Lennart starał się zawsze unikać udziału w zamieszkach, no chyba że musiał je tłumić, z czym, jako żołnierz, miał parę razy do czynienia. Ale tak sam z siebie? Po co? Żadnego zysku, a można było oberwać nie wiedzieć od kogo.
Dlatego też przeczekał cierpliwie, aż całe zamieszanie się skończy, a potem pomógł tym, co ucierpieli, dostać się pod dach świątyni. Później poszedł wymienić się poglądami z tymi z kompanów, którzy byli akurat dostępni i chętni do rozmów.
- Trzeba by znaleźć ich miejsce pobytu - zgodził się z Erichem. - Jeśli nie chorują na tę zarazę, która dotknęła mieszkańców, to z pewnością są winni. To na pewno wyznawcy Nugle'a.
Tak czasem bywało, że najbardziej podejrzani okazywali się niewinni, i na odwrót.
Gdyby pójść tym tropem, to winni nie byliby pielgrzymi czy tajemniczy dziadyga, wieszczący koniec znanego świata, a akolitka Shallyi.
W coś takiego Lennart jednak nie chciał uwierzyć. A może po prostu łatwiej byłoby wysłać na stos bandę facetów, niż niewiastę. Psychicznie, a nie fizycznie, oczywiście. |