Wasyl wyszedł z resztą towarzyszy na plac wioski. Ku nim podążał Leonard bluzgając na jakiegoś złodzieja jego sakiewki. Drozdow zatrzymał się gdy sołtys ruszył ku wojakowi.
Scena, która miała miejsce wryła w ziemię Kapitana.
- Pojebało cie człowieku? Jeśli masz tyle siły to może pomożesz zbierać zwłoki i zwierzoludzi na stos złożysz!- Warknął na ojca dziewczynki.
Nie znosił bezpodstawnej przemocy, szczególnie nad słabszymi.
Ledwo skończył a zaczął Colonsky swój wywód.
- A od czego jest Leonard? Przecież to człowiek lasu? Dziewczynka niech zostanie z rodziną.- Tu trochę się skrzywił spoglądając na jej ojca.
- Nie wiedziałem, że nagle odwaga się w Tobie obudziła Frederick. Szkoda,
że podczas bitwy jej nie miałeś.- Rzucił do sierżanta małą zaczepkę i dał mu znać, że nie chce sporu i w żartach to powiedział.
Wasyl w końcu odwrócił się do wielkiego sołtysa.
- A co mam niby zrobić? Wieszać każdy może.- Mówił spokojnie ale stanowczo.
- Widać, że sfiksował. Jeśli chcecie go wieszać to proszę bardzo, ale wiedzcie, że nie pochwalam.- Popatrzył na szamoczącego się starca.
- Ale kilka batów można wymierzyć jeśli taka wola i będziecie zadowoleni.- Zaproponował sołtysowi. Po czy popatrzył na ciało krasnoluda.
- Więc róbcie co trzeba. Ja chcę wiedzieć, czy jak Colonscy chce zostajemy i bronimy wsi czy wycofujemy się.- Rzucił odchodząc do ciała khazada.