Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-09-2017, 13:20   #92
Grave Witch
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Zostawić Busha? Aż tak daleko w stronę niewinnego wyglądu to Jess nie miała zamiaru dążyć. Karabin był integralną częścią jej samej, nawet bardziej niż rewolwer, który przecież stale miała przy sobie. Jednak to jej ukochany Bush grał pierwsze skrzypce. Dobrze zatem że nie musiała się z nim rozstawać tak od razu.
Czule głaszcząc lufę przyglądała się braciom, a gdy jej zniknęli z oczu, próbowała ich wypatrzeć wśród drzew. Oczywiście nie udało się jej to, byli w te klocki zbyt dobrzy, szczególnie Simon.

- Heh… - westchnęła zarzucając karabin z powrotem na ramię. Trzeba było obmyślić jaki to powód mogłaby mieć laska, żeby się karawanem pchać na stojącą w pewnym oddaleniu od osady, farmę. Zwykle korzystali z “zepsutego” wozu ale teraz ten numer nie wchodził w grę. Nie mogła też wykorzystać pytania o drogę bo od tego miała mieszkańców osady. Jedyne więc, co jej do głowy przychodziło to wykorzystanie informacji które już posiadała. Do nich trzeba jednak było dokitrasić jakąś historyjkę. Szuka szeryfa, ludzie wskazali dom pogrzebowy co jej się nawet spodobało, tyle że szeryfa nie zastała. Zapytany, przypadkowy jegomość poinformował ją że możliwe iż ten siedzi na farmie. Brzmiało nawet składnie, tylko po cholerę tego szeryfa szukała? Po namyśle doszła do wniosku, że i tu przyda się jej wiedza już posiadana. Szuka szeryfa co by go poinformować o swojej obecności w osadzie i dopytać czy czasem nie natknął się w okolicy na Browna i trójkę ludzi którzy o niego wypytują. Tak, to powinno przejść. W końcu najlepsze bajki to takie, w których tkwi ziarno prawdy, a w tej jej tkwił cały worek. Co niby mogło pójść źle?

Durne pytanie, uznała gdy już odpaliła krowę i wyjechała nią z garażu. Wszystko, ot co. Ruszyła jednak bez wahania, na które i tak teraz nie miała czasu. Chłopaki powinni już dotrzeć do farmy więc musiała zagrać swoją rolę jeżeli nie chciała żeby ich zdybano. Co prawda nie spodziewała się więcej ludzi niż tego jednego typa i Any, jednak lepiej było być przygotowanym na kłopoty niż wpaść w nie na sucho. Nikt przecież nie mógł im zagwarantować że dupek nie miał tam całej bandy pomagierów, którzy zwyczajnie nie zmieścili się do jego wozu. Czy też wozu szeryfa, bo skoro to on prowadził to można było chyba założyć, że bryka do niego należała. Tą, co prawda nie potwierdzoną ale jednak informację, też mogła w sumie wykorzystać do swojej bajeczki.

Podjeżdżając pod front farmy, zatrzymała się tak, by mieć drzwi wejściowe na wysokości okna kierowcy. Na siedzeniu pasażera położyłą Busha, do łapy biorąc rewolwer, jednak nie miała zamiaru machać nim, a tylko położyła go na kolanach na wszelki wypadek. Na kolejny, wszelki wypadek, zatrąbiła dwa razy by dać znać że mieszkańcy farmy dorobili się właśnie nieproszonego gościa. Na koniec przykleiła na twarz uśmiech. Tak ucharakteryzowana wystawiła głowę przez okno i zaczęła się rozglądać, jakby to zrobiła każda inna osoba, która dotarła w nieznane sobie miejsce. W końcu cała sprawa miała wyglądać niewinnie i naturalnie, co nie?


Przez chwilę nic się nie działo. Ale po tej nerwowej chwili oczekiwania firanka na parterze poruszyła się jakby ktoś z wewnątrz zerkał na podjazd. Po chwili drzwi wewnętrzne otworzyły się ukazując sylwetkę jakiegoś mężczyzny. Zaraz otworzył drugie “antymusze”, siatkowane drzwi i wyszedł na ganek. Jak zauważyła rusznikarka nie miał broni na widoku. Musiał być w sile wieku, wyraźnie starszy od niej. - Czego trąbisz? Czego chcesz? - zawołał do niej z odległości kilkunastu kroków. Nie wydawał się ani zadowolony ani chętny porannym wizytom.

No to się zaczęło… Jess przełknęła ślinę po czym zebrała się w sobie, w czym jak nic pomógł dotyk kolby rewolweru.
- Dzień dobry - powitała faceta wesoło, przyglądając się mu uważnie jednak starając przy okazji by nie wyglądało to zbyt natarczywie. W końcu rola, którą zamierzała odegrać nie mogła mieć nic z natarczywości bo by ją szlag trafił. No, chyba że natarczywość miałaby jakieś uzasadnienie.

- Szukam szeryfa. Tamci - wskazała kciukiem na budynki osady - mówią że mógł się tu zaszyć.
Przez chwilę rozważała czy nie wysiąść i nie ruszyć w stronę faceta, jednak wydało się jej to, na obecną chwilę, nierozsądne. W końcu wóz dawał jej jakąś osłonę, a chociaż nieznajomy nie sprawiał wrażenia uzbrojonego gościa i nie był też bardziej nieprzyjazny niż osoba wyciągnięta z rana z domu być powinna, to jednak nie zwalniało to z zachowania ostrożności. Zastanawiała się też gdzie w tej chwili byli bracia i jak długo przyjdzie jej odgrywanie tej roli.

- Bry. No to źle mówią. Nie ma tu szeryfa. Do widzenia. - facet popatrzył z ganku na kierowcę czarnego karawanu. - Jak jeździsz bryką zastępcy to chyba sama powinnaś wiedzieć najlepiej gdzie on ostatnio przebywa. - wskazał lekkim ruchem brody na czarną limuzynę stojącą przed frontem domu. Wyglądało i brzmiało jakby rozpoznał karawan z domu zastępcy szeryfa. Niemniej nie wydawał się zainteresowany kontynuowaniem rozmowy. Braci nigdzie nie widziała ani nie słyszała. Co znaczyło tyle, że albo jeszcze nie dotarli na miejsce albo dotarli ale na razie ani ich nikt nie wykrył albo udawało im się załatwiać sprawy po cichu. Jednak w tej chwili Jess widziała głównie front domu i nie widziała co się dzieje wewnątrz czy na podwórzu. Facet odwrócił się bo słychać było nagłe szczekanie psów. Pewnie gdzieś na podwórzu.

Kolejne informacje sprawiły, że nie zdołała ukryć wyrazu zaskoczenia, który odmalował się na jej twarzy. Zaraz jednak musiała się opanować. Hałas z tyłu mógł oznaczać że chłopaki dotarli na miejsce, tyle że miejsce to miało swojego strażnika. Skrzywiła się… Nie lubiła zwierząt. Nie żeby miałą coś konkretnie przeciwko nim, jednak przeciwko ich sierści już prędzej. Odruchowo potarła nos, jakby już ją zaczynał swędzieć.

- Może to wóz zastępcy, a może i nie - odparła, uchylając drzwi. - W tej chwili jest mój, chyba że się szeryf znajdzie to pogadamy. - Odburknęła wysiadając, jednak nie gasząc silnika, na wypadek gdyby się trzeba było zmywać w tempie przyspieszonym. Rewolwer wsadziła w kaburę, dłoń opierając na jego rękojeści. Gest ten nie miał za zadanie grożenia czy nawet ostrzegania. Ot, był naturalnym gestem kogoś, kto wie że dobrze mieć taką rękojeść pod ręką w każdej sytuacji.

Rozejrzała się wokoło z ciekawością, nieco dłużej wzrok zatrzymując na oknach, jednak nie na tyle by ktoś mógł się przyczepić że się w nie gapi.
- Ładnie tu - pochwaliła, ignorując w pełni to całe “do widzenia”. - A tego zastępcy pewnie też tu nie ma, co? - dorzuciła kolejne pytanie, opierając się przy tym o maskę w zrelaksowanej pozie kogoś, kto zaraz wyciągnie skręta i strzeli sobie porannego bucha.

Mężczyzna zmrużył oczy gdy dostrzegł, że obca i wysiadała, i ma broń w kaburze, znaczący gest na tej broni. Przez chwile to broń a nie właścicielka przykuwała uwagę starszego mężczyzny. Ale po chwili podniósł ją na jej twarz. - Nikt cię tu nie zapraszał. Nikt cie tu nie chce. Zabieraj się z mojego podjazdu. Albo uznam to za napaść. - odpowiedział już ewidentnie nieprzyjaźnie. W domu musiał być ktoś jeszcze. Drzwi bowiem otworzyły się i wyszedł z nich jakiś młodszy mężczyzna choć o dość porannym wyglądzie.

- Jakiś problem tato? - zapytał dołączając spojrzenie do tego starszego. Ten już jednak wyszedł ze strzelbą. Jakaś myśliwska dwururka. Trzymał ją niezobowiązująco kolbą na ramionach więc lufa celowała w sufit ganku. Ale pewnie chciał pokazać, że stary nie jest sam i też w tym domu mają broń. I nie życzą sobie gości. Pies na podwórzu szczekał nadal dorzucając swoje ujadające trzy grosze do dość nerwowej atmosfery przed frontem domu.

Zatem był też synalek. Tylko jak do tej zgrai miał się ten, który porwał Anę? Czy tamci, gdy wysiedli, nie mówili czegoś o strzelaniu do brata? Chyba mówili… Ilu tych braci w takim razie było? Jako że żaden z dwójki mężczyzn na ganku nie był tym właściwym, trzeba było brać pod uwagę że minimum jeszcze jeden krył się wewnątrz domu. Do tego mogła dojść matka, a kto wie, może i jakaś córka lub dwie.

- Nie ma problemu - zapewniła Jess unosząc dłonie w górę i uśmiechając się nerwowo. Strużka zimnego potu spłynęła jej w dół kręgosłupa. Coś nerwowi ci mieszkańcy farmy byli. Nie mogła przeciągać dłużej tej wizyty bo to by się zbytnio podejrzane wydawało, jednak nie mogła zostawić braci samym sobie. Niestety, pomysły które jej się w głowie rodziły, a które miały za zadanie przyciągnąć uwagę mieszkańców farmy, były co najmniej samobójcze. Nie wszystkie jednak…

- Już mnie tu nie ma. Dzięki za info - rzuciła, z powrotem ładując tyłek na siedzenie karawanu. Nie mogła tej dwójki zaatakować w tej chwili, nie miała też bezpiecznych powodów by zostać dłużej. Bo wątpiła jakoś by potrzeba skorzystania z toalety przeszła. Zatrzasnęła za sobą drzwi wozu.

- Jeszcze jedno - rzuciła, kładąc dłonie na kierownicy i przygazowując nieco silnik co by był w razie czego gotowy do natychmiastowego startu. - Gdyby przypadkiem zawitała tu taka jedna trójka rodzeństwa, kobieta i dwóch mięśniaków, to byłabym wdzięczna za info. Do południa posiedzę tam - wskazała na osadę gdzie przecież musiał być jakiś przybytek uciechy ogólnej, otwarty nawet po tej całej ewakuacji. - Odpowiednio się odwdzięczę - zapewniła jeszcze, trzymając dłoń stale na rękojeści rewolweru, czego jednak tamci raczej nie mogli widzieć. - Miłego dnia życzę - zakończyła, dając im jeszcze krótką chwilkę na odpowiedź. Gdyby nadal nalegali na to żeby się oddaliła, miała zamiar zrobić dokładnie to o co tak mile prosili. Gdyby jednak swoimi słowami wzbudziła ich zainteresowanie, wtedy zamierzała, przy zachowaniu wszelkich środków ostrożności, przeciągnąć tą wizytę na tyle by dać braciom więcej czasu.

Dwaj mężczyźni na gangu wydawali się głównie zainteresowani tym by czarny karawan jak najszybciej odjechał z ich podjazdu. Nie zareagowali w żaden sposób by zachęcić gościa do dłuższej wypowiedzi czy zatrzymać go w inny sposób. Choć nie zrobili nic by ją zatrzymać. Pies gdzieś na podwórzu dalej szczekał. Jess usłyszała skrzypnięcie drzwi albo furtki. Choć jej samej nie widziała. Ale pewnie gdzieś z tyłu. Dalej nikt nie strzelał. Więc albo nadal nie wykryto chłopaków albo coś ich zatrzymało. W obydwu przypadkach jednak nie szło zgadnąć czy idzie im na dobre czy już mają tarapaty.

Jessica miała nadzieję że obaj zdążyli się już wycofać albo też wyczaić dobre miejsce na ukrycie się. Nie miała dalszych pomysłów odnośnie tego w jaki sposób zatrzymać tą dwójkę na zewnątrz. No, może poza jednym, ale ten był jak diabli ryzykowny. Nie tylko dlatego, że tamci mogli odpowiedzieć większą siłą ognia niż jej się wydawało że ją posiadają ale też dlatego, że na odgłos kłopotów u sąsiadów, mieszkańcy osady mogli w sobie odkryć ducha walki. Z dwójką farmerów mogłaby sobie jeszcze poradzić, z całą gromadą mieszkańców osady - już nie.

Machnęła tamtym i ruszyła powoli w drogę powrotną. Z nerwów ściskała kierownicę tak, że jej kostki palców pobielały. Co robić? Przewaga zasięgu jej Busha nad strzelbą była znaczna. Mogła z tego skorzystać. Tylko… No właśnie, nie obgadali tego wszystkiego jak należało, nie ustalili planu awaryjnego. Szlag by to trafił… Uderzyła dłonią w kierownicę. Ostre ukłucie bólu otrzeźwiło. Do cholery, po coś miała tą krowę, można ją przecież było wykorzystać nie tylko do wożenia tyłka. Zerknęła w lusterko. Nie była jeszcze tak daleko żeby tamci stracili nią zainteresowanie ani na tyle blisko by plan nie wypalił.

Bez dalszego zwlekania zaczęła powoli zdejmować nogę z gazu, wykonując przy okazji lekkie skręty kierownicą, jakby ów spadek mocy nie był celowy, a wynikał z problemów z wozem. Ujechała jeszcze z metr po czym stanęła. Nie miała ze sobą narzędzi co było w tej chwili idealne. Zgarnęła Busha i wysiadła, ostentacyjnie trzaskając drzwiami. Udając brak zainteresowania farmą, przeszła na przód karawanu. Jeżeli dobrze obliczyła czas to powinno się jej udać zmajstrować drobną usterkę, szybką do naprawienia ale która by wyglądała na faktyczną awarię. Jeżeli oczywiście tamci się jej problemami zainteresują. Jeżeli nie, to nie było sensu kombinować. Liczyła jednak że fortel się uda i da chłopakom dodatkowy czas. Jeżeli nie… Cóż, Busha miała pod ręką, a ponoć kto nie ryzykuje ten i nie żyje…
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline