Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-09-2017, 23:50   #13
merill
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Ledwie pan Aybara zobaczył go ze swojego warsztatu, zakrzyknął.

- Hej, Will! Chodź no, chłopcze, mam dla ciebie robotę!
Will oczywiście właśnie tam zmierzał, zatrzymało go jednak lekkie pociągnięcie na rękaw. Odwrócił się nieco zaskoczony i od razu poczuł, jak żołądek podchodzi mu do gardła.
- Cześć Will!
To była Lena. Nieduża blondynka o wesołych, zielonych oczach, córka garbarza. Nieco młodsza od niego; powszechnie uchodziła za najładniejszą dziewczynę we wsi. Will podzielał ten pogląd.
- Will, o czym tam gadaliście z sołtysem? Poszliście taką chmarą, ciekawam

Wciągnął powietrze do płuc ale zamiast coś powiedzieć, lapał tylko powietrze jak wyrzucona na brzeg ryba. Lena, zawsze mu się podobała, ale jakoś przy niej tracił rezon. Przez chwilę myślał jak się wykręcić od odpowiedzi pracą. “Co z Tobą Will, widziałeś dzisiaj na bagnach trupa, a boisz się do niej zagadać. Weżże się w garść do cholery. “ - strofował sam siebie. Po chwili odezwał się wreszcie do patrzącej na niego z rozbawieniem Leny: - Obiecasz, że nikomu nie powiesz? - rozejrzał się konspiracyjnie. Spieszyło mu się, Pan Aybara nie lubił długo czekać, ale Will czuł jakby tonął w tych zielonych oczach.
- Oczywiście - uśmiechnęła się ładnie - nie ufasz mi Will?

Znowu zabrakło mu języka w gębie
- Nie chodzi o to, że nie ufam - zaprotestował gwałtownie - tylko sołtys zabronił mówić. Znaleźliśmy na bagnach trupa, chyba żołnierza. Może dezertera - zająknął się. - Miał przy sobie jakieś pisma i chyba było w nich coś co zaniepokoiło Pana Vogta. Tylko nie mów nikomu, bo sołtys mnie kłonicą albo barczykiem prześwięci - poprosił na koniec.

Lena uśmiechnęła się jeszcze ładniej.
- NIe powiem nikomu, Will, obiecuję - pocałowała go w policzek. - Dziękuję.
- Will! - krzyknął z warsztatu pan Aybara. - Co ty tam za pogaduszki se urządzasz, wołałem przecie.

Stał jak słup soli przez chwilę. Bardzo zaczerwieniony słup soli. Poczuł dziwne ciepło rozlewające się po ciele. Z blogiego stanu wyrwało go ponowne wołanie kowala. Biegiem ruszył do warsztatu, już od drzwi przepraszając Pana Aybarę:
- Przepraszam Panie majster, ale Lena chciała… - zaciął się przez chwilę a potem przypomniał sobie co miał powiedzieć swojemu opiekunowi. - Graperz znalazł na bagnach ciało. Żołnierza najpewniej, albo dezertera… -dał sobie chwilę na złapanie oddechu - chciał okraść trupa, ale nie pozwoliłem mu na to - podkreślił z małą nutką dumy w głosie. - Martwy miał przy sobie zapieczętowane listy i ryngraf z herbem, zaniesliśmy to sołtysowi.

Przerwał na chwilę obserwując reakcje majstra, ale nie zauważył praktycznie żadnej prócz wyczekiwania: - Sołtys przeczytał pisma, chyba się przejął, bo kazał nam nie opuszczać wioski, a sam poszedł obejrzeć trupa. Tedy przepraszam za spóźnienie Panie majster. - zakończył przepraszająco. Aybarowie byli dla niego zawsze dobrzy, ale postawny kowal był wymagającym pracodawcą.

- Nic to, Will - stwierdził pan Aybara - tylko do roboty chodź prędko. Sołtys, jak już o nim mowa, podków kazał nam zrobić dla konia. bo jego klaczka pogubiła gdzieś na trakcie. Podzielim się robotą - ty zacznij podkowy, ja dokończę lemiesze.

Pracowali czas jakiś w ciszy. Majster widać nie przejął się zbytnio rewelacjami Willa. Nie było w tym nic dziwnego - pan Aybara był człowiekiem statecznym i spokojnym, rzadko można go było widzieć w innym stanie. Will przypominał sobie może ze trzy takie sytuacje. Jego mistrz nie należał też do ludzi rozmownych, zdecydowanie przedkładał jakość słów nad ich ilość.
- Will - zaczął nagle - muszę z Tobą porozmawiać, chłopcze. - przerwał znów.
Młody Schmidt przywykł do niewtrącania się, gdy mówił meister. Zwykle jednak mówił szybko i składnie.
- To, o czym mi opowiadasz… to nic innego jak tylko zapowiedź wojny. My, starzy, już to wiemy, stary Holzmann różne wieści z południa przywozi. Was, dzieciaków, nikt frasować nie chce. Ale taka jest prawda. Wojna do nas zmierza, Will. Dlatego…
I znów przerwa. Will czekał aż rozgrzeje się żelazo.
- Dlatego chcę ci coś powiedzieć. Nie zwykłem gadać o takich rzeczach, ale wiesz, Will, czasem trzeba. Ja już stary, moja żona stara. Dzieci nie mieliśmy i mieć już chyba nie będziem. A wojna za pasem, kto wie, czy i tu nie nadejdzie, a jak nadejdzie - co po sobie pozostawi.
Cisza.
-[i] Może mus mi będzie na front iść. Dla wojska kuć. Ciebie ani mojej Frydy nie wezmą, ty czeladnik, ona baba. Chciałbym, żebyś… zaopiekował się nią. I warsztatem. Nawet w wojnę tu kowal będzie potrzebny, inaczej Zweufalten padnie. Pieniędzy, żeby kupować wyroby z południa nie mamy, a że tam teraz bieda, to i ceny pójdą w górę. Na północ przeprawiać się niebezpiecznie i daleko… ech, rozumiesz już, o co mi idzie?

Przez chwilę nie docierało do niego to.co powiedział majster. - Rozumiem… - potwierdził -... Nie wiem tylko czy sobie poradzę - perspektywa prowadzenia własnoręcznie warsztatu, zaczęła go przytłaczać. - Jeśli będzie trzeba, zrobię co będę potrafił najlepiej, ale wolałbym Panie, żebyście nie musieli nigdzie wyjeżdżać. Ta wojna o której mówicie… kto to z kim wojuje? U nas zawsze spokój na bagnach był, Panie Aybara - trochę mu było wstyd, ale musiał przyznać że słowa majstra autentycznie nim wstrząsnęły.
Pan Aybara poklepał Willa po ramieniu. Silnie, po kowalsku.
- Dobry chłopak jesteś, Will. Dasz radę. - Kowal nigdy nie był zbyt wylewny. - Cieszę się, że to ty przejmiesz po mnie ten warsztat - dodał po chwili zastanowienia, znacznie ciszej.

Odchrząknął, chcąc zabić krępującą ciszę.
- Z tego co sołtys gadał to naszego księcia pana najechał graf z południa. Nie mnie tam wiedzieć, o co chodzi, prostemu kowalowi. O tytuły czy o ziemię. Dla nas i tak to znaczenia nie ma. Ważniejsze, że ponoć wojska grafa wsie po drodze palą do gołej ziemi. Nikomu nie odpuszczają, nikogo żywcem nie biorą. A to nie są tylko plotki, chłopcze. Flisacy boją się w dół rzeki płynąć, straszne tam podobno rzeczy się dzieją…

Mina zrzedła Willowi. Często słyszał opowieści kupców z jarmarku w Birkenstein, kiedy opowiadali sobie niesłychane historie. O bitwach, wielkich wojownikach… Czasami marzył żeby uciec z Zweufalten i spróbować szczęścia jako taki żołnierz. Jednak dawno mu przeszło i teraz kiedy takie zdarzenia miały nawiedzić jego wioskę, miał dziwne wrażenie że opowieści nie miały nic wspólnego z rzeczywistością. Mała, zapomniana przez bogów i ludzi osada na bagnach nie miała znaczenia w sporze wielkich możnych. Teraz jednak mogła zostać ofiarą wojennej zawieruchy. - Może powinniśmy uciekać? Skoro nikogo nie oszczędzają? Albo… - przez chwilę ta myśl wydawała mu się dziecinna i głupia -... Albo jakoś przygotować się do obrony?
- Nie lza, Will. My nie jesteśmy wojownikami. I jest nas zbyt mało. Jedyne, co nam pozostaje to nie zwracać na się uwagi i nie podpaść nikomu. Sołtys wie, co należy czynić. Jestem tego pewien. Ale niektóre rzeczy leżą poza jego możnością, jak i poza naszą.

- Ale to co… - zapytał ze smutkiem w oczach - mamy czekać? Może przyjdą, może nie przyjdą? Wybaczcie mi, majstrze, ale cokolwiek mi się to wydaje dziwne. Jednak młody jestem, nie rozumiem pewnych rzeczy, skoro mówicie, że sołtys wie, to widocznie tak jest. Wiem, że nie jesteśmy wojownikami… ale coś chyba możemy zrobić? Prócz czekania - zakończył z nadzieją.

- Nie frasuj się tym. Lepiej zacznij formować żelazo. Jeśli przyjdą, będziem się bronić, bo co innego robić? Ale lepiej żeby nie przyszli. Bo cali z tego nie wyjdziemy. Odejść też nie odejdziemy, na pewno nie wszyscy. Gdzie ty chciałbyś uciekać, Will? Na wschód, całą wiochą dopływy Delbu pokonywać, gdy od przedwiośnia siąpi? Z babami? Z dziećmi? Na północ, przez trzęsawiska pchać się z tydzień jak nie dłużej? Czy na zachód, skąd wojska nadeszły? Nie, Will. Ta bagna to dla nas tak ostoja, jak przekleństwo, mówię Ci.

Chłopak posłuchał majstra i po chwili z jego stanowiska dochodziły miarowe uderzenia młota o żarzący się czerwienią metal. To go uspokajało i wyciszało. Troski, zmartwienia i problemy odchodziły.
Po chwili mistrz sobie o czymś przypomniał.
- A, Will. Wiesz, Brona nie ma już od tygodnia. Nigdy na tak długo nie odchodził. Chyba będziesz musiał… przyjąć w końcu do wiadomości, że już go nie zobaczysz.

- Wróci - powiedział z zaciętą miną młody Schmidt - przyjajmniej taką mam nadzieję - dodał z wyraźnym zmartwieniem.

Skończył wyznaczoną pracę, a Pan Aybara wyszedł do sołtysa. Wtedy przyszedł mu do głowy pomysł. Rozgrzał piec, pracując silnie wielkim miechem. Potem wrzucił w ogień metalowy pręt. Już miał wizję tego co chce zrobić. “Nie będę już bezbronny” - myślał gorączkowo, układając sobie w myślach jak będzie kształtował ostrze. Miał w pamięci widok broni jednego ze strażników na targu z leżącego na wschodzie Birkensteinu. Szerokie, jednosieczne, nie za długie, ale z zakończeniem którym można było kłuć. Broń prosta w użyciu, wszak nie był on wytrenowanym żołnierzem czy inszym wojownikiem.”Straciłem już wszystkich… “ - myślał sięgając po siedmiofuntowy młot o wydłużonym trzonku. Było to jego ulubione narzędzie, świetnie leżące w dłoni i zapewniające odpowiednią siłę i precyzję przy pracy. Raz za razem uderzał nim w rozżarzoną sztabę żelaza, którą zamierzał zamienić w pałasz. Zapomniał o trupie, o widmie wojny, o odpowiedzialności jaką na jego barki chciał złożyć kowal i wreszcie zapomniał o zaginionym przyjacielu. Bron zawsze się znajdował i teraz też miał na to nadzieję.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline