Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-09-2017, 10:51   #53
Leoncoeur
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Droga była długa, ale nie nieprzyjemna. Deszcz wkrótce znów osłabł i w końcu przestał padać. Przez większość tego czasu chroniły ich drzewa, które nie pogubiły jeszcze liści, a i opończe jakie wzięli ze sobą pomagały znieść słotę. Musieli iść pieszo, przez co Aila pod koniec zdawała się nieco znużona. Szlachcianka zwykle podróżowała konno, przeprawa lasem wzdłuż traktu, gdzieniegdzie idąc na skróty, nie była czymś co by zwykła robić.

Wilcze Doły były spore jak na wieś w górach, ale w porównaniu z Coiville, prezentowały się nadzwyczaj mizernie. Na wielkiej, naturalnej górskiej polanie poszerzonej pewnie przez wyrąb, były poletka uprawne i łąki, a w centrum tej hali skupisko zabudowań. Mimo to pojedyncze gospodarstwa stały w oddali samej wsi, bliżej lasu i to właśnie do jednego z nich skierowali się mając nadzieję na gościnę i nocne schronienie.

[MEDIA]https://i.imgur.com/L20qzi2.png[/MEDIA]

Domostwo było jedynym zabudowaniem tego ‘gospodarstwa. Obora z żywym inwentarzem była po prostu częścią chałupy, co mogło sugerować, że z przedsieni nie ma nawet ściany do zagród z owcami, a może i sama jedna izba połączona była z oborą? Coś tam muczało, coś beczało. Jedna niewielka szopa, kurnik, serownia i to wszystko. Ot biedne gospodarstwo, ale na uboczu, co obojgu więcej niż pasowało.
- Wiesz Ailo, to nie będą luksusy… - Alex zafrasował się. Dziewczyna mogła być w takim miejscu po raz pierwszy w życiu.
- Domyśliłam się tego - odparła z uśmiechem, lecz znający już jej mimikę Alexander zauważył nerwowo drgające kąciki ust szlachcianki. Trzymała się też bardziej sztywno niż zazwyczaj. - Masz pomysł, co im powiemy o sobie? - zapytała, lecz nim odpowiedział od strony budynku usłyszeli stek przekleństw, łomot, beczenie inwentarza i... jeszcze więcej przekleństw, tym razem wypowiedzianych zarówno głosem męskim jak i żeńskim. Oba zdawały się nieco chrapliwe, z czego można było podejrzewać, że ich właściciele są już niemłodzi.
- Rzekniemy, żeśmy pielgrzymi z Brukseli i do Reims zdążamy.
- Kobieta na pielgrzymce? Myślisz, że mi uwierzą?
- Dobry Bóg skąpi nam potomstwa - westchnął - obojgu nam prosić o łaskę twego brzemiennego stanu…
Aila spojrzała na niego i... wybuchnęła śmiechem.
- Czyżbyś zawczasu zatroszczył się o... usprawiedliwienie dla nas?
- Pospólstwo ważko patrzy na gromadkę dzieci, wszak to jedyne na starość zabezpieczenie. - Uśmiechnął się. - Może nie będą źli gdyby z siana co ich uszu dochodziło, gdy powiemy w czym kłopot nasz i o co się staramy? - W jego oczach błysnęły wesołe ogniki.
Pokręciła głową, rozbawiona.
- Doprawdy nie wiem co się ze mną stało od dnia naszego ślubu... - rzekła, prowadząc konia ku zabudowaniom.

Nim jednak tam dotarli, ze środka wypadła starsza kobieta w szarym powycieranym gieźle z zarzuconym nań kubrakiem i z chustą na głowie. Najwyraźniej wybiegła z zamiarem udania się do wioski, kiedy jednak zauważyła wędrowców, sama do nich zamachała.
- Pomocy! Stary mój utknął! Przywaliło go! Panie, pomóżcie! - zwróciła się do Alexandra, składając prosząco dłonie.
- Przywaliło? Coże się stało? Prowadźcie… - Alex oddał cugle swego wierzchowca Aili.
Staruszka mocno zaaferowana wpadła do domostwa nadzieje widno mając, że mężczyzna za nią podąży, na co
Zarządca Kocich Łbów pobiegł za nią wpadając do środka.
Aila przywiązała wpierw konie na zewnątrz u wodopoju. Dopiero później miała dołączyć do męża.

Dom składał się tylko z jednego pomieszczenia, choć z lewej strony wejścia stała ścianka drewniana oddzielająca część budynku. I podtrzymująca stryszek z sianem. Po obu jej stronach tak szerokie były prześwity przylegające do ścian zewnętrznych, że wrażenie sprawiało to raczej jednej izby, niż dwóch. Z jednego prześwitu ciekawsko wyglądały owce, z drugiego, dalszego od wejścia krowa wystawiała krowi łeb musząc donośnie. Prawa część budynku była częścią mieszkalną i kuchnią zarazem, a sporą jej część nakrywało otwarte piętro, na które wejść można było po drabinie i zapewne tam gospodarze spali. W kącie, blisko paleniska było jednak jeszcze inne łoże, sugerujące innych domowników, lub że starsi już nie w wieku do drabiny, przenieśli miejsce nocnego spoczynku na przyziemie. Rzeczonego ”Starego” widać jednak nigdzie nie było.

[MEDIA]https://i.imgur.com/DOxbvSy.jpg[/MEDIA]

- Tam on, taaam! - skrzeczała przygarbiona starowinka, zawodząc i lamentując - Nie odzywa się już, nieboga!
Kobiecina poprowadziła Alexandra do części domostwa, którą zajmowały zwierzęta. Tam też faktycznie leżał kawałek więźby, a pod nim nieruchomy ludzki kształt. Ciekawska owca właśnie próbowała skubać jego onuce, lecz na widok dwójki ludzi zbiegła, głośno przy tym becząc.
Alexander spojrzał w górę i zobaczył, że w tej części sufitu ‘zwierzęcej’ części domostwa zieje spory otwór o który oparta była drabina. Zapewne służył on do zrzucania siana od razu ze stryszku na dół do owczej części obory, w drugim rogu, w krowiej części ział podobny.. Wieśniak musiał mieć pecha, że widocznie stary, dawno nienaprawiany dach zaszczycił go tą więźbą, gdy ten oporządzał owce.
- Dobrze będzie babciu, byle mocno nie dostał - powiedział chwytając za belkę.
Ciężka była, lecz Alex poradził sobie nawet nie korzystając z Vitae i odsunął ją na bok. Akurat podbiegła Aila i przyskoczyła do staruszka. Mimo że ten do najczystszych nie należał, a właściwie trąciło od niego gnojówką nie mniej niż od owiec, dziewczyna bez zmrużenia okiem przyłożyła ucho do jego piersi.
- Dycha. Dobrze dycha - powiedziała, po czym przyjrzała się chłopu, delikatnie chwytając jego głowę i obracając w bok. Starzec odruchowo zajęczał, a oczom trójki ukazała się niewielka krwista kałuża, skapująca z rany na tyle jego głowy.
- Trzeba go przenieść gdzieś, gdzie mógłby leżeć na brzuchu - rzekła do męża. - Rana nie wygląda źle, ale trzeba opatrzyć bandażem.
Alexander wziął go na ręce, zasuszony starzec nie był ciężki. Omijając plątające się pod nogami owce wyszedł do mieszkalnej części izby.
- Tu, tu. - Wskazała posłanie przy kominku stara, a bękart prędko go tam złożył.
- Może jaki cyrulik we wsi jest? - spytał.
- Jest niby jakiś, ale to za darmo pomoże? Paaanie, ja bym mu musiała owce oddać, a przecie ze stada całego to ino tyle już zostało, zimy nie przetrwamy, trza będzie ubić chyba wszystkie, a i tak ciężko będzie... - zawodziła staruszka.

Tymczasem Aila przysiadła przy gospodarzu, skądś miskę z wodą biorąc i własną chustką do nosa zaczęła ranę obmywać.
- Szyć nie trzeba - orzekła po chwili - ale jak się do wieczora nie wybudzi to tą owcę trzeba będzie poświęcić. Bo może ja czego nie widzę.
To rzekłszy zaczęła zakładać opatrunek staremu, który na sam koniec tej procedury nawet jęknął, co też Aila uznała za dobry znak.
- Leć babciu po tego cyrulika. - Alex wyprostował się nad staruszką pochyloną nad mężem. - Sam bym poszedł, ale nim mi wyjaśnisz i nim trafię do niego to więcej minie. Rzeknij, że nie za owce, a za srebru tu robotę mieć będzie. - Brzęknął mieszkiem z monetami.
- Oh, panie, Pan Bóg was chyba zesłał... już lecam... już pędzę... - Kobieta omal sama nóg nie połamała, jednocześnie gnąc się w ukłonach i wybiegając z chaty.

Kiedy zostali sami, Aila popatrzyła na męża.
- Może na podróżach się nie znam, ale czy to dobrze tak pokazywać, że ma się przy sobie większe bogactwo? Przecież mogą nas chcieć obrobić.
- Tego bogactwa to skromny mieszek jeno, zresztą widziałem z jaką pasją brzeszczotem wywijasz. Wierzę, że jak przyjdzie co do czego to mnie obronisz. - Uśmiechnął się by rozładować nieco atmosferę nad rannym wieśniakiem. Zdenerwowanie ich czy stropienie, nijak pomóc mu nie mogło.
Pokręciła znów głową, a jej złociste włosy wysypały się spod opończy. Widać warkocz nie zniósł trudów podróży. Aila rozejrzała się.
- Jak byłam mała... nim mnie matka na damę dworu postanowiła wychowywać, często z Marią do obory chodziłam. Upierałam się, że nie wypiję mleka jeśli prosto od krowy lub kozy nie będzie. Nawet sama doić się nauczyłam - pochwaliła się wspomnieniem.
- To co - coś błysnęło mu w oku - pokażesz? Ja nigdy nie…
- Odsuńcie się od tatki - zagrzmiał gniewny, ale lekko spanikowany głos od drzwi.
Gdy odruchowo się odwrócili zobaczyli postawnego wieśniaka z cepem do młócenia zboża w zaciśniętej dłoni.

- Tylko spokojnie, jesteśmy podróżnymi - Aila postanowiła tłumaczenie wziąć na siebie, zrzucając z głowy kaptur, by pokazać swoją twarz. - Twa mateczka sama nas zawołała z drogi, gdy wypadek się zdarzył. Mój mąż sam wyciągał go spod beli drewna. - Wskazała wnętrze obory, gdzie nieszczęsna więźba odpadła z przegnicia i wodą namoknięcia pewnie.
- Ano. Każden by tak powiedział. My nic nie mamy, a jak zwierzęta zabierze… - urwał, bo Alexander się wyprostował. Długi miecz był doskonale widoczny pod opończą, a zarządca kocich łbów… cóż, nie wyglądał nigdy jak anioł.
- ...zabierzecie… to… eee... - Wieśniak cofnął się, za jego plecami pojawiły się widły trzymane przez kogoś niewidocznego dla małżeństwa z Kocich Łbów.
- Kochanie... - Aila udała, że strofuje małżonka delikatnie kładąc mu dłoń na szerokiej piersi, by wieśniak nawet się nie łudził co do ich relacji. Po tym zwróciła się do wieśniaka: - Wszystko zaraz się wyjaśni. Mateczka zaraz przyjdzie z cyrulikiem, a my mu zapłacimy. W zamian tylko o gościnę i nocleg prosimy, bo już późno, a droga nasza daleka...
Wieśniak popatrzył na nich podejrzliwym wzrokiem.
- A nie łżecie aby? - Widać, że swoje szanse w przegonieniu “złodziei” widział marnie. - Na Krysta Pana przyrzeknijcie, że złoczyństwa tu nie przyszliście poczynić.
- No na mękę pańską… - Alex wydawał się tracić opanowanie, ale stał spokojnie.
- Przyrzekamy - rzekła zgodnie Aila.

Na szczęście zaraz dobiegło ich znajome lamentowanie. To gospodyni komuś w biegu opowiadała całe zdarzenie. Po chwili do środka wpadła staruszka w towarzystwie chudego, łysego mężczyzny. Ten spojrzał bystro na wieśniaka, a potem na parę. Chwilę ich oceniał zapewne zastanawiając się czy ich obietnice są wypłacalne, aż wreszcie przyuważył rannego i ku niemu się skierował. Aila i Alexander bez słowa odsunęli się, by zrobić mu miejsce i zaraz cyrulik rozłożył jakieś swoje maści, po czym zaczął odwiązywać bandaż z głowy rannego.
- Niezła robota - pochwalił. - Kto go opatrzył?
- J..ja. - nieśmiało orzekła Aila, a mężczyzna nawet nie podniósł na nią wzroku, oglądając głowę poszkodowanego.
- Krew mu nosem poszła? - zapytał po chwili, pytanie kierując do Aili najwyraźniej.
- Nie...
- Drgawek dostał?
- Niee... raz tylko jęknął.
- To dobrze. - W tej materii medyk widać zgadzał się z Ailą.
- Dobra, idźcie stąd wszyscy na trochę, bo muszę trochę przestrzeni mieć. Stary nie zemrze póki co, tyle wam powiem na razie.
- Ty to nie mów, jeno się postaraj, biedny wtedy stąd nie wyjdziesz. Babciu, ty załamując ręce nic nie wskórasz ni nie pomożesz, o gościnę cię prosim i odwdzięczę się za nią. Głodniśmy wielce. Ja z synem waszym końmi się zajmę, jest miejsce tam obok krowy by je wstawić.
- No jest, jest. A strawę przygotuję, jużci. Dziękować wam mało. Anieli was zesłali.
Ryży, postawny, żeby nie powiedzieć - na standardy wsi - otyły chłop uspokoił się i cep opuścił.
- Jak się zwiesz?
- Mathias. Konie a jużci oporządzić można.
Zza jego pleców wychynęła drobna dziewczyna niepasująca w ogóle do sporego syna staruszków.
- Ślubna ma, Elsa - rzekł. - Leć no zara wody przynieś, na tatka trza!
Kobieta oparła widły o ścianę i chwyciła wiadro, zafurczała suknią i tyle ją widać było. Alexander i Matthias wyszli za nią.

Aila patrzyła na to całe zamieszanie trochę onieśmielona. W końcu, gdy prawie wszyscy się rozeszli, podeszła do staruszki.
- Aila jestem, mąż mój Alexander - przedstawiła ich, po czym dodała: - Może jakoś pomóc mogę? Ja wiele nie umiem, ale... może krowę wydoić trza? - Zarumieniła się.
Babka wyglądała jakby nogi jej się miały załamać.
- Ai… Aaaa… Al… O mateczko przenajświętsza... - W jej oczach zakwitło przerażenie. - U nas w dom…?! Ale… o mateczka przecudna. O zbawicielu…
Dziewczyna spojrzała z paniką na drzwi za którymi zniknął jej mąż. No tak... nie rzekł jej, że powinna inne imię przyjąć, a ona sama nie wpadła na to, że w okolicy jest tylko jedna Aila o złocistych włosach i pięknym licu.
- Panienko, ja może do sołtysa pójdę, on domostwo ma że hoho, całą izbę będziecie… O matulu, co ja pyta...
- Nie, chwila...proszę! - Aila weszła jej w słowo. Gorączkowo myślała co robić. Mogła powiedzieć, że imię jej nadano na cześć panienki z Kocich Łbów, ale to by się w ogóle kupy nie trzymało. Poza tym jej wygląd... mógł ją nawet zdradzić zanim ujawniła swoje imię, toteż postanowiła nie zaprzeczać, lecz bajeczkę wymyśloną przez Alexandra wpleść w to wszystko.
- Proszę, mateczko... nie zdradzajcie mnie - rzekła konspiracyjnie. - Ja już nie panienka, a pani i... z mężem na pielgrzymkę wyruszylim, by o potomka prosić, bo... - udała zawstydzenie - czekać nam coraz trudniej. Jakby jednak kto się dowiedział, że my taki problem mamy... ajuści bandyty by na zamek napadły, albo i gorzej. Proszę, proszę, mateczko, nie wydajcie nas. Ino przenocujcie. Jakbyśmy zwykłymi podróżnymi byli. - Spojrzała na nią spod długich rzęs smutnymi oczyma.
- Ja… - Staruszka wyglądała jakoby taka konspira była dla niej szczytem intryg. - Ja… dobrze moje dziecko, dobrze… - była cała zaaferowana i drżały jej ręce. - Ale jakże to tak? - Głos zniżyła do szeptu co było dobrą oznaką. - My tu marna strawa a i siano nad owcami i bydłem, się przeca nie godzi…
- A pamiętacie jak Maryja z Józefem w stajence musieli nocować? Może... może to właśnie znak? - Aila chwyciła jej dłonie, starając się przy tym nie roześmiać. Alexander z pewnością ucieszyłby się z tego porównania.
- Że niby u nas? O Jezusicku - Stara prawie zawału dostała, ale wnet doszła do siebie. Wciąż szeptem zaczęła preorować: - My zrobim wszystko byśta tu się czuli lepiej niż w pałacu. Panienko nic się nie martw, ja nawet zioła mam, syn też ten problem z synową, zajść nie mogą. Im nie pomogło, może wam. Mateczko krystusowa przenajświętrza, jakie to by szczęście było gdybyśmy pomogli. Nic się nie martw, nic, ja strawę…
W tym momencie przerwało im wejście Alexandra i Mathiasa prowadzących do ‘krowiej’ części domowej zagrody rozkulbaczone konie.

Stara posłała Aili takie spojrzenie, że każdy kto by je przyuważył, wiedziałby, że coś tu się szachrai. Jednak nikt teraz nie miał głowy do czytania wejrzeń. Cyrulik wnet wstał i obiecał rankiem do rannego jeszcze zajrzeć. Co prawda uczynił to dopiero po sugestii Aili, która rzekła mu, że wtedy się też rozliczą.
Staruszka tymczasem przy palenisku się krzątała, raz po raz zerkając na Ailę i jakby obrastając na jej widok w skrzydła. Męża swego rannego zupełnie jakby ignorowała. Nie mając co ze sobą zrobić i przypuszczając, że staruszka lament podniesie, gdyby widziała szlachciankę przy dydkach krowy operującą, blondwłosa piękność przysiadła przy rannym, by usta mu zwilżyć ściereczką. Wielką ochotę miała też zrzucić na wpół przemoczoną opończę jednak bała się jak mieszkańcy zareagują na widok jej męskiego stroju.

Pomogła jej w tym ciemnowłosa, drobna Elsa, który nanosząc wodę do cebrzyka, chwilę pomagała teściowej, ale zaraz smyrgnęła na górę i wróciła z prostym giezłem widno po dzisiejszej pogodzie i mokrej opończy w mig orientując się, że goście przemoczeni.
- Przebierz się - wieśniaczka nie wiedziała kim Aila jest toteż nie “paniowała”, mimo iż patrzyła z szacunkiem jak pewnie na każdego, kto konno podróżował z mężem miecz noszącym u boku. - Na górze nikt nie obaczy. - Podała jej giezło trochę podobne do koszuli jaką na Kocich Łbach na noc szlachcianka ubierała. Sama zresztą podobne nosiła ale sterane bardziej. Widno jej odświętną szatę swą dawała. - Się mokre rozwiesi, do rana wyschnie.
- Dziękuję. A gdzie bym mogła...? - Szlachcianka rozejrzała się w poszukiwaniu choć odrobiny prywatności, by przebrać odzienie.
- No tamoj na górze, tam my z Mathiasem śpimy odkąd rodzicom po drabinie ciężko.
Aila skinęła jej głową znów w ramach podziękowania, po czym zagryzając zęby zaczęła wdrapywać się na stryszek. Nikt, nawet Alexander, jednak nie wiedział, że przedtem ino parę razy po drabinie chodziła i to ostatni raz za dzieciaka, toteż powoli jej to szło bardzo.

W tym czasie konie zostały wciśnięte do prowizorycznej obórki, a Mathias zmieniwszy nastawienie polał sobie i Alexandrowi piwa. Ten zaś przyjął je, lecz nim wypił zaczął mówić. Aila zastanawiała się nad miną staruszki, gdy słyszała to po wejściu już na górę, gdzie zobaczyła większe łoże, jakieś worki, kufer, małą komódkę.
Biednie tu było bardzo.
- O wybaczenie proszę, żem w czas się i małżonki nie przedstawił Pieter z Hoorn jestem, w Brukseli nie niską funkcję w miejskiej straży pełnię. Z małżonką mą A… Anną od dwóch lat o dziecię się staramy, ale Dobry Bóg nie błogosławi… Babka mej kochanej żony z dziadem jej też ten problem mieli, ale w pielgrzymce do relikwii w Reims ojca jej poczęli, to i myśmy pomyśleli że tam się udamy. A że po wojnie w Pikardii wciąż bandy zbrojne grasują, to tędy, przez góry drogą…
- Tak, tak, właśnie tak! - stara weszła mu w słowo, samej sobie również piwa bez pozwolenia nalewając. - Ty już nam nic mówić nie musisz. Ja wszystko wiem od małżonki. My was tu ugościmy po królewsku. Tak wam będzie dobrze jako na żłobie. I o cud się będę całą noc modlić.
Mathias i jego żona spojrzeli dziwnie na kobietę, lecz widać jej zachowanie spisali na karb wieku i... nie tylko.
- Mateczko... - wieśniak pogroził jej palcem - a czyś ty się czasem wcześniej już piwem nie pocieszała? Hmmm...
- Gdzieżby tam! I ty też nie pij tyle, gościom trza zostawić! - zrugała go stara, po czym uśmiechnęła się do Alexandra .- Ja tu wszystko wiem, wszystko wiem, o wszystko zadbam... - Mrugnęła do niego nawet.
- Zastanawiałżem się, jak odpłacić za tego cyrulika, bo my przecie do szczętu biedni. - Mathias otarł ramieniem usta. - Sama gościna to nic, wszak przecie żadnemu wędrowcowi by tatko z matką nie odmówili jako i ja ze ślubną. Teraz tedy wiem, dobrymi uczynkami, chcecie o dziecko Pana Wszechmogącego ubłagać. I jeno mu dziękować, żeście do nas trafili. Ja z Elsą też mamy to…. nijak potomka, też widno trzeba waszą drogą spróbować, jutro miałem w kuźni pomagać za pieniądz stawiać szopę. Darmo to zrobię… - Wieśniak klepnął Alexandra po plecach. - Aleć, mokry ty, mam na górze koszulinę i portki co do kościoła na niedzielę nakładam. Oć ze mną szaty rozwiesim twe, do rana wyschną.
- No ale chwila - zaoponowała Elsa. - Tam tera małżonka Pietera się przebiera.
- Ooo to tym bardziej iść powinien. - Zachichotał Mathias.
Alexander roześmiał się z żartu spoglądając na staruszkę, ale ta pokiwała głową.
To go zdziwiło, i to mocno.
- No co wy… - zaczął lecz wstał odruchowo.
- My to rozumiemy przecie. Strawa jeszcze się gotuje. Idźcie i się sami pogrzejcie, jak macie ochotę. Z Panem Bogiem - rzekła staruszka i teraz nawet młodzi popatrzyli na nią jakoś tak niepewnie.
Tymczasem Aila właśnie zrzuciła z siebie ubranie, znów dłuższą chwilę walcząc ze spodniami i rozwiesiła na sznurze tak, by się w oczy nie rzucało, że to męskie odzienie. Miecz póki co schowała też pod kufrem i tak naga całkiem znieruchomiała. Na jej policzkach pojawił się rumieniec. Czekała z bijącym sercem czy Alexander posłucha.

Ten zaś stał jak głupek.
- Pomiłujcie, przy wszystkich tak… nie uchodzi. Pójdę, bom nagości swej przed nią niewstydliwy, a i ona przecie mi ślubna, ale przecie nie lza tego o czym mówisz babciu... - Aila usłyszała, że ktoś wdrapuje się na drabinę.
- A w kuferku zajrzyj, tam odzienie - zawołał za nim Mathias.
- Jak coś, to się nie krępujcie - podchwyciła staruszka - Elsa, weź co zaśpiewaj, żeby im milej tam było...
I dziewczyna zaczęła śpiewać, a choć były to proste, wiejskie przyśpiewki, trzeba było przyznać, że głos miała całkiem ładny. Mąż jej też uderzeniami o kufel akompaniował i aż ogień na palenisku weselej zaczął trzaskać.

W tym czasie Aila, szybko usiadła na brzegu łoża i z uśmiechem obserwowała wdrapującego się męża. Nagość swą zakryła jeszcze nie założoną koszuliną.
Gdy wszedł, rozejrzał się i taką ją ujrzał.
Przełknął ślinę.
- Ailo… - rzekł cicho zbliżając się. - Ty tak… - Obejrzał się ku dołowi izby. - Tak teraz? Przy nich?
- Przecież nie patrzą. Zaczynasz zachowywać się jak Maria - powiedziała z uśmiechem, po czym wskazała sznur, który pod gąsiorem szedł, na którym już jej rzeczy wisiały.
- Tam odzienie powieś, ja ci zaraz to ubranie na zmianę znajdę - rzekła i całkiem naga klęknęła przed kufrem, by go otworzyć. Alexander miał teraz przed sobą jej proste plecy i ładnie zaokrąglone pośladki.
Już po lekcji szermierki ciężko było mu się opanować.
Teraz spoglądając na jej rewers, przyśpieszający przepływ krwi w żyłach, zaczął zdejmować odzienie.

Nieświadoma jego rozterek małżonka wyjmowała ubrania po kolei i przyglądała im się. Podświadomie też zaczęła lekko kiwać tułowiem w rytm piosenki, którą właśnie zaintonowała Elsa. Widać nawet na dworach czasem śpiewano pieśni ludu.
A Alex patrzył.
W pierwszej chwili chciał zbliżyć się i..., ale stał, patrzył po prostu jak wypięta kręci biodrami w rytm śpiewu ciemnowłosej żony Mathiasa.
Gdy skończyła kompletować ubranie “świąteczne” syna gospodarzy, szlachcianka odwróciła się i spojrzawszy na męża, mierząc go od stóp do głów... i zatrzymując się nieco dłużej gdzieś pomiędzy, jęknęła cichutko:
- Oj...
Doskoczył do niej i wziął w ramiona, czuła wręcz, że drży z podniecenia.
Zdziwiona spojrzała na niego.
- Przecież nie możemy... wszystko słychać... i widać jak kto chce... - szeptem zaprotestowała, lecz jej ciało powiedziało mężczyźnie coś zgoła odmiennego. Dłonie Aili ześlizgnęły się zmysłowo po jego bokach, na pośladki.
Alexander uchwycił jedną ze ślicznych piersi, a drugą położył na pośladku. Wciąż czuł, że to… nie teraz, nie tu, ale ciężko było mu się powstrzymać.
- Ailo…. - wyrzucił w końcu z siebie i jakby przeciw sobie. - Ja… Ubierz się, bo nie strzymam.

Spojrzała na niego wygłodniałym wzrokiem i już na sam ten widok myślał, że jest zgubiony, jeśli ona teraz choćby palcem go dotknie. Na szczęście coś na dole trzasło - jakby talerz o talerz i dziewczyna się pomiarkowała, zerkając ku dołowi.
Kiwnęła tylko głową na znak, że rozumie, po czym odwróciwszy się tyłem do męża, zaczęła się ubierać. On też zaczął wkładać portki i koszulę, choć wygłodniałość wzroku omiatającego blade zgrabne ciało było nie mniejsze niż jej przed chwilą.
Zaczął schodzić po drabinie, bo zdał sobie sprawę, że gdyby teraz ją objął czy wziął za rękę by pomóc zejść, to by się na nią wręcz rzucił.
Z dołu pachniało podaną strawą.
Elsa przestała śpiewać.

Po chwili zeszła również Aila, która w chłopskim stroju nadal wyglądała jak szlachcianka. Doprawdy ciężko byłoby jej udawać dziewczynę z ludu...
- Wszystko w swoim czasie... - rzuciła zaś ni z gruszki ni z pietruszki zagadkowo babka, rozlewając całkiem nieźle pachnącą potrawkę do misek. Właściwie to tylko goście dostali osobne miski i osobne drewniane łyżki. Pozostali domownicy jedli wprost z kociołka, topornie wyciętymi z drewna łychami, czy raczej łopatkami. Na zapach jedzenia wkrótce przebudził się też sam poszkodowany gospodarz.
Gdy jedli babka postąpiła ku Aili i ku Alexandrowi siedzących przy ławie z jej synem i synową, jedzących z mniejszym lub większym apetytem. Kasza, chleb, zsiadłe owcze mleko. Więcej nie mieli.
- No jużci. Postawiła przed obojgiem po drewnianym kubku. - Zmokliście, to by chorobę odegnać. Dobre zioła.
Alexander skinął głową z podzięką i wychylił ciepły nawar.
- Trzy razy wincyj niż synowi dałam... Do rana jak buhaj będzie - szepnęła stara Aili do ucha.
Ta omal nie udławiła się przełykanym właśnie kęsem, aż ją musiał Alexander klepnąć. Dziewczyna, gdy nieco się opanowała, z trwogą spojrzała do jego kubka.

Wszystko wypił.
Westchnęła.
Wszystko.

 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline