Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-09-2017, 15:18   #180
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Wizja part 2

Przez krótki moment wydawało się, że wszystko skończyło się. Jedynie cisza i spokój rozbrzmiewały przez tych kilka długich sekund. Wtedy z parteru wystrzeliła kolejna macka, tym razem skoncentrowana na kierunku, w którym stał Terry. Mężczyzna zareagował błyskawicznie. Ruszył dłonią i w rezultacie te same fotele, na których przed chwilą siedzieli, wzleciały w powietrze i z nieziemskim impetem zmieniły trajektorię macki. Ta poszybowała w lewo, rozciągając się w nieskończoność i zatrzymała się dopiero na piersi Lenore. Przebiła ją tak, jak igła wbija się w poduszkę. Dziewczyna spojrzała ze łzami w oczach w dół, ale nawet nie wydała krzyku. Ciepła krew trysnęła na podłogę, Samuela oraz twarz Alice. Lenore zwróciła na nią swoje duże, ciemne oczy. Tętniły niezrozumieniem. “Dlaczego ty okazujesz się wyjątkową, czarodziejską wybranką, a mi w udziale przypada śmierć?”, zdawały się mówić. Potem zgasły. Lenore myliła się, kiedy powiedziała, że to najlepszy wieczór jej życia.

W ociekającym blaskiem wylocie drzwi stanęła postać małej dziewczynki oraz starca za jej plecami.
- Camille i Armand Desmerais - Terry wykrztusił z nienawiścią.

Alice widziała tę scenę jak w zwolnionym tempie. Fotele zbijają mackę. Ta trafia w Lenore. Rudowłosa zetknęła z nią spojrzenie i pożałowała, bo odczytała jej intencję i rozpłakała się ugodzona bólem i niesprawiedliwością, które towarzyszyły śmierci ciemnookiej dziewczyny. Zasłoniła twarz dłońmi, jakby to mogło pomóc jej wymazać emocje Lenore i jej własne poczucie winy. Alice chciała móc coś zrobić. Nie chciała, by ktokolwiek umierał. Była wystraszona i zszokowana. Chciała uciekać, atakować i bronić i wszystko naraz. Czuła się też zmęczona, ale adrenalina to ostatnie skutecznie niwelowała. Nie odnotowała nowych postaci w pomieszczeniu. Przynajmniej nie w tej chwili. Dorosła Alice natomiast tak. Nasłuchiwała czujnie.

- Dziadku, czy ich też mam zabić?
- Kochanie, to Konsumenci.
- Źli ludzie - dziewczynka w zamyśleniu skinęła głową. Jej obie ręce ponownie rozciągnęły się w taśmy kruczoczarnego mroku. Kiedy znalazły się tuż przed Terrym, mężczyzna ugiął kolana i obrócił się, jakby ćwicząc sztuki walki. Telekinetyczny uścisk pochwycił macki Camille, wygiął je, a w rezultacie dziewczynka straciła środek ciężkości i wzleciały w powietrze, ciągnięta przez własne macki. Terry zwolnił uścisk i pęd posłał Desmerais ku dalekiemu kątowi pomieszczenia. Tonął on jednak w cieniach, które przyjęły dziewczynkę jak swoją panią. Spoczęła miękko jak na poduszce.
- Nie mogę z nią walczyć, jak tu jesteście! - warknął Terry. - Wyprowadź ich!
- Ale Terry… - wrzasnęła Jennifer ze łzami w oczach.
Mężczyzna uchylił się przed dziesięcioma mackami, które pofrunęły ku niemu, zawalając część sufitu nad ich głowami. Wyglądało na to, że nawet beton nie miał szans w starciu z telekinezą Terry’ego.
- Jestem Terrence…
- ...żaden Terry - Jennifer skinęła głową, a następnie obróciła się do Alice i Samuela. - Musimy iść. Jest stąd jeszcze jedno wyjście.
Alice zdążyła nieco pozbierać się z szoku, gdy rozpoczęla się walka Terrence’a z ta małą potworzycą. Rudowłosa drżała w szoku i podniosła się z ziemi. Widząc Jennifer zwracającą się do niej o innym wyjściu pokiwała nerwowo głowa i spojrzała przeszklonymi po płaczu oczami na Samuel’a
- Prowadź. Proszę. - powiedziała nerwowym tonem.
Jennifer ruszyła biegiem w przeciwległą część pomieszczenia. Samuel w jakiś magiczny sposób zdołał zachować głowę na karku i odwzajemnił spojrzenie Alice, skinął głową, po czym chwycił mocno jej rękę i pociągnął ją za Jennifer. Dawali z siebie wszystko w sprincie.

Jennifer biegła prosto na ścianę. Czy postradała zmysły? Zaatakowała ją prawą ręką, przez co nastąpił wybuch. Otworzył się przed nimi korytarz. Alice prawie nie zwróciła uwagi na odłamki cegieł, które minęły ją o kilkanaście centymetrów.
- Biegnijcie aż do samego końca - wydyszała Jenny. - Ja muszę zostać i pomóc.
Alice próbowała ile sił nie spowalniać ich biegu, a przy przejściu w korytarz złapała oddech. Zerknęła z niepokojem na blondynkę
- Uważajcie na siebie. Chciałabym pomóc, ale nie wiem jak. - rozłożyła smutno dłonie i spojrzała na przejście i na Sam’a
- Chodźmy szybko. - poleciła. Była blada jak śmierć ze strachu, ale pociągnęła go w korytarz…

Jenny posłała im niepewny uśmiech, po czym obróciła się i dołączyła do walki.

Alice i Samuel znaleźli się w piwnicy sąsiedniego budynku, jak się wydawało. Biegli, nie oglądając się za siebie. Trzymali się mocno za rękę, jakby chcąc koniecznie pamiętać, że nie są sami. Wnet spostrzegli schody. Prowadziły w górę. Kończyły się drzwiami. Chłopak spojrzał niepewnie na swoją towarzyszkę.

Alice była cała spięta. Mimo iż miała Samuela przy sobie, to jednak nie czuła się pewnie. Nie po tym, co dziś zaszło.

Gdy dotarli do drzwi i ona zerknęła na chłopaka, a potem zrobiła krok na przód, by je otworzyć. Chciała się stąd wydostać i na pewno on też...W końcu cała trasę nerwowo pocierała twarz rękawem, chcąc zetrzeć krew…

Kiedy je otworzyli, znaleźli się na klatce schodowej. Kiedy z niej wyszli, spostrzegli korytarz miejscowej poczty. Biegli. Mijali oszklone okienka, za którymi zazwyczaj siedziały pracowniczki, jednak o tej godzinie stoiska były puste. Biegiem ruszyli ku głównych, oszklonych drzwi wejściowych. Były zamknięte. Samuel otworzył okno, rozwarł je na oścież. Przeszli przez nie na zewnątrz.

Alice wciągnęła do płuc upragnione świeże powietrze. Wolność! Wybiegli na chodnik. Wtem samochód wyjechał zza zakrętu i zatrzymał się tuż obok nich. Otworzyły się drzwi.
- Nazywam się Tallah Zaira - rzekła starsza, czarnoskóra kobieta spoczywająca na siedzeniu pasażera. - Wsiadajcie, wyciągniemy was stąd.

Dorosła Alice obserwowała uważnie ciąg wydarzeń i zapamiętywała dokładnie wszystko.
Gdy tymczasem samochód zatrzymał się przed nastolatkami, Alice była nieco nieufna i zestresowana. Rozejrzała się nerwowo
- Skąd pani wiedziała gdzie podjechać? - zapytała ostrożnie, przyciskając się teraz do ramienia Samuela.
Właśnie w tym momencie rozbrzmiał kolejny huk dobiegający gdzieś jakby z ziemi. Bez wątpienia walka pomiędzy Terrym a Camille nie dobiegła końca. Sam drgnął. Kiedy już znalazł się w pewnym oddaleniu od wydarzeń tego wieczoru, adrenalina zaczęła przestawać działać. Zaczął drgać i trząść się. W odróżnieniu od Alice nie zadawał mądrych pytań i nie miał analitycznego umysłu. Wskoczył na tylne siedzenie. Jego ręka wciąż zaciskała się na dłoni Alice. Bez wątpienia chłopak chciał, aby Harper weszła do środka razem z nim.
- Od koleżanki - odpowiedziała Tallah Zaira.
To nie wystarczyło Alice za odpowiedź, ale nie miała wyboru i wpadła do pojazdu pocignięta przez Samuela i jego energiczne wsiadanie. Wylądowała na nim, a twarz zaplątała jej się w jej własne włosy, kiedy próbowała nabrać trochę godności i usiąść, może zamykając drzwi, jeśli pozycja jej pozwoli
- Sam, weź… Mi pomóż. - podparła się dłonią o jego ramię, by złapać pion i znów spojrzeć na kobietę
- Co się tu właściwie dzieje? - zapytała.
Wnet samochód odjechał. Towarzyszył temu filmowy pisk opon.
- Moja przyjaciółka, Ginny, zdołała przeniknąć do Kościoła Konsumentów. Myśleli, że ją zwerbowali, a tak naprawdę od samego początku chciała zemsty. Porwali, skonsumowali i zabili jej siostrę. Dała wiadomość mi oraz moim przyjaciołom i pojawiliśmy się tak szybko, jak to tylko możliwe, Alice - kobieta nawet nie próbowała udawać, że nie zna jej imienia. - Nie martw się, uratowaliśmy cię z ich szponów. Teraz jesteś bezpieczna - kobieta uśmiechnęła się ciepło do Harper, kompletnie ignorując Samuela - To już koniec.
Alice była zaskoczona. Ta nazwa pojawiła się już kolejny raz, ale ona nie wiedziała co znaczy. Zmarszczyła brwi
- Jeśli… Jeśli Terrence jest z Kościoła, to… To kim wy jesteście? Pracujesz z tą straszną dziewczynką od cieni?! - jakby zrozumienie do niej dotarło i Alice podniosła w strachu swój operowy głos o oktawę lub dwie. Spięła się cała.
- Ona zabijała ludzi od tak… Od tak! - zagrzmiała dziewczyna wyraźnie wracając myślą do jakiejś tragicznej sceny.
- Widzę, że już poznałaś Camille - Tallah westchnęła. - Proszę, nie oceniaj jej. Jest młoda, ale już dużo przeżyła. Nie chcę opowiadać jej historii, kiedyś może sama ci ją wyjawi. Odkąd straciła rodziców… dziadek jest dla niej jedyną podporą.
Alice przygasła
- Zabiła koleżankę… Chyba niechcący, ale… Ale ta krew… I jej szok… To straszne… - mówiła trochę bez składu i zasłoniła twarz dłońmi.
- Lenore… - Sam zachrypniętym głosem zdołał wykrztusić to jedno słowo. Wyglądało na to, że zdołał wyprzeć z umysłu śmierć dziewczyny aż do tego momentu.
- Oni mówili, że jestem ważna. To dlatego wy też tu jesteście? Za późno, cokolwiek miało im się udać to chyba się udało… - mówiła lekko tragizując.
- Chcesz o tym opowiedzieć, Alice? - Tallah zapytała tonem wskazującym na to, że chciałaby usłyszeć, co dokładnie wydarzyło się.
Alice zmarszczyła brwi i odsłoniła oczy, spoglądając na kobietę
- Ponoć umiem sama coś… skonsumować. Że oni potrzebują czyjejś krwi, a ja to umiem od tak. I dali mi książkę… - mówiła bez szczegółów i ogólnie. Wspomnienia z wieczoru wirowały jej w głowie. Samuel był na krawędzi płaczu. Ostatnia rzecz, jaką potrzebował, było wspominanie i opisywanie wydarzeń tego wieczoru. Na twarzy kierowcy - młodego mężczyzny - przebiegł grymas, kiedy Alice wspomniała, że coś skonsumowała. Zupełnie jak gdyby ot tak wspomniała, że właśnie kogoś zabiła. Tallah natomiast nie poruszyła się, a na jej twarzy dalej gościło życzliwe zainteresowanie.
- Biedactwo - westchnęła. W jej postawie było coś matczynego. Jednak nie korzystała z protekcjonalnego tonu. - Nie martw się. Oboje nie obawiajcie się. Musicie wytrzymać jeszcze chwilę.
Alice nic już nie powiedziała, bo matczyna postawa Talli walnęła ją jak młot. Dziewczyna zerknęła za szybę, chciała wiedzieć dokąd jadą, bo dopiero się zorientowała, że nie ma pojęcia. Dorosła Alice rozumiała, że to IBPI. Tylko nie pojmowała, co było nie tak z tą historią, czemu nie pamiętała tych wydarzeń i czemu potem IBPI udawało, że jej nie zna, gdy pomagała im z księgą w lesie… Dużo pytań. Obawiała się odpowiedzi.

Jechali przez kilkanaście minut. Głowa Samuela spoczęła na szybie. Wydawałoby się, że chłopak zasnął, gdyby nie trzymał dłoni Alice tak mocno. Zapadła cisza, którą wnet przerwało nucenie Talli. Wreszcie zjechali na pobocze, gdzie czekał drugi samochód. Zatrzymali się.
- Takie rzeczy… - zaczęła czarnoskóra - … czy też raczej, podobne rzeczy, wydarzają się cały czas na świecie. Dziwne, niewyjaśnione wydarzenia. A jednak nie słyszymy o nich bez przerwy w wiadomościach, nieprawdaż? - kontynuowała pogodnym tonem. - Otóż jak dzieje się coś złego, to pojawiam się ja i moi koledzy. I potrafimy sprawić, że wspomnienia tego całego horroru, tych wszystkich złych wydarzeń po prostu zniknie…! To dobra sprawa, bo dzięki niej ludzie są w stanie wrócić do swojego zwykłego życia oraz bliskich.
Rozległa się chwila ciszy. Samuel bił się z myślami. Z jednej strony marzył o tym, aby to wszystko puścić w niepamięć. Jednak z drugiej…
- Ja nie chcę zapomnieć Lenore - rzekł głuchym tonem.
Alice zerknęła na niego, a potem znów na Tallię. Miał rację, nie powinni jej zapominać. Momentalnie jednak oblicze Alice zbladło i sposępniało, na mysl o ostatnim ładunku emocjonalnym, jaki dziewczyna jej posłała, nim wyzionęła ducha…
- To miał być… fajny wieczór… - Alice wplotła palce we włosy, znów chowając twarz i kuląc się lekko na kolanach Samuela. Chłopak przytulił ją mocno. Do nosa Harper dotarł silny zapach jego wody kolońskiej. A to z kolei przypomniało jej, jak wyczuła ją, kiedy chłopak i Terry prowadzili ją do foteli… a potem przed jej oczami mignęło, jak te meble wzleciały w powietrze… i w rezultacie Camille przebiła Lenore… Wszystko ponownie odegrało się w umyśle Alice.
- Dzięki nam to wszystko zniknie - przyrzekła Tallah. - Usuniemy to, co złe.
Samuel podniósł wzrok i spojrzał prosto w oczy Alice.
- M-myślisz… - zająknął się - że tak będzie najlepiej?
Alice zmarszczyła brwi
- Nie mam pojęcia… Nie wiem. Nie wiem czy powinniśmy… Z drugiej strony czy można żyć normalnie z takimi wspomnieniami? Nie chce… być szalona… - wysapała zestresowana.
Sam wahał się przez dłuższy moment. Wydawało się, że nie zgadza się z Alice.
- Też nie chcę być szalony - jednak odpowiedział.
- Dobrze - rzekła Tallah. - Tak naprawdę będzie najlepiej - obiecała. - Wysiądźmy.

Wszyscy postąpili zgodnie z jej poleceniem, włącznie z kierowcą. Następnie ruszyli w kierunku drugiego samochodu.
- Jak nie cierpię ludzi z Mnemosyne - mężczyzna westchnął do Talli, która w odpowiedzi posłała mu karcące spojrzenie. Mówiło: “nie, gdy jesteśmy w pracy”.
- Edmundzie, zaczekaj na mnie w samochodzie - odparła czarnoskóra. - Chodźcie ze mną, moi drodzy - rzuciła do Alice i Samuela.
Harper nie była przekonana, czy robią dobrze, z drugiej strony może to im naprawdę pomoże? Rozglądała się znów nieco nieufnie, jak zaszczute zwierzątko. Jakby spodziewała się następnej masakry i kolejnej grupy ludzi z nowym zdaniem o całym wieczorze. Trzymała się cały czas Samuela kurczowo.
Tallah otworzyła drzwi na tyle czarnego sedana i gestem zaprosiła do środka ich dwójkę.
- Miło mi, że cię poznałam, Alice Harper - Zaira rzekła uprzejmie, a następnie zwróciła się do chłopaka. - I ciebie też młodzieńcze - dodała tym samym tonem. Wyglądało na to, że Samuel miał pozostać anonimem.
Wtedy też dorosła Alice poczuła, że jej wizja zaczyna się zacierać. Czyżby doszła już do końca prawdy o wydarzeniach tamtego wieczoru? Na to wyglądało.
Alice nadal miała pytania. Jak znalazła się w domu? Gdzie zniknął Samuel? Co się wydarzyło za moment? Nie chciała jeszcze zostać wytrąconą. Otoczona kłamstwem i spowita tajemnicą, łaknęła prawdy jak nikt.
Do tej pory oglądała wydarzenia niczym widz w kinie. Teraz musiała walczyć o każde wspomnienie. Kurczowo trzymała się każdej kolejnej sekundy, choć mimo starań powoli odpływała w kierunku teraźniejszości.

Pożegnali się z Tallą, po czym wsiedli na tylne siedzenia. Na przednich siedziały dwie kobiety. Jedna był ostrzyżona na krótko i sprawiała wrażenie wojskowej, natomiast druga miała na sobie garsonkę, a na kolanach zeszyt. Chwilę rozmawiały z Zairą przez otwartą szybę, jednak Alice nie była w stanie przypomnieć sobie o czym.
- A co jeżeli zapomnę cię? - Samuel nagle odezwał się, spoglądając zalęknionym wzrokiem na Alice. - Jeśli nie będę pamiętać, że kiedykolwiek istniałaś?
Starsza Alice wczepiała się we wspomnienia i łapczywie pochłaniała je, tymczasem młodsza zerknęła na Samuela
- To niemożliwe, w końcu wymarzą nam tylko ten wieczór, prawda? - pytanie padło jednak na tyle głośno, że zwrócone było do kobiet, a nie retorycznie rzucone w eter.
Samuel skinął głową.
- Jeżeli dalej będziemy o sobie pamiętać… to spotkajmy się jutro o dwunastej na placu przed ratuszem. Jak nie przyjdziesz… - jego głos zadrgał. - A jak ja nie przyjdę… - tym razem również nie dokończył.
Alice zerknęła na jego dłoń
- Możemy tego nie pamiętać. Ale przecież chodzimy do tej samej klasy Sam. I jesteśmy… ze sobą od dłuższego czasu niż ten wieczór. Nie zapomnę cię, na pewno. - oznajmiła mu, przekonana o tym co mówi.
- Alice… - Sam zaczął niepewnie. - Ale to nasze dzisiejsze spotkanie. Ta nasza wspólna, mała impreza z L-lenore. Ona była z okazji… - chłopak głośno przełknął ślinę. - Ja jutro wyjeżdżam, Alice. Czy ty… z-zapomniałaś? - zapytał, jak gdyby proces wymazywania pamięci zaczął się już teraz.

Tymczasem samochód ruszył, a dorosła Alice trzymała się utraconego wspomnienia niczym rozbitek chwytający tratwy. Mimo to… tonęła.
Alice zrobiła lekko przygnębioną minę
- Pamiętam, ale… ale chodziło mi przecież o to, że nie zapomne cie bo znamy się dłużej niż tylko dziś. - zauważyła z lekkim wyrzutem. Dorosła Alice tymczasem szukała w pamięci śladów informacji dokąd chłopak miał się przeprowadzić… nie była pewna, ale… Sankt Petersburg? To miasto w Rosji? Czy to możliwe, że właśnie tam zmierzała rodzina Samuela? Wydawało się to tak przypadkowym miejscem, że nie była pewna, czy tego nie zmyśliła. Jednak nie przychodziło jej do głowy inne miasto.
- Obiecujesz? - zapytał Sam. - Że mnie nie zapomnisz?
Atmosfera była gęsta i dramatyczna.
Alice kiwnęła głową
- Obiecuję - zarzekła się, a dorosła Alice tylko skrzywiła się mentalnie. Dobry Jezu, zapomniała… Zaczęła się zastanawiać, czy kiedykolwiek potem usłyszała cokolwiek o jakimś rosyjskim muzyku imieniem Samuel, ale miała swoją odpowiedź. Przynajmniej na jedno pytanie… Puściła już jednak. Miała dość.

Ostatnia rzecz, którą sobie przypomniała, był uśmiech chłopaka na to jedno słowo. Oraz jego pocałunek.
 
Ombrose jest offline