Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 29-09-2017, 11:04   #91
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
Zasadzkowanie w biały dzień miało masę minusów. Było jasno i ciężko szło się ukryć, ale jakoś Angie udało się przyczaić w dziurze po oknie i z karabinem dziadunia w gotowości obserwować scenę przy studni. Wujka nie widziała, ale on pewnie też zajął swoje miejsce, gotowy do wsparcia cioci w razie potrzeby.
- Kontakt. Cel w zasięgu - odezwała się cicho przez radyjko, na chwilę odklejając rękę z czarnej lufy - Bezpieczam.

- Zrozumiałem. Spokojnie Angie, Vex chyba nieźle idzie. - powiedział wujek spokojnym choć skupionym głosem. Dało się to wyczuć nawet po samym głosie zniekształconym przez trzaski eteru. Zarówno ci już trzej bo czwarty z bejsbolem właśnie odszedł jak i Vex stali zachowawczo jakiś krok od siebie. Pozwalało to im pewnie swobodnie rozmawiać ale i zachować jakiś minimalny odstęp bezpieczeństwa. W tej chwili działało to dla nastolatki na plus bo ciocia nie zasłaniała swoją sylwetką tych typów. Ale na razie wyglądało to na dość spokojną rozmowę. Dziewczyna z Detroit coś mówiła, tamci coś mówili, było bez wyzwisk i gwałtownych ruchów, nawet tymi pałami i maczetami w łapach raczej trzymali biernie niż machali.

- Nie zrobią cioci krzywdy, tak? Ty też bezpieczysz… biorę tego co gada, ma dużą głowę. Trafię. Nie chcę żeby cioci coś się stało… ty też uważaj, dobrze? - radyjko odezwało się głosem blondynki - masz jeszcze te bombki hałasowe? Jak coś… nie lubię ich.

- Tak, pilnuję jej. Dobrze bierz po opiekę tego co gada. Ja wezmę tego z maczetą. Ale na razie po prostu filujemy dobrze? Może się uda bez strzelania. Flashbang mam jeszcze jeden. - wujek odpowiedział w podobnym tonie jak przed chwilą.

- No dobrze - nastolatka zgodziła się grzecznie, nie wchodząc w dyskusje na temat dlaczego nie wolno trupić niedobrych panów przy pompie. Zamiast tego wzięła wdech i już miała odłożyć radyjko, ale zamiast tego nacisnęła jeszcze raz guziczek do mówienia - Wujku… przepraszam za rano. Że byłam… niegrzeczna i powiedziałam takie smutne rzeczy i cię wygoniłam. Nie gniewaj się proszę, bardzo cię kocham i nie chcę żebyś nigdzie szedł, tylko został. Już zawsze został… jak wrócisz z pracy, bo wiem że musisz iść. Poczekam… zrobię co powiesz. Ty jesteś najważniejszy, nie… nikt inny. No i jesteś Paznokciem i najmądrzejszy… przepraszam - zakończyła z miną zbitego psa, czego wujek nie mógł zobaczyć.

- Jej… - wujek odezwał się po chwili i wydawało się blondynce, że nie wie co odpowiedzieć. Albo zastanawia się. Ale też jakby usłyszała uśmiech w jego głosie mimo, że ze swojego miejsca widziała scenę przy pompie ale nie jego. - Znaczy no już dobrze Agnie. Już dobrze. Nie przejmuj się. Jak tylko między nami się będzie dobrze układać to reszta to głupstwo. Jakoś sobie poradzimy. - powiedział po tej chwili konsternacji i mówił tak ciepło i łagodnie. Z radością. - Chodź, Vex chyba sobie poradziła. - powiedział weselszym tonem ale ze swojego miejsca Angie widziała, że grupka przy pompie topniała i topniała i w końcu tamci gdzieś sobie poszli i została sama Vex przy pompie.

Humor z miejsca się Angeli poprawił. Nie gniewał się! Było okey, sam tak powiedział! A ciocia w tym czasie zrobiła im wodę! Pełna nowej energii i radości porwała karabin i szybko zbiegła po schodach. Mieli zrobić zapasy i jechać dalej. Gdzie konkretnie nie wiedziała, ale od tego był wujek. Pewnie będzie chciał szukać łódki i pojechać na drugi brzeg, o ile znowu coś nie wypadnie. Angie nie chciała żeby już nic wypadało, a tym bardziej nie chciała się rozstawać z wujkiem.

Wujek podszedł do Vex i pompy. Podobnie jak Melody i rodzeństwo którzy dźwigali te wszystkie jeszcze puste wiadra, pojemniki i butelki. Gdy dołączyła do nich nastolatka wszyscy byli już w komplecie.

Motocyklistka uśmiechnęła się do reszty swojej ekipy, ale po chwili z niepokojem zerknęła ponad głowami zebranych kobiet w stronę aut. Pozostawało pytanie czy ze Spikiem jest ok.
- To co, napełniamy szybko i zwijamy się stąd? - Zerknęła na Sama jako, że to on był w tym momencie decyzyjny.

- Tak. Nie ma co ich drażnić dłużej niż trzeba. - najemnik kiwnął głową i dał znać by podstawić pojemniki pod pompę. Melody postawiła wiadro a on sam stanął za rączką pompy i zaczął z irytującym zgrzytem pompować. Przez kilka pierwszych ruchów nic się nie działo. Dopiero potem pojawiła się pulsująca w rytm ruchów pompy struga wody. Grupka kobiet, wyrostków i starszych dzieci podeszła znacznie bliżej ale czekali aż drużyna gości napełni swoje pojemniki. Widać było ciepłe uśmiechy i podziękowania za pozbycie się czwórki problemowych chłopaków. Teraz atmosfera uległa zmianie i wyczuwało się powszechną ulgę jak po wycięciu bolącego zęba.

Vex napełniła swoje pojemniki i podeszła do stojących z brzegu kobiet.
- Wiecie może jak tam sytuacja przy rzece? Myślimy, którędy jechać. - Motocyklistka uśmiechnęła się do gawiedzi.

W tym czasie Angie pomagała Patykowi, Mewie i knu.. i Melody uzupełnić pudełka na dobrą wodę. Karabin przerzuciła na plecy i pompowała pompą, bo chyba siłowo lepiej wyglądała niż oni. Chciała też pomóc, a nie stać jak kołek i czekać na gotowe. Przy okazji rozglądała się po okolicy. Ilu tu mieszkało ludziów! Widziała rodziny i dziadków i babcie i duże dzieci.
- Duże to miasto - mruknęła pod nosem nie przerywając pracy. Poza tłumem filowała też dalej na drogę i piach. Ciocia miała rację, powinni się pospieszyć. Nie wiadomo kogo jeszcze zwabi dobra woda, ale nie musieli go tu spotykać, prawda? Wystarczyło się szybko uwinąć.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline  
Stary 29-09-2017, 13:20   #92
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Zostawić Busha? Aż tak daleko w stronę niewinnego wyglądu to Jess nie miała zamiaru dążyć. Karabin był integralną częścią jej samej, nawet bardziej niż rewolwer, który przecież stale miała przy sobie. Jednak to jej ukochany Bush grał pierwsze skrzypce. Dobrze zatem że nie musiała się z nim rozstawać tak od razu.
Czule głaszcząc lufę przyglądała się braciom, a gdy jej zniknęli z oczu, próbowała ich wypatrzeć wśród drzew. Oczywiście nie udało się jej to, byli w te klocki zbyt dobrzy, szczególnie Simon.

- Heh… - westchnęła zarzucając karabin z powrotem na ramię. Trzeba było obmyślić jaki to powód mogłaby mieć laska, żeby się karawanem pchać na stojącą w pewnym oddaleniu od osady, farmę. Zwykle korzystali z “zepsutego” wozu ale teraz ten numer nie wchodził w grę. Nie mogła też wykorzystać pytania o drogę bo od tego miała mieszkańców osady. Jedyne więc, co jej do głowy przychodziło to wykorzystanie informacji które już posiadała. Do nich trzeba jednak było dokitrasić jakąś historyjkę. Szuka szeryfa, ludzie wskazali dom pogrzebowy co jej się nawet spodobało, tyle że szeryfa nie zastała. Zapytany, przypadkowy jegomość poinformował ją że możliwe iż ten siedzi na farmie. Brzmiało nawet składnie, tylko po cholerę tego szeryfa szukała? Po namyśle doszła do wniosku, że i tu przyda się jej wiedza już posiadana. Szuka szeryfa co by go poinformować o swojej obecności w osadzie i dopytać czy czasem nie natknął się w okolicy na Browna i trójkę ludzi którzy o niego wypytują. Tak, to powinno przejść. W końcu najlepsze bajki to takie, w których tkwi ziarno prawdy, a w tej jej tkwił cały worek. Co niby mogło pójść źle?

Durne pytanie, uznała gdy już odpaliła krowę i wyjechała nią z garażu. Wszystko, ot co. Ruszyła jednak bez wahania, na które i tak teraz nie miała czasu. Chłopaki powinni już dotrzeć do farmy więc musiała zagrać swoją rolę jeżeli nie chciała żeby ich zdybano. Co prawda nie spodziewała się więcej ludzi niż tego jednego typa i Any, jednak lepiej było być przygotowanym na kłopoty niż wpaść w nie na sucho. Nikt przecież nie mógł im zagwarantować że dupek nie miał tam całej bandy pomagierów, którzy zwyczajnie nie zmieścili się do jego wozu. Czy też wozu szeryfa, bo skoro to on prowadził to można było chyba założyć, że bryka do niego należała. Tą, co prawda nie potwierdzoną ale jednak informację, też mogła w sumie wykorzystać do swojej bajeczki.

Podjeżdżając pod front farmy, zatrzymała się tak, by mieć drzwi wejściowe na wysokości okna kierowcy. Na siedzeniu pasażera położyłą Busha, do łapy biorąc rewolwer, jednak nie miała zamiaru machać nim, a tylko położyła go na kolanach na wszelki wypadek. Na kolejny, wszelki wypadek, zatrąbiła dwa razy by dać znać że mieszkańcy farmy dorobili się właśnie nieproszonego gościa. Na koniec przykleiła na twarz uśmiech. Tak ucharakteryzowana wystawiła głowę przez okno i zaczęła się rozglądać, jakby to zrobiła każda inna osoba, która dotarła w nieznane sobie miejsce. W końcu cała sprawa miała wyglądać niewinnie i naturalnie, co nie?


Przez chwilę nic się nie działo. Ale po tej nerwowej chwili oczekiwania firanka na parterze poruszyła się jakby ktoś z wewnątrz zerkał na podjazd. Po chwili drzwi wewnętrzne otworzyły się ukazując sylwetkę jakiegoś mężczyzny. Zaraz otworzył drugie “antymusze”, siatkowane drzwi i wyszedł na ganek. Jak zauważyła rusznikarka nie miał broni na widoku. Musiał być w sile wieku, wyraźnie starszy od niej. - Czego trąbisz? Czego chcesz? - zawołał do niej z odległości kilkunastu kroków. Nie wydawał się ani zadowolony ani chętny porannym wizytom.

No to się zaczęło… Jess przełknęła ślinę po czym zebrała się w sobie, w czym jak nic pomógł dotyk kolby rewolweru.
- Dzień dobry - powitała faceta wesoło, przyglądając się mu uważnie jednak starając przy okazji by nie wyglądało to zbyt natarczywie. W końcu rola, którą zamierzała odegrać nie mogła mieć nic z natarczywości bo by ją szlag trafił. No, chyba że natarczywość miałaby jakieś uzasadnienie.

- Szukam szeryfa. Tamci - wskazała kciukiem na budynki osady - mówią że mógł się tu zaszyć.
Przez chwilę rozważała czy nie wysiąść i nie ruszyć w stronę faceta, jednak wydało się jej to, na obecną chwilę, nierozsądne. W końcu wóz dawał jej jakąś osłonę, a chociaż nieznajomy nie sprawiał wrażenia uzbrojonego gościa i nie był też bardziej nieprzyjazny niż osoba wyciągnięta z rana z domu być powinna, to jednak nie zwalniało to z zachowania ostrożności. Zastanawiała się też gdzie w tej chwili byli bracia i jak długo przyjdzie jej odgrywanie tej roli.

- Bry. No to źle mówią. Nie ma tu szeryfa. Do widzenia. - facet popatrzył z ganku na kierowcę czarnego karawanu. - Jak jeździsz bryką zastępcy to chyba sama powinnaś wiedzieć najlepiej gdzie on ostatnio przebywa. - wskazał lekkim ruchem brody na czarną limuzynę stojącą przed frontem domu. Wyglądało i brzmiało jakby rozpoznał karawan z domu zastępcy szeryfa. Niemniej nie wydawał się zainteresowany kontynuowaniem rozmowy. Braci nigdzie nie widziała ani nie słyszała. Co znaczyło tyle, że albo jeszcze nie dotarli na miejsce albo dotarli ale na razie ani ich nikt nie wykrył albo udawało im się załatwiać sprawy po cichu. Jednak w tej chwili Jess widziała głównie front domu i nie widziała co się dzieje wewnątrz czy na podwórzu. Facet odwrócił się bo słychać było nagłe szczekanie psów. Pewnie gdzieś na podwórzu.

Kolejne informacje sprawiły, że nie zdołała ukryć wyrazu zaskoczenia, który odmalował się na jej twarzy. Zaraz jednak musiała się opanować. Hałas z tyłu mógł oznaczać że chłopaki dotarli na miejsce, tyle że miejsce to miało swojego strażnika. Skrzywiła się… Nie lubiła zwierząt. Nie żeby miałą coś konkretnie przeciwko nim, jednak przeciwko ich sierści już prędzej. Odruchowo potarła nos, jakby już ją zaczynał swędzieć.

- Może to wóz zastępcy, a może i nie - odparła, uchylając drzwi. - W tej chwili jest mój, chyba że się szeryf znajdzie to pogadamy. - Odburknęła wysiadając, jednak nie gasząc silnika, na wypadek gdyby się trzeba było zmywać w tempie przyspieszonym. Rewolwer wsadziła w kaburę, dłoń opierając na jego rękojeści. Gest ten nie miał za zadanie grożenia czy nawet ostrzegania. Ot, był naturalnym gestem kogoś, kto wie że dobrze mieć taką rękojeść pod ręką w każdej sytuacji.

Rozejrzała się wokoło z ciekawością, nieco dłużej wzrok zatrzymując na oknach, jednak nie na tyle by ktoś mógł się przyczepić że się w nie gapi.
- Ładnie tu - pochwaliła, ignorując w pełni to całe “do widzenia”. - A tego zastępcy pewnie też tu nie ma, co? - dorzuciła kolejne pytanie, opierając się przy tym o maskę w zrelaksowanej pozie kogoś, kto zaraz wyciągnie skręta i strzeli sobie porannego bucha.

Mężczyzna zmrużył oczy gdy dostrzegł, że obca i wysiadała, i ma broń w kaburze, znaczący gest na tej broni. Przez chwile to broń a nie właścicielka przykuwała uwagę starszego mężczyzny. Ale po chwili podniósł ją na jej twarz. - Nikt cię tu nie zapraszał. Nikt cie tu nie chce. Zabieraj się z mojego podjazdu. Albo uznam to za napaść. - odpowiedział już ewidentnie nieprzyjaźnie. W domu musiał być ktoś jeszcze. Drzwi bowiem otworzyły się i wyszedł z nich jakiś młodszy mężczyzna choć o dość porannym wyglądzie.

- Jakiś problem tato? - zapytał dołączając spojrzenie do tego starszego. Ten już jednak wyszedł ze strzelbą. Jakaś myśliwska dwururka. Trzymał ją niezobowiązująco kolbą na ramionach więc lufa celowała w sufit ganku. Ale pewnie chciał pokazać, że stary nie jest sam i też w tym domu mają broń. I nie życzą sobie gości. Pies na podwórzu szczekał nadal dorzucając swoje ujadające trzy grosze do dość nerwowej atmosfery przed frontem domu.

Zatem był też synalek. Tylko jak do tej zgrai miał się ten, który porwał Anę? Czy tamci, gdy wysiedli, nie mówili czegoś o strzelaniu do brata? Chyba mówili… Ilu tych braci w takim razie było? Jako że żaden z dwójki mężczyzn na ganku nie był tym właściwym, trzeba było brać pod uwagę że minimum jeszcze jeden krył się wewnątrz domu. Do tego mogła dojść matka, a kto wie, może i jakaś córka lub dwie.

- Nie ma problemu - zapewniła Jess unosząc dłonie w górę i uśmiechając się nerwowo. Strużka zimnego potu spłynęła jej w dół kręgosłupa. Coś nerwowi ci mieszkańcy farmy byli. Nie mogła przeciągać dłużej tej wizyty bo to by się zbytnio podejrzane wydawało, jednak nie mogła zostawić braci samym sobie. Niestety, pomysły które jej się w głowie rodziły, a które miały za zadanie przyciągnąć uwagę mieszkańców farmy, były co najmniej samobójcze. Nie wszystkie jednak…

- Już mnie tu nie ma. Dzięki za info - rzuciła, z powrotem ładując tyłek na siedzenie karawanu. Nie mogła tej dwójki zaatakować w tej chwili, nie miała też bezpiecznych powodów by zostać dłużej. Bo wątpiła jakoś by potrzeba skorzystania z toalety przeszła. Zatrzasnęła za sobą drzwi wozu.

- Jeszcze jedno - rzuciła, kładąc dłonie na kierownicy i przygazowując nieco silnik co by był w razie czego gotowy do natychmiastowego startu. - Gdyby przypadkiem zawitała tu taka jedna trójka rodzeństwa, kobieta i dwóch mięśniaków, to byłabym wdzięczna za info. Do południa posiedzę tam - wskazała na osadę gdzie przecież musiał być jakiś przybytek uciechy ogólnej, otwarty nawet po tej całej ewakuacji. - Odpowiednio się odwdzięczę - zapewniła jeszcze, trzymając dłoń stale na rękojeści rewolweru, czego jednak tamci raczej nie mogli widzieć. - Miłego dnia życzę - zakończyła, dając im jeszcze krótką chwilkę na odpowiedź. Gdyby nadal nalegali na to żeby się oddaliła, miała zamiar zrobić dokładnie to o co tak mile prosili. Gdyby jednak swoimi słowami wzbudziła ich zainteresowanie, wtedy zamierzała, przy zachowaniu wszelkich środków ostrożności, przeciągnąć tą wizytę na tyle by dać braciom więcej czasu.

Dwaj mężczyźni na gangu wydawali się głównie zainteresowani tym by czarny karawan jak najszybciej odjechał z ich podjazdu. Nie zareagowali w żaden sposób by zachęcić gościa do dłuższej wypowiedzi czy zatrzymać go w inny sposób. Choć nie zrobili nic by ją zatrzymać. Pies gdzieś na podwórzu dalej szczekał. Jess usłyszała skrzypnięcie drzwi albo furtki. Choć jej samej nie widziała. Ale pewnie gdzieś z tyłu. Dalej nikt nie strzelał. Więc albo nadal nie wykryto chłopaków albo coś ich zatrzymało. W obydwu przypadkach jednak nie szło zgadnąć czy idzie im na dobre czy już mają tarapaty.

Jessica miała nadzieję że obaj zdążyli się już wycofać albo też wyczaić dobre miejsce na ukrycie się. Nie miała dalszych pomysłów odnośnie tego w jaki sposób zatrzymać tą dwójkę na zewnątrz. No, może poza jednym, ale ten był jak diabli ryzykowny. Nie tylko dlatego, że tamci mogli odpowiedzieć większą siłą ognia niż jej się wydawało że ją posiadają ale też dlatego, że na odgłos kłopotów u sąsiadów, mieszkańcy osady mogli w sobie odkryć ducha walki. Z dwójką farmerów mogłaby sobie jeszcze poradzić, z całą gromadą mieszkańców osady - już nie.

Machnęła tamtym i ruszyła powoli w drogę powrotną. Z nerwów ściskała kierownicę tak, że jej kostki palców pobielały. Co robić? Przewaga zasięgu jej Busha nad strzelbą była znaczna. Mogła z tego skorzystać. Tylko… No właśnie, nie obgadali tego wszystkiego jak należało, nie ustalili planu awaryjnego. Szlag by to trafił… Uderzyła dłonią w kierownicę. Ostre ukłucie bólu otrzeźwiło. Do cholery, po coś miała tą krowę, można ją przecież było wykorzystać nie tylko do wożenia tyłka. Zerknęła w lusterko. Nie była jeszcze tak daleko żeby tamci stracili nią zainteresowanie ani na tyle blisko by plan nie wypalił.

Bez dalszego zwlekania zaczęła powoli zdejmować nogę z gazu, wykonując przy okazji lekkie skręty kierownicą, jakby ów spadek mocy nie był celowy, a wynikał z problemów z wozem. Ujechała jeszcze z metr po czym stanęła. Nie miała ze sobą narzędzi co było w tej chwili idealne. Zgarnęła Busha i wysiadła, ostentacyjnie trzaskając drzwiami. Udając brak zainteresowania farmą, przeszła na przód karawanu. Jeżeli dobrze obliczyła czas to powinno się jej udać zmajstrować drobną usterkę, szybką do naprawienia ale która by wyglądała na faktyczną awarię. Jeżeli oczywiście tamci się jej problemami zainteresują. Jeżeli nie, to nie było sensu kombinować. Liczyła jednak że fortel się uda i da chłopakom dodatkowy czas. Jeżeli nie… Cóż, Busha miała pod ręką, a ponoć kto nie ryzykuje ten i nie żyje…
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
Stary 29-09-2017, 21:06   #93
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 19





Kobieta która wcześniej kłóciła się z Toddem i jego kumplami teraz też wydawała się najbardziej rozmowna. Też najbardziej wylewnie dziękowała młodszej kobiecie która chyba jej zaimponowała jak tak sprytem i bez żadnej przemocy spławiła czwórkę uzbrojonych cwaniaczków.
- Dobrze zrobiłaś kochaniutka, z nimi zawsze są same kłopoty. Banda nierobów! To nie są źli chłopcy ale jak tak dalej pójdzie to nic dobrego z nich nie będzie i pójdą na zmarnowanie. - pokręciła głową łapiąc delikatnie młodszą kobietę w przyjazny uścisk. Inne kobiety i dzieci wyrażały się podobnie ale właśnie ta starsza już kobieta zdawała się wyrażać myśli i uczucia większości grupki.

Co do wiadomości o rzece już tak wesoło i różowo nie było. Wiedza gdzie jest rzeka była dość powszechna u tubylców i najprościej było tam dotrzeć drogą na południe. Dokładnie tą samą jaką w pośpiechu jechali w nocy a obecnie była zalana tak samo jak cała okolica. Samochodem to było z kwadrans lub dwa. Zazwyczaj. Przejechać tamtędy czy się da tego ni wiedział nikt. W nocy wszyscy drżeli i trzęśli się ze strachu czy kolejna fala ich nie zmiecie z powierzchni ziemi a rano przybyli tutaj by zdobyć zapasy wody na drogę. Czy ktoś bowiem postanowił jeszcze zostać czy już wyjechać czystej wody potrzebował. Kobieta o imieniu Sharon jednak bardzo wątpiła czy na południu, w stronę rzeki dałoby się swobodnie przejechać. Im bliżej rzeki raczej zniszczenia powinny być większe a nie mniejsze. Mewa i Rononn odradzali wschodni kierunek. Tam, wcale niedaleko, była Mississippi. Poza swoim słynnym na całe ZSA toksycznym ściekowiskiem była to zwyczajnie ciężka do pokonania przeszkoda wodna. Właściwie bez jakiegoś pływającego sprzętu niezbyt co było liczyć na to, że komuś się ta sztuka uda.

Największe nadzieje miejscowi wiązali z kierunkiem zachodnim i północnym. Na północ wiadomo, przeciwieństwo południa więc tam powinno być i mniej wody i mniej zniszczeń. Ale na północy do Mississippi dobijała White River a na zachodzie Bayonet River. Jak wyglądały obecnie te rzeki tego nikt nie wiedział bo nikt jeszcze nie zdążył tam wyruszyć. Pazur przysłuchiwał się rozmowie i najwyraźniej zastanawiał się co dalej począć. Angie zmieniła go przy pompie i pompowała kolejne pojemniki podstawiane przez pozostałą trójkę z ich paczki. Wtedy gdzieś zza budynku doszedł odgłos silnika. Diel. Ciężki. Tak brzmiało to na ucho dziewczyny z Detroit. Potwierdził to charakterystyczny syk hydraulicznych hamulców. Tak dobrze znany z ciężarówek czy autobusów a bardzo rzadko stosowany w mniejszych maszynach. Miejscowi też podnieśli głowy w stronę budynku przez jaki niedawno przeszli chyba wszyscy łącznie z grupką przybyszy pompujących obecnie wodę. Też wydawali się nie spodziewać kogoś jeszcze.

Nowi goście nie dali na siebie zbyt długo czekać. Wewnątrz budynku dały się zauważyć najpierw skryte w półmroku cienia sylwetki a potem i całe postacie jakie tak samo jak wszyscy dotąd wyszły na zalane wodą powodziową podwórko.


- Piaskowe Psy! - syknęła z przejęciem Melody i nie czekając aż tamci wyjdą na podwórze czmychnęła rozchlapując wodę w przeciwną stronę. Chyba nie tylko ona rozpoznała z kim mają do czynienia bo spora część zebranych ludzi nagle podobnie zaczęła drałować przez wodę na placu oddalając się od pompy. Obcy byli uzbrojeni. Bezczelność i śmiałość widać było w ich ruchach i spojrzeniach. Mieli noże, pałki, maczety, gazrurki. To trzymali w rękach machając tym wesoło i żwawo na lewo i prawo. Ale też w przeciwieństwie do Todda i jego kumpli mieli też klamki i dwururki. Niezbyt to dorównywało siłą czy zasięgiem ognia do karabinków jakie mieli Angie i Sam ale na takie krótkie odległości jakie były na tym placu to się wyrównywało. Zwłaszcza, że szło ich z pół tuzina na sam plac a jeszcze paru zostało przy wejściu na plac jakby chcieli mieć je pod kontrolą. Gromadka nieuzbrojonych kobiet i dzieci próbowała usilnie zejść im z drogi.

- Teraz to nasz teren! Wszyscy wypierdalać!
- wrzasnął jeden z tych co weszli na podwórko dla zachęty wykonując łuk trzymaną maczetą. Kobiety, wyrostki i dzieci zdawały się chętnie korzystać z tego “zaproszenia”.

- Angie na górę! Jestem na jedynce! - wujek skorzystał z zamieszania i syknął cicho do nastolatki. Miała okazję zmyć się razem z innymi od pompy. A jedynką nazywał pewnie pierwszy kanał w krótkofalówce. Rodzeństwo popatrzyło niepewnie i z wyraźną obawą tak na Pazura jak i na tych nowych intruzów. Mewa już robiła pierwsze kroki by udać się z innymi z dala od pompy. Rononn chyba jeszcze się wahał czekając na reakcję stopniałej przy pompie grupki.

- Hej wy na co czekacie! Wypierdalać! - ten z maczetą zorientował się widocznie, że nie wszyscy opuszczają plac i tak ważną pompę jak sobie tego zażyczył. Był drobniejszy od rosłego Pazura ale przewaga liczebna widocznie dawała mu poczucie swobody. Widząc jawną agresję pod adresem “pompiarzy” Mewa posłuchała głosu rozsądku i zaczęła drałować przez oporną wodę by skryć się w budynku.

- Spokojnie. Zaraz skończymy i sobie pójdziemy. - wujek Angie wydawał się jako jedna z niewielu widocznych osób zachowywać spokój. Wykonał lekko uspakajający gest otwartymi dłońmi ale gdy je opuścił, położył je na karabinku. Oczy tego z maczetą powędrowały podobnie najpierw na jego twarz, potem dłonie i wreszcie broń jaką prawie już trzymał w dłoniach. Broń widocznie zastopowała go na chwilę. Drugi z bejzbolem i dwururką niedbale wsadzoną w pas spodni trzepnął go w ramię i wskazał na rękaw Sama. Ten na którym miał naszywkę tarczy przeoranej przez trzy szpony. Oznakę Pazurów.

- Już skończyliście. Wypierdalać albo was tu wypierdolimy! - po chwili zwłoki ten z maczetą podniósł wzrok znowu na twarz Pazura. Mówił agresywnie i pewnie a wtórowała mu podobna postawa jego ludzi.

- No a widać macie tu coś fajnego do przepierdolenia. - zarechotał jeden z jego ludzi wskazując na kobiece sylwetki. Pazur cmoknął jakoś mało sympatycznie i dał się słyszeć charakterystyczne kliknięcie zamka odbezpieczanej broni. Tamci przestali się śmiać i zacisnęli szczęki ze złymi spojrzeniami utwkionymi w najemniku





Jessica nie była pewna co ci dwaj na ganku pomyśleli sobie o jej fortelu. Ale widziała jak zareagowali. Chwilę patrzyli na nią krytycznym wzrokiem gdy wysiadała z auta i podnosiła maskę. Uwierzyli? Nie uwierzyli? Ten starszy pokręcił głową i powiedział coś do tego młodszego wracając do wnętrza domu. - Masz papierosa by zabrać stąd tego gruchota! Jak chcesz to ją pchaj ale ma cię tu nie być! - krzyknął ten młodszy. Jakby na potwierdzenie wyjął z kieszeni paczkę i nieśpiesznym ruchem zaczął zapalać papierosa. Nie wyglądało by nagle zaczął żywić jakieś cieplejsze uczucia i chęci pomocy dla nie zapraszanego gościa ale też nie kwapił się by ją poganiać czy odganiać. W głosie i sylwetce wyraźna była jednak doza podejrzliwości i niechęci.

Jessica znała się na naprawach na tyle dobrze, że bez problemu mogła symulować naprawę. Właściwie to nawet zwykłe czyszczenie nieużywanego od lat silnika też było jak najbardziej na miejscu i nie tylko powinno wyglądać sensownie ale naprawdę było sensowne. A rano nie zdołała tego zrobić jak należy. Facet na ganku palił papierosa nie kwapiąc się coś do opuszczenia tego ganku ani by podejść do niej ani by wrócić do domu. Nie była jeszcze pewna co by miał zamiar zrobić jak skończy tego papierosa. Zdziwił się, że wyszła naprawiać auto z karabinem na plecach? Nie zdziwił? Gdzie poszedł ten stary? Czemu te psy nadal szczekają? Nadal nic nie wiedziała!

Wreszcie zaczęło się coś dziać. Choć z początku nie było wiadomo co to jednak jakiś męski głos zaczął krzyczeć coś. Brzmiało dość alarmująco. Psy też zaczęły szczekać inaczej. Jakby je ktoś spuścił ze smyczy. Facet na ganku podszedł do rogu budynku i wyjrzał jakby chciał zobaczyć co się dzieje na podwórku. Wtedy padł strzał. Zaraz potem następne dwa. Broń krótka. Pewnie w psy bo zlało się w skowyt pewnie trafionego zwierzaka. Szybkie strzały z broni krótkiej.

- Obcy! Obcy w zagrodzie! - zaczął krzyczeć ktoś na podwórzu. Facet, jedyny jakiego teraz widziała Jess, ten na rogu budynku rzucił precz papierosa i odwrócił się. Nie była pewna czy do niej czy po prostu chciał wbiec do domu. Dzieliło ich jakieś dwa, trzy tuziny metrów. Dla strzelby już był to zauważalny dystans dla Busha niezbyt. Ale Busha miała na plecach i nim by go zdjęła to tamten mógł dobiec do drzwi, zeskoczyć za róg i zniknąć jej z widoku, nawet wskoczyć przez jakieś okno do środka albo strzelić do niej. Karawan nadawał się przyzwoicie na improwizowaną barykadę z dobrym widokiem na front domu. Ale też samemu było dość trudno przemieścić jeśli strzelanina rozpocznie się na dobre.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 07-10-2017, 06:56   #94
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Widok środkowego palca był odpowiedzią na czas, który otrzymała od synalka. Z głową pod maską karawanu, co rusz zerkała w jego stronę, próbując obmyślić kolejne kroki. Źle się stało że starego z powrotem wciągnęło do środka, ale chwilowo nie miała pojęcia jak go z tego środka wyciągnąć. Strzelanie do jego latorośli wydało się chwilowo przesadą, którą to wolała zostawić na później. Póki co zajęła się czyszczeniem silnika. Skoro papierośnik i tak nie widział dokładnie co robiła, to mogła ten czas wykorzystać z pożytkiem dla wszystkich. Miała nadzieję, że chłopaki radzą sobie jakoś, chociaż to ujadanie kundli nie wróżyło niczego dobrego.

I nic dobrego nie wyszło. Krzyki, a później strzały świadczyły tylko o jednym. Bracia zostali odkryci. Czy obaj, czy tylko jeden z nich, nie miało dla Jess znaczenia. Rodzina była w potrzebie więc należało działać. Wyjścia widziała trzy. Jednym była ucieczka, drugim było sięgnięcie po rewolwer i strzelenie do synakla, a trzecim było zgarnięcie Busha i unieruchomienie wozu ich przeciwników. Co prawda mogli mieć konie, ale jako osoba żyjąca w otoczeniu tych zmechanizowanych, to w nich widziała większego wroga. Pierwsza opcja nie wchodziła w grę. Nie zostawi Lestera i Simona samych sobie. Zostawały zatem dwa ostatnie, przy czym jedno nie bruździło zbytnio drugiemu.

Podjąwszy szybką decyzję, zabrała się za realizację planu. Najpierw trzeba było się znaleźć we względnie bezpiecznym karawanie, następnie wycelować w opony samochodu, a następnie strzelić i przygotować się do oddania kolejnego strzału gdyby zaszła taka potrzeba, a znając życie zajść miała.

Zaczęło się! Jess ruszyła biegiem w stronę karawanu zamykając wcześniej z trzaskiem maskę. Drzwi zgrzytnęły i mogła jedynie modlić się by w tym krytycznym momencie wsiadania do auta nie oberwać śrutem w plecy. Ale poczuła za nimi skrzypiące siedzenie karawanu a nie wiązkę śrutu. Zaraz zamknęła drzwi. Odpaliła kluczykiem pojazd licząc, że tym razem odpali bez zgrzytów. Tak! Bogowie motoryzacji chyba mieli swój dobry dzień bo karawan zgrzytną silnikiem. Teraz mogła spojrzeć w bok, przez okno. Tamten tubylec chyba sądził, że ucieka od strzelaniny by nie strzelał do niej. Właściwie to też skoczył robić swój ruch. Dokładniej wybiegł z ganku i znikał właśnie za rogiem. Tam też od podwórka dalej ktoś krzyczał, poganiał, nawoływał, alarmował i groził. I dalej ktoś strzelał. Wydawało sie wpasowywać idealnie w obrazek obrony napadniętego domu. Ale lwia część akcji działa się na podwórzu więc była niewidoczna dla Jessici.

Wystawiła rewolwer Combata przez okno. Wymierzyła. Cel jaki obrała, opona samochodu, był dość mały. Podobny do ludzkiej głowy. Czyli dość trudny do trafienia. Strzeliła i jej dłońmi nieźle rzuciło gdy pocisk .357 Magnum opuścił lufę. Bębenek przekręcił się podając pod wlot lufy kolejny pocisk. Pierwszy jednak nie trafił. Wzbił jakieś błoto w pobliżu koła obranego za cel ale poza tymi rozbryzgami żadnej krzywdy pojazdowi nie uczynił.

- Ty dziwko! Ona jest z nimi! - ledwo przebrzmiały strzał gdy ten syn gospodarza ledwo widocznie zniknął za rogiem powrócił i chyba się zdziwił, że ta dziwna obca jednak jest tak podejrzana jak chyba mieli na nią namiar od pierwszego wejrzenia. Ale zdziwienie szybko zastąpił ołów. Facet częściowo skitrany za rogiem budynku wycelował swoją dwulufową strzelbę w karawan albo Jessicę. Z tych dwudziestu czy trzydziestu kroków dziewczyna miała wrażenie, że celuje prosto w jej głowę!

Szlag… Cholera by to… To chyba nie był jej dzień… W ułamkach sekund, które przemykały wesoło obok, podjęła decyzję co do dalszych działań. Pewnie, mogła strzelać do faceta i liczyć na to, że jej szybkość i celność będą lepsze niż jego. Tyle że wolała nie ryzykować. Strzelba, jak i jej rewolwer, miały niezbyt duży zasięg, w przeciwieństwie do Busha. Tego jednak nie miała w tej chwili w dłoniach, a to on wszak był jej głównym atutem. Nie marnując zatem więcej czasu, zamiast nacisnąć spust, wcisnęła gaz do dechy. Najpierw trzeba było zwiększyć dystans, później eliminować cele… Że też nie pomyślała o tym od razu…
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
Stary 07-10-2017, 20:45   #95
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
Dobra woda przyciągnęła niemiłych ludzi z bronią, jak wodopój przyciągał zwierzęta na pustyni… podobno. Tak dziadek mówił, a on był przecież najmądrzejszy. Co prawda na ich pustyni oprócz piachu, kamieni i morderczego upału nie zdarzały się wodopoje, bo i zwierzątek dużych brak, o dobrej wodzie nie wspominając. No ale dziadek opowiadał i uczył Angie wielu rzeczy. Wbijał do głowy aż zapamiętała, dlatego też chciała jak najszybciej odejść. Nabrać zapasów i się wycofać, przyczaić. Rozpoznać teren i tych co na nim żerują. Wiedzieć ilu ich jest, jaką bronią dysponują, gdzie maja legowiska, a potem. Potem mogli się zasadzkować, ale nie teraz.
- Ostrożuj - rzuciła do wujka i przechodząc obok ścisnęła go za rękę. Na więcej nie mieli czasu. Razem z tłumem wycofała się, idąc tam gdzie poprzednio bezpieczyła teren przed ludźmi z pałami i maczetami. Ci nowi byli gorsi - mieli broń palną i dlatego powinni iść na pierwszy cel. Gdy już wbiegnie na piętro - drogę znała, ale póki gadali - być cicho, ostrożnie się schować. Żeby nie zobaczyli.

Angie nie mogła zająć tego samego miejsca co wcześniej. Bo właśnie z tamtej strony wychodzili i wyszli co nowi. Ale za to udało jej się zająć podobne miejsce po przeciwnej stronie. Teraz pompę miała trochę bardziej po “swojej” stronie niż wówczas. No i widziała sylwetki Rononna, Vex i wujka od strony pleców. A tych nowych w większości od frontu.

Nastolatka miała na tyle doświadczenia w walkach i polowaniach, że szybko ogarnęła całość sceny. Nie było dobrze. Ci miejscowi widocznie się ich bali. Bo ledwo pokazali się i pomachali bronią i matki z dziećmi powszechnie czmychnęły. Jeszcze słyszała chlupot wody jak się oddalają na zewnątrz. Nikt z nich jednak chyba nie miał żadnej pały, maczety ani tym bardziej broni. Nie mogli się równać z tą bandą. Ale gdy zwiali właściwie jedynymi poza tymi z bandy została ta trójka z jaką nastolatka tutaj przyjechała. I na nich teraz skupiła się cała uwaga tych nowych.

Wujek wodził po najbliższych lufą swojego karabinku. Jak miał ustawiony na triplet to jak trafiłby kogokolwiek to byłoby z nim z głowy. Ona zresztą ze swoim karabinkiem miała podobnie. We dwójkę zawyżali więc tutaj średnią siły ognia. Ale Vex miała tylko pistolet to już było bardziej podobne do tego co mieli tamci. No i tamci byli rozproszeni. A wujek mógł strzelać naraz tylko do jednego z nich. Zaś w tym samym czasie ich przewaga liczebna robiła swoje i mogli strzelać do niego z wielu luf. Walka zapowiadała się krwawo. Jakoś przeciwko ilości. Gdyby wybuchła tak jak teraz to marne były szanse, że wujek czy Vex wyjdą bez szwanku. Wujek miał większe szanse bo większość strzelców strzelała w środek sylwetki a on tam miał pancerz. Kule z pistoletów czy śrut ze strzelb raczej chyba nie powinien go przebić a to właśnie widziała u tych na dole. No ale zawsze mógł oberwać gdzie indziej.

Było też ryzyko zwarcia. Dwóch z tamtych stało tak blisko wujka i Vex, że ci prawie ich zasłaniali. Zwłaszcza wujek tutaj nieźle blokował widok. Ci dwaj mieli szansę zaatakować od razy wręcz. Gdyby się im udało dałoby to czas na reakcję reszcie. Nie było więc dobrze. Ciocia Vex próbowała coś wytargować z wodą i czasem. Ale niezbyt jej dobrze poszło. Ci byli na najlepszej drodze by się jednak z tą trójką przy pompie rozprawić. Sięgali po broń. Żaden jej chyba nie zauważył. Jednak z raz jeden z nich chyba prześliznął się po niej wzrokiem. Też jej chyba nie zauważył skupiony na tym co się działo niżej i bliżej niego. Jednak było ich tam na dole tylko, że było ryzyko iż któryś w końcu pechowo spojrzy na nią akurat jak będzie patrzeć na co innego. Ale teraz sytuacja była tak napięta, że każdy strzał mógł się przerodzić w regularna jatkę.

Gdzieś na dole musiała być Mewa. Nastolatka nie widziała jej ale pewnie była gdzieś piętro niżej. Słyszała jak szeptem wołała Rononna pewnie uznając sprawę za niewartą świeczki ani kulki. W jednym z bocznych okien dostrzegła też ciemną czuprynę. W półmroku nie była pewna koloru ale ktoś tam był na piętrze. Chyba kobieta. Chyba Melody choć nie była pewna. Obserwowała na krótki moment co się dzieje na podwórzu i zaraz chowała się z powrotem widocznie nie chcąc być zauważona na dole.

Źli ludzie nie odchodzi ot tak - Angie wiedziała to aż za dobrze. Jasne, mogli sobie iść, ale tylko w jeden sposób. Nogami do przodu. Dlatego blondynka poprawiła radyjko i w ciszy wzięła na cel niemiłego pana stojącego na lewo od wujka. Czekała na znak, rozkaz. Albo pretekst - znała to słowo.
I chciała ich utrupić, bo byli niemili na dla wujka i cioci.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline  
Stary 08-10-2017, 11:46   #96
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację

Vex z niepokojem przysłuchiwała się kobietom. Na razie wychodziło na to, że będzie miała spory problem ze znalezieniem Puzzla i dostarczeniem mu przesyłki. Do tego była sprawa wyprawy do Teksasu. Zawalona fucha strasznie ją irytowała. A mówili najpierw rób swoje a potem baw się w pomaganie. Spoglądając na Sama nie mogła powiedzieć, że bardzo narzeka na skutki, ale świadomość leżącej w jukach przesyłki jakoś jej ciążyła.

Jej rozmyślania przerwał widok ładującej się na plac bandy. Od razu pomyślała o tym, że ma przy sobie tylko pistolet. Jednak co ważniejsze, jeśli Piaskowe Psy miały ciężarówkę, mogła być w lepszym stanie niż złomek jakim tu przyjechali. Był tylko jeden problem… to może kilka problemów. Vex rozejrzała się, za jakąś osłoną w pobliżu pompy jednocześnie starając się ocenić z iloma świrami mają do czynienia.

- Chłopaki dajcie nam kilka minut i spadamy. - Uśmiechnęła się do bandy szukając w niej kogoś kto mógł być głową.

Facet który był w tej bandzie od gadania roześmiał się bezczelnie i groźnie. Łypnął na Vex bardzo nieprzyjemnym wzrokiem. Jaki nigdy kobietom nie wróżył nic dobrego gdy facet na nie tak patrzył. Intencje i potrzeby tej bandy były aż nadto czytelne. Chcieli to zrobić. Chcieli tu zrobić rozróbę. Chcieli zabawić się z Vex czy jaką tam laska by im wpadła w ręce. Ale był ten M 4. Już jawnie wycelowany w pierś tego od gadania. Był ten wysoki, umundurowany Pazur. Więc rachunki robiły się nie takie oczywiste. Vex była kobietą, miała tylko klamkę taką jak i oni mieli czy coś podobnego no i ich było znacznie więcej. Jakby dobra nie była w te klocki nie dałaby im wszystkim rady. Ale był ten M 4. I umundurowany Pazur. To komplikowało liczenie. Ich nadal było więcej. I jasne było, że Pazur choćby nie wiadomo jak dobry był to nawet tym M 4 nie zdoła pozabijać ich wszystkich nim oni odpowiedzą ogniem. Ale jednak kogoś pewnie by zdążył. Nikomu się pewnie nie spieszyło być tym kimś.

Vex próbowała być miła. Przemówić do rozsądku. W końcu to parę chwil. Trochę wody a nie wszystko. Powinno brzmieć rozsądnie. Ale też byłoby oznaką słabości bandy. Zrobili porządek wyrzucając miejscowych i nagle mieliby ustąpić przed jakąś dwójką czy trójką co dorwali się do pompy przed nimi? W Det też tak to działało. O wodę, o paliwo, o skrzynki z ammo, o części, o cokolwiek. Hardy Pazur pewnie ich jątrzył. Ale on też jeszcze hamowął przed wzięciem tego co chcą tu wziąć. Czuła jak tracą. Czas, moment wahania, przewagę. Łapy tamtych coraz wyraźniej zaciskały się na kolbach i uchwytach broni. Z każdą chwilą odzyskiwali rezon. Z jednym czy dwoma pewnie by było łatwiej. Nie czuliby się tak silni w bandzie. Ale zdawali się zdominować te podwórze samą swoją liczbą. Broń mieli trochę jak ona ale pewnie żadna nie umywała się do karabinka Sama. Ale jednak każdy z nich miał broń i wszyscy tutaj wiedzieli, że na raz i grupowo to daje ogromną przewagę nawet nad najlepszym ale pojedycznym czy dwójką strzelców. Nabierali więc odwagi. Zdawali się być skłonni zaryzykować konflikt z grupką przy pompie.

- E tam mała fajna jesteś to gdzie tam będziesz spadać. Zostaw tego palanta i chodź z nami. Zabawimy się. Się uwiniesz i będziesz miła to niech oni spadają w spokoju. - wyszczerzył się ten wygadany rechocząc się przy tym obleśnie. Rechoty jego pobratymców też brzmiały podobnie. Czuli swoją siłę w zestawieniu z wątłą liczebnie grupką przy pompie. Rononn wyglądał jakby lada chwila miał zwiać bez względu na to co się wydarzy. To widać nie było a jego nerwy. Za to Sam wydawał się być nieugięty. Lekko uniósł karabinek tak, że lufa zamiast celować w pierś tego wygadanego celowała teraz w jego twarz. Ale przez to, że celował w niego nie mógł celować w innych. I wszyscy o tym tutaj świetnie wiedzieli. Lufy z kabur i pasów wysuwały się coraz bardziej.

Vex jakoś nie widziało się dawanie dupy ani gadule, ani jego kumplom. Tym bardziej, że jakoś wątpiła by kiedy będą się nią zajmować, puszczą spokojnie Sama i resztę. W Det zgarnęli by laskę, a potem wystrzelali resztę gdy szefu się odsunie. Był jeden problem, jej broń była w kaburze. Będzie mogła z niej skorzystać tylko jeśli nie zabiją jej pierwszym strzałem.
- Tak się składa, że ten “palant” jak to go określiłeś jest dla mnie bardzo ważny. - Vex nie pozwoliła by uśmiech odpłynął z jej twarzy, teraz jednak skupiła się na gadule. Ściszyła głos tak by tylko stojące obok niej pieski mogły ją usłyszeć. - Jest was dużo chłopaki, jak zaczniemy strzelać zrobi się krwawo, ale pomyślcie kto padnie jako pierwszy? Podpowiem ty i twój stojący obok kumpel. Nie nacieszycie się ani moją dupą ani wodą. Więc może pomyśl kreatywnie i jakoś wyhamuj zapędy swoich kumpli.

Motocyklistka, czuła że to gadanie zaraz się skończy i raczej nie przyniesie żadnych sensownych efektów. Jej dłoń powędrowała w kierunku schowanej z kaburze klamki.
 
Aiko jest offline  
Stary 09-10-2017, 20:48   #97
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 20




Sytuacja wisiała na ostrzu noża. Dwójka osób przy pompie była wyraźnie mniej liczebna od nowoprzybyłych ale ich stanowczość i wycelowane M 4 kazały zastanowić się Psom czy warto. Czuli się pewnie i sprawiali wrażenie, że chętnie zrobiął użytek ze swoich pał, maczet i spluw. Ten od gadania roześmiał się w końcu słysząc odpowiedź Vex.

- Oj skarbie jak tu zacznie ołów latać to w waszą stronę też. Czyli w stronę twojej zgrabnej dupki również. A wierz mi szkoda by mi jej było i wolałbym ją podziurawić czym innym no ale jak się upieracie robić problemy… - facet jeszcze mówił. Jeszcze nikt nie strzelał. Rozłożył ramiona z pustymi jeszcze dłońmi w minie i geście “no co ja mogę?”. Vex było ciężko przebić się przez jego pewność siebie płynącej z silniejszej pozycji w tych negocjacjach. Musiał wiedzieć, że stoi na pierwszej linii strzału tak samo jak i ona i Sam przy pompie. Na co liczył? Że jednak ich nastraszy na tyle, że podkulą ogony i zabiorą się jak inni? Widziała jak już prawie każdy z nich miał broń na łapie, jak palce gmerały przy bezpiecznikach. Szykowali się na rozróbę. Czy była przesądzona? Czy zdecydują się rozwalić krnąbrną dwójkę jaka postawiła się im okoniem? Czy nie. Czy znajdą jakiś pretekst by wyjść z tego cało. Nie było wiadomo. Wiadomo było, że walka wybuchła.

- Krew na kielich krwi! - gdzieś tam dalej, jakby zza budynkiem może przy samochodach jakie tam zostawili, rozległ się opętańczy wrzask Rogera. Brzmiało jak zawołanie wojenne ogłaszające czas walki.

- Khainici! - krzyknął któryś z Psów ale wszyscy wydawali się kompletnie zaskoczeni tym zewem bojowym. Przez moment ludźmi na placu targnęła niepewność i sprzeczność uczuć pomiędzy dwójką przy pompie jaka prosiła się o kłopoty a kimś na zewnątrz kogo najwidoczniej znali i nie kojarzyli zbyt dobrze. Wujek Angie też chyba był zaskoczony nagłym pojawieniem się Rogera. Ale moment chaosu sprzyjał sianiu ołowiu. Albo komuś puściły w końcu nerwy bo nagle wszyscy zaczęli strzelać do wszystkich.

Vex też dała się zaskoczyć temu zamieszaniu jakie wywołał okrzyk Rogera i odgłosy walki z zewnątrz budynku. Ale tylko na moment. Zaraz zdołała wyszarpać swoją Berettę i odbezpieczyć ją gdy wówczas jeden z Psów wyszarpał swój pistolet o moment wcześniej, strzelił i trafił. Motocyklistka poczuła jak rozpalony ołów trafia ją w udo. Ale miała już broń w ręku!

Sam zareagował zaraz potem widać też nie spodziewał się takiego zamieszania. Wystrzelił ze swojego karabinka do tego wygadanego. Ale pośpiesznie wycelowany triplet przeszedł gdzieś nad nim rozbijając nieszkodliwie tynk gdzieś na ścianie. Sam wygadany który dotąd się szczypał tak jak i najbliższy kolega gmerać przy kaburze pod lufą karabinku teraz klnąć wyszarpał swój pistolet. Zaś kolega okazał się całkiem szybki bo wyrwał rewolwer i strzelił do najemnika. Wujek Zordon jęknął gdy rewolwerowa kula trafiła go w nogę. Wówczas tego rewolwerowca trafił triplet Angie. Trzy pociski przebiły się przez ludzkie ciało na wylot wyszarpując wnętrzności z brzucha aż na plecy. Trafiony Pies upadł w wodę trzymając się za brzuch ale nie miał siły nawet wrzeszczeć. Zajęczał cicho i dogorywał.

Rononn chyba naprawdę był tylko mechanikiem pokładowym bo gdy zaczął latać ołów zaczął co sił w swoich patykowatych nogach biec ciężko przez wodę by skryć się z odkrytego placu wewnątrz budynku. Angie i Vex kątem oka widziały jak ktoś wychylił się z okna na piętrze i strzelił z pistoletu do któregoś z Psów. Chyba Melody. Nią zajęli się ci dwaj ze strzelbami jacy zostali przy północnych oknach budynku. Strzelali szybko i bez celowania ot, zwykła reakcja na ruch i wrogi ogień. Jeden z jakimś pompkowym obrzynem wycelował i nic się nie stało za to on zaczął klnąć uderzając bronią o parapet. Ale drugi z oberżniętą dwururką strzelił. Ołów pomknął w okno rozbijając się chmurą skumulowanych śrucin na suficie piętra. Ale też i zahaczył o Melody. Dziewczyna wrzasnęła rozpaczliwie i upadła na plecy znikając z okna i widoku. Upadając trzymała się za szyję. Jeśli dostała w szyję to szanse na przeżycie miała nikłe. Jeden z Psów zaczął biec w stronę zachodniego skrzydła budynku pewnie by zyskać jego osłonę tak samo jak Rononn tylko gdzie indziej. Pozostali mieli już broń w łapach i byli gotowi do jej użycia.




Jessica zaczęła zgrzytać skrzynią biegów ale dawno nie odpalana, czarna maszyna reagowała złośliwie opornie. Ale jednak z każdą sekundą nabierała prędkości zwiększając coraz bardziej odstęp od strzelca ze strzelbą. Miała o co walczyć nawet dość mułowatą bryką bo widocznie do bicia rekordów prędkości ten karawan nie został skonstruowany. Ale też i strzelb nie projektowania do strzelania na rekordowo dalekie odległości.

10 km/h. Tyle miała na liczniku czarna maszyna gdy tamten gospodarz wystrzelił po raz pierwszy. Chmara śrucin momentalnie ścignęła karawan. Ale to Jess nie dziwiło. Te ołowiowe drobinki w sekundę mogły pokonać i 200 i 300 m. A ta czarna kalabryna ile? Kilka? Przynajmniej teraz gdy się dopiero rozpędzała. Chmara śrucin jednak śmignęła za oknem trafiając w nie wiadomo co ale na pewno nie w nią ani w samochód.

20 km/h. Tyle zauważyła na liczniku rusznikara gdy brała zakręt. Przy takiej prędkości nie było co zwalniać jeszcze bardziej z powodu tego zakrętu. Po lewej stronie* miała już ten lasek jakim chłopaki pewnie przeszli wcześniej by podkraść się pod gospodarstwo. Wtedy też huknął kolejny strzał strzelby ale tym razem śrut rozbił tylną szybę, wbił się po wnętrzu szeroką chmarą, trafiał w oparcie siedzeń, zagłówki, reszki trafiły w deskę rozdzielczą ale też i ramię kierowcy. Na szczęście odległość i szyba wytraciły znacznie pęd śrucinek więc choć szarpnęło jej ramieniem to rana nie była poważna ale wgryziony w ciało śrut piekł jak cholera.

30 km/h. Zdołała odjechać od rogu budynku gdzieś na pół setki metrów, może i więcej. Strzelec przerwał ostrzał i stał na rogu ładując strzelbę. Dobrze więc przyjrzała się wcześniej broni, że była to dwururka na tylko 2 naboje. Ale do walki dołączył nowy strzelec. Nie widziała go w lusterkach za sobą ale musiał być gdzieś na górze bo wiązka śrutu potężnie grzmotnęła w dach maszyny. Na szczęście blachy karawanu zatrzymały wiązkę.

Wtedy też zauważyła za sobą, po prawej sylwetki. Dwie. Jedna dźwigała trzecią. Stały na rogu stodoły. Lester i Simon! I pewnie Ana! Musieli jakoś obiec stodołę dookoła. Pewnie nie chcieli ryzykować biegu przez podwórko pod lufami domowników. Mieliby wówczas wdzięczny cel podobny do blaszanych kogucików w wesołych miasteczkach. Ale teraz dzieliło ich jakieś pół setki metrów, może i setka od rufy odjeżdżającego karawanu. Przed budynek raczej nie wybiegną bo był tam otwarty teren i słabo z osłonami. Wyższa sylwetka, Lester, coś machał w stronę drzew po prawej**. Były o niebo rzadsze niż te po lewej dlatego wcześniej poszli tak a nie inaczej. Ale o niebo bogatsze w zasłony i osłony niż teren przed frontem budynku. Tylko dobiec tam trzeba było przed odkrytą drogę.
*Kierunki wedle położenia postaci, na exel ten lasek byłby po prawej a samochód jechał “w dół”.
**Kierunki wedle szkicu w exel czyli prawo/lewo to prawo/lewo na mapie.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 14-10-2017, 01:24   #98
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
Dużo ruchu, hałasu. Gorąca i osiadającej na skórze wilgoci. Huk broni, krzyki, zapach palonego prochu i świeżej krwi wsiąkającej w piach. Źli, agresywni ludzie nie odstąpili, a mogli. Wtedy nikt nie musiałby umierać, ale… świat ludziów tak nie działał. Angie przekonała się o tym już jakiś czas temu, jeszcze na pustyni. Wtedy co prawda nie wujek, a ona prosiła… i tak nie posłuchali. Widziała jak wujek sięgnął po broń, wtedy strzeliła. Ze swojego miejsca na piętrze miała dobry widok. Kolba karabinu uderzyła ramię, a siła odrzutu zatrzęsła całą bronią. Utrzymała ją jednak, nic strasznego. Przyzwyczaiła się.
W głowie słyszała lekcje dziadka: znajdź osłonę, przyczaj się, namierz i wyeliminuj. Przemieść się, znajdź osłonę, przyczaj się… tak też zrobiła. Zapomniała tylko o jednym.
Już nie była sama.

W całej zawierusze, ze swojego bezpiecznego w miarę punktu, blondynka widziała jak knuja łapie się za szyję i pada gdzieś poza widok. Patrzyła jak krew gęste krople krwi jej opiekuna padają w złą wodę, mieszając się z krwią cioci.
“Skorzystaj z zamieszania, nie rób niczego pochopnie. Działaj według planu. Wróg nie zajmuje się tobą, wykorzystaj to” - prawie mogła usłyszeć starczy skrzek przy uchu.
Tak, to było dobre. Mądre jak dziadek. Ale… zawsze było jakieś ale.
Nie mogła pozwolić żeby źli ludzie utrupili wujka, albo ciocię! A było ich tak dużo i mieli broń! Nie było czasu na dokładność jeżeli nie chciało się potem zagrzebywać najbliższych w brudnym piasku… i jeszcze pan z obrazkami! Też tam gdzieś był! Słyszała jego głos! Też walczył!
- Patyk leć do Melody! - krzyknęła gdzieś w głąb budynku, gdzie schował się wysokościowy monter. Sama w tym czasie wzięła na cel tych niedobrych panów po prawej stronie. Tej samej, gdzie padła knuja, tylko dalej. W budynku. Otwarty plac był niedobrym miejscem do walki - mało osłon, do ataku mogło dojść z każdej strony. W budynku wujek i ciocia będą bezpieczniejsi i może… może już więcej ran nikt im nie zrobi.
- Sabaka! - warknęła to co zwykle mówił w takich chwilach dziadek, kiedy tak jak ona teraz, pociągał za spust.
Zmieniła tempo ostrzału celów. Dalej strzelała tripletami ale teraz pociągała cyngiel raz za razem. Do kilku ruchomych celów, do celów ostrzeliwujących wujka i ciocię, i odstrzeliwujących się bo jeden ją widać namierzył i otworzył ogień właśnie do niej. Jednym słowem “dynamiczne strzelanie” jak to mawiał dziadek.

Za cel wzięła faceta który biegł ciężko przez zalany plac rozchlapując wodę. Biegł po jej i wujkowej lewej. Unosił już broń by strzelić do wujka albo cioci. Wtedy właśnie ona trafiła go prosto w pierś i facet zgiął się jak przy kopnięciu w żołądek, zwinął i upadł we wciąż wzburzoną wodę jaką biegł. Zaraz wzięła na muszkę kolejny cel. Ten po prawej który strzelał do cioci. Strzelał z jakiegoś małego pistoletu i trafił sądząc po tym jak zareagowała motocyklistka to trafił w ramię. Ale rana z takiego małego pistoletu nie powinna być poważna. Co innego triplet pocisków natowskiego kalibru 5.56. Ten przebił się przez ubranie, żebra, mostek i płuca strzelca i wyrzucił go do tyłu. Siła uderzenia była tak duża, że obróciła nim zanim ciało upadło we wzburzona wodę. Wtedy też oberwała i nastolatka. Jeden z Psów na placu wziął ją za celownik i słyszała wizg ołowiu jako wlatuje przez dziurawe okno i rozbija się wysoko o ścianę za nią. Drugi pocisk był celniejszy i ugodził strzelającą blondynkę tuż pod obojczykiem. Ale na szczęście miała kevlar. Zapiekło trochę ale pocisk musiał być jakiś małokalibrowy z broni krótkiej więc nie miał szans w pokonaniu takiej bariery. Jego więc wzięła za kolejny cel. Strzelili prawie w tym samym momencie. Pocisk tamtego znów śmignął po framudze okna ale odpowiedź blondynki była bardziej niż celna. Triplet wojskowych pocisków przebił trzewia mężczyzny i ten jęcząc upadł w powodziową wodę.

Zaledwie kilka sekund intensywnego ognia opróżniło pewnie mag do połowy. Ale i na placu zrobiło się znacznie luźniej. Właściwie to poza wujkiem i ciocią reszta była pochowana już za oknami i ścianami budynku. Dwóch po przeciwnej stronie budynku i po jednym po każdym ze skrzydeł.

Dziadkowa kamizelka znowu ją wybroniła przed raną. Była dobra i przydatna. Gdyby nie ona blondynka zarobiłaby kulkę prosto w pierś, a nie siniora jak teraz. Czuła ból zbitego miejsca i to jak puchnie, podchodząc pewnie krwią i siniakując powoli. Jeszcze miała pestki, da radę.
- Cofujcie! - nie bawiła się w komunikację radyjkiem, po prostu krzycząc do Wujka i cioci. Maltretowała spust, nie myślała co dzieje się przy brykach, tam gdzie Roger. Nie słyszała już jego krzyków… ale miała nadzieję. Że da radę, że przeżyją wszyscy. Nawet knuja. Może i jej nie lubiła, ale szkoda tak…

Wzięła na celownik najbliższego Psa. Był częściowo skryty w oknie. “Cel na popiersie” jak to mawiał dziadek. Strzelał szybko do biegnącego wujka i cioci. Angie strzeliła do niego. Triplet wojskowych pocisków przebił mu nogę łamiąc złączenie uda z biodrem. Facet wrzeszcząc upadł w tył na plecy i zniknął nastolatce z oczu. Sekundę potem przeniosła lufę HK 416 na kolejny cel podobnej wielkości ale po przeciwnej stronie zalanego placu. Wujek i ciocia zdołali przebiec już z połowę drogi do zbawczego budynku jaki mógłby dać im osłonę. Ten w oknie miał strzelbę i chyba mu się zacięła bo potrząsał bronią jakby chciał ją odblokować. Wówczas trafiła go w pierś. Złapał się kurczowo za nią i upadł w przód zawisając na parapecie wyjąc żałośnie. Ciocia już przeskakiwała przez parapet, wujek widocznie też się przymierzał gdy wujkiem nieco zachwiało. Widziała dymek i wyrwę w mundurze na plecach jakie powstało w momencie trafienia. Ale widać też uratowała go kamizelka bo biegł dalej. Zaraz jednak rzuciło mu ramieniem gdy widocznie oberwał. Ale już prawie dobiegł do parapetu a ciocia wskoczyła do środka przez rozwalone okno. Wówczas Angie trafiła kolejny cel. Ten który strzelał do Melody. Teraz posłał wiązkę kolejnego śrutu w stronę już tylko widocznego wujka. Woda wzbiła się od uderzenia chmary śrucin gdy poszła tuż przy wujku ale chyba nie w niego. Triplet kalibru 5.56 trafił go gdzieś wysoko w pod obojczyk i cisnął na plecy w głąb pomieszczenia. Ten ze dwa okna dalej osunął się z parapetu zostawiając na nim kurczowo zaciśniętą dłoń. Został już tylko jeden, ten po lewej stronie budynku. Ale ten chyba zorientował się, że w ciągu kilku sekund został tutaj sam bo zniknął z widoku pewnie biorąc nogi za pas.

Złe ludzie zostały unieszkodliwione, przynajmniej te widoczne w budynku dookoła studni. Umarły, albo właśnie umierały, puszczając krew na ziemię i w wodę. Jeżeli ten Khain Rogera to widział, musiał być zadowolony. Blondynka zerknęła na magazynek karabinu i skrzywiła się. Poszło dużo pestek, ale się udało. Jeżeli niczego nie pomieszała to siedem trupów po trzy naboje każdy, co dawało dwadzieścia jeden. Magazynek mieścił trzydzieści… trzeba przeładować, ale to zaraz. Rozejrzała się po raz ostatni po okolicy. W parę oddechów plac i Ruiny zrobiły się ciche i już nie było ryzyka, że ktoś zatrupi wujka albo ciocię. Z ulgą patrzyła jak postawny blondyn łazikuje na dole, dostał ale chyba nic groźnego. Nie jak u knui, która gdzieś tam leżała i robiła czerwony bałagan pod sobą. Ciocia też wyglądała żywo, Angie mogła więc odetchnąć.

- Siedmiu zdjętych, został jeden. Ostatni kontakt na dziesiątej. Chyba się przestraszył i ucieka. Jak ucieknie to wróci z kolegami. Idę po niego - powiedziała przez radyjko, wstając zza osłony i wieszając karabin na ramieniu. - Bardzo boli? Nie umrzesz, tak? Wyzdrowiejesz… ciocia też… knuja! Knuja dostała! W szyję! Może jeszcze żyje! Zobacz proszę, jest głupia i gruba i brzydka i kłamie… ale nie chcę żeby umarła. Zjadło mi prawie całego maga. Poproś ciocię… no żeby przeszukała trupy. Może mają 5.56… a jak nie mają, to i tak przyda się nam co mają. Pojemniki na dobrą wodę. Leki. Jedzenie. Broń! I tej pani z dziećmi też jakąś zostawmy. Jakby znowu ktoś jej i jej młodym ktoś nie chciał dać wody… i zrobili ci rany - głos jej się załamał, gdy ruszyła biegiem po piętrze - To przeze mnie. Mogłam ich… bardziej trupić. Lepiej… szybciej. Przepraszam wujku. Znajdę ostatniego i zobaczę co u Rogera. A potem tez poszukam rzeczy. Niedobrym ludziom już niepotrzebne, a co tak się będą marnować - skończyła nerwowe gadanie, przeskakując nad kupką gruzu. Aby uciec cel potrzebował biec przez spowalniającą wodę. Pamięta gdzie ostatnio stał. Na piętrze nie było złej wody, nic nie spowalniało ruchu, a przez okna powinna go dostrzec - lepszy i dalszy zasięg do strzału.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline  
Stary 14-10-2017, 12:02   #99
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację


Vex zachwiała się czując przeszywający ból w prawej nodze. Szybko zablokowała ja, nie chcąc tracić równowagi i oddała trzy strzały w stojącego obok psa. Musieli się pozbyć stojących najbliżej, by móc cokolwiek zrobić. Choć i tak nie wyglądało na, to że dadzą radę gdzieś odbiec z Samem.

Sytuacja utonęła w morzu chaosu i prującego ołowiu. W nozdrza bił zapach strachu, agresji i spalonego prochu. Vex uniosła swoją Berettę i szybko strzeliła razem z Samem do tego samego typa. Jedynego jaki został w ich pobliżu. Ten zaś uniósł swoją broń i strzelił właściwie w tym samym momencie. Celował w Pazura pewnie uznając go za większe zagrożenie. Motocyklistce nie udało się trafić za pierwszym razem ale za to najemnik trafił. Morderczy triplet rozpruł szyję wygadanego Psa i ten charcząc upadł w wodę. Rozbryzgi ochlapały Vex wpadając jej nawet pechowo do oka. Na chwile ograniczyło jej to pole widzenia zmuszając do mrugania ale nie powstrzymało jej to przed dalszym prowadzeniem ognia.

Sama motocyklistka też nadal była celem ataku. Kolejne kawałki ołowiu pruły wodę i powietrze tuż obok niej. Z czego jeden utkwił w jej ramieniu. Syknęła przy kolejnym postrzale ale bardziej niż pierwszy nie mogło jej to spowolnić. Choć krwawić właśnie zaczęła dwa razy mocniej. Widziała jak jeden z tych na placu wciąż do niej strzelał z jakiegoś małego pistoletu. Póki wizg pocisków z piętra nie obrócił go wokół osi i nie cisnął w wodę gdy dostał gdzieś pod obojczyk. Drugi wziął na cel kogoś w oknie na górze za jej plecami, pewnie Angie bo tylko ona miała prócz sama szturmówkę a właśnie tak stamtąd ktoś szył. Ten właśnie upadł w końcu gdy bluzgi krwi wyrwały mu się z piersi po bezpośrednim trafieniu. Drugi po jej lewej stronie przebiegł kilka kroków pewnie by ten wygadany mu nie zasłaniał ognia. Ale gdy ten padł to zatrzymał się i uniósł broń w stronę jej albo Sama. Wtedy zgiął się łapiąc za brzuch i ciężko upadł w wodę po bezpośrednim trafieniu. Dwaj inni zdążyli dobiec do budynku i teraz już częściowo skryci byli za ścianami i oknami. Podobnie jak ta dwójka na przeciwka jaka załatwiła Melody.

Vex jęknęła z bólu czując jak kolejny pocisk przeszywa jej ciało. Jak za starych zasranych, dobrych czasów w Det. Mówisz cześć i dostajesz cholerną kulkę. Człowiek wyjeżdża, odpocząć, pozaleczać blizny i co? Nie można nawet nabrać cholernej wody bo banda kundli postanowiła pokazać kto tu ma większego fiuta.

Motocyklistka czuła jak jej głowa się nakręca wprost proporcjonalnie do narastającej frustracji. Człowiek chciałby mieć spokój, romantycznie pojeździć sobie z fajnym facetem po ładnej trasce. Nie. Zawsze coś musi nie wypalić.

- Powinniśmy się schować. - Rzuciła w stronę Sama, rozglądając się za kolejnym potencjalnym celem. Upewniajac się, że wujaszek pójdzie za mną, skierowała się, w stronę budynku gdzie ostatnio widziała Melody, nie chcąc się ustawiać plecami do atakujących i licząc na osłonę od dziewczyn w budynkach.

Vex rzuciła się przez zalany wodą plac a wujek Angie zaraz za nią. Wody mieli po kolana więc biegło się ciężko i woda rozchlapywała się przy każdym kroku. Wciąż w ich stronę ktoś strzelał teraz mieli strzelających do nich Psów z lewej strony. Za to z prawej widzieli jak z jednego z okien na piętrze bezustannie pruje ze swojego karabinka Angie. Właściwie widzieli tylko huczący wylot jej karabinku i unoszący się dym z lufy a nie ją samą. Sam jęknął gdy Vex już przeskakiwała przez parapet okna. Brzmiało jakby oberwał. Ale też dopadł już do parapetu pewnie z zamiarem wskoczenia do wnętrza zalanego parteru. Wnętrze okazało się jakimś starym pokojem czy gabinetem o rozwalonych na oścież drzwiach na korytarz. Zza ścian dobiegały okrzyki rannych i umierających. I wciąż strzelający karabinek nastolatki.

Motocyklistka wychyliła się z okna stając przy ścianie, na wypadek gdyby Sama trzeba było ubezpieczać przy włażeniu do środka. Czuła jak jej serce wali. Jeśli coś mu się stało? Przed chwilą chyba oberwał. Psy nieźle ich pokiereszowały, ale chyba mniej niż Angie to zasraną watahę. Vex miała nadzieję, że nie oberwała za bardzo gdy strzelano do góry, ale sądząc po tym, że kontynuowała ostrzał chyba było ok.

Gdy udało się jej wychylić przez okno, na placu zapanowała dziwna cisza, którą szybko przerwał odgłos z krótkofalówki Sama. Vex opadła się wykończona o parapet, wsłuchując się w słowotok płynący, z krótkofalówki. Uśmiechnęła się gdy radyjko ucichło.
- Szefowa wydała polecenia. - Motocyklistka uważnie przyjrzała się wujaszkowi, starając się ocenić jak bardzo oberwał. - Pójdę zobaczyć co z knują, jakbyś był gdzieś w okolicy vana, będę wdzięczna za zerknięcie na Spika.
 
Aiko jest offline  
Stary 14-10-2017, 12:38   #100
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Przynajmniej żyli i to było w tej chwili najważniejsze. Jess nie darowałaby sobie gdyby przez jej błędy, któryś z braci zginął lub nawet został ranny. Jej własne obrażenia były w tej chwili niczym. Bolesnym niczym, ale nadal… Nie mogła tylko pozwolić by tamci zainteresowali się Lesterem i Simonem. Podobnie jak nie mogła pozwolić by uszkodzili karawan na tyle, żeby go unieruchomić. Z kolei bracia nie mogli szybko biec, ani walczyć mając przy sobie ciężar w postaci Any. Co prawda tylko Simon zajmował się barmanką, to jednak nie zmieniało tego, że przez czarnowłosą tracili swobodę ruchów, która w walce mogła okazać się kluczowa. Tylko co do diabła miała zrobić Jess by jakoś zwiększyć szanse na powodzenie misji?

Jedyne co przyszło jej do głowy, to rozpocząć pełnoprawną wymianę ognia z domownikami. Dzięki temu powinno powstać wystarczające zamieszanie by chłopakom udało się przedostać do lasku. No i przy odrobinie szczęścia mogła zdjąć któregoś ze strzelających. Z takim planem podjechała jeszcze trochę do przodu, po czym zawróciła nieco by móc wycelować i strzelić. Jej celem był synalek, zajęty przeładowywaniem dwururki. Z tej dwójki, która ją atakowała, ten był zdecydowanie większym zagrożeniem dla braci, a przynajmniej takie sprawiał w oczach Jess wrażenie. Nie mogła pozwolić by zauważył Lestera i Simona i zaczął do nich strzelać. Tak jak nie mogła pozwolić by dobrał się do stojącego po drugiej stronie domu, samochodu. Tym zaś, który siedział na pierwszym piętrze, będzie musiała się zająć w drugiej kolejności, o ile przeżyje tą pierwszą część planu. *

Czas uciekał, tak samo jak kolejne metry. Jess prowadziła rozpędzajacą się dość ślamazarnie czarną limuzynę i niejako resztę sceny kątem oka. A było co obserwować. Widząc, że czarny samochód nagle skręcił i niejako defiluje w poprzek frontu domu zamiast zwiewać jak najdalej ostrzał z budynku trwał nadal. Ale z odległości ponad pół setki kroków nawet tak spory cel jak samochód nie był dla gospodarzy łatwy do trafienia bo przez kilka wystrzałów nie trafili nie tylko kierowcę ale nawet samochód ani razu.

Zresztą bracia nie zamierzali być biernymi widzami. Simon zaczął odbiegać trzymając Anę i ruszył oddalając się i od budynku i od rogu stodoły. Lester w tej chwili przejął rolę jedynego strzelca w ich rodzinie i otworzył ogień ze swojego Conana .357 Magnum. I trafił. Tym pierwszym który od początku został filować na obcą gospodarzom kobietę siła uderzenia Magnum trzuciła o ścianę. Miał dość. Zaczął odbiegać pomagając sobie dłonią i podpierając o ścianę i starał się wbiec na ganek. Co prawda wystawiał się tak na wszelki atak od frontu ale od frontu była tylko jadąca maszyna która w tej chwili nie strzelała. Brakowało mu pewnie z kroku lub dwóch gdy Lester trafił go ponownie. Tym razem w plecy. Facet upadł na podłogę ganku znikając pewnie Lesterowi z pola widzenia i zaczął się czołgać w stronę drzwi. Brakowało mu ostatnie parę kroków. Ale to nie był koniec i przybywali kolejni obrońcy farmy.

Przez podwórko biegł jakiś facet z bronią krótką. Ale jeszcze był zbyt daleko by do kogokolwiek strzelać. Do jadącego samochodu nawet miał marne szanse a stodoła zasłaniała mu widok na Lestera i odbiegającego z Aną Simona. Jess zaczęła hamować i kalabryna zapiszczała heblami wytracając prędkość. Zanim się zatrzymała przez ten tuzin czy dwa dalej sytuacja znów się zmieniła. Ten z dubeltówką zostawił broń na ganku i zdołał doczołgać się z połowę drogi do drzwi. Ten z piętra wciąż trzymał samochód pog śrutowym deszczem nie dając o sobie zapomnieć. Choć przez kilka strzałów nie trafił ani razu to jednak każdy następny mógł i było to zwyczajnie depresjonujące. Do tego na parterze ktoś otworzył okno i też dołączył do ostrzału karawanu. Jess poczuła, że pocisk przebił gdzieś blachy i nie wiadomo co jeszcze. Musiał mieć jakąś broń długą, prawie na pewno jakiś “winchester”. To mogło być groźne bo mogło strzelać wszystkim od lekkich pistoletowych naboi aż po .357 i .44 Magnum. Ale długa lufa znacznie wydłużała zasięg efektywny tej standardowej amunicji do broni krótkiej.

Tamten co biegł przez podwórze zatrzymał się na rogu stodoły tylko po jej wewnętrznej stronie od podwórka. On i Lester kitrając się częściowo za ścianami budynku wystrzelili do siebie prawie jednocześnie. Lester trafił tego nowego chyba w nogę. Ten zaś starszego Thorna nie. Ale i Lester krzyknął i spojrzał w przeciwległy koniec stodoły. Jess nie widziała co tam się dzieje ale wyglądało na to, że wielkolud od kogoś oberwał. Simon zdołał odbieć gdzieś z połowę dystansu, zamierzał właśnie chyba przebiec drogę do tych drzewek i zarośli dających względną osłonę. Chyba w ramię. Wtedy właśnie karawan wreszcie się zatrzymał.

Wszystko nagle zaczynało iść nie tak jak powinno. I to dosłownie wszystko. Widok obrywającego Lestera sprawił że nie tylko karawan się zatrzymał. Na kilka sekund zatrzymało się także serce Jess. Racjonalne myślenie poszło w diabły, umysł zalała fala paniki. Przecież jemu nie mogło się nic stać. Jemu nigdy nic się nie działo bo był twardy jak skała której ni cholera rozkruszyć nie mogła a co dopiero jakiś skurwiel zachodzący od tyłu. Szlag by go trafił…

Simon taszczący Anę, musiał sobie teraz sam radzić. Siostrzyczka miała co innego na głowie. Przede wszystkim musiała się wydostać z krowy tak, żeby znaleźć się za jej osłoną. Później trzeba było wymierzyć Busha w tego typka który się z Lestem strzelał. Walić tych z domu, poczekają na swoją kolej. Najpierw ten z okna na parterze, a później… O ile wciąż będzie dychać to zajmie się tym na górze albo kolejnym, który zacznie stanowić zagrożenie dla braci. Miała też nadzieję, że Simon zostawi Anę pod osłoną drzew i także dołączy do walki. W końcu cała ta szopka była na jego życzenie. Co prawda poparte przez Jess, to jednak tylko i wyłącznie dlatego że młodszemu z braci tak zależało na tej kobiecie.

To właśnie dlatego mieli zasady. Rodzina przede wszystkim… Nigdy nie łamali tej zasady i do tej pory trwali razem, zgrani niczym dobrze naoliwiony mechanizm. Teraz… Jednak myślenie o tym czym mogła się ta potyczka zakończyć, w niczym nie mogło pomóc, więc trzeba było te cholerne, pchające się na siłę myśli, wywalić z głowy. Ignorując swoją ranę i także po części bezpieczeństwo, chociaż nie na tyle by wystawić się jak kaczka na strzelnicy, wysiadła z karawanu i wprawiła w życie swój plan.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:28.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172