Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-09-2017, 17:09   #163
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Kaarel Cotant - krótko ścięty brunet



Walka weszła w decydującą fazę. W skali makro pruły do siebie dwie jednostki gwiezdne zatopione w wichrowej atmosferze gazowego giganta a w skali bardziej przyziemnej walczyli ze sobą dwie grupy żołnierzy. Niestety jak Cotant się całkiem szybko zorientował tych drugich było zdecydowanie więcej. ~ Ile oni tego mają? ~ pokręcił głową widząc jak z wrogiej jednostki wysypują się całe szeregi wroga. No już co jak co ale tak przekosili im szeregi, że spodziewał się naprawdę resztek. A tu…

Obie wielkie jednostki starły się ze sobą wymieniając środki walki jakie spopieliłyby całe grupy zwykłych żołnierzy. Ale, że Cotant musiał się skupić właśnie na tych żołnierzach to nagle ta walka stalowych wielorybów wydała się odległym tłem. Tu, przy nim wszystko strzelało i wybuchało. Walka w powietrzu przy użyciu skafandrowych plecaków była całkiem inna od wszystkiego do czego był przyzwyczajony. Ciężko było strzelać co w końcu było podstawą zwykłej walki. Zwarcie też było specyficzne. Właściwie jedyne co było w miarę normalne to zostać na jakimś stabilnym kawałku pokładu i strzelać do ruchomych celów. Widząc jednak jak żałośnie mało jest ich wsparcia arsmenów z Behemota uznał, że przyda się wesprzeć i przykładem i do morale.

Uruchomił silnik na większą moc plecaka i ten momentalnie przezwyciężył ciążenie gazowego giganta i wichry panujące w jego atmosferze. Pojedyncza sylwetka Jaguara 3 wzbiła się ponad większość walczących. Widział z góry całkiem nieźle jak wroga grupka zaczyna zalewać pole walki, jak obydwie strony zaczynają wymieniać pierwsze strzały.

- Naprzód! Nie ustępujcie! Zgnieść heretyków! Racja jest po naszej stronie! Imperator chroni! - Cadiańczyk krzyknął korzystając ze swojego komunikatora i runął pikującym lotem prosto w stado wrogich jednostek. Atakował jak klasyczny myśliwiec wrogą eskadrę, z przewagi wysokości i szybkości. Samotna sylwetka, zaszarżowała samotną szarżą prosto w centrum wrogich szeregów. Heretyccy żołnierze z niedowierzaniem patrzyli czy widzą to co naprawdę widzą. Jak pojedyncza sylwetka pruje prosto na nich jakby licząc na czołowe zderzenie. Unieśli swoją broń by wycelować w napastnika ale nastąpiło to co Cotant i pewnie każdy “plecakowiec” odkrył podczas szkolenia: kijowo sie strzela z ruchomego plecaka bez żadnego stabilnego punktu zaczepienia. Mimo, że pomknęło ku niemu sporo kresek i kropek odznaczających się kolorowymi światełkami w mroźnej atmosferze Kantana to zaledwie kilka przemknęło blisko napastnika. A ten już był tuż tuż. Zupełnie jakby chroniła go jakaś moc przed pociskami i laserami żołnierzy Rathybone. Nutka niepokoju przemieniła się w poważne zaniepokojenie.

Cotant wbrew pozorom nie zamierzał rzucać się do walki na oślep. Gdy tylko na szkoleniu zorientował się o specyfice plecakowej walki główkował jak dostosować się do tego nowego środowiska. Jedyne co mu wychodziło w miarę niezmienne to broń obszarowa. Czyli granaty. I tych właśnie użył. Przeleciał na pełnej prędkości przez oddział powietrznych heretyckich żołnierzy zwalniając przygotowaną taśmę na piersi z której po kolei odrywały się kolejne granaty. Odłamkowe przesiane zapalającymi. Nie dość, że jego przelot przez wroga eskadrę wywołał zamieszanie jak w kaszy zostawia zanurzona łyżka to zaraz potem zaczęły eksplodować zwolnione granaty. Wśród napowietrznego oddziału wroga zaczęły świstać odłamki szrapneli dziurawiąc kombinezony, hełmy, plecaki i ciała pod spodem, rozrzucając całe grupki pobliskich żołnierzy falami eksplozji. Przez poszarpane kombinezony wdzierała się mroźny wicher Kantana wysysając życie i w ciągu paru minut skutecznie zamrażając człowieka na kość. Nawet dość drobne pęknięcie kombinezonu od pojedynczego szrapnela robiło się w takich warunkach śmiertelnie groźne.

Jakby było mało przez falę napowietrznego oddziału oprócz szrapneli i fal uderzeniowych rozlały się rozgrzane fragmenty rozpalonego fosforu i kropli napalmu. Przetapiały się przez kombinezony, pancerze i ciała uzyskując podobny efekt. Tak eksplozje jak i wicher rozsiał płomienną zemstę Imperatora rozsianą przez Cotanta po całym oddziale. Jedność i zwarcie oddziału heretyków poszło w rozsypkę. Klucze potraciły swoich kaprali, eskadry swoich sierżantów, pojedynczy żołnierze gubili się oślepieni przez rozpędzone chmury Kantana, dym i płomienie jakie osiadły na ich kombinezonach które za słabe były by przepalić kombinezony ale zasłonić widok już mogły.

Jaguar 3 widział to bardzo dobrze i świetnie mógł rozpoznać dezorganizację oddziału czy swojego czy wrogiego. Od razu wyczuł, że to świetny moment do ataku. Kolejnego. Tamci potrzebowali chwili by się ogarnąć. Ale ich problem polegał na tym, że Cadiańczyk potrzebował o wiele mniejszej chwili na ponowne nabranie wysokości i zorientowanie się w sytuacji. Wahał się. Dobić ten oddział czy zaatakować kolejny? Jednak chwilę zwłoki podszepnął mu chyba sam Imperator bo wówczas we właśnie zaatakowanym oddziale wroga dostrzegł masywną sylwetkę. Tak dobrze znaną z akt kadrze Sejana jeszcze zanim przybyli do tego systemu. Warchild!



Cotant w lot zorientował się, że tamten zabrał się za zbieranie oddziału. I jak mu zostawić wolną rękę to pójdzie mu to całkiem szybko. - Tu Trójka. Namierzyłem Warchilda. Biorę się za niego. - powiedział w komunikatorze na kanale Kadry. A potem zanurkował ponownie obierając za cel pancerną sylwetkę. Tym razem atakował z kolejnej napowietrznej szarży. Ale bardziej klasycznie. Część zdezorientowanych żołnierzy zaczęła pewnie krzyczeć i wskazywali go palcami, część zdążyła strzelić do napastnika. Warchild zdołał się jedynie odwrócić by w ostatniej chwili dostrzec nadciągajace niebezpieczeństwo i przyjąć je na klatę.

Cotant wiedział, że wedle posiadanego dossier porywał się na bardzo niebezpiecznego przeciwnika. Kogoś z osobistej obstawy suczy burej. Kogoś kogo mieli na tapecie do odstrzału jeszcze zanim przylecieli tu na Farcast. Czuł to co zwykle. Ekscytację. By zmierzyć się z wymagającym przeciwnikiem. Ciekawość. Czy te informacje z papierów okażą się prawdziwe. Obawę. Czy okaże się wystarczająco dobrym by sprostać w pojedynku przeciwnikowi. Strach. Tam gdzieś na dnie serca i duszy. Czy nie zhańbi honoru swojego i swojej jednostki, honoru wszystkich Cadiańczyków. Ale wszystko to uleciało. Teraz zaczynała się walka. I walka źle się zaczęła.

Miał Warchilda jak na widelcu. Zaskoczył go bo tamten zaalarmowany przez swoich żołnierzy zdążył się tylko odwrócić. I wtedy z impetem zaatakował go szarżujące ponad sto kilko opancerzonego Agenta Tronu. Ten przedarł się ponownie przez już całkie nieźle rozpierzchnięte stadko jego żołnierzy i zaatakował go w samym centrum szyku. Jedno opancerzone ciało zderzyło się z drugim opancerzonym ciałem. Huknęły nadwyrężone pancerze a siła uderzenia była tak ogromna, że obydwa ciała poszybowały w dół od tego uderzenia. Obydwa tocząc się na kantańskich wichrach bezwładnie. Jedne od uderzenia jakie przyjęło w 100%. Drugie od cichego trzasku połączonego w błyskiem.

Cotantowi zaschło w ustach i szumiało w głowie. Pokrycie szokowe. Warchild musiał mieć pancerz z pokryciem szokowym. Co prawda na wzmocnionego wszczepami i ochronnym, hermetycznym pancerzem ciało sługi imperatora działało to słabiej niż na zwykłego żołnierza ale i tak szok elektryczny i zaskoczenie nie pozwoliły mu wykończyć przeciwnika po udanej szarży. Co więcej korzystając z oszołomienia napastnika jakiś latacz właśnie próbował dobrać się do niego z bagnetem. - Mam go! - krzyczał w podnieceniu. Taa. Kto kogo? Cotant kopnął go w hełm a tamten od razu zaczął odwracać się wokół własnej, poziomej osi gdy głowa z nogami zaczęły w salcie zamieniać się miejscami. Sam w efekcie tej energii ruchu też zaczął się oddalać ale wtedy właśnie złapał się za nogę tamtego. Szarpnął ją do siebie i wolną ręką wyszarpał zawleczki z granatów i pozwolił tamtemu opaść niżej. Dobra. A teraz gdzie jest…

Zamienili się rolami. Teraz Warchild pruł na sługę Tronu. Pozbierał się po szarży choć oberwał mocno. Pancerz jednak przyjął na siebie większość siły uderzenia spełniając swoje zadanie. Resztę zrobiło pokrycie szokowe jakiego tamten pewnie się nie spodziewał. Pozwoliło mu to dojść do siebie zanim tamten go wykończył. Resztę zrobili jego ludzie którzy namierzyli go i osaczyli na tyle długo by zdążył go zaatakować. Teraz zaszarżował sunąc w powietrzu na przekór kantańskim wichrom. Tamten zdołał odwrócić się i złapać za nadgarstki napastnika ale impetu zatrzymać nie mógł. Obydwaj runęli w dół w chmurze odłamków jakie zostały po jednym z żołnierzy jaki wybuchł od własnych granatów.

Kaarel szybko odkrył, że walka z kimś kto ma pokrycie szokowe na pancerzu jest całkiem trudna. Jakikolwiek kontakt z nim sprawiał, że wystarczyło mu trzymać ten kontakt a przeciwnik, w tym wypadku właśnie Kaarel, już miał szokowe kłopoty. Musiał więc coś wymyślić. Sunął plecami ku płynnej powierzchni gazowego giganta całe kilometry poniżej a Warchild dociskał nie pozwalając mu się wyrwać. No to nie!

Względem siebie nagle w tym chwycie zrobili się całkiem stabilni. Jak na macie. Więc mimo, że z piorunującą prędkością opadali w dół były kasrkin miał kilka sztuczek na takie okazje. Oplótł nogami przeciwnika w pasie a sam trzasnął hełmem w szybkę hełmu przeciwnika. Na niej pojawiło się ledwo pęknięcie ale na początek mogło być. Zacisnął zęby gdy elektryka szokowa wciąż drażniła jego ciało. Imperator chroni! Zajął Warchilda na tyle by zsykać inicjatywę. Wtulił się w jego bok by wyjść mu na plecy. Ale szokowe pokrycie robiło swoje a i przeciwnik nie był w ciemię bity. Próbował zablokować mu ten manewr odwracając się ponownie frontem do niego. Przez chwilę trwały klasyczne zapaśnicze zmaganie gdy mięśnie i upór jednego próbowały przezwyciężyć mięśnie i upór drugiego. Ale przez ten cholerny szok elektryczny Cotant zrozumiał, że nie da rady. Do takiej walki potrzebował każdego grama energii by zwyciężyć tak mocnego przeciwnika a te cholerne pokrycie znacznie mu to utrudniało. Zmienił więc taktykę.

Szarpnął za nóż przypięty do piersi tamtego i wbił go w respirator na piers. Raz i drugi, Warchild zdołał powstrzymać dopiero trzeci cios. Ale szkoda już się stała. Respirator krwawił czystym powietrzem. Szturman z oddziału Sejana nie ustępował. Skorzystał z tego, że tamten złapał go za nadgarstek z nożem i złapał go ponownie za druga rękę. Wbił do tego kolano w jego brzuch i w powietrzu zaserwował mu przerzutkę. Kadrowiec Rathybone przeleciał nad głową Cadiańczyka ale ten nie puścił jego ramienia. Owinął się teraz wokół niego i naprężył. Musiał się spieszyć bo jeśli tamten był tak dobry to…

No był. Poprawnie zaczął wykręcać się jak wskazówka zegara by wywinąć się z chwytu i uniemożliwić złamanie sobie reki. Ale i kasrkinów nie trenowano by umieli tylko podstawowe sztuczki. Kaarel trzasnął butem w szybę hełmu i teraz on sam zaczął się odkręcać tak by utrzymać odległość od rąk napastnika i nie dać mu się zbliżyć do siebie. Kopnął jeszcze raz i jeszcze. Na jeden krytyczny moment poczuł jak tamten traci koncentrację i upór. I wtedy zyskał ten potrzebny ułamek sekundy. Mięśnie jego nóg i ramion zwyciężyły pochwycone, opierające się ramię i czuł jak kość tamtemu trzaska. Warcholdem wygięło przez moment…

I nic. Cotant liczył, że zacznie po kolei osłabiać przeciwnika który był zbyt dobry by go załatwić w paru ruchach. Ale widać też miał swoje sztuczki z jakimiś wytłumiaczami bólu na czele. Bo na pewno złamał mu rękę co widział po nadprogramowej wypukłości pod kombinezonem. A tamten wrócił wciąż tryskając powietrzem z przebitego respiratora na piersi i próbował dorwać swojego przeciwnika jakby wszystko było w porządku. ~ No to jednak trochę potrwa. ~ Kaarel przemkła ta myśl, że jednak pojedynek będzie tak trudny jak się zawsze spodziewał po kimś z takim dossier.


---



Wreszcie koniec. Kaarel ciężko dysząc obserwował jak bezwładne ciało zostawiając za sobą strużki czerwonych drobinek które błyskawicznie na tym mrozie zamrażały, kawałki podobnie krystalizującej się na biało atmosfery, odłamków pancerza sunie na dół. Było trudno. Ale dał radę. Ciało Warchilda zniknęło w jednej z niezliczonych chmur Kantana. A on wyrównał lot i zbierają ci oddech i siły zaczął powrót na główne pole walki. Musiał wstrzyknąć sobie stymulanty by odzyskać ostrość widzenia. Z ulgą dał się ponieść chemicznej euforii jaka dawała mu sił. Walka zaczęła się już na całego. Z tym Warchildem poszło mu znacznie dłużej niż się spodziewał. Ale teraz pozbawiony plecaka spadał na dno tej mroźne brei gdziekolwiek te dno się znajdowało.


---



Uczucie spadania. Ocknął się. Naprawdę spadał. Wiele alarm słyszał tylko w uszach bo tamten skurwiel rozbił mu w końcu szybę hełmu a więc i wyświetlacz. Plecak też nie działał a bez niego mógł tylko spadać. I oberwał. Stymulatory działały jednak poprawnie i tłumiły ból ze złamanej ręki i licznych dźgnięć jakie tamten mu zadał swoim monoostrzem. Z bliska gdy walczyli i miał jeszcze względnie całą szybę w hełmie poznał go. To ten z co załatwił tego fircyka w wieżowcu Maczenków. A teraz jego. Bo bez plecaka mógł tylko spadać. Ale dostrzegł szansę na swój ratunek. Niedaleko spadał jakiś arsmen. Dogorywał. Ale plecak wyglądał na sprawny. Warchild skierował się lotem nurkowym wprost na bezwładne ciało.


---



- No kurwa bez jaj… - mruknął do siebie Cotant widząc nową sylwetkę wynurzającą się całkiem blisko niego. Wynurzyła się z chmur zostawiając za sobą plecakowy ślad sprawnych silników. Sylwetka właściwie nie była taka nowa a na pewno nie świeża. Widział pokąsany bagnetem respirator, pękniętą szybę hełmu, rozerwany skafander tam gdzie zdołał wreszcie trafić swoim monoostrzem. Tamten musiał mieć jakieś wzmocnienie także i na próżniowe warunki. To i mroźny wicher Kantana nie był mu aż tak straszny jak dla zwykłego człowieka. Do tego jakby kpiąc ze wszystkich i wszystkiego dłoń tamtego, ta której ramię niedawno Kaarel złamał wysunęła się naprzód i przywołała zapraszającym gestem. No kpił sobie dupek z niego…

Dwie pancerne sylwetki runęły na siebie ponownie. Obydwie już broczyły zamarzajacą krwią z ran, a zimno powoli ale nieubłaganie wdzierało się nawet we wzmocnione i wytrenowane ciała napędzane dyscypliną, dumą i uporem. Ostatecznie ono musiało być najpewniejszym zwycięzcą tego pojedynku. Warchild wydawał się móc zdzierżyć niesamowite ilości trafień. Sam też umiał mocno i celnie trafić. Cotant wydawał się mieć niezliczoną ilość technik mordu którymi żonglował w zależności od sytuacji cały czas zaskakując pomysłowością i niezmordowanym uporem. Obydwaj wiedzieli, że ich czas jest policzony. Obydwaj wiedzieli, że słabną. Że ich ruchy robią się wolniejsze i mniej skoordynowane. Że zimno z przebitych kombinezonów odbiera im kontrolę nad ciałem, umysłem i walką. A jednak żaden nie ustępował. Każdy poświecał się całkowicie zlikwidowaniu tego drugiego. Wszystko inne wydawało się nieistotne. Obydwaj czuli, że spotkali kogoś równego sobie. Kogoś podobnie wytrenowanego, zażartego, pomysłowego i wyposażonego. W takim zestawieniu piórko mogło przeważyć szalę. Wynik walki mógł być dwojaki. Jeden z nich znajdzie pierwszy takie piórko i zabije tego drugiego. Albo żaden i wtedy zwycięży zimno zmieniając ich w dwie bryły zamrożonego mięsa. Słabnąca wola mobilizowały resztki sił by coraz bardziej otępiały umysł zmusić do myślenia, coraz bardziej słabnące ramiona zmusić do kolejnego ciosu lub bloku.

Pierwszy swoje piórko znalazł Kaarel. Dostrzegł na przywieszce Warchilda granat. To już widział wcześniej ale dopiero teraz jakoś przebiło się do coraz bardziej sennej głowy, ze to granat termiczny. Złapał go wyrywając w locie i odbezpieczył. - Potrzymaj. - stęknął ciężko choć nie wiedział czy w ogóle ten drugi go usłyszał. Wbił denko granatu w potrzaskaną szybę hełmu Warchilda. Ten miał jeszcze ostatnie sekundy by go wyrwać ale Cadiańczyk resztkami sił zablokował mu ramiona. I wtedy granat wybuchł. Jak to granat termiczny. Termin zaczął wypalać otwór przez resztki szyby hełmu, skórę, kość, mózg, kość czaszki i znowu hełm a potem wyleciał na zewnątrz niknąc w lodowatych wichrach Kantana wciąż z tym charakterystycznym termitowym miniwulkanem. Sylwetka Warchilda znieruchomiała bezwładnie. Kaarel wpatrywał się na właśnie pokonanego wroga. Dobry był. Może nawet lepszy od niego. Ale zbłądził. Nie było w nim iskry oddechu Imperatora. Popatrzył na wypalony hełm i resztki twarzy pod spodem. Wolał się upewnić.

- Na wypadek gdybyś kłamał. - mruknął i użył ponownie swojego monoostrza. TZłapał je oburącz i sieknął. Tym razem by odciąć przepaloną na wylot termitem głowę Warchilda. Pozwolił by bezwładne ciało opadło w odmętu kantańskiej atmosfery. Sam zabierając zmasakrowaną głowę w hełmie jako trofeum.- Tu Trójka. Załatwiłem Warchilda. - zgłosił zmęczonym głosem przez komunikator. Walka chyba przeszła moment krytyczny i wyraźnie osłabła. Cadiańczyk wracał tam by zorientować się sytuacji. I z takimi ranami i uszkodzeniami sprzętu raczej potrzebował ewakuacji na Behemota lub Talona. Zostawała litania do Tronu by wygrywali ci właściwi.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline