Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-09-2017, 23:50   #162
Ehran
 
Ehran's Avatar
 
Reputacja: 1 Ehran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputację
przed atakiem na bazę Rathbone, Poszukiwania Gate of infinity:

Mordax oddał się medytacji, znów, na swym kamieniu wśród wściekłych fal badał przeznaczenie.
Prosił imperatora o wskazówkę. Potrzebowali czegoś, by dostać się do fortecy jaką mieli zaatakować.
Imperator okazał się łaskawy.

Mordax spoglądał na karty.

Pierwsza przedstawiała milczącą siostrę, stojącą na wąskiej piaszczystej ścieżce. z jednej strony wąskiej dróżki była przepaść z której wyłaniały się uzbrojone w pazury demony, z drugiej strony wąskiej ścieżki migotały nieliczne gwiazdy.
Stojąca w centrum obrazku siostra trzymała kielich z którego lała się krew, spływając wąską stróżką na drogę. Tam gdzie strumyk zbierał się w kałużę, tam kiełkowały białe lilie.
W tle za siostrą, na całej górnej części obrazka rozciągał się imperialny orzeł, był jednak zasłonięty po części przez postać siostry, także jedynie skrzydła i obie głowy były widoczne.

Następna karta, przedstawiała rzeźnika. Twarzy nie było widać, ale ociekający krwią topór. Po obu stronach wisiały ludzkie ciała na hakach.
U dołu karty namalowani zostali malutcy żołnierze staczający niezliczone bitwy.
Karta była jednak odwrócona, stała na głowie.
Pierwsza karta, ta z milczącą siostrą, leżała tuż nad nią, jakby stąpała po rzeźni, a może z niej wychodziła.

Druga karta zawsze precyzowała tą pierwszą. Lecz Mordax jeszcze nie wiedział, co to może oznaczać.

Kolejna karta przedstawiała śmierć. Zakapturzona postać trzymająca kosę w kościstych dłoniach, a w tle setki trupów i grobów. Kościste stopy samej śmierci stały na krypcie umieszczonej u dołu karty.
Karta ta, jak poprzednia była odwrócona, stała na głowie.

Następna, dodająca poprzedniej znaczenia przedstawiała imperialny pałac w swej pełnej świetności. Widać było wieczną bramę, wieże, proporce, i niebieskie czyste niebo ponad pałacem.

Kolejna przedstawiała mrok... a może pustkę... była cała czarna, bez szczegółów. Jakby przedstawiała martwą ciszę. Spokojne morze w bezksiężycową noc.

Kolejna przedstawiała umieszczoną na piedestale otwartą księgę. pożółkłe kartki skrywały tajemnice, niepoznane moce. W tle widać było wnętrze biblioteki, książki, regały, oraz malutki imperialny orzeł nad przejściem gdzieś dalej, w głąb obrazka.

Ostatnia karta, nakładająca się na księgę z poprzedniej karty, była kartą imperatora. Zwiastowała zwycięstwo, może wsparcie...

***

Z nieba paliło gorące słońce, na ziemi panował hektyczny ruch. Tumany kurzu unosiły się nad równiną. Wojskowe namioty były składane, zapasy pakowane na ciężarówki. Wszędzie ktoś biegał, ktoś krzyczał, warczały silniki.
Mordax przechadzał się po wojskowym obozie. Szukał czegoś. Kogoś. Bóg imperator wyjawił mu, gdzie ma szukać. Karty wskazywały wyraźnie, że znajdzie to tutaj. Nie wiedział tylko jeszcze co, albo kogo.
Wiedział, że jest to pierwszy krok. Że tutaj wejdzie na ścieżkę która z łaski imperatora doprowadzi go do kluczowej informacji... lub rzeczy, która umożliwi im zwycięstwo.
Zatrzymał się na chwilę rozglądając po biegających i pracujących ludziach dookoła niego. Żołnierze, tragarze, medycy i cała chmara innych ludzi kręciła się wszędzie dookoła niczym w wwzburzonym ulu.
Respirator pracował ciężko by usunąć z wdychanego powietrza pył i kurz, którego tumany wisiały w powietrzu wzbijane przez setki poruszających się pojazdów oraz tysiące pośpiesznie drepczących par ciężkich wojskowych butów.
Bruno Falker zerkał niezadowolony dookoła. Wyraźnie nie chciał tu być. Raz po raz zaciskał masywną kwadratową szczękę. Mordax słyszał jak kurz zgrzyta między zębami jego towarzysza.
- Przyznaj się Mordax, nie masz pierdolonego pojęcia, czego szukasz. - warknął Falker spoglądając z góry na psykera. Był może o głowę wyższy i sporo masywniejszy od swego starszego towarzysza.
- Tędy. - rzekł Mordax niewzruszony i ruszył w stronę lazaretu. Po prawdzie, to wybrał kierunek na chybił trafił, byle by Falker przestał zrzędzić.
Były żołnierz PDF z Armii Scintilljańskiego Protektoratu był małomówny, lecz gdy już przemawiał, zwykle narzekał na Mordaxa lub, a może w szczególności, drwił z jego mocy. Miał też wybuchowy temperament i łatwo wpadał w gniew. To nie raz i nie dwa przysporzyło im obojgu problemów. Mimo wszystko, okazał się lojalnym towarzyszem. I choć Mordax nigdy by tego nie przyznał otwarcie, lubił nawet tego prostackiego, gburowatego olbrzyma.

Falker odchylił połę szpitalnego namiotu i przepuścił Mordaxa przodem, potem wszedł samemu.
W środku panował ruch, lecz o wiele spokojniejszy niż na zewnątrz. Lekarze i pielęgniarki krzątali się pakując narzędzia i lekarstwa, a także przygotowując pacjentów do transportu.
Mordax wyczuwał silny zapach antyseptyków, krwi i potu. Czasem pragnął móc wyłączyć swe wzmocnione bionetyką zmysły. Lecz gorsze od zwykłych zapachów był smak psychiczny jaki odczuwał w tym miejscu. Był bardzo wyczulony, jego zmysły zawsze sięgały głębiej, poza zasłonę, odczytując podpinającą fizyczny świat rzeczywistość. W tym miejscu czuł ból, rozpacz, złamane nadzieje i śmierć. Bardzo dużo tego... to miejsce było przesiąknięte tym, jak ziemia pod polowymi łóżkami była nasączona krwią i ludzkimi płynami... Mimo to, była i nadzieja. Czuł ją tutaj. Czuł poświęcenie i oddanie. Czuł małe zwycięstwa nad śmiercią i szczerą ludzką radość z tego faktu.
Na chwilę Mordaxowi zakręciło się w głowie od nadmiaru wrażeń.
- Może wody? - nieśmiałe słowa rozbrzmiały gdzieś z lewej. Mordax potrzebował chwilę by skupić wzrok na młodej dziewczynie. W jej delikatnych smukłych dłoniach dostrzegł dwa kubki wody. Jej głos był miły, lecz Mordax wychwycił również obawę skrywającą się w nim.
Falker również wlepił w nią wzrok. Uśmiechnęła się speszona. Ubranie miała proste, ale jej świeża, młoda uroda była całkowicie rozbrajająca. Była wysoka, smukła i miała piękne rysy twarzy. Gdy dostrzegła oznaczenia na zielono czarnych karapaksach jej jasne brwi uniosły się delikatnie ponad uderzająco pięknymi oczami w kolorze głębokiej zieleni. Skórę miała nieskazitelną i jasną.
Oboje nadal stali milcząc i wpatrując się w nią badawczo. Dziewczyna stała przed nimi, niczym sarna pochwycona w blasku reflektorów, nie pewna co powinna teraz uczynić.
Mordax wyciągnął wreszcie rękę, a dziewczyna podała mu wdzięcznym ruchem kubek. Jednak Mordax nie odebrał go, zamiast tego chwycił zdecydowanym ruchem jej nadgarstek, więżąc go w żelaznym uścisku. - Au. - pisnęła zaskoczona dziewczyna. Kubek upadł na ziemię rozlewając życiodajny płyn.
Mordax odwrócił dziewczynę i jednym szarpnięciem rozerwał materiał, odsłaniając jej plecy. Na jasnej skórze widniał tatuaż przedstawiający upiora o anielskich skrzydłach i eterycznym ciele.
- Serio? - parsknął Falker. - Myślisz, że to ma być ten twój anioł? - Falker najwidoczniej nie dowierzał.
- Puść mnie! - krzyknęła dziewczyna, otrząsając się z spowodowanego zaskoczeniem odrętwienia. Poczęła się bezskutecznie szarpać, niczym mucha w pajęczej sieci. - Pójdziesz z nami. - rzekł Mordax niecierpiącym sprzeciwu głosem. Wtem gdzieś z pod biurka wyskoczył jakiś mroczny kształt. Wściekłe prychanie towarzyszyło przekleństwom Mordaxa, gdy próbował pochwycić kłębek futra i pazurów, który wskoczył na niego i teraz wściekle drapał i prychał.
Dziewczyna skorzystała z chwili i kocim ruchem wywinęła się z uścisku i oddaliła na kilka kroków, niepewnie podtrzymując ubranie by nie opadło na ziemię, odsłaniając jej kobiece wdzięki.
Wreszcie wkroczył Falker, nie kryjąc rozbawienia, trzasnął kota na odlew. Kłębek kłaków poszybował wysokim łukiem, by miaucząc rozpaczliwie obrócić się w locie i wylądować na czterech łapach.

- Hej co tu się dzieje. - Jakiś oficer, pewnie prowadzący ten lazaret, pośpiesznie podszedł do dwójki opancerzonych intruzów.
Falker natychmiast zastąpił mu drogę.
Mordax próbował jeszcze odnaleźć wzrokiem kota, ale ten czmychnął gdzieś pod łóżka z pacjentami. Stary psyker miał ochotę podpalić futrzaka, ale jakoś nie wypadało przy okazji spopielić połowy polowego szpitala. Odpuścił zatem by spojrzeć na oficera.
Spokojnie. - rzekł Mordax, wycierając chusteczką krew z twarzy. Miał odgryziony kawałek ucha i głębokie rany od pazurów na i tak już pobrużdżonej zmarszczkami i bliznami twarzy. - Z skutkiem natychmiastowym panna ... - Mordax zerknął pytająco na dziewczynę. Stalowe spojrzenie i zmarszczone siwe krzaczaste brwi domagały się odpowiedzi. Eiddwen Vanderlaan - rzekła niepewnie, aczkolwiek siląc się na hardość, dziewczyna.
Mordax uśmiechnął się zadowolony. Więcej znaków potwierdzających, iż był na dobrej drodze. Eiddwen było starożytnym imieniem. Chyba pochodziło z świętej tery, z czegoś co nazywało się Walia. Wypowiadało się to Aith-wen’, i był to zlepek dwóch słów oznaczających nadzieję i pragnienie. Vanderlaan zaś oznaczało drogę i ścieżkę lub podążanie drogą. Imperator był dziś najwidoczniej w wyśmienitym humorze, ciskając w swego uniżonego sługę znakami wielkości czołgów Leman Russ. A może... Bóg Imperator nie wierzył w zdolności kognitywne Mordaxa? Ta druga opcja była o wiele mniej... ehm... pochlebiająca.
Stary psyker zwrócił swą uwagę znów w stronę oficera. - Panna Vanderlaan zostaje przydzielona do mojego oddziału.

***

Nim minęła godzina cała trójka była już z daleka od obozu. A raczej... czwórka. Okazało się, iż waleczny kot należy do dziewczyny, a Mordax niechętnie ale zgodził się by go zabrała. Eiddwen spakowała się pośpiesznie, nie kryjąc swego niezadowolenia. Twierdziła, że lepiej przysłuży się pracując tutaj i pomagając rannym niż gdzieś z inkwizytorskimi siepaczami. Oczywiście nie użyła tych słów, ani nie sprzeciwiała się otwarcie, ale Mordax właśnie takie jej nastawienie odczytał. Bała się, ale była też wściekła i na swój sposób odważna. Zupełnie inaczej jej oficer, ten praktycznie natychmiast skulił ogon między nogi i oddalił się skomląc. Mordax dziwił się, że facet nie zrobił pod siebie, gdy ujrzał symbol inkwizycji. Psyker ledwo powstrzymał uporczywe pragnienie posłania mu kulki między łopatki, gdy tylko odwrócił się do niego plecami. Mordax gardził tchórzami i twierdził, że strzał w plecy, to jest to na co zasługują takie cioty. Ale cóż, nie przybył tutaj by dokonywać czystek wśród lokalnych sił zbrojnych. Nie tym razem w każdym bądź razie.

Wysłużony Tauros wgryzał się coraz głębiej w dżunglę. Falker siedział z tyłu, Mordax prowadził a obok siedziała Eiddwen. Z początku Falker wpatrywał się w dziewczynę, jakby chciał ją pożreć żywcem. Małomówny jak zawsze. Eiddwen starała się nie kulić pod spojrzeniem wielkiego mężczyzny. Próbowała wciągnąć Mordaxa w rozmowę, by przełamać nieprzyjemną ciszę i jakoś wyzwolić się od natarczywych spojrzeń Falkera. Jednak plan się nie powiódł, stary psyker odpowiadał zdawkowo, mono sylabicznie wręcz.
Dziewczyna zmieniła strategię. Zagadała Falkera. Wpierw zwracając mu uwagę, by się tak nie gapił. Mordax nie przysłuchiwał się za bardzo, ale spostrzegł jak Falker się czerwieni i jak żyłka na szyi żołnierza nabrzmiała z wściekłości. A może ze wstydu?
Potem było jednak lepiej, jakoś dziewczynie udało się przełamać pierwsze lody i już godzinę później rozmawiali sobie z Falkerem swobodnie. Mordax dziwił się nieco, Falker dawno tyle nie mówił. W sumie, nigdy tyle nie mówił co dziś.
Było jednak coraz gorzej, Falker rzucił pytanie, czy Eiddwen kogoś ma, Mordax przewrócił zniesmaczony oczyma, Eiddwen oczywiście musiała odpowiedzieć, że nie... jakby tak trudno było skłamać...
- A przecież jesteś taka śliczna.- wypalił Falker, a Mordax się poważnie zastanawiał, czy podczas ostatniej bójki wielkolud nie doznał uszkodzenia mózgu. Nie by dziewczyna nie była ładna. Była, wręcz zabójczo śliczna. Ale mieli misję, zadanie, obowiązek wobec boga imperatora i imperium... Czy tak łatwo Falker o tym zapomniał?
Dziewczyna odwróciła zawstydzona wzrok. - Tak uważasz?
- Zdecydowanie.- Potwierdził Falker stanowczo.
- Dziękuję. - Jej policzki nabrały nieco koloru a oczy zabłysły tym wewnętrznym blaskiem, który powodował, że nawet gwiazdy zazdrościły dziewczętom ich uroku.
Mordax zatrzymał terenówkę gwałtownie. - Dość. - syknął.
Falker spojrzał na niego zdziwiony, lecz jego oblicze szybko spochmurniało. Towarzysz był bliski jednego ze swoich wybuchów.
- Dalej nie pojedziemy. Dżungla jest tu zbyt podmokła. - wyjaśnił Mordax, jakby właśnie z tego powodu zatrzymał terenówkę.

***

Dalej podążali pontonem. Eiddwen siedziała z przodu i wskazywała drogę, Mordax siedział na środku, z uwagi na ciężar jego cybernetycznego ciała, a Falker z tyłu przy silniku.
- Ale wielka żaba - zdumiał się Falker. Eiddwen zachichotała perliście.
- Bywają większe? - zaniepokoił się Falker. - Wystarczająco wielkie by polować na ludzi. - zapewniła go dziewczyna.- To bardzie niebezpieczne trzęsawiska, tutaj wszystko może cię zabić.
Po tych słowach jakoś Falker bardziej bacznie obserwował wodę. Również Mordax nie potrafił się oprzeć i czujnie badał otoczenie. Otaczały ich typowe dźwięki dżungli, bzyczenie owadów, kumkanie ropuch, jakieś skrzeki gdzieś w oddali.
Dostrzegli wiele więcej dużych tłustych żab. Zobaczyli też kilka węży sunących przez wodę. Dostrzegli również wielkiego włochatego pająka na leżącym w wodzie pniu drzewa.
Insektów również nie brakowało. były tu muszki, ważki, meszki, nartniki, różnorakie żuki, mrówki oraz niezliczone zastępy wielkich komarów.
Musieli też uważać na wodne pijawki i zwieszające się z gałęzi węże oraz wielkie włochate pająki.
Eiddwen była dobrą przewodniczką, przeprowadziła ich przez labirynt błotnistych wysepek, splątanych powałów i śliskich mas szlamu.
Wreszcie dotarli do nieco suchszego lądu. Musieli zostawić ponton na czarnym błocku. Dalej podążyli pieszo. Eiddwen zapewniała, że to już niedaleko.
Ziemia była tutaj bardzo grząska, a powietrze gorące i wilgotne. Buty Mordaxa chlupotały w klejącym się błocie. Było mu trudniej się poruszać niż pozostałym z racji na swój ciężar. Grzązł głębiej i siłowniki w jego nogach musiały ciężko pracować by zapewnić płynny ruch.
W miarę jak posuwali się naprzód cała trójka poszukała sobie długie kije, którymi badali teren przed sobą. Kilka razy musieli zawracać z powodu grzęzawisk nie do przejścia.

***

Nocą bagna były głośniejsze niż za dnia. Mrok rozdzierały najprzeróżniejsze krzyki, świsty i skrzekoty.
Opuszczony dawno obóz był prawie całkowicie pochłonięty przez dżunglę.
- Tak jak mówiłam, nic tu nie ma. - powiedziała Eiddwen.
- Ale tutaj się urodziłaś? - zadał ponownie pytanie Mordax.
- Tak.
- Więc tutaj musiałem się znaleźć. - odparł pewnym głosem Mordax.
Falker wzruszył ramionami. Jego auspex również twierdził, że niczego tu nie było. Ani technologii, ani ludzi czy innych większych form życia. Kilka zawalonych prymitywnych chałupek, trochę podstawowego sprzętu pozostawionego i w większości dawno przerdzewiałego.

Gdy psyker rozglądał się dookoła, Falker rozpalił ogień i usiadł przy nim z Eiddwen. Schronili się w jednej z rozpadających się chatek. Była przemoczona a jej wnętrze cuchnęło pleśnią i zgnilizną, ale było to zawsze lepsze niż przebywanie na zewnątrz wraz z niezliczonymi zastępami krwiopijnych owadów.
Mordax nie potrzebował ich, wyczuwał coś i postanowił zbadać to samemu. Musiał też sam przed sobą przyznać, że polubił dziewczynę. Eiddwen była silna, a za razem krucha. Miła i... chyba pasowali z Falkerem do siebie. W nawałnicy przemocy i okropieństwach tego świata, dobrze było być świadkiem czegoś tak czystego i pięknego. To pomagało mu utrzymać swoją wiarę w ludzkość. Nie był pewien, czemu uprzednio aż tak negatywnie podchodził do rodzącego się między Falkerem a dziewczyną uczucia. Był zazdrosny? Nie... to nie to... Czuł, że coś przeoczył, ale nie potrafił tego nazwać. Wzruszył zatem ramionami, niech młodzi mają chwilę by się nacieszyć sobą.

Na poszukiwaniach zeszło kilka dni. Czas im uciekał. Falker i Eidwen się coraz bardziej do siebie zbliżali. Dziewczyna była cudowna. Mordax żałował, że nie jest młodszy, nawet go zauroczyła jej świeża uroda i pełna naiwnej radość i spragniona życia osobowość.

Po kilku godzinach bezowocnych poszukiwań Mordax wrócił do chatki. Zastał śpiącego Falkera. Eidwen leżała wtulona w mężczyznę, jej główka opierała się o jego szeroką klatkę piersiową. Ręka Falkera czule obejmowała dziewczynę. Eidwen nie spała, jedynie udawała. Mordax poczuł się, jakby wtargnął do jakiegoś sanktuarium. Jakby wszedł z butami w coś czystego i kruchego. Cofnął się. Mógł jeszcze trochę poszukać. To był ostatni dzień. Jak dziś w nocy nic nie znajdzie, będą musieli wracać.

Dwa świecące okręgi przyciągnęły uwagę psykera. To był kot Eiddwen, przyglądający mu się z cienia. Majestatycznym krokiem kot podszedł bliżej i począ ocierać się o nogę psykera, pomrukując przy tym głęboko, aż Mordax czuł przenikające go wibracje.
Mordax przykucnął i pogłaskał kota. Ten wskoczył mu na kolana, kręcąc się w kółko i ugniatając łapkami swoje nowe legowisko. Wreszcie zwinął się w kłębek i mrucząc rozpoczął drzemkę.
Chris.. - zganiał go psyker. Nie czas było na to. Mordax zrzucił z siebie kota.
Chris przysiadł oburzony z boku, przez chwilę wlepiał w psykera swe kocie ślepia, jakby besztając go za tą zniewagę. Wreszcie odpuścił, jakby zajście nie miało znaczenia. Kot był zdecydowanie ponad tym. Oblizał najpierw jedną łapkę, potem drugą. Przez chwilę jakby się nad czymś poważnym zastanawiał, aż w reszcie podjął decyzję. Podniósł tylną łapę i zaczął lizać się po dupie.
- Chcesz mi tym coś powiedzieć? - rzekł zniesmaczony Mordax, nie dowierzając, że siedzi tu i gada z kotem.
Chris liznął jeszcze raz i drugi, po czym leniwie podszedł bliżej, wskoczył znów na kolana i przymierzył się do liźnięcia psykera po twarzy.
- Fuuj. - żachnął się Mordax odtrącając kota. Ale było już za późno. Czuł na twarzy kocią ślinę. Skrzywił się z obrzydzenia.
Tymczasem kot, jakby nigdy nic, wpatrywał się w niego z dostojnym spokojem. A jego pyszczek jakby okazywał oburzenie na tak niesprawiedliwe potraktowanie jego szlachetnej osoby przez człowieka.
Mordax zaczerpnął z osnowy. Powietrze zafalowało od uderzenia gorąca. Kot prychnął oburzony, w powietrzu uniósł się swąd nadpalonego futra.
Jednak jakimś cudem, nim uwolniona przez psykera energia uderzyła całą mocą w drobne ciałko, kot odskoczył i zniknął gdzieś między zaroślami.
- Niech cię zaraza! - warknął Mordax i ruszył w pogoń. Co za dużo to niezdrowo, miał dość kociaka. Sięgnął po nóż. W żyłach czuł płonący gniew. Pragnął dopaść futrzaka i za pomocą noża, powoli i z rozkoszą zedrzeć z niego czarne futerko.
Pogoń nie trwała długo. Mordax wbiegł za nim do rozpadającej się przegniłej stodoły. Kot stanął pod ścianą, nie mając dokąd uciekać. Uśmiechnięty od ucha do ucha Mordax z nożem w ręku zbliżał się powoli. Kot zmrużył ślepia i przysiadłszy zaczął lizać obojętnie łapkę. Jakby to co się działo go nie dotyczyło.
I nagle... Mordax runął w dół. Zgniłe deski załamały się pod jego ciężarem. Przez kilka chwil spadał w dół, przez mrok. Ujrzał zwisającą z góry linową drabinkę, ale gdy się jej chwycił, ta zerwała się z trzaskiem rozpruwanego prześcieradła.

Uderzenie o stalową posadzkę było bolesne. Mordax niemal utracił przytomność.
Gdy wstał, odnalazł się w czymś, co mógł jedynie określić pradawną kaplicą. Być może był to fragment okrętu który przed wiekami runą z orbity na powierzchnię planety. Z pewnością uszkodzenia dźwigarów wskazywały właśnie na coś w tym rodzaju.
Dawno nikogo tu nie było. Gęsty kurz leżał niewzruszony od dziesięcioleci. Obrazy kultu boga imperatora pokryły się gęstymi pajęczynami. Jednak Mordax wyczuwał nadal aktywne zabezpieczenia. Spaczenie nie miało tu wstępu.
Stary psyker przyklęknął na jedno kolano, pewien, że oto znalazł, czego szukał. Odmówił dziękczynną modlitwę do boga imperatora.
Przerwało mu głośne miauczenie kota na górze. Z otworu w suficie spoglądały na niego lśniące kocie oczy. - Zdaje się, że muszę ci podziękować, co?
Mordax wstał, a wtedy jego uwagę przykuła skrzynia, na której powierzchni nadal migała czerwona lampka.
Stary psyker rozejrzał się dokładniej. A potem zabrał się za rozplątywanie barier. Jedna po drugiej, starożytne osłony padały, otwierały przed nim swe podwoje.
Mordax podszedł bliżej do skrzyni, z nabożną czcią odgarnął pajęczyny i kurz.
Chwilę zajęło mu otwarcie zamka, na szczęście miał przy sobie kilka swoich zabawek. Wreszcie z sykiem wieko otworzyło się na hydraulicznych siłownikach.
Wewnątrz, w polu stasis leżała księga. Mordax znał znak na niej. Wiedział, jaką wiedzę przechowuje. Podczas swej służby w Ordo Malleus widział podobne księgi. Był pewien, że znajdzie w niej wiedzę, daną przez imperatora w jego wielkiej łasce i wiedzy, by jego słudzy byli w stanie walczyć z heretykami i demonami.
Wyciągnął ostrożnie księgę z pola stazy.
Teraz trzeba było tylko wrócić i przestudiować teksty.
Na górę wspiął się za pomocą linki wystrzelonej z specjalnego pistoletu.

Trzymając księgę przyciśniętą do piersi ruszył w stronę obozu.
- Wydobyłeś ją... - głos Eidwen był przeniknięty smutkiem.
Dziewczyna musiała wyjść mu na przeciw. Stała bosa po kostki w błocku. Lewą ręką opierała się o na wpół zawalony budynek. Musiała wyjść jak spała, nie ubrawszy się uprzednio. Niczym zjawa ubrana jedynie w przemoczoną koszulę, jej włosy nieco rozmierzwione opadały na jej smukłe ramiona.
Wydawała się blada, może chora.
Do jej nóg podbiegł czarny kot. Mrucząc ocierał się o jej łydki.
- Eidwen? - zapytał niepewnie Mordax.
Dziewczyna zadygotała, jakby z zimna.
- Nie czuję się dobrze.. - rzekła słabo.
Po jej ślicznym policzku stoczyła się łza. Potem druga. Łzy pozostawiały szkarłatne ślady. Dziewczyna płakała krwią.
- Malefikarum. - wyszeptał psyker widząc kłębiące się wokół niej energie.
Mordax wyciągnął rękę w stronę dziewczyny, kot prychnął i wyskoczył do przodu.
Równocześnie zdarzyły się dwie rzeczy. Z ręki Mordaxa wystrzelił snop białego ognia. A kot w locie począ rosnąć. chrupnęły kości, trzasnęło darte futro. Grzbiet wydłużył się, zęby urosły, mięso puchło i powiększało się. Z pod pękającej skóry wychynęło grube skudłane futro.
Z ciężkim pluśnięciem błocka bestia wylądowała na ziemi.
Ogień uderzył w wyciągniętą dłoń demona i poleciał w bok, podpalając przegniłe drewno chatki nieopodal.
Eidwen upadła na kolana, w zimne mokre błocko. Jej oczy krwawiły, po jej policzkach skapywały szkarłatne łzy, upadając dalej na jej okryte cienkim materiałem piersi.
Demon ryknął przeraźliwie i rzucił się na Mordaxa. Psyker cisnął w niego całą swą mocą, dziesiątki ognistych kul, niczym szaleńcza burza ognia pomknęła w ohydne cielsko. Zasyczało skwierczące mięso, jednak większość pocisków odbiło się podpalając pozostałości osady. Bez trudów bestia wyrwała księgę odrzucając ciało psykera niczym szmacianą lalkę.
Płonące drewno syczało i strzelało. Cała okolica płonęła.

Obok klęczącej Eidwen pojawił się Falker. Miał zaciśniętą szczękę i karabinek w ręce. Hałas musiał wyrwać go ze snu.
- Źle się czuję... - rzekła dziewczyna cicho i słabo. Jej nieobecne, zakrwawione oczy spojrzały na niego. Na chwilę odzyskały swą wyrazistość. Dziewczyna uśmiechnęła się lekko, jak ktoś umierający, kogo odwiedziła ukochana osoba na łożu śmierci. Było coś przejmującego w tym niewinnym rozpaczliwym a jednak ciepłym uśmiechu.
- Uciekaj... - poprosiła.
Falker nie zamierzał uciekać. Wycelował w przerażającą bestię, która wyrywała, jedna po drugiej, kartki z znalezionej księgi i wkładała w ogień. Zupełnie nie bojąc się płomieni liżących jej szponiaste palce.
Broń zadrżała. Nie wystrzeliła... wreszcie Falker opuścił ją i pochwycił Eidwen za ramiona, próbując pomóc jej wstać.
- Musimy dotrzeć do pontonu! - krzyknął. Ale dziewczyna nie zrobiła wiele by mu pomóc. Musiał ją praktycznie nieść.

Mordax odzyskał przytomność. Wszędzie dookoła płonęły budynki. W tym upiornym oświetleniu dostrzegł wielkie cielsko bestii. Demon nie śpieszył się. Wyraźnie delektował się swym zwycięstwem.
Psyker chciał wstać ale nogi odmówiły posłuszeństwa. Począł się czołgać. Musiał podejść bliżej.
Demon dostrzegł jego ruch, zaśmiał się chrapliwie, jakby dławił się ugrzęznął w gardle gęstą ropą.
Rozbryzgując błoto dookoła podszedł do czołgającego się psykera i przydepnął go uzbrojoną w szpony stopą. Mordax zachłysnął się, ciężar wgniótł go w głąb błota. Walczył by pozostać na powierzchni. Chciał krzyknąć do oddalającego się Falkera, ale nie był wstanie. śmierdzące zgnilizną błoto wlewało mu się do ust.
Zrobił zatem jedyne, co w tej sytuacji mógł zrobić. Sięgnął ku Falkerowi...
Towarzysz wymykał się, Mordax pozyskał jedynie prostacką kontrolę...
~ Wybacz mi ... ~ pomyślał.
Demon tymczasem spuścił swój łeb i zaczął szydzić z pokonanego człowieczka.

Falker zatrzymał się nagle. Chwycił Eidwen za kark, wbijając głęboko palce w jej delikatną szyję. - Au. - syknęła dziewczyna nieco bardziej przytomnie. - Co robisz, sprawiasz mi ból. - poczęło ją ogarniać przerażenie, ale jeszcze się nie broniła.
Dopiero gdy na sztywnych nogach Falker skierował się ku najbliższemu buchającego z przegniłych desek płomieniowi, dopiero wtedy zaparła się nogami. - Proszę nie... - błagała przerażona. Jej opór na chwilę spowolnił Falkera, ale mężczyzna był od niej o wiele silniejszy. Nie miała szans. Ślizgając się w błocie, machając coraz rozpaczliwiej nogami, zbliżała się do płomieni.
- Błagam nie! Puść mnie proszę. Nie możesz tego zrobić. Ja... ja cię kocham. proszę nieee! - Jej przerażone błagania nie wywołały w Falkerze żadnej reakcji.
Usiłowała się uwolnić, drapiąc go rozpaczliwie po twarzy, waląc łokciem w żołądek, a nawet spróbowała kopnąć go w jądra.
Piszczała i Krzyczała teraz bez przerwy, wpadała w coraz większą histerię, ale on nie zwracał na to uwagi. Miał szeroko otwarte oczy i ani razu nie mrugnął, nawet kiedy przeorała paznokciami po jego prawym policzku, rozcinając mu skórę od oka aż po usta. Krew płynęła mu po twarzy wieloma oddzielnymi strużkami i kapała na pierś i dalej w błoto pod nimi. Jednak Falker tego nie zauważył.
- Nie! Nie! Nie! Ja... błagam cię, kocham cię, nie rób mi tego! - wrzeszczała Eidwen rozpaczliwie. Jej blada ze strachu twarz wykrzywiła się w wyrazie absolutnej paniki.
Próbowała się wyzwolić, opadając na kolana, ale Falker podciągnął ją bezlitośnie w górę. A potem, bez wahania, wcisnął jej twarz w płomienie.
I przytrzymał ją tam.
Demon za jego plecami ryknął przeraźliwie, dopiero teraz zwracając uwagę na dziewczynę i człowieka.
Włosy spaliły się prawie natychmiast, zmieniając się w rozjarzone, migotliwe strączki. Po krótkiej chwili cała głowa zamieniła się w kulę pomarańczowego ognia. Z pokrytych bąblami warg wydobył się dźwięk, który nie przypominał w ogóle ludzkiego głosu - skrzypiące, nie kończące się wysokie zawodzenie, tak jakby ktoś nieustannie drapał szponami o szybę.
Krwawe łzy syczały na policzkach i zmieniały się w parę. Dziewczyna zamilkła na chwilę, Otworzyła usta, by ostatni raz zaczerpnąć powietrza i odetchnęła płynnym ogniem.
Płomienie lizały jej czoło i gwałtownie pożerały uszy. Skóra na policzkach poczerwieniała, skurczyła się i zaczęła pękać niczym przypiekana czerwona papryka. Przez cały czas Eidwen szarpała się jeszcze, wiła, ale Falker przyciskał nieubłaganie jej twarz do płomieni, mimo że zajęła się również ogniem jego własna prawa ręka. Skóra na jego palcach spuchła i pokryła się bąblami. Płonął teraz cały rękaw i całe jego ramię zamieniło się w kolumnę ognia.
Oddzielne zapachy spalonych włosów, spalonej tkaniny i spalonego mięsa połączyły się w jeden ohydny gryzący smród.
Łzy popłynęły z szeroko otwartych, niemrugających oczu Falkera. Jego ramie zadrżało, nie z bólu, ale z przejęcia.
Eidwen podjęła ostatnią rozpaczliwą próbę uwolnienia się. Przypominało to trochę groteskowy, szaleńczy taniec, wyginając plecy w łuk i podskakując w miejscu, wreszcie udało jej się wyzwolić.
Dziewczyna zatoczyła się i upadła bokiem w błocko.
Charkliwie dysząc, niegdyś niewinnie śliczna dziewczyna leżała, oślepiona, z poczerniałą i dymiącą głową, ze zwęglonym nosem i spalonymi do żywego mięsa wargami w lepkim błocie.

Falker zaczął się przebudzać. Zdał sobie sprawę, że stoi zdecydowanie zbyt blisko ognia.
Zaszczypała go prawa dłoń. Podniósł ją w górę, aby sprawdzić, czy się nie oparzył.
Kiedy to zrobił, krzyknął. Poczuł nagle potworny ból. Jego ręka, jego cała pieprzona ręka paliła się jak pochodnia. Próbował zdusić ogień, waląc ją drugą dłonią, ale nic to nie dało. Każde uderzenie wydawało się jedynie jeszcze bardziej rozniecać ogień.
Dopiero po kilku chwilach wpadł na pomysł by wcisnąć rękę w błoto u jego stóp. W panice, najbardziej logiczne rozwiązania często przychodzą jako ostatnie. Lub wcale...
Chłód był zbawieniem, mimo to nie koił bólu.
Falker uniósł rękę, widział, że cała dłoń jest straszliwie poparzona, pięć spalonych do kości, zwęglonych palców.
Nigdy nie uwierzyłby, że człowiek może tak cierpieć i nie umrzeć. To było niemalże więcej niż był w stanie znieść. Mimo to, roztrzęsiony i słaniający się na nogach, zdołał wstać. Wtedy jego wzrok odnalazł Eidwen. Ich spojrzenia skrzyżowały się na chwilę. Jej oczy okaleczone i ślepe, wydawały się mimo to dostrzegać jego osobę. Błagała go spojrzeniem...Eidwen leżała potwornie okaleczona w błocie, jej ciałem wstrząsały agonalne dreszcze. Mimo to był pewien, że dostrzega w jej oczach nadal świadomość, nadal miłość i błaganie o koniec cierpienia. To go złamało. Upadł na kolana, nawet nie wiedząc, że wyje opętańczo z rozpaczy i żalu.

Powoli Mordax wygrzebał się z błocka. Demon zniknął, gdy więź została przerwana. Ciągnąc bezwładną prawą nogę za sobą, Mordax podszedł do parki.
Stary psyker położył rękę na ramieniu Falkera.
z gardła klęczącego wydobył się pełen udręki jęk - Ja nie chciałem jej spalić! Nie wiem, jak to się stało! Na litość imperatora, ja tego nie chciałem! O panie, miej litość. Ja tego nie chciałem... kochałem ją...
Mordax podniósł karabinek Falkera, którego ten uprzednio upuścił. Wycelował prosto w dymiące szczątki jej twarzy. Nad bagnami rozbrzmiał pojedynczy wystrzał, niosący się daleko upiornym echem.

W drodze powrotnej mężczyźnie niewiele rozmawiali.
Gdy już jakiś czas później Falker dostrzegł jak Mordax studiuje pożółkłe karty, jedyne stronice ocalałe z księgi, rzucił mu mordercze spojrzenie.
- Mam nadzieję, że ta twoja księga była tego warta. - To pytanie zadawał sobie również Mordax. Nie poznał Eidwen szczególnie dobrze. Jednak wiecznie uśmiechnięta, pełna życia młoda dziewczyna była wysoką ceną za wiedzę jaką posiadł...
Była taka niewinna, taka bezbronna... taka... ale...
Niewinność nie dowodzi niczego...




Teraz
Po tamtych zajściach nawet Mordax stał się bardziej posępny. Był często nieobecny myślami.
Często wracał do zajść z bazy Rathbone. Tak, przeprowadził ich siły. I tak udało im się.
Ale jakoś zwycięstwo miało dla niego gorzki smak. Nie mógł pozbyć się posmaku popiołu z ust.
Rathbone uciekła. Znów. Wybuch i towarzyszący mu fallout zabiło wielu wielu dobrych ludzi. I po co? Nie osiągnęli nic. Zupełnie nic.
Powinni byli ich wziąć głodem, albo wysłać własną bombę poprzez bramę nieskończoności... albo powinni byli zetrzeć bunkier z orbity.
Czy było warto? Mordax szczerze nie wiedział. Ale miał swoje wątpliwości.

Za to kategorycznie odmówił używania heretyckich ustrojstw. Był zdania, o czym powiedział pozostałym, że Rathbone specjalnie je zostawiła dla nich. By tym przebiegłym sposobem sprowadzić na nich zagładę. By spowodować, że to teraz ich będą ścigali inni inkwizytorzy.
Śmierć ich byłego zwierzchnika wydawała się czynić taki scenariusz jedynie bardziej prawdopodobnym...

W pogoni za orkami nie brał szczególnie udziału. Jego siłą była walka w cieniu, ewentualnie na zwiadzie. Nie lubił otwartych walk. Choć gdy trzeba było, wspierał pozostałych swymi mocami. Był lojalny, wiedział co to służba i obowiązek.
Zdecydowanie więcej czasu spędził na poszukiwaniach Falkera. Jego zdradę odbierał bardzo osobiście. Nie był tylko pewien, czy rzeczywiście by go zatrzymał, gdyby go znalazł... In dłużej szukał, i im bardziej się zbliżał do niego, tym bardziej przekonywał się do tego, że... lepiej, iż Falker odszedł. Może odnajdzie spokój i szczęście...

Poszukiwania wewnątrz gazowego giganta były dla Mordaxa szczególnie męczące. Wielogodzinne loty bez jakiejkolwiek akcji, wiecznie zmieniający się, a przez to nieustannie monotonny krajobraz spychał go w głąb własnych posępnych myśli.
Raz zdarzyło się nawet, że zdryfował z kursu niebezpiecznie głęboko. Dopiero ostrzegawcze pikanie kombinezonu, informujące o przekroczeniu bezpiecznego progu wyrwało go z odrętwienia. Silniki nie bez trudów wyrwały się narastającej grawitacji i ciśnieniu.

Wreszcie zlokalizowali klocek. To ustrojstwo, którego tak długo gonili.
Wreszcie u celu. Czuł w kościach, że musi odpocząć. Odsapnąć i pozbierać myśli... Już niebawem brzemię obowiązku zostanie zdjęte z jego barków... Nie na długo, tego był pewien, ale choćby na chwilę. Rozpaczliwie potrzebował chał stu świeżego powietrza. Chwili spoczynku...

Klocek był jednak już w rękach wroga... małej grupki, chyba dość słabo uzbrojonej.
Gdzie byli pozostali? Gdzie była Rathbone? Ona też musiała być zmęczona tą grą...
Mordax wypatrywał jej, poświęcając niewiele uwagi tym kilkorga jej siepaczy. Nie musiał. Pozostali w mgnieniu oka zajęli się nimi.
Wypatrzył ją wreszcie. A raczej jej okręt. Przez chwilę mógł się jedynie bezsilnie przyglądać jak w przestworzach nad nim rozpętywała się walka stalowych kolosów.
Ale wiedział, że Rathbone musi wysłać kogoś na dół po swą nagrodę. I musiała to zrobić raczej prędzej niż później. Raczej nie mogła liczyć na to, iż jej samotny okręt pokona dwa pozostałe...
I stało się. W ich kierunku pofrunęła cała chmara skoczków, niczym wściekły ruj.

Mordax aktywował maskujące pole i poleciał im na przeciw. Jego ogromną słabością był stosunkowo mały zasięg. W budynkach, albo nawet na powierzchni planety zwykle zupełnie starczało. Ale tutaj?
Musiał się zbliżyć...
Syknęła kolba wewnętrznego podajnika zakazanych narkotyków. Jeden... mniej groźny, ale teraz tak bardzo konieczny preparat przemieszczał się boleśnie jego żyłami.
W chmurze wrogich latadełek poczęły eksplodować kule białego ognia. Ludzie palili się tuzinami. Ale nadal było ich znacznie za dużo. Płonące ciała spadały pikując w dół. Ciągnąc za sobą smugi ognia i tłustego dymu.
Pot zalał twarz psykera. Korzystanie raz po raz z energii osnowy było ciężkie. Nasilały się skutki uboczne, drobne manifestacje osnowy. Lecz tutaj, w stosunkowo pustej przestrzeni większość z znanych mu efektów było niegroźne. Spadek temperatury, smród, głosy czy krew... nawet chwilowe odwrócenie grawitacji tutaj niewiele znaczyło....
Niebo płonęło, zalewane płynnym ogniem wprost z imaterium. Raz po raz i ponownie.... Smugi płonących spadających ciał ciągnęły się daleko daleko w dół.
Ogniste kwiaty wykwitały na nowo, zalewając płomieniami obszar o średnicy kilkunastu metrów.
Zasłona oddzielająca imaterium słabła. Mordax poczuł, jak traci kontrole nad przepływem mocy. Był gotów oddać życie. Prędzej czy później musiało to nadejść. Witał śmierć z uśmiechem na ustach.
Nacisk na czaszkę począł się nasilać. Pole wzroku zaczęło się zmniejszać. Po chwili widział już jakby przez wąski tunel.
Jeszcze kilka raz. Wtedy na pewno coś pęknie, wtedy na pewno niekontrolowana moc przewali się przez niego anihilując jego samego przy okazji...
Już niedługo. Musiał wytrzymać jeszcze tylko trochę. Poczuł, jak jeden z zębów trzonowych pęka pod siłą zaciskanych szczęk. Nawet nie zdawał sobie sprawy, że to robi... Absurd tej sytuacji na chwilę go rozśmieszył. Na voxie rozbrzmiało jego opętańcze chichotanie. Było już bardzo źle.

I wtedy nadleciał Matuzalem. Wzburzony wściekły ocean dusz uspokoił się.
Spojrzenie Mordaxa przejaśniło się. Czuł nadal krew w ustach. Gardło drapało go niemiłosiernie, ale to nic. Mógł znów zaczerpnąć pełnymi garść mi z osnowy.
Końcowo zapewne i tak przyjdzie mu pomrzeć... ale może nie w tej bitwie i zdecydowanie nie teraz.
- Niech Imperator ci błogosławi. - podziękował zachrypłym, ledwo zrozumianym głosem.

Niczym anioł pożogi Mordax przywoływał ryczące płomienie w ciąż to w nowych miejscach. Wtem nagle ktoś uderzył go w plecy. Ktoś przypadkowo zderzył się z niewidzialnym psykerem. Ten ktoś nie był jednak głupi. Natychmiast rozpoznał zagrożenie i nie zamierzał puścić Mordaxa.
Koziołkując wściekle spadali w dół. Przeciwnik raz po raz uderzał pięścią w głowę psykera. Wizjer pokrył się siatką pajęczyn.
Mordax w próbie uwolnienia się dał pełną moc na swój silnik, co wprawiło oboje w wirowanie. W przyśpieszonym korkociągu spadali w dół.
Mordax pochwycił uderzającą go dłoń, mężczyźni poczęli się szarpać. Starzec był słabszy od swego przeciwnika i mniej wprawiony w walce wręcz. Przegrywał...
Przeciwnik wyszarpał się. Sięgnął po nóż... i wtedy jego głowa rozbryzgała się w fontannie krwi i odłamków czaszki. Zdezorientowany Mordax rozejrzał się dookoła.
Dostrzegł Cotanta unoszącego w zawadiackim geście kciuk do góry. Skinął mu głową na podziękowanie, po czym reaktywował maskujące pole.

Inferno znów rozpętało się na nowo.
Dwaj psykerzy znów połączyli swe siły po tej chwilowej rozłące. Tańczyli na zgliszczach, nieśli pożogę.

- Leci do Mechanizmu! Musimy ją powstrzymać! - astropata krzyknął telepatycznie do Mordaxa.
Ale byli za daleko...
Czyżby?
Mordax rozejrzał się dookoła, oceniając czy ktoś jeszcze jest w pobliżu.
Potem otworzył bramę. Rzeczywistość rozerwała się z trzaskiem. Na obwodzie idealnego kręgu krwawiła osnowa niemożliwymi kolorami.
- Skrót. - oznajmił Mordax.
 
Ehran jest offline