Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-09-2017, 18:39   #16
Sekal
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
- Całyś? - druid zapytał, na szybko ogarniając wzrokiem pobojowisko, gotów wystartować biegiem za uciekinierem - o ile nie będzie tu nic pilniejszego.
- To tylko draśnięcie - jęknął Shoanti, trzymając się za zakrwawiony bok. - Goń tamtego!
Sam schował miecz, a tarczę zarzucił na plecy i pokuśtykał do swojego łuku, by spróbować oddać jeszcze strzał w uciekiniera.
Łuk niestety leżał ciągle kawałek wyżej na wzgórzu i zanim do niego dotarł, uciekinier wpadał już między drzewa. Lugir za to wykorzystywał swoją prędkość. Przedarł się przez krzaki i skoczył między dwoma drzewkami, akurat wtedy, kiedy tamten przecinał powróz, którym przywiązano do drzewa trzy wierzchowce. Zamachnął się bronią i uderzył, lecz koniokrad zwinnie przemknął pod maczugą i już wskakiwał na konia, poganiając go od razu do ruchu. Nie zdjęto z niego siodła, podobnie jak z dwóch innych przywiązanych razem i na nie z kolei tamten wrzasnął, aż zarżały i odkoczyły, choć nie uciekły. Przeciwnik ani myślał walczyć dalej, próbując za wszelką cenę salwować się ucieczką.

Kas wytrzeszczał oczy w ciemność wypatrując celu dla strzał, a skoro nie znalazł, obwiązał bok prowizorycznym opatrunkiem, po czym zabrał się za przeszukiwanie poległych, ciosem łaski kończąc żywot tego i tak śmiertelnie ranionego przez siebie.
- Niechaj Pharasma przewiezie was bezpiecznie Rzeką Dusz - zmówił nad nimi tradycyjną modlitwę do bogini umarłych.
Wsparty zaklęciem druid zaszarżował, goniąc uciekiniera i próbując po raz ostatni sięgnąć jeźdźca maczugą przez plecy. Oczywiście, skuteczniej byłoby uderzyć konia. Ale co koń temu winny?
Barbarzyńca z tej odległości widział jedynie ciemne sylwetki w mroku. Odróżnienie swojego od wroga było praktycznie niemożliwe. Lugir wyprowadził swoje uderzenie i trafił w bok uciekającego. Mógł mu złamać jakieś żebro, ale wróg utrzymał się na wierzchowcu, który wystartował pędem i szybko znikał w ciemności, gnając przed siebie.
Chasequah zaczął przeszukiwać powalonych. Obaj wyposażeni byli w krótkie miecze i łuki oraz długie noże schowane w pochwach. Mieli też przy sobie sakiewki, w których znalazł łącznie piętnaście złotych monet, siedem srebrnych i garść dwudziestu miedziaków. Przy pasie jednego wisiała jakaś wypełniona płynem fiolka, ale obaj nie nosili zbyt dużo rzeczy przy sobie. Ubrani w skórzane zbroje wyglądali jak mieszkańcy stepów, choć nie z okolicy skąd pochodził Shoanti. Za to barbarzyńca był pewien - pomimo uszkodzonej twarzy jednego z nich - że byli bardzo do siebie podobni. Bracia, być może.

- Uciekł - druid krzyknął wracając truchtem do obozowiska rabusiów. Po drodze przywiązał z powrotem odcięte konie - wszak pewnie były warte drugie tyle co obiecana nagroda.
- Tamten żyje? - zapytał zanim zabrał się do plądrowania, a po otrzymaniu przeczącej odpowiedzi jedynie westchnął i wrócił do bieżących problemów. Upewnił się czy skradzione konie także nie zostały odcięte i dołączył do Kasa w plądrowaniu, przy czym druid zaczął od obozowiska, mniej ceniąc sobie złoto a bardziej różnorakie utensylia.
- Wracamy teraz, licząc że nie zdążą przygotować zasadzki? - zapytał towarzysza, który zszedł wolno właśnie z pagórka objuczony zdobyczną bronią. Strzała wciąż sterczała z jego boku.
- Teraz - potwierdził Shoanti. - Tylko wpierw pomóż mi wyjąć strzałę i się opatrzeć.
Rzucił łupy na ziemię, mrucząc pod nosem:
- Nie powinni byli kraść mojej liny.
- Z tą strzałą to wcale nie będzie takie przyjemne - Lugir wsparł się zaklęciem przed operacją i zasklepił innym ranę po, ale pewne rzeczy po prostu musiały boleć. Inaczej ludzie zaczynali je ignorować, a wcale nie były tak mało ważne.
No i zwyczajnie pewnych rzeczy nie umiał.
Kas zaciskał zęby i zaszkliły mu się oczy, lecz wydobył z siebie tylko przewlekły jęk.
- Trzeba pochować ciała, albo przynajmniej zabezpieczyć je przed zwierzętami zanim wrócę to zrobić to porządnie - rzekł Lugir. - Zajmiesz się tym, kiedy ja zbiorę stąd to co jest do zebrania? - wskazał na dwa osiodłane wierzchowce.
- Nie mamy łopaty - zauważył wojownik. - Nakryję je chociaż. Ci co uciekli pewnie jutro tu wrócą szukać kumów.
Wziął koce z obozowiska i przykrył nimi zwłoki, zamykając im wcześniej oczy i rozdziawione w przedśmiertnych okrzykach usta oraz układając w normalnych pozycjach. Następnie wrócił do koni, wiążąc stado linami i szykując do drogi.

Łupy nie były duże. Koniokradzi nie mieli przy sobie prawie nic wartościowego. Ich ekwipunek zawierał cztery posłania wraz z kocami i sporo rzeczy wożonych przez wędrujących ludzi. Zapasowe ubrania, żywność na kilka dni, bukłaki z wodą i jeden pachnący mocnym bimbrem. Liny, powrozy, jedną pełną butelkę oliwy, narzędzia do obróbki skóry. Niewiele z tego wyładowano, dwa konie ciągle miały na sobie siodła. Ten na którym uciekł trzeci koniokrad zabrał więc także pełne juki. W tych co pozostały odnaleźli jeszcze dwa małe flakoniki z płynem, jak również ciekawą sakiewkę. Było w niej dokładnie pięćdziesiąt złotych monet oraz krótka wiadomość nie oznaczona żadnym podpisem. Lugir odczytał ją bez trudu, a i dogadanie podziału drobnych łupów poszło łatwo.
"Zaliczka. Reszta trzy dni po festiwalu, w lesie za północną bramą."
- Ha! - uśmiechnął się Shoanti. - Pan Huss pewnie będzie ciekaw, kto zlecił kradzież jego koni.
Podzielili monety a flakoniki, razem z tym znalezionym przy trupie oddał druidowi.
- Ty się lepiej na tym znasz.
Kas odkorkował bukłak z bimbrem, powąchał, pociągnał solidnego łyka i podał Lugirowi.
- Nawet niezły, chcesz?
- Ano pewnie, co ja, akolita jakiś? - druid pociągnął solidny łyk i oddał bukłak - Ciekaw może być, ale to trzaby zasadzkę urządzić, i to o ile uciekinierzy go nie ostrzegą. Ale i tak, nie jest źle - trącił nogą rzeczy które sobie wybrał. Osiodłanego konia, to oczywiste. Żywnością i zapasowymi ubraniami także nie pogardził, wszak dom był niedaleko - Zbierzmy konie i w drogę -

***

Izambard wyszedł wraz z Kyline z Rdzawego Smoka na jedną z zazwyczaj najbardziej ruchliwych ulic Sandpoint, teraz opuszczoną z uwagi na późną porę. Wbrew jakimkolwiek założeniom, poprowadził ich w stronę mostu - drogą idącą na górujące nad miastem wzgórze z różnymi dumnie stojącymi dworami.
- Tam kiedyś mieszkałem. Pokażę ci panoramę miasta. Jest tu całkiem ładnie wieczorami - wyjaśnił swój zamiar, by się przypadkiem jego towarzyszka niczego nie przestraszyła. Zresztą, pewnie gdyby chciała to by go mogła teraz pociąć na plasterki, więc teoretycznie nie miała się czego bać.
- Po dzisiejszym dniu nigdy bym nie pomyślała, że okolica jest tak spokojna, że wszystko tu stoi otworem - Kilyne nie puściła ramienia mężczyzny, dostosowując swój krok do jego. Była odprężona i swobodna, nawet ślepy zauważyłby, że te gadanie o bezbronności to tylko gadanie właśnie. - Do miasta można dostać się nie spotkawszy strażnika, a najbogatsi stawiają swoje domy w oddaleniu od reszty. Całkiem niestrzeżone przez tutejszą straż. Twoja rodzina jest bogata? - zapytała bezpośrednio. Czasami się zapominała, albo takie podejście było jej drugą naturą. Sama miała trudności z określeniem co z tego jest bliższe prawdy.
Po jej pytaniu nastała krótka chwila niezręcznego, wiele mówiącego milczenia. Nie spojrzał nawet na nią. Jego wzrok był skupiony w jakimś bardzo odległym miejscu, do którego sięgają jedynie myśli.
- Cóż, kiedyś była - przywołany na jego usta uśmiech zdecydowanie był wymuszony. Nie kontynuował tematu. Na twarzy również smutku na próżno było szukać. Pogodził się już z tym.
- Miasto jest stosunkowo bezpieczne. Lokalne problemy nauczyły się je omijać, a pomaga w tym pewna elfka… chyba Shalelu miała na imię. Problemy zaczynają się, gdy w okolicy jest głośno, na przykład teraz. Dlatego też tutaj oboje jesteśmy - zaśmiał się wesoło, całkowicie zapominając już o jej wcześniejszym pytaniu. Ani się obejrzeli, a już stali na klifie dającym najbardziej imponujący widok na Sandpoint. Z dużą ilością świecących się w oknach świateł zwiastujących nadchodzący festiwal wyglądało to na swój sposób magiczne.
- Dawno temu przesiadywałem tutaj całe noce. Gdy nauczyłem się najprostszych sztuczek, przywoływałem tutaj mały rój świetlików tańczących wokół dłoni - Izambard, bez przekonania tym razem, narysował w powietrzu kolejną runę, która przeobraziła się w kilka małych, różnokolorowych, świecących motylków rozpływających się po krótkiej chwili w nicość - Dziecinna zabawa wciąż dająca trochę radości. Ale sądzę, że w nocy są ciekawsze rzeczy do roboty, o czym ludzie w Rdzawym Smoku przypominają każdemu przechodniowi. Hm, co myślisz o Magnimar, jeśli oczywiście mogę zapytać?
Kilyne nie interesowały świetliki, nieprzekonana przyglądała się widokom.
- Wiem już dlaczego te rezydencje tu stoją - uśmiechnęła się kącikiem ust, spoglądając w dal. - Lecz ja preferuję aktywne spędzanie czasu. Mój nauczyciel zawsze się irytował, kiedy nie potrafiłam się skupić na medytacji. Po połowie dzwonu zwykle mam już dość, trzymał mnie chyba tylko w obawie przed moją rodziną - w głosie czarnowłosej pojawiła się nuta rozbawienia. - Magnimar? Nie mam wielu porównań, ale to miasto jak miasto. Nauczyłam się tam żyć, poznałam każdy zaułek. Nie interesowałam się większymi - podkreśliła to słowo - sprawami - wzruszyła ramionami, niezainteresowana wątkiem. - Znasz zaklęcie powolnego spadania? Chciałabym skoczyć w dół takiego klifu… - wychyliła się, próbując zerknąć w dół.
- Obawiam się, że nie jestem w stanie zagwarantować ci tej przyjemności - spojrzał w skrytą w cieniu nocy morską toń u podnóża klifu - W czasie swoich badań nie zainteresowałem się tym zaklęciem, ponieważ nie było mi potrzebne. Jednak - przekrzywił głowę patrząc z zainteresowaniem na Kyline - W ciągu tej krótkiej znajomości faktycznie trudno mi ciebie sobie wyobrazić medytującą w pustym pokoju. W jakim celu? Medytacje raczej nie są zbyt... codzienne, muszę przyznać.
- Pozwalają wyciszyć umysł, zachować równowagę ciała, odpocząć i zregenerować - odpowiedziała mu. - W teorii - dodała z krzywym uśmieszkiem. - Wracamy? Nasza kąpiel powinna być już gotowa. I ja kąpię się pierwsza!
- Przeżyję. Wyczyszczę sobie wodę magią - zaśmiał się - Wróćmy więc i zażyjmy nieco odpoczynku po dzisiejszym dniu.

***

Noc nastała już późna, księżyc się ukrył gdzieś za chmurami, a ludzie pomimo festiwalu schronili się w swoich domach lub gospodach. Kopyta głośno stukały po drewnianym moście, kiedy dwóch konnych i kilkanaście luzaków wjeżdżało do Sandpoint, na prawie pustą ulicę handlową. Zarówno zwierzęta jak i ludzie byli bardzo zmęczeni ciężkim dniem i wieloma przejechanymi milami. Chasequah z każdym ruchem wierzchowca czuł pulsujące bólem rany. Całe szczęście, że moc druida zasklepiła je skutecznie, dzięki czemu barbarzyńca nie wykrwawił się gdzieś po drodze. Lugir zdążył już trochę poznać miasteczko, wiedział więc, że są w nim dwie gospody. Ta prowadzona przez Ameiko znajdowała się bliżej wjazdu do miasta, więc do niej skierował ich najpierw. Kupiec musiał się gdzieś zatrzymać na noc i ten trop wydawał się naturalny. W razie czego zawsze mogli również zostawić zwierzęta w miejskich stajniach, zrzucając konieczność zapłaty na Arlo.

Kilyne i Izambard zdążyli już zejść ze wzgórza, a nawet stanąć w progu Rdzawego Smoka, kiedy tętent kopyt zwrócił ich uwagę na most, przez który właśnie przejeżdżało stado zwierząt. Ku pewnemu zaskoczeniu rozpoznali dwóch prowadzących je osobników. Białowłosy miał się całkiem dobrze, ale rana na boku Chasequaha świadczyła o stoczonej potyczce. Kiedy się zatrzymali przed karczmą, w okolicznych oknach pojawiło się kilka zainteresowanych hałasem twarzy.
- Co tu po nocy hałasują?! - zapytała głośno jakaś kobiecina spoglądająca z okna naprzeciwko karczmy.
Nikt z tutejszych najwyraźniej nawet nie pomyślał, że nowoprzybyli mogą być w jakikolwiek sposób niebezpieczni dla Sandpoint. Dopiero po chwili na końcu ulicy pojawił się pojedynczy strażnik miejski, kierując się ku nim raźnym, acz pozbawionym śladów zaniepokojenia krokiem.
 
Sekal jest offline