Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-09-2017, 21:06   #93
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 19





Kobieta która wcześniej kłóciła się z Toddem i jego kumplami teraz też wydawała się najbardziej rozmowna. Też najbardziej wylewnie dziękowała młodszej kobiecie która chyba jej zaimponowała jak tak sprytem i bez żadnej przemocy spławiła czwórkę uzbrojonych cwaniaczków.
- Dobrze zrobiłaś kochaniutka, z nimi zawsze są same kłopoty. Banda nierobów! To nie są źli chłopcy ale jak tak dalej pójdzie to nic dobrego z nich nie będzie i pójdą na zmarnowanie. - pokręciła głową łapiąc delikatnie młodszą kobietę w przyjazny uścisk. Inne kobiety i dzieci wyrażały się podobnie ale właśnie ta starsza już kobieta zdawała się wyrażać myśli i uczucia większości grupki.

Co do wiadomości o rzece już tak wesoło i różowo nie było. Wiedza gdzie jest rzeka była dość powszechna u tubylców i najprościej było tam dotrzeć drogą na południe. Dokładnie tą samą jaką w pośpiechu jechali w nocy a obecnie była zalana tak samo jak cała okolica. Samochodem to było z kwadrans lub dwa. Zazwyczaj. Przejechać tamtędy czy się da tego ni wiedział nikt. W nocy wszyscy drżeli i trzęśli się ze strachu czy kolejna fala ich nie zmiecie z powierzchni ziemi a rano przybyli tutaj by zdobyć zapasy wody na drogę. Czy ktoś bowiem postanowił jeszcze zostać czy już wyjechać czystej wody potrzebował. Kobieta o imieniu Sharon jednak bardzo wątpiła czy na południu, w stronę rzeki dałoby się swobodnie przejechać. Im bliżej rzeki raczej zniszczenia powinny być większe a nie mniejsze. Mewa i Rononn odradzali wschodni kierunek. Tam, wcale niedaleko, była Mississippi. Poza swoim słynnym na całe ZSA toksycznym ściekowiskiem była to zwyczajnie ciężka do pokonania przeszkoda wodna. Właściwie bez jakiegoś pływającego sprzętu niezbyt co było liczyć na to, że komuś się ta sztuka uda.

Największe nadzieje miejscowi wiązali z kierunkiem zachodnim i północnym. Na północ wiadomo, przeciwieństwo południa więc tam powinno być i mniej wody i mniej zniszczeń. Ale na północy do Mississippi dobijała White River a na zachodzie Bayonet River. Jak wyglądały obecnie te rzeki tego nikt nie wiedział bo nikt jeszcze nie zdążył tam wyruszyć. Pazur przysłuchiwał się rozmowie i najwyraźniej zastanawiał się co dalej począć. Angie zmieniła go przy pompie i pompowała kolejne pojemniki podstawiane przez pozostałą trójkę z ich paczki. Wtedy gdzieś zza budynku doszedł odgłos silnika. Diel. Ciężki. Tak brzmiało to na ucho dziewczyny z Detroit. Potwierdził to charakterystyczny syk hydraulicznych hamulców. Tak dobrze znany z ciężarówek czy autobusów a bardzo rzadko stosowany w mniejszych maszynach. Miejscowi też podnieśli głowy w stronę budynku przez jaki niedawno przeszli chyba wszyscy łącznie z grupką przybyszy pompujących obecnie wodę. Też wydawali się nie spodziewać kogoś jeszcze.

Nowi goście nie dali na siebie zbyt długo czekać. Wewnątrz budynku dały się zauważyć najpierw skryte w półmroku cienia sylwetki a potem i całe postacie jakie tak samo jak wszyscy dotąd wyszły na zalane wodą powodziową podwórko.


- Piaskowe Psy! - syknęła z przejęciem Melody i nie czekając aż tamci wyjdą na podwórze czmychnęła rozchlapując wodę w przeciwną stronę. Chyba nie tylko ona rozpoznała z kim mają do czynienia bo spora część zebranych ludzi nagle podobnie zaczęła drałować przez wodę na placu oddalając się od pompy. Obcy byli uzbrojeni. Bezczelność i śmiałość widać było w ich ruchach i spojrzeniach. Mieli noże, pałki, maczety, gazrurki. To trzymali w rękach machając tym wesoło i żwawo na lewo i prawo. Ale też w przeciwieństwie do Todda i jego kumpli mieli też klamki i dwururki. Niezbyt to dorównywało siłą czy zasięgiem ognia do karabinków jakie mieli Angie i Sam ale na takie krótkie odległości jakie były na tym placu to się wyrównywało. Zwłaszcza, że szło ich z pół tuzina na sam plac a jeszcze paru zostało przy wejściu na plac jakby chcieli mieć je pod kontrolą. Gromadka nieuzbrojonych kobiet i dzieci próbowała usilnie zejść im z drogi.

- Teraz to nasz teren! Wszyscy wypierdalać!
- wrzasnął jeden z tych co weszli na podwórko dla zachęty wykonując łuk trzymaną maczetą. Kobiety, wyrostki i dzieci zdawały się chętnie korzystać z tego “zaproszenia”.

- Angie na górę! Jestem na jedynce! - wujek skorzystał z zamieszania i syknął cicho do nastolatki. Miała okazję zmyć się razem z innymi od pompy. A jedynką nazywał pewnie pierwszy kanał w krótkofalówce. Rodzeństwo popatrzyło niepewnie i z wyraźną obawą tak na Pazura jak i na tych nowych intruzów. Mewa już robiła pierwsze kroki by udać się z innymi z dala od pompy. Rononn chyba jeszcze się wahał czekając na reakcję stopniałej przy pompie grupki.

- Hej wy na co czekacie! Wypierdalać! - ten z maczetą zorientował się widocznie, że nie wszyscy opuszczają plac i tak ważną pompę jak sobie tego zażyczył. Był drobniejszy od rosłego Pazura ale przewaga liczebna widocznie dawała mu poczucie swobody. Widząc jawną agresję pod adresem “pompiarzy” Mewa posłuchała głosu rozsądku i zaczęła drałować przez oporną wodę by skryć się w budynku.

- Spokojnie. Zaraz skończymy i sobie pójdziemy. - wujek Angie wydawał się jako jedna z niewielu widocznych osób zachowywać spokój. Wykonał lekko uspakajający gest otwartymi dłońmi ale gdy je opuścił, położył je na karabinku. Oczy tego z maczetą powędrowały podobnie najpierw na jego twarz, potem dłonie i wreszcie broń jaką prawie już trzymał w dłoniach. Broń widocznie zastopowała go na chwilę. Drugi z bejzbolem i dwururką niedbale wsadzoną w pas spodni trzepnął go w ramię i wskazał na rękaw Sama. Ten na którym miał naszywkę tarczy przeoranej przez trzy szpony. Oznakę Pazurów.

- Już skończyliście. Wypierdalać albo was tu wypierdolimy! - po chwili zwłoki ten z maczetą podniósł wzrok znowu na twarz Pazura. Mówił agresywnie i pewnie a wtórowała mu podobna postawa jego ludzi.

- No a widać macie tu coś fajnego do przepierdolenia. - zarechotał jeden z jego ludzi wskazując na kobiece sylwetki. Pazur cmoknął jakoś mało sympatycznie i dał się słyszeć charakterystyczne kliknięcie zamka odbezpieczanej broni. Tamci przestali się śmiać i zacisnęli szczęki ze złymi spojrzeniami utwkionymi w najemniku





Jessica nie była pewna co ci dwaj na ganku pomyśleli sobie o jej fortelu. Ale widziała jak zareagowali. Chwilę patrzyli na nią krytycznym wzrokiem gdy wysiadała z auta i podnosiła maskę. Uwierzyli? Nie uwierzyli? Ten starszy pokręcił głową i powiedział coś do tego młodszego wracając do wnętrza domu. - Masz papierosa by zabrać stąd tego gruchota! Jak chcesz to ją pchaj ale ma cię tu nie być! - krzyknął ten młodszy. Jakby na potwierdzenie wyjął z kieszeni paczkę i nieśpiesznym ruchem zaczął zapalać papierosa. Nie wyglądało by nagle zaczął żywić jakieś cieplejsze uczucia i chęci pomocy dla nie zapraszanego gościa ale też nie kwapił się by ją poganiać czy odganiać. W głosie i sylwetce wyraźna była jednak doza podejrzliwości i niechęci.

Jessica znała się na naprawach na tyle dobrze, że bez problemu mogła symulować naprawę. Właściwie to nawet zwykłe czyszczenie nieużywanego od lat silnika też było jak najbardziej na miejscu i nie tylko powinno wyglądać sensownie ale naprawdę było sensowne. A rano nie zdołała tego zrobić jak należy. Facet na ganku palił papierosa nie kwapiąc się coś do opuszczenia tego ganku ani by podejść do niej ani by wrócić do domu. Nie była jeszcze pewna co by miał zamiar zrobić jak skończy tego papierosa. Zdziwił się, że wyszła naprawiać auto z karabinem na plecach? Nie zdziwił? Gdzie poszedł ten stary? Czemu te psy nadal szczekają? Nadal nic nie wiedziała!

Wreszcie zaczęło się coś dziać. Choć z początku nie było wiadomo co to jednak jakiś męski głos zaczął krzyczeć coś. Brzmiało dość alarmująco. Psy też zaczęły szczekać inaczej. Jakby je ktoś spuścił ze smyczy. Facet na ganku podszedł do rogu budynku i wyjrzał jakby chciał zobaczyć co się dzieje na podwórku. Wtedy padł strzał. Zaraz potem następne dwa. Broń krótka. Pewnie w psy bo zlało się w skowyt pewnie trafionego zwierzaka. Szybkie strzały z broni krótkiej.

- Obcy! Obcy w zagrodzie! - zaczął krzyczeć ktoś na podwórzu. Facet, jedyny jakiego teraz widziała Jess, ten na rogu budynku rzucił precz papierosa i odwrócił się. Nie była pewna czy do niej czy po prostu chciał wbiec do domu. Dzieliło ich jakieś dwa, trzy tuziny metrów. Dla strzelby już był to zauważalny dystans dla Busha niezbyt. Ale Busha miała na plecach i nim by go zdjęła to tamten mógł dobiec do drzwi, zeskoczyć za róg i zniknąć jej z widoku, nawet wskoczyć przez jakieś okno do środka albo strzelić do niej. Karawan nadawał się przyzwoicie na improwizowaną barykadę z dobrym widokiem na front domu. Ale też samemu było dość trudno przemieścić jeśli strzelanina rozpocznie się na dobre.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline