Z całego towarzystwa facet gabarytów typowego chama z Hegemonii najmniej się Ortedze podobał. Nie mogła pozbyć się jakże nieprzyjemnego wrażenia, że zaraz w przypływie nagłych uczuć osobnik ów podejdzie do niej, naruszając prywatną strefę, i jeszcze na dokładkę weźmie ją znowu w misiaczka, nie potrafiąc werbalnie wyrazić wdzięczności... te typy tak miały. Dlatego też zawczasu zajęła strategiczne miejsce po drugiej stronie pomieszczenia, odgradzając się od wielgusa stołem, ludźmi oraz odpowiednią ilością wolnej przestrzeni.
- Przydupasy waszego szeryfa jadą tutaj, żeby odjebać ranną - ruchem głowy wskazała sufit i westchnęła cierpiętniczo. Zero... normalnie zero poszanowania dla ciężkiej pracy drugiego, zaganianego człowieka. Tak chcieć przyjechać i zmarnować całą, wielogodzinną pracę monterki, polegającą na składaniu, szyciu i łataniu bebechów miejscowej kelnereczki, taka jej mać. - Dzięki nadkundlowi jest ostatnim świadkiem, czyli niewygodna. No a my... ten no. Nie po to ją tu wieźliśmy i składaliśmy. Niektórych... no kurwa są rzeczy których się nie robi - tu spojrzała kwaśno po grupie Nowojorczyków, po czym rozłożyła ramiona w geście bezradności. Oderwała plecy od ściany, kierując się ku schodom - Powinniśmy się pospieszyć. Pójdę po nią... i po doktora. Przyda się jego autorytet.