Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-09-2017, 10:18   #124
druidh
 
druidh's Avatar
 
Reputacja: 1 druidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputację
Po opatrzeniu ran i odzyskaniu sił Leo dalszą drogę spędził w pobliżu jadącej na wozie Marty. W miarę możliwości zajmował się opieką nad nią pilnując, aby niczego jej nie brakowało i zgłaszając uwagi cyrulikowi, gdy coś było nie tak. W tym czasie oddawał się też swojej ulubionej pasji dłubania w drewnie oraz klepaniu modlitw. Był głęboko przekonany, że Myrmidia kolejny razu uratowała mu życie dając jednocześnie wskazówkę, że bezmyślne rzucanie się na wrogów nie jest koniecznie najlepszą strategią prowadzącą do zwycięstwa.

Jego myśli przez jakiś czas zaprzątali wozacy. Sprawiali wrażenie, jakby byli mu niechętni więc w końcu, nieco zagubiony zapytał wprost, tego który wyglądał na przywódcę, dlaczego patrzą na niego krzywo, skoro w zasadzie uratował im życie ryzykując swoje własne – dosłownie ryzykując i pokazał świeżo opatrzony bok.

W mieście informację o przepustce przyjął z nieskrywaną radością. Poprosił sierżanta o możliwość wymiany części skórzni, która była w najgorszym stanie oraz pobranie kompletu czarnych ubrań, korzystając z posiadanych łupów oraz o opuszczenie koszar w trybie natychmiastowym celem wizyty w najbliższej świątyni. Baron odniósł się do prośby ze zrozumieniem i dodatkowo przypomniał o rozkazie porucznika, aby możliwie pozytywnie rozpowiadać o ostatnim sukcesie Ostatnich. Jakie były motywy sierżanta, aby przypomnieć właśnie Estalijczykowi o rozkazie, trudno powiedzieć, niemniej narodowa duma nie pozwoliła by mu zostawić tej opowieści ot tak sobie.

Leo pośpiesznie wybrał co lepsze części skórzni i komplet czarnych ubrań. Całość, nie czekając na rozwijającą się dyskusję o podziale łupów, zabrał ze sobą i ruszył na miasto. Plan był prosty, harmonogram napięty, a czasu bardzo mało. Szybko znalazł krawca i rymarza, gdzie zostawił ubrania i zbroję do naprawy nie targując się zbytnio o cenę i z nabożnym szacunkiem udał się do świątyni Myrmidi. W cichym i niemal opuszczonym wnętrzu padł na kolana i przez dłuższy czas szeptał modlitwy wylewając łzy i dziękując za opiekę i uratowanie życia. Estalijczyk zwrócił swoją uwagę starszego kapłana, jako że sprawiał wrażenie człowieka o wielkiej żarliwości, a także, co chyba ważniejsze, uniemożliwiał uporządkowanie miejsca kultu na wieczorne modlitwy (na które i tak nikt raczej nie przychodził). Odwiedzający świątynię żołnierze bywali zwykle bardziej wyrachowani i niewielu z nich zostawało tutaj dłużej ponad wszeptanie kilku słów i wrzucenie kilku groszy do skarbonki. Wojna niesie ze sobą ciekawe opowieści, a starzec ostatecznie miał czas, aby ich wysłuchać, zwłaszcza, że rozpoczęła się ona trochę nieskładnie od wielkiego wybuchu, o którym słyszał nawet kapłan. Nie jest tajemnicą, że nic tak nie podnosi morale wiernych i ilości monet w skarbonie jak autentyczne historie z placu boju, o których każdy coś słyszał i chętnie posłucha jeszcze raz.

Leo z podobną żarliwością jak się modlił opowiadał o wspaniałych cudach jakie spotkały go z łaski Najwspanialszej i Najodważniejszej i z każdą chwilą dodawał coraz więcej szczegółów na temat swoich przygód, nieszczęść i łask, wizji oraz... tak właśnie przedziwnego medalionu od którego cała historia zdała się zaczynać. Nie chciał wyjawiać żadnych imion, a i zdarzeń w mieście nie umiejscowił zbyt wyraźnie zasłaniając się tajemnicą, o której zachowanie prosił również kapłana. Z barwnymi szczegółami opowiadał natomiast jak łaska Bogini przyniosła im spektakularny sukces na polach pod miastem. Uzbrojeni po zęby, ale zdemoralizowani wrogowie zostali pokonani przez świetnie wyszkolonych, nieustraszonych wojowników Imperialnych kryjących się w ciemnościach nocy i atakujących niczym pumy albo tygrysy na niespodziewające się niczego ofiary.
Opowiedział też o swoich planach, pracy twórczej (pokazując jakieś zmaltretowane kawałki drewna) oraz o swojej woli niesienia sławy Bogini do najdalszych krańców świata.

Starzec widział już w swoim życiu różne zdarzenia i dość szybko doszedł do wniosku, że Bogini musi się tym człowiekiem opiekować, bo inaczej żywot jego powinien zakończyć się gdzieś pomiędzy mroczną piwnicą, a wspomnianą eksplozją. Początkowo chciał go po prostu wyrzucić, potem jednak odezwała się w nim nuta młodzieńczych wspomnień. Sam myślał, że zostanie żołnierzem do czasu jak przypadkowa strzała nie strzaskała mu kolana. Wtedy też uznał, że stan kapłański nie jest może porywający, ale dalej stać cię na żołnierskie uciechy, bez zbytniego ryzyka. Bogowie poskąpili mu objawień, nie poskąpili mu natomiast chleba więc, choćby z tego powodu wolał z nimi nie igrać. Był wierny i oddany, bo była to bezpieczna opcja. Pech chciał, że jego Bóstwo nie znajdowało zbyt wiele czynnych wyznawców zwłaszcza w okresie pokoju. Od kilku dni natomiast świątynia przeżywała prawdziwe oblężenie. Pobliski przytułek dla weteranów i lokalna świątynia hazardu wyraźnie to odczują w najbliższym czasie.

'Nie należy igrać z bożą interwencją' pomyślał sobie i pogrążył się w krótkiej pogadance na temat roli kultu i kapłanów Myrmidii w świecie. Wszystkie te uwagi i wyjaśnienia zostały przyjęte z wielkim zrozumieniem i szacunkiem. Kapłan przeliczył koszty i uznał, że ten człowiek ze świecącymi się od żarliwości oczami może się nadać do napędzania potencjalnej klienteli. 'Przynajmniej póki będzie wśród żywych.' Pomyślał chwilę i dopełnił kilku formalności wręczając estalijczykowi krótki list i niewielki pakunek.

Szermierz niesiony jakby nadnaturalnym wiatrem wyszedł ze świątyni chwilę idąc, ale potem ruszył niemal biegiem w kierunku koszar. Zahaczył po drodze o fryzjera, łaźnię, rymarza i krawca uznając, że powierzona mu właśnie funkcja to nie tylko honor, ale i reprezentowanie wartości którym postanowił służyć. Sprzedał tam tą samą opowieść o Imperialnych żołnierzach, którzy roznieśli w perzynę przeciwników. Ominął siedzibę Ostatnich i poszedł bezpośrednio do Grubera schludnie ubrany, pachnący i pełen pozytywnych myśli. Wywalono go stamtąd zanim zdążył powiedzieć swoje imię, a za drugim razem zanim zdążył powiedzieć cokolwiek. Leo jednak, to trzeba przyznać był naiwny, ale nie głupi. Chwilę potem, nieco przebrany, wszedł ponownie do biura prosząc uprzejmie o krótką rozmowę z porucznikiem, machając przy tym zapisanym kawałkiem papieru. Wpuszczono go po krótkim zastanowieniu i z wyraźną niechęcią. Grubera najpierw zirytował swoją nachalnością tak bardzo, że dowódca już ustalił ilość godzin w kopaniu latryn na pół tuzina. Chwilę później, gdy mimowolnie dowiedział się co się stało liczba godzin wzrosła do całego dnia i rozciągnęła się na jakieś bezsensowne prace podczas rejsu. Nawet jednak Gruber miał pewną pojemność wygłaszanych do niego absurdów i dziwacznych informacji. Gdy na koniec opowieści, której wysłuchał z twarzą ukrytą w dłoniach, próbując bezskutecznie doliczyć się godzin latrynokopania za złamanie poszczególnych punktów regulaminu, znalazł przed sobą świątynny papier, czara się przelała. Ten kretyn poczęstował go częściowo tą bajką, o której rozpowszechnianie prosił oddział Barona. Gruber był przekonany, że Estalijczyk zdążył już zwiększyć liczebność oddziałów pięciokrotnie, a Bogini we własnej osobie nadziewała na włócznię wrogów Imperium i dodawała odwagi swoim świetnie wyszkolonym i niezniszczalnym podopiecznym, którzy stali w epicentrum wybuchu niczym wieże Altdorfu.
- To że jeszcze żyjecie żołnierzu, ale nie zabici przez zbójów, czy eksplozje, ale dlatego, że was Imperialne wojsko nie zamknęło na rok w karcerze bez wody i chleba to musi być prawdziwy cud tej waszej Bogini. - Ostatecznie, tak naprawdę nie miał ochoty zagłodzić jednego z nielicznych ludzi w jego armii, którzy posiadali umiejętności i zaangażowanie w walkę. Człowiek ten swoją naiwnością przewyższał chyba wszystko, co Gruber widział, ale było w nim też coś dziwnie niepokojącego. Wstał i obrzucił Estalijczyka krzywym wzrokiem "Niech tak będzie" powiedział krótko. Potem wykonał gest, który z całą pewnością wyglądał jak standardowe żołnierskie „Wypierdalać”, a co szermierz radośnie uznał, za „Działajcie żołnierzu, cóż za świetny pomysł.” Chwilę później Leo wrócił do siedziby Ostatnich, a widząc, że jest pusta chwilę rozpytał okolicznych żołnierzy i ruszył na miasto.
 
__________________
by dru'

Ostatnio edytowane przez druidh : 23-09-2017 o 22:22.
druidh jest offline