przypuszczenia się sprawdziły. Mimo to był zaskoczony. Kiedy ostatni raz rozmawiał z członkami KK, polecono mu, by już więcej się z nimi nie kontaktował. Skąd więc ta zmiana? Miał już swoją misję. Dostał instrukcje i rzetelne szkolenie. Czyż było coś ważniejszego od tego, do czego Sharif dążył? Chyba, że to wszystko było podpuchą. Ktoś mógł przecież próbować go wrobić.
- Skoro mowa o środkach ostrożności… W którym roku zostałem zwerbowany? - zapytał bez ogródek i przyjrzał się badawczo avatarowi AHISP-CC, jakby próbował odczytać z jej mimiki, czy kłamie.
- W 2005 roku - odparła AHISP-CC. - Jednak wciąż nie jesteś pełnoprawnym członkiem Kościoła Konsumentów. Główną cechą odróżniającą cię od pozostałych jest wartość PWF. Sharif Khalid to Parapersonum I stopnia, nie Paranormalium. Taki stan rzeczy umożliwia funkcjonowanie w IBPI pod przykrywką tamtejszego detektywa.

Rozległa się cisza.
- Czy mogę przejść do dyrektyw misji?

Jeśli to była podpucha, to została nieźle przygotowana. Albo jednak faktycznie KK próbował się z nim skontaktować.
- Słucham cię.
- W najbliższym czasie zostaniesz wysłany przez Oddział w Portland na misję w Helsinkach, w Finlandii. Niestety wciąż nie posiadamy informacji na temat ilości oraz tożsamości wszystkich detektywów, którzy wezmą udział w śledztwie. Prócz jednej osoby - rzekła sztuczna inteligencja, po czym na ekranie pojawiła się twarz atrakcyjnej, młodej, rudowłosej dziewczyny. - To Alice Harper. Przed 26. czerwca musisz dostarczyć ją żywą do podziemi Kościoła Suomenlinna, znajdującego się na jednej z sześciu wysp należących do twierdzy Suomenlinna. Możesz uczynić to dowolnym sposobem. Zwabić podstępem, lub też obezwładnić. Byle nie zabić. Kościół został zbudowany na podziemnych ruinach starożytnego kultu. Kiedy je odnajdziesz, konieczne jest upuszczenie krwi Alice Harper na płaskorzeźbę przedstawiającą stworzenie świata według fińskiej mitologii. Wtedy też misja zakończy się sukcesem. Jednakże w żadnym wypadku nie wolno dopuścić do śmierci kobiety.

AHISP-CC odmierzyła przerwę trwającą trzy sekundy, po czym kontynuowała.
- Twierdza Suomenlinna od roku jest pod stałą kontrolą IBPI, jednakże jej siły koncentrują się głównie w okolicach Sveaborgs fängelse, dlatego też pod żadnym pozorem nie należy zbliżać się do południowej części wyspy. Północna część jest słabiej chroniona. Sam kościół jest otwarty dla zwiedzających od 12 do 16, dlatego zaleca się unikanie tych godzin.

Kolejne trzy sekundy pauzy.

- Suomenlinna to jeden z najważniejszych punktów turystycznych Helsinek i całej Finlandii, toteż za dnia, zwłaszcza w okresie letnim, jest gęsto zaludniona. Należy mieć to na uwadze. Z drugiej strony, w godzinach nocnych wzmaga się ochronna aktywność IBPI, dlatego nawet w północnej części wyspy można napotkać patrole. Konieczna jest jak najwyższa ostrożność. Każdy budynek, w tym Kościół Suomenlinna, jest wyposażony w detektory termiczne. Przed wejściem do miejsca kultu musisz włamać się do środka, a potem zdezaktywować radary, aby ciepłota ciała Alice Harper nie aktywowała alarmu. W przeciwnym razie IBPI otrzyma informację o niespodziewanym zdarzeniu i wyśle swoje siły, co najprawdopodobniej zakończy się twoją śmiercią, Sharifie Khalidzie - sztuczna inteligencja mówiła bez ogródek. - Dobra informacja jest taka, że IBPI nie wie ani o podziemiach pod Kościołem Suomenlinna, ani o płaskorzeźbie przedstawiającej stworzenie świata. W przeciwnym razie miejsce byłoby znacznie lepiej chronione. Do złych wiadomości należy to, że IBPI jest świadome wyjątkowości Alice Harper, choć najprawdopodobniej nie rozumie, na czym ona polega. Możliwe jest, że któryś detektyw otrzyma dodatkowe zadanie zwracania uwagi na jej losy. Jednakże wszystko wskazuje na to, że IBPI nie wie o zainteresowaniu Kościoła Konsumentów osobą Alice Harper.

I znowu chwila ciszy.

- W Helsinkach zdeponujemy mały zespół kompetentnych członków Kościoła Konsumentów, jednak nie będzie on kontaktować się z tobą. Zależy nam na tym, aby aż do ostatniej chwili IBPI nie odkryło zaangażowania Kościoła Konsumentów w Helsinkach, dlatego tak ważna jest twoja rola, jako naszego agenta w szeregach Oddziału w Portland.
 
Ombrose jest offline  
Stary 15-09-2017, 23:34   #176
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Retrospekcja Sharifa: część druga

Sharif potrzebował chwili przerwy, by przyswoić sobie informacje. Pracował dla Kościoła, choć nie był jego członkiem, to była prawda. KK zwerbowało go, obiecując, że będzie miał szansę zemścić się na zachodniej cywilizacji. Miał być uśpionym agentem, który pewnego dnia się obudzi i wykorzysta okazję, by poważnie zaszkodzić IBPI. Taki układ mu odpowiadał. Jednak ta misja, o której poinformowała go sztuczna inteligencja… w jaki sposób miała doprowadzić do upadku agencji? Odprawienie jakiegoś głupiego rytuału z przeklętą kobietą nie równało się zesłaniu atomówek na nowy kontynent.
Irakijczyk czuł się poirytowany. Nie był pupilkiem KK. Nie podobała mu się zabawa z prawdopodobnym Paraspatium i kolejną Parapersonum. Upuszczanie krwi… tak, Kościół Konsumentów zrzeszał świrów i Sharif był tego świadom. Jednak dopóki walczył ze wszystkim tym, czego sam nienawidził, stał po ich stronie. Może jednak zadanie składało się na większy obraz? Coś, co dałoby mu satysfakcję.
- Jaki będzie skutek pomyślnie zakończonej misji? - zapytał, ponownie skupiając się na monitorze.
- Kościół Konsumentów zakłada, że będziesz żądał wynagrodzenia odpowiedniego do wagi wykonanego działania i uważa, że nagroda jest sprawą oczywistą. Możesz postawić tutaj swoje warunki, a Kościół Konsumentów postara się o ich spełnienie - AHISP-CC odparła.
- Nie jestem najemnikiem - oburzył się Irakijczyk. - Dobrze wiecie, że nie robię tego dla pieniędzy ani innych dóbr materialnych. Wszystko czego żądam, to umożliwienie mi dalszej infiltracji IBPI. Jeśli chcecie mi pomóc… to zdobądźcie dla mnie bombę, którą podłożę w wydziale Portland. Chcę patrzeć, jak te śmiecie wylatują w powietrze.
- Możemy zaoferować ci coś lepszego, Sharifie Khalidzie. Pamiętaj, że to nie Oddział w Portland zbombardował twoich rodziców i siostrę. Uczynił to rząd Stanów Zjednoczonych. Jeżeli zgodzisz się na wykonanie zadania i misja zakończy się sukcesem, przeprowadzimy asasynację wszystkich ludzi, którzy zadecydowali o losie twoich najbliższych. Zginą, a twoja rodzina zostanie pomszczona. Czy interesuje cię tego rodzaju wynagrodzenie? Jeżeli mimo to odmówisz wykonania misji, możemy zaproponować ci zadanie o znacznie mniejszym stopniu ryzyka. Istnieje też trzecia opcja, to jest rezygnacja ze zwierzchnictwa Kościoła Konsumentów - rzekła AHISP-CC. - Decyduj, Sharifie Khalidzie.

Mężczyzna potarł brodę w zamyśleniu i na chwilę przestał zwracać uwagę na komputer.
Zemsta. Tak bardzo jej pragnął. Żądza jej dokonania paliła jego wnętrzności jak rozgrzane żelazo. Wciąż widział twarze. Te wszystkie twarze zmasakrowane przez gruz, który je przykrył. Te wszystkie twarze jego rodziny, zamordowanej w bombardowaniu. Sharif odruchowo spojrzał na prawe przedramię. Paskudna blizna wciąż tam była. Pamiątka po koszmarze.
Tak, chciał się zemścić. Głównie na rządzie Amerykańskim, który posłał żołnierzy do jego kraju. George Bush. Pragnął jego śmierci, choć ten nie był już prezydentem. Ale nie tylko on. Wszyscy powinni zginąć. Wszyscy, którzy maczali w tym palce.
- Będę potrzebował środków. Broń obezwładniająca, może trucizna. Dodatkowo wywiadowcze mapy terenu, listę personelu, najlepiej z grafikiem. Jakaś łódź ewakuacyjna. No i co zrobić z dziewczyną, kiedy mnie rozpozna nawet po udanym upuszczeniu krwi? Mam wtedy pozwolenie na likwidację?
- Nie - odparła AHISP-CC. - Alice Harper może utracić przytomność, jednak pod żadnym pozorem nie można pozwolić na jej śmierć. Czy dobrze rozumiem, że zgadzasz się na pierwszy wariant, czyli przeprowadzenie pierwotnego planu?

“Tak” chciał odpowiedzieć, jednak zdołał tylko poruszyć ustami. Czy to było to? Śmierć szych z rządu USA. Czy pomogłoby mu to zwalczyć ból? Czy gdyby mógł spłacić dług krwi, jego rodzina wróciłaby do życia? Na pewno nie. Czy przywróciłoby spokój ducha? Pewnie nie. Ale czy coś z tych rzeczy jeszcze go obchodziło? Tak długo trawiony nienawiścią. Tak długo wyobcowany. Potrzebował czegoś. Celu.
Przyjrzał się zdjęciu dziewczyny. I nagle poczuł do niej żywą nienawiść.
Stała mu na drodze do zemsty.
- Tak… - odparł - ale pod warunkiem, że wezmę udział w zabójstwie George Bush’a.
Przez kilkanaście długich sekund sztuczna inteligencja milczała. Zapewne targowanie się nie było tym elementem w jej kodzie, nad którym pracowano szczególnie długo.
- Nie widzę przeszkód - wreszcie głośnik wypluł słowa. - Jednakże charakter tego udziału musi zostać na ten moment niesprecyzowany, gdyż nie ułożono jeszcze planów asasynacji - znowu moment ciszy, w trakcie którego zdjęcie Alice Harper zniknęło i pojawiła się cyfrowa twarz złożona z niebieskich kresek. - W szafce o numerze 12, kod PIN 3893, na dworcu kolejowym przy Rautatientori zdeponujemy odpowiednie środki. Truciznę paraliżującą oraz telefon komórkowy z wgranymi informacjami. W kontaktach zapisany będzie numer telefonu. Łódź ewakuacyjna pojawi się po wybraniu go. Czy potrzebujesz czegoś więcej?

Sharif na chwilę zniknął sprzed kamery, pochylając się gdzieś w bok. Sięgnął do szafki nocnej, z której wziął długopis. Przez chwilę szukał czegoś, na czym mógłby pisać, ale znalazł tylko chusteczkę. Powinno wystarczyć, pomyślał i zapisał na niej “Rautatientori, 12, 3893”.
- Zapewnijcie mi cały potrzebny sprzęt i środki, a dostaniecie krew tej całej Harper. Dopóki dotrzymacie swojej części umowy, więcej nie potrzebuję - odparł, wracając na poprzednie miejsce.
- Myślę, że możemy na tym zakończyć rozmowę - rzekła AHISP-CC. - Cieszy mnie to, że byliśmy w stanie dojść do porozumienia. Czy masz jeszcze jakieś pytania, Sharifie Khalidzie?
Mężczyzna zastanawiał się przez chwilę. Właściwie posiadał już wystarczającą ilość informacji, by móc powziąć się tego zadania. Wciąż jednak pozostawały pewne detale ułatwiające życie.
- Czy jest coś, co muszę wiedzieć o Alice? Jakieś specjalne umiejętności, powiązania, przyzwyczajenia? Chciałbym wiedzieć, z czym mam do czynienia, zanim spróbuję ją obezwładnić.
- Alice Harper posiada umiejętność wzmożonej empatii objawiającej się przybieraniem cech osobowości innych ludzi. Posiada nad tym ograniczoną kontrolę. Czasami jej charakter zmienia się niezależnie od jej woli. Im wyższe PWF danego obiektu, tym silniej oddziałuje on na jej podświadomość, przekształcając ją wewnętrznie. Dlatego też, poprzez introspekcję i obserwację świata zewnętrznego, może działać w trybie detektora Fluxu. Jednakże jest on znacznie mniej wydajny i mniej niezawodny w porównaniu do podobnego modułu ofiarowanego przez Skorpiony. Jeżeli chodzi o fizjonomię Alice Harper, jest to atrakcyjna kobieta o niewielkiej sile fizycznej i wytrenowaniu. Pracuje jako śpiewaczka operowa. Posiada również Skorpiona z modułami: Stabilizator, Walkie-Talkie oraz Języki. Najprawdopodobniej nie będzie spodziewać się ataku. Przy odpowiednim przygotowaniu obezwładnienie jej nie powinno stanowić problemu. Jednakże trzeba wziąć również pod uwagę pozostałych detektywów. Niestety nie posiadamy w tej chwili informacji na ich temat.

- Przyjąłem - odparł krótko Sharif, jednocześnie w głowie odnotowując sobie wszystkie pozyskane informacje na temat Alice. Musiał przyznać, że w pewien sposób obawiał się jej zdolności zmiany charakteru. Jak bardzo była w tym rozwinięta? Czy potrafiła przedrzeć się przez pozory, jakie często ludzie stosowali i odwzorować to, co człowiek ukrywał? Sharif nosił maskę już od dłuższego czasu. Można rzec, że stała się jego skórą i bardzo rzadko się z nią rozstawał. Nikt poza członkami KK nie wiedział, kim jest naprawdę. Czy Harper mogłaby go prześwietlić?
Raczej nie. Z tego, co powiedziała AHISP-CC, Alice nie potrafiła czytać w myślach.
- Będę potrzebował zdobyć jej zaufanie. Czy posiadacie jakieś dane, które ułatwiłyby mi kontakt z nią? Jakieś wrażliwe tematy? - zapytał bez przekonania.
- Proszę, zdefiniuj, co masz na myśli poprzez wrażliwe tematy - AHISP-CC odparła po chwili wahania. Zapewne nia miała w swoim słowniki definicji tego określenia. I też, w odróżnieniu od większości ludzi, nie rozumiała go instynktownie. - Czy masz na myśli współżycie?
Mężczyzna pokręcił szybko głową.
- Chodziło mi o rodzinę, znajomych, przyjaciół. Ważne dla niej wydarzenia z przeszłości. Może wrogów, jeśli ma jakiś.
- Alice Harper ceni sobie prywatność i mieszka sama w niewielkim mieszkaniu. Zdaje się nie mieć wielu przyjaciół w Portland i większość z nich to pracownicy opery. Obecnie najbliższą dla niej osobą jest piosenkarka Maxinne Swift. O wrogach nie posiadam informacji. Alice urodziła się w Seattle. Nie ma żadnego kontaktu z ojcem. Według zapisów biura opieki społecznej Matthew Harper był impulsywnym człowiekiem. Bardzo rzadko odwiedza matkę w psychiatryku, która trafiła do placówki po nieudanej próbie samobójczej. Alice Harper wychowała się w Sacramento w Californii, mieszkając z dziadkami Trevorem i Charlotte Mayer, jednak obecnie nie utrzymuje z nimi bliższych relacji.
- Rozumiem… to chyba wszystko, co musiałem usłyszeć. Reszty dowiem się na miejscu - odparł Sharif i pokiwał w zamyśleniu głową.
- Będziecie się jeszcze ze mną kontaktować? Chcę wiedzieć, na ile muszę uważać, żeby się nie zdemaskować.
- Ostrożność jest priorytetowa. Twój następny kontakt z Kościołem Konsumentów będzie miał miejsce na dworcu w Helsinkach w trakcie odbierania zawartości szafki o numerze 12. Do tego czasu postaraj się o zaprzestanie jakiejkolwiek podejrzanej aktywności, która mogłaby zostać przypisana Kościołowi Konsumentów. Zniszcz przenośną pamięć i wyłącz komputer. W ten sposób wszystkie pliki związane ze mną zostaną wymazane.
- Tak zrobię - przytaknął Irakijczyk. - Czyli to już wszystko?
AHISP-CC skinęła głową.
- Jesteś pewny, że nie masz więcej pytań? Potem zadanie ich może być już niemożliwe.

- Co się stanie z Alice, kiedy będzie już po wszystkim? - zapytał po chwili wahania.
Rozbrzmiała chwila ciszy. AHISP-CC analizowała informację.
- To zależy tylko od niej - odpowiedziała.
Mężczyzna skinął z namysłem głową.
- Dobrze, to już wszystko, co chciałem wiedzieć. Możesz przerwać połączenie.
- Powodzenia, Sharifie Khalidzie.
Nagle obraz zgasł. Pojawiła się czerń terminala i przez kilka kolejnych sekund białe komendy zalewały ekran… aż przestały. Komputer po minucie włączył się ponownie, tym razem ukazując zwykłe logo systemu operacyjnego. Gdyby nie pamięć przenośna, Sharif mógłby uwierzyć, że to wszystko było jedynie snem.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline  
Stary 17-09-2017, 15:19   #177
 
Szaine's Avatar
 
Reputacja: 1 Szaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputację
Lotte szybko przeanalizowała swoje szanse. Nie bała się zareagowania, wierzyła, że sobie poradzi. Obawiała się natomiast o waleczność kobiety, która mogłaby rozzłościć napastnika, a nie wyglądała na osobę, która poradzi sobie z jego agresją. Wyjęła telefon i wybrała numer 112. Postanowiła najpierw odstraszyć przeciwnika w taki sposób, ale obawiała się, że może nie zadziałać, więc była czujna i gotowa na wszystko.
- Lepiej oddaj pani tą torebkę, albo dzwonię na policję. – Rzuciła głośniej, pewnym siebie tonem, wychylając się zza budynku. Skierowała odważnie swe kroki w stronę kobiety. – Nie chcesz chyba mieć problemów. – Stwierdziła, nie pytała, utrzymując kontakt wzrokowy z mężczyzną, a tylko kątem oka widziała kobietę.
Mężczyzna odwrócił się w jej stronę, wyraźnie zaskoczony interwencją. Na jego twarzy wykwitł paskudny grymas.
- Nie mieszaj się w nieswoje sprawy - warknął, lekko wytrącony z równowagi. - Odejdź zanim zrobi się nieprzyjemnie.

Kobieta wyglądała na zmieszaną. Chyba nie chciała, by ktokolwiek - nawet nieznajoma osoba - widziała ją poniżoną. Jednak w jej oczach oprócz wstydu przebłyskiwała ulga i nadzieja.
~ Szkoda, że nie uciekł ~ rzuciła w myśli. Wiedziała, że jeśli tego nie zrobił, to nie był podrzędnym rzezimieszkiem. Pozostawała czujna i już na pewno wiedziała, że będą większe problemy. Właściwie, to nawet zamierzała je wywołać, tylko na swoich zasadach. Rzuciła też okiem czy nie jest uzbrojony. Mężczyzna jednak miał na sobie szeroką kurtkę, która z powodzeniem kryła zarówno sylwetkę mężczyzny, jak i wszelką broń, którą mógł mieć schowaną za paskiem.

- Zrobi się nieprzyjemnie jeśli mnie nie posłuchasz. – Odpowiedziała, po czym wcisnęła przycisk z zieloną słuchawką i przyłożyła telefon do ucha. Liczyła, że sprowokuje go do zaatakowania jej, na co była gotowa. – Masz mało czasu na oddanie torebki.

Mężczyzna wydał z siebie warknięcie, które zabrzmiało bardziej zwierzęco niż ludzko. Rzucił jeszcze raz wzrokiem do wnętrza torebki. Tymczasem kobieta znalazła w trawie duży kamień i uderzyła nim w kolano mężczyzny. Zrobiła to z całej swojej siły… jednakże była ona wątła. Mężczyzna zawył z bólu, jednak jego zdrowie zdawało się nie ucierpieć na tym ataku. Rzucił torbą gdzieś w bok. Drugą nogą kopnął kobietę w brzuch. Widok okropny. Nieznajoma straciła oddech i w konwulsjach zaczęła wić się w pozycji embrionalnej.

- To jeszcze nie koniec - rzekł ni to do Lotte, ni to do swej ofiary, po czym obrócił się, aby szybko uciec z miejsca zdarzenia. Visser powiodła za nim wzrokiem, aby upewnić się, że nie stanowi już dla nich zagrożenia. Przeszedł ją nieprzyjemny dreszcz, gdy usłyszała warknięcie, miała złe wspomnienia związane z tym dźwiękiem. Na dodatek miała przeczucie, że faktycznie jeszcze się spotkają. Ciekawe kto będzie agresorem w przyszłości? Podeszła do leżącej kobiety, żeby zobaczyć czy czuje się dobrze i nie potrzebuje pomocy medycznej.
- Jak się czujesz? Mam wezwać pogotowie? – Zapytała, trzymając telefon przy uchu. Zawsze mogła przeprosić i rozłączyć się, albo faktycznie wezwać pomoc. Spojrzała czy nieznajomej nie leci krew i czy jest przytomna. Po takim kopnięciu nie do końca oczekiwała odpowiedzi, ale trzeba próbować złapać kontakt. Wydawało się, że kobieta jest w nienajgorszej kondycji. Była przytomna i udało jej się stanąć na nogi, choć z niemałym trudem. Jęknęła, kiedy spróbowała uśmiechnąć się do Lotte. Zamiast tego z jej gardła wyrwał się kaszel.
- Proszę nie dzwonić, wszystko jest w porządku - w końcu zdołała złapać oddech. Następnie spojrzała w kierunku, w którym zniknął mężczyzna. Wydawało się, że boi się, że wróci tu do nich. - Uratowała mnie pani - rzekła poważnie, jednak z pewną dozą wstydu. Podniosła torebkę i zaczęła przeglądać jej zawartość. Wnet wyjęła pęk kluczy i ruszyła niepewnym krokiem w stronę Muzeum Aalto, jakby chcąc znaleźć się czym prędzej za bezpiecznymi murami. - Może lepiej schronimy się w środku - odezwała się, kiedy już po części doszła do siebie. - Nie wypuszczę pani teraz. Ten bandyta może czaić się tam za rogiem.
Oddychała miarowo i wyglądała, jakby miała za chwilę zemdleć, jednak nie chciała interwencji pogotowia. Lotte nie chciała uszczęśliwiać nikogo na siłę, więc powiedziała dyspozytorowi, że pomoc nie jest już potrzebna, przeprosiła i rozłączyła się. Weszła za kobietą do środka.
- Cieszę się, że mogłam pomóc. Widziała pani już go wcześniej? – Zapytała spoglądając na reakcję kobiety. Ta wyraźnie zmieszała się. Spojrzała niepewnie na Lotte.
- Tak i nie. Podejrzewałam, że jestem śledzona od pewnego czasu, jednak pierwszy raz doszło do konfrontacji.

Przeszły obok niewielkiego holu, w którym ustawiono biurko, a na nim kasę. Na przestrzał spostrzegły salon i podążyły w jego kierunku.

[media]https://i.pinimg.com/originals/25/9a/da/259ada0cc59b4e19f2454ffa519ddaa3.jpg[/media]

Muzeum wyglądało nie tyle na muzeum, co dom. Zamieszkały, choć bardzo schludny i czysty. Wydawało się, że nie zmieniono nic po śmierci właścicieli. W salonie stał czarny fortepian, na którym ustawiono zdjęcie Aino. Czy było tu jeszcze za życia Alvara? Czy jego druga żona codziennie piła kawę, spoglądając na oblicze swojej poprzedniczki? Do kwadratowego stolika, na którym postawiono wazę Aalto, dostawiono fotele z obiciem imitującym skórę zebry. Pod oknem rósł szereg roślin w drobnym doniczkach, a za dużym oknem kwitł letni ogród. Pnącza gęsto porośnięte liśćmi, płacząca wierzba z witkami dotykającymi ziemi. Jedynie broszurki i ulotki psuły iluzję prawdziwego, wciąż zamieszkałego domu. Bez nich turyści czuliby się jak intruzi.

- Proszę wybaczyć mi moje maniery… nazywam się Mikaela Pentti. Jestem doktorem archeologii i pracuję w muzeum. Proszę usiąść na kanapie. Ja zrobię herbatę… - rzekła, lecz w pół drogi rozmyśliła się i skierowała do łazienki.
- Miło mi. – Odparła lecz nie kontynuowała widząc odchodzącą pospiesznie kobietę. Stanęła w progu pokoju, aby móc przysłuchać się czy nic złego jej nie dzieje się. Wydawało się, że nie. Minęło pięć minut, po czym Mikaela wyszła i uśmiechnęła się słabo.
- Wszystko w porządku. Proszę iść ze mną.

Ruszyły do kuchni. Okazało się, że jest w pełni wyposażona. Nieopodal stał cennik, co sugerowało, że pełniła funkcję muzealnej kawiarni. Z kubkiem parującego napoju i ciastkiem można było usiąść w jadalni, która co prawda nie mogła pomieścić tłumów, lecz na co dzień zapewne ich nie było w muzeum.
- Kawy, herbaty? - zapytała Mikaela.
- Kawy poproszę – uśmiechnęła się uprzejmie. – Zgłosi Pani to dzisiejsze zajście? Ten człowiek wydawał się być niebezpieczny, a jego groźba co najmniej niepokojąca i możliwa do spełnienia.
Mikaela skinęła głową.
- Długo próbowałam skontaktować się z policją, jednak obawiam się, że mnie nie słuchają. Tak samo zbyli mnie jak wariatkę w sprawie Hiltona, tego nieszczęsnego hotelu. Już od jakiegoś czasu ktoś chce ukraść moje badania. Tak jakbym nosiła wszystko po prostu w torebce - pokręciła głową. - Wydaje się, że nastąpiłam komuś na odcisk. Bardzo mi przykro, że wmieszałam w to panią.
- Nie ma za co przepraszać, chętnie pomogę. – Pentii podała Lotte świeżą, parującą kawę, na co ta skinęła głową w podziękowaniu. Zdecydowanie jej odkrycie musiało być związane ze sprawą, którą prowadzi. Musiała jednak zachowywać się naturalnie, żeby nie wzbudzić jej niepokoju. – To co pani takiego odkryła? Musi to być coś ważnego, choć dziwnym jest, że policja ignoruje panią.
Mikaela pokręciła głową.
- Naprawdę nie chcę panią tym kłopotać, pani…? - kobieta zawiesiła badawcze spojrzenie na Lotte, która jeszcze nie przedstawiła się.
- Sophie Kamminga, faktycznie nie przedstawiłam się, przepraszam – uśmiechnęła się serdecznie. - Nie kłopocze mnie pani, wręcz przeciwnie, może mi pani trochę opowiedzieć o swoich badaniach?
- Naprawdę interesują panią?

Mikaela wydawała się ostrożna. Spoglądała ukradkiem na Lotte. Detektyw nie posiadała zdolności telepatycznych, jednak i tak wszystkie myśli Pentti były wypisane na jej twarzy. Musiała zastanawiać się, czy Visser nie jest fałszywym obrońcą, a całe wydarzenie - włącznie z jej interwencją - nie zostało odegrane. W ten sposób ludzie, którzy pragnęli owoców jej badań, mogliby się do niej zbliżyć. Lotte musiała w jakiś sposób przekonać kobietę, że nie jest tajnym poplecznikiem jej oprawcy. Mikaela wydawała się mieć paranoję, jednak ostatnie wydarzenia wskazywały na to, że być może nie jest zupełnie bezpodstawna, czemu Lotte nie dziwiła się. Cieszyła się tylko, że jej ciekawość jest pokierowana chęcią wyjaśnienia sprawy, a nie skrzywdzenia jej. Dzięki temu jej gesty i zachowanie będzie naturalniejsze i może bardziej przekonujące jej rozmówczynię do otwarcia się.

- Chyba nic w tym dziwnego, ta cała sytuacja wydaje się być jak z filmów. Choć na pewno nie jest pani łatwo radzić sobie z nią, to nie ukrywam, że moja ciekawość pragnie być zaspokojona. Tym bardziej, że wspomniała pani, że jest archeologiem. Nie umiem wyobrazić sobie co takiego pani odkryła, że ktoś próbuje panią skrzywdzić. Jestem architektem i nie umiem domyślić się o co może chodzić. Co chyba podsyca moją ciekawość. – Znów się uśmiechnęła. – Jeśli w jakiś sposób panią uraziłam, to przepraszam. Nie to było moją intencją.
- Nie, w żadnym wypadku nie uraziła mnie pani - Pentti prędko zaprzeczyła. Wydawało się, że uwierzyła, że Lotte nie ma złych zamiarów, jednak wciąż spoglądała na nią jak na zagadkową, tajemniczą osobę. - Tak właściwie miło mi porozmawiać z kimś po angielsku. Urodziłam się w Stanach Zjednoczonych, choć jestem Finką czystej krwi. Mieszkałam tam przez całe moje życie, a nawet studiowałam na Harvardzie. Mój fiński pozostawia wiele do życzenia. Dzięki okazjonalnym wakacjom u babci tutaj w Helsinkach potrafię się dogadać, jednak wciąż nie czuję się komfortowo mówiąc w tym trudnym języku. Z przyjemnością porozmawiam z panią. Zwłaszcza, że jest pani architektem.
- Ja akurat pochodzę z Holandii, choć rzadko tam zajeżdżam. Firma w której pracuje jest o międzynarodowym zasięgu, więc często przeprowadzam się, obecnie mieszkam w Stanach właśnie. – Wzięła ostrożnie łyk kawy. – Dopiero co skończyłam wymagający projekt i postanowiłam przyjechać tutaj, aby trochę odetchnąć. Nie mogłam jednak odmówić sobie wizyty w domu Alvara Aalto. Muszę zwiedzić jeszcze inne jego dzieła, na tym nie poprzestanę. Ot taka wycieczka śladami Aalto.

Mikaela pokiwała głową i uśmiechnęła się. Sophie Kamminga została dokładnie nakreślona i to w sposób wiarygodny - zwłaszcza że Lotte technicznie wcale nie kłamała.

- Jestem doktorem archeologii, ale specjalizację mam z religioznawstwa - zaczęła Pentti. - Swoją pracę doktorską poświęciłam bogatej mitologii fińskiej, która nie jest nawet w małym ułamku tak popularna jak grecka… jednak nie czyni to ją mniej interesującą czy piękną. Nie chcę wchodzić w dokładne szczegóły mojego życia osobistego, lecz rok temu przeprowadziłam się tutaj do Helsinek. Dyplom mojej uczelni otwiera wiele drzwi toteż nie miałam problemu ze znalezieniem zatrudnienia w tutejszym instytucie. Prędzej czy później musiałam ruszyć na tour po okolicznych muzeach. Tak trafiłam również do tego - Mikaela rozejrzała się po nowoczesnym wystroju kuchni. Oparła się o blat, popijając parujący napar. - Przemierzając korytarze odniosłam dziwne wrażenie… które długo mnie nie opuszczało. Potrafiłam czytać powieści, albo pozycje naukowe i wracać myślami do muzeum. Pojechałam do Ikei, żeby kupić meble do salonu, ale w głowie miałam obraz tych, które ustawiono w tym muzeum. Czasami nawet w trakcie rozmowy odpływałam w rozważaniach do tego miejsca… To była obsesja. Nie wracałam tutaj, bo obawiałam się, że to jedynie doleje oliwy do ognia. Wreszcie zgłosiłam się do terapeuty, a potem trafiłam na drobną konsultację psychiatryczną, której cień położył się na moich późniejszych kontaktach z policją - Mikaela uśmiechnęła się smutno. Wydawała się nie przejmować, że po tych słowach Lotte również weźmie ją za wariatkę. Zapewne nawet nie pomyślała o takiej możliwości. - Zatrudniłam się tutaj na pół etatu, potem na cały etat. I dopiero pracując w tym muzeum zrozumiałam przyczynę mojej fascynacji. Otóż posesja Alvara Aalto jest naszpikowana diabelnie sprytnymi i subtelnymi nawiązaniami do mitologii fińskiej, na której spędziłam wiele lat swojego życia. Najwięcej znalazłam ich w gabinecie architekta, jednak całe muzeum jest kopalnią bez dna nawiązań do ustępów z Kalevali. Wciąż nie zdążyłam ich wszystkich odnaleźć i opisać. Jestem przekonana, że Aalto był poganinem i wyznawcą, a być może nawet mistrzem kultu Ukko, głównego bóstwa fińskiej mitologii.
- Czyli mówimy o pewnym rodzaju okultyzmu. – Powiedziała trochę niepewnie. W głębi siebie była jednak zadowolona, że udało się jej podejść swoją rozmówczynię. Wykorzystała fakt, że kobieta raczej nie miała komu opowiedzieć o wszystkim i najzwyczajniej w świecie chciała się wygadać. Trafiła w punkt. – Wybacz, ale nie znam mitologii fińskiej zbytnio. Kult Ukko i Kalevali – czym są? - Zapytała z wyraźnym zaciekawieniem.
Mikaela wydawała się szczerze zachwycona, że ktoś jest zainteresowany jej opowieścią. Sprawiała wrażenie kobiety, która była uważana przez wszystkich innych za wariatkę aż znalazła kogoś, kto nie potraktował jej słów z politowaniem.
- Ukko to główny bóg fiński. Porównując z mitologią grecką, to ktoś na kształt Zeusa. Bóg nieba, pogody, roślin, zbiorów i innych naturalnych rzeczy. Jego imię pochodzi od fińskiego słowa “ukkonen” oznaczającego burzę. W mitologii estońskiej jest znany jako Uku, a w Kalevali nazywany jest także “ylijumala”, co oznacza “bóg tego, co powyżej”. Jego głównym atrybutem jest piorun.

Następnie Pentti wyjęła komórkę i pokazała Lotte rycinę.


- Tutaj są ukazane przedchrześcijańskie medaliony związane z bogami błyskawic. Rycina B ukazuje szwedzki typ, a rycina A fiński. Wszystkie posiadają kształt młota, co może kojarzyć się z Thorem i nie byłoby to bezpodstawne skojarzenie. Wracając do tematu, spostrzegłam w muzeum częste wykorzystanie kształtu z ryciny A.

I rzeczywiście, Lotte również go rozpoznawała. To on zdobił grobowce rodziny Aalto oraz ramiona niektórych mężczyzn, których spotkała. Między innymi kierowcy premiera Holkeriego oraz aktora w jego posiadłości.

- Kalevala to odpowiednik greckiej Iliady, czy chrześcijańskiej Biblii. To długi epos, w którym zawarta jest opowieść o wszystkich bóstwach, duchach i wierzeniach - wyjaśniła Pentti. - Mam nadzieję, że nie zanudzam panią? - zapytała z uśmiechem. - Nie wszyscy moi studenci są żywo zainteresowani tymi obszarami dziedzictwa kulturowego Finlandii. W każdym razie… nie tak bardzo, jak ja - dodała ciszej.
– Czyli ten symbol młota, to symbol Ukko? I znalazła pani te symbole tutaj, więc skłoniło to panią do powiązania, że Aalto był jego wyznawcą? Ale czemu mógłby być mistrzem kultu? – Zadała kilka pytań pokazując, że jej rozmówczyni wcale jej nie nudzi.
- Garderoba w pokojach małżeństwa jest kompletnie nietknięta. Jest jedną z atrakcji muzeum. Kogo nie interesuje w jakim stylu ubierali się znani celebryci? Na wystawie jest jedynie suknia ślubna Aino, kilka garniturów Alvara i dwa komplety ich codziennej odzieży. Jak dla mnie to kompletne nieposzanowanie prywatności zmarłych, jednak… ja tu tylko pracuję - wzruszyła ramionami. - Pewnego dnia zamówiliśmy ekipę, gdyż w ubraniach zalęgły się mole. W ten sposób odkryłam zamaskowane, drugie dno jednej z szaf, w której tkwiły złożone szaty ceremonialne i atrybuty typowe dla wielkich szamanów fińskich sprzed wielu wieków. Nosiły ślady zużycia, jednak materiał był względnie nowy, a w jednej z kieszeni tkwiło wypisane pióro.

Mikaela zrobiła kolejną kawę.
- Biuro Alvara niestety zostało wyczyszczone ze wszystkich dzienników. Zostały zabrane przez Johannę Aalto-Alanen, moją babcię, która niestety zmarła zeszłego roku. Wiem, że spisała je na komputerze, ale nie wiem, gdzie mogła go ukryć. Z jakiegoś powodu zniszczyła oryginały - złość mignęła na twarzy Pentti. - To z jej powodu zamieszkałam z powrotem w Helsinkach - następnie maska smutku zakryła jej mimikę.

Lotte szybko uświadomiła sobie, że piła właśnie kawę z kobietą z rodu Aalto, choć ciężko jej było uwierzyć we własne szczęście. Miała poczucie, że zdobywa kolejne puzzle do swojej układanki, ale nie jest w stanie ułożyć z niego obrazka z pudełka. Widząc smutek Mikaeli położyła rękę na jej przedramieniu i uśmiechnęła się delikatnie w geście pokrzepienia. Babcia musiała być ważną osobą w jej życiu, a jej utrata, mimo upływu roku, nadal bolała.

Visser miała już coś powiedzieć, gdy nagle ich rozmowa została przerwana.
 
__________________
"Promise me this
If I lose to myself
You won't mourn a day
And you'll move onto someone else."
Szaine jest offline  
Stary 17-09-2017, 19:38   #178
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Joakim Dahl siedział na podłodze celi.

Całe jego plecy nieustannie piekły żywym ogniem. Strażnicy nigdy nie zapominali o popołudniowej dawce tortur. Długi, sprężysty bicz raz za razem wcinał się w blizny, otwierając rany na nowo. Był to ten rodzaj bólu, do którego ludzka istota nie mogła przyzwyczaić się. A papież Kościoła Konsumentów - choć dążył do czegoś więcej - wciąż pozostawał człowiekiem. Niezmienne zimno promieniujące z kamiennych ścian łagodziło pieczenie niczym kompres. Tak samo jak wspomnienie spotkania z Alice Harper, które wydarzyło się na pewnym słodkim, astralnym planie. Nazwał go ich prywatnym Edenem.

Na moment zapadł w krótki sen, który okazał się znacznie mniej przyjemny. Tkwił w samym środku bitwy o Wyspę Wniebowstąpienia. Tamtej nocy został pojmany. Zdołał zwabić na Scyllę lwie siły IBPI, wodząc za nos Imogen Cobham oraz Lotte i Daniela Visserów, którzy byli w trakcie rejsu MSC Poesii. I zgodnie z planem wiele wrogów zginęło. Niestety kosztem jego wolności.

Obecnie pozostawał kompletnie bezsilny.
Joakim Dahl zdążył przywyknąć do tego, jednak wciąż tego nie lubił.

Znajdował się w specjalnym więzieniu, które blokowało jego zdolności Paranormalium. Swoiste sanktuarium przypominało Pittock Mansion znajdujące się w Portland. Teren tamtej posiadłości - czterdzieści sześć akrów - został zaorany czterdzieści sześć razy w ciągu czterdziestu sześciu dni przez czterdzieści sześć wołów i każdy z tych wołów został zabity w jednym z czterdziestu sześciu pokojów rezydencji. W rezultacie oddziaływanie Fluxu na rzeczywistość pozostawało zablokowane w Pittock Mansion.

I korzystając z reguły tej wyjątkowej liczby zbudowano również jego więzienie.

W pewnym momencie Joakim poruszył się. Wstał, po czym spojrzał ku sufitowi. Kamienne bryły sklepienia pozostawały nieprzeniknione, jednak Dahl mógłby przysiąc, że widzi przez nie gwiazdy. Nagle rozpostarł ręce, po czym zaniósł się głośnym śmiechem. Poczuł się jak ryba wrzucona z powrotem do wody po długich miesiącach na pustyni. Jego rżenie narastało. Coraz bardziej donośne, szalone, chaotyczne. Strażnicy IBPI poruszyli się i ruszyli przez korytarze w jego kierunku.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=8C5NLfYdZaE[/media]

Alice Harper i Sharif Khalid


Krew Alice Harper spłynęła po płaskorzeźbie.

Na samym początku wydawało się, że nie miało to żadnych konsekwencji. Sharif czekał na jakiś znak, że dopełnił wszystkiego tak jak powinien. Przez krótki moment poczuł się nawet oszukany. Jak udowodni swoim zwierzchnikom, że spełnił zadanie? Co również ważne, jak postąpi dalej? Czy powinien zostawić tu Alice Harper i spróbować wydostać się na powierzchnię?

Niespodziewane wydarzenie przerwało jego rozmyślania. Ujrzał, że krew kobiety przestała spływać po kamieniu, jak gdyby grawitacja przestała obowiązywać w jaskini. Strużki szkarłatu wydawały wahać się przez chwilę, po czym zaczęły rozprzestrzeniać się po płaskorzeźbie, mknąc szybko mistycznymi autostradami. Wnet na prawej dłoni bogini Ilmatar ukazał się dorodny X, na jej piersiach litera L, na lewej ręce V, a po ptaku pociekła wolna strużka układająca się w I.

- Czterdzieści sześć - mruknął Sharif, odczytując rzymską liczbę. Wnet poczuł, że jego umiejętność maskowania ciepłoty ciała powraca.

Alice również wpatrywała się w napis, jednak myślami znajdowała się w zupełnie innym miejscu. Przed jej oczami stanęła księga, na której przed latami dobrowolnie złożyła te same znaki swoim osoczem. Było to w piwnicy Terry'ego, podczas ich urodzin, kiedy tłum ubranych w maski gości krążył wokół nich tak, jak planety wokół Słońca. Samuel, który był wtedy jej chłopakiem, zdradził ją i zaprowadził ją w to przerażające miejsce.
Historia kołem się toczy.

Skalne podłoże jaskini trzeszczało pod jej stopami, jak gdyby chodziła po elektrycznej pajęczynie. Powietrze zdawało się przesycone woltami. Czuła wszechogarniającą siłę i energię, która spływała po jej kościach jak po słupie wysokiego napięcia. Dokładnie tak samo, jak wtedy przed latami.

Sharif zamarł, spoglądając na świetlistego anioła, którym stała się Alice. Jej cera pojaśniała, a ciało spowiła satynowa piana blasku. Wszelki ślad zmęczenia po tak długiej ucieczce zniknął. Rude włosy rozpierzchły się jak w stanie nieważkości i przybrały kolor najczystszego złota. Zanim zdążył ją dotknąć, stopy Alice oderwały się od ziemi. Jak gdyby sam Allah wyciągnął rękę ze swego boskiego królestwa i dotknął nią kobietę. Harper przymknęła oczy, lewitując. Wyglądała bardzo spokojnie, jakby spała i śniła o przyjemnych rzeczach. Otaczały ją fale prezencji, które naparły na otoczenie. Sharif w ostatniej chwili zdążył odskoczyć na bok, kiedy masywna bogini skruszyła się i odpadła z płaskorzeźby. Irakijczyk spojrzał na jej kamienną, zniszczoną twarz zwróconą ku Harper. Czyżby Ilmatar popełniła samobójstwo z zazdrości? Cały czar uszedł z pradawnej bogini. Jak gdyby Alice wyssała z niej wszystko, co najlepsze. Jak gdyby ją... skonsumowała.

Alice Harper świetlistym aniołem Kościoła Konsumentów? Czy to ona przed latami skierowała Joakima Dahla na drogę przeciwko IBPI i przekazała mu zdolność konsumowania, na której cześć organizacja została nazwana? Sharif nie wierzył własnym oczom. Wnet jednak kolejne zmartwienie zaprzątnęło jego uwagę.

Przez wejście do studni krasowej wypadł pluton odzianych w czerń napastników. Bliźniaczo podobnych do tego, którego jakiś czas temu zabił Sharif. Uzbrojeni od głów do stóp. Każdy dzierżył groźnie wyglądającą broń.
- Nie ruszać się! - wrzasnął jeden z nich.
- Z rozkazu dyrektor Alicii van den Allen! - krzyknął jego przyboczny.
Mężczyźni zaczęli okrążać jezioro z obu stron, jednak wszyscy jak jeden mąż stanęli, gdy spostrzegli Alice Harper. Hełmy maskowały twarze żołnierzy IBPI, lecz mieszanka zachwytu i przerażenia była namacalna.

Słońce kompletnie zaszło, jednak w jaskini bynajmniej nie było ciemno. Alice Harper promieniowała radioaktywnym światłem. Wtem jednak rozległ się huk i blask reflektorów zalał otoczenie.


Sharif skrył się przed deszczem gruzu i skał. Jedna, olbrzymia bryła minęła go jedynie o kilka metrów zanim roztrzaskała się na podłodze. Odłamki pozostawiły na jego ciele siniaki, lecz Irakijczyk przeżył. Alice również nie dosięgnęła żadna krzywda. Eksplozja nad jego głową roztrzaskała sufit. Poszerzyła drobny otwór do wielkości krateru. Przez opary dymu i pyłu spostrzegł dwa helikoptery zawieszone tuż nad ich głowami.

- Nie ruszać cię! - wrzasnął mężczyzna przyczepiony do latającej maszyny jedną ręką. A drugą celujący ku Sharifowi bronią automatyczną.

Alice Harper


Ciąg wydarzeń w jaskini tknął odpowiednie struny w podświadomości Alice. Zapomniane wspomnienia zaczęły wypływać.

Alice znalazła się z powrotem w piwnicy Terry'ego. Kontynuowała wydarzenia dokładnie w tym samym momencie, w którym je przerwała. Znów stała się swoją młodszą wersją i kompletnie przestała być świadoma wydarzeń na Suomenlinnie.

- Dopełniło się! - zawołał Terry.

Jego krzyk echem odbił się w skroni Alice. Dziewczyna źle się czuła. Nie mogła zebrać myśli. Serce zaczęło przeraźliwie kołatać. Z trudem oddychała. Widziała już tylko księgę. Jej kontury rozmazywały się, a kolory zaczęły niespodziewanie wibrować przesyconą saturacją. Czuła moc. Nieposkromione pokłady energii. Zraniona opuszka palca paliła żywym ogniem. Sama Alice miała wrażenie, że płonie żywym ogniem.

Ludzie wokoło przestali poruszać się. Szeptali między sobą.
- To ona! To naprawdę ona! - krzyknął ktoś z tłumu.

Terry obrócił się i spojrzał na Alice.
- Znaleźliśmy cię - szepnął. - I przy okazji... Jestem Terrence, żaden Terry.

Potem jednak na jego twarzy wykwitł strach.

Alice wstała znad księgi. Trzymała ją niczym niemowlę. Zrobiła pierwszy krok w stronę tłumu. Potem następny. Tomisko wypadło z jej dłoni i z głuchym trzaskiem opadło na podłogę. Ludzie bali się. Ludzie uciekali. Ludzie krzyczeli. Podłoga trzeszczała pod jej stopami, jak gdyby chodziła po elektrycznej pajęczynie. Powietrze zdawało się przesycone woltami.

I nagle wszystko skończyło się. Harper upadła na podłogę na w pół przytomna i kompletnie wyczerpana. Świat wirował w jej oczach i czuła mocne łupanie w skroniach. Czuła się jak po dawce mocnego narkotyku.

Terry przykucnął obok niej i podał jej rękę.
- To zaszczyt, Dubhe - rzekł z uśmiechem.
Tłum chwilę temu uciekał w popłochu. Teraz ludzie przystanęli w ciszy. Rozległ się cichy szmer, potem głośniejszy. Wnet z powrotem otoczyli Alice. Zaczęli klaskać, cieszyć się i śmiać, jak gdyby napotkali swojego mesjasza.

Lotte Visser


Rozmowa została przerwana, lecz to tylko telewizor wbudowany w szafkę nad lodówką włączył się niespodziewanie, kiedy archeolożka nierozważnie oparła się o blat. Jednak wystarczyło to, by rozkojarzyć Mikaelę.

Rozmowa z Pentti dostarczyła Lotte wiele ważnych informacji. Z jej słów wynikało, że jest krewną Alvara Aalta przez swoją babkę Johannę. Co ważniejsze - wyjawiła również, że gdzieś ukryty jest komputer pełen najróżniejszych informacji na temat architekta. Być może znajdowały się tam również wskazówki na temat jego drugiego życia jako członka - a być może nawet mistrza - kultu pradawnych fińskich wierzeń. I tak się składało, że w podziemiach cmentarza Hietaniemi Lotte napotkała komputer, który jak najbardziej zgadzał się z opisem.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=UprcpdwuwCg[/media]

W międzyczasie wybiła północ. Kobiety rozmawiały z sobą bardzo długo. Czas minął nie wiadomo kiedy.
- Może przejdziemy na ty, Sophie? - zaproponowała archeolożka. Nie czekając na odpowiedź, kontynuowała. - Wybaczysz mi, ale w nocy robi się ze mnie straszny łasuch.
Otworzyła lodówkę, po czym wyciągnęła dwie porcje sernika. Zapłaciła za nie w kasie, po czym postawiła jeden talerzyk przed Lotte, a drugi sama zaatakowała z pazernością.
- Zaraz wrócę do opowieści - przyrzekła, spoglądając na mały telewizor wbudowany w szafkę nad lodówką. Trzymała w ręce porcję ciastka, jak gdyby była to najcenniejsza rzecz we wszechświecie.


- Najświeższe informacje z Tallina. Pożar kościoła pod wezwaniem świętego Jana Chrzciciela - speakerka CNN rzekła podnieconym tonem. - Po wczorajszym wybuchu kościoła pod tym samym wezwaniem w Helsinkach, a przedwczoraj w Sztokholmie, nie można nie dostrzec wzoru.

Wielki pasek na dole ekranu obwieszczał: ATAK TERRORYSTYCZNY W STOLICY ESTONII.

- Żadna grupa terrorystyczna nie przyznała się jeszcze do przeprowadzenia ataku. Mildred, czy możesz powiedzieć coś więcej na temat tego okropnego incydentu?
Nastąpiło połączenie z wysłanniczką CNN, która stała przed palącym się gmachem kościoła. Łuna bijąca z budynku rozświetlała nocne niebo. Gapie stali stłoczeni wokoło pożogi, choć kordon policyjny starał się ich rozgonić. Kilka innych ekip telewizyjnych wkradło się do ujęcia.
- Nie wiemy nic na temat ofiar śmiertelnych - rzekła Mildred. - Jednak pożar kościoła w Tallinie nie przypomina wybuchów kościołów w Helsinkach i Sztokholmie. Tamte wydarzyły się szybko, zdecydowanie i prawie że... nadnaturalnie. Tutaj pożoga rozszalała się powoli i nie było żadnego wybuchu per se. Opieszała reakcja straży pożarnej dodatkowo pogorszyła sytuację.
- Mildred, czy sugerujesz, że ktoś inny dopuścił się zbrodni w tym przypadku?
- To jedynie spekulacje, jednak możemy tak założyć.

Następnie stacja CNN wyemitowała reportaż na temat korupcji w rządzie chińskim. Mikaela zmywała naczynia. Przypadkiem dotknęła dłoni Lotte, kiedy zabrała od niej pustą filiżankę po kawie. Visser poczuła elektryczny prąd, który przeszedł po całym jej ciele. Wkrótce potem zaatakowały ją mdłości i zawroty głowy. Ciężko dyszała, nie mogąc złapać tchu. Wyczuła ogromne pokłady czarnej, negatywnej energii w Mikaeli... a wystarczył jedynie bardzo krótki, przelotny kontakt. Ktoś musiał rzucić na kobietę przeraźliwie mocną klątwę.

Lotte wstała i podeszła do okna, żeby je otworzyć.
- Wszystko w porządku? - zapytała zaniepokojona Pentti. Wyłączyła telewizor i ze strachem spojrzała na Visser.
- Tak, jak najbardziej - detektyw odparła z trudem. Wcale nie wyglądała dobrze, jak wnet poinformowało ją odbicie szyby. Pobladła, jakby niespodziewanie zaatakowała ją choroba lokomocyjna. - Już czuję się lep... - zaczęła, kiedy zwymiotowała krwistą treścią do zlewu.

Zaatakowało ją bardzo mocne, złe przeczucie niezwiązane ani z Mikaelą, ani z pożarami. Miało posmak wozu strażackiego, w którym nieprzytomna opuszczała palący się camping Oittaa. Właśnie wtedy Ismo i Alice rozwiązali pierwszą z czakr zablokowanych przez piekielnego ogara. Z resztą poradziła sobie sama Visser. Właśnie wtedy jej moc wybuchła i zaczęła sczytywać informacje na temat wszystkiego wokół. Również z detektywów znajdujących się nieopodal. Była to masywna ilość danych, które jej podświadomość cały czas odkodowywała w zakamarkach umysłu. I właśnie natrafiła na przerażającą wieść.

Sharif Khalid od samego początku był wysłannikiem Kościoła Konsumentów.
Jego zadaniem było uprowadzenie Alice Harper.

Lotte przeglądała mistycznym trzecim okiem sceny z przeszłości Khalida. Jak jego wioska została bombardowana przez USA, jak jego rodzina zmarła, a w jego sercu narodził się mrok. Jak został odkryty przez Kościół Konsumentów i wyszkolony przez nich. Miała dostęp również do ostatniej nocy Sharifa Khalida przed wysłaniem ich wszystkich na misję.

To właśnie wtedy otrzymał zadanie rozlania krwi Alice Harper.

Catherine Watson


Catherine wyszła z Foundation Bar. Te polityczne intrygi nie były na jej umysł. Straciła wątek w połowie słów Felixa. Powiedziała przyjacielowi, że nie czuje się na siłach i musi jak najszybciej opuścić pomieszczenie. Ten spojrzał na nią ze zdziwieniem, ale pożyczył jej miłej nocy i podziękował za pomoc w organizacji przyjęcia. Watson pożegnała się z Carmen, Mattem i Kate, po czym szybko wyszła na zewnątrz.

Londyńskie powietrze o północy nie do końca było czyste, lecz orzeźwiło kobietę. Wsiadła do samochodu, po czym ruszyła czym prędzej w kierunku domu. Równomierne rozmieszczenie latarni ulicznych hipnotyzowało ją i uspokajało. Zaparkowała i wysiadła z samochodu. Wzięła pudełko z czerwoną koszulą, którą zostawiła na tylnym siedzeniu.

Na początku myślała, że przewidziało jej się... lecz spojrzała ponownie. Mała dziewczynka stała pod latarnią i spoglądała na nią z uśmiechem. Cathy poczuła dreszcze, kiedy uświadomiła sobie, że to córka jej przyjaciela Lucasa. Ta, która zaginęła.
- Moja droga... - Watson zaczęła niepewnie i zrobiła krok w kierunku dziecka. Wtedy jednak mrugnęła oczami i sylwetka rozpłynęła się w ciemności.

Zastanowiła się, czy powinna zatelefonować do Lucasa, ale uznała, że nie będzie niepokoić przyjaciela. Ruszyła w kierunku klatki schodowej. Mknęła przez kolejne piętra, kiedy usłyszała coraz głośniejszą muzykę. Czy to któryś z sąsiadów? Mogłaby przysiąc, że mieszka w spokojnym otoczeniu.

Wtedy jednak uświadomiła sobie, że dźwięk dobiega z jej własnego mieszkania.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=rgc_LRjlbTU[/media]

Zimny dreszcz przebiegł jej po plecach. W środku ktoś był. Przemogła strach i wysiłkiem woli przemierzyła te ostatnie kroki... kiedy ujrzała, że drzwi do jej domu stoją otworem. Jak zahipnotyzowana ruszyła do nich. Dotknęła zimnej klamki, jak gdyby ta zdradziła ją, otwierając obcej osobie wnętrze jej prywatnej oazy. Z jednej strony Cat chciała uciekać... lecz nie mogła, gdy spostrzegła wnętrze mieszkania.

Jej obrazy. Wszystkie skradzione dzieła, jej najdroższe dzieci. Przelała w nie duszę, dużo wysiłku i lata poświęcenia. Wnętrze zostało nimi udekorowane. Wszystkie podarte. Rozdarte na strzępy. Naniesiono na nie paskudne przekleństwa i wyzwiska. Wilgoć zalśniła w oczach Catherine. Czuła, jak życie spływa wraz z jej łzami i wsiąka w podłogę.

Drgnęła, kiedy zadzwoniła do niej komórka. Kate Cobham.
- Cathy, jesteś w wielkim niebezpieczeństwie! Uciekaj jak najszybciej do domu! Wreszcie przypomniałam sobie, z czym skojarzyła mi się ta czerwona koszula, którą znalazłaś. Otóż przed latami moja przyjaciółka, Tallah Zaira, opowiadała mi o sprawie, jaką badała, kiedy jeszcze była detektywem śledczym.

Cathy dotknęła swojego ulubionego obrazu, który przedstawiał dwie baletnice. Kobietom zostały dorysowane paskudne męskie narządy płciowe, którymi tryskały na siebie moczem. Watson załkała i zamrugała kilka razy, jak gdyby chcąc w ten sposób wymazać wandalizm.

- Przed latami Tallah badała sprawę zabójstw przy obozie dla młodzieży Beaver Creek. Szkolną grupę zaatakowała horda dzikusów pod wodzę mężczyzny ubranego w taką właśnie czerwoną koszulę. Został zabity ciosem tasaka w tył głowy i sprawa wyglądała na rozwiązaną. Przynajmniej tak się wydawało... aż do tego momentu.

Cat spostrzegła inny obraz, który przedstawiał dwie kobiety w ogrodzie. Został wysmarowany paskudną, cuchnącą mazią. Watson dopiero po chwili uświadomiła sobie, że to są odchody.

- Właśnie sprawdziłam w Zbiorze Legend. Tallah odkryła, że Czerwona Koszula był kapłanem Lyssy, greckiej bogini szaleństwa. Poił biednych, przypadkowych ludzi swoją krwią, przez co sprawiał, że ci tracili zdrowie psychiczne i stawali się jego niewolnikami. I co najciekawsze... został zabity przez osiemnastoletniego Deana van der Veena. Twojego ojca, Cathy.

Catherine podeszła w kierunku malowidła, na którym mężczyzna przytulał swojego psa. Kilkoma prostymi kreskami wandal zrobił z niego zoofila. Cóż za okropność! Watson nie rozumiała, kto mógłby uczynić taką bezecną zbrodnię.

- Matt opowiedział mi o tej dziewczynce, która przekazała mu koszulę dla ciebie. A także o twojej sąsiadce, która oszalała w Tate Modern. Cathy, wracaj czym szybciej do domu i zabarykaduj się czym możesz! Czerwona Koszula... czy też jakiś inny kapłan Lyssy... nie mam pojęcia... on chce zemścić się na twoich rodzicach, docierając do ciebie. Jesteś w śmiertelnym niebezpieczeństwie!

Komórka wypadła z dłoni Watson, kiedy ujrzała sylwetkę siedzącą w fotelu przed telewizorem w salonie. Niemy krzyk zamarł w jej krtani. Mężczyzna oglądał dokument biologiczny. Miał na sobie czerwoną koszulę. Jego twarz była przebrzydła, pokiereszowana i obrzydliwa.
- Pustelnik brunatny w ciszy czeka na owada, która zabłąka się w jego misterną sieć - mówiła lektorka. - Pająk odpoczywa już wiele godzin, jednak prędzej czy później mucha trafi w jego sidła.

Watson pisnęła cichutko, obróciła się i zaczęła biec w kierunku drzwi. Wtedy odkryła, że stoi w nich wysoka, ponura postać.
- Cathy, odnalazłem dzieci - rzekł Lucas. - Czy też raczej... one odnalazły mnie.
Spojrzał na nią z obłędem w oczach i uśmiechnął się, ukazując szczerbaty uśmiech i wyłamane zęby. Czy to naprawdę był jej przyjaciel?! W rękach trzymał małe dziecko, chłopca. To wpatrywało się w Watson i kwiliło radośnie.

Catherine skręciła w kierunku sypialni. Ujrzała dwójkę ludzi, którzy parzyli się na jej łóżku. To był Todd - młody policjant, którego poznała przed galerią Tate Modern oraz jej przyjaciółka, asystentka kustoszki. Oboje byli umazani odchodami. Kobieta głośno jęczała. Jej głos przechodził w upiorne wycie czarownicy i kończył się rechotem. Mężczyzna wyszedł z niej i ruszył w stronę Cathy z dużym, brudnym wzwodem.

Watson poczuła ciepły mocz, który ścieknął jej wzdłuż ud. Dygotała w szoku, powoli kręcąc głową. Ruszyła biegiem w kierunku okna. Rozpędziła się, tłukąc szkło, aby wypaść na zewnątrz.

Czerwona Koszula wciąż czekał przed telewizorem, kiedy osiem godzin później rodzice Catherine Watson pojawili się na ulicy przed budynkiem. Radość w ich sercach zamarła po tym, gdy zrozumieli, że nie spotkają się z córką.
 
Ombrose jest offline  
Stary 18-09-2017, 14:30   #179
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Wizja part 1

WIZJA ALICE - BRAKUJĄCA CZĘŚĆ...

Alice znów była młodszą sobą. Nie miała władzy nad swoim dawnym ja, ale czuła w środku ekscytację i strach. Z jednej strony ekscytowało ją, że wreszcie dowie się, co stało się dawno temu, z drugiej strony niepokoiło ją to.
Obserwowała wszystko swoimi młodszymi oczami…
Młodsza Alice tymczasem czuła się dziwnie. Było jej niedobrze, a jednocześnie czuła się pełna sił. Kręciło jej się w głowie i nie mogła przestać delikatnie drżeć. Zerknęła na rękę Terrence’a tuż przed sobą i niespokojnie wzięła ją od niego. Oklaski brzmiały dla niej jak nieprzyjemny, dziwny huk. Była skołowana, blada i mocno zagubiona.
- Dubhe? - zapytała półszeptem, tak że najpewniej tylko mężczyzna kucający przy niej zdołał to wyraźnie usłyszeć. Podniosła na niego spojrzenie niespokojnych, rozjaśnionych po wyładowaniach oczu, które były teraz zaszklone i delikatnie za jasne, wyraźnie póki jej emocje nie ochłoną, buzująca w niej teraz energia nie uspokoi się.
- To jedna z najjaśniejszych gwiazd - odparł Terry. - Nie masz pojęcia, jak wiele dziewcząt przechodziło przez ten test. Jedynie ty go zdałaś. Ty okazałaś się prawdziwa.

Szum wokoło narastał. Ludzie skryci w maskach wyciągali ręce, aby tylko dotknąć Alice, jak gdyby była żywą relikwią.

- To miły prezent na urodziny - Terry uśmiechnął się. Jego oczy tak ciepło wpatrywały się w Alice, jak gdyby byli najlepszymi przyjaciółmi. Elegancki mężczyzna pomógł jej wstać. - Odezwij się do nich - zaproponował. - Bardzo długo czekali, aż objawisz się nam.

Dorosła Alice nie rozumiała. Jeśli nic się nie stało, gdzie w takim razie zniknęli ci wszyscy ludzie? Młodsza Alice była natomiast nadal skołowana, a teraz i nieco wystraszona i onieśmielona postawą ludzi naokoło. Podniosła się z pomocą Terry’ego, ale przytknęła niezranioną dłoń do głowy, jakby łupało ją w czaszce. Rozejrzała się po zebranych, przez maski trudno jej było zdecydować czy powinna na kimś zwiesić spojrzenie wróciła więc wzrokiem do mężczyzny odpowiedzialnego za to, co tu się dziś stało
- Nie rozumiem… Jaki test… Dlaczego? Nie mieliśmy pomóc jakimś duchom? Nie rozumiem… Nie rozumiem… - nerwowo wciągnęła powietrze do płuc. Natłok osób lekko ją stresował i nadal nie czuła się dobrze. Patrzyła na Terrence’a w taki nieobecny, ale wyraźnie spłoszony sposób. Widać było, że kompletnie nie ma pojęcia co się dzieje, co ma mówić i że zaczyna się denerwować…
- Nie martw się, pomożesz małej Mary w swoim czasie - Terry uśmiechnął się ponownie. Tym razem jednak na jego czole wykwitła bruzda, kiedy spostrzegł, że Alice wcale nie czuje się komfortowo. - Wszyscy na górę! - krzyknął. - Noc jeszcze młoda, będziemy świętować!
Odpowiedziała mu fala entuzjazmu. Straszni sataniści w maskach jakby w międzyczasie zmienili się w nastolatków na imprezie Halloweenowej. Część ludzi chciała zostać, zapewne chcąc być świadkiem kolejnego mistycznego doświadczenia, jednak i oni w końcu ruszyli na górę.

Z przytłaczającego tłumu zostały tylko trzy osoby, które wnet ściągnęły maski. Samuel wpatrywał się w Alice z poczuciem winy i skruchą, Lenore z żywym zainteresowaniem, a Jennifer z uwielbieniem. Żadne z nich jednak nie odezwało się, jakby czekając, że Alice odezwie się w pierwszej kolejności.

Alice obserowowała w milczeniu jak młodsza Alice wiodła wzrokiem za wychodzącymi. A potem ich wspólna uwaga spoczęła na trzech postaciach, które pozostały w sali poza Terrence’m. Usta młodszej dziewczyny zadrżały, kiedy zobaczyła minę Samuela. Starsza Harper surowo obserwowała wszystko w ciszy.
- Wie… Wiedzieliście? Wiedziałeś? - zapytała najpierw wszystkich, a potem samego chłopaka. Drżały jej dłonie. Czuła się nadal zagubiona, a teraz jeszcze zdradzona.
- Co mi się stało? Dziwnie się czuję… Kręci mi się w głowie… - mówiła dalej, wciąż zaniepokojona, ale spokojniejsza, niż wtedy gdy był tu cały tłum postaci.
W międzyczasie Jennifer podeszła do Terry’ego i uśmiechnęła się do niego lekko. Wydawało się, że zna mężczyznę najlepiej z całej trójki.
- Terry, nie przygotowałeś żadnego poczęstunku dla Dubhe? - zapytała z żartobliwym wyrzutem. - To znaczy… mam na myśli jakiegoś prócz księgi.
Mężczyzna najpierw pobladł, a potem poczerwieniał jak dżentelmen.
- Jestem Terrence, żaden Terry - odpowiedział tylko.

Tymczasem Samuel zrobił kilka kroków do przodu. Wydawało się, że boi się, czy Terry pozwoli mu zbliżyć się do Harper. Chyba że… to właśnie jej się obawiał.
- Alice… - zaczął.
- Oni o niczym nie wiedzieli, kochana - wtrąciła się Jennifer. - Trochę wami pomanipulowałam, przystojniaku - uśmiechnęła się do Samuela, który ani na moment nie odrywał wzroku od Alice.
- Ja nie mam nic przeciwko - wtrąciła się Lenore. - To najlepszy wieczór mojego życia.
Wydawało się jednak, że Sam nie podziela jej zdania.

Młoda panna Harper skrzyżowała ręce na piersi, obejmując dłońmi ramiona i nadal nie czując się dobrze, westchnęła ciężko. Nikt jej nic nie tłumaczył, czuła się nie na miejscu jeszcze bardziej, niż wcześniej. Zadrżała lekko i odstąpiła krok w tył od Samuela
- Chcę… chcę wrócić do domu… Nic mi nie tłumaczycie. Nie czuję się dobrze… - oznajmiła zaraz raczej przygaszonym tonem.
- Alice powinna wrócić do domu - odezwał się Sam, który podniósł wzrok na Terry’ego, jakby rzucając mu wyzwanie. Nieco strachliwe, lecz z głębi serca.
- Nie puszczę cię w takim stanie - Terry westchnął, spoglądając na Alice z troską. Wydawała się autentyczna. - A co, jeśli wrócisz do krewnych, nagle tak zaczniesz świecić i przyprawisz ich o zawał? Pomyślałaś może o tym? - mężczyzna przyjął ton lekarza, który nie chce przedwcześnie wypisać upartego pacjenta z obserwacji.
- To ja pójdę po koc i przekąski - Jennifer zaklaskała, po czym zerwała się na równe nogi i wystrzeliła jak z procy na górę.
Sam natomiast wyglądał, jakby to on miał zaraz doznać ataku serca. Lenore bacznie przyglądała się wszystkiemu, jak gdyby nie chciała, aby ominął ją nawet najdrobniejszy szczegół.
- Młodzieńcze, bądź taki miły i przysuń damom fotele - Terry wskazał meble stojące w rogu sali. Następnie zamilkł, jakby zastanawiając się nad czymś. - Myślisz, że byłabyś w stanie tam dojść? - zmarszczył brwi niczym fizyk przy rozwiązywaniu szczególnie trudnego równania. - Jak mamy porozmawiać, to jak ludzie! - rzekł głosem pełnym kurażu.

Dorosła Alice zastanawiała się nad emocjami młodszej siebie. Chłonęła również całą scenę bardzo uważnie, by zapamiętać wszystko, gdy się przebudzi… Młodsza Harper tymczasem zbladła. No właśnie. Gdyby znów to dziwne coś się z nią stało, gdy byłaby sama z dziadkami? Już uważali ją za uciążliwą, a co byłoby teraz? Nie upierała się już aż tak przy tym, by puszczono ją do domu, choć oczywiście nadal naturalnym odruchem wystraszonej młodej damy było, by chcieć powrócić do strefy dla niej bezpiecznej, a za taką miała swój pokój na piętrze… Zerknęła za odchodzącą Jennifer, a potem znów spojrzała na Samuela i Terrence’a. Jej wzrok padł na fotele. Nie była pewna, czy da radę
- Mogę spróbować… - powiedziała nieśmiało i spojrzała pod nogi, jakby chcąc sprawdzić jak się ma jej równowaga. Postanowiła spróbować podejść do foteli, by Samuel nie musiał się kłopotać.
- Tylko nie przemęczaj się - jej (były?) chłopak upomniał ją, biorąc ją pod ramię. Z drugiej strony Terry podtrzymywał Alice. W tamtej chwili było to kompletnie nieistotne, ale obaj mężczyźni bardzo przyjemnie pachnieli. Starszy drogimi perfumami, a młodszy wodą kolońską. Lenore stała z boku i z pewną dozą niedowierzenia w oczach obserwowała przedstawienie. Wnet we trójkę dotarli do wspomnianego kąta. Alice rzeczywiście czuła się słabo i potrzebowała ich pomocy.
- Jest ci wygodnie? - Terry zapytał z troską, kiedy Harper spoczęła na pięknym, ręcznie rzeźbionym w mahoniu antyku obitym zielonym aksamitem.
Alice usiadła i odetchnęła. Rzeczywiście czuła się słabo na tyle, by nie być w stanie iść sama. Popatrzyła najpierw na Samuela, a potem na Terrence’a. Wcześniej nie odnotowała, że pachnieli tak dobrze, czemu więc teraz? Zamrugała i zmarszczyła lekko brwi, przechyliła głowę na bok i pociągnęła lekko nosem
- Wygodnie… - odrzekła po chwili ciszy, sprawdzając nadal nosem, czy to było tylko takie wrażenie jak szli, czy coś jej się pokręciło w głowie od stresu i znużenia.
- Powiedz mi. Co mi się stało? Czy wszystko wróci do normy? Nie chcę świecić jak żarówka… - zaniepokojona zmarszczyła brwi ponownie.

Wszyscy również usiedli. Na szczęście starczyło foteli. Terry usiadł tuż na przeciw Alice. Wyglądał jak prawdziwy angielski lord.
- Musisz zrozumieć, że to, co wydarzyło się, nie było ani rutynowe, ani zwyczajne. Dlatego też nie mogę odpowiedzieć na twoje pytania z pełną pewnością. Kłamstwem byłoby jednak stwierdzenie, że nie posiadam żadnej wiedzy.
- Czy ona jest chora? - wtrącił się Samuel. W jego głosie brzmiała troska, lecz wypowiedź zabrzmiała dość infantylnie.
- W żadnym wypadku - Terry pokręcił głową. - Alice… właśnie dokonałaś czegoś, co nazywa się skonsumowaniem. Na świecie istnieje osoby i obiekty, które można nazwać - zatrzepotał palcami w powietrzu, szukając określenia - magicznymi. Ta księga posiadała pewne właściwości, a ty skonsumowałaś całą jej - Terry znów zagrał palcami - wyjątkowość.
Dorosła Alice zainteresowała się. Jak to ‘skonsumowała’?
- Skonsumowałam? - zapytała jak na zawołanie młodsza Alice.
- Co to znaczy? Co było w tej księdze takiego wyjątkowego, co teraz jest we mnie? Bo zgaduję, że teraz jest we mnie, tak? - zapytała a jej ton znów stał się niespokojny.
- Była w niej esencja - odparł Terry. Następnie skrzywił się, wymawiając kolejne słowa. - Na świecie są ludzie, którzy korzystają z bardzo sztucznych pojęć. Jakieś Parapersonum, jakieś Paraspatium, jakieś Fluxy i inne PWFy. To wszystko po to, żeby odebrać magii cały czar, jaki w sobie posiada. Zaszufladkować ją, skatalogować. Myślą, że w ten sposób ją ujarzmią, prawda jest jednak inna, Alice. Na tym świecie dzieją się prawdziwe… czary - nieco nachylił się w kierunku Alice i uśmiechnął się, patrząc jej prosto w oczy. Prawie że nachalnie. Harper widziała przebłyski werwy i fascynacji, które gęsto kłębiły się w jego tęczówkach.

Podniósł ze stołu, który znajdował się między nimi, grubą gazetę. Zamaszystym ruchem rzucił ją w powietrze. Poleciała bardzo wysoko, aż pod sufit. Każda jej stronnica oderwała się od całości i zaczęła wirować między nimi. Lenore poruszyła się zaniepokojona i zaintrygowana, a Sam otworzył usta w szoku. Kartki zaczęły się składać, ciągle wirując, aż powstały z nich ptaki. Jeden z tych cudów origami przysiadł na kolanach Lenore, drugi wylądował na dłoni Samuela, a trzeci spoczął na ramieniu Alice i zaczął ją pieszczotliwie dziobać w szyję. Reszta ptaków nie przestawała fruwać dookoła nich. Wydawało się, że kłapią skrzydłami w takt głośnej muzyki dobiegającej z wyższego piętra. Terry natomiast śmiał się głośno niczym dziadek, który wziął po raz pierwszy gromadkę wnuków do lunaparku.
Dorosła Alice nie była zaskoczona, młodsza Alice była natomiast na swój sposób onieśmielona. Zawsze wiedziała, że na świecie są niesamowite rzeczy. Wierzyła we wszystkie legendy i mity, a czasem widywała dziwne rzeczy, ale to było namacalne. Widoczne dla wszystkich, nie tylko dla niej. To było tu. Mogła dotknąć ptaszka z origami, co uczyniła, niemal nie wierząc w to co widzi
- Wspaniałe… Nie szalone… - powiedziała do siebie cicho… Spojrzała zaraz znów na Terrence’a
- Więc… Co ja zrobiłam? Jak ja to zrobiłam? Nie każdy tak umie, skoro mówiłeś, że wiele razy powtarzano ten test. Czemu? - zapytała.
- Uczynić to, co zrobiłaś, potrafi wiele osób. W tym także ja oraz Jennifer. Jednak każdy z nas wcześniej skosztował krwi naszego przywódcy, Aliotha. W ten sposób zyskaliśmy tę zdolność. Sam Alioth zdobył tę moc od… pewnej wyjątkowej osoby. Natomiast ciebie, Alice, wyróżnia to, że zrobiłaś to samodzielnie. Poszukiwaliśmy takiej osoby bardzo długo.
- Ja też chcę spróbować - Lenore nagle odezwała się z pełną determinacją. Chwyciła ptaszka z origami i zaczęła z wielką zawziętością wpatrywać się w niego.
- Odłóż to - Sam jęknął.
Terry natomiast roześmiał się.
- Ptaki nie są magiczne. Ja jestem. Jeżeli zechcesz mnie skonsumować, to optuję za tym, żebyśmy najpierw wymienili się obrączkami.
Samuel nieoczekiwanie parsknął śmiechem, a Lenore wypuściła ptaka, jakby nagle zaczął ją parzyć. Następnie cuda origami rozprostowały się i złożyły na stoliku w gazetę. Terry wziął ją do ręki, po czym zaczął z zainteresowaniem przeglądać.
- Jestem ciekawy, czy tym razem również pomieszałem kolejność stron.
Dorosła Alice układała wszystko w spójną całość. Tymczasem młodsza Alice, rozluźniła się nieco. Czyli jednak nie była aż tak oderwana od tych ludzi jak myślała na początku. Przyglądała się jak ptaki wracają do pierwotnej postaci. Zerknęła na Terry’ego
- A co ja będę umieć? - zapytała ostrożnie.
- … tego jestem bardzo ciekawy - dokończył mężczyzna z uśmiechem. - Wydaje mi się, że to wie tylko Alioth.
Tymczasem na schodach pojawiła się Jennifer, która trzymała w dłoniach tacę z filiżankami, dzbankiem herbaty i ciastkami. O zgięcie łokciowe miała przewieszony koc. Postawiła na stole łakocie, rozłożyła materiał na podłodze i położyła się na nim. Posłała Alice szeroki uśmiech. Była obrzydliwie atrakcyjną kobietą. Jej blond włosy spięte w dwa kucyki ułożyły się złotymi falami na miękkim kocu.

Samuel z jakiegoś powodu wstał i zaczął wszystkim nalewać wrzącego naparu. Zdawało się, że Terry zaimponował mu na tyle, że sam również chciał sprawiać wrażenie dżentelmena.
- A co stanie się z nami? - odezwała się Lenore, wwiercając spojrzenie w Terry’ego. - Mam na myśli mnie i Samuela.
Mężczyzna wzruszył ramionami.
- To wy zostaliście tutaj, choć zaleciłem wszystkim udanie się na górę. Założyłem, że macie jakiś plan.
Jennifer zaniosła się głośnym, perlistym śmiechem. Był miły jak z reklamy telewizyjnej. Następnie przeturlała się na brzuch i podparła głowę dłońmi.
Alice przyglądała się wszystkim oczami młodszej siebie. Miała nadal sporo pytań. Tymczasem młodsza rudowłosa, nie uzyskując jasnej odpowiedzi na swoje pytanie lekko mruknęła i tylko przysłuchiwała się ich wymianie zdań, odpoczywając i licząc na to, że poczuje się lepiej
- A co było w tej księdze? - zmieniła temat i zerknęła na wcześniej skaleczoną dłoń, jakby oczekując tam odpowiedzi.
- Napij się herbaty, moja droga - odparł Terry. Alice przez ułamek sekundy obawiała się, że to cała odpowiedź mężczyzny, jednak ten spojrzał w bok i nagle w ich kierunku nadleciała księga, która wnet wylądowała na kolanach Terry’ego. Wydawało się, że postarzała się przez tych kilkadziesiąt minut o dobre kilkaset lat. Okładka była podniszczona i ledwo trzymała się całości. Strony były tak kruche, że kruszyły się pod samym naporem powietrza.
- To artefakt, który bardzo długo przeleżał na półkach paryskiej biblioteki narodowej. Jest stary, a nawet bardzo. Pamięta czasy Biblioteki Aleksandryjskiej i właśnie w niej spędził większość swojego istnienia. Niegdyś po ziemi chodził pewien - Terry zastanowił się nad słowem, grając palcami w powietrzu - czarnoksiężnik, który posiadał swoich wrogów. Wpisali go do tej oto księgi i zapieczętowali. Od tego czasu nikt nie był w stanie jej otworzyć. Aż do teraz. Wchłonęłaś zarówno zaklęcie, jak i pozostałości, jakie pozostały po samym więźniu - wyjaśnił Terry. - Masz apetyt - uśmiechnął się. Następnie podniósł palec do góry. - Zanim zapomnę! - krzyknął, po czym zwrócił się do Jennifer. - Ubóstwiam cię za tę herbatę. Darjeeling?
- Twoja ulubiona - Jennifer wzruszyła ramionami z uśmiechem.
Alice posłuchała go i ostrożnie sięgnęła po ustawiona najbliżej niej filiżankę. Herbata była gorąca, więc upiła powolutku, malutki łyk. Słuchała z uwagą jego opowieści i zamarła pod koniec
- Znaczy się w tej księdze był jakiś zamknięty duch? Kogo? Skonsumowałam to co po nim zostało i energię samej księgi? - trochę to było dla niej sporo danych. Dłoń z filiżanką jej zadrżała. Zamilkła i w ciszy oceniła czy czuje się już lepiej, czy przeciwnie, gorzej. Na szczęście z każdym momentem czuła się coraz lepiej.
- Kto wie? - Terry zaśmiał się. - Może wchłonięcie drugiego człowieka, czy też raczej pozostałości po nim, nadnaturalnie wpłynie na twoją zdolność empatii - mrugnął okiem, nie mając pojęcia, jak bardzo nie minął się z prawdą. Już miał coś dopowiedzieć, kiedy zmarszczył brwi i przystawił palec wskazujący do ust na znak ciszy.

Drugą dłonią wskazał na górę. Muzyka ucichła.
Dorosła Alice sarknęła w duchu. Młodsza tylko kiwnęła głową, wiedziała o swojej empatii, że jest jakaś większa, ale czy Terrence też wiedział, czy tylko żartował?

Już miała go o to pytać, kiedy mężczyzna nakazał ciszę gestem. Początkowo trochę się zmieszała, ale zaraz i ona usłyszała, że z góry nie dochodzi do nich muzyka. Zmarszczyła leciutko brwi, zastanawiając się czemu i zaraz spojrzała najpierw na schody, a potem na Terry’ego pytająco. Wydawało się, że mężczyzna przestał zwracać uwagę na Alice. Wpatrywał się z uporem w drzwi na górze schodów, które prowadziły na parter.
- Zostańcie tutaj - rzekł. Następnie spojrzał na Jennifer. - Chodź ze mną.
Oboje wydawali się teraz nienaturalnie poważni i nic dziwnego, biorąc pod uwagę ciężar ciszy. Napierała zewsząd. Była jednym wielkim brakiem dźwięku, jak gdyby ktoś nagle usunął powietrze i znaleźli się w próżni.

Samuel powoli podniósł dłoń i zwrócił ich uwagę palcem wskazującym na drobną strużkę krwi, którą zaczęła sączyć się przez szczelinę drzwi. Spłynęła ku schodom i zaczęła kapać przez pierwszy stopień.
Alice nie czuła się zbyt pewnie z wizją pozostania na dole tylko we troje. Odstawiła filiżankę na stolik i wpatrywała się we wszystkich w milczeniu.
Gdy Sam zwrócił uwagę wszystkich na krew, wydała zduszone westchnięcie zaskoczenia, ale zasłoniła usta dłonią i tylko patrzyła ze strachem na kolejne opadające na stopień krople. Cokolwiek stało się na górze, musiało nastąpić błyskawicznie, bo usłyszeliby raczej krzyki przerażenia na dole… Dziewczyna cała się spięła, a dorosła Alice wyczekiwała rozwoju sceny.
Terry zaczął powoli i ostrożnie podążać w kierunku schodów. Każdy krok, który zbliżał go ku celowi jakby wzmagał panującą atmosferę grozy i zawieszenia. Jennifer wiernie znalazła się u jego boku. Lenore odważnie, a może głupio, trzymała się tuż za za nimi, a Samuel postanowił nie pozostawić przyjaciółki samej. Czy Alice również powinna dołączyć do pozostałych?
Panna Harper widząc, jak mimo polecenia Terrence’a, jej towarzysze ruszyli za nim i Jennifer, spięta podniosła się powoli i też ruszyła za nimi. Nie chciała zostać sama, nie lubiła samotności. Nerwowo kręciła kosmyk włosów między palcami, a szła na samym końcu szyku, nie chcąc nikomu przeszkadzać i mieć czas na reakcję, jeśli coś się stanie.

Dotarli do podstawy schodów, kiedy drzwi na samej górze rozwarły się z głośnym trzaskiem. Jeden z uczestników zabawy z rozpaczą zaczął zbiegać po schodach szybkimi, gorączkowymi susami. Nagły ruch przestraszył Terry’ego. Ruszył obydwiema dłońmi i w rezultacie delikatne, lecz stanowcze pufnięcie natarło na Samuela, Lenore i Alice. Znaleźli się kilka metrów dalej, poza zasięgiem wszelakiego zagrożenia. Tymczasem mężczyzna nie zdążył dobiec nawet do połowy schodów, kiedy cienista macka wysunęła się z jasnego wnętrza parteru, owinęła się wokół jego ust i skręciła mu kark. Biedak wylądował na samym dole schodów, tuż u stóp Terry’ego.

Wystraszona pufnięciem Alice wydała cichutkie piśnięcie, kiedy nie wyrobiła i potknęła się o własną nogę, wpadając na Samuela.
Zatkało ją jednak, gdy dostrzegła mackę. Zamykała i otwierała usta. Właśnie była naocznym świadkiem śmierci człowieka. Nigdy nie widziała takowej na żywo, więc była raczej zaskoczona, ale wraz ze zrozumieniem docierało przerażenie, więc zasłoniła dłonią usta. Milczała otumaniona szokiem.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 18-09-2017, 15:18   #180
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Wizja part 2

Przez krótki moment wydawało się, że wszystko skończyło się. Jedynie cisza i spokój rozbrzmiewały przez tych kilka długich sekund. Wtedy z parteru wystrzeliła kolejna macka, tym razem skoncentrowana na kierunku, w którym stał Terry. Mężczyzna zareagował błyskawicznie. Ruszył dłonią i w rezultacie te same fotele, na których przed chwilą siedzieli, wzleciały w powietrze i z nieziemskim impetem zmieniły trajektorię macki. Ta poszybowała w lewo, rozciągając się w nieskończoność i zatrzymała się dopiero na piersi Lenore. Przebiła ją tak, jak igła wbija się w poduszkę. Dziewczyna spojrzała ze łzami w oczach w dół, ale nawet nie wydała krzyku. Ciepła krew trysnęła na podłogę, Samuela oraz twarz Alice. Lenore zwróciła na nią swoje duże, ciemne oczy. Tętniły niezrozumieniem. “Dlaczego ty okazujesz się wyjątkową, czarodziejską wybranką, a mi w udziale przypada śmierć?”, zdawały się mówić. Potem zgasły. Lenore myliła się, kiedy powiedziała, że to najlepszy wieczór jej życia.

W ociekającym blaskiem wylocie drzwi stanęła postać małej dziewczynki oraz starca za jej plecami.
- Camille i Armand Desmerais - Terry wykrztusił z nienawiścią.

Alice widziała tę scenę jak w zwolnionym tempie. Fotele zbijają mackę. Ta trafia w Lenore. Rudowłosa zetknęła z nią spojrzenie i pożałowała, bo odczytała jej intencję i rozpłakała się ugodzona bólem i niesprawiedliwością, które towarzyszyły śmierci ciemnookiej dziewczyny. Zasłoniła twarz dłońmi, jakby to mogło pomóc jej wymazać emocje Lenore i jej własne poczucie winy. Alice chciała móc coś zrobić. Nie chciała, by ktokolwiek umierał. Była wystraszona i zszokowana. Chciała uciekać, atakować i bronić i wszystko naraz. Czuła się też zmęczona, ale adrenalina to ostatnie skutecznie niwelowała. Nie odnotowała nowych postaci w pomieszczeniu. Przynajmniej nie w tej chwili. Dorosła Alice natomiast tak. Nasłuchiwała czujnie.

- Dziadku, czy ich też mam zabić?
- Kochanie, to Konsumenci.
- Źli ludzie - dziewczynka w zamyśleniu skinęła głową. Jej obie ręce ponownie rozciągnęły się w taśmy kruczoczarnego mroku. Kiedy znalazły się tuż przed Terrym, mężczyzna ugiął kolana i obrócił się, jakby ćwicząc sztuki walki. Telekinetyczny uścisk pochwycił macki Camille, wygiął je, a w rezultacie dziewczynka straciła środek ciężkości i wzleciały w powietrze, ciągnięta przez własne macki. Terry zwolnił uścisk i pęd posłał Desmerais ku dalekiemu kątowi pomieszczenia. Tonął on jednak w cieniach, które przyjęły dziewczynkę jak swoją panią. Spoczęła miękko jak na poduszce.
- Nie mogę z nią walczyć, jak tu jesteście! - warknął Terry. - Wyprowadź ich!
- Ale Terry… - wrzasnęła Jennifer ze łzami w oczach.
Mężczyzna uchylił się przed dziesięcioma mackami, które pofrunęły ku niemu, zawalając część sufitu nad ich głowami. Wyglądało na to, że nawet beton nie miał szans w starciu z telekinezą Terry’ego.
- Jestem Terrence…
- ...żaden Terry - Jennifer skinęła głową, a następnie obróciła się do Alice i Samuela. - Musimy iść. Jest stąd jeszcze jedno wyjście.
Alice zdążyła nieco pozbierać się z szoku, gdy rozpoczęla się walka Terrence’a z ta małą potworzycą. Rudowłosa drżała w szoku i podniosła się z ziemi. Widząc Jennifer zwracającą się do niej o innym wyjściu pokiwała nerwowo głowa i spojrzała przeszklonymi po płaczu oczami na Samuel’a
- Prowadź. Proszę. - powiedziała nerwowym tonem.
Jennifer ruszyła biegiem w przeciwległą część pomieszczenia. Samuel w jakiś magiczny sposób zdołał zachować głowę na karku i odwzajemnił spojrzenie Alice, skinął głową, po czym chwycił mocno jej rękę i pociągnął ją za Jennifer. Dawali z siebie wszystko w sprincie.

Jennifer biegła prosto na ścianę. Czy postradała zmysły? Zaatakowała ją prawą ręką, przez co nastąpił wybuch. Otworzył się przed nimi korytarz. Alice prawie nie zwróciła uwagi na odłamki cegieł, które minęły ją o kilkanaście centymetrów.
- Biegnijcie aż do samego końca - wydyszała Jenny. - Ja muszę zostać i pomóc.
Alice próbowała ile sił nie spowalniać ich biegu, a przy przejściu w korytarz złapała oddech. Zerknęła z niepokojem na blondynkę
- Uważajcie na siebie. Chciałabym pomóc, ale nie wiem jak. - rozłożyła smutno dłonie i spojrzała na przejście i na Sam’a
- Chodźmy szybko. - poleciła. Była blada jak śmierć ze strachu, ale pociągnęła go w korytarz…

Jenny posłała im niepewny uśmiech, po czym obróciła się i dołączyła do walki.

Alice i Samuel znaleźli się w piwnicy sąsiedniego budynku, jak się wydawało. Biegli, nie oglądając się za siebie. Trzymali się mocno za rękę, jakby chcąc koniecznie pamiętać, że nie są sami. Wnet spostrzegli schody. Prowadziły w górę. Kończyły się drzwiami. Chłopak spojrzał niepewnie na swoją towarzyszkę.

Alice była cała spięta. Mimo iż miała Samuela przy sobie, to jednak nie czuła się pewnie. Nie po tym, co dziś zaszło.

Gdy dotarli do drzwi i ona zerknęła na chłopaka, a potem zrobiła krok na przód, by je otworzyć. Chciała się stąd wydostać i na pewno on też...W końcu cała trasę nerwowo pocierała twarz rękawem, chcąc zetrzeć krew…

Kiedy je otworzyli, znaleźli się na klatce schodowej. Kiedy z niej wyszli, spostrzegli korytarz miejscowej poczty. Biegli. Mijali oszklone okienka, za którymi zazwyczaj siedziały pracowniczki, jednak o tej godzinie stoiska były puste. Biegiem ruszyli ku głównych, oszklonych drzwi wejściowych. Były zamknięte. Samuel otworzył okno, rozwarł je na oścież. Przeszli przez nie na zewnątrz.

Alice wciągnęła do płuc upragnione świeże powietrze. Wolność! Wybiegli na chodnik. Wtem samochód wyjechał zza zakrętu i zatrzymał się tuż obok nich. Otworzyły się drzwi.
- Nazywam się Tallah Zaira - rzekła starsza, czarnoskóra kobieta spoczywająca na siedzeniu pasażera. - Wsiadajcie, wyciągniemy was stąd.

Dorosła Alice obserwowała uważnie ciąg wydarzeń i zapamiętywała dokładnie wszystko.
Gdy tymczasem samochód zatrzymał się przed nastolatkami, Alice była nieco nieufna i zestresowana. Rozejrzała się nerwowo
- Skąd pani wiedziała gdzie podjechać? - zapytała ostrożnie, przyciskając się teraz do ramienia Samuela.
Właśnie w tym momencie rozbrzmiał kolejny huk dobiegający gdzieś jakby z ziemi. Bez wątpienia walka pomiędzy Terrym a Camille nie dobiegła końca. Sam drgnął. Kiedy już znalazł się w pewnym oddaleniu od wydarzeń tego wieczoru, adrenalina zaczęła przestawać działać. Zaczął drgać i trząść się. W odróżnieniu od Alice nie zadawał mądrych pytań i nie miał analitycznego umysłu. Wskoczył na tylne siedzenie. Jego ręka wciąż zaciskała się na dłoni Alice. Bez wątpienia chłopak chciał, aby Harper weszła do środka razem z nim.
- Od koleżanki - odpowiedziała Tallah Zaira.
To nie wystarczyło Alice za odpowiedź, ale nie miała wyboru i wpadła do pojazdu pocignięta przez Samuela i jego energiczne wsiadanie. Wylądowała na nim, a twarz zaplątała jej się w jej własne włosy, kiedy próbowała nabrać trochę godności i usiąść, może zamykając drzwi, jeśli pozycja jej pozwoli
- Sam, weź… Mi pomóż. - podparła się dłonią o jego ramię, by złapać pion i znów spojrzeć na kobietę
- Co się tu właściwie dzieje? - zapytała.
Wnet samochód odjechał. Towarzyszył temu filmowy pisk opon.
- Moja przyjaciółka, Ginny, zdołała przeniknąć do Kościoła Konsumentów. Myśleli, że ją zwerbowali, a tak naprawdę od samego początku chciała zemsty. Porwali, skonsumowali i zabili jej siostrę. Dała wiadomość mi oraz moim przyjaciołom i pojawiliśmy się tak szybko, jak to tylko możliwe, Alice - kobieta nawet nie próbowała udawać, że nie zna jej imienia. - Nie martw się, uratowaliśmy cię z ich szponów. Teraz jesteś bezpieczna - kobieta uśmiechnęła się ciepło do Harper, kompletnie ignorując Samuela - To już koniec.
Alice była zaskoczona. Ta nazwa pojawiła się już kolejny raz, ale ona nie wiedziała co znaczy. Zmarszczyła brwi
- Jeśli… Jeśli Terrence jest z Kościoła, to… To kim wy jesteście? Pracujesz z tą straszną dziewczynką od cieni?! - jakby zrozumienie do niej dotarło i Alice podniosła w strachu swój operowy głos o oktawę lub dwie. Spięła się cała.
- Ona zabijała ludzi od tak… Od tak! - zagrzmiała dziewczyna wyraźnie wracając myślą do jakiejś tragicznej sceny.
- Widzę, że już poznałaś Camille - Tallah westchnęła. - Proszę, nie oceniaj jej. Jest młoda, ale już dużo przeżyła. Nie chcę opowiadać jej historii, kiedyś może sama ci ją wyjawi. Odkąd straciła rodziców… dziadek jest dla niej jedyną podporą.
Alice przygasła
- Zabiła koleżankę… Chyba niechcący, ale… Ale ta krew… I jej szok… To straszne… - mówiła trochę bez składu i zasłoniła twarz dłońmi.
- Lenore… - Sam zachrypniętym głosem zdołał wykrztusić to jedno słowo. Wyglądało na to, że zdołał wyprzeć z umysłu śmierć dziewczyny aż do tego momentu.
- Oni mówili, że jestem ważna. To dlatego wy też tu jesteście? Za późno, cokolwiek miało im się udać to chyba się udało… - mówiła lekko tragizując.
- Chcesz o tym opowiedzieć, Alice? - Tallah zapytała tonem wskazującym na to, że chciałaby usłyszeć, co dokładnie wydarzyło się.
Alice zmarszczyła brwi i odsłoniła oczy, spoglądając na kobietę
- Ponoć umiem sama coś… skonsumować. Że oni potrzebują czyjejś krwi, a ja to umiem od tak. I dali mi książkę… - mówiła bez szczegółów i ogólnie. Wspomnienia z wieczoru wirowały jej w głowie. Samuel był na krawędzi płaczu. Ostatnia rzecz, jaką potrzebował, było wspominanie i opisywanie wydarzeń tego wieczoru. Na twarzy kierowcy - młodego mężczyzny - przebiegł grymas, kiedy Alice wspomniała, że coś skonsumowała. Zupełnie jak gdyby ot tak wspomniała, że właśnie kogoś zabiła. Tallah natomiast nie poruszyła się, a na jej twarzy dalej gościło życzliwe zainteresowanie.
- Biedactwo - westchnęła. W jej postawie było coś matczynego. Jednak nie korzystała z protekcjonalnego tonu. - Nie martw się. Oboje nie obawiajcie się. Musicie wytrzymać jeszcze chwilę.
Alice nic już nie powiedziała, bo matczyna postawa Talli walnęła ją jak młot. Dziewczyna zerknęła za szybę, chciała wiedzieć dokąd jadą, bo dopiero się zorientowała, że nie ma pojęcia. Dorosła Alice rozumiała, że to IBPI. Tylko nie pojmowała, co było nie tak z tą historią, czemu nie pamiętała tych wydarzeń i czemu potem IBPI udawało, że jej nie zna, gdy pomagała im z księgą w lesie… Dużo pytań. Obawiała się odpowiedzi.

Jechali przez kilkanaście minut. Głowa Samuela spoczęła na szybie. Wydawałoby się, że chłopak zasnął, gdyby nie trzymał dłoni Alice tak mocno. Zapadła cisza, którą wnet przerwało nucenie Talli. Wreszcie zjechali na pobocze, gdzie czekał drugi samochód. Zatrzymali się.
- Takie rzeczy… - zaczęła czarnoskóra - … czy też raczej, podobne rzeczy, wydarzają się cały czas na świecie. Dziwne, niewyjaśnione wydarzenia. A jednak nie słyszymy o nich bez przerwy w wiadomościach, nieprawdaż? - kontynuowała pogodnym tonem. - Otóż jak dzieje się coś złego, to pojawiam się ja i moi koledzy. I potrafimy sprawić, że wspomnienia tego całego horroru, tych wszystkich złych wydarzeń po prostu zniknie…! To dobra sprawa, bo dzięki niej ludzie są w stanie wrócić do swojego zwykłego życia oraz bliskich.
Rozległa się chwila ciszy. Samuel bił się z myślami. Z jednej strony marzył o tym, aby to wszystko puścić w niepamięć. Jednak z drugiej…
- Ja nie chcę zapomnieć Lenore - rzekł głuchym tonem.
Alice zerknęła na niego, a potem znów na Tallię. Miał rację, nie powinni jej zapominać. Momentalnie jednak oblicze Alice zbladło i sposępniało, na mysl o ostatnim ładunku emocjonalnym, jaki dziewczyna jej posłała, nim wyzionęła ducha…
- To miał być… fajny wieczór… - Alice wplotła palce we włosy, znów chowając twarz i kuląc się lekko na kolanach Samuela. Chłopak przytulił ją mocno. Do nosa Harper dotarł silny zapach jego wody kolońskiej. A to z kolei przypomniało jej, jak wyczuła ją, kiedy chłopak i Terry prowadzili ją do foteli… a potem przed jej oczami mignęło, jak te meble wzleciały w powietrze… i w rezultacie Camille przebiła Lenore… Wszystko ponownie odegrało się w umyśle Alice.
- Dzięki nam to wszystko zniknie - przyrzekła Tallah. - Usuniemy to, co złe.
Samuel podniósł wzrok i spojrzał prosto w oczy Alice.
- M-myślisz… - zająknął się - że tak będzie najlepiej?
Alice zmarszczyła brwi
- Nie mam pojęcia… Nie wiem. Nie wiem czy powinniśmy… Z drugiej strony czy można żyć normalnie z takimi wspomnieniami? Nie chce… być szalona… - wysapała zestresowana.
Sam wahał się przez dłuższy moment. Wydawało się, że nie zgadza się z Alice.
- Też nie chcę być szalony - jednak odpowiedział.
- Dobrze - rzekła Tallah. - Tak naprawdę będzie najlepiej - obiecała. - Wysiądźmy.

Wszyscy postąpili zgodnie z jej poleceniem, włącznie z kierowcą. Następnie ruszyli w kierunku drugiego samochodu.
- Jak nie cierpię ludzi z Mnemosyne - mężczyzna westchnął do Talli, która w odpowiedzi posłała mu karcące spojrzenie. Mówiło: “nie, gdy jesteśmy w pracy”.
- Edmundzie, zaczekaj na mnie w samochodzie - odparła czarnoskóra. - Chodźcie ze mną, moi drodzy - rzuciła do Alice i Samuela.
Harper nie była przekonana, czy robią dobrze, z drugiej strony może to im naprawdę pomoże? Rozglądała się znów nieco nieufnie, jak zaszczute zwierzątko. Jakby spodziewała się następnej masakry i kolejnej grupy ludzi z nowym zdaniem o całym wieczorze. Trzymała się cały czas Samuela kurczowo.
Tallah otworzyła drzwi na tyle czarnego sedana i gestem zaprosiła do środka ich dwójkę.
- Miło mi, że cię poznałam, Alice Harper - Zaira rzekła uprzejmie, a następnie zwróciła się do chłopaka. - I ciebie też młodzieńcze - dodała tym samym tonem. Wyglądało na to, że Samuel miał pozostać anonimem.
Wtedy też dorosła Alice poczuła, że jej wizja zaczyna się zacierać. Czyżby doszła już do końca prawdy o wydarzeniach tamtego wieczoru? Na to wyglądało.
Alice nadal miała pytania. Jak znalazła się w domu? Gdzie zniknął Samuel? Co się wydarzyło za moment? Nie chciała jeszcze zostać wytrąconą. Otoczona kłamstwem i spowita tajemnicą, łaknęła prawdy jak nikt.
Do tej pory oglądała wydarzenia niczym widz w kinie. Teraz musiała walczyć o każde wspomnienie. Kurczowo trzymała się każdej kolejnej sekundy, choć mimo starań powoli odpływała w kierunku teraźniejszości.

Pożegnali się z Tallą, po czym wsiedli na tylne siedzenia. Na przednich siedziały dwie kobiety. Jedna był ostrzyżona na krótko i sprawiała wrażenie wojskowej, natomiast druga miała na sobie garsonkę, a na kolanach zeszyt. Chwilę rozmawiały z Zairą przez otwartą szybę, jednak Alice nie była w stanie przypomnieć sobie o czym.
- A co jeżeli zapomnę cię? - Samuel nagle odezwał się, spoglądając zalęknionym wzrokiem na Alice. - Jeśli nie będę pamiętać, że kiedykolwiek istniałaś?
Starsza Alice wczepiała się we wspomnienia i łapczywie pochłaniała je, tymczasem młodsza zerknęła na Samuela
- To niemożliwe, w końcu wymarzą nam tylko ten wieczór, prawda? - pytanie padło jednak na tyle głośno, że zwrócone było do kobiet, a nie retorycznie rzucone w eter.
Samuel skinął głową.
- Jeżeli dalej będziemy o sobie pamiętać… to spotkajmy się jutro o dwunastej na placu przed ratuszem. Jak nie przyjdziesz… - jego głos zadrgał. - A jak ja nie przyjdę… - tym razem również nie dokończył.
Alice zerknęła na jego dłoń
- Możemy tego nie pamiętać. Ale przecież chodzimy do tej samej klasy Sam. I jesteśmy… ze sobą od dłuższego czasu niż ten wieczór. Nie zapomnę cię, na pewno. - oznajmiła mu, przekonana o tym co mówi.
- Alice… - Sam zaczął niepewnie. - Ale to nasze dzisiejsze spotkanie. Ta nasza wspólna, mała impreza z L-lenore. Ona była z okazji… - chłopak głośno przełknął ślinę. - Ja jutro wyjeżdżam, Alice. Czy ty… z-zapomniałaś? - zapytał, jak gdyby proces wymazywania pamięci zaczął się już teraz.

Tymczasem samochód ruszył, a dorosła Alice trzymała się utraconego wspomnienia niczym rozbitek chwytający tratwy. Mimo to… tonęła.
Alice zrobiła lekko przygnębioną minę
- Pamiętam, ale… ale chodziło mi przecież o to, że nie zapomne cie bo znamy się dłużej niż tylko dziś. - zauważyła z lekkim wyrzutem. Dorosła Alice tymczasem szukała w pamięci śladów informacji dokąd chłopak miał się przeprowadzić… nie była pewna, ale… Sankt Petersburg? To miasto w Rosji? Czy to możliwe, że właśnie tam zmierzała rodzina Samuela? Wydawało się to tak przypadkowym miejscem, że nie była pewna, czy tego nie zmyśliła. Jednak nie przychodziło jej do głowy inne miasto.
- Obiecujesz? - zapytał Sam. - Że mnie nie zapomnisz?
Atmosfera była gęsta i dramatyczna.
Alice kiwnęła głową
- Obiecuję - zarzekła się, a dorosła Alice tylko skrzywiła się mentalnie. Dobry Jezu, zapomniała… Zaczęła się zastanawiać, czy kiedykolwiek potem usłyszała cokolwiek o jakimś rosyjskim muzyku imieniem Samuel, ale miała swoją odpowiedź. Przynajmniej na jedno pytanie… Puściła już jednak. Miała dość.

Ostatnia rzecz, którą sobie przypomniała, był uśmiech chłopaka na to jedno słowo. Oraz jego pocałunek.
 
Ombrose jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 18:22.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172