Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-09-2017, 21:52   #15
Lady
 
Lady's Avatar
 
Reputacja: 1 Lady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputację
Kilyne & Izambard cz.2

Kajitsu roześmiała się szczerze, zerkając to na jedno, to na drugie. Kilka osób co prawda także zwróciło na nich uwagę, głównie dzięki gadającemu krukowi, lecz szybko wracali do swoich zajęć. Jeszcze nie był to czas, kiedy udawano się na spoczynek mając następny dzień w większości wolny od pracy.
- Ratusz zamknięty każdego dnia przed zmrokiem, a nawet w środku dnia czasami nikogo tam nie ma - właścicielka Rdzawego Smoka odpowiedziała na pytanie Kilyne. - Każę przygotować pokój, mnie dziś czeka jeszcze sporo przygotowań. Jedzenie będzie wystawiane na głównym placu, darmowe dla wszystkich, którzy zechcą. Wyobrażacie sobie ile tego trzeba zrobić? - westchnęła, choć wcale nie opuścił jej dobry humor i trochę musiała udawać. - Ta pani burmistrz do rana nie poczeka? Ojca Zantusa na pewno spotkasz w świątyni lub okolicy, ale jej należałoby szukać w rezydencji Deverinów na wzgórzu.
Czarodziej odchrząknął głośno na zresztą niepotrzebną groźbę ze strony półelfki. Akurat on jako zwykły mag właściwie nie stanowił dla niej wielkiego zagrożenia. Był również prawdopodobnie ostatnim człowiekiem w tym mieście chcącym ją skrzywdzić. W końcu pewnie maniery trzeba wynieść w domu, prawda?
No chyba że w sposób nie ulegający wątpliwości będzie chciała go zabić. To zmienia nieco postać rzeczy.
- Kra? - zainteresował się Mesmir, wyczuwając wyraźnie zmieniający się nastrój swojego mistrza. Został zignorowany.
- Rozumiem - skwitował po chwili milczenia Izambard, gdy już skończył wpatrywać się gdzieś w dal w zamyśleniu - Nie będę więc nękał dobrych ludzi o tak późnej porze i po prostu zostanę w Rdzawym Smoku, ale z samego rana idę okupować drzwi do ratusza! I bardzo mi miło, iż jednak się zdecydowałaś. Oprowadzę cię przy okazji po mieście, jeśli zechcesz - zwrócił się do Kilyne z uśmiechem na twarzy, po czym wrócił do rozmowy z Ameiko - Z chęcią również pomógłbym ci w przygotowaniach, jednak kucharz ze mnie żaden. Mogę ci pomóc jedynie pozmywać naczynia jak już będzie po wszystkim.
Mężczyzna jeszcze zerknął na chwilę na twarz swojej towarzyszki podróży, i zaśmiał się w duchu. Miał wrażenie, jakby w czasie tej podróży z Magnimar do Sandpoint w ciągu jednego dnia wypowiedział więcej słów niż w czasie ostatniego miesiąca. Aż go kąciki ust zakłuły z bólu. Kilyne odwzajemniła jego spojrzenie, delikatnie przekrzywiając głowę i unosząc brew. Przez krótki moment jej umysł wypełniła ciekawość. Szybko ją porzuciła na rzecz odwrócenia się ku Ameiko.
- Dziękujemy za gościnę. Dopilnuję, aby już nie pałętał się pod nogami podczas przygotowań - zastanawiając się, czy nie przesadza w poszturchiwaniu czarodzieja, raz jeszcze mrugnęła do właścicielki i wzięła mężczyznę pod ramię. Pociągnęła go od razu w stronę pobliskiego, pustego stolika. - Chodź, zamówimy coś ciepłego. Znasz jakąś magię służącą do szorowania garów? Bo jak nie, to ja wolę zapłacić monetami za swój pobyt w Smoku.
Ameiko pomachała im wesoło i kręcąc głową wróciła na zaplecze do swojej pracy. Przedtem rozmówiła się cicho z jedną ze służących i na stół podróżników trafiło wino, chleb, a następnie ciepła strawa w miskach. W Rdzawym Smoku było czysto i solidnie, a jedzenie pachniało przyprawami i smakowało wybornie. Mimo to, karczma należała do tych prostych, bez przesadnych luksusów. Otaczał ich gwar rozmów, wśród których najczęściej powtarzały się słowa "katedra", "festiwal" i "Swallowtail". Wkrótce ta sama służąca położyła przed nimi klucz.
- Na samej górze, ostatnie drzwi po prawej. Jeśli chcecie ciepłą wodę w balii to musicie poczekać - powiedziała i już jej nie było. Trzeba przyznać, że każda z pomocnic Kajitsu miała pełne ręce roboty tego wieczora.
- Poczekamy - Kilyne odprowadziła służkę wzrokiem, zanim pozwoliła sobie skosztować tutejszej kuchni i wina. Przez jakiś czas zajęta była tylko tym, niespiesznie napełniając żołądek po długiej podróży. Dopiero kiedy poczuła się odrobinę nasycona, zwróciła się ponownie do towarzyszącego jej czarodzieja.
- Mieszkałeś tu przez jakiś czas, czy urodziłeś się w tym mieście? - zapytała. - Wydaje się o wiele spokojniejsze niż Magnimar.
- Sandpoint było swego czasu moim domem, nim przeprowadziłem się dawno temu do Magnimar, by studiować magię w Kamieniu Mędrów. Urodziłem się tutaj - odparł półelfce Izambard, delektując się wspaniałą ciepłą potrawą - To miejsce to właściwie większa wioska w porównaniu do Magnimar czy Korvosy, “Małego Cheliaxu” jak to mieszkańcy tego pierwszego miasta mają w zwyczaju mówić.
- Kra? Cheliax? - nastroszył pióra Mesmir gdy wskoczył na stół i zaczął się z wyczekiwaniem wpatrywać w swojego mistrza.
- Nie, nie Cheliax - machnął ręką mag - Mówiłem ci, byś za dużo nie mówił. I zejdź z tego stołu. Przepraszam - zwrócił się znów do Kyline - Kontynuując, od czasu, gdy zamieszkałem Magnimar, Ameiko była moim jedynym kontaktem z rodzinnym miastem.
- A twoja rodzina? - zapytała czarnowłosa, spoglądając w oczy czarodzieja. Nie, to niemożliwe, aby byli spokrewnieni z Ameiko. - Jedno z moich rodziców pochodzi z Cheliax, ale nie wychowywałam się tam. Z tego czego zdążyłam się dowiedzieć, Sandpoint nie jest znowu taką wioską. Ponad tysiąc mieszkańców i rośnie. Podobno nawet jacyś pobratymcy naszego porywczego barbarzyńcy się tu osiedlili. Swoją drogą, ciekawe jak im poszedł pościg - Kilyne odrobinę skakała z tematu na temat, rozkoszując się ciepłem w brzuchu i przyjazną atmosferą tego miejsca. Płaszcz odwiesiła i wyciągnęła się, na moment bardziej eksponując szczupłe, umięśnione ciało i dekolt eksponowany przez ciasny gorset. Izambard zwrócił na to uwagę, ale tylko na moment. Podejrzewał, że i tak się tego spodziewała, ale nie można zbyt natarczywie się wpatrywać w kobiece atrybuty. To niekulturalne. Dopiero poczuł jak faktycznie się rozluźnia dzięki rozmowie oraz obecności przy ognisku cywilizacji. Od czasu walki z goblinami na trakcie szedł nieco… spięty. Z drugiej strony może to były właśnie te złe przeczucia, jakich doznał zaraz przed wyjazdem do Sandpoint?
Tyle że wciąż je czuł. Irytujące i niepokojące mrowienie w okolicy jego trzeciego wieszczego “oka”. Nie dawało o sobie zapomnieć i nawet bolało.
- Moi rodzice również byli Cheliaxianami, ale mieszkaliśmy tutaj, co jest dość naturalne - odpowiedział jej czarodziej, po czym nieco się zasępił. Nastąpiła dosłownie sekunda ciszy między nimi, po czym kontynuował dalej już w zwyczajnym tonie - Varisia swego czasu była miejscem podbojów armii Cheliańskiej, kiedy to państwo, będące wcześniej prefekturą Taldoru, ogłosiło swą niepodległość w czterytysiące siedemdziesiątym dziewiątym po najeździe Qadiry na Taldor i zaczęło działać na własną rękę, po czym założyli na tych ziemiach miasto Korvosa. Hm - ponownie przerwał na moment, wpatrując się w oczy swej rozmówczyni szukając w nich zainteresowania jego słowami - Kiedy mam okazję mówić o historii, to się rozgaduję nawet się nie zastanawiając czy kogoś to interesuje. Co do Shoanti w Sandpoint Ameiko mi raz pisała o ich obecności. Sam tutejszy szeryf, Belor Hemlock, pochodzi z tego ludu.
Mężczyzna spojrzał w stronę drzwi, jakby wyczekując rychłego pojawienia się Lugira oraz Chasequacha. Nie doczekał się.
- Co do tamtych, to bym się nie przejmował - kącik ust Izambarda uniósł się na chwilę w górę, czując się pewnym swoich słów - Barbarzyńca i prawdopodobnie druid na pewno się nie zgubią w okolicznych lasach, to mogę ci zagwarantować. Panno Kyline, byłaś kiedyś w Cheliaxie? - zainteresował się szczerze, co można było wyczytać z błysku w jego oku.
- Kraa? Cheliax? - znowu zapytał Mesmir, patrząc to na swojego mistrza, a to na półelfkę.
Czarnowłosa uprzejmie słuchała swojego rozmówcy, racząc się przy tym winem. Nie trzeba było sokolego wzroku, aby rozpoznać, że historia nie ciekawi jej za bardzo. Drgnęła jej brew, kiedy wspomniał o szeryfie z ludu Shoanti, ale nie przerwała Izambardowi. Odezwała się dopiero po tym, jak zwrócił się do niej bezpośrednio.
- Mieszkałam tam będąc mała. Niewiele pamiętam, jeszcze za młodu wysłano mnie na południe - nie spojrzała czarodziejowi w oczy, kącik jej ust zakrzywił się jakby przeżuwała coś kwaśnego. - W Cheliax moje pochodzenie za bardzo rzucało się w oczy. Tak sądzę, wtedy to była przygoda, zwiedzić świat. To mi się nie zmieniło, ta potrzeba ruchu. Za długo byłam zamknięta w mieście. Obejrzymy nasz pokój? - zmieniła nagle temat, a jej ciemne oczy błyskawicznie skierowały się na mężczyznę. - Po zostawieniu rzeczy moglibyśmy jeszcze pójść na krótki spacer - uśmiechnęła się zachęcająco.
Trudno było powiedzieć czy mag pokiwał z aprobatą głową na myśl o wyniesieniu się z Cheliaxu, czy może na propozycję o udaniu się do ich komnat. Bezpiecznym było założenie, że raczej to drugie. Spojrzał jeszcze na swoje rzeczy oparte o krzesło i wykonał dokładnie ten sam gest, co poprzednio.
- Obejrzenie naszych kwater brzmi rozsądnie. Pozwolę sobie jednak nie zostawiać naszej gospodyni z brudnymi naczyniami - uniósł palec nad stolik, nad którym zręcznie narysował prostą, przypominającą koło runę unoszącą się w powietrzu, po czym zmiażdżył ją ręką. Następnie przeniósł dłoń nad swoją brudną, pustą miskę… i po krótkiej chwili była już czysta. To samo zrobił z pozostałymi naczyniami i sztućcami, oglądając je z każdej strony czy nie ma nigdzie więcej zabrudzeń, po czym odłożył je w niemal symetryczny sposób na boku.
- To co? Zbieramy się? - zapytał już mniej oficjalnym tonem, niż miał to dotychczas w zwyczaju. Pociągnął w swoją stronę klucz do pokoju i obrócił go w palcach.

Klucz otwierał dokładnie te drzwi, o których wspomniała służka. Ameiko trzymała pokój dla przyjaciół zawsze, ale nie dało się ukryć, że pojedynczych przyjaciół. Umieszczona na poddaszu klitka mieściła normalnie łóżko, skrzynię oraz mały stoliczek i krzesełko. Obecnie tych dwóch ostatnich nie było - zamiast nich wstawiono drugie łóżko. Stojąc przy dwóch ścianach praktycznie stykały się na środku pomieszczenia tak, że trudno było dotrzeć do malutkiego, jedynego, okienka. Resztę wyposażenia stanowiła misa na wodę i nocnik.
No, ale spać się dało. Przynajmniej tyle zadowoliło Izambarda, kiedy wszedł za Kilyne do pokoju, wpierw otwierając jej drzwi. Od razu w jego głowie zrodziło się pytanie: “Gdzie ja będę pisał?”, ale dla chcącego nigdy nie było nic trudnego.
No cóż. Przynajmniej mieli gdzie spać.
Mag ostrożnie położył wszystkie swoje rzeczy do jednego z kątów. Gdy rozmasowywał ramiona, uzmysłowił sobie, iż wciąż nie dostarczył powierzonej mu ważnej korespondencji. Aż go sumienie ugryzło.
- Nie jest źle, prawda? Co sądzisz? - zapytał półelfki, pragnąc niego odgonić natrętne myśli.
- Słyszałam, że darowanemu koniowi w zęby tuż przed festiwalem się nie zagląda - odparła Kilyne, rzucając plecak na jedno z łóżek. Zaraz też na nim usiadła, sprawdzając miękkość i uchyliła okno, wyglądając na zewnątrz. Spojrzała zarówno w dół jak i do góry na szczyt dachu. - Nie jest tak źle, dopóki będziemy tu wyłącznie spali. Nikt nas też nie podejrzy - uśmiechnęła się do czarodzieja dwuznacznie. I roześmiała cicho. - Mam ochotę na tę obiecaną przez służkę kąpiel, proponuję poczekać na nią na krótkim spacerze. Wiesz coś o ruinach tej starej latarni?
Izambard uniósł jedną brew do góry, przyglądając się bacznie półelfce, po czym po prostu się zaśmiał krótko, uznając to za żart. Sam pozwolił sobie usiąść na łóżku, ciesząc się, że jednak wyśpi się w cywilizowanym miejscu, a nie w dziczy, jak się zapowiadało na początku. Preferował raczej przebywać wśród zabudowań niż w podróży, ale bez niej nie znajdzie niczego ciekawego!
- Muszę przyznać, że nigdy się nią specjalnie nie zainteresowałem. Ona tam była i tyle. Nic ciekawego. Jedynie jest dość częstym placem zabaw dla bardziej odważnych dzieciaków - pogładził się po brodzie przypominając sobie stare czasy - Mogę jedynie interesujące miejsca pokazać, choć być może oboje znajdziemy tam coś więcej. Podobno jest bardzo, bardzo stara.
- Jak zapytać w Magnimarze o Sandpoint, to zwykle wyjdzie ta latarnia, katedra i zaściankowość - Kilyne wykonała zapraszający gest w stronę drzwi. - Skoro to tylko ruina, to możesz mi pokazać inne miejsca. Chodź, noc jeszcze młoda! - zaśmiała się melodyjnie, otwierając ponownie drzwi do ich klitki. Wolała spędzić tu jak najmniej czasu. A poznanie miasteczka miało swoje zalety.
- Więc chodźmy tą noc odwiedzić, skoro ją tak lubisz - odparł czarodziej z nutą entuzjazmu w głosie, jako że od dawna chciał znowu obejrzeć Sandpoint i nie przejmował się późną godziną. Wziął klucz i skierował się do wyjścia - Mesmir, popilnuj tam pokoju.
Kilyne wzięła natomiast czarodzieja pod rękę.
- Prowadź, jestem ciekawa gdzie zaprowadzisz mnie po nocy, taką samą i niemal bezbronną… - wyszeptała mu do ucha, dobrze się przy tym bawiąc.
- Obawiam się, że jesteś znacznie bardziej drapieżna, niż próbujesz pokazać - pozwolił sobie odszepnąć i zaczepnie szturchnąć ją lekko w bok. Było to co prawda lekkie nagięcie pewnych jego reguł, ale nie pozwoliło to zmazać uśmiechu z jego ust. W towarzystwie półelfki czuł się znacznie lepiej niż w sztywnym kręgu magów z Kamienia. Bardziej… żywy?
Zamknął za nimi drzwi na klucz i pociągnął kobietę za sobą.
 
Lady jest offline