Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 29-09-2017, 16:55   #51
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Spotkali się na dole w małym refektarzu zwanym również salą rycerską, bo tam Alexandra skierowała służąca zapytana gdzie ojciec Jean oczekuje. Pomieszczenie na dole przy starych kuchniach i niedaleko większych, nowych, oraz obok hallu wejściowego często wykorzystywane było prócz spożywania posiłków właśnie do przyjmowania gości.

[MEDIA]https://i.imgur.com/6PlXtyH.png[/MEDIA]

Zarządca Kocich Łbów ubrany był w skórzany strój z kurtą jaką na polowania się zwykle wkładało i długie jeździeckie buty zapinane na klamry. Pochwę ze swym długim mieczem w ręku trzymał, czym zwracał uwagę. Wszak nikt nie pamiętał żeby kiedy na Kocich Łbach z bronią w ręku go widziano.
Aila już była w refektarzu jak zwykle wyglądając olśniewająco w pięknie skrojonej sukni. W rękach miała małą wiolonczelę na której pobrzdękiwała, by zabawić gościa. Gdy wszedł jej małżonek, pieśń urwała się ostrym dźwiękiem.
- Przyjmiemy zaproszenie, małżonka mówiła ci to już ojcze?
Stary duchowny uśmiechnął się.
- Nie, do końca trzymała mnie w niepewności. Ale nie gniewam się, akapelan? Zajrzałem do kaplicy, lecz nie spotkałem go tam...
- Bo nie żyje.
Ksiądz wyglądał na zszokowanego. Trwoga pojawiła się też na obliczu szlachcianki.
- Jak to? - zapytał ksiądz Jean.
- Ano zabiłem go. - Alex zerknął na Ailę. - Nie był to mnich, podawał się jeno za takiego, by wkręcić się na wikarego i na zamek. W celach… - zawiesił głos spoglądając na piękną blondynkę. - Jakże niecnych… mord chciał tu siać. Odkryty, głowę stracił. Zauważysz, pewnie, że niedomaganie twego starego wikarego, przez coś pomocy potrzebował nowej, przejdzie niedługo. Za dzień, dwa, tydzień? Ot, Hansel podtruł go, aby być potrzebny. My nijak złości nie żywim do cię, boś przecież nie wiedział. Prawda Ailo? No jakże nam żywić?

Gdy spojrzał na nią, przez chwile wydawało się, iż dziewczyna się rozpłacze, co i ksiądz przyuważył, lecz pewno po swojemu odczytał.
- Tt...tak - udało jej się tylko powiedzieć.
- Dobry Boże... jam nie wiedział... - Ojciec Jean wydawał się prawdziwie zdruzgotany.
- Wielu złych ludzi na tym świecie, dobrze że nikogo nie ukrzywdził.
Duchowny chwilę nie odpowiadał, po czym rzekł wreszcie zmęczonym głosem:
- Dobrze, że Pan nad wami czuwa. Tym bardziej jednak trzeba mi już iść, na modlitwę się udać. Natomiast jutro w opactwie może już sami zapytacie o kandydata na nowego kapelana, bo ja bym chyba nie mógł... - sapnął ciężko wstając, po czym coś jakby sobie przypomniał - Ach i jeszcze jedno nietypowe w tym zaproszeniu było. Zwykle wszak obchody rankiem czyniono, tymczasem opat zaprasza nas na wieczór. Zaraz po tym jak słońce schowa się za wzgórzami...
- Nijak nam zawieść oczekiwań opata. Prawda Ailo? - Alexander znów spojrzał na małżonkę.
Tym razem jej reakcja już była wyważona. Uśmiechnęła się delikatnie.
- Owszem. Przyjedziemy karetą po ojca zaraz po porze obiadowej i wspólnie się tam udamy. Jakby co, mogę zadbać o przekąski na drogę.
- Bóg ci zapłać piękna panien... pani. - Duchowny skłonił się i ruszył ku wyjściu. - Czas więc na mnie, za gościnę dziękuję, choć smutne to wieści przy okazji poznałem, ale cóż... taki żywot człowieczy. Miłujcie się drogie dzieci. - Pożegnał ich.
Na to ostatnie Alexander uśmiechnął się smutno.
- Bywaj ojcze.

Gdy wyszedł, bękart z Eu zwrócił się do szlachcianki.
- Miłujmy się.
Zmarszczyła swoje piękne brwi, patrząc na niego.
- Bardzo zabawne... - Wydęła usta jak prychająca kocica.
- Ksiądz dobrodziej zalecił - Uśmiech bękarta był nieznaczny. - Jedziesz ze mną? - spytał po chwili.
Ona jednak wciąż patrzyła na niego jakby z niepokojem.
- Owszem. Choć pewnie to pułapka.
- Dlatego dziś, teraz w dzień chcę tam jechać. Nie jutro gdy słońce zajdzie.
Chwilę milczała.
- Tak, to dobry pomysł, choć... czy dasz radę w siodle się utrzymać po tej ilości wina? Może chociaż do obiadu zaczekamy?
Kiwnął głową.
- Tak, to niezły pomysł. Cóże czynić byś chciała - spojrzał na nią - do tego czasu. Jako małżonek twój sprawić mogę coś, aby ci czas umilić? - “kogoś zabić jeszcze?” miał na końcu języka, ale nie chciał jej ranić.
I tak jednak zrozumiała, bo oczy jej zalśniły zdradliwym blaskiem.
- Ja... nic mi nie trzeba. O Ciebie się troskam. Jeśli to zasadzka... zdrów musisz być. Na ciele... -Zawahała się, po czym rzekła ciszej: - I na duszy.
- Rany na ciele zaleczyć łatwo - wyciągnął nóż z pochewki i przejechał nim sobie po przedramieniu. Pokręcił ręką używając mocy krwi, a płytka rana zabliźniła się. Było to dziwne… Alexander rzadziej pojony był przez Elijahę i nie szastał vitae. - Rany na duszy czasu upływem jeno można zabliźnić. - Zbliżył się do Aili, a ona popatrzyła na niego niepewnie, po czym ostrożnie wyciągnęła dłoń ku jego twarzy.
Nie cofał się spoglądał na nią tylko.
Jego dłoń też drgnęła.

Tego było za wiele dla młodej dziewczyny, w nagłym zrywie przywarła do niego, obejmując kark mężczyzny ramionami i chlipiąc żałośnie w jego pierś.
- Wybacz mi... - usłyszał pośród łkania.
- Ciii… - Objął ją i uścisnął całując w czoło.
Przywarła do niego, stęskniona jego ciepła.
- Je... jestem okropna. Straszna - zawodziła. - Ja... ja nie chciałam być taka, ale Valentino... - wróciła do tamtej sprawy. - On mówił rzeczy, które... o których wtedy nie chciałam myśleć, a które we mnie były. Gdy powiedział, że... że mnie weźmiesz... tak jak tamci brali Giselle... To było okropne. Bałam się, że on... że zajrzał mi do głowy... - Szloch stał się jeszcze bardziej nerwowy. - Teraz myślę, że już wtedy coś... że ja ciebie... Śniłeś mi się noc wcześniej. Śniłam o tym jak... no, to nie był cnotliwy sen. Przerażało mnie to i poczułam dziwny lęk, że on o tym wie i... że ci powie.
Spojrzał na nią wciąż obejmując uspokajająco.
- Ciii… W śnie czyniłem coś co cię przerażało? - W tonie jego głosu zabrzmiało zdziwienie.
- Wtedy mnie to przerażało. - Chlipała ciszej, choć wciąż jej ciało targały spazmy płaczu. - Dziś... dziś myślę, że podświadomie cię... pragnęłam.
- Ja ciebie też. - Przytulił twarz do jej włosów. - A jednak wciąż on będzie między nami. To sprawia… ból, wiesz?
- Ja... wiem. Mnie też to boli. Wciąż każesz mi wybierać, wciąż próbujesz odwrócić mnie od niego... jakbyś nie miał do mnie zaufania, że potrafię... potrafię ocenić sytuację. - Zadarła głowę, aby na niego spojrzeć, ukazując swoje zaczerwienione policzki. Nawet z lekko opuchniętymi od płaczu i niewyspania oczyma była śliczna...
- Bom zazdrosny - odpowiedział szczerze - a ty jeszcze każesz się “przyzwyczajać” do tego… - dodał z lekkim humorem.
- Głupiś... - Ujęła rękami jego twarz i pocałowała namiętnie. - Nigdy czegoś takiego nie czułam... co czuję do ciebie - wyznała pomiędzy pocałunkami.

Wiedział, że kłamie.
No może nie tyle kłamie co manipuluje prawdą. Może i nigdy nie czuła do nikogo tego co do niego, ale czuła więcej do sire. Czy mógł ją jednak winić?
Oddał pocałunek. Zachłannie.
Dziewczyna gładziła czule jego twarz i włosy, wyraźnie ciesząc się każdą chwilą, ale też... kontrolując się, by nie sięgnąć po więcej. Pamiętała wciąż jego odmowę. On zaś nie sięgał po więcej, aby nie pomyślała, że pożąda jedynie jej ciała. Tak pięknego, zgrabnego jędrnego ciała. Okraszonego miękkimi półkulami i…
Na samą myśl zesztywniał gdzieniegdzie, a jego pocałunek oddał więcej pasji.
- Opowiesz mi… - rzekł z żartobliwą ciekawością gdy oderwali się od siebie - ten sen?
- Nn-nie. - Zarumieniła się uroczo. - Nie proś mnie nawet o to. Wciąż nie wiem jak mogłam... no i nie chcę żebyś myślał, że coś takiego mnie... nic już nie powiem! - Ukryła twarz w dłoniach.
- Nie strofuj się. - Podprowadził ją do krzesła. - Różne rzeczy się śnią - rzekł z humorem. - Kiedyś miałem sen, że… - Pokręcił głową jakby rezygnując z opowieści. - Ot durnoty, co nijak się mają jak i co kto naprawdę myśli. Spytałem, bo skoro przerażało cię to, nie chciałbym tak choćby nieumyślnie postąpić. - Wspomniał ich noc poślubną.

I znów zobaczył ten błysk w jej oczach.
Wygłodniałe spojrzenie, które zaraz jednak zmieniło wyraz. Usiadła na krześle, patrząc na niego... całego. Czyżby się domyśliła jego reakcji?
Stanął przed nią nawet zadowolony, że już nie płakała i wyszła z tej rozpaczy wypełnionej szlochem. Też spojrzał na nią prześlizgując się po jej ciele wzrokiem. Wciąż miał nadzieję, że może odpowie, ale milczała, za to jej dłoń ostrożnie sięgnęła jego ubrania i wślizgnęła się pod jego poły, dotykając brzucha mężczyzny. Dziewczyna przy tym nie spuszczała wzroku z twarzy męża, jakby niepewna czy jej na taką swawolność pozwoli i... czy mu się spodoba. Nie cofnął się, nawet odruchowo zbliżył, także zetknęli się kolanami. Niepewność była również na jego twarzy. Starał się wyczytać z Aili, czy jak w komnacie dziewczyna coś od niego chce i sięga po jedną (najlepszą) z metod kobiet względem mężczyzn aby nimi manipulować, czy… Czy to szczera chęć zbliżenia i pieszczot.
Widział na jej twarzy jednak lęk, którego nie umiałaby chyba udawać. Bała się, że ją odrzuci - ją - najpiękniejszą pannę w okolicy! I już nie pannę, tylko jego żonę.
Dłoń Aili ześlizgnęła się nieco niżej, docierając do krawędzi pasa.
- Alexandrze…
- Ailo… - We wzroku miał coś co mówiło, że nie potrafiłby jej odtrącić.
- Nie chcę byś źle o mnie myślał, ale... ale czy mógłbyś... czy my byśmy mogli... no, wiesz... - wciąż nie potrafiła mówić o własnych pragnieniach, spuszczając przy tym wzrok.
- Kochać się? - Stojąc nad nią ujął ją delikatnie pod brodę i uniósł nieco by znów spojrzała mu w oczy.
Błądziła jednak spojrzeniem gdzieś na boki.
- Pewnie uznasz, że jestem zbyt... to przecież nie wypada. I nie powinnam tak często cię... - przesunęła dłoń na jego przyrodzenie i dopiero wtedy jej oczy spotkały się z jego - ... pragnąć.
- Jeżeli o mnie chodzi - mruknął - to tydzień z łożnicy byśmy nie wychodzili… - w oczach zobaczyła potwierdzenie tych słów.

Zawahał się.
Wspomniał jedną myśl sprzed kilku dni. Gdy chciała odpłacić mu za rozkosz pod wodospadem i jak to sobie wyobrażał.
- Pamiętasz tam nad potokiem, jak chciałaś mi uczynić przyjemność bez… - Urwał.
Ona pokiwała tylko głową, a jej wścibskie paluszki przesunęły się wyżej, by rozpiąć pas spodni.
Pomógł jej w tym.



Kiedy jego spodnie się zsunęły ukazując gotowe do działania przyrodzenie, w jej oczach dostrzegł panikę pomieszaną jednak z fascynacją. Aila ostrożnie dotknęła palcami gorącego organu męża, jakby głaskała rączego konia, który przy jednym złym ruchu może jej się wyrwać i nawet zrobić krzywdę.
Widząc tę nieporadność Alex uśmiechnął się.
- Aż tak delikatna być nie musisz, to nie jajko - zażartował by ukryć falę podniecenia.
Ona również się uśmiechnęła, onieśmielona, po czym jednak pewniej objęła palcami jego męskość. Powoli też zaczęła przesuwać dłoń w górę i w dół. Uwadze Alexandra nie uszło też, że zbliżyła swoją twarz i nerwowo oblizała usta, jakby nie wiedząc jak zacząć.
Mruknął pod jej dotykiem i przymknął oczy. Poddał się przyjemności, choć przyznać trzeba było, że jej pieszczota była więcej niż niewprawna. Pod jednym z jej kolejnych ruchów zaciśniętej dłoni, nie w tempo, wypchnął trochę biodra czubkiem naprężonego organu dotykając lekko jej ust. Aila mając to chyba za wskazówkę otworzyła je szerzej i objęła wargami czubeczek jego męskości, przyjemnie go przy tym nawilżając. Niespiesznie błądząc palcami po całej długości jeszcze bez stałego rytmu, zaczęła ssać żołądź, przymykając przy tym nieco powieki.
- Mhhhhh - wydał z siebie na to i spojrzał w dół. Widok sprawił, że w ustach dziewczyny coś leciutko nabrzmiało. W odpowiedzi zamruczała niby kociak, zaczynając łapać spójny rytm pieszczot. Alexander poczuł jej jej języczek bada teraz najwrażliwsze jego obszary podniecenia. Do tego te niebieskie oczy, teraz przyglądające mu się, by ocenić czy wykonuje pieszczotę właściwie. Czy właściwie, dowiedzieć się z twarzy męża nie mogła, ale zauważyła w jego oczach, że to co robi daje mu niewątpliwa przyjemność.




Alexander westchnął odchylając na chwilę głowę i znów przymykając oczy.
I wtedy Aila zobaczyła, że nie są sami…

Pewnie to ksiądz wychodząc nie domknął drzwi, a na ślub naoliwiono wszystkie zawiasy. Przedłużająca się obecność państwa w małym refektarzu gdzie spożywano posiłki, mogła oznaczać dla służby, iż państwo zamierzają śniadać i czekają na podanie do stołu.
Tak chyba musiało być, zważywszy, że Giselle trzymała przed sobą tackę z gotowanymi jajkami,mlekiem, chlebem, otrębami i serem jak to w postny piątek.

[MEDIA]https://i.imgur.com/S8wVoZM.jpg[/MEDIA]

Pewnie widząc stojącego Alexandra tyłem uznała iż małżonkowie rozmawiają jedynie, lub milczą w czasie rozwijającej się kłótni (na co pewnie miała nadzieję). Podchodząc cichutko zrozumiała swój błąd gdy była już prawie na wysokości zarządcy po drugiej stronie stołu. Tak wzrokiem zastała ją Aila gdy oderwała spojrzenie od Alexandra.

Giselle wyglądała jakby wmurowało ją w ziemię i zawładnęła nią straszna panika. Nie uciekła jeszcze chyba dlatego, że skołowana nie mogła wybrać czy dać drapaka z tacką czy najpierw ją postawić. W oczach miała też nutę zazdrości.
Gdy spoczęło na niej błękitne spojrzenie, spięła się zamierzając chyba uciekać i była to jedyna słuszna decyzja, zważywszy na to jak oczy Aili zwęziły się pod zmarszczonymi brwiami.
To była ostatnia szansa Giselle. Brak wrzasku czy innej zdecydowanej reakcji wstrzymał czarnowłosą służkę. Delikatnie postawiła drewnianą tacę na stole i zaczęła się po cichu cofać ku drzwiom, ale tyłem. I spoglądając na “wyczyny” Pani. Zaraz zniknęła Aili z oczu niknąc za sylwetką Alexandra, który jęknął cicho i znów otworzył oczy spoglądając na pieszczącą go ustami małżonkę.



Jej oczy znów miały ten wyraz szelmowskiej zabawy, obietnicy większych rozwiązłości, co jednocześnie mogło go przerażać i podniecać. Ruchy dłoni Aili stały się szybsze, a ona zachłanniej pieściła jego męskość ustami.
Starał się reagować żywo na każdy moment gdy niedoświadczone i pierwszy raz to czyniące dziewczę. Nie udawał, jedynie bardziej uwalniał poczucie przyjemności jaką mu sprawiała, gdy intuicyjnie lub przypadkiem jej język, usta, lub dłoń natrafiały na właściwy rytm lub odpowiedni dotyk.
Przez chwilę przeszło mu przez głowę, że miał być jej nauczycielem w posługiwaniu się mieczem. Ta dwuznaczność w tej sytuacji porażała, ale podobała mu się ta edukacja. Delikatnie położył jej dłoń na głowie. A pyskata i wyniosła zazwyczaj żona w tej materii była bardzo posłuszną uczennicą. Gdy tylko żywiej reagował na jakąś pieszczotę, powtarzała ją, kiedy delikatnie dawał jej znać, by przyspieszyła tempo, dostosowywała się, a wąska strużka śliny ciekła jej po podbródku z tego zapału.
Jęknął i mocniej naparł lędźwiami, jednocześnie delikatnym ruchem kierując jej głowę do siebie. Siedząc była za wysoko aby móc w tej pozycji jednocześnie pochłaniać go głębiej i móc widzieć jego twarz i reakcje malujące się na niej.
Poddała mu się pomrukując cicho. Teraz gdy zamknęła oczy, była niczym instrument na którym on wygrywał swoją pieśń pożądania. Bacznie obserwował jej reakcję, gdy kolejne centymetry skóry na naprężonym członku pochłaniane były przez miękkie, zaciśnięte na nim wargi. Nie wiedział wszak jak głęboko jest w stanie go przyjąć. I choć jej osiągnięcie w tej dziedzinie może nie było imponujące, a on był pewien, że gdyby przycisnął mocniej jej głowę, mógłby zyskać jeszcze nieco “głębi” jej ust, musiał przyznać, że zapał dziewczyny był urzekający. No i jeszcze ta perwersyjna myśl, kołacząca się w umyśle, oto szlachcianka pochylała sie przed nim i w wyuzdanym akcie miłosnym sprawiała mu rozkosz, nic za to nie dostając... poza satysfakcją.

Nie chciał przesadzić, pamiętał noc poślubną. Zresztą była niedoświadczona, jej zachłyśnięcie się zburzyłoby tę magię. Wplótł dłoń w jej włosy i zaczął lekko poruszać nią. W przód. W tył. Delikatnie, żeby złapała rytm i tempo, a Aila oddała się temu, ale nie byłaby sobą, gdyby czegoś nie dodała od siebie. Jej druga dłoń nieśmiało sięgnęła klejnotów mężczyzny, by pieścić je powolnymi, zmysłowymi ruchami.

Jego oddech przyspieszył, gdy połączyła szybsze i rytmiczne branie go do ust z pieszczotą dłoni. Jej ruchy zdradzały niedoświadczenie i brak umiejętności, ale pracowała z pasją. Pochylona teraz nad jego męskością, tak że widział tylko złote włosy na głowie zbliżającej się i oddalającej się od jego podbrzusza. Czuł wargi, język, ale chciał też widzieć. Położył jej dłoń na ramieniu, by pokierować jej ciałem. Aby zsiadła z krzesła przesuwając się niżej. Do tego dziewczyna jednak musiała przerwać na chwilę pieszczotę. Zobaczył jej nabrzmiałe krwią usta i zaczerwienione policzki. Zobaczył strużkę śliny w kąciku ust.
- Ja... coś źle robię? - zapytała niepewnie.
- Przyklęknij - wydyszał pełen podniecenia. - Chciałbym… cię widzieć.
- Ach... tak? - Patrząc mu w oczy Aila nie tylko uklękła przed nim, ale też rozsznurowała gorset sukni, przez co mógł ujrzeć znajome już półkule, które wyglądały nie mniej jedwabiście i ciepło niż, gdy ostatnim razem ich dotykał.
Na ten widok poczuł że ciemnieje mu lekko w oczach.
Oszalał.
Znów nakierował dłonią jej głowę, aby wejść w jej usta. Teraz pod innym kątem, gdy klęczała niżej. Patrzył znów jak bierze go do między wargi, widział jej twarz, spojrzenie i poniżej…
Czuł że długo nie wytrzyma.

Jakby czując to i mając świadomość świeżo zdobytego doświadczenia, Aila poczęła się z nim drażnić. Biorąc jego męskość w usta nie ssała jej, lecz tylko drażniła języczkiem, łaskocząc tuż pod koroną. Zadrżał na to i w pierwszej chwili chciał dłonią wczepioną w jej włosy znów pokierować nią, aby kontynuowała wędrówkę ustami po rozpalonej skórze. W przód i w tył. Jednak zrezygnował. Czując jej wargi zaciśnięte na nim i chaotyczne ruchy języka poddał się temu. Dał jej odkrywać samej co może z nim zrobić.
I patrzył zachłannie.
Zmrużyła oczy i uśmiechnęła się do niego, cofając usta. Teraz jednak jej dłonie przyspieszyły tempa, nie dając mu odetchnąć. Drobne paluszki pełzały po nim niby macki jakiegoś oceanicznego stworzenia.
- Poproś... - szepnęła. - Poproś o więcej.
Klęczała przed nim z rozpiętą suknią i gorsetem uwalniającym krągłe piersi, pracowała wytrwale nad męskością górującego nad nią mężczyzny, co wiele dobrze urodzonych dam znajdowałoby upokarzającym.
A mimo to potrafiła odnaleźć się w tym jako Pani.
Kontrolująca w pełni sytuację.
- Pr… Proszę… - wydyszał targany podnieceniem i żądzą. - Proszę… weź go. Bo… nie wytrzymam.
Zobaczył jak wystawia języczek, który powoli prześlizguje sie po jego pulsującym przyrodzeniu.
- Oczywiście, kochanie - powiedziała po chwili z psotą w głosie, lecz znów wróciła do roli zdolnej uczennicy, spełniając pragnienie Alexandra. Wzięła w usta jego męskość, by uraczyć ją zachłannym i nieco drapieżnym teraz ssaniem, zaś dłonie szlachcianki, pieszczące nie tylko jego przyrodzenie, ale także klejnoty, podbrzusze, a nawet wpełzające czasem pazurkami na pośladki, były uzupełnieniem tego obrazu rozpusty, który miał przed sobą.

Zaczął dłonią wplecioną we włosy nadawać szybsze tempo, a do tego tańca włączyły się i jego lędźwia, choć jeno płytkimi, oszczędnymi ruchami. Czuł, że zbliża się fala, której nie potrafił już powstrzymać. Tylko jak zareaguje Aila? Czy była świadoma tego, co się zaraz stanie? A może odsunie się z obrzydzeniem i już nigdy nie zechce pieścić go w ten sposób?
Przeszło mu to przez myśl w ostatniej prawie chwili, a nie miał czasu na rozmyślania, już nie teraz. Jęcząc i sztywniejąc zabrał dłoń z jej głowy i szybkim ruchem lędźwi cofnął się, wręcz wyszarpując swój “miecz” z zachłannych ust. Zdążył jedynie obniżyć ręką nabrzmiały organ by nie wystrzelić na wprost, a bardziej w dół. Prosto na jej szyję, dekolt i ciężkie piersi o nabrzmiałych sutkach.
Dziewczyna aż zająknęła się zdziwiona ty, co właśnie zobaczyła. Ostrożnie zebrała odrobinę lepkiej mazi palcem i przyjrzała jej się.




- To... to się zwykle dzieje? - zapytała.
- Zawsze… - wydyszał dygocząc. Spełnienie w ten sposób i przy tych widokach było tak silne, że mało nie załamały się pod nim nogi. Oparł się o stół. - Chyba… że… w środku. Trzeba… wtedy połkną… - urwał orientując się, co właściwie mówi. Wzrok miał półprzytomny jak po oberwaniu pałką w łeb.
- Połknąć? - Jego młoda, niedoświadczona wcześniej żona przyjrzała się białej mazi na palcu i niespiesznie oblizała palec, zerkając na mężczyznę i odczytując jego reakcje.
Jemu zaś dopiero zaczął na powrót funkcjonować błędnik, oraz wracała możliwość ogniskowania wzroku.
- No albo wypluć, ale… - Dopiero teraz zauważył co robi. - Eeee… - rzekł epatując inteligencją tymi słowy.
- A co ci się bardziej podoba? - spytała z tą niewinną zalotnością, sięgając paluszkiem pomiędzy swoje piersi by stamtąd zebrać znów nieco białej substancji.
- Ja… nie wiem. - Zrobił lekko głupia minę, ale zaraz spróbował z tego wybrnąć: - Musiałbym sprawdzić wszystkie możliwe zakończenia - zażartował wciąż oparty o stół.
- Mhmmm... - powiedziała, znów oblizując palec, do starcia reszty jednak używając już chustki.
Gdy Alexander spojrzał na stół dostrzegł śniadanie, którego wcześniej nie było.
- A to tu… skąd? - spytał znów spoglądając na Ailę, która ścierała właśnie jego nasienie z piersi.
Jego żona nawet nie podniosła wzroku, sznurując znów dekolt sukni.
- Służąca przyniosła. Oczywiście, twoja ulubienica - dodała zgryźliwie.
Odruchowo spojrzał na drzwi.
- Tak po prostu? Jak my…? - Spoglądał zszokowany, ale wtedy dopiero uderzyło go gdzie jest.

Odbijało im.
Odbijało mocno.
Wodospad, spontaniczny jak jasna cholera. Pęknięcie pewnych barier w noc poślubną. Rozmowa przy kąpieli, teraz… w sali jadalnej w porze śniadania. To było… Dziwne. Ale z drugiej strony Alex poczuł niesamowite podniecenie na samą myśl gdzie i kiedy może ich znów trafić, gdy oboje zatracą się całkiem.
- Ehm… - Nie wiedział co powiedzieć. Wystawił tylko dłoń, aby pomóc jej wstać z kolan.
Aila przyjęła pomoc, nie patrząc mu jednak w oczy. W jej głosie było jednak jakieś zdecydowanie.
- Może to jej uświadomi czyim mężem jesteś - warknęła po czym dodała już z lekkim uśmiechem. - No i chyba nie chciałeś, bym przerywała, prawda?
- Nie. Choćby i za oknem anielskie trąby zwiastowały apokalipsę.
Popatrzyła na niego nieśmiało, po czym podeszła do stołu z posiłkiem.
- W takim razie jedzmy, mężu…
Usiadł nie jak w obyczaju było naprzeciw, ale obok niej.
Przelotnie ucałował skroń dziewczyny.
- Smacznego.
- Smacznego - odparła z godnością, jakby to zupełnie nie ona wcześniej spełniała jego wyuzdane zachcianki.
Zaczęli najzwyczajniej w świecie śniadać.

 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 29-09-2017, 17:04   #52
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację


Dzień nie był piękny. Nad zamkiem od rana wisiały ciężkie chmury, a koło południa zaczął siąpić deszcz. Wyglądało na to, że padać szybko nie przestanie, a drogi wkrótce pokryje trudnego warstwa błota. Póki co jednak dwójka samotnych jedźców nie miała problemów, by kłusem kierować się ku oddalonemu o jakieś dwie godziny drogi opactu.
Alexander i Aila nie zdecydowali się zabrać ze sobą nikogo ze służby, choć ta szczerze się dziwiła wycieczce w taką pogodę. Dopiero kiedy szlachcianka “po cichu” wyznała jednej ze służek, że mąż wiezie ją do Lippsen, gdzie najlepszy ponoć kapelusznik miał swoją pracownię, przestano się nieco dziwić. I tylko Maria zamartwiała się, że jej pani zmoknie i zachorzeje, jednak nawet ona nie mogła nic zrobić w obliczu pańskiej woli.
Za murami zamku, gdy zagłębili się w lesie rosnącym wzdłuż drogi, Aila zrzuciła suknię, pod którą ukryła męskie odzienie, a Alexander podał jej miecz. Ten sam, co go wybrała do ćwiczeń przy potoku. Teraz więc podobnie odziani w długich opończach z rękojeściami mieczy odznaczającymi się pod ich grubym materiałem jechali na spotkanie losu.

- Jeśli... jeśli wszystko dobrze pójdzie. Jak chcesz noc spędzić? - zapytała Aila gdy oddalili się juz znacznie od Kocich Łbów.
- Przed zmrokiem już z dala chciałbym być od klasztoru. Martwi mnie jednak coś o czym nie pomyślałem wcześniej - zafrasował się. W czasie rozmowy z ojcem Jeanem nie myślał za wiele, było mu wszystko jedno. Potem… nie było łatwo się skupić. - Ktokolwiek tam jest planuje coś na jutrzejszy wieczór, ale musi liczyć się z naszą chęcią sprawdzenia klasztoru wcześniej. Dziś.
Aila uśmiechnęła się lekko.
- To raczej oczywiste. Mi bardziej chodziło, gdym się zgadzała jechać, o swobodę działania. Przy księdzu nie moglibyśmy sobie na pewne rzeczy pozwolić... prawda, drogi mężu?
Odruchowo chyba pomyślał o innych rzeczach.
- Ehm… tak droga małżonko. - Przełknął ślinę. - Spałaś kiedyś w wiejskiej stodole, na sianie? - spytał zmieniając temat.
- Co? Ale że tak... u kogoś? Bez zapowiedzi? - Jej reakcja wystarczyła. Nie spała. Pewnie jako panna z dobrego domu nawet o tym nie myślała.
- Można bez zapowiedzi, a można i wyprosić gospodarza o miejsce w stodole, albo na stryszku obory - Alex uśmiechnął się. - Za tym pasmem co nas Pieterzoon opadł, są Wilcze Doły, dawna wieś służebna klasztoru położonego nieco dalej. Na klasztor i tak nam przez tę wieś droga. Podobno dawno temu rywalizowała ta osada z Coiville, tak jak ród Andrusa z mnichami. Wilcze Doły w dobry miejscu na skrzyżowaniu traktów na Charleroi i Namur. No ale z czasem musiała wygrać rzeka lepsza na spław towarów. Osada podupadła, wieś to górska jeno teraz. Możemy tam zanocować i tuż po świcie jutro być w klasztorze. Wszak spodziewają się nas dziś po kryjomu, lub jutro oficjalnie. Cóż sądzisz droga małżonko?
Zastanowiła się.
- Myślę, że mogą nas cały czas wypatrywać, ale masz rację. O tej porze będą najmniej się nas spodziewać, jeśli zaraz po świcie ich napadniemy. Jeżeli to ludzie w posłudze wampirzej, to przecie kiedyś muszą spać. - podchwyciła, po czym strapiła się nieco. - Tylko czy nam prowiantu starczy? Niewiele wzielim.
- W gościnie u gospodarza jakowego srebrem się odpłacimy, to ugoszczą. A żeby kto nas nie podpatrywał to lasami do Wilczych Dołów iść trzeba. Jakbyśmy na zwykłą przejażdżkę po górach się wybrali. - Spojrzał na nią. - A i lekcja miecza…
- Więcej mnie przekonywać nie musisz, bo zaraz zacznę z radości piszczeć jako mała dziewczynka - odparła Aila, spinając konia i przyspieszając.

Pomknęli do znajomego sobie wąwozu.



Siąpiło jeszcze i nie była to najlepsza pogoda na ćwiczenia, a mimo to Alex stał obserwując Ailę uwijającą się po polanie. Tak wiele się zmieniło od ich ostatniego treningu tutaj. Aila nie była już niewinnym dziewczęciem, i nie chodziło tylko o utratę cnoty. Gdy teraz na nią patrzył - zdeterminowaną, skupioną i radosną zarazem, trudno mu było uwierzyć, że to ta sama osoba, która zgodziła się wchodzić w chore układy z wampirami, która zleciła morderstwo krzywdzicieli jego matki i która wreszcie sama zażądała od niego głowy łowcy nieumarłych. Jak istota tak piękna i naturalna, mogła być zarazem tak zepsuta i wyrachowana?
I ktora ta część jej charakteru miała przeważyć w przyszłości?
Alexander nie potrafił na to odpowiedzieć i chyba nie chciał.

Padać przestało, ale ciężkie chmury nie zniknęły. Tyle dobrze, że nie było wiatru i w miarę jeszcze ciepło, ale tak czy owak Aila nie mogłaby narzekać na chłód. Gdzieś zniknęła czułość Alexandra gdy szło o bycie nauczycielem szermierki.
- Wyżej dłoń! - rzucał uwagi. - Nie opuszczaj miecza, by być przygotowaną na odbicie ciosu!
- Wyżej to już tylko mogę nim machać do ptaków! - odpyskowała jego urocza uczennica, jednak uniosła nieco wyżej rękę.
- Pyskata… - parsknął. W oczach zabłysła mu wesołość. Wyciągnął swój miecz i dzierżąc go zbliżył się do szlachcianki. - Zasłaniać się próbuj, tak jak czujesz i uważasz, że powinaś, będę mówił co i czemu źle czynisz. -

Uderzył, ale powolnym, ćwiczebnym ruchem aby z odparowaniem nie miała problemu. Początki były u niej bardzo sztywne. Ruchy niepewne, jakby sama nie wierzyła, że może odbijać uderzenia.
- Mhm - zamruczał, gdy ich klingi zetknęły się. - Jesteś silniejsza niż zwykły śmiertelnik, ale gdy walczysz z kimś silniejszym, albo nie jesteś pewna wytrzymałości swej broni… - Naparł swym ostrzem na jej miecz i widać było, że gdyby przemógł brutalną siłą jej zastawę lub gdyby pękła jej klinga... oberwałaby i tak. Dziewczyna zacisnęła z wysiłku usta i spojrzała na niego wściekle, gdy naparł swym ostrzem na jej miecz.
- Powinnaś parować inaczej. Jak? - zdał się na jej intelekt, że sama na to wpadnie.
- Nie wiem! - krzyknęła i uderzyła odruchowo tak, by zepchnąć jego miecz.
- Już wiesz! - Uśmiechnął się. - Gdy ktoś silniejszy atakuje, nie blokuj, odbij ten cios lekko w bok, niech siła nietrafionego ciosu pociągnie go za sobą, jak ciebie wtedy w mej komnacie.

Uderzył raz jeszcze.
Krzyknęła w złości, zbijając znów uderzenie. Trzeba przyznać, że choć nie miała wprawy, krzepą dorównywała niejednemu szkolonemu rycerzowi dzięki krwi Elijahy. Zareagowała jednak poprawnie.
Co prawda, gdyby Alexander bił na poważnie, pewnie nie zdążyłaby odbić ciosu, ale sam ruch ostrzem był taki jakiego nauczyciel oczekiwał. Zamiast przyjmować miecz męża na zastawę, odbiła go nieco w bok przy blokowaniu. Bękart z Eu poprawił ustawienie nóg pokazując tym, że atakujący przez takie zbicie musi minimalnie poprawić równowagę.
- Co teraz byś zrobiła? - Zastygł z bronią z boku i odsłonięty.
Patrzyła na niego zła. Nie lubiła chyba “nie wiedzieć”, choć tutaj sama tę niewiedzę sobie wmawiała.
- Odwinęłabym się mu - burknęła, pokazując jak wykonałaby cięcie przez drugi bok i brzuch przeciwnika.
- Mhm. Chyba że masz sztylet w drugim ręku. - Kiwnął głową. - Dobrze, a teraz rób to co ostatnio. Ciosy idąc w przód, we mnie.

Spróbowała, ale znów szło jej sztywno.
Zdecydowanie lepiej funkcjonowała pod wpływem emocji. Tylko czy on chciał je w niej pobudzać?
- Marnie - pokiwał głową ze zbolałą miną - tak to nawet Giselle z wałkiem do ciasta nie pokonasz. Pokaż więcej.
Imię “Giselle” podziałało niby wytrych. Aila natarła wściekle na męża, nawet nie starając się wolniej wykonywać ruchów.
Alex nie odbijał jej ciosów, tylko brał na zastawę, aby nie traciła równowagi.
Cofał się przed nią.
Wykonała naprzemiennie pięć uderzeń spychając go o kilka kroków w tył.
- I jak? - uśmiechnął się. - Lepiej niż z powietrzem? - nawiązał do jej ostatnich prób kilka dni temu.
- Marnie - odcięła mu się, wciąż rozeźlona. Sama jednak zauważyła, że zaczęła chwytać tempo.
- To teraz coś innego. - Przyjął postawę szermierczą. - Przeciwnik nie powie ci kiedy zaatakuje i jak. No ale to ćwiczenia jeno. Dwa ciosy we mnie, po nich spróbuję ci odpowiedzieć jednym ciosem, z przeciwnej niż ty uderzałaś. Będziesz musiała wstrzymać atak i przejść do obrony. Gotowa?

Nie odpowiedziała, po prostu na niego natarła, mając chyba w zamiarze, by te dwa ciosy były na tyle silne i szybkie, żeby nie dać mu okazji do kontrataku. On jednak nie miał zamiaru dawać jej przesadnie for. Może i z jednej strony ucieszyłaby się jej duma, z drugiej mogłaby popaść w zadufanie. Po zablokowaniu dwóch ciosów wyprowadził własny, tak jak ostrzegał, ale lekko i kontrolując to uderzenie. Poradziła sobie zbijając cięcie choć zachwiała się. Wzrok jednak jakim go obdarzyła... miał nadzieję, że spojrzy tak na ich wrogów w opactwie, może sami rzucą się wtedy z murów.
- No co tak patrzysz, kontratakuj. - Alexander tylko zajudzał. - Ty dwa ciosy, mój jeden.
Te, które teraz wyprowadziła były naprawdę silne i nawet on z trudem je przyjmował. Gdyby jednak nie “ćwiczebny” charakter pojedynku, widziałby okazję w tym jak się odsłania, skupiając wyłącznie na ofensywie. Po jakimś czasie wykorzystał to.
Wymienił z nią jeszcze kilka kombinacji uderzeń i gdy przyszła jego kolej zadał cios omijający jej blok, i klepnął w miarę lekko końcem płaza miecza w pośladek dziewczyny.
- Nie skupiasz się na obronie. Ktoś może się do ciebie dobrać - rzucił z humorem.
- Ty...! Śpisz dziś w stodole! - rzuciła nie wiadomo czy w żartach, czy już na serio. Na pewno jej atak miał w sobie prawdziwą zajadłość.
- Sam? - Zaśmiał się blokując jej ciosy. Widział, że pasją z jaką zadaje ciosy przybliża ją do zmęczenia, ale i zaaferowana uderza już coraz mniej przemyślanie. To przestawało mieć sens, miała się czegoś nauczyć, a nie młócić jak cepem zboże.

Jeden z bloków miecza uczynił tak, aby przekręcić lekko lecące w niego ostrze, a nie zatrzymać. W efekcie dostał płazem w bok i udając skulił się padając na ziemię. Przymknął oczy tuląc ramię do “zranionego” boku.
- Aaaach! - zareagowała z przejęciem dziewczyna, odrzucając swój miecz i przyklękając przy nim. - Nie chciałam! Pokaż mocno cię...
Chciał coś rzec, na przykład żeby biegła po cyrulika, lub po prostu udawać śmiertelną ranę, ale nie wytrzymał. Leżąc roześmiał się szczerze i głośno z uczynionego jej psikusa.
- Czy ty... - Przyglądała mu się zszokowana. I nagle zobaczył jak jej oczy napełniają się łzami. Po chwili wielkie grochy kapały już spod jej powiek. - Bałam się... - wychlipała.
Zerwał się od razu chwytając ją za ramiona.
- Przepraszam, Ailo… - przeklinał się za tak głupie żarty. - Ja tylko… no nic, spójrz, płazem jeno. No nie płacz już proszę.
Przytuliła się do niego, kwiląc wciąż.
- Ja wiem... po prostu... za dużo trupów... - Łkała, włażąc niemal na niego, tak bardzo była spragniona jego ciepła.
- Przepraszam, już nie będę. - Usiadł na mokrej trawie przyciągając ją do siebie aby oparła się doń plecami i objął ją składając splecione dłonie na jej brzuchu. - Głupim, że zabawnym mi się to wydało - rzekł opierając brodę na jej ramieniu.

Powoli zaczęła się uspokajać, przytulona do niego. Wkrótce zamilkła całkiem, podczas gdy z nieba nad nimi znów zaczęło padać. Gorsza pogoda, deszcz, nie mieli tyle prowiantu co ostatnio gdy tu zajechali i przeszli niedawno więcej niż wiele, a mimo to Alexandrowi było tak dziwnie błogo. Przykleił swój policzek do jej.
- Przemokniemy tu do suchej nitki - mruknął.
- Powinniśmy jechać... - odparła, lecz jej również nie zbierało się do odejścia. Otarła się nosem o jego zarost.
- Inaczej zachorzejemy ani chybi - zgodził się zerkając w górną część jej moknącej koszuli.
- I będziemy musieli całe dnie leżeć w łożu pod pierzyną... - dodała z uśmiechem.
Przełknął ślinę.
- Całe dnie i noce bez wychodzenia z łóżka. - Zaraz zdał sobie sprawę, że to samo jej rzekł w refektarzu. - Myślę… myślę, że mógłbym to znieść, a ty?
Zaśmiała się cichutko, pieszcząc dłonią jego szyję.
- Obawiam się tylko, że mogłabym się nieco rzucać w gorączce.
- Och, o to się nie martw, mocno bym cię trzymał, nie wypadłabyś z łoża. - Pocałował ją w skroń.
Odwróciła się, by oddać pocałunek w usta.
- Ale jednak nie udawajmy niezniszczalnych, chodźmy - rzekła z uśmiechem, zbierając się do wstania.
Kiwnął głową pomagając się jej podnieść.
- Drogi rozmiękłe już lekko być mogą. Gdzie się da przejdziemy lasem konie prowadząc wzdłuż traktu. Przed zmierzchem w Wilczych Dołach będziemy. - Klepnął ją lekko w pośladek, wskazując leżący jej miecz w mokrej trawie.
Podskoczyła i znów zmrużyła oczy. Schyliła się po broń, lecz tak, by nie znaleźć się tyłem do niego.
- Ruszajmy więc, bo zaraz i ja cię wyklepię, jak nie zdzierżę - pogroziła.

 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 30-09-2017, 10:51   #53
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Droga była długa, ale nie nieprzyjemna. Deszcz wkrótce znów osłabł i w końcu przestał padać. Przez większość tego czasu chroniły ich drzewa, które nie pogubiły jeszcze liści, a i opończe jakie wzięli ze sobą pomagały znieść słotę. Musieli iść pieszo, przez co Aila pod koniec zdawała się nieco znużona. Szlachcianka zwykle podróżowała konno, przeprawa lasem wzdłuż traktu, gdzieniegdzie idąc na skróty, nie była czymś co by zwykła robić.

Wilcze Doły były spore jak na wieś w górach, ale w porównaniu z Coiville, prezentowały się nadzwyczaj mizernie. Na wielkiej, naturalnej górskiej polanie poszerzonej pewnie przez wyrąb, były poletka uprawne i łąki, a w centrum tej hali skupisko zabudowań. Mimo to pojedyncze gospodarstwa stały w oddali samej wsi, bliżej lasu i to właśnie do jednego z nich skierowali się mając nadzieję na gościnę i nocne schronienie.

[MEDIA]https://i.imgur.com/L20qzi2.png[/MEDIA]

Domostwo było jedynym zabudowaniem tego ‘gospodarstwa. Obora z żywym inwentarzem była po prostu częścią chałupy, co mogło sugerować, że z przedsieni nie ma nawet ściany do zagród z owcami, a może i sama jedna izba połączona była z oborą? Coś tam muczało, coś beczało. Jedna niewielka szopa, kurnik, serownia i to wszystko. Ot biedne gospodarstwo, ale na uboczu, co obojgu więcej niż pasowało.
- Wiesz Ailo, to nie będą luksusy… - Alex zafrasował się. Dziewczyna mogła być w takim miejscu po raz pierwszy w życiu.
- Domyśliłam się tego - odparła z uśmiechem, lecz znający już jej mimikę Alexander zauważył nerwowo drgające kąciki ust szlachcianki. Trzymała się też bardziej sztywno niż zazwyczaj. - Masz pomysł, co im powiemy o sobie? - zapytała, lecz nim odpowiedział od strony budynku usłyszeli stek przekleństw, łomot, beczenie inwentarza i... jeszcze więcej przekleństw, tym razem wypowiedzianych zarówno głosem męskim jak i żeńskim. Oba zdawały się nieco chrapliwe, z czego można było podejrzewać, że ich właściciele są już niemłodzi.
- Rzekniemy, żeśmy pielgrzymi z Brukseli i do Reims zdążamy.
- Kobieta na pielgrzymce? Myślisz, że mi uwierzą?
- Dobry Bóg skąpi nam potomstwa - westchnął - obojgu nam prosić o łaskę twego brzemiennego stanu…
Aila spojrzała na niego i... wybuchnęła śmiechem.
- Czyżbyś zawczasu zatroszczył się o... usprawiedliwienie dla nas?
- Pospólstwo ważko patrzy na gromadkę dzieci, wszak to jedyne na starość zabezpieczenie. - Uśmiechnął się. - Może nie będą źli gdyby z siana co ich uszu dochodziło, gdy powiemy w czym kłopot nasz i o co się staramy? - W jego oczach błysnęły wesołe ogniki.
Pokręciła głową, rozbawiona.
- Doprawdy nie wiem co się ze mną stało od dnia naszego ślubu... - rzekła, prowadząc konia ku zabudowaniom.

Nim jednak tam dotarli, ze środka wypadła starsza kobieta w szarym powycieranym gieźle z zarzuconym nań kubrakiem i z chustą na głowie. Najwyraźniej wybiegła z zamiarem udania się do wioski, kiedy jednak zauważyła wędrowców, sama do nich zamachała.
- Pomocy! Stary mój utknął! Przywaliło go! Panie, pomóżcie! - zwróciła się do Alexandra, składając prosząco dłonie.
- Przywaliło? Coże się stało? Prowadźcie… - Alex oddał cugle swego wierzchowca Aili.
Staruszka mocno zaaferowana wpadła do domostwa nadzieje widno mając, że mężczyzna za nią podąży, na co
Zarządca Kocich Łbów pobiegł za nią wpadając do środka.
Aila przywiązała wpierw konie na zewnątrz u wodopoju. Dopiero później miała dołączyć do męża.

Dom składał się tylko z jednego pomieszczenia, choć z lewej strony wejścia stała ścianka drewniana oddzielająca część budynku. I podtrzymująca stryszek z sianem. Po obu jej stronach tak szerokie były prześwity przylegające do ścian zewnętrznych, że wrażenie sprawiało to raczej jednej izby, niż dwóch. Z jednego prześwitu ciekawsko wyglądały owce, z drugiego, dalszego od wejścia krowa wystawiała krowi łeb musząc donośnie. Prawa część budynku była częścią mieszkalną i kuchnią zarazem, a sporą jej część nakrywało otwarte piętro, na które wejść można było po drabinie i zapewne tam gospodarze spali. W kącie, blisko paleniska było jednak jeszcze inne łoże, sugerujące innych domowników, lub że starsi już nie w wieku do drabiny, przenieśli miejsce nocnego spoczynku na przyziemie. Rzeczonego ”Starego” widać jednak nigdzie nie było.

[MEDIA]https://i.imgur.com/DOxbvSy.jpg[/MEDIA]

- Tam on, taaam! - skrzeczała przygarbiona starowinka, zawodząc i lamentując - Nie odzywa się już, nieboga!
Kobiecina poprowadziła Alexandra do części domostwa, którą zajmowały zwierzęta. Tam też faktycznie leżał kawałek więźby, a pod nim nieruchomy ludzki kształt. Ciekawska owca właśnie próbowała skubać jego onuce, lecz na widok dwójki ludzi zbiegła, głośno przy tym becząc.
Alexander spojrzał w górę i zobaczył, że w tej części sufitu ‘zwierzęcej’ części domostwa zieje spory otwór o który oparta była drabina. Zapewne służył on do zrzucania siana od razu ze stryszku na dół do owczej części obory, w drugim rogu, w krowiej części ział podobny.. Wieśniak musiał mieć pecha, że widocznie stary, dawno nienaprawiany dach zaszczycił go tą więźbą, gdy ten oporządzał owce.
- Dobrze będzie babciu, byle mocno nie dostał - powiedział chwytając za belkę.
Ciężka była, lecz Alex poradził sobie nawet nie korzystając z Vitae i odsunął ją na bok. Akurat podbiegła Aila i przyskoczyła do staruszka. Mimo że ten do najczystszych nie należał, a właściwie trąciło od niego gnojówką nie mniej niż od owiec, dziewczyna bez zmrużenia okiem przyłożyła ucho do jego piersi.
- Dycha. Dobrze dycha - powiedziała, po czym przyjrzała się chłopu, delikatnie chwytając jego głowę i obracając w bok. Starzec odruchowo zajęczał, a oczom trójki ukazała się niewielka krwista kałuża, skapująca z rany na tyle jego głowy.
- Trzeba go przenieść gdzieś, gdzie mógłby leżeć na brzuchu - rzekła do męża. - Rana nie wygląda źle, ale trzeba opatrzyć bandażem.
Alexander wziął go na ręce, zasuszony starzec nie był ciężki. Omijając plątające się pod nogami owce wyszedł do mieszkalnej części izby.
- Tu, tu. - Wskazała posłanie przy kominku stara, a bękart prędko go tam złożył.
- Może jaki cyrulik we wsi jest? - spytał.
- Jest niby jakiś, ale to za darmo pomoże? Paaanie, ja bym mu musiała owce oddać, a przecie ze stada całego to ino tyle już zostało, zimy nie przetrwamy, trza będzie ubić chyba wszystkie, a i tak ciężko będzie... - zawodziła staruszka.

Tymczasem Aila przysiadła przy gospodarzu, skądś miskę z wodą biorąc i własną chustką do nosa zaczęła ranę obmywać.
- Szyć nie trzeba - orzekła po chwili - ale jak się do wieczora nie wybudzi to tą owcę trzeba będzie poświęcić. Bo może ja czego nie widzę.
To rzekłszy zaczęła zakładać opatrunek staremu, który na sam koniec tej procedury nawet jęknął, co też Aila uznała za dobry znak.
- Leć babciu po tego cyrulika. - Alex wyprostował się nad staruszką pochyloną nad mężem. - Sam bym poszedł, ale nim mi wyjaśnisz i nim trafię do niego to więcej minie. Rzeknij, że nie za owce, a za srebru tu robotę mieć będzie. - Brzęknął mieszkiem z monetami.
- Oh, panie, Pan Bóg was chyba zesłał... już lecam... już pędzę... - Kobieta omal sama nóg nie połamała, jednocześnie gnąc się w ukłonach i wybiegając z chaty.

Kiedy zostali sami, Aila popatrzyła na męża.
- Może na podróżach się nie znam, ale czy to dobrze tak pokazywać, że ma się przy sobie większe bogactwo? Przecież mogą nas chcieć obrobić.
- Tego bogactwa to skromny mieszek jeno, zresztą widziałem z jaką pasją brzeszczotem wywijasz. Wierzę, że jak przyjdzie co do czego to mnie obronisz. - Uśmiechnął się by rozładować nieco atmosferę nad rannym wieśniakiem. Zdenerwowanie ich czy stropienie, nijak pomóc mu nie mogło.
Pokręciła znów głową, a jej złociste włosy wysypały się spod opończy. Widać warkocz nie zniósł trudów podróży. Aila rozejrzała się.
- Jak byłam mała... nim mnie matka na damę dworu postanowiła wychowywać, często z Marią do obory chodziłam. Upierałam się, że nie wypiję mleka jeśli prosto od krowy lub kozy nie będzie. Nawet sama doić się nauczyłam - pochwaliła się wspomnieniem.
- To co - coś błysnęło mu w oku - pokażesz? Ja nigdy nie…
- Odsuńcie się od tatki - zagrzmiał gniewny, ale lekko spanikowany głos od drzwi.
Gdy odruchowo się odwrócili zobaczyli postawnego wieśniaka z cepem do młócenia zboża w zaciśniętej dłoni.

- Tylko spokojnie, jesteśmy podróżnymi - Aila postanowiła tłumaczenie wziąć na siebie, zrzucając z głowy kaptur, by pokazać swoją twarz. - Twa mateczka sama nas zawołała z drogi, gdy wypadek się zdarzył. Mój mąż sam wyciągał go spod beli drewna. - Wskazała wnętrze obory, gdzie nieszczęsna więźba odpadła z przegnicia i wodą namoknięcia pewnie.
- Ano. Każden by tak powiedział. My nic nie mamy, a jak zwierzęta zabierze… - urwał, bo Alexander się wyprostował. Długi miecz był doskonale widoczny pod opończą, a zarządca kocich łbów… cóż, nie wyglądał nigdy jak anioł.
- ...zabierzecie… to… eee... - Wieśniak cofnął się, za jego plecami pojawiły się widły trzymane przez kogoś niewidocznego dla małżeństwa z Kocich Łbów.
- Kochanie... - Aila udała, że strofuje małżonka delikatnie kładąc mu dłoń na szerokiej piersi, by wieśniak nawet się nie łudził co do ich relacji. Po tym zwróciła się do wieśniaka: - Wszystko zaraz się wyjaśni. Mateczka zaraz przyjdzie z cyrulikiem, a my mu zapłacimy. W zamian tylko o gościnę i nocleg prosimy, bo już późno, a droga nasza daleka...
Wieśniak popatrzył na nich podejrzliwym wzrokiem.
- A nie łżecie aby? - Widać, że swoje szanse w przegonieniu “złodziei” widział marnie. - Na Krysta Pana przyrzeknijcie, że złoczyństwa tu nie przyszliście poczynić.
- No na mękę pańską… - Alex wydawał się tracić opanowanie, ale stał spokojnie.
- Przyrzekamy - rzekła zgodnie Aila.

Na szczęście zaraz dobiegło ich znajome lamentowanie. To gospodyni komuś w biegu opowiadała całe zdarzenie. Po chwili do środka wpadła staruszka w towarzystwie chudego, łysego mężczyzny. Ten spojrzał bystro na wieśniaka, a potem na parę. Chwilę ich oceniał zapewne zastanawiając się czy ich obietnice są wypłacalne, aż wreszcie przyuważył rannego i ku niemu się skierował. Aila i Alexander bez słowa odsunęli się, by zrobić mu miejsce i zaraz cyrulik rozłożył jakieś swoje maści, po czym zaczął odwiązywać bandaż z głowy rannego.
- Niezła robota - pochwalił. - Kto go opatrzył?
- J..ja. - nieśmiało orzekła Aila, a mężczyzna nawet nie podniósł na nią wzroku, oglądając głowę poszkodowanego.
- Krew mu nosem poszła? - zapytał po chwili, pytanie kierując do Aili najwyraźniej.
- Nie...
- Drgawek dostał?
- Niee... raz tylko jęknął.
- To dobrze. - W tej materii medyk widać zgadzał się z Ailą.
- Dobra, idźcie stąd wszyscy na trochę, bo muszę trochę przestrzeni mieć. Stary nie zemrze póki co, tyle wam powiem na razie.
- Ty to nie mów, jeno się postaraj, biedny wtedy stąd nie wyjdziesz. Babciu, ty załamując ręce nic nie wskórasz ni nie pomożesz, o gościnę cię prosim i odwdzięczę się za nią. Głodniśmy wielce. Ja z synem waszym końmi się zajmę, jest miejsce tam obok krowy by je wstawić.
- No jest, jest. A strawę przygotuję, jużci. Dziękować wam mało. Anieli was zesłali.
Ryży, postawny, żeby nie powiedzieć - na standardy wsi - otyły chłop uspokoił się i cep opuścił.
- Jak się zwiesz?
- Mathias. Konie a jużci oporządzić można.
Zza jego pleców wychynęła drobna dziewczyna niepasująca w ogóle do sporego syna staruszków.
- Ślubna ma, Elsa - rzekł. - Leć no zara wody przynieś, na tatka trza!
Kobieta oparła widły o ścianę i chwyciła wiadro, zafurczała suknią i tyle ją widać było. Alexander i Matthias wyszli za nią.

Aila patrzyła na to całe zamieszanie trochę onieśmielona. W końcu, gdy prawie wszyscy się rozeszli, podeszła do staruszki.
- Aila jestem, mąż mój Alexander - przedstawiła ich, po czym dodała: - Może jakoś pomóc mogę? Ja wiele nie umiem, ale... może krowę wydoić trza? - Zarumieniła się.
Babka wyglądała jakby nogi jej się miały załamać.
- Ai… Aaaa… Al… O mateczko przenajświętsza... - W jej oczach zakwitło przerażenie. - U nas w dom…?! Ale… o mateczka przecudna. O zbawicielu…
Dziewczyna spojrzała z paniką na drzwi za którymi zniknął jej mąż. No tak... nie rzekł jej, że powinna inne imię przyjąć, a ona sama nie wpadła na to, że w okolicy jest tylko jedna Aila o złocistych włosach i pięknym licu.
- Panienko, ja może do sołtysa pójdę, on domostwo ma że hoho, całą izbę będziecie… O matulu, co ja pyta...
- Nie, chwila...proszę! - Aila weszła jej w słowo. Gorączkowo myślała co robić. Mogła powiedzieć, że imię jej nadano na cześć panienki z Kocich Łbów, ale to by się w ogóle kupy nie trzymało. Poza tym jej wygląd... mógł ją nawet zdradzić zanim ujawniła swoje imię, toteż postanowiła nie zaprzeczać, lecz bajeczkę wymyśloną przez Alexandra wpleść w to wszystko.
- Proszę, mateczko... nie zdradzajcie mnie - rzekła konspiracyjnie. - Ja już nie panienka, a pani i... z mężem na pielgrzymkę wyruszylim, by o potomka prosić, bo... - udała zawstydzenie - czekać nam coraz trudniej. Jakby jednak kto się dowiedział, że my taki problem mamy... ajuści bandyty by na zamek napadły, albo i gorzej. Proszę, proszę, mateczko, nie wydajcie nas. Ino przenocujcie. Jakbyśmy zwykłymi podróżnymi byli. - Spojrzała na nią spod długich rzęs smutnymi oczyma.
- Ja… - Staruszka wyglądała jakoby taka konspira była dla niej szczytem intryg. - Ja… dobrze moje dziecko, dobrze… - była cała zaaferowana i drżały jej ręce. - Ale jakże to tak? - Głos zniżyła do szeptu co było dobrą oznaką. - My tu marna strawa a i siano nad owcami i bydłem, się przeca nie godzi…
- A pamiętacie jak Maryja z Józefem w stajence musieli nocować? Może... może to właśnie znak? - Aila chwyciła jej dłonie, starając się przy tym nie roześmiać. Alexander z pewnością ucieszyłby się z tego porównania.
- Że niby u nas? O Jezusicku - Stara prawie zawału dostała, ale wnet doszła do siebie. Wciąż szeptem zaczęła preorować: - My zrobim wszystko byśta tu się czuli lepiej niż w pałacu. Panienko nic się nie martw, ja nawet zioła mam, syn też ten problem z synową, zajść nie mogą. Im nie pomogło, może wam. Mateczko krystusowa przenajświętrza, jakie to by szczęście było gdybyśmy pomogli. Nic się nie martw, nic, ja strawę…
W tym momencie przerwało im wejście Alexandra i Mathiasa prowadzących do ‘krowiej’ części domowej zagrody rozkulbaczone konie.

Stara posłała Aili takie spojrzenie, że każdy kto by je przyuważył, wiedziałby, że coś tu się szachrai. Jednak nikt teraz nie miał głowy do czytania wejrzeń. Cyrulik wnet wstał i obiecał rankiem do rannego jeszcze zajrzeć. Co prawda uczynił to dopiero po sugestii Aili, która rzekła mu, że wtedy się też rozliczą.
Staruszka tymczasem przy palenisku się krzątała, raz po raz zerkając na Ailę i jakby obrastając na jej widok w skrzydła. Męża swego rannego zupełnie jakby ignorowała. Nie mając co ze sobą zrobić i przypuszczając, że staruszka lament podniesie, gdyby widziała szlachciankę przy dydkach krowy operującą, blondwłosa piękność przysiadła przy rannym, by usta mu zwilżyć ściereczką. Wielką ochotę miała też zrzucić na wpół przemoczoną opończę jednak bała się jak mieszkańcy zareagują na widok jej męskiego stroju.

Pomogła jej w tym ciemnowłosa, drobna Elsa, który nanosząc wodę do cebrzyka, chwilę pomagała teściowej, ale zaraz smyrgnęła na górę i wróciła z prostym giezłem widno po dzisiejszej pogodzie i mokrej opończy w mig orientując się, że goście przemoczeni.
- Przebierz się - wieśniaczka nie wiedziała kim Aila jest toteż nie “paniowała”, mimo iż patrzyła z szacunkiem jak pewnie na każdego, kto konno podróżował z mężem miecz noszącym u boku. - Na górze nikt nie obaczy. - Podała jej giezło trochę podobne do koszuli jaką na Kocich Łbach na noc szlachcianka ubierała. Sama zresztą podobne nosiła ale sterane bardziej. Widno jej odświętną szatę swą dawała. - Się mokre rozwiesi, do rana wyschnie.
- Dziękuję. A gdzie bym mogła...? - Szlachcianka rozejrzała się w poszukiwaniu choć odrobiny prywatności, by przebrać odzienie.
- No tamoj na górze, tam my z Mathiasem śpimy odkąd rodzicom po drabinie ciężko.
Aila skinęła jej głową znów w ramach podziękowania, po czym zagryzając zęby zaczęła wdrapywać się na stryszek. Nikt, nawet Alexander, jednak nie wiedział, że przedtem ino parę razy po drabinie chodziła i to ostatni raz za dzieciaka, toteż powoli jej to szło bardzo.

W tym czasie konie zostały wciśnięte do prowizorycznej obórki, a Mathias zmieniwszy nastawienie polał sobie i Alexandrowi piwa. Ten zaś przyjął je, lecz nim wypił zaczął mówić. Aila zastanawiała się nad miną staruszki, gdy słyszała to po wejściu już na górę, gdzie zobaczyła większe łoże, jakieś worki, kufer, małą komódkę.
Biednie tu było bardzo.
- O wybaczenie proszę, żem w czas się i małżonki nie przedstawił Pieter z Hoorn jestem, w Brukseli nie niską funkcję w miejskiej straży pełnię. Z małżonką mą A… Anną od dwóch lat o dziecię się staramy, ale Dobry Bóg nie błogosławi… Babka mej kochanej żony z dziadem jej też ten problem mieli, ale w pielgrzymce do relikwii w Reims ojca jej poczęli, to i myśmy pomyśleli że tam się udamy. A że po wojnie w Pikardii wciąż bandy zbrojne grasują, to tędy, przez góry drogą…
- Tak, tak, właśnie tak! - stara weszła mu w słowo, samej sobie również piwa bez pozwolenia nalewając. - Ty już nam nic mówić nie musisz. Ja wszystko wiem od małżonki. My was tu ugościmy po królewsku. Tak wam będzie dobrze jako na żłobie. I o cud się będę całą noc modlić.
Mathias i jego żona spojrzeli dziwnie na kobietę, lecz widać jej zachowanie spisali na karb wieku i... nie tylko.
- Mateczko... - wieśniak pogroził jej palcem - a czyś ty się czasem wcześniej już piwem nie pocieszała? Hmmm...
- Gdzieżby tam! I ty też nie pij tyle, gościom trza zostawić! - zrugała go stara, po czym uśmiechnęła się do Alexandra .- Ja tu wszystko wiem, wszystko wiem, o wszystko zadbam... - Mrugnęła do niego nawet.
- Zastanawiałżem się, jak odpłacić za tego cyrulika, bo my przecie do szczętu biedni. - Mathias otarł ramieniem usta. - Sama gościna to nic, wszak przecie żadnemu wędrowcowi by tatko z matką nie odmówili jako i ja ze ślubną. Teraz tedy wiem, dobrymi uczynkami, chcecie o dziecko Pana Wszechmogącego ubłagać. I jeno mu dziękować, żeście do nas trafili. Ja z Elsą też mamy to…. nijak potomka, też widno trzeba waszą drogą spróbować, jutro miałem w kuźni pomagać za pieniądz stawiać szopę. Darmo to zrobię… - Wieśniak klepnął Alexandra po plecach. - Aleć, mokry ty, mam na górze koszulinę i portki co do kościoła na niedzielę nakładam. Oć ze mną szaty rozwiesim twe, do rana wyschną.
- No ale chwila - zaoponowała Elsa. - Tam tera małżonka Pietera się przebiera.
- Ooo to tym bardziej iść powinien. - Zachichotał Mathias.
Alexander roześmiał się z żartu spoglądając na staruszkę, ale ta pokiwała głową.
To go zdziwiło, i to mocno.
- No co wy… - zaczął lecz wstał odruchowo.
- My to rozumiemy przecie. Strawa jeszcze się gotuje. Idźcie i się sami pogrzejcie, jak macie ochotę. Z Panem Bogiem - rzekła staruszka i teraz nawet młodzi popatrzyli na nią jakoś tak niepewnie.
Tymczasem Aila właśnie zrzuciła z siebie ubranie, znów dłuższą chwilę walcząc ze spodniami i rozwiesiła na sznurze tak, by się w oczy nie rzucało, że to męskie odzienie. Miecz póki co schowała też pod kufrem i tak naga całkiem znieruchomiała. Na jej policzkach pojawił się rumieniec. Czekała z bijącym sercem czy Alexander posłucha.

Ten zaś stał jak głupek.
- Pomiłujcie, przy wszystkich tak… nie uchodzi. Pójdę, bom nagości swej przed nią niewstydliwy, a i ona przecie mi ślubna, ale przecie nie lza tego o czym mówisz babciu... - Aila usłyszała, że ktoś wdrapuje się na drabinę.
- A w kuferku zajrzyj, tam odzienie - zawołał za nim Mathias.
- Jak coś, to się nie krępujcie - podchwyciła staruszka - Elsa, weź co zaśpiewaj, żeby im milej tam było...
I dziewczyna zaczęła śpiewać, a choć były to proste, wiejskie przyśpiewki, trzeba było przyznać, że głos miała całkiem ładny. Mąż jej też uderzeniami o kufel akompaniował i aż ogień na palenisku weselej zaczął trzaskać.

W tym czasie Aila, szybko usiadła na brzegu łoża i z uśmiechem obserwowała wdrapującego się męża. Nagość swą zakryła jeszcze nie założoną koszuliną.
Gdy wszedł, rozejrzał się i taką ją ujrzał.
Przełknął ślinę.
- Ailo… - rzekł cicho zbliżając się. - Ty tak… - Obejrzał się ku dołowi izby. - Tak teraz? Przy nich?
- Przecież nie patrzą. Zaczynasz zachowywać się jak Maria - powiedziała z uśmiechem, po czym wskazała sznur, który pod gąsiorem szedł, na którym już jej rzeczy wisiały.
- Tam odzienie powieś, ja ci zaraz to ubranie na zmianę znajdę - rzekła i całkiem naga klęknęła przed kufrem, by go otworzyć. Alexander miał teraz przed sobą jej proste plecy i ładnie zaokrąglone pośladki.
Już po lekcji szermierki ciężko było mu się opanować.
Teraz spoglądając na jej rewers, przyśpieszający przepływ krwi w żyłach, zaczął zdejmować odzienie.

Nieświadoma jego rozterek małżonka wyjmowała ubrania po kolei i przyglądała im się. Podświadomie też zaczęła lekko kiwać tułowiem w rytm piosenki, którą właśnie zaintonowała Elsa. Widać nawet na dworach czasem śpiewano pieśni ludu.
A Alex patrzył.
W pierwszej chwili chciał zbliżyć się i..., ale stał, patrzył po prostu jak wypięta kręci biodrami w rytm śpiewu ciemnowłosej żony Mathiasa.
Gdy skończyła kompletować ubranie “świąteczne” syna gospodarzy, szlachcianka odwróciła się i spojrzawszy na męża, mierząc go od stóp do głów... i zatrzymując się nieco dłużej gdzieś pomiędzy, jęknęła cichutko:
- Oj...
Doskoczył do niej i wziął w ramiona, czuła wręcz, że drży z podniecenia.
Zdziwiona spojrzała na niego.
- Przecież nie możemy... wszystko słychać... i widać jak kto chce... - szeptem zaprotestowała, lecz jej ciało powiedziało mężczyźnie coś zgoła odmiennego. Dłonie Aili ześlizgnęły się zmysłowo po jego bokach, na pośladki.
Alexander uchwycił jedną ze ślicznych piersi, a drugą położył na pośladku. Wciąż czuł, że to… nie teraz, nie tu, ale ciężko było mu się powstrzymać.
- Ailo…. - wyrzucił w końcu z siebie i jakby przeciw sobie. - Ja… Ubierz się, bo nie strzymam.

Spojrzała na niego wygłodniałym wzrokiem i już na sam ten widok myślał, że jest zgubiony, jeśli ona teraz choćby palcem go dotknie. Na szczęście coś na dole trzasło - jakby talerz o talerz i dziewczyna się pomiarkowała, zerkając ku dołowi.
Kiwnęła tylko głową na znak, że rozumie, po czym odwróciwszy się tyłem do męża, zaczęła się ubierać. On też zaczął wkładać portki i koszulę, choć wygłodniałość wzroku omiatającego blade zgrabne ciało było nie mniejsze niż jej przed chwilą.
Zaczął schodzić po drabinie, bo zdał sobie sprawę, że gdyby teraz ją objął czy wziął za rękę by pomóc zejść, to by się na nią wręcz rzucił.
Z dołu pachniało podaną strawą.
Elsa przestała śpiewać.

Po chwili zeszła również Aila, która w chłopskim stroju nadal wyglądała jak szlachcianka. Doprawdy ciężko byłoby jej udawać dziewczynę z ludu...
- Wszystko w swoim czasie... - rzuciła zaś ni z gruszki ni z pietruszki zagadkowo babka, rozlewając całkiem nieźle pachnącą potrawkę do misek. Właściwie to tylko goście dostali osobne miski i osobne drewniane łyżki. Pozostali domownicy jedli wprost z kociołka, topornie wyciętymi z drewna łychami, czy raczej łopatkami. Na zapach jedzenia wkrótce przebudził się też sam poszkodowany gospodarz.
Gdy jedli babka postąpiła ku Aili i ku Alexandrowi siedzących przy ławie z jej synem i synową, jedzących z mniejszym lub większym apetytem. Kasza, chleb, zsiadłe owcze mleko. Więcej nie mieli.
- No jużci. Postawiła przed obojgiem po drewnianym kubku. - Zmokliście, to by chorobę odegnać. Dobre zioła.
Alexander skinął głową z podzięką i wychylił ciepły nawar.
- Trzy razy wincyj niż synowi dałam... Do rana jak buhaj będzie - szepnęła stara Aili do ucha.
Ta omal nie udławiła się przełykanym właśnie kęsem, aż ją musiał Alexander klepnąć. Dziewczyna, gdy nieco się opanowała, z trwogą spojrzała do jego kubka.

Wszystko wypił.
Westchnęła.
Wszystko.

 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 30-09-2017, 18:17   #54
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację


Biedni wieśniacy nie mieli na świece czy oliwę do kaganków, zatem tym domostwie, jak i w wielu innych tryb życia wytyczało słońce. Na Kocich Łbach i Aila, i Alexander funkcjonowali jeszcze długo przy sztucznym świetle nim złożyli głowy do snu, ale tutaj szarówka była sygnałem do położenia się spać, a świt do wstania do ciężkiej pracy.
Staruszka chciała włazić na drabinę, na stryszek nad oborą, by rozłożyć na sianie koce i poduchę, którą zniosła ze swego małżeńskiego łoża Elsa. Ona też zresztą wyręczyła teściową w przygotowaniu choćby prowizorycznego posłania.
Siana na zimę już zgromadzonego było dużo, prawie pod sufit, i umoszczenie tam legowiska aby “wędrowcom” było wygodnie i nie zapadali się, nie było rzeczą łatwą.
Staruszka już wtedy spała, bo zwinęła się w kłębek przy nogach rannego starca, aby jak najmniej miejsca zajmować i cicho pochrapywała.

Mathias i Elsa dłużej przybyszom czasu poświęcili, ale niewiele. Ciemno już zaczęło się robić, twarze widzieć swoje wszyscy przestali. Najpierw ciemnowłosa, a później ryży wspięli się drabiną na górę. Aila i Alexander nie czekali wiele więcej, bo i po co im było siedzieć przy stole w ciemnościach. A i obojgu coś we łbach szumiało, bo chyba nie jednemu Alexandrowi staruszka coś do naparu dosypała, może wedle starej wiejskiej zasady: “Chłop tym jurniejszy im baba chętna”.

Na górę dotarli już zdrowo rozochoceni. Alexander miał wszak wciąż przed oczyma co Aila czyniła w sali rycerskiej, a i oboje potem ze trzy razy jedynie wysiłkiem woli powstrzymywali się od czegoś więcej. Napar zresztą też swoje czynił.
Siano uginało się mocno pod prowizorycznym posłaniem, a Elsa rozłożyła je tuż przy rancie stryszku nie chcąc widać zapadać się po uda, aby legowisko uczynić gdzieś dalej.
W efekcie po chichotach towarzyszących opadnięciu w dół, siano otuliło ich z każdej strony niczym pierzyna, a i mieli widok na całą przestrzeń mieszkalną chałupy.

- No nie dziś, no przeca oni tam - usłyszeli szept prawie na granicy słuchu.
- Po podróży są, jak zabici śpią już pewnie. A jak to dzień ten? Znak? Dobrodzieje ojca kochanego, dobrzy ludzie, niczem anioły. Jak zwiastowan..
- Głupiś ty Mathias jak ten pies Yvesa, toć anioły mieczów nie noszo!
- Ja ci pokażę zara miecz…
- Uiiiij, a idźże ty. Świecę ofiarną trza zapalić.
- Ano, trzeba. - Głos był jakiś niechętny, jakby Mathiasowi coś przerwano. - Owca na nią poszła w intencji, a nie działa. Niech no ja kiedy tego sprzedawcę odpustów w łapy…
- Głupiś.
Rozległ się stukot krzemienia i zaraz zapłonął ognik dający światło. Niewielki, ale w takich ciemnościach dający wgląd co działo się naprzeciw Aili i Alexandra.
- No chyżo - ulotny szept zdradzał zniecierpliwienie Elsy gdy chwytała oparcie łoża.

Drobna dziewka i spory mąż. Jakby się zastanowić to i by nie dziwiło, bo przy ich różnicy masy ciała, to by ją chyba wbił w to łoże do szczętu. Wypinała pośladki, a on klęcząc za nią wszedł w swą żonę.
- Uch ty… - wieśniaczka aż jęknęła cicho, ale w jej tonie znać było uczucie do kochanka.

Aila i Alexander leżeli otuleni sianem widząc to. Oboje wcześniej moszcząc się w sianie leżeli na brzuchach, zamarli z początku na ledwo słyszalne szepty dobiegające z naprzeciwka. Aila poczuła dłoń wkradającą się pod podarowane jej na tę noc giezło, wędrującą wzdłuż łydki i wślizgującą się między uda.
A naprzeciw widziała coś…
...
To co czynili Elsa z Mathiasem starający się o dziecko, a raczej sama pozycja… była więcej niż nieprzyzwoita.
Czuła jak policzki jej pałają.
Pomyśleć, że jeszcze tydzień wcześniej była dziewicą i po prawdzie nie miała wielkich problemów z zachowaniem wianka. W myśl porzekadła “pies nie weźmie, jeśli suka nie da” nawet tak urodziwej dziewoi udawało się spokojnie trzymać wielbicieli na dystans. I tak sobie żyła z dnia na dzień, z roku na rok hamując wszelkie żądze. A teraz wszystko się zmieniło, odkąd pojawił się on...
Odruchowo obróciła głowę, by patrzeć na to, co Alexander planuje. W chybotliwych resztach światła ze świecy widziała tylko jego sylwetkę za sobą - ogromną, niemal przytłaczającą, choć w innym sensie niż Mathiasa. Ciało byłego skryby wydawało się tak wyrzeźbione, że każda jego część miała służyć tylko sprawniejszej wojaczce i zabijaniu.
Aila przełknęła ślinę. Podniecało ją to.
- Nie możemy... - szepnęła ledwo słyszalnie, bardziej chyba próbując przekonać siebie niż jego.
- Czemu? - usłyszała szept przy uchu.
Dłoń zadarła giezełko wysoko, zachłanna i ciepła sunęła między zaciśniętymi udami kasztelanki, zbliżając się do jej kwiatu.
Czemu? No właśnie... byli małżeństwem. Tak jak para naprzeciwko, tylko że tamci ich nie widzieli. Ailę przeszedł ten przyjemny i zarazem powodujący wyrzuty sumienia dreszcz podglądacza, a dłoń Alexa jakby wyczuwając jej słabość, rozchyliła jej uda. Młoda szlachcianka poczuła, że tak naprawdę o niczym bardziej nie marzy niż żeby wziął ją w tej chwili.
- Stara... ona dała nam... jakieś zioła... - wyszeptała, starając się opanować przyspieszony oddech.

Z naprzeciwka przerwał jej cichutki jęk towarzyszący rytmicznym ni to pomlaskom, ni to uderzeniom gdy lędźwia wieśniaka obijały się o pośladki ‘ślubnej’. W pozie Elsy było coś zwierzęcego, kościół z pewnością albo wzbraniał takiej tylnej pozycji albo co najmniej był jej niechętny.
- Zioła? - Alex tchnął jej w ucho - Jakie zioła?
Jego palce musnęły jej wilgotniejące wejście.
Teraz Aila nie była już pewna, czy powinna mówić o tym mężowi. Jej pośladki wypięły się odruchowo, gdy jej dotykał.
- No, skorośmy rzekli, że potomka mieć nie możemy... to jakieś na poczęcie chyba... Alex... - Zagryzła wargi, czując jak krew w niej buzuje. To na pewno przez te zioła…
Alex bardzo żałował, że nic nie było widać poza tą częścią domostwa oświetlaną przez świecę. Może i owszem, było na co popatrzeć, ale zamiast Mathiasa i Elsy dokazujących na łożu chciał widzieć kochankę, a nie mógł.
Jedyne co miał to dotyk.
- Pewnie takie tam, wiejskie bajanie o ziołach… - powiedział wykorzystując ten jedyny zmysł jaki mu pozostał…


Jeden palec, zaraz i drugi… wślizgnęły się w jej wilgoć, gdy całował jej kark. Zastanawiał się na ile działa na nią scena rozgrywająca się naprzeciw.
Gdy zabrakło zmysłu wzroku, wszystkie pozostałe zmysły wyostrzyły się. Wystarczyło się więc skupić, by poczuć jak skóra Aili napina się pod każdym jego dotykiem, jak słodki kwiat kobiecości pulsuje, gdy delikatnie rozchyla jego płatki, jak z jej ust wyrywa się cichutkie westchnienie...
Para przed nimi zachowywała się coraz bardziej dziko. Widzieli jak Elsa sama przyjmuje taką pozycję, by jej pośladki były jak najbardziej wystawione na potężne razy, którymi młócił ją małżonek, dysząc przy tym ciężko, zwierzęco wręcz. Nie było w tym odrobiny subtelności, a jednak dało się dostrzec, że dwoje kochanków odnajduje w tym pierwotnym akcie przyjemność.
- Alexander... - skryta w ciemności młoda szlachcianka powtórzyła cichutko jego imię.
- Aila…. - wymruczał wciąż całując jej kark i szyję.
Poczuła jak leżąc obok lekko przekręca się na bok, jego udo spoczęło na jej udzie, a kolano zagarnęło jej kolano powodując większe rozchylenie nóg dziewczyny. Palce Alexandra zaczęły czynić dokładnie to samo co Mathias czynił Elsie na małżeńskim łożu oświetlanym przez świecę ofiarną, zakupioną pewnie od szarlatana. No… może prawie to samo… wszak pieszczota czyniona była właśnie palcami, a nie czym innym i wślizgiwały się może i rytmicznie, ale wolniej i delikatniej niż młócka naprzeciwko, która wcale chyba nie zbliżała się do końca.

Alexander poznał już nieco Ailę, ale nie do końca potrafił przewidzieć, jak młoda żonka zareaguje na taki bardziej zwierzętom podobny akt. Chciał na razie ją pieścić jeno i aby patrzyła, patrzyła...
- Podoba ci się? - spytał wciąż z ustami na jej karku i szyi. Szło mu o widok, ale mogła wszak to pytanie zrozumieć inaczej.
Obróciła twarz w jego stronę, ale gdy zamiast oblicza męża napotkała ciemność, znów wróciła do obserwowania kochanków. To było niesamowite, móc na nich patrzeć i... nie musieć się tego wstydzić, bo nikt nie widział z jaką pasją chłonie rozgrywającą się przed jej oczami scenę. A jednak wciąż wstydziła się wyjawić Alexowi tę stronę swej natury.
- Ja... emmm... to krępujące... a ty... co...co... czujesz? - zapytała cichutko, kręcąc nieśmiało tyłeczkiem, jakby zachęcała go do dalszej wędrówki w głąb jej jaskini rozkoszy. Odpowiedział na to bardziej zdecydowanym i głębszym wejściem, przy czym rozchylił nieco palce. Dostosował ruchy do jej ruchów jakby zachęcając aby w nich nie ustawała. Na udzie czuła naprężoną sztywność, jako dowód, jak go to podnieca.
- Czuję… hm… - Nie wiedział co odpowiedział. - Takie patrzenie, podoba się. I też bym tak chciał. - Skubnął płatek jej ucha.
Zamruczała rozkosznie, odchylając w tył nieco głowę, nie spuszczając jednak wzroku ze spektaklu, który się przed nimi rozgrywał. Teraz dla odmiany wieśniak wchodził w swoją małżonkę wolniej, ale jakby pełniej, rozkoszując się jej ciałem.
Aila na ten widok zaczęła się wiercić, jakby nagle zrobiło jej się bardzo niewygodnie.
- To było... pytanie... czy oświadczenie woli? - zapytała cichutko, unosząc się na chwilę na rękach i znów kładąc na sianie. Gdy Alexander ponownie jej dotknął, odkrył, że jest całkiem naga, co go ostatecznie ośmieliło.
Widzieć nie mogła, więc jedynie poczuła jak się przekręca i ocierając o jej skórę zmienia pozycję. Do jego kolana spoczywającego na sianie pomiędzy jej nogami dołączyło drugie wymuszając tym większe rozchylenie nóg. Poczuła go nad sobą, a w chwile później… na sobie.
- Powiedzmy, że… pytanie - odpowiedział lekko drżącym głosem gładząc bok jej ciała. Twarz jego czuła policzek w policzek, też się przyglądał. Było czemu.
- Alex... - szepnęła tonem prośby, lecz trudno było rzec o co prosiła. A może podświadomie to czuł? Wyczuwał jej strach, nerwowość, która sprawiała, że jej skóra była napięta, a dziewczyna wzdrygała się lekko za każdym razem, gdy mąż jej dotykał. A jednak była też rozkosznie wilgotna, jej biodra lekko wypięte, kusiły go swoją krągłością.
- W takim razie... - wróciła do “pytania” - chyba... ci nie odpowiem. - wyczuł, że się uśmiecha.

Rycerz wciąż się jeszcze wahał.
On nie wiedział czy nie posunie się za daleko, ona sama nie wiedziała czy wypada, czy też na ile sama chce. Postanowił zadać pytanie inaczej. Po kilku chwilach poczuła nabrzmiałą męskość na pośladku, a ciepło czubka rozpalonego organu znaczyło drogę po jej skórze aż zadrżała. Pomógł sobie ręką by nakierować go na wejście do słodkiej już całkiem wilgotnej jamki. Nie wchodził jednak. Czekał co zrobi ona. Poczuła jak jego ciało mocniej przygniata ją i… dłonie na piersiach. W tej pozycji był to tak przyjemny chwyt, a Aila patrzyła jak zahipnotyzowana na przyspieszającego znów tempo Mathiasa. Chyba dopiero teraz wielkiemu mężczyźnie udało się w pełni wypełnić drobną kobietkę, która z trudem mieszcząc go w sobie, zagryzała zęby na materii ich okrycia.
- Alex... - znów szepnęła, ale tym razem inaczej. Jakby go poganiała? A może sam chciał to tak interpretować?

Nie mógł wytrzymać ani chwili dłużej.
Poczuła jak wbija się w nią powoli opadając całym ciałem. Dłonie na piersiach zacisnęły się mocniej.
Wzorem Elsy, by zdusić jęk, Aila szybko zagarnęła koszulinę, którą po zdjęciu miała przed sobą i zagryzła na niej ząbki. Wydała z siebie cichy pomruk, kiedy jego palce zacisnęły się na jej półkulach.
I z pewnością nie brzmiało to jak protest.
Być może nad ranem, albo jeszcze tej nocy miał usłyszeć słowa wyrzutu z drżącymi ustami, lub też w gniewie: “coś ty mi zrobił”, ale chyba stara wiedziała co robi dosypując co nieco do naparu. Teraz go to nie interesowało wcale. Naparł na nią wbijając się ile mu natura dała i zaczął się poruszać, choć jeszcze nie tak dziko jak Mathias, który, jak doskonale oboje widzieli, targał biodrami ‘ślubnej’ z fascynującą euforią. Aila wypełniana posunięciami poczuła usta na policzku. Chyba po prostu nie trafił szukając jej ust bo wciąż chłonęła widok naprzeciwko.

A ona nie była w stanie odwzajemnić pocałunku, bo musiałaby wtedy wypuścić spomiędzy zębów materiał, którym tłumiła własne jęki. Ogrom doznania, jakie zafundował jej małżonek sprawiało, że jej ciało buntowało się. Chciała odruchowo cofnąć biodra, uciec... lecz tylko przez chwilę. Znów patrzyła na wieśniaków, na wyraz twarzy Elsy pełen bólu ale i przyjemności. Była zwierzyną swojego męża, była niby... niby zabawka w jego dłoniach, a jednak nie buntowała się. Znajdowała w tym przyjemność i choć kłóciło się to na wszelkie możliwe sposoby z poczuciem wartości młodej szlachcianki, poczuła perwersyjną chęć, by też... zostać sprowadzoną do tej roli.
Poczuła jak dalej szuka jej ust trafiając w skroń, policzek, szyję, aż jego usta trafiły na kącik jej warg i chyba wyczuł jak zagryza giezło. Chyba zrozumiał, bo się cofnął, wciąż jednak buszując w jej wnętrzu. Ręce z jej piersi przepłynęły na biodra gdy się prostował powodując poruszenie w sianie. Aila zauważyła, że i Elsa i Mathias musieli chyba usłyszeć niewielkie zamieszanie, bo zastygli w absurdalnie podniecającej pozie i odruchowo zwrócili głowy ku stryszkowi nad oborą, choć oni nie mogli nic zobaczyć w ciemności panującej w drugiej części chałupy i skrytości siana.
Byli jak przyłapane dzieciaki, ale Alex chyba tego nie zauważył, bo poczuła kolejne pchnięcie spotęgowane lekkim ruchem jego dłoni manewrujących kształtnymi biodrami szlachcianki.

Dziewczyna poczuła jak jej wzrok na moment odleciał z tej rozkoszy. Z trudem powstrzymała się od głośnego jęku, a przecież nie chciała spłoszyć “gospodarzy” którzy nieświadomie urządzili im naprawdę piękny spektakl natury. Nie czując już takiego bólu, Aila chciała pokazać mężowi, że nie musi się o nią martwić, toteż jedną ręką odnalazła jego dłoń na swoim pośladku i przycisnęła palce do jego palców, zaciskając je na krągłości biodra. Zacisnął mocno.
Rytmiczne ruchy przyspieszyły, a Alex żałował.
Och jakże żałował… Wspomniał widok wręcz rozkoszny wypiętych pośladków gdy udawali w noc poślubną. To właśnie wtedy pomyślał, że chciałby uczynić to co właśnie czynił, powoli zbliżając się do pasji Mathiasa.
I ni cholery nic nie widział…
Uniósł lekko jej biodra by mieć lepsze pole do wejść. I znów głębiej, i znów.

Tymczasem naprzeciwko dwójka wieśniaków już chyba doskonale zdawała sobię sprawę co oznaczają szmery i szelest siana.
- Świecę zgaś i kołdrę dawaj - spanikowała Elsa cichym szeptem chcąc wydostać się spod łapsk małżonka.
- Cichaj tam głupia, sobą zajęci… - Mathias jak to mężczyzna w połowie roboty nie był chętny przerwania. Zaczął znów posuwać małżonkę, ale co rzekł, to chyba jeno dla uspokojenia Elsy, bo nerwowo ku stryszkowi zerkał. Aila zdała sobie sprawę, że przynajmniej jedno z tych dwojga zdaje sobie sprawę, że są obserwowani i samo próbuje bezskutecznie przeniknąć mrok ciemności, oraz suszonej trawy.
Alex nabił ją tymczasem mocniej.
Nie zdzierżyła, jęknęła.
Cichutko co prawda, ale Elsa i tak chyba ją usłyszała. Mathias był zbyt zajęty własnym zajęciem, a i pewnie sapiąc coraz bardziej niewiele słyszał poza własnych chrapliwym oddechem.
- Oni wiedzą... - szepnęła do Alexandra z trwogą, ale i podnieceniem w głosie.

Wstrzymał się wpół ruchu i opadł na nią wracając dłońmi do piersi. Znów poczuła jego policzek przy policzku. Poruszył się raz, drugi, trzeci zapewne spoglądając przed siebie. Else chyba uspokoił cichy jęk Aili i uznała, wedle słów męża, że goście baraszkują na sianie, a więc nie skupiają się na nich. Tyle tego, że teraz oboje zerkali ciekawie ku sianu.
- Przecie nic nie zobaczą w ciemności - wydyszał do jej ucha napierając na nią. - Zerkają, a nie widzą nic.
Znów jęknęła, gdy chciała coś powiedzieć, a poczuła jak gorąca męskość mocno rozpycha się w jej wnętrzu.
- Ale słyszą... - szepnęła cicho.
Coraz mniej jednak strachu odczuwała z tego powodu. Było to nawet... w jakiś mroczny sposób pobudzające. Gdy Alexander cofał się, by przymierzyć do kolejnego pchnięcia, ona psotnie zakołysała tyłeczkiem, drażniąc go tym, gdy poruszał się wewnątrz. Chciała by i on miał problemy z opanowaniem się i tłumieniem odgłosów.
Sapnął zabierając jedną rękę z piersi i wracając nią do pośladka. Ucapił mocno, rozchylił, drugą pierś mocniej ścisnął.
- A na zamku to niby nie słyszą - wydyszał szeptem i wbijał się naprężoną męskością w jej miękkie wilgotne ciepło już szybkim tempem. - Jak… wie-dzą… To… co… się wstrzy..mu… jesz. - Zaczął uwijać się prawie tak jak wcześniej Mathias.
Tym razem dziewczyna jęknęła głośno i przeciągle, przez co ciężko było już mieć wątpliwości czym właśnie zajmuje się para gości. O dziwo ten dźwięk jakby dodatkowo stymulował gospodarzy. Mathias natarł brutalnie prawie na pośladki żony, wyciskając i u niej cichy jęk rozkoszy z gardła.

Tylko dlaczego było tak ciemno?
Dlaczego do cholery Alex nic nie mógł widzieć…
Uwijając się w niej już coraz bardziej dziko, sięgnął dłonią w dół i przejechał wzdłuż kręgosłupa Aili, do karku, barku… Ucapił zań i lekko docisnął do miękkiego podłoża.
Znów targnął głęboko biodrami.
Gdy biodra Aili uniosły się wyżej, jej twarz i ręce zapadły się bardziej w sianie. Pomiędzy słomkami dziewczyna wciąż jednak widziała drugą parę. Szlachcianka i chłopka. Blondynka i szatynka. Zamożna i biedna... dzieliło je właściwie wszystko. A jednak teraz obie w podobnej pozycji były brane przez swych małżonków w zwierzęcym akcie miłości.
Alexander, choć rozochocony do granic możliwości wciąż nie był pewien reakcji żony na tę nową dla niej pozycję, wciąż starał się hamować... i wtedy usłyszał z jej ust cichutkie, ledwo słyszalne:
- Jeszczeee…
I wtedy hamować się przestał.


Przycisnął jej kark ile mógł. Obłapiając pośladek zacisnął dłoń mocno jak najbardziej odsłaniając jej kobiecość, w której buszował i naparł jeszcze mocniej i głębiej jakby wbić ją chciał w to siano. Szybkimi ruchami. Tracił nad sobą kontrolę jak podczas ich ślubnej nocy.
Słodkie jęki przeszły w zduszone krzyki. Aila już nie patrzyła, teraz tylko czuła. Czuła zatapiające się w niej ostrze męża, czuła jego ciężar na swoim ciele, czuła jego ruchy tak pożądliwe i napastliwe zarazem... To było czyste szaleństwo, chaos w najbardziej pierwotnej formie, któremu się poddała i z którym cała jej świadomość odpływała. A kiedy wydawało jej się, że nie może być już ostrzej, usłyszała stłumiony przez kołdrę długi jęk ekstazy Elsy, która chyba również nie mogła zdusić w sobie głosu wiedząc co dzieje się naprzeciw..
Wieśniaczka musiała osiągnąć spełnienie sama nabijając się na przyrodzenie męża, bo ten na coraz dziksze zduszone krzyki Aili zastygł przed paroma chwilami jak oniemiały z rozdziawioną japą patrzący w siano. Gdy jego ślubna zaczęła dygotać z rozkoszy nie poruszył się, ale gdy za którymś razem Alex wbił się głębiej, Aila znów krzyknęła tym razem głośniej. Jak przez mgłę widziała, że postawny wieśniak zadrżał i zesztywniał. Jakby mimo tego iż był w Elsie, to krzyk szlachcianki doprowadził go do spełnienia. Tego jednak Aila nie wiedziała, samej będąc już o krok od kresu. Zauważyć to mógł jednak jej mąż, który sam się już ledwo hamował. Opadł na nią całym ciężarem i mocno wbił kilka ostatnich razy, jeden... drugi... zaczął czuć jak dziewczyna sztywnieje.
- Alexander! - ostatni raz usłyszał swoje imię, które było teraz bardziej jednym jękiem niż słowem. Ciało Aili wygięło się w łuk, a włosy z jej odrzuconej w tył głowy rozsypały się na plecach. Znów mógł żałować, że jest zbyt ciemno, aby to widzieć gdyby nie fakt że sam aż krzyknął coś mało artykułowanego naprężając się cały. Poczuła jak rozlewa się w jej jamce jakieś leniwe ciepło. Wcisnął głowę w zagłębienie jej szyi przygniatając ją całą, choć wobec podłoża na jakim spoczywali nie było to kłopotliwym ciężarem.
Drżeli oboje.
- Aila… wyszeptał jej do ucha.




Tymczasem naprzeciw wybuchła mała panika, gdy Elsa zerwała się z łoża i zdmuchnęła świecę. Coś tam się chwile szamotało i szeptało.
To jednak niewiele już obchodziło parę gości. Kiedy Alexander padł na nią, delikatnie chwyciła jego dłoń i powiodła do swoich ust. Musnęła nimi jego palce, a on objął ją mocno spodziewając się reakcji jak wtedy w noc po ślubie.
- Ailo, wybacz… poniosło…
Ugryzła go delikatnie w dłoń.
- A cichaj ty... - rzuciła wesołym tonem. - Lepiej mi powiedz jak my im rano w twarze spojrzymy...
- Nie wiem. Zawsze możemy powiedzieć, że boisz się myszy i stąd te krzyki - zaproponował całując w miękki rozgrzany policzek.
Obróciła się odrobinę ku niemu.
- To była bardzo... bardzo duża mysz... - szepnęła, odnajdując wargami jego usta, a on oddał długi pocałunek.
- I niepocieszona mysz. - Leniwie gładził jej ciało. Nawet z niej nie wyszedł. - Nic nie widziała w tej ciemności, a widoki miałaby zacne.
- Biedactwo... - szepnęła, a on wyczuł, że się uśmiecha. - Myślę... że gdyby nie ta ciemność, to bym chyba... nie dała rady.... - wyznała, poprawiając się wygodniej na słomie. Nie zganiała go jednak z siebie.
- Hm… - wciąż szeptem z ustami przy jej uchu, które muskał i skubał wargami, zastanawiał się na głos. - A gdyby na przykład, zawiązać ci oczy - jego dłoń leniwie przesunęła się po żebrach - to byłoby dla ciebie ciemno, prawda?

Nie odpowiedziała od razu.
Alex poczuł jak ciało dziewczyny napina się w stresie. Po chwili jednak wróciło do poprzedniego ułożenia.
- Musiałbyś mnie chyba też związać, żebym nie uciekła... - wyznała. I teraz on nie wiedział czy mówi naprawdę, czy żartuje.
- Związać? - Zdziwił się. - Przecież nie mógłbym tego zrobić Ailo - powiedział z wyrzutem. - Sznur ociera skórę, rani. Tu bardziej pasują kajdany - powiedział żartobliwym tonem i pocałował w szyję.
- C...co?! - młoda szlachcianka chyba nigdy nie słyszała o tego rodzaju praktykach. Od Alexandra więc zależało na ile będzie chciał wyedukować swoją śliczną żonę.
- Nic, nic, nie strofuj się tak. Zażartowałem jeno. - Uznał, że nie ma co drążyć, szczególnie, że sam jakoś nigdy o tym specjalnie nie myślał. - Gdy wrócim na Kocie Łby - postanowił zmienić nieco temat - rzekniesz, że chcesz coś bym w łożnicy uczynił, to uczynię cokolwiek by to było. Za to tu na sianie. Bom prawie zmysły tu z tobą utracił. - Znów leniwie pogładził jej bok, od piersi po biodro.
Zamruczała, lecz tym razem był to bardziej senny pomruk niż rozkoszny.
- Myślę, że... jeszcze o wielu rzeczach nie wiem... które bym chciała... - szepnęła, tuląc się do niego.
- Mhm… - Objął ję tym razem obiema rekami.
- A ja myślę, że już chyba wiem na czym moc tych ziół polega - powiedział.
Że leżeli leniwie po wyczynach miłosnych nawet nie zmieniwszy pozycji i wciąż w niej był, poczuła o czym mówi.

- Dobrze jeno, że mała szczypta ziół nigdy zbyt długo nie działa - wymruczał całując jej kark, szyję, skroń.
Przeciągnęła się odruchowo pod wpływem tego dotyku.
- Dla kogo dobrze...? - zapytała sennym głosem.
- Śpij… - Czując pod sobą zgrabne, jędrne i gorące ciało dziewczyny znów poczuł jak się w niej rozwija i pęcznieje. Ale nie poruszał się. Skrył twarz w jej włosach czując, że będzie to dla niego ciężka noc.
Po chwili usłyszał jej równy oddech i choć wydawało mu się, że z powodu ziół od starowinki sam będzie męczył się do rana, zasnął niedługo potem.
W niej.

 
__________________
Konto zawieszone.

Ostatnio edytowane przez Mira : 30-09-2017 o 18:21.
Mira jest offline  
Stary 30-09-2017, 19:11   #55
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Na dworze dopiero szarzało, gdy Ailę obudziło muczenie gospodarskiej krasuli.
- Ciiicho głupia, bo księżniczkę obudzisz! - zganiła zwierzę staruszka, która najwyraźniej już była na nogach i zajmowała się trzodą.

Aila uśmiechnęła się lekko. Śpiąc na sianie w chłopskiej chacie awansowała do tytułu księżniczki. Zdecydowanie powinna częściej odwiedzać miejscowych...
Spróbowała się przeciągnąć, lecz ramię Alexandra odruchowo zacisnęło się wokół jej kibici. Spali oboje na boku, on zaraz za nią, przez co bez problemu czuła, że działanie ziół wciąż nie opuściło jego męskości. Przełknęła ślinę. Choć było jej ciepło, uzmysłowiła sobie, że jest całkiem naga. Z każdą chwilą zaś szaruga rozmywała się i pewnie niedługo będzie ich świetnie widać z naprzeciwka. Aila musiała się ubrać!
Spróbowała odsunąć ramię męża, lecz ten tylko burknął coś pod nosem i znów uwięził ją w żelaznym uścisku. Westchnęła. Bała się, że jeśli zacznie do niego mówić, zwróci uwagę również innych. Zaparła się więc o jego rękę i niczym kot przeciskający przez wąską szparę w drzwiach, spróbowała wymknąć się cichaczem. Rycerz jednak był czujny, nawet kiedy spał. Osadził ją drugą ręką, dociskając jej pośladki do swoich bioder.
Aila poczuła jak jego męskość wsuwa się w nią głębiej, a mężczyzna przez sen coraz bardziej napiera swoim ciałem, by nabić ją do końca. Obejrzała się na Alexandra, marszcząc gniewnie brwi, lecz nijak nie zrobiło to na nim wrażenia. Mężczyzna spał wciąż i miał bardzo ciekawe sny...
Koń parsknął, ale wyrwał naprzód goniąc pięknego, ogromnego jelenia. Alexander siedząc w kulbace popędzał go ostrogami i szykował włócznię do rzutu.
Był blisko, bardzo blisko.
cisnął wbijając drzewce w grzbiet zwierzęcia lecz te, ranione umykało dalej, choć o wiele wolniej. Alexander też zwolnił, ale jeno z winy wierzchowca, który zaczął ustawać. Bódł ostrogami, ale na próżno, w końcu odpowiedział mu pełen bólu, dziewczęcy krzyk. Bękart siedział nie na wierzchowcu, a na Giselle raniąc ją ostrogami. Ciemnowłosa służka nie wytrzymywała już ciężaru i opadła na czworaki. Alex zaklął i rzucił się pieszo za oddalającym się zwierzęciem przy którym pojawiła się Theresa i perliście się śmiejąc poiła Jelenia swą krwią. Wyrwała włócznie i odrzuciła ją, a wzmocnione krwią zwierze wypruło naprzód.
Wściekły rycerz poderwał leżącą na ziemi broń i rzucił się w pogoń, lecz drogę zastąpił mu korowód tańczących. Hansel, Valentino, banici Pieterzoona śmiali się i pląsali w euforii wokół Alexandra.
- Tyle trupów, tyle trupów - zawył biały wilk przebiegający obok.
Jeleń śmiał się stojąc obok kolejnych postaci na skraju lasu.
Żebrak, służka, minstrel tylko patrzyli na niego.
Jeleń wciąż się śmiał i krążył między trójcą a Alexandrem. Podskakiwał radośnie i brykał. To przybiegał na chwilę w zasięg rzutu włóczni, to znów łasił się do stojących.
- Przyzwyczajaj się - mówił. - Sama nie wiem co bym chciała.
Jeleń miał złote włosy.
- Były sobie trzy dziewuszki - zaintonował Roderick z krwią lejącą mu się z ust i z podbrzusza. Giselle i Patricia dołączyły do złotowłosego jelenia i zaczęły tańczyć w kręgu przed trójcą. Hansel zachichotał.
Alexander spiął się, sięgnął po wszystkie swoje siły i rzucił przebijając jelenia na wylot.
Twarz zwierzęcia nie miała w sobie grymasu bólu, jedynie wyuzdanie, pożądanie...
- Nienasycenie - zaśpiewał Valentino tańcząc obok.
- Jeszcze… jeszcze - wydyszał przebity włócznią jeleń wijąc się w ekstazie u stóp służki, żebraka i minstrela.
Choć ciało miał zwierza, to głowę już nie...
- Aila - mruknął Alex przez sen i zachrapał, a ona tylko zagryzła ząbki na swojej dłoni, by nie wydać z gardła jęku.
To nie był jeleń w śnie Alexandra i to czym go przebił... to nie była włócznia.

Szlachcianka patrzyła przez ramię na twarz mężczyzny. Jakim cudem on mógł wciąż spać? Znów się poruszył w niej, znów musiała zacisnąć zęby.
Nie miała wyboru. Spróbowała go obudzić.
- Alexander... - szeptała ledwo słyszalnie - przestań... jeszcze nas usłyszą... jeszcze... - znów musiała się ugryźć, by nie jęknąć.
Mruknął coś niewyraźnie jakby zwykły szept to było za mało. Poprzedniej nocy nie spał czekając na sire. Tej… podejrzewała, że po ziółkach starej też snu spokojnego nie miał. Znów coś zamruczał i się poruszył przez sen.
Westchnęła.
Najgorsze, że sama zaczynała się rozbudzać, a on to chyba jakimś cudem czuł. Nawet jeśli nie był przytomny, bo złapał teraz jedną dłonią jej biodro i władczo raz po raz dociskał do siebie. Aila sapnęła.
Na szczęście jednak zagłuszyło ją beczenie jakiejś owcy.
- No cicho tam, cicho, idę zaraz do ciebie - rzekła staruszka do zwierzęcia.
Tymczasem młoda szlachcianka znów spróbowała wydostać się z uścisku męża i znów poniosła klęskę. Była już na tyle zdeterminowana, że najchętniej to jego by ugryzła, lecz niestety leżał za jej plecami. Pozostawało więc tylko szeptać i wiercić się w objęciach.
- Alexander... na Boga... obudź się... nie możemy... proszę...
- Co… co się… - usłyszała jego ziewnięcie. - Już dzień? - wymamrotał półprzytomnie chyba nie do końca jeszcze kojarzący gdzie jest i raczej nie zdający sobie sprawy z ich pozycji. - Ale miałem seeen - wyszeptał obejmując ją i przyciskając do siebie. I chyba w tym momencie zrozumiał, lub poczuł, bo zastygł w bezruchu. To była słodka tortura dla rozpalonej już dziewczyny, a jednak zmusiła się, by powiedzieć, odwracając do niego głowę:
- Musisz przestać... tylko cicho... gospodyni nie śpi już... - szepnęła do niego, drżąc lekko na ciele.
Powoli cofnął się i przetarł oczy.
- Uhm… - Zaczął sznurować spodnie. - Mogłaś mnie obudzić - szepnął.

Miał szczęście, że wzrokiem nie da się jednak mordować. Aila prychnęła coś pod nosem, szybko zakładając szatę na siebie.



Zeszli razem ze stryszku do izby. Stary spał dobrzejąc, a stara oporządzała owce. Mathiasa widać nie było takoż i krowa nie wychylała się ciekawie z obórki, którą dzieliła z wierzchowcami. Elsa właśnie zmieniała ojcu kompresy i na widok gości zarumieniwszy się odwróciła szybko wzrok.
- Oj daliście w nocy jedni i drudzy, oj daliście. Pewnie pół wsi słyszało - gospodyni pokręciła głową wychodząc z zagrody owiec.
Aila również zarumieniła się po korzonki włosów. W pierwszej chwili zastanawiała się czy nie przeprosić, ale przecież stara sama dała im tych ziół. Odchrząknęła więc tylko i jakby nigdy nic, rzekła.
- Nam czas w drogę. Najlepiej byśmy jeszcze przed brzaskiem wyjechali. Znajdzie się dla nas mateczko jakiś chleb na drogę? Oczywiście zapłacimy. I srebro dla cyrulika zostawimy.
- Znajdzie, a jużci. Jeno przed wyruszeniem śniadanie mus zjeść, coby na czczo nie jechać. - Pochyliła się do Aili - a ja naparu zrobię co by jak dziś gdzie spocząć wam przyjdzie. Ot dla pewności dobra pani. - Pokiwała głową.
- Nie, nie, nie! - powiedziała trochę za głośno szlachcianka, po czym dodała - Naprawdę musimy szybko jechać teraz, póki dzień.
- Musimy, za wszystko dziękujemy - zgodził się z żoną Alexander. - To na cyrulika i za gościnę, cobyście źle o nas nie myśleli. - Wysypał kilka monet na stół. - Przebiorę się tylko i konie przysposobię. - Zaczął kierować się na pięterko, a Elsa aż zatkała usta widząc srebro na stole. Starsza też nie wiedziała co powiedzieć. Biedni byli koszmarnie, majątkiem dla niech to się zdawało.
Aila uśmiechnęła się do Elsy, a starą w czoło pocałowała.
- Dzięki wam za wszystko. - rzekła i również za mężem poszła na górę, by się przebrać.

Tym razem wdrapywanie po drabinie szło jej lepiej, choć gdy dotarła na pięterko aż odetchnęła z ulgi. Jeszcze tylko zejście i... nigdy więcej!
Jej mąż właśnie przebierał się w suche już rzeczy. Zerknął odruchowo na łoże młodszych mieszkańców domu.
- Jak oni tak co noc się od dzieciaka starają, to dobrze że dom na uboczu stoi - mruknął z uśmiechem.
Aila jednak uwagę skupiała teraz na jego ciele i choć widziała tylko szerokie plecy mężczyzny, na chwilę przystanęła widokiem tym się napawając.
Dopiero gdy spojrzał na nią, zarumieniła się i szybko zaczęła ubierać.
- Aż dziw, że im się jeszcze pod nogami gromadka nie pląta... - szepnęła tylko w odpowiedzi.
- To wskazuje, że widno dzieci mieć nie będą. Jak my.
Przewróciła oczyma tylko na taką odpowiedź.

Po chwili oboje byli gotowi. Gdy zeszli z drabiny przydybała ich jednak starowinka.
- Macie tu, na drogę. Chleb jeno i ser, bo więcej nie mamy, ale gości nie wypuścim z gołymi rękami. - Gospodyni dała Aili pakuneczek. - Niech panbuczek Wam błogosławi. Naparu przygotowałam zanim wyjedziecie, dzień może nie słotny, ale po wczorajszych deszczach dobrze coby chorobę przegonić - Wskazała na stół, gdzie parowało z dwóch kubków.
Mathias tymczasem konia wyprowadzał starając się unikać spoglądania na szlachciankę, a ona nawet się nim nie interesowała, nieświadoma do czego wczoraj doszło. Jeszcze raz ucałowała mateczkę, pytając przy tym cicho:
- Ale to nie ten napar co wczoraj? Naprawdę musimy jechać...
- Zwykły córciu, zwykły - Pokiwała głową rozczulona wieśniaczka. - Ziółek ci spakowałam do tobołka - Uśmiechnęła się szczerym, szczerbatym uśmiechem.


Nie tylko domostwo w którym spędzili noc budziło się do życia, bo choć było dopiero po świcie, to widać było ruch w innych zagrodach i przy innych domostwach Wilczych Dołów. Co prawda niemrawo, co prawda widzieli to jedynie z oddali, ale budzenie się wsi do życia było widać gołym okiem i doskonale słychać.
Tu zaszczekał pies, tam zamuczała dojona krowa.
Ot wstawał dla tych ludzi kolejny dzień pracy.

Aila i Alexander nie przejeżdżali przez wieś, bo i nie mieli takiej potrzeby. Przekłusowali po prostu przez poletka od miesiąca puste po żniwach, w kierunku wschodnim, gdzie w ścianie lasu widoczna była niewielka droga prowadząca do oddalonego o pół ligi klasztoru.

Bękart bał się zabierać Ailę, bo spodziewał się iż nawet jeżeli nie wpadną w pułapkę, to może coś im grozić. Jednak tu szło o zniknięcie Elijahy… szlachcianka mogła mu nie uwierzyć gdyby powiedział po prostu “nie było go tam”. Aila wiedziała o stosunku rycerza do wampira i pokładach emocji doń żywionych obok miłości kreowanej więzami krwi. Wiedziała o ich podstawach. Widziała przełom w Alexandrze w jego postawie oporu, gdy zmuszony do czynu hańbiącego go i powodującego uszczerbek na honorze złamał najważniejsze z poleceń sire go dotyczące, sięgając po swój miecz. Aila świadoma też była zazdrości o nią względem wampira, zazdrości przez którą Roderick został wywałaszony niczym przeznaczony pod wierzch ogierek. Alexander wiedział o jej świadomości tych spraw, toteż choć bał się o nią chciał aby mu towarzyszyła, a jej zgoda w sali rycerskiej przysporzyła mu tyleż samo ulgi co troski.
Na dodatek znów zaczęło padać.

Nie jechali długo przez las, bo wkrótce droga znów wychodziła na wielką polanę (choć mniejszą niż ta wokół Wilczych Dołów), na której stał klasztor otoczony murami i sprawiał dosyć ponure wrażenie.

[MEDIA]http://www.lanouvellerepublique.fr/var/nrv2_archive/storage/images/contenus/articles/2014/07/21/les-insolites-du-prieure-le-louroux-c-est-fou-!-1990939/116592474/36984031-1-fre-FR/116592474_reference.jpg[/MEDIA]

Nominalnie nosił nazwę św Jana, ale mało kto jej używał, bo despotyczny opat rządził się jak udzielny władyka i okoliczni mieszkańcy zwyczajowo zwali to miejsce Klasztorem Ojca Armanda. Ustanowiony wedle reguły Franciszkanów miał służyć za miejsce zsyłki nieprawomyślnych mnichów, lecz spłonął kilkadziesiąt lat temu wraz ze wszystkimi mnichami i biskup Liege nie zdecydował się odbudować monastyru na skraju cywilizacji. Tak naprawdę, to pożar był fikcyjny, a były opat opłacił kogo trzeba aby zniszczenia potwierdzono przed biskupem i żył jak na swoim. W zamieszaniu zagubiłoby się sprawy związane z tym iż Wilcze Doły były wsią służebną klasztoru i wieśniacy skorzystali na tym wolnością od poborców i werbowników biskupa, lojalnie zaopatrywali przy tym klasztor we wszystko co potrzebne było.
To właśnie na przykładzie Klasztoru św Jana Elijaha z pomocą Alexandra i de Neversa uczynili zamęt skutkujący aktualnym statusem Kocich Łbów i Coiville. W efekcie klasztor i Doły skrywała mgła zapomnienia na dobrach biskupa Liege, a Kocie Łby i Coiville podobna mgła, po sąsiedzku chroniła od władzy Księcia Burgundii. Zarówno Andrus jak i opat Antoni, a potem Armand żyli w dobrosąsiedzkich relacjach nie wadząc sobie, a w klasztorze zaczął kwitnąć proceder, o którym opowiadał Alexander i mnisi bogacili się pieniędzmi zarabianymi na ‘przetrzymywaniu’ co bardziej ponurych dewiantów.

Bękart zatrzymał się na linii drzew i spojrzał na Ailę.
- Trzech jeno ostawiłem, dwóch starców, jeden w sile wieku - powiedział. - Jeżeli wampir przejął tu rządy i Elijahę uwięził lub zniszczył, to śpi już i jeno z nimi nam się zetrzeć, nawet wzmocnieni krwią nie będą wielce groźni. Ale czuję pewien niepokój. - Skrzywił się. - Sam nie wiem czemu. - Pokręcił głową sięgając do juków. Wyciągnął stamtąd kuszę niewielką, o wiele mniejszą niż zwykłe, taką jak na polowaniach zwykło się z konia używać, nie mniej śmiertelną, choć na dłuższych dystansach nieprzydatną.

[MEDIA]http://img12.deviantart.net/01fd/i/2015/362/5/8/miniature_medieval_crossbow_by_alexostacchini-d9lsi35.jpg[/MEDIA]

- Za wcześnie byś w razie potrzeby z mieczem przeciw komu stawała, weź to. - Podał szlachciance broń z zamocowanym już lewarem do naciągania i kołczan pełen bełtów. - Mniej martwił się będę o ciebie, jak będziesz zbrojna.
- Ale... ja nigdy nie strzelałam z czegoś takiego - zaprotestowała - A mieczem przynajmniej machałam. Doprawdy nie wiem czy na wiele ci się przydam z tą bronią.
- Mam nadzieję, że w ogóle walki nie będzie, a jak tak to może nie obędzie się od tego byś miecz ujęła, ale zawsze bezpieczniej wpierw z odległości… Wspomnij Pieterzoona. Wielkie silne bydle, a jeden bełt go złożył. Ot wycelować, tu nacisnąć - Alexander zaczął pokazywać jej działanie kuszy. Siły masz dość by lewarem naciągnąć. - Zademonstrował. - Tu kolejny bełt i dalej można szyć. To proste. Papieże kusz zakazywali właśnie dlatego, że rycerz całe życie szkolon, a tym ktoś kto pierwszy raz w ręce to weźmie, ustrzelić może takiego, nawet mimo zbroi.
Aila pokiwała głową, poprosiła by jeszcze raz jej pokazał po kolei wszystkie ruchy, którym przypatrywała się z uwagą, aż w końcu orzekła:
- W porządku, bardziej gotowa być nie będę. Jak chcesz tam wejść?
- Najpierw nam tę wieżyczkę poza murami stojącą sprawdzić trzeba. Zwykle jeden z braci tam siedział, zesłani nigdy nie wiedzieli czy nie patrzy i w razie próby ucieczki bełtu nie puści. Jak pusto to popatrzymy chwile czy co się tam dzieje. Jak nic to furtą zwyczajnie wejdziem.

Tak też zrobili.
Podjechali pod wieżyczkę, która stała samotna nieopodał opactwa. Tutaj też Alexander zauważył pewną osobliwość. Okienka wieży, przez które jeden z mnichów zwykł lustrować okolicę, teraz pozapychane były słomą. Mimo iż nie groziło im dzięki temu zagrożenie od ewentualnego strzelca-strażnika, ani obserwować się nie dało z tego miejsca klasztornych zabudowań, postanowił sprawdzić budynek i ostrożnie uchylił drzwi.
W środku panowała ciemność.
Powietrze był jeszcze chłodniejsze niż na zewnątrz. Zaraz za mężem, do środka zajrzała także Aila z wyciągniętą przed siebie kuszą. Alexander wyciągnął z uchwytu pochodnię i przez chwilę krzesał iskry krzesiwem, aż błysnął ogień rozświetlający ciemności chybotliwym płomienie. Gorejącą pochodnię uchwycił w lewą dłoń i na wszelki wypadek wyciągnął miecz.
Zatkanie okien słomą było w celu uniemożliwienia obserwacji klasztoru z tej wieży, czy… zablokowaniu dostępu światła słonecznego do wnętrza?
Poczuł jak na karku włosy stają mu dęba.
Spojrzał na Ailę i trzymając pochodnię przed sobą powoli zaczął wchodzić na górę po schodkach.
Dziewczyna szła za nim kilka kroków dalej, niestety drugiej pochodni nie znaleźli, więc musiała trzymać się snopu światła, który roztaczał wokół siebie Alexander. Wydawało się, że miejsce to jest całkiem opustoszałe, a jednak na schodach nie było ani kurzu, ani pajęczyn. Ktoś tędy niedawno szedł.
Oboje dotarli do półpiętra. Tu również znajdowały się dwa wąskie okienka - zamurowane dla odmiany.
- Świeża robota... - stwierdziła Aila cicho, dotykając jeszcze wilgotnej zaprawy.
- Cii! - Wyszeptał.
Było coraz bardziej pewnym, że mnisi zadali sobie sporo trudu, aby zapewnić tu ciemności. To było zresztą idealne miejsce. Budynek klasztoru, ale na uboczu. Gdy Alex był tu ostatnio uczynił rzeź i szabrował, ale jedynym budynkiem gdzie nie wszedł by siać śmierć i grabić, była ta wieżyczka, bo tu nie było sensu zaglądać. Specjalnie wybrał na napaść porę obiadu, na który zbierali się wszyscy w refektarzu. Nie miał tu więc po co przychodzić, “brat-kusznik” zginął zapewne nad talerzem mięsnej polewki.
Miejsce to było idealne na leże wampira.

Spięty zaczął po cichu kontynuować wspinaczkę po kręconych schodkach i tak dotarli na sam szczyt do tzw. gniazda, które było po brzegi wypchane świeżą słomą. Alex musiał uważać, by nie podpalić przypadkiem tego wielkiego stogu. Pytanie tylko czy wampir ukrywałby się w tak łatwopalnej kryjówce? Może jednak schowano tu co innego?
- Potrzymaj, tylko ostrożnie… - podał Ailli pochodnię.
Zaraz zaczął rozgarniać słomę sprawdzając czy nic pod nią nie ma.
Nie było to łatwe zadanie, zważywszy, że musiał je wykonywać bez poświaty pochodni. Wtem odezwała się Aila, mimo jego nakazu ciszy.
- Słyszysz?
Zaczął nasłuchiwać. Początkowo nic nie słyszał poza szumem uginającej się pod nim, wokół niego i nad nim słomy. Dopiero gdy zastygł w miejscu usłyszał tętno zbliżających się kopyt. A zaraz potem znajomy świst - odgłos zwalnianej cięciwy.
- Trzymaj się za mną - rzucił cicho do dziewczyny i z mieczem w dłoni zaczął schodzić po schodach.
Nie uszedł jednak dziesięciu schodów, gdy oboje to poczuli. Słoma, którą wypchano gniazdo została podpalona i zajęła się od razu gigantycznym płomieniem. Nie miało minąć wiele czasu nim sucha, drewniana podłoga przepuści pożogę na parter wieży. Wszędzie zaroiło się też od dymu.
Cokolwiek czekało ich na zewnątrz… w środku nie mieli szans.

Alexander zacisnął dłoń na mieczu i wybiegł na zewnątrz od razu za wyjściem czujnie rzucając się w bok. Tym sposobem uniknął strzały z łuku, która ledwo o piędź minęła podążającą za nim Ailę. Łucznik, znany skądinąd samej zainteresowanej jako zastępca opata, z nadludzką szybkością napiął na cięciwie kolejną strzałę, celując w serce zszokowanej dziewczyny.
Po obu jego bokach osłaniali go jeźdźcy Alexander rozpoznał opata Armanda i ostatniego pozostałych mnichów, których oszczędził, a po których głowy miał przyjść Elijah. Armand uśmiechnął się na jego widok:
- Czekaliśmy na was... - powiedział z sadystyczną radością, mierząc mieczem w mężczyznę - Odrzuć broń, albo wdowcem zostaniesz, bękarcie.
Nie było żadnej szansy by podbiec do łucznika, a ryzykownym też było rzucić się aby zasłonić dziewczynę, bo łucznik mógłby zdążyć zwolnić cięciwę. Na górze już rozpętało się istne piekło, bo nagromadzona słoma ochoczo zajęła się ogniem, a jej ilość odpowiadała za intensywność płomieni. Z niezamurowanego otworu okiennego przez który zwykle ktoś pilnował huczał ogień niby wieża była smokiem.
Konie były poddenerwowane bliskością szalejącego żywiołu, te Aili i Alexandra odbiegły kawałek, a wierzchowce mnichów nerwowo biły kopytami w ziemię.
Alexander powoli uniósł miecz w bok trzymając go z dala od ciała, jakby chciał go puścić, ale nim to uczynił, koń łucznika wierzgnął, gdy bełt kuszy wbił się w jego szyję. Zwierze szarpnęło, zrzucając z siebie łucznika.
Wierzchowiec wciąż rzucał się po tym jak Alexander potraktował go mocą Elijahy podbijając zdenerwowanie zwierzęcia. Udzieliło to się innym koniom, ale niewiele. Bękart nie kalkulował, nie miał zamiaru wdawać się w walkę z dwoma jeźdźcami dużo żwawszymi niż powinni być ze względu na swój wiek. Po prostu skoczył i potwornym ciosem uderzył w łeb wierzchowca Armanda. Szalony kwik rozdarł powietrze gdy zwierzę stanęło dęba i padło. Opat wyleciał z siodła, lecz niestety zabrakło tu czasu by zorientować się co czyni ten trzeci. Na co dzień zgrzybiały staruszek ledwo poruszający się o własnych siłach… teraz prezentował się inaczej. I nie próżnował.
Sam wyskoczył z siodła i lądując elegancko na nogach ruszył, by Alexandrowi zdradziecki cios w plecy zadać. Na drodze jednak spotkał inny miecz. Aila nie była już typem damy w opałach. Zbiła ostrze mnicha zdecydowaną zastawą.

Wciąż jednak mnisi mieli przewagę trzech do dwojga, a łucznik właśnie powstał z ziemi i znównapiął łuk, celując znów w żonę bękarta. Teraz jednak Aila była bliżej ścierając się z tym sukinsynem co prawie wbił mu ostrze w plecy. Alexander zbyt dobrze wiedział do czego są oni zdolni, śmierć była lepsza niż poddanie się im i dostanie w ich łapska. Sięgnął po vitae Theresy krążącą w nim i wzmocnił swą odporność. Zaszarżował na łucznika tak by osłonić podczas ataku walczącą małżonkę. Zastępca opata poruszał się jednak z nadludzką szybkością, toteż dostrzegł Alexandra nim ten go dopadł.
Wystrzelił.
Grot strzały wbił się w udo zarządcy Kocich Łbów.
Zabolało, lecz nie tak, by powstrzymać Alexandra. Choć rytm biegu zaburzony został przez prawie łamiącą się pod nim nogę, dopadł mnicha na cięcie miecza. Z zamachu pionowo znad głowy mocnym cięciem bękart rozrąbał końcem miecza twarz od czoła po szczękę, pierś, odrąbał dłoń trzymającą łuk i rozpruł brzuch. Chlapnęło, ale przeciwnik nawet nie jęknął. Opadł na kolana, a łuk na ziemię. Były skryba szybko spojrzał na Armanda, który właśnie pozbierał się z ziemi i szedł ku niemu posępnym krokiem. Dzieliło ich ledwo pół długości konia. Mnich podnosił właśnie broń, by zadać cios, toteż Alex ledwo spojrzał w kierunku żony. Starzec, z którym walczyła zapędził ją niebezpiecznie w pobliże buchającego z wieży ognia i choć to ona szybciej i pewniej zdawała się władać mieczem, brak wiary w siebie powodował, że ograniczała się jeno do odpierania ataków. Normalnie, rzuciłby jej się na pomoc, ale po tym jak cała trójka poruszała się widać było, iż wzmocnieni są wampirzą krwią. Armand w tym stanie był zbyt niebezpieczny aby odwrócić się doń plecami. Alex wspomniał jej pewność i determinację na polanie bandytów gdy wykańczała ‘obleśnego’. Stary brat Cretien, był dobry w rachunkach, ale nie potrafił posługiwać się mieczem. Mięśnie i szybkość można było wzmocnić Vitae, ale nie dodawało to umiejętności. W efekcie oboje byli bezwartościowymi wojownikami, ale staruszek miał determinację, a Aila brak pewności siebie.
- Nie żałuj go Aila! - Krzyknął rzucając się na Armanda. Nie mógł jej teraz pomóc, ale krzykiem miał zamiar pokazać jej iż w nią wierzy. I coś jeszcze: - To ten gwałciciel co spalił matkę i dziecko, nie oszczędzaj skurwysyna!

W tym czasie opat natarł. Choć nie był to chłop większy niż Alexander, również znać po nim było rozrośniętą nie od ksiąg czytania posturę. Na dodatek on zdawał się tak jak były skryba wzmacniać głównie siłę mięśni vitae. Kiedy więc ich miecze spotykały się aż iskry szły od nich. Raz, drugi, trzeci...
- Myślisz, że twoja dziewka nadaje się do czegoś więcej niż dawania kundlom dupy? - zapytał Armand i uśmiechnął się.
Wampirza moc uwolniona przez Armanda-ghula podziałała tak samo na Alexandra jak ten czynił to z innymi. Opat sam w sobie był niełatwym przeciwnikiem. Bękart okłamał Ailę, bo to Armand był tym młodym szlacheckiem synem zabawiającym się w dworze sąsiada, z opowieści nocnej gdy się przed sobą otwierali. Był zatem szkolony w mieczu, a i w klasztorze czasem pewnie ćwiczył. Gniew na mnichów i niepokój o Ailę buzował w byłym skrybie po równi, ale pierwsze z tych uczuć było nakarmione rzezią uczynioną trzy dni temu i złożeniem kości matki w grobie. Moc wampirza otuliła się wokół drugiego uczucia. Alex miał na tyle przytomności umysłu, by spróbować osłonić się mieczem, gdy ten niepokój o żonę eksplodował w nim i zmusił go brutalnie do odwrócenia się aby sprawdzić jak sobie radzi.

Choć trwało to może pół uderzenia serca, dla bękarta czas jakby zwolnił. Jego wzrok przesunął się na żonę, która właśnie stała pochylona nad ciałem martwego starca, który umierając nawet nie pisnął, bo szlachcianka poderżnęła mu gardło jak świniakowi.
Na moment oczy Alexandra i Aili spotkały się. Zobaczył w jej wzroku dumę, która zaczęła przeradzać się w trwogę. Usta dziewczyny złożyły się tak, jakby chciała coś powiedzieć. Zrozumiał. To o niego się bała. Potem poczuł ostry ból w ramieniu a jego świat utonął w nagłym potoku czerwieni.
Dla niego ta walka się skończyła.

 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 30-09-2017, 19:18   #56
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację


Budził się powoli i po prawdzie wcale nie chciał. Nie czuł żadnego bólu, żadnego ciężaru, po prostu był. Leżał w wygodnej, atłasowej pościeli, a krople deszczu wygrywały na parapecie senną melodię.
Jednak nie dane mu było ponownie zanurzyć się w tę senną otępiałość. Jakaś dłoń delikatnie poklepała go po policzku.
- Alexander? Alexander, proszę, nie śpij... tylko nie śpij... błagam.
Jego głowa została uniesiona nieco, poczuł jak ktoś przystawia mu do ust naczynie ciepłego, gęstego płynu. Gdy go upił, poczuł znajomy słodko-metaliczny posmak krwi.
Przełknął odruchowo, lecz nie czuł takiego jej pożądania jak w przypadku vitae Elijahy. I gdy oderwał po napiciu się usta od naczynia, rozejrzał półprzytomnie.
- Gdzie ja…? Co się…? Aiila…?
Zobaczył ją, choć jeszcze rozmazaną, jakby w poświacie anielskiej.
- Jesteśmy w opactwie... wybacz, ale musiałam... cię opatrzyć - mówiła nosowo, przez co wiedział już, że płakała przed chwilą. A może i wciąż?
- Opactwie… Armand? W jego mocy jesteśmy? - Starał się zogniskować wzrok, nie pasowało mu to, że są wciąż razem wzięci do niewoli przez mnichów.
- Nie... to on w naszej... mocy... wrzuciłam go do lochu... chyba żył jeszcze... - mówiła, choć dalej miał wrażenie, że to najważniejsze omijała. To, z powodu czego płakała. Starał się więc jak najszybciej ogarnąć sytuację.
- Niech mnie wychędożą - rzekł, gdy zobaczył, że łoże i komnata, gdzie położyła go żona, to właśnie te należące do opata. Po chwili dotarło do niego też coś jeszcze - nie miał czucia w prawej ręce.
Spojrzał na nią...

Armand trafił w bark druzgocząc obojczyk i gdyby ciało byłego skryby nie było wzmocnione krwią, zapewne odrąbał by ramię Alexandra od tułowia. Tu i tak miecz wbił się tak głęboko, że w takich przypadkach nie było nawet sensu wołać medyka. Ocaliła go chyba nie tylko wzmocniona wytrzymałość, ale być może nieprzytomny, lub półprzytomny użył odruchowo vitae Theresy krążącej w nim, aby zasklepić straszliwą ranę przez co się nie wykrwawił. Obrażenia były tak potworne, że nawet wampirza krew nie mogła zmóc tak strasznych zniszczeń śmiertelnego ciała. Przynajmniej nie od razu i chyba potrzebował wiele, wiele krwi wampira, aby to wyleczyć.
O ile było to w ogóle możliwe.
Prawie pewna wizja kalectwa, dla rycerza, który wczoraj odzyskał godność i mógł w pełni być tym kim był.
Przez cały jeden dzień.
- Ailo… nie płacz… To tylko ramię… - odezwał się chcąc sięgnąć ku niej lewą ręką, był jednak zbyt słaby. Mimo iż starał się ją pocieszyć, po policzku ciekły mu łzy, a ona jakby chciała się przytulić do niego, wyszlochać w pierś, lecz powstrzymała się.
- Jest coś... jeszcze... - mówiła z trudem panując nad głosem - On... mi powiedział... to Elijah uczynił ich... swoimi sługami... i... - musiała przerwać, bo szloch wyrwał się z jej gardła. Zakryła twarz dłońmi.
- Elijah? Przecież on obiecał ci ich zabić! Jak to…? Cóż jeszcze!?

Chwilę starała się opanować, drżąc na całym ciele jak w febrze.
- Sire ponoć wiedział... że zdradzisz... oni mieli nas ukarać. Ale... Alexander, powiedz mi... czy... czy jak przybyłam do zamku... pierwszy raz... wtedy... wtedy jak mnie zobaczyłeś na dziedzińcu... - znów przerwa na głębokie, urywane oddechy - czy wtedy... ja ci się... spodobałam? Przyglądałeś się... mi?
Przymknął oczy. Widać szaleństwo dopadło ją całkowicie.
- Ailo, w życiu nie widziałem piękniejszej. Oczywistym, że spodobałaś… - Był słaby, męczyło go mówienie. - Czemu pytasz?
A ona znów zaczęła histerycznie łkać, utwierdzając go w przekonaniu, że straciła rozum. Jednak po chwili zaczęła mówić:
- On powiedział... że sire... sire to zobaczył... i tylko dlatego... dał... dał mi swoją krew! - wykrzyczała ze łzami w oczach. - Dał mi krew, bo chciał cię dręczyć, a nie bo... bo mnie pokochał!
Zrozumiał od razu.
Dowiedziała się, że była jedynie narzędziem.
- Ailo… - Spróbował wstać, ale nie miał siły. Zagryzł zęby i zaczął palić w sobie krew by sie wzmocnić. Do szczętu… prawie, pozostawić w sobie jeno trochę.
- Ailo - Już żywiej sięgnął ku niej ręką. - Wiem, gdzie Hansel ukrył Theresę. Krew… nieśmiertelność żywym pozostając i pojąc się nią przez wieki, lub jeżeli zechcesz... zmuszenie jej do przemiany cię w wampira. Dam ci to wszystko, nawet jego głowę za krzywdy… ale nie płacz, bo mi serce pęknie… - Namacał jej dłoń.
Ona jednak cofnęła rękę, zamykając się w świecie swojego bólu.
- Nie obchodziła go moja twarz... moje cierpienie... nie widział we mnie nikogo... lepszego... chciał tylko zagrać z tobą w kolejną grę... ja... nasze małżeństwo... to tylko jego zabawa... rozumiesz?
- Przegrał. - Alex znów starał się ku niej sięgnąć. - Zamotał się we własnych intrygach. Spodobałaś mi się, użył cię, pokochałem cię jak przewidywał. Ale ty mnie uwolniłaś. Ja uwolnię ciebie.
Spojrzała na niego tymi swoimi wielkimi, niebieskimi jak wody najczystszych jezior oczętami.
- A jeśli to wciąż jego plan? Może... może to tylko pozory wolności, by ostatecznie mógł cię złamać? Ja zaś... przez te lata byłam nieświadomie szkolona, byś mnie właśnie pokochał. I bym ja pokochała ciebie…
- Jeżeli to jego plan, to pierwsze dobro jakie od niego zaznałem. - Uśmiechnął się. - Choćby zginąć przyszło, ważne jest teraz, wczoraj, noc, wspomnienie wąwozu. Pamiętasz jak zachciałaś głowy Hansela? - Pytanie było retoryczne. - Zabrałaś mi wtedy honor, ostatnie co miałem. Być może to był jego plan… Zakocham się w Tobie i ukochana zabierze mi ostatnią rzecz jaka mi została. Ostateczne złamanie i szaleństwo. A ja… - urwał. - A ja zrozumiałem wtedy, że nie zostanę z niczym. Plwać na honor, jeżeli mogę mieć ciebie. Wtedy to poczułem. Miłość do niego zawsze silna była, ale przerosła ją ta do ciebie. Jakby skruszyły się kajdany. Gdym sięgał po miecz w głowie miałem, że to zakaz sire i nie cofnąłem dłoni. On już mi nic nie rozkaże. Tylko ty to możesz czynić.

Słuchała go ze łzami w oczach. Tak silna i słaba zarazem. Kobieta, która jakimś cudem pokonała dwóch mnichów - sługusów wampira, która sama przytargała go tutaj i opatrzyła, która zamknęła w lochu wroga... teraz trzęsła się jak liść osiki i płakała jak bóbr w obawie, że to, co poczuła w sercu ostatnimi czasy, nie było prawdą.
- Ja... ja... przepraszam za tamto. Nigdy nie powinnam cię była prosić o coś... takiego. - teraz to ona wyciągnęła rękę, by go dotknąć - Wybaczysz mi?
- Już wybaczyłem, ocaliłaś mnie. Musisz jeno pojąć i pogodzić się z jednym... - Spojrzał na nią chwytając dłoń. - Jeżeli byłaś jeno jego zabawką, narzędziem do mej udręki… To możemy tylko uciec, lub go zniszczyć. Inaczej, nawet gdybyśmy wrócili na jego służbę, to będzie to morze cierpienia jakie nam będzie sprawiał.
Aila chwile nie odpowiadała, opanowując emocje i myśląc nad czymś.
- Tylko jak mamy go zniszczyć? - zapytała cicho. - On zawsze zdaje się być krok do przodu przed nami. Nawet teraz... wiedział, że złamiesz jego zakaz, dlatego szykował karę. - westchnęła.

Alexander skupił się na tym iż po raz pierwszy chyba dopuściła do siebie myśl, by Elijahę zabić. Doprawdy nie ma nic straszniejszego na świecie niż odrzucona kobieta...
- Został sam, z Pieterzoonem, na Kocich Łbach. Gdzie w dzień spoczywać musi, a doprowadził do tego, że w oczach ludzi ja tam panem. Zali szans nie mamy?
- No właśnie skąd wiemy, że jest tam? A nie tu? - zapytała zmęczonym głosem Aila - Minęło już południe...
- Armanda trzeba wypytać… - Alex zastanowił się, Aila miała rację, wampir mógł tu być. - Ważne konie, moje juki… Są?
Dziewczyna pokręciła przecząco głową.
- Znaczy... może uda mi się je jeszcze połapać, choć tu jacy chłopi zaczęli się kręcić pod wieżą i furtkę klasztoru musiałam zamknąć, by... nie przeszkadzali. Może i konie już samo znaleźli. - westchnęła.
- Ailo, to więcej niż ważne. Nasza przyszłość w moich jukach. - Ścisnął ją za rękę i usiadł. Tak potworne obrażenia nie dały wyleczyć się szybko krwią wampira, Alex wykorzystał prawie całość Vitae jaką miał w sobie by jedynie mógł się poruszać. Był ciężko ranny wciąż, ale w lepszym stanie niż gdy go tu znosiła. - Proszę spróbuj je odzyskać.
Kiwnęła głową i wstała od łóżka, ocierając twarz dłonią.

Wyszła bez słowa, a Alex opadł na poduchę pogrążając się w czarnych myślach.
Nawet nie wiedział, kiedy znów przysnął. Wycieńczony organizm sam dopominał się odpoczynku, choć przecie nie miał teraz na to czasu.


Obudził się sam, wokół panowała cisza. Na zewnątrz znów padało z ciężkich chmur skrywających słońce, więc ciężko było ustalić, która jest godzina. Alex poczuł jednak znajome ssanie w żołądku. Na stoliku obok łoża stał dzban z winem, obok były dwa kielichy. Z tego bardziej zdobionego pewnie pił nieraz Armand. To doprawdy zadziwiające, że akurat w tej komnacie były skryba się znalazł…
Poprzedni przeor, którego Alex znał gdy tu przebywał z matką, nie gustował w wymyślności. Skurwysyn, oszust, manipulator, ale skromny.
Albo skąpy nawet dla siebie.
Armand jak widać z innej gliny był ulepiony, lubił luksusy.

Wstał ciężko, choć rana rwała. Chybotliwie na próbę uczynił parę kroków i udało mu się nie przewrócić, zatem rozejrzał się raz jeszcze i skierował ku drzwiom, aby poszukać Aili. Szedł jakoś, ale tak wolno i był przy tym tak zmęczony, że gdy tylko je otworzył, miał ochotę znów położyć się do łóżka. Jak w tym stanie miałby się mierzyć z wampirem? To pytanie wciąż wisiało nad jego głową.
Wytężył słuch.
Czyżby dosłyszał rżenie konia od strony stajni? Tylko że to zdawało się być tak daleko… Zagryzł zęby. Nie było czasu na odpoczynek, którego tak potrzebował. Tu zaczynało iść o ich życie już, a nie jeno udrękę zabawek wampira. Opierając się o ścianę ruszył ku stajniom, mając nadzieję, że Aila znalazła konie.

I tam ją też znalazł, brudną jak nieszczęście, całą w błocku i listowiu. Jednak na jego widok młoda szlachcianka uśmiechnęła się triumfalnie. W stajni znajdowały się dwa ich koniki oraz jeden, należący do mnichów. Alexander odetchnął z ulgą i też się uśmiechnął. Podszedł do swego konia i lewą ręką zrzucił juki na ziemię. Przyklęknął i zaczął w nich grzebać, po czym z jeszcze większą ulgą, niby z triumfem wyciągnął prosty puchar. Aila spojrzała na niego. Była pokryta tak grubą warstwą błota, że trudem przychodziło odczytywanie jej mimiki.
- Chcesz powiedzieć, że to wszystko... dla twojego ulubionego kubka?
- Nie mojego - uśmiechnął się - Hansela.
Dziewczyna spróbowała kawałkiem materiału zetrzeć błoto z twarzy, lecz po prawdzie tylko je bardziej rozmazała.
- Wytłumacz... - powiedziała krótko w trakcie tej czynności.
- Chciałem zniszczyć Theresę, była niebezpieczna. On jednak miał inne plany, chciał ją zabrać. Zastanawiałem się… po co? Żeby lepiej poznać wampiry? Nie. Unieruchomiona kołkiem nie była przecież źródłem informacji, a uwolniona… Zbyt niebezpieczna by z nią igrać. - Alexander obracał puchar w ręku. - Zażądałem by wyjawił, a on z początku nie chciał. Rzekłem tedy, że zniszczę ją w takim razie, a nie dam mu jej. Wtedy wyznał. - Bękart spojrzał na Ailę. - Łowcy czasem wspomagają się krwią tych, na których polują. Stają przed wampirem z vitae we własnym ciele… Theresa wzięta ‘żywcem’ była dla niego niewyczerpanym źródłem silnej krwi. Zakołkowana, unieruchomiona… Wedle jego słów starczy wlewać do ust krew, choćby szczurów, a z żył toczyć wszechmocny płyn życia. Przynajmniej tak uważał, sam nigdy nie miał takiego “jeńca”. - Uśmiechnął się. - Jednak nawet dysponując takim wampirem, zostają przecież jeszcze więzy. Trzy razy się kto napije, staje się sługą krwi. Mało który łowca pewnie decyduje się wzmacniać vitae, a któż piłby wciąż z jednego nieumarłego wiążąc się i popadając w miłosną niewolę?
Alexander wyciągnął przed siebie puchar.
- Podobno to naczynie ma swoją historię, ale Hansel nie zdążył mi jej opowiedzieć. Wiem jeno, że silnie poświęcony przez Mikołaja V w Watykanie. Przemaga klątwę, krew pita z tego nie wiąże, lub wiąże słabiej. Tak twierdził. Piłem z niego krew Theresy. Może kto go oszukał? Nie wiem, alem pałam do niej większą miłością, choć dwa razy jej krew piłem licząc podziemia, po walce z Roderickiem. Może to być nasze wybawienie.
- Na wszelki wypadek jednak tylko jedno z nas powinno tego spróbować. No i wciąż nie wiemy gdzie jest sire - odparła znużonym głosem Aila, po czym dodała. - Muszę coś zjeść. Tu w kuchni nic nie znajdziemy? Lepiej prowiant od naszej starowinki zostawić na drogę powrotną.
- Może być coś w kuchni. Musimy klasztor spalić. Jeżeli on gdzie tu ukryty… spłonie.
Pokiwała zgodnie głową, choć jej twarz wyglądała na udręczoną.
- Chodźmy do kuchni. Musimy pomyśleć co z Armandem zrobimy. Przyznam, że... zostawiłam go tobie.
- Chodźmy. - Objął ją być może z chęci bliskości, ale pewnie też by się na niej wesprzeć. - Wypytać go trzeba o Elijahę, może wie gdzie sire. A potem…? Theresę napoić trzeba by z niej Vitae utoczyć, a w nim jej dużo. Umrze pojąc ją do ostatniej kropli. Potrzebuję dużo krwi wampirzej, by się wyleczyć w miarę szybko. Samo to się i miesiąc może goić, albo i dłużej, a nie mamy czasu… i Ailo, ręki nie czuję, palcami ruszyć nie mogę - dodał cicho. - Nie wiem czy to jej krew uleczy. Czy kiedykolwiek jeszcze kiedyś władną ją miał będę…
Zwiesiła głowę, przygnębiona.
- Tak, myślałam o tym... na razie trzeba się starać. Może jednak się uda - powiedziała cicho. - Twój plan jest dobry. Jeno żeby nas tu o zmroku nie było, a zostały raptem dwie, może trzy godziny. Trudno ocenić przy tej pogodzie.


Znalazłszy się w kuchni, Aila po prostu napadła na mnisie zapasy. Nie było tego wiele, a co lepsze kąski pozostawione na wierzchu rozkradły myszy i szczury, ale oboje byli w stanie się tu posilić i jeszcze trochu zostało.
- Mówiłaś, że jacy chłopi się zbiegli, rozmawiałaś z nimi? - Alex spytał posilając się, odpoczynek przy stole dobrze mu robił.
- Tylko z jednym przez furtę. Krzyknęłam, że mnisi się modlą, by gniew boży odpędzić i z nikim dziś nie mówią. - Zaczęła przeszukiwać dzbanki w poszukiwaniu czegoś do picia.
- Jak to się w ogóle stało… pokonałaś go, gdy mnie ciął. Opowiedz.
Parsknęła śmiechem.
- Sam się pokonał - odparła skromnie. - Zobaczył we mnie tylko dziewkę rozpaczającą nad trupem... em... wybacz, nad rannym. Zignorował. Chciał... się zabawić. Nawet nie zabrał miecza z mego zasięgu, nie związał. - Westchnęła. - To nie było trudne. Tylko obleśne.
- Dumnym z Ciebie, świetnie sobie poradziłaś. - We wzroku miał potwierdzenie tych słów. - Zginąłbym gdybym sam był.
- Ja tak mam przy tobie ciągle... - uśmiechnęła się lekko - da się przyzwyczaić.

Nie znajdując nic lepszego, napiła się wody ze studni i podała gliniane naczynie mężowi. Sama zaś spróbowała chociaż zmyć z twarzy najgorszy brud. Alexander w tym czasie napił się i skubnął nieco żałosnych resztek pożywienia.
- A trupy spod płonącej wieży? Wieśniacy mogli je zauważyć - zmienił temat.
- Podpaliłam ich szaty nim ciebie stamtąd zabrałam. Wieża zresztą zawaliła się. Gdy wróciłam po opata, już nie dalo się ich zoczyć wśród gruzów, a wtedy jeszcze nikogom nie widziała - rzekła, a spod smug brudu wreszcie zaczęło wyłaniać się jej lico. Otarła twarz ścierką i spojrzała na niego.
- Musimy iść. Jak najprędzej opuścić to miejsce nam trzeba... Boję się, że w taką pogodę... Elijah jeśli tu jest i coś wyczuje, może wyjść prędzej z ukrycia. Słońca wszak dziś nie obaczymy.
- Trzeba, ale wpierw to podpalić… cholera, piekielny deszcz. - Uderzył ręką w stół, odruchowo chciał prawą, ale nie miał nad nią władzy. - Chodźmy do Armanda, może on coś nam powie o naszym panu.


Tak, jak Aila mówiła, rzuciła półżywego mnicha do celi i gdy przyszłli, oświecając sobie drogę światłem pochodni, ten nawet się nie poruszył. Leżał na boku, tyłem do nich. Ciężko było rzec czy dycha w ogóle, toteż Alexander sprawdził kopiąc go w żebra. Oprzeć się o ścianę przy tym musiał, a kopnięcie zranioną w udo nogą nie było za mocne, ale rycerz starał się włożyć w to sporo pasji.
Armand stęknął i zajęczał, lecz głowy nie podniósł. Teraz, gdy Alex mu się przyjrzał, zobaczył, że małżonka rozpłatała mu podbrzusze, przez które wypływały śmierdzące flaki. Zapowiadało to długą i bolesną śmierć starego.
- Chciałeś dowiedzieć się co ona potrafi. Wiesz już, gnido?
- Ścier... wo... do... niczego... - wysapał ranny opat, a Aila aż pokraśniała ze złości na licu i już za miecz chciała chyba chwycić, lecz się pomiarkowała.
- Gdzie Elijah?
- Za... to... bą...
Alexander odwrócił się odruchowo, włosy stanęły mu dęba.
To samo zrobiła Aila.
Nikogo jednak tam nie było. Stary zaś zarechotał, plując przy tym krwią.
- Gdzie Elijah? Co tu miało zajść po zmierzchu? Jeżeli nie odpowiesz przywiążę cię w kaplicy twoimi własnymi jelitami nim podpalę klasztor. Usmażysz się powoli targając się w więzach uczynionych z własnych flaków.
Mnich coś rzęził cicho, jakby z trudem łapał oddech, lecz nie odpowiedział.
- Tośmy się dowiedzieli. - Bekart spojrzał na szlachciankę. - Podpalić i uchodzić, chyba nie mamy tu już nic do roboty.
Dziewczyna niepewnie skinęła głową. Kiedy jednak się odwrócili już plecami do opata, usłyszeli jego głos.
- Miłość jego jest... wielka... a gniew... jeszcze... większy... - Zakasłał. - A wiecie... co jest naj... nawiększe?
- Katedra w Strasbourgu? - zaryzykował rycerz.
- Jego szaleństwo! Nie jesteście... w stanie... go zrozumieć...zgniecie...
- Możliwe. - Alexander kiwnął głową. - Ale to już, jak i inne sprawy tego świata nie twój problem. Rozkoszuj się ostatnimi chwilami. - Zawahał się. - Gdzie ciała ubitych przeze mnie?
Starzeć zaharczał.
- Gupiś... a jak niby... mieliśmy tę farsę... z wezwaniem was... rozegrać... jakby... wiadomo... było...
- Ja i tak wiedziałem, tedy jeno dla księdza uprzątnąć trupy gdzieś wrzucając do budynku jakiego mogliście. Znam ja lenistwo wasze. Zakopani?
- A co cię to... leżą... w dole... na gówno...ot.
- Gówna za życie, śmierć gówniana, po śmierci dół na gówno. Sprawiedliwy jest Bóg - odpowiedział bękart zmierzając z Ailą do wyjścia.

 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 01-10-2017, 09:31   #57
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Alex patrzył bezradnie na dziewczynę na którą spadło wszystko, bo on sam w niewielu rzeczach mógł jej pomóc. Klasztor spalić było trzeba, ale kamienne zabudowania i deszcz z przerwami lejący prawie dwa dni czynił to zadanie więcej niż trudnym. Dla jednej dziewczyny i ledwo trzymającego się na nogach ciężko rannego przygotowanie zabudowań aby poszły z dymem jak wieża na zewnątrz, to była robota na długo, a nie mieli dużo czasu do zmroku.
Na szczęście była jesień, a to oznaczało, że zgromadzono już w drewutni drewno na zimę, które od lata schło, by przyjemnie mnichom trzaskach w kominkach, w zimne dni. Jesień oznaczała też, że połowa stajni była wypełniona snopami siana i słomy - pewnie stąd też wzięto ją, by wypełnić wieżyczkę.

Choć dziewczyna zmęczona była, zaczęła nosić słomę i szykować miejsca pod rozniecanie ognia, by tworząc kilka takich ognisk, mieć pewność, iż opactwo pójdzie z dymem. Alexander zaś widząc w jakim jest stanie nie miał serca patrzeć jak wykończona to czyni.
- Elijahy pewnie tu nie ma - rzekł wstrzymując ją. - Przygotowani na nas byli, choć wkrótce po świcie przybyliśmy. Jeżeli sire wiedział, że tu wcześniej przybędziemy nie miał co tu na ten dzień zostać i nocy czekać. Wieśniacy przyjdą na pogorzelisko, trupy znajdą, plotki będą i roznieść się może. A nas widziano jak tu zmierzaliśmy. Mam inny pomysł, tak uczynić, aby nikt tu nie chciał zajrzeć. By się bali tego miejsca i spuścili na nie zasłonę milczenia. A i szybciej się uwiniemy niż przygotowując to do spalenia.
To wyraźnie zaintrygowało dziewczynę, choć ta już dosłownie słaniała się na nogach i gdy tylko mogła, stała oparta o coś.
- Co masz na myśli? - zapytała ostrożnie.
- Ciała przysypać jeno tyle by z wierzchu ich widać nie było. Wrota do kaplicy wyłamać na zewnątrz. To końmi można uczynić liny uwiązując do nich, aby odrzwia wyrwały. W środku pentagram i świece, siarką po kątach posypać by zapach jej się niósł. Z odpadków nogę kozła wygrzebać i gęsto śladami poznaczyć w kaplicy i przy wyjściu z niej. - Uśmiechnął się szelmowsko. - Pusty klasztor będzie, mnisi jakby pod ziemię się zapadną, a jak kto to zobaczy co przygotujemy, to przez lata nikt z Wilczych Dołów się nie zbliży tu nawet.

Kiedy on się śmiał, jej oczy jednak robiły się coraz bardziej znużone. Wiedziała, na kogo ta robota wszak spadnie.
- A jeśli odkryją ich? I jeszcze czarownika będą szukać, kto to urządził? I o nas sobie przypomną? To zbyt ryzykowne...
- Jak spalimy klasztor to odkryją trupy z pewnością i będzie zachodzenie w głowę, kto na klasztor napadł.
Szlachcianka z trudem skupiła myśli. Alexander miał rację, lecz z drugiej stron jego przekręt grubymi nićmi był szyty. Zbyt grubymi, aby to się udało.
- Nie wiem... ale i tak nasze zniknięcie na kilka dni w przeddzień wyjazdu do opactwa będzie dla wielu podejrzane. Wolę już by o spalenie mnichów nas podejrzewali niż o czarostwo. Wszak przy tym pierwszym jeśli dowodów nie znajdą, nic nam nie zrobią, a tylko bać się bardziej będą z zarządcą Kocich Łbów zadzierać. Przy drugim zaś... ludzie szaleją, gdy chodzi o szatana. Widziałam kiedyś chłopa co własne dziecko zadusił w kołysce, bo nóżkę miało koślawą i wyglądała ona jak raciczka z dwoma wielkimi palcami.
Objął ją zdrową ręką i pocałował w czoło.
- Dobrze takiemu mężowi, co jego żona głowę na karku ma. Dobrze zatem, ale dasz radę z tym wszystkim? Ja nawet snopka nie przeniosę teraz.
- Dam... - powiedziała zmęczonym głosem, ale wciąż patrząc przytomnie. - Trochem już zrobiła. Ty oliwy możesz poszukać. Ja będę ją potem nosić, to mniej czasu zejdzie niż jakbym wpierw sama szukała, skoro opactwa nie znam.


Prócz szukania oliwy Alex przygotował też kilka ciepłych koców, dwa wiadra i sznury, a także trochę świec i pochodni, inkaust i papiery ze scriptorium, kociołek jakiś i kilka innych drobiazgów potrzebych obozowania przez kilka dni w górach. W porównaniu do tego co robiła Aila, było to nic. On jednak był zmordowany strasznie i ledwo trzymał się na nogach.
Dziewczyna, też skonana, tak zastała go w stajni gdzie zgromadził te wszystkie rzeczy.
- Nie wracamy na zamek? - zdziwiła się.
- Jeżeli sire tam jest, to gdy staniemy tam na wieczór… Pieterzoon na nas starczy, a on i Rodericka i Patricję mógł uwolnić. Ja zaś widzisz w jakim stanie…
- Tak, masz rację, ale... dokąd się udamy? Nie lepiej do jakiego miasteczka, w gospodzie pokój wynająć?
- Tam gdzie Hansel ukrył Theresę, w gospodzie dobrzał będę tygodniami. Na jej krwi… może kilka dni jeno?
- Elijah pewnie ją będzie tropił. Nie boisz się, że nas znajdzie?
- Boję, ale cóż innego nam czynić?
Westchnęła.
- Masz rację, musimy zaryzykować. Bo jeśli władzy w tej ręce nie odzyskasz... marny nasz los - rzekła ponuro.
- Trzeba spakować to do juków i do tego ich konia przytroczyć Armanda. Wtedy tylko ogień podłożyć i uchodzić nam czym prędzej.
- Myślisz, że on nie sczeźnie nam po drodze z tymi bebechami na wierzchu?
- Nie na jego życiu zależy, a na krwi jaką ma w sobie. Od tego co mu zrobiłaś ludzie i dzień konają, lub dłużej, a on silny krwią sire. Jak zaś sczeźnie, to tyle ważne by krew utoczyć się dało dla wampirzycy.
- Racja, ino mu trzeba te flaki z powrotem zapakować. Chyba że to nimi właśnie przywiążemy go do konika - rzekła Aila, pozwalając sobie na zmęczony uśmiech. Zdecydowanie podczas tej podróży humor jej się wyostrzył.
- Myślę, że by krzyczał z radości - Alex odpowiedział uśmiechem. - Owinąć go starczy, choćby w te atłasy co sobie ukochał.
- Tak będzie, mężu.- odparła na to jego ślubna z jakimś błyskiem w oku.
- Kończmy to, do zmroku coraz bliżej.


Wyjechali mając za plecami płonące zabudowania. Ogień huczał z początku nieśmiało wylatując jęzorami przez okna, ale nim dotarli do ściany lasu paliło się już porządnie i godnie.
Bękart z Eu spojrzał jeszcze raz na pożar. Koniec tego klasztoru dla niego miał dodatkowe znaczenie.

Jechali na koniach, w trójkę. Najtrudniej było pomóc Alexandrowi dosiąść wierzchowca, nawet gdy starali się zrobić to “turniejowo”, gdy giermek prowadził rumaka, a stojący na podwyższeniu rycerz w ciężkiej zbroi od góry zwierzęcia dosiadał. Na wszelki wypadek Alex poprosił by go przywiązać do kulbaki, bo obawiał się, że straci przytomność i spadnie. Aila już sama musiała przywiązać jeszcze Armanda i juki do luzaka. Gdy dosiadała swojego wierzchowca wyglądała jakby i ją przywiązać by wypadało.
Ale nie miał już kto.

Nie skierowali się traktem, bo dym buchający z zabudowań z pewnością zaalarmował Wilcze Doły i wieśniacy już wcześniej zaalarmowani pożarem wieży znów pewnie hurmem lecieli ze wsi przynajmniej sprawdzić co się stało. Alex przewidywał, że plotek będzie bez liku, ale chyba mało kto szczerze pożałuje. Odpadnie wszak utrzymywanie mnichów tym biednym ludziom.

Dopiero ominąwszy Wilcze Doły lasem wyjechali na trakt. Nie było daleko do zmroku gdy osiągnęli miejsce zasadzki banitów na powóz i wtedy Alex chybocząc się na siodle wskazał, że znów trzeba im w las. Pamiętała jak już kiedyś podróżowała w tamtą stronę. Tyle że wtedy pieszo i związana. To wspomnienie jej nie ucieszyło. Na dodatek czuła, że zaraz padnie ze zmęczenia i będzie spać kilka dni. Trzymała się tylko siłą woli w siodle.

Na miejsce dotarli gdy zmierzchało.
Te same sągi drewna, ta sama jaskinia. Nie zmieniło się nic odkąd opuszczali to miejsce, może jedynie poza brakiem odzienia wierzchniego Valentino, które wtedy zostawili. Nawet berdysz bojowy, kusze, łuki, strzały… wszystko leżało jak pamiątki po ostatnich wydarzeniach. W trawie błysnął porzucony miecz.
Hansel nie znał okolicy zbyt dobrze, ale to miejsce tak. Bandyci rezydowali tu nieodkryci przez niemały okres czasu grasowania w tej części gór, jaskinia z naturalną głęboką grotą zapewniała zaś miejsce gdzie nie dochodziły promienie słońca.
- Jesteśmy - Alexander wyrzekł głucho. - Pomożesz mi? - Ani się odwiązać, ani zsiąść bez pomocy. Czuł się jak kaleka.

Bo i nim aktualnie był.

Aila siedziała sztywno z zaciśniętymi ustami. Nie tak dawne wspomnienia wracały żywymi obrazami w jej pamięci. Wpierw ją tu przywlekli i już samo to było upokarzające, bo ciągnęli ją jak niewolnicę na targ. Potem jednak było znacznie gorzej. Na jej oczach zbójcy gwałcili dziewkę ich wcześniejszego przywódcy. I nie były to pieszczoty, których sama zaznała potem od Alexandra, lecz brutalne, zwierzęce akty. I tego nie było jednak dość, gdy zaczęli jej grozić i ją upokarzać... Czy można więc dziwić się temu, co stało się później? Zabiła człowieka, gdy nie chciała być już dłużej niewolnicą, popychadłem. Postanowiłam dołączyć do grona drapieżców i... teraz nosiła krew na rękach.
- Ailo… Pomożesz? - Alex spytał głośniej, był zbyt zmęczony by zauważyć co może dziać się w głowie dziewczyny.
Ockneła się i spojrzała na niego.
- A tak, już idę. - Sprawnie odwiązała go, a potem pomogła mu zsiąść z konia. Podeszła też do Armanda. Dychał ledwo ledwo.
- Dociągnął żyw, nono... - Bękart wziął za uzdę jucznego konia z jeńcem i podprowadził pod sąg z bali uczyniony na środku polany.
- Pomóż mi go... Na tym drewnie... Głową w dół. - Zdjął jedno z wiader przyczepione do juków.

Młoda szlachcianka spojrzała z obrzydzeniem na półżywego opata. Najchętniej w ogóle by na niego nie patrzyła i trzymała się z dala. A teraz jeszcze to... widziała co prawda raz czy dwa co rzeźnik robi ze świniami, ale było to dla niej ogromnym szokiem. A teraz człowieka...
Przełknęła ślinę i podeszła do Alexandra. Jej dłonie drżały.
- Mów co mam robić... - rzekła cicho.
Alex postawił wiadro pod balami drewna.
- Linami go przywiązać by zwisał głową w dół nad… - wskazał wiadro. - Potem ja się wszystkim zajmę. - Położył jej dłoń sprawnej ręki na ramieniu. - Tylko konie rozkulbacz i odpoczniemy choćby i dwa dni spać przyszło.
- Jeszcze Theresa... - powiedziała zmęczonym tonem. - Nie wiem czy przy niej będę umiała spokojnie spać.
Następnie jednak wzięła się do roboty. Co prawda Alexander musiał ją uczyć krok po kroku wiązać liny, ale powoli praca ich posuwała się do przodu. A zmrok zapadł już gęsty i coraz bardziej nieprzenikniony.

W końcu Armand wisiał sobie głową w dół nad wiadrem, tuż obok miejsca gdzie banici dwa tygodnie temu przywiazali Ailę. Był chyba przytomny, ale zdychał, jego flaki opadały mu aż na pierś. Alex spojrzał na żonę:
- Odejdź, ja zajmę się resztą. Nie musisz patrzeć. Zajmij się końmi, ja pomogę zaraz przygotować legowisko.
Tak zrobiła, choć nie łatwo było nie patrzeć, gdy się o tym myślało. Zresztą sama Aila uważała, że powinna. Nie wiedziała tylko czy bardziej po to, by się ukarać, czy po to by pojąć ogrom zbrodni, jakich dopuścili się z małżonkiem... w imię większego dobra.

Nie było żadnych pytań, zgorzkniałych słów, pytań o ostatnią mowę…
Alexander po prostu wyjął nóż i poderżnął opatowi gardło.


Krew zaczęła ściekać do wiadra, a zamordowany nawet mocno się nie rzucał, bo był wszak i tak na skraju śmierci. W tym wszystkim uderzało jakieś podobieństwo do szlachtowania barana wiszącego na haku w rzeźni. Też spuszczanie krwi choć… Alex jednak skórować Armanda chyba nie chciał…
Gdy krew ściekała do cebrzyka zmęczony i słaby Alex by pomóc małżonce choć trochę, zaczął ciągnąć juki ku jaskini, podczas gdy ona rozkulbaczała konie.
Ona jednak wstrzymała go, gdy go zobaczyła.
- Idź ją nakarmić. Zanim ta krew się zetnie - powiedziała cicho, kończąc oporządzać konie... czego również nauczyła się dopiero w trakcie tej podróży.
- Odczekać chwilę trzeba by cała juha z niego uszła - odpowiedział. - Potrwa to trochę, jak będziesz spać to pójdę napoić, byś choć usnęła spokojniej.
Podniosła na niego zmęczoną twarz.
- Alexandrze, bądź rozsądny. Wiem, że się o mnie troszczysz, ale czy karmiłeś kiedy takiego potwora? A co jak się wyrwie? - pokręciła głową - Nie. Kiedy ty ją będziesz karmił, ja będę stała obok, by w razie czego wbić jej bełt z kuszy w serce albo i łeb ściąć.
- Odważnaś z mieczem na wampira. - Alex uśmiechnął się bladą twarzą… był tak blady, jakby sam był nieumarłym. - Hansel kołek w serce wbił, nie ruszy się. Tak jej unieruchomionej krew w usta wlewać i starczy. Za nic bym jej nie przebudził.
- Chcę to widzieć - odrzekła mu na to twardo - A zasnę dopiero, gdy będzie po wszystkim, zaś ty u mego boku spoczniesz, mężu.
- Dobrze, dobrze… - Zmęczony był dużo bardziej spolegliwy. - Jeno naprawdę krew musi z niego zlecieć, marnować jej nie lza. Przygotujmy posłanie, ognisko i wszystko inne, by potem jeno spocząć.
Uśmiechnęła się tylko na to i kiwnęła głową, a on znów poczuł, że ma go pod pantoflem.

Trochę potrwało nim zrzucili wszystko do jaskini, przygotowali posłanie, rozpalili ognisko, uwiązali konie na polanie. Większość tego robiła oczywiście Aila, Alexander był mało pomocny, ale starał się. Kilka razy podchodził sprawdzając jak tam Armand sobie cieknie, aż uznał że dosyć tego.
- Tam w jukach spakowałem oliwę i lampę. Zapal i zejdziemy tam gdzie ją schował. Ja krew wezmę - wskazał na cebrzyk pełen ciemnoczerwonej cieczy.
Skineła głową i postąpiła jak mówił, jednak wcześniej miecz przy pasie poprawiła i w kuszę na plecy zarzuciła. Doprawdy zmieniła się żona Alexandra przez ten tydzień. Ze złotych pukli niewiele teraz pozostało, bo pokrywała je gruba warstwa błota i kurzu. Odzienie, które miała na sobie też ani kobiece, ani piękne nie było, zostały jedynie oczy - niebieskie latarnie, które patrzyły na świat z jakimś nowym błyskiem.
- Chodźmy - rzekła do męża.

Ruszyli w dół ku grocie do której dwa tygodnie temu banici wrzucili związanego Alexandra. Aila przyświecała, a bękart szedł bardzo powoli i ostrożnie, aby nie poślizgnąć się i nie przewrócić, z krwi wiele by wtedy nie zostało. Droga nie była długa, ot z dziesięć metrów schodzącego w dół lekko i zakręcającego, naturalnego korytarza, aż trafili do groty.
Na ziemi spoczywała skrzynka spora, ale z pewnością nie wielkości trumny, taka w jakiej z Coiville warzywa na zamek przywożono. Alex postawił obok kubeł i ostrożnie zdjął pokrywę.
Theresa jak to wampir wyglądała blado, ale oprócz tego nie różniła się od śmiertelnych nadto. Tam, na Kocich Łbach. Tu wyglądała jak dwudniowy trup, sina i sztywna. Leżała w skrzynce nago, jej suknia wszak posłużyła Alexandrowi do dręczenia jej ghuli, a Hansel nie zawracał sobie głowy ubieraniem trupa. Skulona jak do pozycji płodowej aby zmieściła się w skrzynce, z odchyloną głową i zamkniętymi oczyma…
Nawet gdy wiedzieli, że to wampir, to prezentowała się nadzwyczaj bezbronnie. Pod jej pachą tkwił długi kołek przebijający jej bok i wychodzący z drugiej strony, a nie jak możnaby się spodziewać wbity od góry w pierś.
Aila aż jęknęła na ten widok i odruchowo cofnęła się o krok. Nic jednak nie powiedziała.
- Masz męża idiotę Ailo… - Bękart pokręcił głową. - A przynajmniej nie nawykłego do swego kalectwa, tedy nie myślącego o tym. Nie dam rady jedną ręką tak przechylić, aby lekkim strumieniem jej w usta to lać - rzekł zafrapowany.
- Dobrze więc, że to nie ja go sobie wybrałam, bo jakby to o mnie świadczyło? - odparła z lekkim uśmiechem, po czym odetchnęła głęboko i zabrała się do dzieła. - Ja będę nalewać jak mi powiesz kiedy. Ustaw ją jeno dobrze.

Z lekkim niepokojem, ale przemagając go, Alex zbliżył się do Theresy. Tłumaczył sobie uparcie, że gdyby mogła przemóc kołek, to by stąd po prostu odeszła. Że nie dziabnie, nie zerwie się, nie rzuci się… Nie otworzy nawet oczu. Mimo wszystko…
Przyklęknął i otworzył jej usta układając wargi w okrągły otwór. Na szczęście nie miała zaciśniętych szczęk. Odchylił mocniej głowę, aby usta wampirzycy były dokładnie skierowane ku górze. Poczuł opór sztywnego ciała, ale udało się w końcu ustawić ją do takiej pozycji. Spojrzał na żonę wyczekująco.
- Już? - zapytała cicho, po czym odstawiła lampę na ziemię i pochyliła się z wiadrem nad wampirzycą.
Kiedy Alexander skinął jej głową, przechyliła naczynie, by wąski ciurek krwi wpadł do ust Theresy.

[MEDIA]https://i.skyrock.net/7136/82287136/pics/3093030271_1_3_sgtBn6vo.gif[/MEDIA]

Oczy nieumarłej nagle otworzyły się!

Alexander zesztywniał, wręcz zamarł w bezruchu. Jego ręka drżała by w końcu mógł przemóc paraliż strachu i nakryć dłonią jej oczy. Spojrzał na Ailę spanikowany, a ona omal nie rzuciła wiadra i nie uciekła, jednak jakoś dała radę. Może po prostu dlatego, że była tak zmęczona, że jej odruchy obronne wyraźnie się spowolniły.
Wymieniła z mężem zaniepokojone spojrzenia. Czekali, jednak wampirzyca nie poruszyła się.
- Dalej? - upewniła się Aila.
- Lej wszystko - przytaknął cicho.
Postąpiła jak mówił, starając się nie śpieszyć. Wolnym ciurkiem posoka trafiała do gardła Theresy aż wreszcie z westchnieniem ulgi małżonkowie zobaczyli dno w naczyniu.
- To wszystko - rzekła szlachcianka, przechylając wiadro ostatni raz.
- No to teraz w drugą stronę… - Alex wyciągnął puchar i postawił go na ziemi. - Ujął w dłoń sztylet i przebił nim przedramię wampirzycy , po czym przechylił je nad naczynie. Spadła jedna kropla jeno. Krew nie chciała lecieć jakby ciała nieumarłych... co za niespodzianka, nie miały krążenia.
Aila znów chwyciła lampę i kuszę.
- I co teraz? - zapytała cicho.
- Nie wiem… może trzeba wyssać? - Alex spojrzał niepewnie to na wampirzycę, to na żonę.
- Albo przekłuj jej brzuch... ugh... nie wiem, to okropne!
- Samo lecieć nie chce z ręki, a z brzucha będzie? Cholera, Hansel nie mówił jak toczyć krew z nieumarłych do pucharu! - Bękart wyglądał na zdruzgotanego.
- Ona pewnie też musi trochę w wampirzycy po... poleżakować. Przecież to nie magia, że się zmienia - zastanawiała się na głos szlachcianka. - Możesz próbować ssać z tej rany na ręce, ale przypuszczam, że na “nową” krew będzie trzeba trochę zaczekać... tak mi się wydaje.
- Dobrze. Spróbujemy po przebudzeniu. - Wziął pokrywę by nakryć skrzynkę.
- Szkoda, że nie ma jakiegoś zamknięcia... - szepnęła jeszcze Aila, pomagając mu.

Zostawili zakrwawiony kubeł na dole i przyświecając sobie lampą wrócili do głównej jaskini. Ognisko zdążyło się rozpalić już i buzowało wesoło, dając ciepło. Posłanie przygotowali już wcześniej.
- Głodnaś, może zjedz co przed snem - rzucił do Aili, która położyła się obok. Choć jednoręki, to by okryć ją dwoma grubymi kocami siły jeszcze miał. Ona tylko pokręciła głową i ułożyła się obok. Ostatkiem sił wtuliła się w męża i tak zasnęła.
On dosłownie chwilę później.

 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"

Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 01-10-2017 o 10:56.
Leoncoeur jest offline  
Stary 01-10-2017, 10:37   #58
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację


Choć była pewna, że męczyć ją będą koszmary po tym dniu, Aila zasnęła głębokim snem bez żadnych majaków. Dzięki temu też obudziła się o brzasku wypoczęta i... przemarznięta. Ognisko wygasło jeszcze gdzieś przed północą, skoro nikt do niego nie dokładał drew. Gdyby więc nie to, że przytuleni mocno z Alexandrem grzali się nawzajem, mogłaby się jeszcze pochorować od takiego spania.
Teraz jednak wypełzła niechętnie spod okrycia i otuliwszy się kocem zaczęła przygotowywać nowe ognisko. Alexander w tym czasie spał jak zabity, nie budząc się. A może nie spał? Wspomniała straszną ranę… Wprawdzie większość roboty w klasztorze poczyniła ona, tak jak i tu na polanie, ale sam fakt iż tak ciężko ranny starał się funkcjonować i pomagać? Już wieczorem słaniał się na nogach i był dziwnie blady. Nie słyszała też pochrapywania ni sapania przez sen, czy w ogóle oddychał?
Ale przecież grzali się oboje... Aila przyniosła naręcze drewna, które bandyci mieli jeszcze odłożone pod prowizorycznym daszkiem między drzewami. Gdy rzuciła je na ziemię kilka metrów zaledwie obok męża, a ten nie zareagował. Postanowiła podejść i sprawdzić jego oddech.
Gdy zbliżyła twarz do jego twarzy, usłyszała lekki poświst wypuszczanego powietrza, potem znów płytki wdech. Zarządca Kocich Łbów spał sobie w najlepsze.
Co prawda, chciała, by te wdechy były głębsze, ale i to dobre. Wróciła do rozpalania ogniska, zastanawiając się co potem. Mogła przygotować śniadanie, ale... korciło ją, by powitać męża pucharkiem pełnym vitae. No i sama chętnie by skosztowała... przecież jeden łyk jemu nie zrobi różnicy, a ona sama poczułaby się silniejsza. Tylko gdyby nie te oczy...
Rozpaliwszy ognisko Aila przysiadła nad mężem i zaczęła delikatnie go budzić, potrząsając za zdrowe ramię. Bała się sama konfrontacji nawet z zakołkowaną wampirzycą w środku dnia.

- Ehmpf… - otworzył oczy patrząc nieprzytomnie wokół siebie. - A...Aila, długo spałem? Jaka pora dnia? - Przekręcił się trochę ku niej opierając na zdrowym ramieniu.
Odetchnęła z ulgą i uśmiechnęła się.
- Dopiero zaświtało. Chodź, pójdziemy do niej - odpowiedziała, mając obok już naszykowany swój sprzęt “łowcy”.
Ziewnął i spróbował poruszyć ręką, opatrunek na rozrąbanym barku był czerwony od krwi.
Spoglądał przez jakiś czas na palce dłoni i zacisnął szczęki.
Nic się nie wydarzyło.
- Chodźmy - westchnął ciężko, wstając. Aila kiwnęła głową, lecz nie odezwała się. Gardło miała ściśnięte z żalu.

Mimo dnia znów użyć musięli lampy i znów czuć było jakiś strach.
Theresa wciąż miała otwarte oczy, ale patrzyła w mrok skrywający sufit ślepym spojrzeniem.
Alexander jak wieczorem przekuł jej rękę nad postawionym pucharem i jak uprzednio nie stało się nic.
- Nawet jak się przegryzło, to jak widać nic z tego. - Bękart skrzywił się. - Może… wyssać nie połykając, wypluwać do pucharku i dopiero z niego pić? - zastanawiał się na głos spoglądając na żonę.
- Nie... to w ostateczności. Musimy ją wyjąć, posadzić a potem... tam gdzie ma żołądek przekłuć. Albo może... może jak z tamtym? - Sama nie wiedziała jak może to proponować. - Zawiesić nogami do góry a potem naciąć i niech ścieka.
- Nie możemy tak jak jego, słońce. To ją zniszczy. Musielibyśmy tu, utrzymasz ją?
Rozejrzała się. Choć była głodna i wyziębiona sen pomógł jej odzyskać dawną trzeźwość myślenia.
- Poświeć mi lampą na ścianę. - poleciła - Gdyby udało się tu gdzieś zatknąć jakiś grubszy konar, można by ją powiesić. Lub chociaż żeby nogi jej przytrzymać co by do góry były... nie musi wcale wisieć.
Uniósł lampę i mrużąc oczy zaczął wypatrywać na ścianie czegoś co pomogłoby uczynić tak jak mówiła. Miejsca na konar może i nie było, ale w jednym miejscu był skalny występ. Gdyby dało się przerzucić przezeń linę, aby pociągnąć z jego drugiej strony, istniała szansa, że lina nie zeslizgnęłaby się i można by podciągnąć ciało nieumarłej.
- Pójdę po liny. - powiedział Alex.

Wrócił niedługo później, ale widać było, że jedną ręką, lewą w dodatku, nie zawiąże jej, ani nie przerzuci, mógł ewentualnie tylko ciągnąć z drugiej strony. Tak też podzielili się robotą. Co prawda Aili przerzucanie szło tak kiepsko, że mąż jej zaczął się zastanawiać czy lewą ręką szybciej rady nie da, ale nie chciał już dziewczyny wytrącać ze skupienia. Wreszcie się udało.
Wampirzyca zawisła przed nimi naga i sztywna z kołkiem wbitym w bok. Jako że to Alexander ją trzymał na linie, Aila wzięła kielich i nóż. Dłoń lekko jej drżała, gdy zbliżyła ją do wampirzycy.
- Poczekaj… - wstrzymał ją Alex. - To nic nie da - rzekł zrezygnowany. - Spójrz…
Teraz gdy ręce Theresy opadły, widać było iż Hansel przebił ją na wylot. Czubek kołka wystawał z jej drugiego boku, ale nie było tam krwi, jeno tyle co od skaleczenia zwykłego człowieka.
- Na boku leżała cały czas, gdyby miało spływać, to by spłynęło tędy.
- Więc będziemy ją nakłuwać aż znajdziemy tę krew, co w nią wlałeś - odparła Aila przez zaciśnięte wargi. Jak zwykle, gdy coś nie szło po jej myśli, kasztelanka irytowała się.
Nie chciał się z nią spierać, wszak sam nie wiedział czy to zadziała.
- To dźgnij w tych miejscach gdzie zwykle żyły pod skórą - zasugerował.
Dziewczyna kiwnęła głową, jednak wpierw nakłuła żołądek, lub też miejsce gdzie jak jej się zdawało był. Co prawda po lekkim oporze sztylet wszedł w ciało bez problemu, ale krwi pojawiło się niewiele. I nie ciekła. Aila mruknęła coś pod nosem, czego Alex chyba nie chciał słyszeć z ust swojej wysoko urodzonej małżonki i przystąpiła do nacinania żył. Ponieważ to jej małżonek miał większe doświadczenie w walce, a zatem i w obserwowaniu krwawiących ludzi, głównie słuchała jego wskazówek. Na nic się jednak zdały…
Znów śladowa ilość krwi... jakby szydercze wskazanie, że Vitae tam jest, ale znów wypływać nie chciała. żyły zaś ukazujące się w świetle lampy skarlałe były jakby od dawna nie używane przez organizm do transportu przezeń płynu życia.
- To nie ma sensu. - Alexander patrzył na starania żony. - Jeżeli u niej nie żyłami krew płynie, to w ciele się rozlewa po prostu. Jakby kto zakrwawioną podłogę szmata wycierał. Krew w szmatę wsiąknie to nacinać można, kroić, dziurawić, a przecież nie pocieknie. - Wyglądał na sfrustrowanego.
- Można by ją... gnieść, ale wtedy do puchara raczej nie nalejesz. Przydałoby się takie... takie coś jak miech kowalski, ale do zasysania. Póki co jednak, trza to zrobić ustami. Ile razy z niej już piłeś?
- Raz w podziemiach zamkowych, drugi raz Hansel mi dał się opić pokazując puchar.
- Czyli z pucharu piłeś?
- Tak, różnicym nie poczuł.
Aila westchnęła i przysiadła w kucki pod zimną ścianą jaskini.
- Jeśli to prawda, co ci mówił, to nawet jakbyś teraz bezpośrednio z niej krew sączył nic się złego nie stanie. Możemy jednak nie ryzykować i... ja mogę krew wysysać, by do pucharu ją... no właśnie, mało to eleganckie, ale innego sposobu nie widzę. - westchnęła.
- Możemy się zmieniać, to może być żmudne, z dziesięć pucharków najmniej można by z niej utoczyć. Krwi sporo straciłem swej, a vitae we mnie ledwo co. Mam pierwszy zacząć, czy ty wolisz?
- A jak połkniesz w napadzie głodu i zaczniesz miłować jej truchełko? - zapytała z uśmiechem. - Lepiej ja zacznę.
Odsunął się i nadepnął na sznur by mieć wolną dłoń. Przejął od żony lampę.
- Jak wolisz. No to poczynaj pani małżonko igraszki z panną Theresą.
- Jeśli Roderick naprawdę ją pojął, to “panią” - odparła wesoło Aila, starając się nie myśleć o tym, co przyjdzie jej za chwilę zrobić.

Wzięła kielich w drżące lekko palce. Drugą dłonią chwyciła nóż i nacięła szyję wampirzycy. Ostrożnie zassała z niej krew, która przyjemnie zabuzowała jej między zębami, na języku. Przyjemnie? Aila klęcząc pochylała się i przysysała do szyi trupa, biorąc do ust krew martwej istoty. Ktokolwiek mógłby pomyśleć choćby trochę inaczej niż totalna obrzydliwość takiego czynu, musiałby być nienormalnym.
Albo ghulem…
Smak krwi Theresy różnił się nieco od vitae Elijahy, ale dla kogoś kto już kosztował wampirzej posoki była rozpoznawalna w smaku, z jakąś ulotną mocą… Aili aż zrobiło się goręcej na całym ciele.
Patrząc na żonę, Alexander zastanawiał się czy żona połknie, czy wypluje. Ciężko jej było powstrzymać własne pragnienie, jednak mając przed oczami Alexa i pamiętając jak strasznym będzie dla niego trwałe kalectwo, udało jej się wypluć do pucharku krew. I znów przyssała się do rany. I znów musiała walczyć ze sobą. To była słodka tortura, jednak dziewczyna sama obiecała sobie, że gdy zapełni puchar... jeden łyk krwi z niego będzie jej. Jako nagroda.
Trochę to trwało ale nie szło to ciężko, bo w wampirzycy było wiele krwi.
Cały wlany w nią Armand.
Poczuła dreszcz. Krew zbrodniarza, dewianta, potwora w ludzkim ciele jaka urosła w moc w ciele zdeprawowanej i sadystycznej nieumarłej. A mimo to ten płyn tak nęcił…
Miała już pełny puchar vitae.

[MEDIA]https://bruxariaparahomens.files.wordpress.com/2016/08/img_6614.jpg[/MEDIA]

Jak sama sobie obiecała, upiła z niego odrobinę, łyczek tylko i podała go Alexandrowi.
- Do dna, kochanie... - powiedziała po tym jak przełknęła cudowną ciecz. Na moment też przymknęła powieki delektując się wspomnieniem tego smaku i uczuciem, które teraz rozchodziło się po całym jej ciele.
Przejął od niej naczynie i spoglądał w czerwoną taflę płynu. Myślał o tym czy Hansel nie kłamał, albo po prostu czy nie był ufny w sprzedane mu kłamstwo. Trochę się obawiał, ale w końcu zdecydowanym ruchem przechylił puchar i pił do dna.

Smakował z zamkniętymi oczami i w końcu spojrzał na Theresę. Na nieruchome, nagie, poranione w kilku miejscach ciało.
Nie czuł nic…
Udało się?
Zaiste byli panem i panią istnienia nieumarłej, będącej dla nich jedynie narzędziem do produkowania wszechmocnej krwi mogącej dać nieśmiertelne życie? Kielich jawił się tu niczym graal. Alexander czuł się przepełniony mocą i euforią. Coś błysnęło mu w oczach, gdy oddawał Aili puchar.
- Teraz powiedz, że Theresa to suka i zamachaj do mnie ręką, a popłaczę się ze szczęścia. - Powiedziała mu małżonka.
- Biedna z niej suka - uśmiechnął się - bo niech mnie diabli, jeżeli ją wypuścimy. - Machnął lekko do dziewczyny.
- Chodziło mi o tę drugą, spryciarzu. Na byle machanie nie płaczę - odparła.
- Potrzebuję więcej krwi. - Skrzywił się. - Teraz ja?
- Dam radę jeszcze jeden. Ciężko się powstrzymać. - westchnęła i przystąpiła do dzieła.
Kolejny kielich napełniła jakby sprawniej, również częstując się pierwszym łykiem. Resztę zaś oddała mężowi, który znów wychylił do dna, jednak nie oddał jej pucharu.
Zbliżył się do wiszącej nieumarłej i chciał pochylić, ale rana na udzie sprawiła, że jeno się zatoczył. Wybrał zatem wbicie się ustami bardziej na wysokości twarzy. Rozciął bladą skórę na udzie i jak wcześniej Aila zaczął ssać, z początku niewprawnie.
Szlachcianka otarła kąciki ust i z niepokojem przyglądała się małżonkowi, czy da radę opanować pragnienie picia bezpośrednio z rany, ale wypluwał jak się okazało wyssaną Vitae. Jeżeli łyknął coś podczas tej czynności, to nie dawał po sobie tego poznać. W oczach też nic mu się nie zmieniło, ta sama euforia. Czy to jednak była gra świateł półmroku rozjaśnianego jedynie lampą, czy Aili się zdawało… że Theresa uśmiechnęła się lekko? Czy Aleksander nie zerknął przelotnie na twarz wampirzycy gdy odwracał się ku żonie z pełnym pucharem?
- Skosztujesz jeszcze? - spytał z uśmiechem.
- Nie powinnam. I ty też nie powinieneś ponad to, co ci potrzebne do wyleczenia. Pamiętaj jakim bólem okupiony jest ten nektar.
“I złem” - dodała w myślach.
Zbliżył się do niej.
- Jeno by się uleczyć i później, aby mieć vitae na wyprawę do Kocich Łbów. - Przez moment na twarzy zagościła mu frustracja i irytacja gdy spojrzał na bezwładną rękę. Jedną dłoń miał zajętą trzymaniem pucharu… pewnie drugą chciał ją objąć, złowić kosmyk włosów?
Nie mógł.
- Potem… gdy będzie po wszystkim, można korzystać z niej tylko by oszukiwać czas. Z rzadka. Trzeba nam sprawdzić czy zwierzęca krew jej podawana tak samo zadziała, jak Hansel mówił. Nie sięgnąłbym po mordowanie ludzi dla własnej potęgi i wiecznej młodości, a Armandów nie ma tu na pęczki.
- Gdybyśmy nie mieli Elijahy, który to sam wydawał wyroki na przestępcach, można by w ten sposób ich karać, ale... no właśnie. Został jeszcze on. Jeśli się dowie... jeśli będzie ją lub nas tropił... Obawiam się, że trzymanie jej po twoim uleczeniu to zbyt wielkie ryzyko. - powiedziała niechętnie.
- Żal pozbywać się takiej potęgi. Zobaczymy… - mruknął. - Jeszcze jeden puchar i spróbuję wykorzystać moc krwi do uleczenia, tak czy owak na dziś starczy. - Zbliżył się do wiszącej wampirzycy.

 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 01-10-2017, 17:13   #59
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Rana zagoiła się bardziej, co Aila mogła spostrzec zmieniając opatrunek. Nie był już bowiem potrzebny. Duża ilość krwi Theresy wykorzystana dwa razy, w klasztorze i tutaj, zadziałała i z zewnątrz widać było krwawą szramę zabliźnioną już. Rozrąbany obojczyk i zgruchotana łopatka, oraz dwa najwyżej położone żebra zrastały się, ale pod skórą Aila wciąż czuła, że jest tam spory bałagan.
Dziwnym to nie było…
Zwykły śmiertelnik nie przeżyłby tego ciosu, gdyby nie wzmocnienie ciała wampirzą krwią przed starciem, Armand tym ciosem pewnie odrąbałby bark wraz z ramieniem.
Tak czy owak było lepiej. Goiło się dzięki vitae kilkanaście razy szybciej. Krew Theresy odbudowywała zniszczenia zdawałoby się nieodwracalne, Alexander czuł się już całkiem silny… ale wciąż nie mógł choćby palcem prawicy poruszać.
W jego oczach widziała nadzieję walczącą z depresją pogodzenia się z losem.
Starał się tego nie okazywać, zresztą i tak musieli zdecydować co czynić dalej.

- Dzień jeszcze, może dwa… może krew nieumarłej jeszcze zadziała. - Starał się nie patrzeć jej w oczy. - Trzeba jednak zadbać o żywność i puścić wieści na Kocie Łby, nie było nas tam już dwa dni i dwie noce.
Zdziwiła go. Podeszła do niego i przytuliła się do jego pleców, obejmując dłońmi boki. Było w tym prostym geście tyle czułości... ile nigdy dotąd mu nie okazała. Nie wprost.
- Tak, wieści trzeba by przesłać. Masz pomysł jak to zrobimy? - wtuliła się w jego kark. Po chwili wyczuł na jej twarzy też uśmiech - I jeszcze jedno musimy. Wykąpać się.
- Ailo… - Odwrócił się biorąc ją w objęcia. Przynajmniej jednej ręki. - Pamiętasz jak mówiłaś, że za dużo trupów? - Pokręcił głową. - Sire na zamku… przeciw nam. Nawet Teodor, Maria… Ma czas i będzie miał czas by związać kogokolwiek...
Zesmutniała.
- Mógł to zrobić już wcześniej. Nie mamy na to wpływu, prawda? Zresztą... ja już od pewnego czasu mam wrażenie, że wszyscy nas dla niego podsłuchują. Nawet koty. - westchnęła.
- Koty to inna sprawa - mruknął. - Ktokolwiek widział uczciwego sierściucha ten szalonym być musiał. Ale to by wszyscy? Niemożliwe. Wiem tyle, że sire sam bez krwi żyć nie może. Wiązać krwią… na zamku kilkadziesiąt luda. Niemożliwe by miał tyle krwi. Myślę, że nie jedyny powód był, iże mnie rzadko poił, moja krnąbrność…
Wtuliła się w jego pierś i znów westchnęła.
- Nie powiedziałeś jak chcesz im wiadomość wysłać, skoro o miejscu swego pobytu nie chcemy ich informować na razie.
- Chcę byśmy sobie ślubowali. Żadnej więcej śmierci, bo o ludzi może iść, których… Maria, Teodor. Zniszczyć Elijahę, bez zadawania śmierci. Choćby szło o Roderika, Patricję, czy Pieterzoona, to narzędzia jego jedynie.
Odsunęła się odrobinę. Wyglądała na strapioną.
- A jeśli się tak nie da? Jeśli, by ocalić bliskich, trzeba będzie zabić. Nie, Alexandrze, nie mogę ci tego obiecać, bo... walczymy z kimś silniejszym od nas. Nie będziemy od niego szybsi czy silniejsi. Możemy być tylko sprytniejsi, sprytem go pokonać. I jeśli to będzie wymagało ofiar... nie, nie złożę tej obietnicy. Wybacz.

Spojrzał na nią smutno.
- Mam pewien… plan. Armand rzekł, że szaleństwo jego nie do ogarnięcia. Ty rzekłaś, że on zawsze krok przed nami. Możemy to wykorzystać.
Wstała na chwilę, by wziąć kij, którym zaczęła rozgrzebywać wygasające ognisko. Nie patrząc na Alexa, rzekła:
- Mów.
- Może myśleć jak chcemy go zaatakować, dajmy mu co innego. List na Kocie Łby do Marii, który przechwyci on lub ktoś kogo związał. W nim każesz jej uciekać z zamku, jako i innej służbie nam wiernej, a że my do Brugii zdążamy. Ile jesteśmy gotowi poświęcić? Zamek? Sami tego nie wiemy. Sire też nie i choćby pomyśli o tym, że odkryć możemy chcieć sekret Kocich Łbów przed księciem Filipem. Nie ten wampirzy, bo sami byśmy jako sługi jego na stosie spłonęli, ale ten o podległości zamku. Będzie knuł, uruchomi swe długi jak dawniej Neversa, a my będziemy mogli działać, gdy on w inną stronę patrzyć będzie.
- A jeśli faktycznie postanowią wolę naszą spełnić? Stary Teodor... stara Maria... wiesz, że to zrobią, choć taka podróż ponad ich siły. Choć skazujemy ich na drogi nieprzejezdne, ludzką niegodziwość, a może i rabusiów żer. Myślałeś o tym w ogóle?
- Ale o czymż Ty mówisz? Starczy, że w Coiville się schronią. Na cóż im dalej?
- Bo mogą chcieć za nami jechać - powiedziała, patrząc na niego ze smutkiem.
Alexander zamyślił się.
- Tak można list sklecić, że nie… - Pokręcił głową. - Ailo, ja nie wierzę, że ten list do nich dojdzie.
- A ja się boję, że więcej złego nim zrobimy. Jak z tymi znakami działania złego. Wiesz dobrze, że zamek do nas nie należy. Jeśli go opuścimy? Co stanie na przeszkodzie, by pierwszy lepszy szlachcic zajął Kocie Łby? Może nawet wmówił ludziom, ze to z polecenia rodziny Andrusa. Nie będzie nas, więc kłamstwa nie obalimy, a słowo szlachcica... - pokręciła głową - Boję się po prostu.
- Boś szlachcianka - odrzekł Aleksander spoglądając na nią. - Szlachta zawsze niepewna co chłop, czy nienazbyt bliski sługa myśli. Gdyby nie Elijaha, to jakby się i taki znalazł, że zajmie Kocie Łby, to starczyłoby aby nas z blanków zobaczyli, że wracamy, a z wieży by go zbrojni i słudzy zrzucili. Ze strachu przede mną, z miłości do ciebie.
- Nie wiem. - Wstała, nie patrząc na niego. - Zrób jak uważasz. Ja lepszego planu i tak nie mam. A teraz, póki słońce wyszło, idę się wykąpać do potoku.
- Ailo… - powiedział cicho. - Możemy też odejść gdyby mi władza w ręku wróciła. Z dala stąd…
- Odejść... i co dalej? - zapytała nadzwyczaj chłodno. - Żyć jak chłopi? Ze zwierzętami mieszkać jak ci w Wilczych Dołach? Moja rodzina nie przyjmie nas z otwartymi ramionami. Pewnie i tak ciężko przełkną informację, że nie za szlachcica wyszłam, ale ten tytuł zarządcy osłodzi im nieco ból rozczarowania. Jeśli jednak pojawię się z mężem, który... sam wiesz. I nie traktuj tego jako przytyk. To bardziej... moja rodzina jest taka. Liczyć na nich nie możemy. Sami zaś... wiele nie mamy.
- Gdyby mi moc w ramieniu wróciła, dałbym ci nią wiele, Nie słyszałaś com czynił w służbie rycerza jaki mnie przygarnął. A nawet jak nie…? Walczyć z wampirem czy żyć jak ci dobrzy ludzie w Wilczych… nie, też bym nie przetrwał. Mój ojciec dzieci nie ma. Stary. Moglibyśmy do niego. Nikolette już nie ma.
- Po tym wszystkim co ci zrobił? Naprawdę? - oburzyła się dziewczyna. - Nie wiem wszystkiego, ale... wybacz, najwyżej bym mu mogła w twarz napluć za to że kutasem wolał myśleć niż o dobro dziecka swego zadbać.

Alexander usiadł zrezygnowany, ale i paradoksalnie drzemiące w nim przekonanie co czynić rozgorzało.
- Pierwsze, to zadbać o dostawy na Kocie Łby. Wszystko z Coiville idzie, cała żywność. Nasennym czym je skazić, albo zakraść się na zamek i studnię tym zatruć oraz w dzień wejść w lochy szaleństwa, by zabić… Uwolnić tych co krwi zapleczem dla sire. To myśle, jeżeli Kocie Łby odzyskać chcemy, a jak najmniej zabijać tych co nam drodzy, a których mógł poić. Masz inny plan: rzeknij.
- Mówiłam, że nie mam - odparła krótko.
- Sama chcesz nad potok iść? - Spytał zrezygnowany. Choć raczej perspektywy w ton ten go wpędziły, nie sama dyskusja z żoną.
Spojrzała na niego z tym swoim wyniosłym wyrazem twarzy. O dziwio jednak, po chwili przełamała go lekkim uśmiechem.
- Prawdę mówiąc, wolałabym żebyś ty też przestał capić - odpowiedziała.
Wstał.
- Chodźmy tedy. - Po twarzy widać było jednak, że coś kombinuje.

Tym razem to nie miała być spontaniczna kąpiel kochanków, toteż Aila wzięła zawczasu wszystkie koce, by się nimi okryć i odzienie, które mieli na zmianę - w jej przypadku była to suknia, w której wyruszała z zamku. W przypadku Alexa niestety, mnisia szata, którą zabrała z klasztoru, nim go podpalili. Czego chyba na szczęście nie zauważył, bo nieobecny jakiś się zdawał.
- Gdzie tu potok? - spytał. Zastanawiał się skąd Aila wie o nim, ale wszak jego nieprzytomnego ciśnięto do groty, co z Ailą się przez ten czas działo… nie pytał. Dość było że końcówkę widział jak już przywiązana do sągów była. Młoda szlachcianka faktycznie musiała coś pamiętać z tej podróży, bo zmarszczyła brwi, palcem w powietrzu rysując jak się poruszali powozem. Po chwili namysłu wskazała kierunek.
- Tam, koło tamtego wzgórza słyszałam szelest wody. Nie wiem jak duża, ale wydawała się wartka.
- Prowadź Ailo. - Kiwnął głową biorąc jeden koc w sprawne ramię.



Droga okazała się nieco dłuższa niż myślała, ale faktycznie po jakimś czasie Alex także usłyszał charakterystyczny szmer wody.
- Wciąż nie powiedziałeś jak chcesz wiadomość na Kocie Łby zawieść. Sami ją dostarczymy? - zagadnęła młoda żona.
- Ktoś z Wilczych Dołów mógłby przewieźć ojcu Jeanowi, ten kogo puści na zamek, a i sam będzie świadom, że wyjechaliśmy, a nie przepadliśmy, co Elijah może forsować by kombinować z zarządztwem.
- No i damy im zarobić coś jeszcze. To dobry plan. - pochwaliła Aila, rozglądając się za strumykiem, którego w gęstym poszyciu leśnym ciężko było wypatrzeć.

[MEDIA]http://s10.ifotos.pl/img/2013-07-0_qrpehns.jpg[/MEDIA]

Wreszcie jednak udało się.
Bękart z problemami, ale rozłożył koc na trawie, po czym zaczął się rozbierać, albo przynajmniej próbował, bo szło mu to nieskładnie. Wciąż nie był przyzwyczajony do posiadania jednej sprawnej ręki, w dodatku lewej.
Aila podeszła, nie mogąc ukryć wesołości na tę nieporadność, uśmiechała się lekko.
- Pomóc?
W pierwszej chwili wyglądał jakby chciał odmówić, ale jedynie skrzywił się i przytaknął.
- Samemu ciężko. Tak szybciej będzie.
Podeszła do niego i patrząc na swoje ręce zaczęła rozpinać mu koszulę - niewiele czystszą od jej własnej, w dodatku przesiąkniętą krwią.
- Wydajesz się niezadowolony... już ci dotyk ślubnej niemiły? - zapytała.
- Nie kochana, tylko… - Uciekł spojrzeniem. - Martwię się po prostu. O to co będzie z nami, o ludzi na Kocich Łbach, o to czy władza w ręku mi wróci. O ciebie, jak czujesz się z… tym co Armand rzekł. Trosk dość by zadowolenie z daleka się trzymało.
Uśmiech z jej twarzy znikł, choć to wcale nie znaczyło, że stała się pochmurna. Ściągnęła ostrożnie z jego grzbietu koszulinę i po tym, jak pomogła mu pozbyć się butów, za rozsznurowywanie spodni się zabrała, stając tak blisko, że niemal się stykali.
- I ubędzie ich jak będziesz teraz się umartwiał? - zapytała ze spokojem, pozbawiając go spodni.
- Nie, ale ciężko je odgonić. - Spojrzał na nią baczniej. - W sobie sił szukać musimy, ale i myślałem o czym jeszcze… By ducha wzmocnić. Jeżeli Bóg Wszechmogacy istnieje… - Urwał jakby coś go dręczyło.
- Mów. - zachęciła go i gdy był już nagi, sama zaczęła się rozbierać, zaczynając od kubraka.
- Śluby mu uczynić. Krańcowe wyrzeczenie czegoś czego się pragnie całym sobą. - Patrzył jak się rozbiera. - Pomyślałem, że może… gdybym ślubował Bogu, że nie tknę cię niczym mąż, póki bezpieczna nie będziesz, od Elijahy cię nie uwolnię i na powrót spokojnie na zamku… - Widać było, że się zaczynał gubić.

Widział, że zatrzymała się na moment i przyjrzała mu z uwagą. Potem wróciła do rozodziewania. Nie rzekła do niego jednak ni słowa.
- Czemu nic nie rzeczesz? - Spytał szukając na jej twarzy jakichkolwiek emocji.
Zauważył jak jej duma walczy ze smutkiem. Nie była jednak typem dziewczęcia, które przyznałoby się, do potrzeby czułości czy czegokolwiek, co osłabiało jej wizerunek damy. I teraz znów tą damą była. Stanęła przed nim naga, ani tym stanem jednak nie epatując, ani się zasłaniając. Głowę miała uniesiona, by patrzeć mu w oczy.
- To twoje śluby. Jeśli uważasz, że ci potrzebne, cóż mam powiedzieć? - zapytała.
Podszedł do niej i objął, ich nagie ciała zetknęły się, po reakcji na to niektórych jego rejonów można było bezapelacyjnie uznać, że byłoby wyrzeczeniem ogromnym dla Alexa to o czym mówił..
- Żoną moją jesteś, chciałbym wiedzieć co ty o tym sądzisz, szczerze.
- To głupie - skomentowała tylko, po czym ruszyła ku strumykowi i zaciskając zęby weszła do niego. Woda sięgała jej zaledwie kostek, lecz ta, która spływała z wodospadu, pryskała na całe ciało. Aila stanęła przy tej kaskadzie, odwracając się ku niej przodem. Zamknąwszy oczy, pozwalała lodowatej wodzie zmywać z siebie ślady trudów. Blisko niej przykucnął Alexander i nabierając wodę na dłoń ochlapał się by przyzwyczaić ciało do temperatury wody. Zaraz potem zaczął zmywać brud spoglądając na żonę.
Ona chwilę stała tak pod strumieniem wody, zaciskając drżące wargi, po czym odskoczyła kilka kroków, brodząc stopami w wodzie. Zaczęła intensywnie pocierać ramiona dla rozgrzania się. Choć wciąż jeszcze jej ciało nosiło ślady brudu, włosy zaczęły odzyskiwać dawną, złocistą barwę.
- Teraz ty? - zapytała, wskazując podbródkiem mały wodospad.
Kiwnął głową i stanął tam gdzie ona stała przed chwilą. Szczękając zębami obmywał swe ciało, aż opadł z niego brud ostatnich dwóch dni. Zmył krew, której wiele miał na sobie i zmoczył całą głowę. Dopiero wtedy wyszedł na brzeg.
- Ależ zimna… myślałem, że zamarznę.

Przypominając sobie chyba o tym, jak niedawno jeszcze dbała o wygląd i nie wychodziła z komnaty bez solidnego rozczesania swych pięknych włosów, z miną wyrażającą determinację Aila wróciła pod wodospad i zaczęła szybko myć włosy.
Po kilku minutach znów wyskoczyła spod lodowatego strumienia jak oparzona. Wargi miała sine, a szczęka sama jej drżała z zimna.
Alex choć samemu ciepło nie było, podszedł do niej z kocem i opatulił nim drżące ciało dziewczyny.
- To zanim się przebrać zechcesz, zagrzej się bo choroba chwyci. - Zaczął masować jej ramiona i plecy aby trochę rozgrzać skostniałą.
- Jak napiję się krwi, nic mi nie będzie - powiedziała nie patrząc na niego, lecz też nie oponowała, gdy nieporadnie jedną ręką próbował ją rozgrzać. I wtedy też to poczuł. Przez drugą rękę nagle przeszedł dreszcz. Przerwał zatrzymując dłoń na ramieniu Aili i spojrzał na swą prawicę. Spróbował poruszyć palcami co od wczoraj nie udało mu się ani razu mimo leczenia się wampirzą vitae.
Skupił się. Czy mu się zdawało, czy poruszył nieco wskazującym palcem? Aila widząc jego napięcie, popatrzyła w tę samą stronę. I to ona dała mu pewność.
- Poruszyłeś! Poruszyłeś palcem! - krzyknęła radośnie, przypadając do jego ręki. Znów poczuł mrowienie w miejscach, gdzie go dotknęła.
- Ja… - Nie mógł wydusić z siebie słowa. Zobaczyła łzę ściekającą mu po policzku. Objął ją mocno i przylgnął całym ciałem, jakby chciał się w nią wtulić niczym małe dziecko. Do tej pory miał tylko nadzieję, że może nie przeznaczone mu kalectwo. Teraz miał pewność.
Objęła go czule, choć przez to okrywający ją koc zsunął się do połowy pleców gdzie podtrzymywała go ręka bękarta, wystawiając na promienie słoneczne jej nagość.
- Widzisz? Wszystko będzie dobrze... - powiedziała cicho.
- Będzie. - Powiedział z mocą i poczuła w jego głosie znowu pewność i determinację. To czego brakowało w nim od wydarzeń w klasztorze. - Obiecuję Ci to.
- Obiecaj najpierw sobie. - szepnęła w odpowiedzi, odwracając wzrok. Nagle jej ręce cofnęły się z jego ciała, a na policzkach zauważył delikatne rumieńce.
- Sobie daną obietnicę mógłbym złamać. - Uśmiechnął się całując ją delikatnie w jeden z tych rumieńców - Danej Tobie, nie.
- Tego się właśnie obawiałam - odparła z uśmiechem, ostrożnie uwalniając się z jego objęć.
- Obawiałaś? Czemu? - Puścił ją niechętnie.
- Bo potem w imię tej obietnicy będziesz robił rzeczy, których niekoniecznie jak mogę pragnąc. Ale... przecież dotrzymujesz słowa, więc musisz - prychnęła i zaczęła się ubierać.
- Jakie rzeczy mam robić w ramach obietnicy że będzie dobrze, a których ty nie pragniesz? - Wyglądał na skołowanego.
- Może po prostu nie składaj mi obietnic, gdy o to nie proszę - odparła, wiążąc gorset sukni. Znów wyglądała jak dama, podczas gdy on miał na zmianę mnisią szatę... jak za dawnych czasów. Gdy zorientował się w tym mina mu zrzedła.
Z trudem wzuł na siebie habit i wziął brudne pokrwawione ubranie pod pachę.
- Pójdźmy zatem, bez obietnic - rzekł głosem bez emocji.
- Najpierw spróbuję wyprać nam te rzeczy. - Wskazała jego szaty. - Kiedyś muszę się nauczyć...
Kiwnął głową nie mówiąc nic i podał jej swój ubiór. Za to przyglądał się ciekawie jej poczynaniom. Wczoraj po raz pierwszy widział ją jak ciężko pracowała, do krańcowego zmordowania. Oporządzała konie…
Teraz chciała prać.
Wyniosła dama, o której wiedział już, że to jeno poza. Aila pokazywała się zupełnie nowym obliczem przez ostatnie dni.
Uśmiechnął się przykucnąwszy i patrzył na to co robi. Jednocześnie starał się ćwiczyć chyćby najdrobniejsze ruchy palcami sparaliżowanej ręki.
Oczywiście, wydawała się przy tym procederze zła na zbyt brudne szaty, na zbyt zimną wodę, na zbyt brudny mech... ale powoli nabierała wprawy, szczególnie, gdy dostała kilka wskazówek od męża.

Około południa skończyli pranie, które rozwiesili na gałęziach przy obozowisku. Alex zaś ruszał już trzema palcami - jednym całkowicie i dwoma do połowy. Zaczął też mieć silne napady bólu w ramieniu, co przyjmował paradoksalnie z radością. Dziwnym byłoby, gdyby spustoszenia jakie uczynił miecz Armanda w jego ciele nie odzywały się bólem, jego fale przeszywające ciało oznaczały wracanie czucia.
Rozpakował zawiniątko z prowiantem jaki ofiarowała im na drogę stara gospodyni.
Uboga kolacja, potem cały dzień jeno na resztkach znalezionych w klasztornej kuchni. Oboje wręcz ssało w żołądkach, a to co dostali w Wilczych Łbach mizerne było zarówno w ilości, jak i w składzie pożywienia.
- Pojadę do Wilczych Dołów zawieźć listy. Tę noc jeszcze dobrze tu byłoby nam spędzić, dojdę więcej do siebie. - Spojrzał na żonę mrużąc oczy. - Chadzałaś kiedyś na polowania Ailo?
- Sam chcesz jechać, jak na konia nie umiesz wsiąść? - rzekła, chwytając się pod boki jak na prawdziwą żonę przystało. - Na polowania jeździłam, ale... nigdy nie polowałam - przyznała z niejakim zawstydzeniem.
- Pomożesz mi wsiąść to mogę pojechać. Nie muszę wszak z konia zsiadać. - Przekrzywił lekko głowę. - Listy zostawię i polecę je dostarczyć. Zakupię przy tym Chleb, ser, może garniec kaszy. Przez ten czas ty… Mogłabyś spróbować co ustrzelić? Kusza jest i bełty. Nie uda się, to trudno, ale może drzemie w Tobie Diana? - Uśmiechnął się. Zaraz też zdał sobie sprawę, że może i Diana w niej drzemie, ale nie tylko, bo z pewnością Isztar, albo Lilith.
Popatrzyła na niego ponuro.
- Jadę z tobą - oświadczyła krótko tonem nie znoszącym sprzeciwów. I to było tyle jeśli chodzi o młodą żonkę, którą miał sobie wyuczyć...
- Tak czy owak zapolować nam będzie trzeba, a ja nigdym nie strzelał z łuku ni kuszy.
- Więc zrobimy to w drodze powrotnej, jak też będziemy wiedzieli co udało nam się kupić i na ile zdesperowani jesteśmy.
- Dobrze, napisz listy, ja lewicą nie dam rady, prawa… cud i szczęście że palcami lekko ruszyć mogę, ale nie do pióra dłoń jeszcze.
- Ty więc dyktuj, co mam pisać. - Aila naprędce zorganizowała sobie stolik z dwóch bali drewna i deski - możliwe nawet że pochodzącej z ich powozu.
- Dobrze, chciałbym to tak spisać, ale mów, gdy uznasz, że dodać coś byś uwidziała, zmienić, lub zataić

Cytat:

Ojcze Jean,

Wybacz, że nie mogliśmy przyjechać po Ciebie na wyprawę do klasztoru na zaproszenie, ale ważne wieści zmusiły mnie i żonę do wyjazdu wcześniej. Byliśmy po drodze w klasztorze, ale opata w nim nie zastaliśmy, toteż jedynie zostawiliśmy mu wiadomość, że na wieczornej mszy nas nie będzie. Nadzieje pokładam iż nie był o to zły gdyś sam przybył i w zapowiadanych uroczystościach musiał bez nas uczestniczyć.

Sprawa która z żoną załatwić musimy ważniejsza od ludzkiego życia. Kilka dni nas może nie będzie, a na zamku nikogo nie zostawiliśmy aby w mym imieniu zarządztwo czynił. Prosze tedy byś list który załączam do Teodora, skryby dostarczył na Kocie Łby i ludzi tym uspokoił, a i może miasteczko, jak się podniosło żeśmy dwa dni zniknęli. Ot po wsiach ciężko o inkaust by choć list skreślić i wcześniej listu posłać nie mogłem…

Ja i żona ma ufamy ci i odwdzięczymy się jak tylko będziemy umieli.


Alexader d Eu

Aila pisała nawet nie komentując treści. Dopiero na koniec rzekła:
- Sprytne - i usłyszał, że mówi szczerze.
- Drugi… do Jeremiego.

Cytat:

Wyjechać musieliśmy nagle, tak jak trafilismy do Lipsen, bez powrotu ni przygotowań.
Cokolwiek by się nie działo… Pamiętaj. Powrócimy na Kocie Łby, zapewne nie sami.
Co skryte, przed światem otworzyć czasem trzeba. Czy to pergamin, czy kto w cieniach się kryjący. Do tego czasu bacz na wszystkich i wypatruj naszego powrotu.


Alexander

- Tak bym to ujął. Ma to uspokoić go, jak i innych, zapewnić o naszym powrocie… ale to głównie wiadomość dla Elijahy, on wszak nie przegapi tego listu, to będzie wiedział, że chcemy z nim walczyć. Oraz może podejrzewać, jak mówiłem, że sięgniemy po kwestie zależności Kocich Łbów w Brugii, odwrócimy tym uwagę. Co myślisz?
- Powiedziałam ci już, zgadzam się na twój plan, choć nie powiem, bym czuła iż się powiedzie. List pasuje - rzekła zachowawczo.
- Dobrze zatem. Opieczętować tylko zostaje i możemy ruszać do Wilczych Łbów jak tylko nasze rzeczy przeschną.
- Obawiam się, że nie wyschną do wieczora. Słońce dziś piękne, ale już jesień, nie grzeje tak mocno... Musisz chyba w tych mnisich szatach pozostać. - Wstała by listy opieczętować. Potem zaś wsiadła na konia, nie przejmując się tym, że w sukni siedzi po męsku, a jej nogi aż po kolana były teraz odsłonięte.
- Okryj się tym. - Alexander podszedł z opończą podając ją szlachciance. - Widok to zaiste cudny… - powiedział gładząc jasne kolano - ale lepiej w ukryciu przemknąć do chaty ostatnich gospodarzy.

Parsknęła wesoło, zsiadając z konia.
- Chciałam jeno sprawdzić. Mogę przy wsi podróżować jak dama. Nieraz tak robiłam, po cichu zabierając męskie siodło z ojcowskiej stajni, by pojeździć swobodnie, gdy nikt nie patrzył i wrócić jak dama.
- Wierzę - uśmiechnął się. - Ale dla wieśniaków lepiej nam uchodzić za dwóch podróżnych w pelerynach, niż za mnicha i piękną damę. Okryjmy się tym, niech nikt nas nie rozpozna.
- Niech będzie... - westchnęła ciężko szlachcianka, która już cieszyła się perspektywą podróży w blasku słońca. Poczekała aż Alex będzie gotów do drogi, po czym pomogła mu dosiąść jego wierzchowca. Następnie znów po męsku wsiadła na swojego i ruszyli w drogę.
 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 01-10-2017, 19:19   #60
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację


Otuleni pelerynami rzeczywiście uchodzić mogli za podróżnych jak uprzednio, gdy do wsi zawitali. Nijak jednak było im się ukryć przed tymi, co widzieli ich już tak odjeżdżających z ich własnej zagrody.
- Mathias, wrócili! - zakrzyknęła Elsa rozwieszająca pranie na sznurze. Promieniała radością.
Jej mąż wychylił się z chaty i też się uśmiechnął.
- A bywajcie, bywajcie, dobrze was widzieć znowu. - Zamachał ręką w zapraszającym geście. - Do dom prosim.
Aila spojrzała na męża pytająco. Jej policzki zaróżowiły się od razu na wspomnienie tego, co nocą w chłopskiej chacie się działo.
- Chcielibyśmy, ale nie możemy niestety. W drogę nam, dzień straciliśmy wczorajszy, a i dziś jego szmat. Prośbę jednak mamy. Jest tu kto, by do Coiville listy dostarczył?
- No jak trzeba, to można po Gordona zawołać. On ma najszybszego konia we wsi. Ino leń, drogo się liczy. Ale jeśli państwu zależy... - Mathias zrobił znaczącą przerwę.
- Aż tak na czasie nam nie zalezy, co by goniec potrzebny był. Wolę srebro dać tobie cobyś mógł pójść i wrócić, niż kabzę nabijać kogo nie znam tylko dlatego, że konia śmigłego ma.
Wieśniakowi aż się oczy zaświeciły.
- Panie... uznać możesz, że te listy już dostarczone zostały. Życiem ręczę za to. Wyciągnął niepewnie dłoń do konnego.
Alex wyjął z sakiewki srebrną monetę i podał ją Mathiasowi.
- Listy ma małżonka ma. A chcielibyśmy też zapasy na drogę i… jest matka wasza? Podobno zioła jakoweś podała ostatnio… porozmawiać o tym bym chciał.
- Och, ale podobno dostaliście zapas... - Elsa spojrzała odruchowo na szlachciankę, która akurat podawała listy jej mężowi. Mathias był dużo bardziej praktyczny:
- Zakupy to najlepiej w młynie, jeśli o jadło wam chodzi. A matka, jest, jest, tatko już na nogach, więc razem owce strzygą.
- Dużo nie potrzebujemy, a i nie ma co po wsi się do młyna błąkać. U was wolimy zakupić jadło, najwyżej przepłacimy. - Alex uśmiechnął się. - Sami czego wam brakuje zakupicie gdy będzie trzeba...

Spojrzał na Ailę, potem na chałupę i westchnął lekko. Porozmawiać chciał ze staruszką o ziołach, ale przy schodzeniu i wchodzeniu na konia widać byłobym, że jest ranion.
- A wiecie co to się wydarzyło? - Elsa zaaferowana przyskoczyła bliżej do Aili, przez co ta spojrzenia męża nie dostrzegła, i ciszej, konfidencjonalnie zaczęła mówić: - Stara wieżyczka co za serownię dawniej robiła w klasztorze się zapaliła, a gdy Yves i Eugen co szli od drwali ,co sioło maja przy trakcie na Namur, podeszli… Bez wstydu zupełnie. - Pokręciła głową. - Że oni tam czasem dziewki bałamucą, to szły plotki, mnichy zakichane! Ale uważajcie! Yvesowi i Eugenowi gdy pytać poczęli co się dzieje, odkrzyknęła zza zawartych bram klasztoru niewiasta! Rozumiecie? Już nawet się nie kryli, że ladacznice sobie pod dach Domu Bożego hołubią. Tfu! Panbuk ich pokarał, spłonęło opactwo doszczętnie!
- Wierzyć się nie chce... - odparła jej z niezmienioną miną Aila, wszak spodziewała się, że na plotki o swych wyczynach natrafią i jedynie tego by ich nie powiązano z wydarzeniami w klasztorze się bała.
Tymczasem Mathias złapał konia Alexa za uzdę i zagadnął:
- No to chodźcie, my was zawsze ugościmy, a i zara Elsa jak plotkować przestanie, to może iść do sąsiadki po jaja. Dziś rano nam mówiła, że jej kury składają jak szalone, to nakupimy ile się da.
Alex wahał się, ale w końcu podjął decyzję.
- A niech tam, ale ruszać nam niedługo i tak trzeba. - Aila zobaczyła jak blednie trochę. Jeżeli sprawną rękę miał wykorzystać do zsiadania, musiał to uczynić schodząc na tę nogę, która trafiona strzałą została, a wszak całą krew Theresy Alex mocą woli pchał w leczenie barku desperacko nadzieje mając na jego uleczenie i odzyskanie władzy w ręce. Ani mu było o pomoc prosić, ani pokazać bezwład prawicy lub ranę nogi…
Opierając się na siodle lewą dłonią przełożył jedną z nóg przez koński zad i zeskoczył mając nadzieję, że wytrzyma ból.
Nie wytrzymał.
Noga załamała się pod nim.
- Argh… - chyba nogę żem skręcił, zajęczał próbując ratować sytuację i zbierając się z ziemi.
- Mówiłam żebyś tyle nie pił! - Pospieszyła z pomocą w wytłumaczeniu Aila, która sprawnie zeskoczyła ze swojego konika, odsłaniając przy tym jednak kawałek nóżki i już była obok męża.
Mathias tymczasem patrzył w nią jak w obrazek, dopóki Elsa nie podeszła i zerkając na niego groźnie, nie podała mu wodzy konia szlachcianki.
- To ja idę do sąsiadki po te jajka. A i może jaki placek wytarguję, bo wiem, że dziś piekła.
Bez pytania zgarnęła srebrnik z dłoni męża i podkasając nieco spódnicę, ruszyła szybkim krokiem do najbliższego domostwa.
- Mathias, uwiązałbyś konie? Ja pójdę z waszymi rodzicielami się przywitać i rozmówić - rzekł Alex z grymasem bólu i z pomocą Aili wstając na nogi. Lekkie kulenie od postrzału w udo spotęgował, jakby rzeczywiście przy zeskoku z konia nogę w kostce nadwyrężył. - Ty Anno ze mną, czy poczekasz tu?
Spojrzała na niego w taki sposób, że miał wrażenie, że zaraz sama go kopnie.
- Z tobą mężu, z tobą. Byś więcej szkody nie narobił sobie. I innym... - rzekła przesłodzonym głosem.
- Uwiążę je i w drogę ruszam z tymi listami - odezwał się natomiast wieśniak. - Mateczce powiedzcie ino, by się prowiantem nie martwiła dla mnie. Poradzę sobie, do Kowala po drodze zajdę, to pewnie mnie czym poratuje.
Alex kiwnął głową tylko i wraz z Ailą weszli do domostwa.

Stara gospodyni nie słyszała ich rozmowy, bo zajęta była w obórce może i owszem, strżyżeniem, ale i robieniem mężowi jakiejś awantury o niewiadome przewiny. Stary z obwiązaną głową siedział na stołku i znosił to spokojnie, jakby to było coś zwykłego w ich długim małżeństwie.
- Och, wróciliście! - Starowinka zerwała się ze swojego stołka, a gospodarz podążył jej śladem.
- Jak to dobrze, jak to dobrze. O, widzicie? Już na nogach, dziś o piwsko wołał. Symulował jedynie huncwot, odżałować tych pieniędzy nie mogę, jakimiście cyrulika opłacili. A niechby i go diabli wzięli skaranie boskie… - mamlała, ale oboje widzieli jak martwiła się o niego, gdy leżał bez ducha na łóżku.
- Jam… podziękować chciał... - Gospodarz wyciągnął do Alexandra prawą dłoń.
Tym razem Aila jednak przyuważyła ten gest i sama złapała dłoń starca w obie swoje dłonie, by Alexander nie musiał podawać mu ręki, której wszak podać nie mógł.
- To my się cieszymy was w dobrym zdrowiu widzieć. Doprawdy, nie ma o czym mówić.
- No siadajcie, siadajcie. Ciepło dziś i nie pada, ale ja i tak naparu przygotuję, na wszelki wypadek. Chłody idą. - Staruszka pokiwała głową Aili i żwawym jak na starszą osobę krokiem wyminęła gości by iść do paleniska.
- Prawda, ugościć dobrodziei trzeba, siednijcie, a my ugościmy. - Stary pociągnął ilę w kierunku mieszkalnej części Izby. - A my tu wieści mamy. Klasztor tu stał za lasem, ale co to się porobiło… - Zaczął opowiadać to co rzekła im Elsa, a co wiedzieli… z pierwszej ręki.
Znów więc powzdychali na to i pokręcili głowami, a staruszka podała im swojego naparu.
- Mateczko, my po prawdzie przyjechaliśmy do was znów po prośbie - odezwała się Aila - coczywiście zapłacimy wam za wszystkie trudy. Trzeba nam zapasów na kilka dni i mój mąż porozmawiać chciał z tobą o ziołach właśnie...
- Tak, chciałem bo… - Alex nagle coś sobie uświadomił i obejrzał w stronę drzwi. - Ale to za chwilę, jeszcze co rzec muszę Mathiasowi. - Wstał i kulejąc wyszedł szybkim krokiem.
- A co, spodobały mu się ziółka? - Babka uniosła brwi z uśmiechem spoglądając na blondynkę, która zarumieniła się.
- No to... nie do końca o te chodzi. Mateczko lepiej mi powiedzcie, co możemy kupić. Elsa już po jaja dla nas poszła do sąsiadki, ale może jaki chleb lub ser byście odsprzedali? Po zysku oczywiście, byście sami mogli dla siebie zara kupić. My po prostu czasu nie mamy, by po wsi jeździć za zapasami.
- Po zysku? Żeś oszalała chyba dziewczyno. Co mamy damy. A zechcecie co zostawić za to to i normalnie byśmy nic za to nie przyjęli, bośmy wasi dłużnicy. Ale bieda, to nie odmówimy. Jeno nie po zysku i nie jako zapłatę to traktuj aniołku.
- Niech będzie mateczko, niech będzie. - rzekła ugodowo, choć wiedziała, że Alexander grosza im nie poskąpi.

Tymczasem na zewnątrz długo nie trwało, bo bękart faktycznie dużo do powiedzenia wieśniakowi nie miał.
- Mathias, jedno ważne - powiedział spoglądając na mężczyznę uwiązującego drugiego konia obok poidła. - Nijak nie mów, od kogo te listy dostałeś. Rzeknij, że jaki goniec ci je dał z drogi na Brugię jadący, a że inne listy miał gdzie dalej, to mu oddać te co masz, mało po drodze było na Coiville i cię za srebrnego grosza uprosił abyś z nimi do Coiville poszedł. Dobrze? Obiecaliśmy staremu księdzu, że go odwiedzimy, ale czasu nie mamy za wiele, a i znając go to nas nie wypuści szybko. Stara znajomość. Jak dowie się, że o dwie godziny drogi byliśmy, a odwiedzić już nie.. to serce mu pęknie. Innym razem to uczynim, a teraz tylko list. Tedy ni słowa o nas, pojąłeś?
Wieśniak słuchał z otwartą japą. Słuchał i słuchał. Słuchał nawet po tym, jak Alexander skończył mówić. W końcu jednak skinął głową.
- Jasna sprawa. Listy oddać, nikomu nie mówić od kogo są. - powiedział to, co uznał za najważniejsze.
- Nikomu nie mówić, o nas. To ważne, nikomu.

Gdy Alex wrócił do chaty, Stary wciąż preorował Aili o klasztorze, a babka coś pichciła na szybko. Do niej się skierował.
- Powiedz no babko, skoro na ziołach się znasz…
- A dam wam jeszcze, dam…
- Ale ja nie o te. Takie co by sen przychodził Mocny, co by ścięło po zażyciu.
Stara zastanowiła się.
- Musi to wtedy wilcze ziele, pokrzyk zwany. Bella… nie wiem, jakoś tak cyrulik zwał..
- Potrzebuję dużo tego, bardzo dużo.
- Ale...ale po cóż wam? - zapytała staruszka, nie rozumiejąc.
Alex westchnął.
- A spałaś babko tamtej nocy jak zabita, czy co słyszałaś?
Kobiecina nie była głupia.
- Aaaaa. Ale przecie to normalne. A wy jesteście małżeństwem w boże imię, o potomka się staracie, nie ma co się wstydzić! - poklepła go po zranionym ramieniu.
- No tak… - Alex udał zafrasowanie ryjące grymas bólu - ale ona już tak ma. Palcem ją jeno tknąć to szybciej oddech jej idzie, a w łożu to samaś słyszała - szeptał. - A my mieszkamy jej matuchnę mając w opiece w domu, co ona bardzo bogobojna. Nad dzieckiem nam pracować, a w domu często nie lza, by matka Anny ze sromu na te krzyki nie zeszła. Ale jakbym miał duży zapas aby jej co na sen dawać by twardo spała, to łacniej potomka się doczekam, niż ze ślubną swą nie mogąc we własnym domu, we własnym łożu…
Staruszka położyła mu dłoń na ramieniu i szepnęła konspiracyjnie:
- Panie, ja wiem kim jesteście, toż wyście zarządca na Kocich Łbach. Kogo wam się bać? Niech słyszą. Wam wszystko wolno!
Zaskoczony bękart spojrzał to na nią, to na żonę siedzącą przy stole ze staruszkiem.
- Eeeee… - Pokraśniał. - Tedy powiem… Nie o matkę Aili chodzi, a o nowego kapelana. Dewot to straszny i pokutami ją dręczy za każdym razem gdy w nocy niewieści krzyk rozkoszy zasłyszy. A jak go odprawię, to po złości może gdzie na biskupim dworze rzec, że pani na zamku miast w pokorze o dziecię się starać… nader przyjemność w tym odnajduje. Że co się w niej zalęgło. Ja wszak wiem, że to zwykła dziewkom radość. Ba wszyscy wiedzą, ale kościół inaczej patrzy. Wszak żyłaś babko, gdy w Rouen księża z poruczenia Angielczyków jedną taką spalili, Joannę. Za to, że męski strój przywdziała i miecz w dłoń wzięła. Tfu bigocka obyczajność!
- Tfu! - zawtórowała mu staruszka i faktycznie splunęła pod nogi. - No ale ja takich ziół nie mam. Mogę jednak z cyrulikiem pogadać. Ino on znów będzie nosem kręcił... - westchnęła.
- Godnie zapłacę, jeno na raz duży zapas potrzeba mi, aby nie jeździć i nie brać za często, bo by się rozniosło. A tak to na parę miesięcy bym miał co by klecha snem sprawiedliwego w nocy spał i nic nie słyszał.
- No zobaczymy, co nam się uda zebrać. Bo to niby jesień, ale inne mikstury też pewno robi. Jako i ja. Cały czas wszystko co ususzę schodzi... Ot, trza na zimę zadbać o siebie i rodzinę. - Pokiwała głową, po czym rzekła: - No to dokończę wam polewkę i do cyrulika pójde.
- Dziękuję. Wezmę ile ma za godną cenę.

Zaraz też Alex zasiadł za stołem obok Aili by ze starym gadułą i słów parę zamienić tak o niczym, a z grzeczności jeno.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:26.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172