Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-09-2017, 13:24   #12
TomBurgle
 
Reputacja: 1 TomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputację
Pościg za koniokradami, cz.1

Shoanti zaczekał aż druid doń dołączy i ruszył dalej wolno, by mógł iść obok konia.
- Przynajmniej jeden prawdziwy mężczyzna - uśmiechnął się do towarzysza drogi. - Dam mojej Shadi chwilę odpocząć i pojedziemy na niej razem. We dwóch damy radę tamtym trzem, tylko nie zdradzajmy się, że spotkaliśmy właściciela koni. Udam, że dogoniłem ich po swoją linę i obiecaną nagrodę za zatrzymanie stada. Przystawimy im noże do gardeł i zawieziemy do Sandpoint związanych jak kiełbaski. Przy okazji, jestem - tu nastąpiła kombinacja sylab brzmiąca mniej więcej jak “Kchaiseqchuah” - Ale mów mi Kas. Tak chyba wam łatwiej.

- Ja tam Izambarda od męskich cech nie odsądzał, ba, może właśnie dlatego został - druid odpowiadał pogodnie, w marszu rozglądając się skąd przybiegnie wezwany koń - Lugir jestem, boś chyba był zajęty jakem się przedstawiał.

- Może i jest mężem, ale to czarownik, z nimi do końca nie wiadomo. Ty druid? - zapytał retorycznie. - W moim klanie jest wielu druidów. Shriikirri-Quah są mocno związani ze zwierzyną. Nie oramy pól jak ludzie z nizin, hodujemy i polujemy.

- W tych rejonach wielu nie widziałem, pomyślałby kto że niepotrzebni. A jak toporkiem przez piszczel się trafi taki, to zaraz po napary go przynoszą i nie ma że cierpkie, że bulgocze jak błoto - tempo mówienia miał powolne, ale zawijał głosem w górę i w dół tak że nie wdawała się monotonia - A tamtym trzem, jak ich trzech tylko będzie, to jak nie siłą to sposobem radę damy. A ty co tu robisz?

- Szukam trupy cyrkowej - odpowiedział, zupełnie poważnie, Shoanti.
- Już działającej czy członków do nowej? - druid zachował pogodną twarz, nawet chyba ociupinkę się zainteresował

- Jednej konkretnej… chociaż w sumie nie wiem - rzekł Kas. - Miesiąc temu, w Noc Duchów, wieszczka powiedziała mi, że mam syna.
W tej chwili Lugir mógł się tylko zastanawiać ile jego kompan ma lat. Życie na Płaskowyżu Storval odciskało swoje piętno i raczej był młodszy niż wskazywał na to wygląd niż na odwrót. W każdym razie nie więcej niż dwadzieścia parę lat.

- Właściwie to powiedziała: “męski owoc nasienia z twych lędźwi, krew z twej krwi, chodzi po świecie z dala od rodowego totemu.” - podjął po chwili jeździec. - Nie byłaby wieszczką, gdyby wyraziła się jasno. Ale tylko raz spałem z kobietą spoza klanu. Była tancerką w wędrownej trupie cyrkowej. W każdym razie sześć lat temu.

- I aż na taki koniec świata ich przywiało?

- Nie, mało kto zapuszcza się na Płaskowyż. To mnie wywiało na niziny. Kiedy Shriikirri-Quah osiągają dorosłość muszą wyruszyć na wyprawę… hmm… krajoznawczą. Tam poznałem Loredanę i wędrowałem z jej trupą jakiś czas. Miała ciało bogini, tancerka, sam wiesz. Niestety nie zgodziła się wybrać na Płaskowyż i zostać moją żoną. Pomyślałem, że tak tylko gada i próbowałem ją porwać, jak każe tradycja, ale jej towarzysze nas dogonili - westchnął, nie dopowiadając dalszego ciągu.

- To czemu szukasz ich tutaj?

- W Sandpoint jest festiwal. Dobra okazja do zarobku dla cyrkowców, czyż nie?

- Jak najbardziej, ale ty nie szukasz jakichś cyrkowców, tylko konkretnych. Choć jedni mogą wiedzieć o drugich.

- Dokładnie -
kiwnął głową Kas. - No i możliwe, że trupa, której szukam, była jakiś czas temu w Sandpoint i ktoś mi powie w którą stronę odjechali.

- Na marzeniach i wiotkich szansach płyniesz, choć czasem to wszystko czego trzeba.


Shoanti pokiwał w zamyśleniu głową i zamilkł.


Lugir istotnie potrafił maszerować dziarsko, utrzymując dobre tempo. Shoanti jednak zdawał sobie sprawę, że przy tak dobrze widocznych śladach, byłby w stanie jechać przynajmniej dwa razy szybciej bez narażania klaczy na większe zmęczenie. Niestety lekki wierzchowiec nie byłby w stanie dźwigać ich obu. Na szczęście po czwartej części dzwonu przybiegł dziki koń, którego Lugir wkrótce dosiadł. Wspólnie z Kasem ustalili, że stado poruszało się ciągle szybko, poganiane do wysiłku, lecz nie tak szybko jak uciekało przed goblinami. Zwierzęta to szły kłusem, to galopowały, trzymając się zaskakująco blisko traktu. Po prawej stronie prawie ciągle mieli niskie góry, majaczące w oddali, a sam trakt wił się po nierównym, pełnym niebezpieczeństw terenie. Koniokradzi zdawali się tym nie przejmować lub doskonale znali drogę i ścigający ich napotkali tylko na jednego okulawionego konia, który pozostał z tyłu. Dopiero jak słońce na zachodzie znikało na horyzoncie, stado poprowadziło ich na północny wschód, zamiast jak skręcał trakt - północny zachód, już do samego Sandpoint. Ani razu nie zobaczyli ściganych, byli zbyt daleko. Zostawili drogowskaz dla ludzi z karawany i podążyli tropem.

Zapadł już zupełny zmrok, księżyc od jakiegoś czasu był jedynym drogowskazem wśród ciemności. Pełna wykrotów, skał, obniżeń terenu i innych ukrytych przeszkód trasa wymuszała ostrożność i barbarzyńca pozbawiony daru widzenia w ciemnościach, musiał zejść z konia. Uciekinierzy także zwolnili, ale i tak wyprzedzali ich znacznie. Ciągle omijali wszelkie zagajniki, ale wtedy dotarli do rzeki. Sądząc ze śladów koni, które poprowadzono w jej stronę, wybrano znane sobie miejsce, bród.
Zaraz za nim stał jakiś budynek, z którego kształtu trudno było coś wywnioskować. Zanim się jednak zbliżyli i przekroczyli naturalną przeszkodę, na tle księżyca zauważyli dym. Nie był to jednak dym z komina, unosił się wprost z zabudowań.

- Robi się ciekawie - mruknął Shoanti. - Brodem nie podejdziemy niezauważeni. Może przepłyniemy rzekę kawałek dalej i podkradniemy się lasem?

- Daj ten pancerz najpierw, jakby strzały miały zacząć furgać - w trakcie przebierania mówił dalej - Dym mnie martwi, podejdźmy pod bród między drzewami i posłuchajmy co tam się dzieje.

- Racja, szkoda tracić czasu - zgodził się Kas. - tylko uwiążmy tu konie, by nie narobiły hałasu.
Sam przywiązał swoją klacz do drzewa, zdjął z juków drewnianą tarczę i schylony postarał się podejść skrycie przez nadrzeczne zarośla jak najbliżej brodu.

Druid zrobił tak samo, a do tego skradając bez słowa szukał okiem wytrawnego wędrowca jakby tu się przez rzekę bezpiecznie i po cichu przeprawić. Ciemność pomagała ukryć się przed niepożądanymi spojrzeniami. Była bardzo pomocna, bo choć Lugir utrzymywał ciszę, to barbarzyńca wydawał się łamać każdą gałązkę i potrącać każdy kamień. Nic ich jednakże nie zaatakowało, ani zauważalnie zwróciło na nich uwagi - oprócz może kilku małych żyjątek, uciekających spod nóg. Dotarli tak niemal do brzegu. Bród oznaczony był wbitymi w ziemię palikami, niezbyt szeroki i odkryty. Zaraz za nim i przed nim brzeg robił się wyższy. Trudno było stwierdzić jak głęboka była woda, ale szeroka na może trzydzieści metrów rzeka wydawała się możliwa do pokonania dla umiejących pływać. Zaraz za nią stały budynki - jeden kwadratowy i wyższy i on właśnie się dymił. Rozpoznali ten kształt, pomimo faktu, że obaj nie należeli w pełni do miejskiej cywilizacji. To był młyn, spalony młyn dokładniej mówiąc. Z koła niewiele zostało, z dachu nic, a ściany wytrzymały tylko dlatego, że w większości stworzono je z kamienia. Na pewno nie nadawał się już do użytku. Drugi był niższy, ustawiony odrobinę dalej od wody, wcześniej zasłonięty przez ten pierwszy, wyglądał na zwykły dom mieszkalny. Nie dostrzegli żadnych świateł w środku czy na zewnątrz. Ogień, który trawił młyn, zgasł jakiś czas temu.

- Cokolwiek tu się wydarzyło, chyba już po wszystkim - szepnął Kas. - Ale lepiej się upewnić.
Wszedł do rzeki i pochylony, po pas w wodzie, zaczął skrajem brodu przeprawiać się na drugą stronę. Na wszelki wypadek trzymał tarczę przed sobą.

- Nic nie słyszę, ani ruchu tam nie widzę, ale kura podłożono w tym dekadniu, może nawet wczoraj lub dziś - druid poczekał z przechodzeniem aż barbarzyńca przedostanie się na drugą stronę; nierozsądne było robić to w tym samym momencie. Ale w końcu i on zabrał się za przeprawę
Przeszli bez przeszkód, ostrożnie zatrzymując się na drugim brzegu. Woda była zimna, lato w górach skąd płynęła rzeka już się skończyło. Bez zaskoczenia odnaleźli głębokie ślady końskich kopyt. Prowadziły dalej na północny wschód, w stronę widocznej w świetle księżyca ściany lasu.

- Sprawdźmy chałupę - zaproponował Shoanti, wskazując na ocalały z pożaru dom młynarza i ruszając w jego kierunku. Zamierzał najpierw zajrzeć przez okna, potem spróbować otworzyć drzwi a jeśli były zamknięte zwyczajnie zapukać.

- Ostrożniej - mruknął Lugir - Licho wie czy co tam nie siedzi - sam także ruszył w tamtym kierunku, ale wolniej, trzymając się drzew i baczył czy śladów czego nie ma dookoła.

Ponownie duży barbarzyńca poruszał się znacznie głośniej niż druid. Było tylko trochę lepiej niż wcześniej, Chasequaha najwyraźniej nie nauczono cichego podchodzenia do ofiary. W przypadku barbarzyńskich zwyczajów i szarży z okrzykiem na ustach, nie było w tym nic dziwnego. Znajdowali się już może dziesięć metrów od domu, mając przed sobą wyłącznie otwartą przestrzeń, kiedy Shoanti wypatrzył ruch na dachu. Mignęła mu jakaś twarz, znikając zaraz z oczu. Nie miał wątpliwości, że kimkolwiek ten osobnik był, zauważył przynajmniej Kasa.

- Ej, ty! - zawołał Chasequah. - Nie lękaj się, jesteśmy podróżnymi. Co tu się stało?

Osobnik nie odpowiedział, za to obaj usłyszeli stłumione końskie parsknięcie dochodzące zza budynku.
Kas natychmiast zerwał się do biegu - a biegał naprawdę szybko - okrążając domostwo z lewej strony.
- Lugir! - ręką wskazał druidowi, żeby zaszedł budynek z drugiej strony.
Wypadając zza rogu zasłaniał się tarczą a prawą ręką dobywał już miecza.

Druid kiwnął głową że rozumie i ruszył gdzie mu wskazano, ale głosu nie wydał. Dziarsko trzymajac lagę podbiegł miękko do krawędzi budynku i wyjrzał zza rogu, gotów zdzielić przez łeb cokolwiek groźnego się pojawi. Ujrzeli go niemal w tym samym momencie. Kas od strony końskiego zadu, na który wskakiwał mężczyzna ludzkiej rasy, Lugir natomiast w momencie, jak tamten ruszał, wypadając zza budynku w kierunku południowo-wschodnim. Dopiero ruszał, ale kiedy już osiągnie większą prędkość to na piechotę nie mieli szans go dogonić.
W pośpiechu drewnianą pałkę wsadził między uda, a zza pazuchy wyciągnął procę i posłał kamień w jeźdźca, licząc że uda się go zrzucić z siodła. I od razu cofnął się za róg, coby mu głupie myśli o szarży do głowy nie przyszły.
Kas zaś skoczył do przodu, tnąc mieczem tam gdzie był w stanie czyli w lewą nogę jeźdźca. Mógł mierzyć w nogi konia, lecz to byłoby niegodne wojownika Klanu Sokoła. Zwierzę nie było niczemu winne. Być może jeździec też nie, ale w takim razie dlaczego uciekał?

Proca zawirowała, kamień wyleciał z niej ze świstem i rąbnął uciekiniera w bok głowy. Tamten zachwiał się na siodle, po czym przechylił i z niego spadł. Spłoszony koń zarżał i pobiegł dalej, a Shoanti dopadł leżącego bez trudu, kiedy tamten dopiero podnosił się z ziemi. Mógłby co prawda rzucić się do ataku, ale głowa chłopaka krwawiła już potężnie i wydawał się być mocno oszołomiony. Uderzenie mogłoby go zabić. Niedoszły uciekinier miał na sobie skórzany, ciemny strój ze słabo wyprawionych skór, a za pasem pałkę. Kamień zerwał mu z głowy skórzany czepiec, ujawniając w pełni burzę czarnych, potarganych włosów. Prosta twarz wyglądała na nie więcej niż siedemnaście, osiemnaście wiosen.

- Łapaj go na spytki! - wrzasnął druid, wypadając zza roga. Z wąskim uśmiechem ruszył łapać wodze pozbawionego jeźdźca konia. Źle by było gdyby koń wrócił do rabusiów i ich ostrzegł.

Kas po prostu podbiegł do chłopaka i wymierzył ostrzem miecza w jego pierś, stając z boku, na wypadek gdyby tamten chciał próbować jakichś sztuczek z podcinaniem.

- Najpierw sprawdzimy twoją prawdomówność - powiedział. - Ilu was jest? Jeśli skłamiesz, obetnę ci palec.

- Co? - zaskoczony, ciągle oszołomiony młodzieniec patrzył na barbarzyńcę głupio. - Nie mam nic co możesz zrabować! - od razu krzyknął, co nie miało zbyt wiele związku z pytaniem. - Jestem tu sam!

Przestraszony koń chłopaka pognał mocno do przodu. Opanował się dopiero przed ścianą lasu, dobre dwieście metrów dalej, gdzie zwierzę zawróciło, rżąc. Zziajany nieco druid dopiero go doganiał.
- Tss, tsss, cichaj no - aasimar ogarnął zwierzę zanim zrobiło sobie - lub komuś innemu, na przykład jemu - krzywdę. Szybko przyjrzał się zwierzęciu i oporządzeniu przy nim. Jeżeli nie było broni, to raczej nie był rabuś. No i może było coś co pozwoliłoby dojść tożsamości młodzika, może coś w sakwach?
- Ten siodło ma - krzyknął do towarzysza.

- Nic do zrabowania? - Shoanti wydawał się zawiedziony. - No trudno. Nie jesteśmy zresztą rabusiami, ścigamy takowych. Co żeś robił na dachu?

Druid złapał i z pewnym trudem uspokoił konia. Zwierzę tupało i rżało, ale pozwoliło się dotykać i przede wszystkim przeszukać sakwy. Nie było w nich nic cennego, lecz Lugir odnalazł typowe rzeczy dla przemieszczającego się człowieka. Trochę suszonego i suchego jedzenia, bukłak z wodą, dodatkowe ubranie, koc, krzesiwo. Wszystko co mógłby mieć podróżny. Do tego trochę rzemienia, bicz, sznurek, zapasową uzdę i kilka pasków skóry.

- Patrzyłem - buntowniczym tonem odpowiedział tymczasem młodzik. Shoanti nie został rozpoznany jako gwałtowny barbarzyńca, albo nie zrobił odpowiednio mocnego wrażenia. - Żem widział jak się skradajo, tom uciekał.

- I zapasy jakby w trasie był. Nietutejszy jesteś, to skąd? -
podprowadził konia do leżącego chłopca i przywiązał z uzdę do odstającej z resztek młyna desek - Widziałeś tu koniokradów, dziś? - zapytał, przyglądając się najwyraźniej niepotrzebnej ranie którą zadał. Pałka i proca wróciły już za pasek.

Kas tymczasem pozbawił hardego młodzika pałki, szukając czy nie ma jeszcze gdzieś ukrytego noża.

- Jak dla mnie to zostawili tu gołowąsa na czatach - rzekł do Lugira. - Szkoda tracić czasu, bić go przecie nie będziem. Powiążmy go, wrzućmy do chałupy i jedźmy dalej. Pomyślimy co z nim zrobić jak będziemy wracać.

- No, co na to powiesz? - druid wbił wzrok w podejrzanego, obserwując jego reakcję.

- Dlaczego chcecie mnie wiązać?! Zwiążecie, zostawicie i nie wrócicie! - obruszył się młodzik, przyciskając dłoń do ciągle krwawiącej rany na skroni. Shoanti znalazł przy nim jeszcze nóż, ale taki do cięcia, a nie sztylet do wrażania w plecy. - Kogoś tam widziałem, przejechali z całym stadem i się nawet nie zatrzymali!

Zarówno Lugir jak i Chasequah niewiele umieli odczytać z reakcji buntowniczego młodzika. Wydawał się zachowywać autentycznie i z jakiegoś powodu się ich nie bał. Albo dobrze ten strach ukrywał, zasłaniając go płaszczykiem buty.

- Ze sobą do walki to bym go nie brał - Lugir nagle zmienił podejście. Do zmiany podejścia dorzucił też zaklęcie zasklepiające powierzchowne rany. - W koń nam czas, bo uciekną.

- Przyprowadzę nasze - zgodził się Shoanti, zabierając młodzikowi także nóż. - Gołowąs nie chce powiedzieć co tu robił, znaczy może być z tamtymi. Ja tam bym go związał, jeno nie mam liny.
Ruszył do rzeki po konie, lecz po drodze postanowił jeszcze zajrzeć do chałupy.

- Puścimy cię wolno. Czekaj tu, jeżeli chcesz, a pojedziesz razem z nami do Sandpoint. Ale jak tylko spróbujesz pomóc tym bandytom… - druid nie uznał za stosowne sprecyzować groźby. Ale była to groźba bez większych wątpliwości, i o od kogoś kto już udowodnił że ma celne oko.

Krew niemal od razu przestała ciec z rany młodzika, choć rzecz jasna ta się nie zasklepiła. Chłopak patrzył na druida ze złością pomieszaną z innymi, nieokreślonymi uczuciami. Shoanti napotkał na swojej drodze zamknięte drzwi domostwa. Zaopatrzone były w zamek, a okiennice zamknięto - więc aby zajrzeć do środka, musiałby je wyważyć lub otworzyć w inny sposób. Może w drodze powrotnej. Przynajmniej wierzchowce stały tam gdzie zostały pozostawione. Dziki koń przywołany przez druida jedynie odrobinę obtarł się powrozem, którym był przywiązany.

- Bywaj, jakkolwiek masz na imię - Lugir na odchodnym podał mu rękę by pomóc wstać. Ale zmierzał już prosto do koni, by jak najszybciej ruszyć w ślad. I tak za dużo tu zabawili.

Kas przeprowadził właśnie konie przez rzekę i zaraz na brzegu wskoczył na swojego. Przejeżdżając obok młodzika zmierzył go jeszcze wzrokiem.
- Dobra, nie będziemy cię wiązać - rzekł do niego na odchodne. - Ale broń odzyskasz jak tu zaczekasz, albo w Sandpoint. Nie próbuj jechać za nami bo oberwiesz.
 
__________________
W styczniu '22 zakończyłem korzystanie z tego forum - dzięki!

Ostatnio edytowane przez TomBurgle : 27-09-2017 o 20:12.
TomBurgle jest offline