Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-09-2017, 19:18   #56
Mira
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację


Budził się powoli i po prawdzie wcale nie chciał. Nie czuł żadnego bólu, żadnego ciężaru, po prostu był. Leżał w wygodnej, atłasowej pościeli, a krople deszczu wygrywały na parapecie senną melodię.
Jednak nie dane mu było ponownie zanurzyć się w tę senną otępiałość. Jakaś dłoń delikatnie poklepała go po policzku.
- Alexander? Alexander, proszę, nie śpij... tylko nie śpij... błagam.
Jego głowa została uniesiona nieco, poczuł jak ktoś przystawia mu do ust naczynie ciepłego, gęstego płynu. Gdy go upił, poczuł znajomy słodko-metaliczny posmak krwi.
Przełknął odruchowo, lecz nie czuł takiego jej pożądania jak w przypadku vitae Elijahy. I gdy oderwał po napiciu się usta od naczynia, rozejrzał półprzytomnie.
- Gdzie ja…? Co się…? Aiila…?
Zobaczył ją, choć jeszcze rozmazaną, jakby w poświacie anielskiej.
- Jesteśmy w opactwie... wybacz, ale musiałam... cię opatrzyć - mówiła nosowo, przez co wiedział już, że płakała przed chwilą. A może i wciąż?
- Opactwie… Armand? W jego mocy jesteśmy? - Starał się zogniskować wzrok, nie pasowało mu to, że są wciąż razem wzięci do niewoli przez mnichów.
- Nie... to on w naszej... mocy... wrzuciłam go do lochu... chyba żył jeszcze... - mówiła, choć dalej miał wrażenie, że to najważniejsze omijała. To, z powodu czego płakała. Starał się więc jak najszybciej ogarnąć sytuację.
- Niech mnie wychędożą - rzekł, gdy zobaczył, że łoże i komnata, gdzie położyła go żona, to właśnie te należące do opata. Po chwili dotarło do niego też coś jeszcze - nie miał czucia w prawej ręce.
Spojrzał na nią...

Armand trafił w bark druzgocząc obojczyk i gdyby ciało byłego skryby nie było wzmocnione krwią, zapewne odrąbał by ramię Alexandra od tułowia. Tu i tak miecz wbił się tak głęboko, że w takich przypadkach nie było nawet sensu wołać medyka. Ocaliła go chyba nie tylko wzmocniona wytrzymałość, ale być może nieprzytomny, lub półprzytomny użył odruchowo vitae Theresy krążącej w nim, aby zasklepić straszliwą ranę przez co się nie wykrwawił. Obrażenia były tak potworne, że nawet wampirza krew nie mogła zmóc tak strasznych zniszczeń śmiertelnego ciała. Przynajmniej nie od razu i chyba potrzebował wiele, wiele krwi wampira, aby to wyleczyć.
O ile było to w ogóle możliwe.
Prawie pewna wizja kalectwa, dla rycerza, który wczoraj odzyskał godność i mógł w pełni być tym kim był.
Przez cały jeden dzień.
- Ailo… nie płacz… To tylko ramię… - odezwał się chcąc sięgnąć ku niej lewą ręką, był jednak zbyt słaby. Mimo iż starał się ją pocieszyć, po policzku ciekły mu łzy, a ona jakby chciała się przytulić do niego, wyszlochać w pierś, lecz powstrzymała się.
- Jest coś... jeszcze... - mówiła z trudem panując nad głosem - On... mi powiedział... to Elijah uczynił ich... swoimi sługami... i... - musiała przerwać, bo szloch wyrwał się z jej gardła. Zakryła twarz dłońmi.
- Elijah? Przecież on obiecał ci ich zabić! Jak to…? Cóż jeszcze!?

Chwilę starała się opanować, drżąc na całym ciele jak w febrze.
- Sire ponoć wiedział... że zdradzisz... oni mieli nas ukarać. Ale... Alexander, powiedz mi... czy... czy jak przybyłam do zamku... pierwszy raz... wtedy... wtedy jak mnie zobaczyłeś na dziedzińcu... - znów przerwa na głębokie, urywane oddechy - czy wtedy... ja ci się... spodobałam? Przyglądałeś się... mi?
Przymknął oczy. Widać szaleństwo dopadło ją całkowicie.
- Ailo, w życiu nie widziałem piękniejszej. Oczywistym, że spodobałaś… - Był słaby, męczyło go mówienie. - Czemu pytasz?
A ona znów zaczęła histerycznie łkać, utwierdzając go w przekonaniu, że straciła rozum. Jednak po chwili zaczęła mówić:
- On powiedział... że sire... sire to zobaczył... i tylko dlatego... dał... dał mi swoją krew! - wykrzyczała ze łzami w oczach. - Dał mi krew, bo chciał cię dręczyć, a nie bo... bo mnie pokochał!
Zrozumiał od razu.
Dowiedziała się, że była jedynie narzędziem.
- Ailo… - Spróbował wstać, ale nie miał siły. Zagryzł zęby i zaczął palić w sobie krew by sie wzmocnić. Do szczętu… prawie, pozostawić w sobie jeno trochę.
- Ailo - Już żywiej sięgnął ku niej ręką. - Wiem, gdzie Hansel ukrył Theresę. Krew… nieśmiertelność żywym pozostając i pojąc się nią przez wieki, lub jeżeli zechcesz... zmuszenie jej do przemiany cię w wampira. Dam ci to wszystko, nawet jego głowę za krzywdy… ale nie płacz, bo mi serce pęknie… - Namacał jej dłoń.
Ona jednak cofnęła rękę, zamykając się w świecie swojego bólu.
- Nie obchodziła go moja twarz... moje cierpienie... nie widział we mnie nikogo... lepszego... chciał tylko zagrać z tobą w kolejną grę... ja... nasze małżeństwo... to tylko jego zabawa... rozumiesz?
- Przegrał. - Alex znów starał się ku niej sięgnąć. - Zamotał się we własnych intrygach. Spodobałaś mi się, użył cię, pokochałem cię jak przewidywał. Ale ty mnie uwolniłaś. Ja uwolnię ciebie.
Spojrzała na niego tymi swoimi wielkimi, niebieskimi jak wody najczystszych jezior oczętami.
- A jeśli to wciąż jego plan? Może... może to tylko pozory wolności, by ostatecznie mógł cię złamać? Ja zaś... przez te lata byłam nieświadomie szkolona, byś mnie właśnie pokochał. I bym ja pokochała ciebie…
- Jeżeli to jego plan, to pierwsze dobro jakie od niego zaznałem. - Uśmiechnął się. - Choćby zginąć przyszło, ważne jest teraz, wczoraj, noc, wspomnienie wąwozu. Pamiętasz jak zachciałaś głowy Hansela? - Pytanie było retoryczne. - Zabrałaś mi wtedy honor, ostatnie co miałem. Być może to był jego plan… Zakocham się w Tobie i ukochana zabierze mi ostatnią rzecz jaka mi została. Ostateczne złamanie i szaleństwo. A ja… - urwał. - A ja zrozumiałem wtedy, że nie zostanę z niczym. Plwać na honor, jeżeli mogę mieć ciebie. Wtedy to poczułem. Miłość do niego zawsze silna była, ale przerosła ją ta do ciebie. Jakby skruszyły się kajdany. Gdym sięgał po miecz w głowie miałem, że to zakaz sire i nie cofnąłem dłoni. On już mi nic nie rozkaże. Tylko ty to możesz czynić.

Słuchała go ze łzami w oczach. Tak silna i słaba zarazem. Kobieta, która jakimś cudem pokonała dwóch mnichów - sługusów wampira, która sama przytargała go tutaj i opatrzyła, która zamknęła w lochu wroga... teraz trzęsła się jak liść osiki i płakała jak bóbr w obawie, że to, co poczuła w sercu ostatnimi czasy, nie było prawdą.
- Ja... ja... przepraszam za tamto. Nigdy nie powinnam cię była prosić o coś... takiego. - teraz to ona wyciągnęła rękę, by go dotknąć - Wybaczysz mi?
- Już wybaczyłem, ocaliłaś mnie. Musisz jeno pojąć i pogodzić się z jednym... - Spojrzał na nią chwytając dłoń. - Jeżeli byłaś jeno jego zabawką, narzędziem do mej udręki… To możemy tylko uciec, lub go zniszczyć. Inaczej, nawet gdybyśmy wrócili na jego służbę, to będzie to morze cierpienia jakie nam będzie sprawiał.
Aila chwile nie odpowiadała, opanowując emocje i myśląc nad czymś.
- Tylko jak mamy go zniszczyć? - zapytała cicho. - On zawsze zdaje się być krok do przodu przed nami. Nawet teraz... wiedział, że złamiesz jego zakaz, dlatego szykował karę. - westchnęła.

Alexander skupił się na tym iż po raz pierwszy chyba dopuściła do siebie myśl, by Elijahę zabić. Doprawdy nie ma nic straszniejszego na świecie niż odrzucona kobieta...
- Został sam, z Pieterzoonem, na Kocich Łbach. Gdzie w dzień spoczywać musi, a doprowadził do tego, że w oczach ludzi ja tam panem. Zali szans nie mamy?
- No właśnie skąd wiemy, że jest tam? A nie tu? - zapytała zmęczonym głosem Aila - Minęło już południe...
- Armanda trzeba wypytać… - Alex zastanowił się, Aila miała rację, wampir mógł tu być. - Ważne konie, moje juki… Są?
Dziewczyna pokręciła przecząco głową.
- Znaczy... może uda mi się je jeszcze połapać, choć tu jacy chłopi zaczęli się kręcić pod wieżą i furtkę klasztoru musiałam zamknąć, by... nie przeszkadzali. Może i konie już samo znaleźli. - westchnęła.
- Ailo, to więcej niż ważne. Nasza przyszłość w moich jukach. - Ścisnął ją za rękę i usiadł. Tak potworne obrażenia nie dały wyleczyć się szybko krwią wampira, Alex wykorzystał prawie całość Vitae jaką miał w sobie by jedynie mógł się poruszać. Był ciężko ranny wciąż, ale w lepszym stanie niż gdy go tu znosiła. - Proszę spróbuj je odzyskać.
Kiwnęła głową i wstała od łóżka, ocierając twarz dłonią.

Wyszła bez słowa, a Alex opadł na poduchę pogrążając się w czarnych myślach.
Nawet nie wiedział, kiedy znów przysnął. Wycieńczony organizm sam dopominał się odpoczynku, choć przecie nie miał teraz na to czasu.


Obudził się sam, wokół panowała cisza. Na zewnątrz znów padało z ciężkich chmur skrywających słońce, więc ciężko było ustalić, która jest godzina. Alex poczuł jednak znajome ssanie w żołądku. Na stoliku obok łoża stał dzban z winem, obok były dwa kielichy. Z tego bardziej zdobionego pewnie pił nieraz Armand. To doprawdy zadziwiające, że akurat w tej komnacie były skryba się znalazł…
Poprzedni przeor, którego Alex znał gdy tu przebywał z matką, nie gustował w wymyślności. Skurwysyn, oszust, manipulator, ale skromny.
Albo skąpy nawet dla siebie.
Armand jak widać z innej gliny był ulepiony, lubił luksusy.

Wstał ciężko, choć rana rwała. Chybotliwie na próbę uczynił parę kroków i udało mu się nie przewrócić, zatem rozejrzał się raz jeszcze i skierował ku drzwiom, aby poszukać Aili. Szedł jakoś, ale tak wolno i był przy tym tak zmęczony, że gdy tylko je otworzył, miał ochotę znów położyć się do łóżka. Jak w tym stanie miałby się mierzyć z wampirem? To pytanie wciąż wisiało nad jego głową.
Wytężył słuch.
Czyżby dosłyszał rżenie konia od strony stajni? Tylko że to zdawało się być tak daleko… Zagryzł zęby. Nie było czasu na odpoczynek, którego tak potrzebował. Tu zaczynało iść o ich życie już, a nie jeno udrękę zabawek wampira. Opierając się o ścianę ruszył ku stajniom, mając nadzieję, że Aila znalazła konie.

I tam ją też znalazł, brudną jak nieszczęście, całą w błocku i listowiu. Jednak na jego widok młoda szlachcianka uśmiechnęła się triumfalnie. W stajni znajdowały się dwa ich koniki oraz jeden, należący do mnichów. Alexander odetchnął z ulgą i też się uśmiechnął. Podszedł do swego konia i lewą ręką zrzucił juki na ziemię. Przyklęknął i zaczął w nich grzebać, po czym z jeszcze większą ulgą, niby z triumfem wyciągnął prosty puchar. Aila spojrzała na niego. Była pokryta tak grubą warstwą błota, że trudem przychodziło odczytywanie jej mimiki.
- Chcesz powiedzieć, że to wszystko... dla twojego ulubionego kubka?
- Nie mojego - uśmiechnął się - Hansela.
Dziewczyna spróbowała kawałkiem materiału zetrzeć błoto z twarzy, lecz po prawdzie tylko je bardziej rozmazała.
- Wytłumacz... - powiedziała krótko w trakcie tej czynności.
- Chciałem zniszczyć Theresę, była niebezpieczna. On jednak miał inne plany, chciał ją zabrać. Zastanawiałem się… po co? Żeby lepiej poznać wampiry? Nie. Unieruchomiona kołkiem nie była przecież źródłem informacji, a uwolniona… Zbyt niebezpieczna by z nią igrać. - Alexander obracał puchar w ręku. - Zażądałem by wyjawił, a on z początku nie chciał. Rzekłem tedy, że zniszczę ją w takim razie, a nie dam mu jej. Wtedy wyznał. - Bękart spojrzał na Ailę. - Łowcy czasem wspomagają się krwią tych, na których polują. Stają przed wampirem z vitae we własnym ciele… Theresa wzięta ‘żywcem’ była dla niego niewyczerpanym źródłem silnej krwi. Zakołkowana, unieruchomiona… Wedle jego słów starczy wlewać do ust krew, choćby szczurów, a z żył toczyć wszechmocny płyn życia. Przynajmniej tak uważał, sam nigdy nie miał takiego “jeńca”. - Uśmiechnął się. - Jednak nawet dysponując takim wampirem, zostają przecież jeszcze więzy. Trzy razy się kto napije, staje się sługą krwi. Mało który łowca pewnie decyduje się wzmacniać vitae, a któż piłby wciąż z jednego nieumarłego wiążąc się i popadając w miłosną niewolę?
Alexander wyciągnął przed siebie puchar.
- Podobno to naczynie ma swoją historię, ale Hansel nie zdążył mi jej opowiedzieć. Wiem jeno, że silnie poświęcony przez Mikołaja V w Watykanie. Przemaga klątwę, krew pita z tego nie wiąże, lub wiąże słabiej. Tak twierdził. Piłem z niego krew Theresy. Może kto go oszukał? Nie wiem, alem pałam do niej większą miłością, choć dwa razy jej krew piłem licząc podziemia, po walce z Roderickiem. Może to być nasze wybawienie.
- Na wszelki wypadek jednak tylko jedno z nas powinno tego spróbować. No i wciąż nie wiemy gdzie jest sire - odparła znużonym głosem Aila, po czym dodała. - Muszę coś zjeść. Tu w kuchni nic nie znajdziemy? Lepiej prowiant od naszej starowinki zostawić na drogę powrotną.
- Może być coś w kuchni. Musimy klasztor spalić. Jeżeli on gdzie tu ukryty… spłonie.
Pokiwała zgodnie głową, choć jej twarz wyglądała na udręczoną.
- Chodźmy do kuchni. Musimy pomyśleć co z Armandem zrobimy. Przyznam, że... zostawiłam go tobie.
- Chodźmy. - Objął ją być może z chęci bliskości, ale pewnie też by się na niej wesprzeć. - Wypytać go trzeba o Elijahę, może wie gdzie sire. A potem…? Theresę napoić trzeba by z niej Vitae utoczyć, a w nim jej dużo. Umrze pojąc ją do ostatniej kropli. Potrzebuję dużo krwi wampirzej, by się wyleczyć w miarę szybko. Samo to się i miesiąc może goić, albo i dłużej, a nie mamy czasu… i Ailo, ręki nie czuję, palcami ruszyć nie mogę - dodał cicho. - Nie wiem czy to jej krew uleczy. Czy kiedykolwiek jeszcze kiedyś władną ją miał będę…
Zwiesiła głowę, przygnębiona.
- Tak, myślałam o tym... na razie trzeba się starać. Może jednak się uda - powiedziała cicho. - Twój plan jest dobry. Jeno żeby nas tu o zmroku nie było, a zostały raptem dwie, może trzy godziny. Trudno ocenić przy tej pogodzie.


Znalazłszy się w kuchni, Aila po prostu napadła na mnisie zapasy. Nie było tego wiele, a co lepsze kąski pozostawione na wierzchu rozkradły myszy i szczury, ale oboje byli w stanie się tu posilić i jeszcze trochu zostało.
- Mówiłaś, że jacy chłopi się zbiegli, rozmawiałaś z nimi? - Alex spytał posilając się, odpoczynek przy stole dobrze mu robił.
- Tylko z jednym przez furtę. Krzyknęłam, że mnisi się modlą, by gniew boży odpędzić i z nikim dziś nie mówią. - Zaczęła przeszukiwać dzbanki w poszukiwaniu czegoś do picia.
- Jak to się w ogóle stało… pokonałaś go, gdy mnie ciął. Opowiedz.
Parsknęła śmiechem.
- Sam się pokonał - odparła skromnie. - Zobaczył we mnie tylko dziewkę rozpaczającą nad trupem... em... wybacz, nad rannym. Zignorował. Chciał... się zabawić. Nawet nie zabrał miecza z mego zasięgu, nie związał. - Westchnęła. - To nie było trudne. Tylko obleśne.
- Dumnym z Ciebie, świetnie sobie poradziłaś. - We wzroku miał potwierdzenie tych słów. - Zginąłbym gdybym sam był.
- Ja tak mam przy tobie ciągle... - uśmiechnęła się lekko - da się przyzwyczaić.

Nie znajdując nic lepszego, napiła się wody ze studni i podała gliniane naczynie mężowi. Sama zaś spróbowała chociaż zmyć z twarzy najgorszy brud. Alexander w tym czasie napił się i skubnął nieco żałosnych resztek pożywienia.
- A trupy spod płonącej wieży? Wieśniacy mogli je zauważyć - zmienił temat.
- Podpaliłam ich szaty nim ciebie stamtąd zabrałam. Wieża zresztą zawaliła się. Gdy wróciłam po opata, już nie dalo się ich zoczyć wśród gruzów, a wtedy jeszcze nikogom nie widziała - rzekła, a spod smug brudu wreszcie zaczęło wyłaniać się jej lico. Otarła twarz ścierką i spojrzała na niego.
- Musimy iść. Jak najprędzej opuścić to miejsce nam trzeba... Boję się, że w taką pogodę... Elijah jeśli tu jest i coś wyczuje, może wyjść prędzej z ukrycia. Słońca wszak dziś nie obaczymy.
- Trzeba, ale wpierw to podpalić… cholera, piekielny deszcz. - Uderzył ręką w stół, odruchowo chciał prawą, ale nie miał nad nią władzy. - Chodźmy do Armanda, może on coś nam powie o naszym panu.


Tak, jak Aila mówiła, rzuciła półżywego mnicha do celi i gdy przyszłli, oświecając sobie drogę światłem pochodni, ten nawet się nie poruszył. Leżał na boku, tyłem do nich. Ciężko było rzec czy dycha w ogóle, toteż Alexander sprawdził kopiąc go w żebra. Oprzeć się o ścianę przy tym musiał, a kopnięcie zranioną w udo nogą nie było za mocne, ale rycerz starał się włożyć w to sporo pasji.
Armand stęknął i zajęczał, lecz głowy nie podniósł. Teraz, gdy Alex mu się przyjrzał, zobaczył, że małżonka rozpłatała mu podbrzusze, przez które wypływały śmierdzące flaki. Zapowiadało to długą i bolesną śmierć starego.
- Chciałeś dowiedzieć się co ona potrafi. Wiesz już, gnido?
- Ścier... wo... do... niczego... - wysapał ranny opat, a Aila aż pokraśniała ze złości na licu i już za miecz chciała chyba chwycić, lecz się pomiarkowała.
- Gdzie Elijah?
- Za... to... bą...
Alexander odwrócił się odruchowo, włosy stanęły mu dęba.
To samo zrobiła Aila.
Nikogo jednak tam nie było. Stary zaś zarechotał, plując przy tym krwią.
- Gdzie Elijah? Co tu miało zajść po zmierzchu? Jeżeli nie odpowiesz przywiążę cię w kaplicy twoimi własnymi jelitami nim podpalę klasztor. Usmażysz się powoli targając się w więzach uczynionych z własnych flaków.
Mnich coś rzęził cicho, jakby z trudem łapał oddech, lecz nie odpowiedział.
- Tośmy się dowiedzieli. - Bekart spojrzał na szlachciankę. - Podpalić i uchodzić, chyba nie mamy tu już nic do roboty.
Dziewczyna niepewnie skinęła głową. Kiedy jednak się odwrócili już plecami do opata, usłyszeli jego głos.
- Miłość jego jest... wielka... a gniew... jeszcze... większy... - Zakasłał. - A wiecie... co jest naj... nawiększe?
- Katedra w Strasbourgu? - zaryzykował rycerz.
- Jego szaleństwo! Nie jesteście... w stanie... go zrozumieć...zgniecie...
- Możliwe. - Alexander kiwnął głową. - Ale to już, jak i inne sprawy tego świata nie twój problem. Rozkoszuj się ostatnimi chwilami. - Zawahał się. - Gdzie ciała ubitych przeze mnie?
Starzeć zaharczał.
- Gupiś... a jak niby... mieliśmy tę farsę... z wezwaniem was... rozegrać... jakby... wiadomo... było...
- Ja i tak wiedziałem, tedy jeno dla księdza uprzątnąć trupy gdzieś wrzucając do budynku jakiego mogliście. Znam ja lenistwo wasze. Zakopani?
- A co cię to... leżą... w dole... na gówno...ot.
- Gówna za życie, śmierć gówniana, po śmierci dół na gówno. Sprawiedliwy jest Bóg - odpowiedział bękart zmierzając z Ailą do wyjścia.

 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline