Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-10-2017, 19:24   #93
sunellica
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Bal się skończył. Wróciła bagienna proza i przedzieranie się przez błoto i chmary nienażartych komarów. Było teraz trudniej, bo byli bardziej zmęczeni i nie motywowała ich chęć zobaczenia widowiska. Nic więc dziwnego, że poruszali się dość powoli. Właściwie nie spodziewali się niczego ciekawego po tej podróży. Marzyli o łóżku i wannie.
Nagle głośny wrzask przeszył okolicę. Wrzask przerażenia...
Wrzask kobiecy.
Gozreh zwinnie i szybko ruszył w tamtym kierunku, a białowłosy młodzieniec wywrócił tylko oczami. Chyba nie miał zamiaru przejmować się jakimś pojedynczym krzykiem. Przystanął, korzystając z okazji, i odczepił kilka pijawek pełzających mu po nogawkach, które wrzucił do sakiewki.
Tancerka również nie wyglądała na chętną do zmiany obranego kursu, ale popatrzyła na czarownika, czekając na jego decyzje.
Na bagnach była pierwszy raz w życiu i nie wiedziała jakie istoty ją zamieszkują, na pustyni jednak nikt krzykiem by się nie przejmował… bo nigdy nie należał on do rzeczywistego człowieka.
- Chodźmy to sprawdzić - stwierdził Jarvis z lekkim uśmiechem, ledwie zdążąjąc przez Godivą, która z włócznią w dłoniach i szerokim uśmiechem na twarzy już podążała za chowańcem.
Nadzieja na walkę z pewnością była główną motywacją smoczycy.

- Nawet palcem nie kiwnę jeśli to nie wampir… - burknął gniewnie skrzydlaty, zrównując się z milczącą bardką, która tylko wygięła wargi bez wyrazu.
- Nie wzięłam ze sobą łuku… już widzę jak w tym błocie walczę mieczem… - skwitowała nazbyt kwaśnie, co tylko uradowało jej zielonego towarzysza.
- Wspieraj ją z tylnego szeregu. To i tak pewnie będzie walka Godivy. My ją tylko będziemy osłaniać - odezwał się przywoływacz, szykując swój pistolet dubeltowy. Broń w której się lubował.

Gdy dotarli na miejsce, Jarvis zamarł zaskoczony tym co zobaczył.
- Nie... to niemożliwe - szepnął cicho.
Skrzydlata zaś już “szarżowała” w błocku na stwora pochylającego się nad ciężko poranionym mężczyzną, który z pewnością próbował bronić przed bestią przerażonej kobiety.


[media]http://karzoug.info/srd/monsters/P/images/Peryton.png[/media]
Bestią... składającą się z różnych, zwierzęcych fragmentów w jedną dziwaczną kombinację.

Chaaya rozpoczęła swoją bojową pieśń, inspirując, słuchaczy wokoło, do walki. Zrezygnowała ze zbliżania się do potwora, ale wyciągnęła swój miecz z pochwy.
Nvery wyszarpnął jeden ze sztyletów, po czym dotarło do niego, że to co chce zrobić jest bez sensu i po prostu przystanął obok swojej kompanki.
Rycząca głośno Godiva, zaatakowała stwora podrywającego się do lotu. Zapewne nie spodziewał się, że go dosięgnie swą włócznią. A jednak… smoczyca dużo nauczyła się od swej mentorki, wzbijając się do skoku i z impetem wbijając ostrze w bok skrzydlatego stworzenia. Uderzenie było na tyle silne, że popchnęło potwora, skowyczącego z bólu i zaskoczenia, w błoto.
- Rogi są jego najgroźniejszą bronią… nie pozwól wzbić się mu do lotu! Zyska przewagę! - krzyczał przywoływacz, sięgając po swą magię, podczas gdy Gozreh schował się za Nveryiothem.
Pod wpływem magii swojego partnera wojowniczka zaczęła się poruszać nieco szybciej.

Zielonołuski porozumiewając się z tancerką, wyjął zza jej pasa magiczne ostrze ze wschodu, po czym warząc je chwile w dłoni, zamachnął się i rzucił nim w himeropodobne stworzenie.
Rogacz próbował wzlecieć w górę, akurat wtedy i ów ciężki żelazny grot, wbił mu się skrzydło, uniemożliwiając poderwanie się do się lotu. Zaatakował więc smoczycę masywnym porożem, chybiając o kilkanaście centymetrów, jednakże, zahaczył kopytem o twarz walczącej, rozkwaszając jej nos i sprawiając, że odsunęła się od kreatury zraniona i wściekła.
- Godiva… nie! - zawołał Jarvis, powstrzymując ją… przed tym co planowała. Niemniej tę furię przelała w ciosy, przeszywające ciało przeciwnika na wylot i rozrywające jego bok…
Gorąca posoka płynęła szerokim strumieniem, a potwór wiedział, że musi się ratować ucieczką.
Przywoływacz trzymał go na celowniku swej broni i strzelił… raniąc drugie skrzydło kulą i kwasem.
Wtedy Neron zawarczał w obcym dialekcie, przywoływając z powrotem do swej ręki ostrze, tymczasem Chaaya starała się zyskać na czasie i aktywowała swój miecz, chropowatym smoczym, krzycząc donośne - mav’raha! - i przerywając w ten sposób swoją inkantację.
Głośny ryk smoka przetoczył się przez “pole bitwy”, wywołując panikę u poranionej bestii. Teraz już nie mogła zdobyć się na atak, a niezdarne próby ucieczki skończyły się dla niego katastrofalnie...
Niebieskołuska rzuciła się na przerażoną istotę, okrążając ją i odcinając drogę odwrotu.
Zaatakowała włócznią - po raz ostatni. Pierwszy cios okazał się chybiony, lecz powrót broni, przebił krtań i zakończył żywot potwora.

Nieznajoma kobieta rzuciła się z płaczem ratować swego obrońcę, który stracił sporo krwi i był już dość blady na obliczu.
Tancerka pospieszyła mu z pomocą, przedzierając się przez chaszcze i chowając po drodze broń. Potężny ryk jeszcze przez jakiś czas odbijał się w jej umyśle echem, napawając ją szacunkiem i trwogą, wobec antycznej bestii, do której ów głos należał.
- Pozwolicie, że spróbuje magią zatrzymać krwawienie - zwróciła się do obojga.
- Tak. Oczywiście - zgodziła się gorliwie mieszczanka, robiąc miejsce bardce. - Nie wiem jak mam dziękować. Gdyby nie wy, ten latający upiór by nas zabił.
Tymczasem Godiva rozładowywała swój gniew raz, po raz, dźgając zwłoki potwora. Jarvis też zajął się truchłem… ale przyglądając mu się bardziej analitycznie. Było coś w bestii, co go zaniepokoiło.
Tę zagadkę mógłby pomóc rozwiązać Gozreh, który akurat przycupnął w okolicy bardki.
Chaaya zaczęła nucić melancholijną kołysankę, zatamowując krwotok i zasklepiając nieco ranę na ciele poharatanego.
- Byliście na balu? - spytała, chcąc trochę uspokoić parę nieznajomych, którzy chyba nie nawykli do tego typu spotkań, przy okazji przyglądając się reszcie obrażeń, oceniając czy mężczyzna potrzebuje jeszcze pomocy z jej strony.
- Tak. Garsten obiecał magiczną noc. Bal rzeczywiście był magiczny, ale ta magia po nim... Co to wogóle był za stwór? - jęknęła kobieta.
- To był peryton. I nie powinno tu go być. Nie powinno go być w ogóle - wyjaśnił uprzejmie kocur, a tancerka stwierdziła, że najpoważniejsze urazy zostały uleczone. Reszta wymagała odpoczynku i porządnych posiłków.
- Wszystko dobrze się skończyło… będzie żyć - odparła pocieszająco tawaif, oglądając się na chowańca. - A ty co tu robisz? Przed chwilą pilnowałeś Nerona… - Wstała oglądając się na porąbane truchło. - Dlaczego nie powinno? Co z nim nie tak?
- Jestem tam, gdzie jestem najbardziej użyteczny. A co perytonów. One się zwykle nie rodzą… one są… tworzone, choć nie są konstruktami. A właściwie… to były tworzone kiedyś - wyjaśnił czworonóg i zerkając na Jarvisa dodał - a mój… szef właśnie próbuje odkryć, kto stworzył tego.

Może i czarownik próbował, ale Godiva wolała próbować urwać rogi z jego czaszki. Albo w ramach zemsty, albo na trofeum.

- Jak masz na imię pani? Gdzie cię można znaleźć? - zapytała kobieta z wyraźną ulgą. - Chciałabym się odwdzięczyć jakimś darem, choćby samym datkiem pieniężnym. Szlachetne czyny powinny być nagradzane.
- Coś jak zombie? - zagaił kota ciekawsko Nvery, oddając Chaai broń.
- A… nie, nie trzeba… - Zakłopotała się Dholianka, dodając cicho. - Paro na mnie wołają...
- Nie wstydź się siostrzyczko, to nic złego dostać od kogoś zapłatę… - Gad uśmiechnął się wyjątkowo miło.
- Nie. Bardziej jak cielesne golemy. Zombie to… - Zamyślił się Gozreh. - ...to prostackie konstrukcje. Nie wymagają wielu przygotowań, tylko nasączenia zwłok negatywną energią. Perytony są… składane w pewien sposób.
- A… szkoda. - Wzruszył ramionami młodzik, a jego “siostra” czmychnęła do niebieskołuskiej z zamiarem jej uleczenia.
- Ja mu dam niszczyć takie piękne oblicze - burknęła gadzina, powoli dochodząc do siebie i uśmiechając się wesoło na widok bardki.
Przesadzała. Może i polało się sporo krwi, ale obrażenia nie były, aż tak, olbrzymie. Nic, czego jedna lecznicza pieśń nie wyleczy do końca.
- Potraktuj to jako rany wojenne… - odparła tawaif, nucąc leczniczą inkantację. - No… i nos jak nowy.
- Dziękuję - odparła z uśmiechem smoczyca. - Byliśmy na balu, pokonaliśmy potwora, bohatersko uratowaliśmy życie innych. Jak dla mnie to bardzo udana noc.
Tancerka kiwnęła głową.

- Tooo… ja może wezmę go - wskazał palcem na byłego rannego - na plecy i wracajmy do miasta zanim nas komary zeżrą co? - spytał Nveryioth, zabijając kolejnego krwiopijcę na swoim czole.
- Tak… możemy wracać - zgodził się czarownik, wstając od trupa, któremu smoczyca oderwała rogi. - Możemy?
To pytanie skierował do bardki.
Albinos pomógł wstać Garstenowi, po czym zgarnął go na plecy. Kuśtykając wracałby pewnie ze trzy dni.
Chaaya popatrzyła na przywoływacza nie do końca rozumiejąc co się dzieje dookoła.
- Nooo… tak, wracajmy… - dodała po chwili i ponownie ruszyli przez bagna. Po drodze kobieta o imieniu Maribel i będąca bratanicą kupca tkanin, wylewnie dziękowała za pomoc jeszcze kilka razy i opowiadała o tym nieszczęsnych, dla nich przynajmniej, wypadzie do okrytego tajemnicą miejsca. Nie wiedziała skąd jej narzeczony o nim słyszał, ale też uważała to za romantyczny gest z jego strony. Bo dziś są jej urodziny.
Dotarli w końcu do granic zamieszkałego miasta i pożegnali pechową parę, sami biorąc inną gondolę, w której to mogli dać odpocząć nogom.
“Duet” z pustyni, ponownie usiadł obok siebie. Zielonołuski był zmęczony i nieskory nawet do podziwiania widoków. Garbiąc się na ławeczce, drapał się po licznych ugryzieniach. Dholianka kiwała się na boki, chyba przysypiając, bo co jakiś czas podrywała się jakby w obawie wypadnięcia przez burtę.
Godiva podobnie czyniła, ziewając głośno, owinęła się ciałem wokół włóczni i starała się nie zasnąć. Jedynie Jarvis siedział spokojnie i bez śladów zmęczenia. Zadumany nad czymś wyraźnie.

W końcu dotarli do karczmy i rozdzielili się idąc do pokojów.
- Do mnie nie wchodzić, nie pukać, nie odzywać się. Odsypiać będę i dosłownie ugryzę każdego kto zakłóci mój spokój - rzekła pół żartem pół serio smoczyca przed wejściem do swojego lokum.
Nvery klepnął w ramię swoją partnerkę, mijając ją po drodze do swojego. Chaaya nie bawiąc się w kurtuazję, weszła do własnej sypialni i od progu zaczęła ściągać mokre i ubłocone ubranie, które lepiło się do jej pogryzionego ciała.
Jarvis zamknął za nimi drzwi i spytał cicho.
- Dobrze się bawiłaś?
Po czym też zabrał się za ściąganie z siebie ubrań.
- Oj tak… było bardzo przyjemnie, nieco nostalgicznie… tylko to błoto... Wszystko popsuło - stwierdziła nieco lakonicznie, pochylając się nad wanną i uruchamiając jej napełnianie się wodą.
- Kiedy byłem małym smarkiem, błoto nie było takim problemem jak teraz. - Zaśmiał się cicho czarownik. - Co prawda też było go tak dużo, ale nie musiałem się nim przejmować.
- Chcesz mi powiedzieć, że się starzeję? - spytała z udawanym oburzeniem dziewczyna, oglądając się przez ramię na kochanka. - Chodź umyje ci nogi i plecy…
- Raczej, że ja zrobiłem się miękki. Przedtem bym się nie przejmował, że cały jestem w błocie - stwierdzil z uśmiechem mag, podchodząc nagi do wanny i zerkając to na bardkę, to na dolne partie swego ciała. - Cóż.. przynajmniej w ważnych obszarach nadal jestem twardy.
- Tam się sam umyjesz - odparła z przekąsem tawaif, wchodząc do wody. - Usiądź prosze na brzegu i przełóż nogi. Pogryzyły cię komary?
- Trochę… - Zastanowił się przywoływacz, siadając na brzegu wanny tak jak prosiła. Przyjrzał się swoim ramionom i rękom. - Ale gdy się wychowujesz w mieście wśród bagien i namorzyn nie zwracasz na takie detale uwagi.
- U mnie nigdy ich nie było… ale jak wyruszałam w delegacje do krajów ościennych, czasem widziałam chmarki tych robaczków na które polowały jaskółki - wspomniała tancerka, myjąc i masując z czułością stopy mężczyźnie. - Ale te tutaj… to prawdziwe wampiry. - Zaśmiała się cicho. - Nie sądziłam, że to w ogóle możliwe, by było ich tak dużo.
- W głębi bagien jest jeszcze gorzej. - Zaśmiał się cicho Jarvis, poddając jej zabiegom. - Tam są bowiem żądlaki. Komary wielkości kurczaków. Ale tam w głębi bagien, gdzie one mieszkają… nie ma już w ogóle ruin miasta, więc tylko traperzy i myśliwi się tam zapuszczają.
- Chyba bym umarła na taki widok… - stwierdziła, zamyślając się na chwilę, po czym wstała. - Usiądź umyję ci plecy. - Sama wyszła z wody i stanęła przy brzegu.

- To stworzenie z rogami… zaniepokoiłeś się na jego widok. Czy jego tworzenie jest aż tak niespotykane i niepożądane? - Bardka usiadła na kolanach i wyciągając jakieś specyfiki ze swoich kosmetyków, namaściła nimi swoje ręce. - Gozreh mówił… Och! Gozreh! Nie odesłałeś go chyba? Zapomniałam mu zrobić czekoladę. - Przypomniała sobie nagle.
- Kąpie się w kanale, a potem pewnie będzie łaził po budynku podglądając sąsiadów dla zabicia czasu. Gozreh nie musi spać ani jeść. Co prawda może jeść i smakować rzeczy… ale nie odczuwa głodu ni zmęczenia - wyjaśnił czarownik grzecznie siedząc. - A Perytony. One są hodowane. Magiczno-alchemicznymi esencjami odpowiednich bestii nasącza się jajo gryfa lub podobnego stwora… na przykład wywerna i sprawia, że z takich zmodyfikowanych jaj, wykluwają się idealni łowcy i tropiciele... I strażnicy. Kosztowne są esencje i machiny, potrzebne do tworzenia takich stworów, ale i tak tańsze od potężniejszych golemów. A... większość golemów jest ociężała, no a… perytony są tak sprytne jak ludzie.
- Ojej… czyli komuś pewnie uciekł. - Chaaya wydawała się być zmartwiona faktem, że zniszczyła komuś jego ciężką pracę. Przysunęła się bliżej i ucałowała kochanka w kark, przytulając się do niego i oplatając rękoma za szyję.
- Nie martw się tym. Ci którzy hodują perytony… nie są miłymi typkami - odparł ciepło mag, sięgając do tyłu i głaszcząc tancerkę po włosach. - Ten, którego ubiliśmy, na pewno komuś uciekł. A ja… domyślam się komu. I to mnie martwi. Myślałem, że zniszczyłem tę hodowlę. Najwyraźniej nie do końca.
Zamilkł przez chwilę wyraźnie coś rozważając. - Mogę umyć ci plecy. Nóg niestety nie… to strefa ryzyka. Może mnie za bardzo kusić, by spoglądać wyżej… a przyda nam się odpoczynek.
- Daj spokój… dość już się dziś napracowałeś, należy ci się chwila relaksu. - Bardka wstała i obeszła wannę, by stanąć w jej nogach, obserwując Jarvisa moczącego się w jej środku. Weszła po chwili do wody i po kilku kalkulacjach wpasowała się w ramiona mężczyzny, przytulając się do niego.
- Jesteś słodką pokusą. - Westchnął cicho czarownik, obejmując dłońmi pośladki dziewczyny i przyciskając tulącą się do niego bardkę. Pocałował delikatnie jej usta… bardzo delikatnie, muskając je niczym skrzydełko motyla. - Naprawdę trudno się tobie oprzeć - wymruczał i uśmiechnął ciepło.
- Co zamierzasz robić jutro… a właściwie dziś? Dartun obiecał nowe wieści zdobyć i więcej na temat roboty. Ale nie musimy dziś mu zawracać głowy. - Zamyślił się opierając swoje czoło o jej.
- Nigdzie się nie wybieram, więc… odpocznij dzisiaj - mruknęła mu w cicho, gładząc policzkiem po barku. - Teraz mamy przerwę - odparła nieco sennie, najwyraźniej ciepła woda działała na nią jak puchata kołdra, a ciało ukochanego jak miękki materac.
- Nie mam za dużo planów… przez rum zapomniałam się spytać Axamandera o dwie sprawy, ale w sumie mogę zapytać o nie i Dartuna… tylko pić nie mogę. - Ziewnęła cicho, przymykając oczy. - Chciałam sprawdzić karczmy.... bo zapisuję się do kółka… naukowego, a… i jest jeszcze taka kobieta, ale nie pamiętam jak się nazywa.
Przywoływacz nic nie odpowiedział, tylko głaskał ją po plecach i pośladkach, najwyraźniej czekając aż zaśnie. Od czasu, do czasu docierał do jej uszu cichy szept : “Kocham cię Kamalo.”
Wkrótce oddech kobiety stał się płytszy i miarowy, zdradzając, iż znalazła się już w świecie snu.


Poranek przypomniał jej o życzeniu wyszeptanym w ciemnej piwnicy. Życzeniu, które wypowiedziała z pomocą kochanka. Otulona jego ciałem, niczym drugą kołderką, i słysząc jego równomierny oddech, wiedziała, że się spełnia. Jarvis spał, przytulając ją zaborczo do siebie.
A przez okna ich pokoju… cóż… promienie słońca nie wpadały, ale było dość jasno… więc i zapewne dość późno.
Bardka odegnała zaspanie, wycierając napuchnięte oczy w ciepły tors czarownika. Nie wierciła się za mocno, by nie zbudzić go przypadkiem. Dzień może i dawno się rozpoczął, ale ani jej, ani jemu nigdzie nie było śpieszno, a pokusa słodkiego lenistwa w pieleszach, była nader nęcąca… zwłaszcza po wczorajszych wyczynach na bagnach.
Nveryioth był... w pracy. Chaaya nie wiedziała jak skrzydlatemu udało się obudzić, ale nie wyczuwała jego obecności w pokoju obok, więc… cud musiał się zdarzyć, albo gad po prostu nie poszedł spać.
Obejmując nieśmiało w pasie miłość swojego nowego życia, dziewczyna przymknęła oczy, pogrążając się we własnych myślach i rachunkach sumienia.
Mężczyzna obok rozkoszował się snem i jej obecnością najwyraźniej, bo czasem tulił tancerkę mocniej do siebie.
Samej dziewczynie po jakimś czasie rozmyślania przerwał cichy szelest i cień, na moment, przesłaniający światło wpadające przez okno. Coś weszło do ich pokoju. I to coś zaraz wślizgnęło się pod ich łóżko.

- Okno zamknąłeś..? Stary zboczeńcu - szepnęła teatralnym szeptem kobieta, otulając kochanka szczelniej nakryciem.
- Oczywiście… - Rozległy się spod łóżka słowa wypowiadane ironicznym tonem. - …i wypraszam sobie tą uwagę. Doprawdy, skąd pomysł, że ludzkie figle mogą ekscytować kota?
- Ja już swoje wiem - przedrzeźniała go bardka, uśmiechając pod nosem. - Łapy wytarłeś?
- Tak, tak… a skoro cię tak obchodzą moje gusta, to zapuście futerka i ogony, a potem… zostawiajcie jakieś przekąski. Co to za przedstawienia bez przekąsek? - zapytał sceptycznym tonem Gozreh, jakby nic nie mogło wytrącić go z jego stoickiego podejścia do świata.
- Pyskaty z ciebie koteczek, aż mnie kusi, by nie dać ci prezentu… - odparła filuternie tawaif. - Wypoczywaj… - dodała po chwili ciszej, wtulając policzek w pierś przywoływacza.
- Nie stworzono mnie na wzorzec psa, więc nie zniżę się do żebrania, jeśli o to ci chodzi - stwierdził chowaniec. - Poza tym… merdanie ogonem jest takie… dziecinne.
- Wystarczy byś był bardziej miły… i nie musisz merdać ogonem, a swoją brodą - oświadczyła mu uprzejmie, wyraźnie skonsternowana i jednocześnie rozbawiona kierunkiem w którym zmierzało to zwykłe przekomarzanie się.
- Nie zamierzam dostosowywać się do świata. Jestem unikalny. To świat winien dostosować się do mnie - wymruczał kocur tonem, który mógłby być ironiczny, więc trudno było zgadnąć czy mówi serio, czy tylko żartuje.

- No i proszę, wyszło szydło z worka. - Chaaya nie mogła się powstrzymać przed dalszą przekomarzanką, po chwili uderzając w cierpiętniczy ton. - Otaczają mnie sami maniacy wydumanego ego… i co ja biedna mam począć? Może powinnam wejść pod łóżko i wytargać cie za te kocie uszka. Od razu inaczej byś zaczął miauczeć.
- I teraz mówisz moimi fantazjami - odpowiedział Gozreh, śmiejąc się cicho pod pryczą. - Acz nie gwarantuję, że twoja metoda zmieni mój sposób wypowiadania się.
Wystawił jednakże końcówkę macki, która wynurzyła się spod łóżka niczym nieduży wąż.
- Daj się wciągnąć. - Dodał tonem “wielkiego, mrocznego demona”.
- Pfi, niezła próba, ale musisz się bardziej wysilić, jeśli chcesz przetestować moje zwinne rączki - odbiła piłeczkę, gładząc delikatnie czarownika po barku. Było jej za dobrze, tu, w tym miejscu, obok śpiącego mężczyzny, którego z każdym dniem pokochiwała na nowo. - Następnym razem jak zaczniesz bajerować panienki, zwróć uwagę gdzie je zapraszasz… zakurzona podłoga pod skrzypiącym łóżkiem nie brzmi zbyt… kusząco na małe co nieco.
- Żadna kotka nie narzekała. Chyba... - Czworonóg brzmiał jakby się zadumał, po czym rzekł ironicznie. - …z drugiej strony, nie rozumiem miauczenia kotek. Więc kto je tam wie.
- Znasz tylko wspólny? - zaciekawiła się bardka.
- Jeszcze parę innych. Tych samych co Jarvis. Kociego nie - wyjaśnił kocur i westchnął cicho. - A szkoda, bo my koty tworzymy piękną poezję do księżyca, której niestety nie mogę przetłumaczyć, gdyż jej nie mogę rozszyfrować.
Tancerka była ciekawa jakie języki zna przywoływacz, nigdy się niemi nie chwalił. Chciała więc podpytać kocura, ale ten szybko odwrócił jej uwagę kocim.
- To w takim razie skąd wiesz, że ta poezja jest piękna?
- Miau Miau Miau Miau Miau… - wyrecytował Gozreh, po czym dodał zamyślonym tonem - jest w tym jakaś melodia, jakieś ukryte piękno nieprawdaż?
Nieprawda… chowaniec najwyraźniej lubował się byciu ekscentrycznym.

Dholianka zacisnęła zęby, powstrzymując się od śmiechu. Chwilę nie odpowiadała, wyraźnie gimnastykując się na materacu i oswobadzając się od ramion kochanka.
W końcu spuściła głowę na podłogę, zaglądając pod łóżko.
- Ty chyba naprawdę chcesz się doigrać… - mruknęła rozbawiona, wypatrując cienistego swtora.
- Obiecujesz i obiecujesz… - Widziała tylko jego ślepia i zęby rozciągnięte w szerokim uśmiechu.

[media]http://38.media.tumblr.com/6223d2293cdca61380f84cb9b1b1518d/tumblr_nfvj4p3HJU1tpdcs9o1_250.gif[/media]

Był niekoci… jeśli chodzi o mimikę, jego pysk bardziej elastyczny niż u zwykłego mruczka.
- Moje futerko nie wytarga się samo, wiesz? - dodał ironicznym tonem. - O ja, biedny, samiutki i zakurzony. Ty masz chociaż Jarvisa, Nveryioth czaszkę i jaszczurkę, a co Godiva robi z włócznią… zostawiam twojej wyobraźni.
- Wiedziałam, że jesteś starym zbokiem, ale że aż takim? - Dmuchnęła uśmiechnięta w warstewkę kurzu, która zrolowała się w kilka owalnych strzępków. - Ty też nie jesteś sam… masz kurzowe króliczki, niech ci naelektryzują te twoje… futerko. - Tawaif wciągnęła się na poduszki i ponownie zaczęła się gimnastykować, by powrócić w ramiona śpiącego.
- Ja jestem zbokiem? Ja tylko przyglądam się co wy robicie. Nie wińcie mnie za swoje rozrywki - wymruczał cicho przybysz. - Swoją drogą… czekam grzecznie na swój prezent, kurząc się jak niepotrzebny pluszak. I kto tu ma powody do narzekania?
- Oczywiście, że jesteś… może nawet większym. Myślisz, że widz w teatrze nie uczestniczy w sztuce na scenie? Ogląda ją i przeżywa, aplauzuje aktorów… jest w tej sztuce żywy, bo bez niego nie byłoby przedstawienia, a więc i ty… jesteś żyw siedząc na parapecie i obserwując jak się kocham z twoim panem. Nie wymigasz się od tego - stwierdziła z przekąsem, szybko dodając - prezent dostaniesz gdy Jarvis się obudzi i… pozwoli mi zejść do kuchni. A wiesz jak to z nami bywa… możesz się tam zestarzeć pod tym łóżkiem… na szczęście masz dużo mięciutkiego kurzu wokoło.

Kocur powoli wynurzył się spod łóżka, przeciągając powoli i nazbyt majestatycznie, po czym zerknął na leżącą bardkę wyjaśniając
- ja się nie starzeję. Ulegam z czasem zmianom, gdy Jarvis zyskuje doświadczenie i potęgę… ale to nie starzenie. - Uśmiechnął się podchodząc do stolika i wskakując na niego.
- Mówisz, że… przeżywam… aplauzuję? Nie. Raczej recenzuję i rzucam cierpkie docinki. - Wyszczerzył zęby, tak po ludzku, przyglądając dziewczynie i śpiącemu magowi. - Obawiam się, że jestem całkiem wrednym widzem.
- Zobaczymy czy dalej będziesz tak twierdził gdy zaczniesz siwieć na pysku. - Bardka przez pewien czas obserwowała stwora, ale później było to dla niej zbyt niewygodne. Położyła się na poduszce i westchnęła. - Czyżbym czuła gorycz w twoim głosie? Jak na kogoś, kto chce być widziany jako stoicki… twoje słowa do ciebie nie pasują.
- Jestem czym jestem… kreacją mego pana. Przerażonego i zagubionego dzieciaka, który potrzebował obrońcy - stwierdził z uśmiechem kot, zwijając się w kłębek. - Nie ma we mnie goryczy. Jestem ukontentowany swoim losem.
Tawaif bardzo długo milczała wpatrując się w łagodne rysy śpiącego mężczyzny. Delikatnie i czule zgarniała z jego policzka i czoła kosmyki włosów, które zaczesywała do tyłu. Jej poważny, trochę smutny i niezgrabny “bocian” z wczoraj, który otulał ją swymi ramionami od wielu nocy i wielu dni, że, aż zapomniała jak to było przedtem.
- Broń go dalej… prosze cię - szepnęła cicho, muskając wargami usta Jarvisa. Oczywiście nie musiała o nic prosić jego chowańca, dobrze wiedząc, że istota ta nigdy go nie zdradzi i nie porzuci. Wiedziała jednak ile kot znaczył dla czarownika i w swojej naiwności poczuła obowiązek… mu o tym przypomnieć? Zobligować go do dalszej… służby? Przyjaźni? Lojalności? Cokolwiek to było… słów nie dało się już cofnąć, a ona ich nie żałowała. Przytulając się mocniej do ukochanego, przymknęła oczy, zapadając w letarg przyjemnego oczekiwania.
- Taki mam plan… - wymruczał kocur dodając ciszej. - Zresztą… on ma dużo obrońców. Ciebie i Godivę.

Przez chwilę panowała cisza, bo Gozreh, zwinąwszy się kłębek, “spał”. Niemniej, czarownik zaczął się coraz częściej poruszać i w końcu powoli otworzył oczy. Obdarzył bardkę uśmiechem, patrząc na nią z czułością.
- To ty powinnaś się budzić w mych ramionach, a nie na odwrót.
- I się obudziłam, a że nie mogłam odmówić sobie trochę słodkości to już inna sprawa - mruknęła lekko zawstydzona Kamala. - Wypocząłeś?
- Wystarczająco… by sam nabrać apetytu na słodkości. - Dłoń przywoływacza pieszczotliwie powędrowała po udzie tawaif masując pośladek… i przerywając ten masaż nagle. Spojrzał w kierunku stolika, a leżący na nim cieniokot rzekł poważnym tonem. - Nie zwracajcie na mnie uwagi. Jestem mufką.
- Idź do pokoju obok… u Nverego jest gekonica, może sobie z nią porozmawiasz na zwierzęce tematy? - zaproponowała grzecznie kobieta, nie kryjąc uśmiechu.
- Patrzy na mnie jak na wielką, puchatą gąsienicę. Albo jak teściowa na przyszłego zięcia. Nie wiem co jest gorsze - marudził kocur, zeskakując ze stolika i z gracją podchodząc do okna, na które wskoczył… otworzył je i wyszedł na parapet dodając - bawcie się grzecznie. Żebym nie musiał wracać z jakąś przekąska i oceniać wasze wygibasy.
- On tylko żartuje… - Uśmiechnął się Jarvis, całując ukochaną w czubek nosa. - Gozreh po prostu taką ma naturę.

Dziewczyna przytaknęła, przysuwając twarz bliżej maga, po czym łapczywie wcałowała się w kochanka, po chwili oznajmiając z czupurnością - ale ja… nie.
I raz po raz zostawiała mokre szlaczki po ustach na męskiej twarzy, jakby stawiała na nim stemple.
Ten mocniej złapał za jej pośladek i nie przerywając jej pocałunków, przewrócił się na plecy, próbując wciągnąć zwinną partnerkę na siebie. Już czuła, że po długiej nocy mężczyzna odzyskał i siły, i wigor, i apetyt na nią.

- No, no… jeszcze mi powiedz, że ty sobie poleżysz i popatrzysz, a ja mam tutaj tańczyć dla ciebie - zażartowała trzpiotnie, wciągając się na jego klatkę piersiową.
Opuściła uda po obu stronach bioder i biorąc twarz przywoływacza w obie dłonie, trzymała go jak w “imadle”, obcałowując ze wszystkich stron każdy kawałeczek skóry, po czym nieznacznie się podniosła.
W oczach błyszczały jej psotliwe iskierki, a usta czerwieniły od podrażnienia przez zarost kochanka.
- Zawsze ty możesz położyć się na plecach, albo na stoliku siąść. Rozchylić swoje nóżki i kazać się wielbić ustami, jak księżniczka… - wymruczał żartobliwym tonem, acz z poważną miną czarownik, wodząc palcami po jędrnej pupie. - Lub… mogę się na ciebie rzucić jak dzikus i posiąść jak… barbarzyńca. Lub możemy wymyślić coś innego… Możliwości jest wiele.
- Miałam ja wczoraj swego wielbiciela, miałam też męża i barbarzyńcę, a nawet opiekuna… dziś daj mi Jarvisa - poprosiła nieco zawstydzona, ciągle nie potrafiąc się przyzwyczaić do “szczodrości” swojego partnera.

Unosząc się na czworaka nad jego ciałem, zaczęła żmudną wędrówkę swych ust po nagim torsie umiłowanego, systematycznie zniżając się do jego najwrażliwszych rejonów.
- Jestem po trochu wszystkim. Dobrze wiesz, że… - Im niżej schodziła z pieszczotami, tym trudniej się było mężczyźnie skupić na słowach i głaskaniu bardki po puklach włosów. - ...lubię… cię pieścić. Doprowadzać do białej gorączki i wtedy zaspokajać twój apetyt. Lubię ten ogień w twym spojrzeniu.
Chaaya słuchała uważnie każdego słowa, niemniej z równą uwagą poświęcała się czułostkom, dłuższą chwilę zatrzymując się przy pępku rozmówcy, skąd była dla jej języka bardzo krótka droga do “mety”.
- A nie jestem wtedy mało atrakcyjna? Taka dzika i zwierzęca… pierwotna jak siła natury - odezwała się w skupieniu, by zabrać się do lizania okolic cudownej włóczni rozkoszy, której tak często się poddawała.
- Nawet ubłocona i przedzierająca się przez pełne komarów bagna potrafiłabyś mnie kusić. - Zaśmiał się mag cicho, coraz szybciej oddychając i przyglądając się zabiegom tancerki, których efekt był coraz bardziej widoczny i twardy.
- Jesteś śliczna jak… klejnot o różnokolorowych fasetkach. Każda twa strona jest… piękna... Ale... teraz pragnę… pieszczot twych usteczek… twojego tańczącego języczka. - Jęknął poddając się całkowicie figlom czynionym przez kochankę.
Tawaif pomogła jego „rycerzykowi” unieść się nieco wyżej, podpierając go dłonią między kciukiem a palcem wskazującym. Przecięła językiem jego pachwinę, po czym wspięła się nim na sam czubek jego ostrza.
To było przyjemne co jej powiedział, choć szczerze mówiąc równocześnie tego nie rozumiała.
Laboni postarała się, by wychować swoją wnuczkę na wyzbytą „ego” dziwkę, która miała być ideałem dla klienta… dla mężczyzny. Bo jak wiadomo… klejnotów, jak i kurew, istnieją na świecie niezliczone ilości. Chaaya musiała być więc istotą wyśnioną, musiała lśnić bardziej od innych, tańczyć lepiej od innych, kochać się niestrudzenie, bez wyjątków i najmniejszego sprzeciwu. Miała być ucieleśnieniem żądzy za dnia i nocy. Wiecznie poddańcza i pokorna…
Cóż… nie za dobrze jej to wyszło, bo jej kurwa „znosząca” złote jaja w końcu urwała się ze smyczy, ale do tej pory dziewczyna zmagała się z konsekwencjami żelaznego wychowania.

Tancerka zamruczała czując słodycz w ustach jaką była męskość kochanka, skupiała całą uwagę na dawaniu przyjemności, która choć jednostronna… dawała poczucie wewnętrznego spełnienia.
Coraz pewniej i odważniej brylowała swoimi ustami na delikatnie napiętej skórze, pieszcząc członek pocałunkami i liźnięciami.
Wolną dłonią błądziła po żebrach czarownika, czasem delikatnie je drapiąc lub zjeżdżając na brzuch, który masowała łagodnymi okręgami, jakby chciała rozluźnić i zrelaksować Jarvisa.
I udawało się to… leżał grzecznie, gdy smakowała twardego dowodu pożądania. Gdy wodziła po nim językiem. Przywoływacz był coraz bardziej rozpalony jej dotykiem. Jego przyrodzenie coraz bliższe eksplozji. Był całkowicie zdany na łaskę swojej wybranki. Cały jej. Bo to od kaprysów Chaai zależało jaki będzie finał… tym bardziej, że była pewna, iż jej mężczyzna będzie zadowolony z każdego pomysłu na jaki wpadnie.
Kobieta zdobyła się więc na lekką ekstrawagancję i wzięła męską włócznię między swoje piersi, które ścisnęła dłońmi. Ustami niczym mała pijawka przyssała się do brzucha, pracując nad pozostawieniem po sobie różowego śladu w postaci “malinki”, gdy tymczasem uwięziony mag w przedziałku jej pieści, mógł poddać się chwili, która zalała jego ciało przyjemnym dreszczykiem spełnienia i krągłości jej piersi śladami pożądania kochanka.
Jarvis czule przyglądał się czuprynie osłaniającej jego brzuch i kamalowe, “niecne” działania, niczym kurtyna.

- A teraz mam apetyt na twej słodkie jęki. Jak myślisz jaka pieszczota byłaby najbardziej skuteczna? - zapytał zadziornie.
- Hmmm trudne pytanie - odparła obejmując go w pasie, po czym westchnęła głośno, jakby właśnie sprawił jej przyjemność… przypadek? Kolejne głośne jęki na pewno nimi nie były.
Chaaya oparła policzek o brzuch ukochanego, naigrywając się z jego pragnienia i wnosząc pod sufit przesłodką litanię ze swych ust.
- Figlarko… - Zaśmiał się cicho czarownik, spoglądając na nią z czułością. Po czym spytał zmieniając temat.
- To jak ci się gaworzyło z Gozrehem?
- Przyjemnie… był wyjątkowo miły i zaprosił mnie nawet pod łóżko na małe co nieco… można by rzec, że wykapany “synuś” - odpowiedziała wesoło, zaprzestając dalszego droczenia się.
- I co… skorzystałaś? To cwana bestia… tylko udaje milutką - przestrzegł żartobliwie, grożąc jej palcem.
- Dziś mu się nie dałam tak łatwo zbałamucić, ale kto wie… jak zamiecie kurze pod pryczą to może być tam całkiem przyjemnie. - Wzruszyła ramionami, powoli unosząc się na rękach. Cmoknęła męski pępek na pożegnanie, po czym zaczęła wspinać się na “wyżyny”, gdzie ponownie zaległa, układając się wygodnie, wtulając twarz w szyję kochanka.
- Uważaj… ma doświadczenia z płcią piękną… tą dwunożną. - Rzekł pół żartem, pół serio Jarvis, tuląc dziewczynę do siebie i głaszcząc ją delikatnie. - Ale nie tak śliczną jak ty więc, kto wie… co się będzie działo pod łóżkiem.
- Ma silnego konkurenta… będzie musiał trochę pokombinować, by go przebić - odrzekła mu skwapliwie. - Tooo co chcesz na śniadanie? Przyniosę ci do łóżka.

- Grzanki… może na słodko? I napar z ciemnokrzewu - zaproponował, całując z czułością włosy bardki.
Ta przytaknęła, jeszcze chwilę kokosząc się w jego objęciach, po czym długie westchnienie obwieściło, że w końcu zebrała się w sobie, by wstać.
- No dobrze… - Składając na ustach mężczyzny przelotny pocałunek, wyskoczyła z łóżka jak sprężyna i podeszła do szafy grzebiąc w niej. - Trochę mi się zejdzie, bo chce jeszcze zrobić mleko dla Gozreha, jakbyś mógł go przypilnować, by nie podglądał… chciałabym, by to była dla niego niespodzianka, choć on już zapewne się domyślił, po zapachach, co mu kombinuję… - Nakładając na siebie jeden z pustynnych strojów, nałożyła elfie buciki i podeszła do koszyka z którego wyjęła kilka niepotrzebnych rzeczy. - O! Masz czas, by trochę poczytać. - Wyjęła ze stosiku odpowiednią księgę, po czym wręczyła ją kochankowi.
Jego uśmiech… skwaszony na widok księgi, niewątpliwie uradował chochliczą stronę natury tancerki.
- Dopilnuję by ci nie przeszkadzał. - Westchnął w końcu czarownik, biorąc się za czytanie. - A ty nie licz, że długo zostaniesz w tym stroju.
- A jakże… później będzie twoja kolej na przynoszenie mi śniadania - mruknęła z przekąsem, pochylając się, by pocałować przywoływacza w usta. - Miłej lektury, będę… jak wrócę - zaszczebiotała wesoło, po czym wyszła na korytarz.

 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline