Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-09-2017, 10:33   #30
Noraku
 
Noraku's Avatar
 
Reputacja: 1 Noraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputację
Pokiwał głową ze zrozumieniem na słowa młodej medyczki. Cóż raczej czeka ją dość brutalne zderzenie z rzeczywistością. Chyba że ma trochę bardziej stonowane oczekiwania niż większość Nowojorczyków. Szkoda by było takiej ładnej buzi, ale cóż. Wynajęto ich po to między innymi, żeby zminimalizować straty. Ciekawe jak to wygląda ze strony pierwszej ekspedycji?

***

Nie posiedział długo kiedy pojawili się wreszcie faceci. Musiał coś jeszcze załatwić na mieście. Nie odmówił sobie jednak spróbowania własnoręcznego wyrobu winno-podobnego. Po pierwsze był spragniony a po drugie mateczka wychowała go na kulturalnego skurczybyka, jej słowa, a taki nie odmawia gdy się mu polewa z dobroci serca. Trzeba było przyznać, że trunek był najwyższej klasy. Prawie tak dobry jak w jego rodzinnych stronach. Nikt jednak nie dorównywał mateczce w nalewkach. No może babcia ale zapomniał już smaku domowych wyrobów. Odwiedziłby ich dawno temu ale jakoś nigdy nie było po drodze. Posiedział zatem chwilę. Pogadać z Flipem, a może Flapem cholera ich wie, i przeprosił zebranych. Planował szybko wrócić, właściwie to wszystko co chciał zrobił miał po drodze do mieszkania, a tam zostały ostatnie manele. Nigdy nie przyzwyczaił się do noszenia wszystkiego ze sobą albo po prostu nie wierzył w to, że go przyjęli. Tak czy siak musiał opuścić imprezę ale czynił to z wielkim bólem o czym poinformował każdego. Dwa razy.
Droga przez miasto minęła bez większych przygód. Chyba zresztą jak zawsze. To miasto było cholernie nudne. Nikt nie zaczepiał na ulicy, no chyba że z agitacją, nikt nie czyhał na ciężko zarobioną kasę czy towary, prostytutki nie kręciły się swobodnie od dzielnicy do dzielnicy szukając zarobku. Nawet w pubach było nudno bo tak jakoś bez emocji. Jak jednego dnia się spił i chciał sprawdzić z miejscowymi to unikali go jak ognia. Wykorzystał chyba każdy możliwy fortel i prowokacje a oni nic. Brak jaj. Potem dowiedziałem się, że od takich burd są specjalne miejsca. Poszedłem nawet do jednego, ale jak zobaczyłem w jakim stanie wynoszą klienta to szybko zmieniłem kierunek. Innymi słowy nuda i zaczynało go już coś trafiać. Dobrze więc, że przypałętała się ta robótka na Kolei. Może jak to się skończy zostanie w Detroit? Tam zawsze jest wesoło. Może nawet uda się trafić na jakiś wyścig? Ta cycata czarnulka wygląda na taką, co lubi się ścignąć od czasu do czasu. Ciekawe co jeszcze porabia w wolnym czasie.
Stanął przy zabrudzonym i ciemnym szyldzie. Wieczór zapadł szybko. Walił pięścią w drzwi małego budyneczku. Chciał to na razie załatwić na spokojnie. Po drugiej stronie nie paliło się żadne światło, ale wiedział że Mark jest na miejscu. Raczej nie poszedł wyrywać panienek, chyba że nagle się nawrócił i zaczął wierzyć w cuda. Po kilku minutach, po drugiej stronie drzwi dało się słyszeć ziewnięcie i ciche przekleństwo. Dave wytężył słuch bo miał wrażenie, że to nie wszystko.
- Kto tam do kurwy nędzy się dobija? Jeżeli to jakiś głupi dowcip...
- Mark do cholery jasnej otwieraj drzwi bo mi zaraz woda gacie zaleje. Byliśmy na dzisiaj umówieni.
- Dave?
- Nie, pieprzony Barack Obama. Otwieraj drzwi powiedział. I odłóż gnata zanim się postrzelisz.
Szczęknęła zasuwa. Dave wpakował się bezceremonialnie do środka. Mark właśnie odkładał swoją małą ręczna armatę na szafkę obok drzwi. Stał jak zwykle w dziurawych portkach i poplamionym bezrękawniku. Podobnie wyglądał przed kilkoma tygodniami gdy pojawił się w NY po raz pierwszy. Dave mógłby się założyć, że od tamtego czasu ubranie nie było zbyt często zmieniane. Sam Mark też wyglądał tak, że nawiązanie do hodowlanego zwierzęcia nasuwało się samo. Spłaszczony nos, okrągłe ślepia i mnogość podbródków rekompensująca brak brody. No i brzuch na którym spokojnie mógłby postawić sobie piwko i raczej by nie spadło. Mark „Świnka” Dawson w całej swojej paskudnej osobie. Jeden z lepszych mechaników i paserów w mieście. A przynajmniej tak słyszał od ludzi, którzy polecali go jeszcze w Vegas.
- No i jak to wygląda, Mark? Nada się do czegoś?
Mężczyzna zamknął zasuwę drzwi i czknął głośno. Ze stoliczka obok zdjął kufel z jakimś mętnym płynem i wypił spory łyk. Dave czekał.
- Jaja sobie ze mnie robisz Chuck? – Zaczął go tak nazywać już pierwszego dnia, gdy dowiedział się skąd przybywa i nie przestał mimo mocnych nacisków samego zainteresowanego. – To wrak. Masz szczęście, że nie jebnął ci gdzieś na pustyni. Wał rozrządu ledwo zipie, komora się przegrzewa, a zawieszenia właściwie w ogóle nie ma!
To ostatnie pamiętał aż za bardzo. Tyłek bolał go chyba z tydzień po wszystkich wertepach.
- Dodatkowo cieknie chyba z każdej możliwej rury. Nic tylko rozebrać go na części.
- To czemu jeszcze tego nie zrobiłeś?
Mark zerknął na niego groźnie i popił kolejny wielki haust. Opinia o nim była jak najbardziej prawdziwa. Mechanik był cholernie ambitny. Mówiło się, że gdy się zaweźmie to z traktora zrobi maszynę wyścigową. Rzadko poddawał się przed wyzwaniem. Gdy odłożył pusty kufel sięgnął za pazuchę po paczkę fajek. Nie poczęstował.
- Bo to nie jest niewykonalne. Tylko cholernie trudne. Będzie cię to kosztować. Znacznie więcej niż to mizerne wadium.
- Nic mnie to nie będzie kosztować. Wóz jest twój.
W korytarzu zapanowała cisza.
Nawet mnie kutas nie zaprosił do siebie. Pewnie nie chciał żebym zaczął mu buszować w śmieciach bo jeżeli żyje tak jak wygląda to tę melinę można by przechrzcić na Chlewik.”
Widać było jednak, że mechanik nie do końca rozumie co tak naprawdę zaszło. Dave westchnął. Powstrzymał się przed oparciem o wątpliwej wytrzymałości ścianę. Wsunął ręce do kieszeni.
- Złapałem intratną robótkę na kolei. Ten gruchot nie będzie mi już więcej potrzebny. Potraktuj to jako zapłatę za miejscówkę, pomoc oraz to o co cię prosiłem wcześniej. Zdobyłeś dla mnie Towar mam nadzieje?
Mark uśmiechnął się paskudnie i zrzucił peta na podłogę. Podszedł do jedynych drzwi, poza wejściowymi, w zasięgu wzroku. Pozostałe framugi były gołe. Wygrzebał klucz z kieszeni i bez słowa wszedł do środka. Chwilę pogmerał wewnątrz po czym wyszedł z małym zawiniątkiem pod pachą, starannie uniemożliwiając podejrzenie zawartości tajemniczego pokoju. Dave uniósł brew.
- Nie interesuj się, każdy ma swoje sekrety. A tutaj masz swój Towar. Chociaż musze przyznać, że ciężko było dostać go dokładnie takiego jak opisałeś. Nie wiem też po co ci to. Jestem w stanie zorganizować mieszankę lepszej jakości i dającą zdecydowanie większego kopa.
Teksańczyk wziął zawiniątko z tłustych palców mechanika. Zważył je ostrożnie w ręku, po czym przyłożył do twarzy. Zapach przywołał miłe wspomnienia dzieciństwa i dawno zapomnianego domu. Wszystko się zgadzało. Schował paczkę do kieszeni płaszcza i poprawił kołnierz przed wyjściem. Spojrzał jeszcze na Mike i uścisnął mu rękę na pożegnanie.
- Nie interesuj się.

***

Zebranie reszty jego rupieci z wynajmowanego lokum było już drobnostką. Nim się zorientował wrócił już do budynku Kompanii i udał się w kierunku swojego nowego stanowiska pracy. Impreza trwała w najlepsze. Suto zakrapiana alkoholem rozplatała języki i poprawiała humor. Przywitali go chórem, chociaż żadne chyba nie zapamiętało poprawnie jego imienia. Postanowił nadrobić to co stracił. Zatopił się w rozmowach, przechwałkach i opowieściach dawnych przygód. Każdy miał coś do powiedzenia. Nie dało się właściwie nadążyć za tym potokiem słów. Byli otwarci, uprzejmi i gadatliwi. Byli sobą i to chyba było w tym wszystkim najlepsze. Jeszcze się nie znali, ale wiedzieli że ich życie zostało teraz bezpowrotnie powiązane. Jak jedno da dupy to wszyscy za to bekną. Trzeba było im więc zaufać. Chociaż z niektórymi przyjdzie to trudniej.

***

Obudził się rano. Bo to chyba był ranek, ciężko było się zorientować ale światło przebijało się przez zasłonięte żaluzje. Dawno tak sobie nie pohulał. W głowie mu łupało i miał wrażenie jakby cały się trząsł. Dopiero po chwili zorientował się, że to nie on a jego przedział wibruje. Musieli już wyruszyć. Usiadł z trudem. Sięgnął po omacku po butelkę z wodą. Stała tam gdzie zwykle, więc wczoraj nie było z nim tak źle. Wspomnienia powoli wracały. Siedział do późna, w końcu chciał nadrobić zaległości. Przez większość czasu rozmawiał Alice, tą blondyną. Wspominała, że była kiedyś w Teksasie to mieli punkt zaczepiania. Od słowa do słowa doszli do tego, że odwiedziła okolicę jego rodzinnej farmy. Stany są jednak małe, a Dave poczuł jakby odnalazł kawałek ojczyzny w tej dziewczynie. Gadali długo przeskakując przez tematy od Sasa do Lasa. Chyba nic głupiego nie odwalił tego wieczoru. Chociaż kojarzył coś, że ta medyczka patrzyła na niego spode łba zanim stracił świadomość. Palnął coś, czy był tylko złośliwy? Pal to licho przynajmniej mieli to z głowy i nie będzie sztucznej atmosfery między nimi. A ona też jest dorosła. Chyba.
Trzeba było się przewietrzyć bo zaduch robił się powoli nie do zniesienia. Zasznurował pokracznie portki, włożył stopy w buty i wyszedł na zewnątrz podziwiać widoki. Szukać koszuli na razie nie miał sił.

***

Dni mijały spokojnie. Sporo czasu spędzał przy oknie albo na otwartych przestrzeniach po prostu podziwiając widoki. Te przemijające na zewnątrz budynki, drzewa. Ta prędkość i potęga. Spokój oraz bezpieczeństwo. Zastanawiał się jak ktokolwiek mógł rezygnować z podróży takim środkiem lokomocji. Możesz się wyluzować, rozprostować kości, nie musisz martwić się o drogę bo jest jedna no i raczej nikt nie zaatakuje kilkotonowego kolosa bo i po co? Wygląda na to, że ich obecność była raczej symboliczna oraz zapobiegawcza ale mimo to nie pozwalał sobie na zbytnie rozprężenie. Już następnego dnia po wyruszeniu poznał cały schemat pociągu, wszelkie możliwe drogi ewakuacji i rozmieszczenia podróżnych, zwłaszcza medyków i techników. Jak przyjdzie co do czego to o nich trzeba będzie zadbać, a teraz po prostu rozkoszował się chwilą spokoju.

Wezwanie od szefowej oznaczało, że wreszcie zaczynała się akcja. Ewentualnie po prostu chciała ich opieprzyć. Tak dla zasady. Dave widział zaledwie kilka kobiet u władzy. Każda z nich miała coś pieprzniętego z głową i każda była zadufaną w sobie megalomanką. Co prawda rzutować mogło na to wychowanie jako osoby mało znaczącej, ale on uważał, że to przez brak pewnych czynników składowych między nogami. Musiały to więc czymś nadrabiać. Zastanawiał się czym zaskoczy ich Niggerka, bo na razie było nad podziw spokojnie. Rzucił okiem na spietranego Antoniego. Widywał większych wymoczków, kilku nawet uratował życie. Oby tylko znał się na swojej robocie, bo nie ma nic gorszego niż umrzeć jak łajza niczego nie dokonawszy. To był jeden z powodów dla którego opuścił rodzinne strony.
- No to pozamiatane. Siadam za kółkiem z Alice i naszym ekspertem, a Wild Dog robi nam obstawę na swojej bestyjce. Czegoś konkretnego szukamy? Maszyn, elektroniki, części zapasowych czy jedziemy na ślepo i bierzemy co się nada?
Przyjrzał się dokładnie mapie. Nie orientował się tak dobrze po okolicy, a głupio byłoby się zgubić przy pierwszym zadaniu.
 
__________________
you will never walk alone

Ostatnio edytowane przez Noraku : 23-09-2017 o 01:29.
Noraku jest offline