I przyszedł ten dzień, że Abelard porządnie, acz z początku ostrożnie narąbał się z kolegami. Czy może lepiej rzec: w rozumieniu Abelarda był narąbanym, bo Duży Karl określiłby raczej stan cyrulika jako "lekko kurwa wcięty". Dla stroniącego od popijaw młodzieńca było to zgoła nowe doświadczenie: odkrył w sobie pokłady krasomówstwa, których się nie spodziewał, obudziły się w nim również tłumione dotychczas chucie... I tak, wstawszy rano z resztą kompanii, obudził się Abelard z sakiewką lżejszą o kilka (jeśli nie kilkanaście!) koron przegranych w kości z kimś z Ostatnich. Lekkość jaką czuł w podbrzuszu wraz z pieczeniem otartych części męskich kazały zaś przypomnieć sobie dłuższy pobyt na zapleczu karczmy, gdzie potężna matrona z wąsem, bardziej przypominająca ogra niż kobietę, uruchomiła na nowo to, z czego chłopak korzystał z rzadka ja mężczyźnie bogowie przykazali...
Przeciągnął się i z szerokim uśmiechem na ustach (sic!) westchnął by zaraz donośnie beknąć z jedynie nieznacznym ukłuciem wyrzutów sumienia (SIC!). Nie zważając na nieco zaskoczone spojrzenia towarzyszy (był to bowiem bezprecedensowy przykład wylewności Abelarda), zaczął pakować się mimo kolejnej nowości utrudniającej to zadanie: kaca.
Gdy ruszyli na nabrzeże i czekali na załadunek, Nossenkrap zastanawiał się jak mógł nie zauważyć, że Leo była kobietą. Wszak po akcji trafiła ona do szpitala garnizonowego, gdzie i ją opatrywał Abelard - a jeśli nie cyrulik, medyk garnizonowy musiał to zauważyć! Ale najwyraźniej uznał, że w oddziale po prostu jest kobieta i przeszedł nad tym do porządku dziennego... Parsknął rozbawiony własną urażoną dumą i wraz z pozostałymi rozpoczął załadunek na barkę.
Abelard nie miał tak złego zdania o transporcie rzecznym jak reszta ferajny. Z licznych podróży ze Starym pamiętał wiele momentów, gdzie bez uprzejmości flisaków on i jego mentor nie zdążyliby na drugi brzeg przed zawieruchą lub skończyli w żołądkach wilków. Nie wspominając już o tym jak istotne dla handlu Imperium były szlaki wodne...
Słysząc plusk wody i ostrzegawczy krzyk Loftusa w pierwszym momencie Abelard uznał, że do wody wpadł krasnolud: zauważył wpadającego w toń złotego "karla" i rzucił się za nim z właściwą mu oszczędnością. Jednak szybki rzut oka pozwolił na odnalezienie Detlefa wśród nieprzemoczonej (jeszcze) załogi barki - niemal równocześnie niczym rozpędzony powóz kurierski przeleciał przed Nossenkrapem Oleg, zwiastun niepotrzebnych i potencjalnie groźnych dla życia wszystkich konsekwencji.
Na szczęście Baron nie tracił czasu i już obdzielał wszystkich zadaniami. Niewiele myśląc Abelard również chwycił wolną tyczkę i naśladując innych jął wspierać pracę "barkowych" bądź szykować się na osłabienie uderzenia nadpływających barek.