Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 12-09-2017, 20:50   #91
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Początkowo była gondola, aż do granic zamieszkanej części miasta. Potem były bagna.


Mgliste, błotniste i z gęstą mgłą pokrywającą błotniste jeziorka. Tak jak zapowiedział czarownik. Kot o dziwo radził sobie z nimi dobrze, ale był też lżejszy od czwórki osobników podążających za nim i co chwila zanurzających się w lepkie macki kolejnych bajor. Cuchnęło tu roślinnym rozkładem, oblepiało małymi owadami przyciągniętymi do soli w pocie podróżników. Było ciemno, było strasznie… ale nie było groźnie. Tak jak powiedział Jarvis, w tej akurat okolicy próżno szukać zagrożeń. Grube niczym liany węże, odpełzywały widok pochodni uznając zapewne, że są w okolicy smaczniejsze kąski i łatwiejsze do złapania.
Zanurzanie się w tym krajobrazie pełnym robactwa i wszechobecnego błocka robiło się nieprzyjemne nawet dla Nveryiotha. Owszem czułby się tu cudownie w smoczej skórze, ale podążając jak reszta w ludzkim ciele, odczuwał wszystkie nieprzyjemności związane z mrokiem, gorącem płynącym z góry i zimnem od błota. Tego samego błota, które wydawało się mieć własną świadomość, bo jak wyjaśnić że wciskało się dosłownie we wszelkie zakamarki jego ciała i wnikało pod ubranie?
Chaaya podążając wraz Nverym trochę mniej zwracała uwagę na niedogodności. A to Starzec zamarudził w jej głowie, a to Jarvis szeptał mentalnie plany na wspólną kąpiel po powrocie. Nie miała więc czasu by się przejmować błockiem, tym bardziej że gdzieś tam był bal!
No i mogła się rozkoszować samymi myślami, bądź co bądź Jarvis był kochankiem nieco innym, niż ci których miała. Cieszyło ją to, że potrafił nie przejmować się tym iż ma pragnienia i fantazje niezwiązane z nim. I dziwiło to, co robił z nią. Chaaya była wszak dotąd tawaif dla swoich mężczyzn. Ideałem bardziej, snem niż prawdziwą kobietą. Zawsze piękna, zawsze wesoła, zawsze gotowa na figle.
Zawsze bez skazy codzienności. Jarvis był więc pierwszym mężczyzną który wiedział o jej niedoskonałościach. Dotyk palców czarownika wcierających zakupioną maść w miejsca intymne tancerki, był czuły i delikatny. I oczywiście precyzyjny. A wiedza o tym, że Chaaya jest w sumie tylko zwykłą kobietą, a i słodkim snem w ludzkiej skórze, bynajmniej nie stępiła apetytu. I po zabiegu dokonanym przez maga bardka przeżywała kolejne rozkoszne chwile pełne uwielbienia ze strony kochanka. A teraz wędrując po bagnach mogła poukładać swe myśli i uczucia związane z tym faktem.

Tę monotonną wędrówkę przerwał fakt, że ta nieduża wysepka do której się zbliżali przedzierając przez błoto też się poruszyła. I powoli zaczęła odpływać od nich, by wynurzyć się w końcu brzegu bajora.
Jako olbrzymi ośmiometrowy jaszczur, przypominający bardziej legendarnego bazyliszka niż smoka.
- Nie bójcie się. Nie jest groźny, o ile się go nie zaczepia.- stwierdził czarownik przyglądając się bestii. - Można go nawet spróbować pokarmić.
- Byle nie kotami.- stwierdził Gozreh ironicznie.
- Nie… one jedzą liście z gałęzi drzew i trzciny.- dodał z uśmiechem Jarvis. - Acz nie oznacza to, że dają się udomowić lub pozwalają na sobie jeździć.


Przed nimi wznosiła się twierdza tak starożytna, że wydawała się istnieć od początku świata i tak odmienna od reszty miasta, że wydawała się też z innego świata pochodzić.

Twierdza ta miała być miejscem balu. A on sam miał się wkrótce zacząć. Czwórka podróżników przez bagna nie miała więc zbyt wiele czasu na podziwianie architektury. Pod przywództwem Gozreh udali się do środka, by w cieniu stary okiennic obserwować przedstawienie.
Bardka dostrzegła że nie są jedynymi obserwatorami. Kilka innych osób również przyglądało się za kolumienek obecnie pustej sali pokrytej błotem i kurzem… oraz porośniętej dzikimi pnączami.
Nagle... puste dotąd okna pokryły się kolorowymi witrażami. Brudne ściany pokryte pnączami i grzybem znów stały się olśniewająco gładkie.
Nagle...


… zagrała muzyka.
Pojawiły się wirujące ponad sufitem kule światła o różnych barwach. Niczym tysiące świetlików. A na sali wpierw pojawili się znikąd grajkowie. Potem strażnicy. Potem kolejne barwnie ubrane postacie. Pojawiały się elfy wypełniając olbrzymią salę swą obecnością i głosami. Dziesiątki elfów, każdy ubrany w szaty godne szacha czy kalifa, każdy ozdobiony kamieniami. Każdy swym pięknem przekraczający ludzkie pojmowanie. Nawet przy strażniczkach dumnie stojących przy kolumienkach, bardka czuła się jak brzydkie kaczątko. Tym bardziej że ubłocona i brudna wyglądała jak nieboskie stworzenie. Ale jedno zerknięcie na Jarvisa potrafiło poprawić jej nastrój. W jego oczach widziała, że nadal jest godna pożądania. Jego pożądania. A to wystarczało.
Kolorowy korowód elfów, wypełniał salę pojawiając się wprost z powietrza. Do leniwych tonów muzyki dołączał szmer dziesiątek rozmów toczonych przez nienaturalnie zgrabne istoty.
Do barwnych sylwetek wymieniających się poglądami, dołączyły elfie pary tańczące skomplikowany taniec z nieziemską gracją płynąc niemal przez powietrze. Każdy ich ruch był przemyślany, każdy krok wyliczony z dokładnością. Tak więc grupki tancerzy, wydawały się splatać ze sobą w niezwykle skomplikowany żywy organizm, wijący się wieloręki i wielonogi.
Rozkoszny dla oka i nie do powtórzenia dla ludzi.
~ Tacy idealni, tacy niezwykli, tacy bez skazy… czy to was nie nudzi? Nadmierna perfekcja jest strasznie przewidywalna. Pierwszy taniec zachwyci, ale czemu miałyby kolejne? Są przecież identyczne co do każdego gestu. ~ sarknął Starzec w głowie Chaai.
On mógł sarkać, ale bardka chłonęła to przedstawienie wzrokiem. Choć nie obcy był jej przepych takich bali, choć nie obcy był jej splendor i bogactwo takich przyjęć, to bal elfów bił wszelkie przyjęcia na głowę. I pod względem przepychu i pod względem piękna i… ich oczy się skrzyżowały.
Zobaczyła ją. Tą jasnowłosą alchemiczkę, ubraną jak księżniczka z bajki. Jeszcze piękniejszą niż wtedy na przechadzce z ukochanym. Tu stała bez niego, w grupie innych elfów. Nieco speszona nerwowo odpowiadała na pytania towarzyszących jej dwóch ciemnowłosych młodzianów, którzy olśniewali pięknem urody i bogactwem strojów. Szukała też nerwowo kogoś wzrokiem i dostrzegła… Chaayę. Zaskoczona widokiem bardki uśmiechnęła się do niej ciepło. Coś powiedziała bezgłośnie, a tawaif usłyszała w swej głowie… pieśń? Emocję? To było coś dziwnego. Jakby przesłanie do niej. Pełne nadziei.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 12-09-2017 o 21:22.
abishai jest offline  
Stary 02-10-2017, 19:23   #92
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Chaaya z Nveryiothem płynęła w dziobie gondoli, żywo nad czymś dyskutując. Przynajmniej… tak można było sądzić po ich energicznych gestykulacjach i zmieniających się jak w kalejdoskopie minach. Słowem się jednak nie odezwali. Ani werbalnym, ani tym telepatycznym.
Starzec jeśli się trochę wysilił, a robił to przecież rzadko i bez większego entuzjazmu, oraz przyjrzał dokładniej układom dłoni zielonoskrzydłego, poznałby, iż ten próbuje skomplementować wygląd tancerki, która ustawicznie go poprawiała.
Najwidoczniej młodzik starał się opanować nad wyraz rozbudowany układ „tajnego” języka, który nie był wszak taki tajny, skoro wszyscy na pustyni go dobrze znali i się nim posługiwali.
Na takich to „rozrywkach” upłynęła im podróż z tawerny do terenów zielonych…

W lesie tawaif wyraźnie nosiło. Skakała od kwiatka do kwiatka i, z dokładnością zegarmistrza i cierpliwością szachisty, podziwiała wszelkiego typu krzaczki. Od tych najzwyklejszych, po najdziwniejsze.
Smok tymczasem wzdychał i wizgał, odganiając się od robactwa, które lgnęło do niego jak muchy do miodu. Opóźniająca ich marsz bardka, doprowadzała go tylko do szewskiej pasji, toteż bardzo szybko… wolność dziewczęcia została ukrócona w wyniku założenia na jej nadgarstek obroży ze smyczą w postaci zaciśniętej dłoni białowłosego mężczyzny.
- To są zwykłe jagody! - krzyczał , ciągnąc ją jak niesforne zwierzątko za sobą, a Chaaa usłyszała w głowie szept Jarvisa “To nie są zwykłe jagody”. - To tylko bez! - pieklił się na swoją partnerkę, szarpiąc nią na lewo i prawo. - To jakiś uschły badyl!
Jego krzyki, prośby i karania w żaden sposób nie pomagały. Kobieta jakby się tylko podwójnie zapaliła do sprawdzania wszystkiego co było kolorowe lub ciekawe kształtem, doprowadzając w ten sposób swojego „kata” do apopleksji, a postronnych obserwatorów do napadu śmiechu.

Wkrótce tereny stawały się coraz bardziej bagniste i drobnej Dholiance trudniej było pląsać dookoła swojej kuli u nogi. Szła więc jak na ścięcie za swoim długokrokim towarzyszem posapując cicho, gdyż zwodnicze błocko z każdym krokiem mocniej chwytało ją za stopy.
- Nveryyy… nie pędź tak… nie nadążam. - Chaaya poskarżyła się cicho w tym samym momencie, kiedy prawie nie zgubiła buta, który nie chciał się odessać od podłoża.
Pogryziony przez komary i inne larwy chłopak nie chciał jej słuchać.
- N-Nveeeeryyyy… Nveeery… no Nvery, nooo…
- Oj zamknij się! - Gad nie wytrzymał. - Najpierw ci się przyrody zachciało oglądać, a teraz na nią narzekasz?! - Zmienił jednak szybko ton gdy dostrzegł smutną i ubłoconą twarz Jeźdźczyni. - Może faktycznie szedłem za szybko…
Tawaif tylko na to czekała.
- Nie chce was opóźniać. Ponieś mnie! - Odparła nazbyt radośnie, zupełnie jakby miała to wszystko zaplanowane.
- NIEDOCZEKANIE TWOJE! - Zapieklił się na nowo gad, wiedząc, że padł ofiarą przekrętu.
- Ja mogę ponieść… mnie to nie przeszkadza - zaproponowała z lubieżnym uśmieszkiem Godiva.
A Jarvis tylko spojrzał na nią znacząco. Najwyraźniej nie spodobało mu się, że wtrąca się między “przekomarzania” Chaai i jej smoka.
- Wiedziałam, że zawsz… - Bardka uśmiechnęła się do smoczycy, ale nie dane jej było dokończyć bo wylądowała pod pachą albinosa.
- Zmieniłem jednak zdanie… lekka jesteś i mała - odparł z przekąsem, wpatrując się w niebieskoskrzydłą z wyraźną niechęcią.
- Nie do końca jestem pewna czy o takie noszenie mi chodziło… - Tawaif zadarła głowę i posłała czarownikowi zawadiacki uśmieszek, by z piskiem złapać się pasa swojego nosiciela, który postanowił rzucić nią w błoto.
- Wejdziesz mi na plecy, tylko przysięgam, że jak przyśniesz utopię cię w tym szlamie.
Dziewczyna przystała na taką propozycję i ukontentowana wtuliła się w plecy drakona.

Ruszyli ponownie przez bagna, które coraz bardziej przypominały te z opowieści o nawiedzonych moczarach. Gdzieniegdzie mgła formowała się w dziwaczne kształty, tylko potęgując upiorny krajobraz.
Nveryiothomi to nawet pasowało. Rozglądał się z ciekawością, choć trzeba było przyznać, że marsz z dodatkowym balastem przez, i tak trudny obszar, dawał mu mocno w kość. Wkrótce był przepocony, przemoknięty i ubłocony po sam pas, ale dzielnie trwał w nieprzeniknionej ciszy.
Za to tancerka nie odrywając spojrzenia od swojego kochanka, postanowiła wypytać go na temat jagód.
~ Co to były za owoce? Jadalne? Trujące? Może wracając uzbieram trochę i sprzedam? Albo zrobię z nich coś smacznego?
~ Zapewne znane ci jest opium i jego efekty, prawda? Te jagody są jak opium… tyle, że dla desperatów i biedaków. Efekt jagód jest krótszy, a potem są nieprzyjemne wrażenia po ustaniu pierwotnych doznań. Biegunka i wymioty jednocześnie. Ci którzy używają jagód budzą się często w kałuży własnych odchodów i wymiocin ~ wyjaśnił uprzejmie Jarvis i wspomniał jeszcze ~ sraczkowe jagody. Tak je nazywaliśmy… nie wiem jaka jest właściwa nazwa.
~ Hmmm… ~ Chaaya wyraźnie się zadumała, pocierając policzkiem o łopatkę niosącego ją chłopaka. ~ Czemu byłeś taki nie miły dla Godivy? ~ spytała nagle, całkowicie pomijając temat felernych owoców, choć przez chwilę wyglądało na to, że wpadła na jakiś pomysł ich wykorzystania.
~ Bo trzeba ją nieco utemperować. Nie może tak wtykać nosa w sprawy innych, bo ktoś może spróbować jej ten nos kiedyś uciąć ~ odparł po dłuższej chwili milczenia czarownik. ~ A i nie martw się o nią. Moja krytyka spływa po niej jak woda po kaczce.
~ W tym sęk… ~ skwitowała ze szczerością, ale nie zagłębiała się dyskusję na ten temat. ~ Tooo… kiedy pierwszy raz widziałeś bal? I kto ci o nim opowiedział?
~ Carhito… a on dowiedział się od Geleazara starego kulawego złodzieja. Mój pierwszy bal był… jak miałem trzynaście lat. Mój gang oglądał go odkąd Carhito się o nim dowiedział i odnalazł twierdzę ~ wytłumaczył mężczyzna. ~ To był taki sekret mojego gangu. Mojej rodziny.
~ Czy tooo… są miłe dla ciebie wspomnienia? ~ Dziewczyna spytała po chwili, mrużąc delikatnie oczy, jakby raziło ją światło
~ Które? Bal czy Carhito? ~ zapytał Jarvis zamyślony.
“Skoro się pyta, to jest w tym ukryty haczyk…” Laboni usłużnie wtrąciła się swoim pokrakiwaniem i to w dodatku wyjątkowo blisko uszu czerwonołuskiego. Nawet będąc bez “ciała” nie mogła obejść się bez dokuczania skrzydlatemu.
Sama tawaif długo nie odpowiadała, otwierając szerzej oczy wbrew ich woli i po prostu obserwowała maszerującego kompana z cieniem uśmiechu na ustach.
~ Może… to pomiędzy? Czyli jak razem oglądacie bal?
~ To miłe wspomnienia ~ odparł ciepło przywoływacz, podczas gdy Starzec groził Laboni, że jeśli dalej mu będzie truła za uchem, to wychędoży jej kościsty zadek… bo przecież obiecał nie czynić krzywdy maskom Chaai. A to nie będzie krzywda… hue, hue, hue.
Prawdziwie wznosił się na “wyżyny intrygi”, albo też bagienny krajobraz budził w nim niemiłe skojarzenia, tępiąc przy okazji inwencję. Nawet bardka wiedziała, że czarne smoki kochają bagna.
Nvery potknął się o coś w błocie i mało nie wyrżnął twarzą w ziemię. Stał przez chwilę ciężko dysząc i opanowując nerwy, po czym podrzucając ciałem tancerki jak plecakiem, wznowił swoją wędrówkę.
~ Ciesze się, że mnie tam… prowadzisz. ~ Kamala rzuciła krótkimi podziękowaniami, czując się wyjątkowo zmęczona gęstniejącą atmosferą w jej okolicy… zupełnie jakby powietrze zamieniło się w rozmiękłą glebę, wciągając do siebie każdego, go oddycha.

Na ratunek przybył jej dziwny stwór, którego można było pokarmić… tylko czym?
- Myślicie, że on gada? - Zielony może i odezwał się do liczby mnogiej, ale twarz zwróconą miał w kierunku tylko jednej osoby i był nią mężczyzna w okularach.
- Nie. On nie gada. Rozumne stworzenia w La Rasquelle i okolicy pochodzą zwykle z różnych pęknięć planarnych. Dlatego flumfy gadały. Miejscowa flora i fauna ma zwierzęcy intelekt - wyjaśnił Jarvis przyglądając się stworowi.
Albinos pokiwał głową i wyciągnął zza pasa sztylet z zamiarem poucinania kilku co smaczniejszych liści tataraku. Chaaya automatycznie zadarła głowę i oglądała “korony” drzew.
- Jakbyś mnie posadził na ramionach to może jakieś pączki zerwe… - zaproponowała nieśmiało.
- Zaraz… zobaczymy czy to mu podpasuje… - Chłopak zebrał kilka ostrych trzcin, ale nie wiedział jak podejść do stwora i mu je dać.
- Podsuń mu od strony pyska, zauważy i sam chwyci. One są łakome i leniwe zarazem - poradził mag, podczas gdy Godiva wyraźnie się nudziła. Jeśli bowiem fauna nie była w bojowym nastroju, to nie była godna uwagi smoczycy.
Skrzydlaty zrobił tak jak mu polecono, starał się nie robić zbyt wiele plusku wokół siebie. Ruchy też miał raczej spokojne, choć spojrzenie typowo niecierpliwe i pełne zafascynowania. Sama tancerka również była ciekawa. Wyglądała zza jego pleców jak młoda sówka, która nie jest jednak do końca pewna czy się radować, czy bać.
Potwór zbliżył się powoli, obwąchał… otworzył szeroko paszczę i... capnął zebrane trzciny razem z dłonią, która je trzymała. A choć Nvery poczuł tępe pieńki trzonowców potwora na swej skórze, to gad nie ugryzł jego łapy, tylko, pochłaniając zieleninę obficie obślinił, uwalniając kończynę białowłosego od swej paszczy.
Bardka zapowietrzyła się z przerażenia, a sam młodzik gibnął do tyłu w nagłym szoku, mało nie lądując zadkiem w wodzie i wywołując zduszony chichot Godivy. Oddech od razu mu przyspieszył od adrenaliny, a oczy zapłonęły typowym u smoków pożądaniem.
“CHCĘ TO!” mówiły jego jasne tęczówki, gdy usta wygięły się w szerokim uśmiechu.
- J-jeśli chcesz… daj mu drugą porcję, ale musimy zaraz iść… - Dziewczyna szepnęła mu na ucho, ale gad pokręcił tylko głową i zaczął się wycofywać.
~ Byłoby mi smutno… gdyby nie wziął… no i ta głupia ptica miałaby tylko używanie ~ skwitował kwaśno, pojawiając się w jej umyśle w swojej tradycyjnej miniaturce, która ciekawsko rozglądała się po wspomnieniach tancerki.
Jarvis i Godiva zaś czekali, aż Nvery skończy karmienie zwierzęcia. Także Gozreh czekał chrząkając znacząco. Niczym nauczyciel kaligrafii zerkający na niesforne uczennice.

Wkrótce znowu ruszyli. Zielonołuski jak zwykle milczący, zmagał się z każdym krokiem, delikatnie chybocząc swoim ciałem na boki, gdy próbował odessać swój but od podłoża. Jego partnerka była… również wyjątkowo milcząca, a to dlatego, że zamknęła po jakimś czasie oczy i chyba przysypiała.
Ku jej szczęściu nie mieli już daleko, toteż gdy smok zorientował się, iż tawaif drzemie... błoto nie było już takie głębokie i gęste, gdy wylądowała w nim z pluskiem i cichym piskiem zaskoczenia.
Rozwścieczona bardka nie zdążyła nawet kopnąć w goleń swojego oprawcy, gdy jej wzrok przykuł budynek i w tym momencie zapomniała o całym świecie. Wstając na równe nogi, popląsała bez większego trudu, zostawiając resztę za sobą.
- Iii… tyle jej było… - stwierdził cierpko łuskowaty, ruszając powoli w ślad za dziewczyną, która przez chwilę wyprzedziła idącego na czele Gozreha. Kocur jednak dość szybko zrównał się z nią kroku. A Jarvis i Godiva ruszyli tuż za nią.
Chaai zdecydowanie wystarczyła sama architektura, by popaść w pełnego podziwu zwiedzanie wnętrza. Jej krok był pewny i lekki, gdy przemieszczała się z kąta w kąt.
Nvery zatrzymał się gdzieś pod ścianą, skrzyżował ręce na piersiach i ziewnął przeciągle, czekając jak na stracenie.
Gdy tawaif spostrzegła, że nie jest tutaj sama… speszona zaraz potruchtała pod ramię czarownikowi i łapiąc go za rękę, już nie puszczała.

Wtedy też świat wokoło zaczął się zmieniać… tak jak wtedy na wyprawie na gobliny. Kobieta będąc przygotowaną nie wpadała już w panikę i ciekawsko rozglądała się na boki, wyłapując kolejne kształtujące się widoki elfiego świata.
Serce biło jej jak szalone, a źrenice rozszerzały się i zmniejszały, wychwytując najdrobniejsze szczególiki strojów, kolorów, biżuterii, gestów, tików mimiki, czy ruchów tańca.
Wizje tak piękne, że nawet naburmuszony ropuch, nie mógł jej zniszczyć swoim burczeniem.
~ Zupełnie nie rozumiem dlaczego tak ich nie lubisz… starcom zazwyczaj przyjemnie wspomina się dzieciństwo… ~ syknęła Czerwonemu, ale nie była na niego zła, a jej ton daleki był od sarkazmu.
Ciągnąc kochanka pod jedną z kolumienek, skryła się w zaciszu, obserwując kolejne figury dziesiątek par na parkiecie.
~ Nie ciągnie mnie do błyskotek, które nie tworzą mojego błyszczącego leża. Noszenie kamieni szlachetnych, które nie są nasączone magią to jakichś… dziwaczny obyczaj dwunogów ~ burknął Starzec, podczas gdy Godiva niczym mała dziewczynka ciągle szarpała Jarvisa za rękaw drugiej ręki i pełnym entuzjazmu głosem szeptała.
- Popatrz, popatrz...
Na niej ten bal robił takie samo wrażenie jak na bardce.
~ A próbowałeś kiedyś jakieś nosić? Może by ci się spodobało… ~ drążyła dalej temat, wypatrując różne sylwetki w tłumie. W końcu nie wytrzymała i widząc, że Jarvis aktualnie “toczy” bój z jedną kobietą, powoli puściła jego rękę z zamiarem oddalenia się pod kolejną z kolumienek, gdzie stał długowłosy blondyn w srebrzystozielonym płaszczu i koronie z liści.
Czarownik dostrzegł to, że go puściła… i odprowadzał dziewczynę spojrzeniem, pomiędzy chwilami gdy zmagał się z entuzjastycznymi szeptami smoczycy.
~ Tylko się nie zgub. Albo nie oczaruj zbyt wielu z nich… ciężko będzie potem przegonić tylu twych wielbicieli spod okna naszego pokoju ~ zażartował.
~ Przestań… ~ odparła speszona, oglądając się na ukochanego, przez chwilę obdarzając go ciepłym uśmiechem.
Powinna przy nim stać i szeptać mu do ucha to, co szeptała smoczyca, ale...
Chaaya odwróciła się prędko, by nie było widać grymasu na jej twarzy, po czym dała nura w tłum i znajdując dogodne i osamotnione miejsce z którego widać było większość sali balowej, przycupnęła pod ścianą i kucnęła, opierając twarz na dłoniach.

~ O kant dupy ta cała zabawa… kiedy wracamy? ~ Nvery zamarudził smętnie, tracąc zainteresowanie całym wydarzeniem, zanim się jeszcze w pełni nie rozpoczęło.
Zanim jednak Chaaya zdążyła mu odpowiedzieć, serce zabiło jej mocniej. Dostrzegła ją. Jasnowłosą elfkę, nieśmiałą i nie pasującą. Tą której rozmowy była świadkiem.
~ O Starcze, Starcze! Widzisz ją? ~ zawołała podekscytowana, wstając na równe nogi i wyciągając szyję zza tłumu, by móc się przyglądać znajomej twarzy. ~ Taka piękna…
~ Jak wszystkie te długouche elfki. Tak samo piękna jak każda z nich. Tak samo... jak trzy poprzednie elfki, którymi się zachwycałaś ~ stwierdził sarkastycznym tonem Pradawny. ~ Tak samo idealna i pewnie tak samo nudna.
~ Założę się, że po prostu jej zazdrościsz… ty jako elf wyglądałbyś jak ta pokraka Neron! ~ warknęła obrażona tancerka, tupiąc nogą w zdenerwowaniu.
~ Ja wyglądam i jestem majestatyczny w każdej postaci. Ten twój gadatliwy babiniec potwierdzi to, bo łaskawie objawiłem im się jako człowiek ~ przypomniał Starzec dumnie.
Te jednak milczały jak zaklęte, uznając najwyraźniej, że tak będzie zabawniej…
~ Zapewne… ja pewnie musiałam wtedy spać snem niestrudzonego ~ odparła wodząc spojrzeniem po pięknej sukni i misternie wyplecionej fryzurze blondynki.
~ Pewnie gdybyś tyle nie zachwycała się ich pięknem, to zauważyłabyś oczywiste rysy ~ stwierdził ironicznie gad tonem: “Ja coś wiem, a ty nie.”
~ Heee? Kya? ~ Tawaif wzięła się pod boki, tupiąc stópką o podłogę. Była wyraźnie bojowo nastawiona i skora do potyczek nie tylko słownych. ~ Nie mają żadnych rys bo są nieskazitelni. Przestań im umniejszać.
~ Nie widzisz przy niej jego kochanka? Niech cię to nie dziwi. Nie może do niej podejść, nie może się odezwać. Elfy poszczególnych kast, ras i klanów nie mogą się mieszać. Widzisz je tańczące, ale nie zobaczysz jak jedna grupa miesza się z drugą. Każdy musi się trzymać swoich i obyczaj każe nie oddalać się od pobratymców. Może to wyglądać jak jeden bal, ale jest to kilkanaście bali odbywających się jednocześnie. Takie są starożytne elfy. ~ Prychnął ironicznie smok.
Kamala już się szykowała do kontrataku, ale została zauważona. Obie kobiety przez kilka chwil mierzyły się zaskoczonymi spojrzeniami, zupełnie jakby przeglądały się w lustrze, a później… bardka usłyszała w swojej głowie pieśń. Piękną i… niezrozumiałą.
Dlaczego nieznajoma ją “pocieszała”?
A może źle odbierała jej przekaz?
Zmieszana tancerka cofnęła się w cień i zwróciła do rozmówcy.
~ A na pustyni to może nie jest podobnie? ~ Jej przekaz był jednak bez wyrazu.
~ Nie wiem… Nie byłem na pustyni ~ stwierdził krótko Starzec. Po czym jego myśli zrobiły się złowrogie i jadowite. ~ One też tu są.
~ Co? Kto?! ~ bardka rozejrzała się spłoszona, gubiąc na chwilę “swoją” elfkę z widoku.

Skrzydlaty przejął na moment kontrolę nad ciałem Dholianki, kierując jej spojrzenie na grupę panien w powłóczystych, czarnych szatach, kontrastującą z ich białą skórą i jasnymi włosami.
Przewodziła im…

[media]https://i.pinimg.com/236x/02/68/bd/0268bd985b1edbfd51704eee3d4e7bad.jpg[/media]
...o wyrazistych niebieskich oczach i jedwabistych, śnieżnobiałych włosach, związanych w koński ogon.
~ Arcykapłanka Alvissamara i jej popleczniczki. Oddane sojuszniczki czarnej gadziny i swego plugawego bóstwa ~ wyjaśnił z pogardą Pradawny.
Wola bardki jakby osłabła i kobieta zaczynała popadać w melancholię oraz ogólną nostalgię, wpatrując się w kapłanki w milczeniu. Zielonołuski owinął się wokół szyi posklejanej afirmacji jej umysłu, gładząc pocięty bliznami policzek rozdwojonym i mięciutkim języczkiem.
Chaaya na powrót poczuła się szarą eminencją, tym razem jednak wykraczającą poza granice jej jaźni, bo… również jej ciało pozostawało niezauważone.
~ Są… były. Już nie żyją ~ oznajmiła po chwili, czując wyraźne zmęczenie.
Chciała powiedzieć czerwonoskrzydłemu, by przestał przejmować się przeszłością, ale nie zrobiła tego, gdyż sama nie była lepsza. Z jakiegoś powodu bal przypomniał jej o Ranveerze i o niej, kiedy to oboje na spotkaniach dyplomatycznych mogli tylko na siebie spoglądać ukradkiem, zupełnie jak alchemiczka z medalionem ze swoim czarodziejem.
~ W co smoki wierzą… w jakie życie po śmierci?
~ Jest smoczy panteon… ale tylko nieliczne z nas czczą aktywnie bóstwa ~ wyjaśnił Starzec. ~ Potężne istoty nie dbają o wsparcie pozaplanarnych potęg.
~ To jest TEN moment, kiedy powinieneś udawać miłego, a nie wyrażać swoją opinię… ~ stwierdził młody gad, rozglądając się po umyśle swojej partnerki, nie do końca wiedząc gdzie znajduje się antyczny.
Faktycznie, odpowiedź drakonicznego, jakby jeszcze bardziej dobiła i tak ledwo trzymającą się dziewczynę.
~ Nie jestem tu od pocieszania. Od tego ma swojego samca ~ warknął gniewnie Czerwony, zwijając się bardziej w mentalny kłębek. ~ Potrzyma ją w ramionach i poprzytula… i jej przejdzie.
Tymczasem elfia alchemiczka uśmiechnęła się ciepło patrząc wprost na Chaayę i bawiąc się między palcami medalionem trzymanym w dłoni. Tym samym, który był w posiadaniu tawaif.

“Jesteś stary a głupi!” Laboni ponownie nie wytrzymała i wypowiedziała swoją opinię prosto w ucho Starca.
~ Zgadzam się… ~ przytaknął skwapliwie Nvery, fizycznie ruszając powoli w kierunku tancerki.
“Czyny to nie to samo co słowa… rany zadane mieczem można zagoić, ale ran zadanych słowem nigdy nie cofniesz! Powinieneś dbać o swoje ciało, czyli JEJ ciało. Jesteście jednością. Przestań robić sobie dobrze jej kosztem ty egocentryczny dupku!” Fukała gniewnie wiekowa kobieta, gdy tymczasem jej wnuczka, uśmiechnęła się blado do szpiczastouchej i wyciągnęła spod warstw materiału głowę jednorożca na łańcuszku. Pokazując “towarzyszce”, że go ma przy sobie.
~ Nie jestem z nikim jednością! Jestem jedyny i unikalny i ran zadanych przez moje szpony z pewnością nie wygoisz ~ burknął Starzec gniewnie i prychnął. ~ Jej samiec ją pocieszy, słowami też… po to go brała.

Tancerka zaś nie mogła skupić się całkowicie na kłótni w jej głowie. Blondwłosa piękność przycisnęła bowiem medalion do serca i bardka odruchowo zrobiła to samo… czując radość, miłość do tego jedynego, nadzieję i obawy elfki. Wiedziała, że alchemiczka boi się nadchodzącego konfliktu, który może rozerwać jej świat. Ale widziała też światełko w tunelu, wspólną ucieczkę z ukochanym, gdy ich gildie będą zajęte walką. Oraz nadzieję, że Chaaya jest szczęśliwa.
“Ty ślepy i głupi kaczy zadzie! Ona nie chce pocieszenia od niego tylko od ciebie! Myślisz, że po co z tobą rozmawia? By cię zabawić?!” Kobiecy krzyk brzmiał już bardziej jak krakanie wrony. Kilka masek szeptało coś na przemian, chcąc załagodzić sytuację.
Sama dziewczyna westchnęła ciężko, ściskając wisiorek w dłoni, aż pobielały jej palce. Historia miksturomistrzyni w pewien sposób przypominała jej jej własną, z czasów świetności gdy była tawaif. Ze zgrozą stwierdziła, że nie czeka tej pary szczęśliwy koniec i wygięła usta w smutną podkówkę. Spuściła wzrok na podłogę, cofając się jeszcze bardziej pod ścianę.

~ To co niby chcecie usłyszeć, że jest życie po życiu? To chyba oczywiste, że jest, przecież obecnie chce ono wkroczyć do tego świata. Jest plan piekielny, jest plan demoniczny, a ten jej samiec chce ją zaprowadzić do planów niebiańskich. Są zaświaty. Zadowolona? Nie wiem czym wy się przejmujecie ~ odparł w odpowiedzi Starzec, po czym dodał władczo. ~ A ja tu jestem by odzyskać nowe, potężne ciało, a nie po to, by zabawiać gadkami ludzkie smarkule i ich babski harem pyskatych ptaszków dowodzonych przez zgorzkniałą ropuchę!
Elfka zaś zadrżała, ale posłała tancerce uśmiech i emocję, ciepłą i żarliwą. Emocję, która dała się przetłumaczyć w myśl… “Każda chwila była warta przeżycia.”
Zresztą serce alchemiczki zabiło mocniej, bo zobaczyła swego ukochanego.
A on zobaczył ją.

“Przysięgam! Zabije go! Zabije jak mi Sulejman miły, oby żył wiecznie! Znajde ten zakuty i zniewolony przez demona łeb i zabije!” Laboni była wyraźnie wściekła, zwłaszcza, że słowa Pradawnego wyraźnie zasmuciły Kamalę. Jej umysł pociemniał i zobojętniał, a ona sama się od niego oddaliła, jakby na powrót odgradzając się murem.
Bardka przegoniła łzy w oczach i skupiła się na tej jednej, jedynej pozytywnej myśli “Było warto”. Było warto każdego cierpienia i gdyby mogła cofnąć czas… zrobiłaby to samo.
Zostawiając parę kochanków ich stęsknionym spojrzeniom, potruchtała w cieniu kolumn do Jarvisa, przytulając się do niego znienacka od tyłu.
~ Kutwa gdzie ty jesteś? ~ Nvery zgubił się w jakimś zaułku, gdzie aktualnie były stoły z przekąskami i o w dodatku… słodkimi. Szkoda, że mógł je tylko zobaczyć i powąchać, bo zjeść się nie dało.
Zaś sam czarownik sięgnął dłonią do tyłu i głaszcząc na oślep ciało ukochanej, spytał czule.
- Coś się stało? Wszystko w porządku?
- Stęskniłam się - mruknęła mu między łopatki, po czym chwyciła za dłoń, muskając delikatnie ustami jego zabłocone palce. - Znalazłam naszą parę od medalionu… chcecie zobaczyć?
- Czemu nie… - Uśmiechnął się ciepło mężczyzna, a Godiva zareagowała bardziej entuzjastycznie.
- Chcę ich zobaczyć własnymi oczami.
- Są przy czwartej kolumnie. Chodźcie. - Chaaya trzymając dłoń przywoływacza, pociągnęła go za sobą, gdy tymczasem zielonołuski znalazł się w prawdziwym piekle, śliniąc się do złotych rozetek z bezy, nadziewanych jakimś dziwnym, żółtym kremem.


- Śliiiczniii - zawołała Godiva z podziwem, przyglądając się wskazywanym przez czarownika i bardkę postaciom czarodzieja i alchemiczki, po czym spojrzała na swoich kompanów. - I trochę do was podobni. Może dlatego… coś was łączy z nimi.
Uśmiechnęła się dodając żartobliwym tonem. - Więęęc, widzicie ich w lustrze. Są goli jak wy jesteście nadzy?
- Skąd to pytanie? - zdziwiła się tawaif, dodając z lekkim speszeniem, na samo wspomnienie jej felernego utknięcia w pokoju smoczycy - przecież sama widziałaś.
- Po to żebyś się tak uroczo zarumieniła. Jarvis jest na to za grzeczny… ja nie muszę - odparła wesoło wojowniczka, szczerząc zęby.
- Podoba wam się bal? - spytał ciepło Jarvis.

Dziewczyna prychnęła obruszona, tupiąc nogą i skrywając się za ramieniem ukochanego. Przez chwilę mierzyła skrzydlatą złowrogim spojrzeniem, knującego coś, zwierzątka, być może planując swoją zemstę.
- Niesamowity… przypomina mi trochę te na których sama bywałam… no z wyjątkiem paru… szczegółów - odezwała się w końcu, wpatrując z powrotem w mężczyznę.
- Moglibyście zatańczyć… gdzieś z boku. Szkoda marnować takiej muzyki - stwierdziła entuzjastycznie Niebieska.

- Chcesz zatańczyć, moja śliczna? - zapytał cicho przywoływacz.
Ta zarumieniła się, uciekając spojrzeniem gdzieś na drugi kraniec sali i szepnęła cichutko, że nie za bardzo umie tańczyć tańce towarzyskie, a już z pewnością takie jak te tutaj.
- Ale jesteś zwinna jak wiewióreczka, na pewno bardziej niż ja - skwitowała z uśmiechem i upartością skrzydlata. - Poradzisz sobie lepiej niż moja skromna osóbka.
Jarvis przytulił bardkę do siebie. - Jeśli nie masz ochoty, to przycupniemy gdzieś w kącie i skorzystamy z zapasów, które Godiva zabrała w tajemnicy przed wszystkimi.
- Nie w tajemnicy. Tylko nie rozgłaszałam tego, bo mogły być zjedzone podczas przeprawy przez bagna. - Prychnęła.
Kamala pociągnęła kochanka na parkiet. Jak mogłaby nie skorzystać z propozycji zatańczenia z nim? Gdy jednak stali się bardziej odsłonięci, tawaif jeszcze bardziej się zawstydziła. Co innego zaciszna alkowa, co innego taniec z inną kobietą, czy choćby nauka u Janusa, a co innego bal… nawet jeśli nikt z bawiących się, nie jest w stanie ich dostrzec… no prawie każdy.
Spuszczając wzrok, kobieta dygnęła grzecznie.
Co spotkało się z głębokim skłonem mężczyzny. Następnie mag podał dziewczynie dłonie.
~ Tylko bądź dla mnie wyrozumiała. ~ Rzekł telepatycznie.
~ A ty dla mnie ~ odpowiedziała z pełnym uczucia spojrzeniem, przyjmując jego zaproszenie.

Zaczęli tańczyć, może nie z taką gracją jak otaczające ich elfy w kolorowych strojach, ale radzili sobie. Oczywiście bardka była pod tym względem w o wiele lepszej sytuacji niż sam czarownik. Poruszała się ze znacznie większą gracją i lepiej wyczuwała rytm. Niemniej Jarvis radził sobie lepiej niż Godiva. A poza tym… byli razem, czy liczyło się coś więcej?
~ O… znalazłem cie… ~ Nveryioth brzmiał jakby przegrał całe swoje życie na loterii. Stał kilka metrów od skrzydlatej, która obserwowała parę kochanków. Wyglądał… jakby faktycznie przegrał owe życie, trzymając się ze zbolałą miną za brzuch.
Chaaya jednak nie zwracała na niego uwagi, zbyt mocno pochłonięta tą wspaniałą chwilą. Nawet jeśli wprawne oko mogło uznać ich podrygi za spazmy konającej ryby na mieliźnie, to ona i tak chciałaby móc tak przetańczyć swoje życie z przywoływaczem. Trzymać jego dłonie w swoich, oraz zatapiać się we wzajemnych spojrzeniach. Nic więcej nie potrzebowała do szczęścia.
Jarvis spoglądając na Kamalęsundari uśmiechał się ciepło i z miłością. Jakby miał podobne do niej myśli.

- Jak tak na nich patrze… to czuje, że się starzeje… - stwierdził zgryźliwie zielonołuski.
- Taaa… raczej kwaśniejesz. Jeszcze trochę a będzie z ciebie można zrobić ocet - wtrąciła się Godiva, obserwując tańczącą parkę, jak i elfy dookoła nich. - A i ów bal się powtarza co roku, więc się przyzwyczajaj.
- Nie będziemy tu za rok… jak se chcesz to se tu siedź… my będziemy zwiedzać świat - odparł wyjątkowo pewnie, krzyżując ręce na piersi. - To miasto jest nudne… - Nudne… bo nie było pełne łażącej zgnilizny.
- Zobaczymy… za rok - odparła z wesołym uśmiechem samica. - Gdzie będziesz ty, gdzie ona… -
Splotła ramiona razem. - Zresztą, jak tam się spełnią te mroczne przepowiednie, to za rok nie będzie świata do zwiedzania.
- Pf… mówisz tak jakbyś znała Chaayę lepiej odemnie - obruszył się, ale był nawet tym stwierdzeniem rozbawiony. - Ale tak… przyjemnie by było zobaczyć twoją zawiedzioną minę, niestety będziemy daleko… pewnie na pustyni. - Na temat kwestii końca świata, gad nie potrafił się wypowiedzieć, bo i nie zgłębiał jakoś dokładniej tego tematu.
- Marzenie ściętej głowy. Na razie to ja mam okazję oglądać jak kwasisz się niczym ogórek. - Smoczyca wyszczerzyła w uśmiechu zęby.
- Bardzo dobrze… zajmuj się mną - uciął dyskusję ukontentowany czymś gad.
- Niestety nie jesteś dość ciekawy. - Wzruszyła ramionami Godiva.

Łuskowaty pozwolił, by para zatańczyła jeszcze dwa utwory, po czym niecierpliwie klasnął w dłonie i zawołał.
- Ej… papużki nierozłączki… zaraz nas druga noc zastanie!
~ Bal i tak niedługo się skończy ~ stwierdził telepatycznie czarownik, powiadamiając bardkę.
~ To może… wracamy? ~ Spytała zwalniając trochę tempa.
~ Możemy już wrócić ~ zgodził się z nią.
Chaaya z ciężkim sercem zatrzymała się i dygnęła partnerowi dziękując mu za taniec.
- Było mi bardzo miło - odparła nieco zamyślona i chyba zmęczona, po czym wyciągnęła dłoń z zamiarem pochwycenia ręki przywoływacza.
- Cała przyjemność po mej stronie madame. - Odparł Jarvis, kłaniając się sztywno, niczym bocian i całując dłoń kochanki, po czym złapał ją i ruszyli ku smokom przyczajonym w cieniu kolumny.
- No i jak wam się podobał bal? - zapytał w końcu mężczyzna przyglądając się całej trójce.
Tawaif nie wiedziała jak się zachować, więc tylko spłonęła rumieńcem uciekając wzrokiem gdzieś na neutralne tereny. Dłoń partnera trzymała jednak pewnie, sądząc po uścisku, lub może… po prostu mocno się denerwowała.
- Nuda. - Nvery wywrócił cierpiętniczo oczami. - I Starzec też twierdzi, że gorzej być nie mogło…
Bardka nie odpowiedziała błądząc wzrokiem po ścianie.
- Po prostu nie potrafisz docenić piękna, nawet jeśli wciśnie ci się przed pysk - mruknęła ironicznie Godiva.
- Ty się lepiej przymknij bo dość już popsułaś dzisiejszy wieczór swoim ględzeniem. - Odparował butnie gad.
- Nawet nie wiesz jak to słodko brzmi w moich uszach. - Uśmiechnęła się sadystycznie Niebieska.
- Tak zdecydowanie… czas na nas. - Wykrzywił się ironicznie Jarvis i rzekł z wyczekiwaniem - Gozreh…
- Tak, tak… już się rozejrzałem. Możemy wracać - stwierdził kocur, wyłaniając się z cieni. - Za mną.

Zielonołuski uśmiechnął się lisio jakby tylko czekał na taką odpowiedź, po czym czekając, aż para Smoczych Jeźdźców go wyminie, mruknął do swojej “wygadanej” kompanki. - To nie mnie popsułaś wieczór. - Po czym przyspieszył kroku, trajkocząc tancerce nad uchem. - Na kolejną, darmową przejażdżkę na moich plecach nie licz… Znowu zaśniesz i tylko będe ci zazdrościć.
- I tak na nią nie liczyłam… - burknęła w zrezygnowaniu bardka, wzruszając ramionami, a chłopak ukontentowany splótł ręce za głową.
- Ja się nie zmęczyłam - stwierdziła z uśmiechem Godiva, nie przejmując się słowami Nveryiotha. Być może nawet w nie nie wierząc.
- Pójdę sama - odparła dziewczyna, korzystając z ostatnich chwil na podziwianie elfiego splendoru.

 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 02-10-2017, 19:24   #93
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Bal się skończył. Wróciła bagienna proza i przedzieranie się przez błoto i chmary nienażartych komarów. Było teraz trudniej, bo byli bardziej zmęczeni i nie motywowała ich chęć zobaczenia widowiska. Nic więc dziwnego, że poruszali się dość powoli. Właściwie nie spodziewali się niczego ciekawego po tej podróży. Marzyli o łóżku i wannie.
Nagle głośny wrzask przeszył okolicę. Wrzask przerażenia...
Wrzask kobiecy.
Gozreh zwinnie i szybko ruszył w tamtym kierunku, a białowłosy młodzieniec wywrócił tylko oczami. Chyba nie miał zamiaru przejmować się jakimś pojedynczym krzykiem. Przystanął, korzystając z okazji, i odczepił kilka pijawek pełzających mu po nogawkach, które wrzucił do sakiewki.
Tancerka również nie wyglądała na chętną do zmiany obranego kursu, ale popatrzyła na czarownika, czekając na jego decyzje.
Na bagnach była pierwszy raz w życiu i nie wiedziała jakie istoty ją zamieszkują, na pustyni jednak nikt krzykiem by się nie przejmował… bo nigdy nie należał on do rzeczywistego człowieka.
- Chodźmy to sprawdzić - stwierdził Jarvis z lekkim uśmiechem, ledwie zdążąjąc przez Godivą, która z włócznią w dłoniach i szerokim uśmiechem na twarzy już podążała za chowańcem.
Nadzieja na walkę z pewnością była główną motywacją smoczycy.

- Nawet palcem nie kiwnę jeśli to nie wampir… - burknął gniewnie skrzydlaty, zrównując się z milczącą bardką, która tylko wygięła wargi bez wyrazu.
- Nie wzięłam ze sobą łuku… już widzę jak w tym błocie walczę mieczem… - skwitowała nazbyt kwaśnie, co tylko uradowało jej zielonego towarzysza.
- Wspieraj ją z tylnego szeregu. To i tak pewnie będzie walka Godivy. My ją tylko będziemy osłaniać - odezwał się przywoływacz, szykując swój pistolet dubeltowy. Broń w której się lubował.

Gdy dotarli na miejsce, Jarvis zamarł zaskoczony tym co zobaczył.
- Nie... to niemożliwe - szepnął cicho.
Skrzydlata zaś już “szarżowała” w błocku na stwora pochylającego się nad ciężko poranionym mężczyzną, który z pewnością próbował bronić przed bestią przerażonej kobiety.


[media]http://karzoug.info/srd/monsters/P/images/Peryton.png[/media]
Bestią... składającą się z różnych, zwierzęcych fragmentów w jedną dziwaczną kombinację.

Chaaya rozpoczęła swoją bojową pieśń, inspirując, słuchaczy wokoło, do walki. Zrezygnowała ze zbliżania się do potwora, ale wyciągnęła swój miecz z pochwy.
Nvery wyszarpnął jeden ze sztyletów, po czym dotarło do niego, że to co chce zrobić jest bez sensu i po prostu przystanął obok swojej kompanki.
Rycząca głośno Godiva, zaatakowała stwora podrywającego się do lotu. Zapewne nie spodziewał się, że go dosięgnie swą włócznią. A jednak… smoczyca dużo nauczyła się od swej mentorki, wzbijając się do skoku i z impetem wbijając ostrze w bok skrzydlatego stworzenia. Uderzenie było na tyle silne, że popchnęło potwora, skowyczącego z bólu i zaskoczenia, w błoto.
- Rogi są jego najgroźniejszą bronią… nie pozwól wzbić się mu do lotu! Zyska przewagę! - krzyczał przywoływacz, sięgając po swą magię, podczas gdy Gozreh schował się za Nveryiothem.
Pod wpływem magii swojego partnera wojowniczka zaczęła się poruszać nieco szybciej.

Zielonołuski porozumiewając się z tancerką, wyjął zza jej pasa magiczne ostrze ze wschodu, po czym warząc je chwile w dłoni, zamachnął się i rzucił nim w himeropodobne stworzenie.
Rogacz próbował wzlecieć w górę, akurat wtedy i ów ciężki żelazny grot, wbił mu się skrzydło, uniemożliwiając poderwanie się do się lotu. Zaatakował więc smoczycę masywnym porożem, chybiając o kilkanaście centymetrów, jednakże, zahaczył kopytem o twarz walczącej, rozkwaszając jej nos i sprawiając, że odsunęła się od kreatury zraniona i wściekła.
- Godiva… nie! - zawołał Jarvis, powstrzymując ją… przed tym co planowała. Niemniej tę furię przelała w ciosy, przeszywające ciało przeciwnika na wylot i rozrywające jego bok…
Gorąca posoka płynęła szerokim strumieniem, a potwór wiedział, że musi się ratować ucieczką.
Przywoływacz trzymał go na celowniku swej broni i strzelił… raniąc drugie skrzydło kulą i kwasem.
Wtedy Neron zawarczał w obcym dialekcie, przywoływając z powrotem do swej ręki ostrze, tymczasem Chaaya starała się zyskać na czasie i aktywowała swój miecz, chropowatym smoczym, krzycząc donośne - mav’raha! - i przerywając w ten sposób swoją inkantację.
Głośny ryk smoka przetoczył się przez “pole bitwy”, wywołując panikę u poranionej bestii. Teraz już nie mogła zdobyć się na atak, a niezdarne próby ucieczki skończyły się dla niego katastrofalnie...
Niebieskołuska rzuciła się na przerażoną istotę, okrążając ją i odcinając drogę odwrotu.
Zaatakowała włócznią - po raz ostatni. Pierwszy cios okazał się chybiony, lecz powrót broni, przebił krtań i zakończył żywot potwora.

Nieznajoma kobieta rzuciła się z płaczem ratować swego obrońcę, który stracił sporo krwi i był już dość blady na obliczu.
Tancerka pospieszyła mu z pomocą, przedzierając się przez chaszcze i chowając po drodze broń. Potężny ryk jeszcze przez jakiś czas odbijał się w jej umyśle echem, napawając ją szacunkiem i trwogą, wobec antycznej bestii, do której ów głos należał.
- Pozwolicie, że spróbuje magią zatrzymać krwawienie - zwróciła się do obojga.
- Tak. Oczywiście - zgodziła się gorliwie mieszczanka, robiąc miejsce bardce. - Nie wiem jak mam dziękować. Gdyby nie wy, ten latający upiór by nas zabił.
Tymczasem Godiva rozładowywała swój gniew raz, po raz, dźgając zwłoki potwora. Jarvis też zajął się truchłem… ale przyglądając mu się bardziej analitycznie. Było coś w bestii, co go zaniepokoiło.
Tę zagadkę mógłby pomóc rozwiązać Gozreh, który akurat przycupnął w okolicy bardki.
Chaaya zaczęła nucić melancholijną kołysankę, zatamowując krwotok i zasklepiając nieco ranę na ciele poharatanego.
- Byliście na balu? - spytała, chcąc trochę uspokoić parę nieznajomych, którzy chyba nie nawykli do tego typu spotkań, przy okazji przyglądając się reszcie obrażeń, oceniając czy mężczyzna potrzebuje jeszcze pomocy z jej strony.
- Tak. Garsten obiecał magiczną noc. Bal rzeczywiście był magiczny, ale ta magia po nim... Co to wogóle był za stwór? - jęknęła kobieta.
- To był peryton. I nie powinno tu go być. Nie powinno go być w ogóle - wyjaśnił uprzejmie kocur, a tancerka stwierdziła, że najpoważniejsze urazy zostały uleczone. Reszta wymagała odpoczynku i porządnych posiłków.
- Wszystko dobrze się skończyło… będzie żyć - odparła pocieszająco tawaif, oglądając się na chowańca. - A ty co tu robisz? Przed chwilą pilnowałeś Nerona… - Wstała oglądając się na porąbane truchło. - Dlaczego nie powinno? Co z nim nie tak?
- Jestem tam, gdzie jestem najbardziej użyteczny. A co perytonów. One się zwykle nie rodzą… one są… tworzone, choć nie są konstruktami. A właściwie… to były tworzone kiedyś - wyjaśnił czworonóg i zerkając na Jarvisa dodał - a mój… szef właśnie próbuje odkryć, kto stworzył tego.

Może i czarownik próbował, ale Godiva wolała próbować urwać rogi z jego czaszki. Albo w ramach zemsty, albo na trofeum.

- Jak masz na imię pani? Gdzie cię można znaleźć? - zapytała kobieta z wyraźną ulgą. - Chciałabym się odwdzięczyć jakimś darem, choćby samym datkiem pieniężnym. Szlachetne czyny powinny być nagradzane.
- Coś jak zombie? - zagaił kota ciekawsko Nvery, oddając Chaai broń.
- A… nie, nie trzeba… - Zakłopotała się Dholianka, dodając cicho. - Paro na mnie wołają...
- Nie wstydź się siostrzyczko, to nic złego dostać od kogoś zapłatę… - Gad uśmiechnął się wyjątkowo miło.
- Nie. Bardziej jak cielesne golemy. Zombie to… - Zamyślił się Gozreh. - ...to prostackie konstrukcje. Nie wymagają wielu przygotowań, tylko nasączenia zwłok negatywną energią. Perytony są… składane w pewien sposób.
- A… szkoda. - Wzruszył ramionami młodzik, a jego “siostra” czmychnęła do niebieskołuskiej z zamiarem jej uleczenia.
- Ja mu dam niszczyć takie piękne oblicze - burknęła gadzina, powoli dochodząc do siebie i uśmiechając się wesoło na widok bardki.
Przesadzała. Może i polało się sporo krwi, ale obrażenia nie były, aż tak, olbrzymie. Nic, czego jedna lecznicza pieśń nie wyleczy do końca.
- Potraktuj to jako rany wojenne… - odparła tawaif, nucąc leczniczą inkantację. - No… i nos jak nowy.
- Dziękuję - odparła z uśmiechem smoczyca. - Byliśmy na balu, pokonaliśmy potwora, bohatersko uratowaliśmy życie innych. Jak dla mnie to bardzo udana noc.
Tancerka kiwnęła głową.

- Tooo… ja może wezmę go - wskazał palcem na byłego rannego - na plecy i wracajmy do miasta zanim nas komary zeżrą co? - spytał Nveryioth, zabijając kolejnego krwiopijcę na swoim czole.
- Tak… możemy wracać - zgodził się czarownik, wstając od trupa, któremu smoczyca oderwała rogi. - Możemy?
To pytanie skierował do bardki.
Albinos pomógł wstać Garstenowi, po czym zgarnął go na plecy. Kuśtykając wracałby pewnie ze trzy dni.
Chaaya popatrzyła na przywoływacza nie do końca rozumiejąc co się dzieje dookoła.
- Nooo… tak, wracajmy… - dodała po chwili i ponownie ruszyli przez bagna. Po drodze kobieta o imieniu Maribel i będąca bratanicą kupca tkanin, wylewnie dziękowała za pomoc jeszcze kilka razy i opowiadała o tym nieszczęsnych, dla nich przynajmniej, wypadzie do okrytego tajemnicą miejsca. Nie wiedziała skąd jej narzeczony o nim słyszał, ale też uważała to za romantyczny gest z jego strony. Bo dziś są jej urodziny.
Dotarli w końcu do granic zamieszkałego miasta i pożegnali pechową parę, sami biorąc inną gondolę, w której to mogli dać odpocząć nogom.
“Duet” z pustyni, ponownie usiadł obok siebie. Zielonołuski był zmęczony i nieskory nawet do podziwiania widoków. Garbiąc się na ławeczce, drapał się po licznych ugryzieniach. Dholianka kiwała się na boki, chyba przysypiając, bo co jakiś czas podrywała się jakby w obawie wypadnięcia przez burtę.
Godiva podobnie czyniła, ziewając głośno, owinęła się ciałem wokół włóczni i starała się nie zasnąć. Jedynie Jarvis siedział spokojnie i bez śladów zmęczenia. Zadumany nad czymś wyraźnie.

W końcu dotarli do karczmy i rozdzielili się idąc do pokojów.
- Do mnie nie wchodzić, nie pukać, nie odzywać się. Odsypiać będę i dosłownie ugryzę każdego kto zakłóci mój spokój - rzekła pół żartem pół serio smoczyca przed wejściem do swojego lokum.
Nvery klepnął w ramię swoją partnerkę, mijając ją po drodze do swojego. Chaaya nie bawiąc się w kurtuazję, weszła do własnej sypialni i od progu zaczęła ściągać mokre i ubłocone ubranie, które lepiło się do jej pogryzionego ciała.
Jarvis zamknął za nimi drzwi i spytał cicho.
- Dobrze się bawiłaś?
Po czym też zabrał się za ściąganie z siebie ubrań.
- Oj tak… było bardzo przyjemnie, nieco nostalgicznie… tylko to błoto... Wszystko popsuło - stwierdziła nieco lakonicznie, pochylając się nad wanną i uruchamiając jej napełnianie się wodą.
- Kiedy byłem małym smarkiem, błoto nie było takim problemem jak teraz. - Zaśmiał się cicho czarownik. - Co prawda też było go tak dużo, ale nie musiałem się nim przejmować.
- Chcesz mi powiedzieć, że się starzeję? - spytała z udawanym oburzeniem dziewczyna, oglądając się przez ramię na kochanka. - Chodź umyje ci nogi i plecy…
- Raczej, że ja zrobiłem się miękki. Przedtem bym się nie przejmował, że cały jestem w błocie - stwierdzil z uśmiechem mag, podchodząc nagi do wanny i zerkając to na bardkę, to na dolne partie swego ciała. - Cóż.. przynajmniej w ważnych obszarach nadal jestem twardy.
- Tam się sam umyjesz - odparła z przekąsem tawaif, wchodząc do wody. - Usiądź prosze na brzegu i przełóż nogi. Pogryzyły cię komary?
- Trochę… - Zastanowił się przywoływacz, siadając na brzegu wanny tak jak prosiła. Przyjrzał się swoim ramionom i rękom. - Ale gdy się wychowujesz w mieście wśród bagien i namorzyn nie zwracasz na takie detale uwagi.
- U mnie nigdy ich nie było… ale jak wyruszałam w delegacje do krajów ościennych, czasem widziałam chmarki tych robaczków na które polowały jaskółki - wspomniała tancerka, myjąc i masując z czułością stopy mężczyźnie. - Ale te tutaj… to prawdziwe wampiry. - Zaśmiała się cicho. - Nie sądziłam, że to w ogóle możliwe, by było ich tak dużo.
- W głębi bagien jest jeszcze gorzej. - Zaśmiał się cicho Jarvis, poddając jej zabiegom. - Tam są bowiem żądlaki. Komary wielkości kurczaków. Ale tam w głębi bagien, gdzie one mieszkają… nie ma już w ogóle ruin miasta, więc tylko traperzy i myśliwi się tam zapuszczają.
- Chyba bym umarła na taki widok… - stwierdziła, zamyślając się na chwilę, po czym wstała. - Usiądź umyję ci plecy. - Sama wyszła z wody i stanęła przy brzegu.

- To stworzenie z rogami… zaniepokoiłeś się na jego widok. Czy jego tworzenie jest aż tak niespotykane i niepożądane? - Bardka usiadła na kolanach i wyciągając jakieś specyfiki ze swoich kosmetyków, namaściła nimi swoje ręce. - Gozreh mówił… Och! Gozreh! Nie odesłałeś go chyba? Zapomniałam mu zrobić czekoladę. - Przypomniała sobie nagle.
- Kąpie się w kanale, a potem pewnie będzie łaził po budynku podglądając sąsiadów dla zabicia czasu. Gozreh nie musi spać ani jeść. Co prawda może jeść i smakować rzeczy… ale nie odczuwa głodu ni zmęczenia - wyjaśnił czarownik grzecznie siedząc. - A Perytony. One są hodowane. Magiczno-alchemicznymi esencjami odpowiednich bestii nasącza się jajo gryfa lub podobnego stwora… na przykład wywerna i sprawia, że z takich zmodyfikowanych jaj, wykluwają się idealni łowcy i tropiciele... I strażnicy. Kosztowne są esencje i machiny, potrzebne do tworzenia takich stworów, ale i tak tańsze od potężniejszych golemów. A... większość golemów jest ociężała, no a… perytony są tak sprytne jak ludzie.
- Ojej… czyli komuś pewnie uciekł. - Chaaya wydawała się być zmartwiona faktem, że zniszczyła komuś jego ciężką pracę. Przysunęła się bliżej i ucałowała kochanka w kark, przytulając się do niego i oplatając rękoma za szyję.
- Nie martw się tym. Ci którzy hodują perytony… nie są miłymi typkami - odparł ciepło mag, sięgając do tyłu i głaszcząc tancerkę po włosach. - Ten, którego ubiliśmy, na pewno komuś uciekł. A ja… domyślam się komu. I to mnie martwi. Myślałem, że zniszczyłem tę hodowlę. Najwyraźniej nie do końca.
Zamilkł przez chwilę wyraźnie coś rozważając. - Mogę umyć ci plecy. Nóg niestety nie… to strefa ryzyka. Może mnie za bardzo kusić, by spoglądać wyżej… a przyda nam się odpoczynek.
- Daj spokój… dość już się dziś napracowałeś, należy ci się chwila relaksu. - Bardka wstała i obeszła wannę, by stanąć w jej nogach, obserwując Jarvisa moczącego się w jej środku. Weszła po chwili do wody i po kilku kalkulacjach wpasowała się w ramiona mężczyzny, przytulając się do niego.
- Jesteś słodką pokusą. - Westchnął cicho czarownik, obejmując dłońmi pośladki dziewczyny i przyciskając tulącą się do niego bardkę. Pocałował delikatnie jej usta… bardzo delikatnie, muskając je niczym skrzydełko motyla. - Naprawdę trudno się tobie oprzeć - wymruczał i uśmiechnął ciepło.
- Co zamierzasz robić jutro… a właściwie dziś? Dartun obiecał nowe wieści zdobyć i więcej na temat roboty. Ale nie musimy dziś mu zawracać głowy. - Zamyślił się opierając swoje czoło o jej.
- Nigdzie się nie wybieram, więc… odpocznij dzisiaj - mruknęła mu w cicho, gładząc policzkiem po barku. - Teraz mamy przerwę - odparła nieco sennie, najwyraźniej ciepła woda działała na nią jak puchata kołdra, a ciało ukochanego jak miękki materac.
- Nie mam za dużo planów… przez rum zapomniałam się spytać Axamandera o dwie sprawy, ale w sumie mogę zapytać o nie i Dartuna… tylko pić nie mogę. - Ziewnęła cicho, przymykając oczy. - Chciałam sprawdzić karczmy.... bo zapisuję się do kółka… naukowego, a… i jest jeszcze taka kobieta, ale nie pamiętam jak się nazywa.
Przywoływacz nic nie odpowiedział, tylko głaskał ją po plecach i pośladkach, najwyraźniej czekając aż zaśnie. Od czasu, do czasu docierał do jej uszu cichy szept : “Kocham cię Kamalo.”
Wkrótce oddech kobiety stał się płytszy i miarowy, zdradzając, iż znalazła się już w świecie snu.


Poranek przypomniał jej o życzeniu wyszeptanym w ciemnej piwnicy. Życzeniu, które wypowiedziała z pomocą kochanka. Otulona jego ciałem, niczym drugą kołderką, i słysząc jego równomierny oddech, wiedziała, że się spełnia. Jarvis spał, przytulając ją zaborczo do siebie.
A przez okna ich pokoju… cóż… promienie słońca nie wpadały, ale było dość jasno… więc i zapewne dość późno.
Bardka odegnała zaspanie, wycierając napuchnięte oczy w ciepły tors czarownika. Nie wierciła się za mocno, by nie zbudzić go przypadkiem. Dzień może i dawno się rozpoczął, ale ani jej, ani jemu nigdzie nie było śpieszno, a pokusa słodkiego lenistwa w pieleszach, była nader nęcąca… zwłaszcza po wczorajszych wyczynach na bagnach.
Nveryioth był... w pracy. Chaaya nie wiedziała jak skrzydlatemu udało się obudzić, ale nie wyczuwała jego obecności w pokoju obok, więc… cud musiał się zdarzyć, albo gad po prostu nie poszedł spać.
Obejmując nieśmiało w pasie miłość swojego nowego życia, dziewczyna przymknęła oczy, pogrążając się we własnych myślach i rachunkach sumienia.
Mężczyzna obok rozkoszował się snem i jej obecnością najwyraźniej, bo czasem tulił tancerkę mocniej do siebie.
Samej dziewczynie po jakimś czasie rozmyślania przerwał cichy szelest i cień, na moment, przesłaniający światło wpadające przez okno. Coś weszło do ich pokoju. I to coś zaraz wślizgnęło się pod ich łóżko.

- Okno zamknąłeś..? Stary zboczeńcu - szepnęła teatralnym szeptem kobieta, otulając kochanka szczelniej nakryciem.
- Oczywiście… - Rozległy się spod łóżka słowa wypowiadane ironicznym tonem. - …i wypraszam sobie tą uwagę. Doprawdy, skąd pomysł, że ludzkie figle mogą ekscytować kota?
- Ja już swoje wiem - przedrzeźniała go bardka, uśmiechając pod nosem. - Łapy wytarłeś?
- Tak, tak… a skoro cię tak obchodzą moje gusta, to zapuście futerka i ogony, a potem… zostawiajcie jakieś przekąski. Co to za przedstawienia bez przekąsek? - zapytał sceptycznym tonem Gozreh, jakby nic nie mogło wytrącić go z jego stoickiego podejścia do świata.
- Pyskaty z ciebie koteczek, aż mnie kusi, by nie dać ci prezentu… - odparła filuternie tawaif. - Wypoczywaj… - dodała po chwili ciszej, wtulając policzek w pierś przywoływacza.
- Nie stworzono mnie na wzorzec psa, więc nie zniżę się do żebrania, jeśli o to ci chodzi - stwierdził chowaniec. - Poza tym… merdanie ogonem jest takie… dziecinne.
- Wystarczy byś był bardziej miły… i nie musisz merdać ogonem, a swoją brodą - oświadczyła mu uprzejmie, wyraźnie skonsternowana i jednocześnie rozbawiona kierunkiem w którym zmierzało to zwykłe przekomarzanie się.
- Nie zamierzam dostosowywać się do świata. Jestem unikalny. To świat winien dostosować się do mnie - wymruczał kocur tonem, który mógłby być ironiczny, więc trudno było zgadnąć czy mówi serio, czy tylko żartuje.

- No i proszę, wyszło szydło z worka. - Chaaya nie mogła się powstrzymać przed dalszą przekomarzanką, po chwili uderzając w cierpiętniczy ton. - Otaczają mnie sami maniacy wydumanego ego… i co ja biedna mam począć? Może powinnam wejść pod łóżko i wytargać cie za te kocie uszka. Od razu inaczej byś zaczął miauczeć.
- I teraz mówisz moimi fantazjami - odpowiedział Gozreh, śmiejąc się cicho pod pryczą. - Acz nie gwarantuję, że twoja metoda zmieni mój sposób wypowiadania się.
Wystawił jednakże końcówkę macki, która wynurzyła się spod łóżka niczym nieduży wąż.
- Daj się wciągnąć. - Dodał tonem “wielkiego, mrocznego demona”.
- Pfi, niezła próba, ale musisz się bardziej wysilić, jeśli chcesz przetestować moje zwinne rączki - odbiła piłeczkę, gładząc delikatnie czarownika po barku. Było jej za dobrze, tu, w tym miejscu, obok śpiącego mężczyzny, którego z każdym dniem pokochiwała na nowo. - Następnym razem jak zaczniesz bajerować panienki, zwróć uwagę gdzie je zapraszasz… zakurzona podłoga pod skrzypiącym łóżkiem nie brzmi zbyt… kusząco na małe co nieco.
- Żadna kotka nie narzekała. Chyba... - Czworonóg brzmiał jakby się zadumał, po czym rzekł ironicznie. - …z drugiej strony, nie rozumiem miauczenia kotek. Więc kto je tam wie.
- Znasz tylko wspólny? - zaciekawiła się bardka.
- Jeszcze parę innych. Tych samych co Jarvis. Kociego nie - wyjaśnił kocur i westchnął cicho. - A szkoda, bo my koty tworzymy piękną poezję do księżyca, której niestety nie mogę przetłumaczyć, gdyż jej nie mogę rozszyfrować.
Tancerka była ciekawa jakie języki zna przywoływacz, nigdy się niemi nie chwalił. Chciała więc podpytać kocura, ale ten szybko odwrócił jej uwagę kocim.
- To w takim razie skąd wiesz, że ta poezja jest piękna?
- Miau Miau Miau Miau Miau… - wyrecytował Gozreh, po czym dodał zamyślonym tonem - jest w tym jakaś melodia, jakieś ukryte piękno nieprawdaż?
Nieprawda… chowaniec najwyraźniej lubował się byciu ekscentrycznym.

Dholianka zacisnęła zęby, powstrzymując się od śmiechu. Chwilę nie odpowiadała, wyraźnie gimnastykując się na materacu i oswobadzając się od ramion kochanka.
W końcu spuściła głowę na podłogę, zaglądając pod łóżko.
- Ty chyba naprawdę chcesz się doigrać… - mruknęła rozbawiona, wypatrując cienistego swtora.
- Obiecujesz i obiecujesz… - Widziała tylko jego ślepia i zęby rozciągnięte w szerokim uśmiechu.

[media]http://38.media.tumblr.com/6223d2293cdca61380f84cb9b1b1518d/tumblr_nfvj4p3HJU1tpdcs9o1_250.gif[/media]

Był niekoci… jeśli chodzi o mimikę, jego pysk bardziej elastyczny niż u zwykłego mruczka.
- Moje futerko nie wytarga się samo, wiesz? - dodał ironicznym tonem. - O ja, biedny, samiutki i zakurzony. Ty masz chociaż Jarvisa, Nveryioth czaszkę i jaszczurkę, a co Godiva robi z włócznią… zostawiam twojej wyobraźni.
- Wiedziałam, że jesteś starym zbokiem, ale że aż takim? - Dmuchnęła uśmiechnięta w warstewkę kurzu, która zrolowała się w kilka owalnych strzępków. - Ty też nie jesteś sam… masz kurzowe króliczki, niech ci naelektryzują te twoje… futerko. - Tawaif wciągnęła się na poduszki i ponownie zaczęła się gimnastykować, by powrócić w ramiona śpiącego.
- Ja jestem zbokiem? Ja tylko przyglądam się co wy robicie. Nie wińcie mnie za swoje rozrywki - wymruczał cicho przybysz. - Swoją drogą… czekam grzecznie na swój prezent, kurząc się jak niepotrzebny pluszak. I kto tu ma powody do narzekania?
- Oczywiście, że jesteś… może nawet większym. Myślisz, że widz w teatrze nie uczestniczy w sztuce na scenie? Ogląda ją i przeżywa, aplauzuje aktorów… jest w tej sztuce żywy, bo bez niego nie byłoby przedstawienia, a więc i ty… jesteś żyw siedząc na parapecie i obserwując jak się kocham z twoim panem. Nie wymigasz się od tego - stwierdziła z przekąsem, szybko dodając - prezent dostaniesz gdy Jarvis się obudzi i… pozwoli mi zejść do kuchni. A wiesz jak to z nami bywa… możesz się tam zestarzeć pod tym łóżkiem… na szczęście masz dużo mięciutkiego kurzu wokoło.

Kocur powoli wynurzył się spod łóżka, przeciągając powoli i nazbyt majestatycznie, po czym zerknął na leżącą bardkę wyjaśniając
- ja się nie starzeję. Ulegam z czasem zmianom, gdy Jarvis zyskuje doświadczenie i potęgę… ale to nie starzenie. - Uśmiechnął się podchodząc do stolika i wskakując na niego.
- Mówisz, że… przeżywam… aplauzuję? Nie. Raczej recenzuję i rzucam cierpkie docinki. - Wyszczerzył zęby, tak po ludzku, przyglądając dziewczynie i śpiącemu magowi. - Obawiam się, że jestem całkiem wrednym widzem.
- Zobaczymy czy dalej będziesz tak twierdził gdy zaczniesz siwieć na pysku. - Bardka przez pewien czas obserwowała stwora, ale później było to dla niej zbyt niewygodne. Położyła się na poduszce i westchnęła. - Czyżbym czuła gorycz w twoim głosie? Jak na kogoś, kto chce być widziany jako stoicki… twoje słowa do ciebie nie pasują.
- Jestem czym jestem… kreacją mego pana. Przerażonego i zagubionego dzieciaka, który potrzebował obrońcy - stwierdził z uśmiechem kot, zwijając się w kłębek. - Nie ma we mnie goryczy. Jestem ukontentowany swoim losem.
Tawaif bardzo długo milczała wpatrując się w łagodne rysy śpiącego mężczyzny. Delikatnie i czule zgarniała z jego policzka i czoła kosmyki włosów, które zaczesywała do tyłu. Jej poważny, trochę smutny i niezgrabny “bocian” z wczoraj, który otulał ją swymi ramionami od wielu nocy i wielu dni, że, aż zapomniała jak to było przedtem.
- Broń go dalej… prosze cię - szepnęła cicho, muskając wargami usta Jarvisa. Oczywiście nie musiała o nic prosić jego chowańca, dobrze wiedząc, że istota ta nigdy go nie zdradzi i nie porzuci. Wiedziała jednak ile kot znaczył dla czarownika i w swojej naiwności poczuła obowiązek… mu o tym przypomnieć? Zobligować go do dalszej… służby? Przyjaźni? Lojalności? Cokolwiek to było… słów nie dało się już cofnąć, a ona ich nie żałowała. Przytulając się mocniej do ukochanego, przymknęła oczy, zapadając w letarg przyjemnego oczekiwania.
- Taki mam plan… - wymruczał kocur dodając ciszej. - Zresztą… on ma dużo obrońców. Ciebie i Godivę.

Przez chwilę panowała cisza, bo Gozreh, zwinąwszy się kłębek, “spał”. Niemniej, czarownik zaczął się coraz częściej poruszać i w końcu powoli otworzył oczy. Obdarzył bardkę uśmiechem, patrząc na nią z czułością.
- To ty powinnaś się budzić w mych ramionach, a nie na odwrót.
- I się obudziłam, a że nie mogłam odmówić sobie trochę słodkości to już inna sprawa - mruknęła lekko zawstydzona Kamala. - Wypocząłeś?
- Wystarczająco… by sam nabrać apetytu na słodkości. - Dłoń przywoływacza pieszczotliwie powędrowała po udzie tawaif masując pośladek… i przerywając ten masaż nagle. Spojrzał w kierunku stolika, a leżący na nim cieniokot rzekł poważnym tonem. - Nie zwracajcie na mnie uwagi. Jestem mufką.
- Idź do pokoju obok… u Nverego jest gekonica, może sobie z nią porozmawiasz na zwierzęce tematy? - zaproponowała grzecznie kobieta, nie kryjąc uśmiechu.
- Patrzy na mnie jak na wielką, puchatą gąsienicę. Albo jak teściowa na przyszłego zięcia. Nie wiem co jest gorsze - marudził kocur, zeskakując ze stolika i z gracją podchodząc do okna, na które wskoczył… otworzył je i wyszedł na parapet dodając - bawcie się grzecznie. Żebym nie musiał wracać z jakąś przekąska i oceniać wasze wygibasy.
- On tylko żartuje… - Uśmiechnął się Jarvis, całując ukochaną w czubek nosa. - Gozreh po prostu taką ma naturę.

Dziewczyna przytaknęła, przysuwając twarz bliżej maga, po czym łapczywie wcałowała się w kochanka, po chwili oznajmiając z czupurnością - ale ja… nie.
I raz po raz zostawiała mokre szlaczki po ustach na męskiej twarzy, jakby stawiała na nim stemple.
Ten mocniej złapał za jej pośladek i nie przerywając jej pocałunków, przewrócił się na plecy, próbując wciągnąć zwinną partnerkę na siebie. Już czuła, że po długiej nocy mężczyzna odzyskał i siły, i wigor, i apetyt na nią.

- No, no… jeszcze mi powiedz, że ty sobie poleżysz i popatrzysz, a ja mam tutaj tańczyć dla ciebie - zażartowała trzpiotnie, wciągając się na jego klatkę piersiową.
Opuściła uda po obu stronach bioder i biorąc twarz przywoływacza w obie dłonie, trzymała go jak w “imadle”, obcałowując ze wszystkich stron każdy kawałeczek skóry, po czym nieznacznie się podniosła.
W oczach błyszczały jej psotliwe iskierki, a usta czerwieniły od podrażnienia przez zarost kochanka.
- Zawsze ty możesz położyć się na plecach, albo na stoliku siąść. Rozchylić swoje nóżki i kazać się wielbić ustami, jak księżniczka… - wymruczał żartobliwym tonem, acz z poważną miną czarownik, wodząc palcami po jędrnej pupie. - Lub… mogę się na ciebie rzucić jak dzikus i posiąść jak… barbarzyńca. Lub możemy wymyślić coś innego… Możliwości jest wiele.
- Miałam ja wczoraj swego wielbiciela, miałam też męża i barbarzyńcę, a nawet opiekuna… dziś daj mi Jarvisa - poprosiła nieco zawstydzona, ciągle nie potrafiąc się przyzwyczaić do “szczodrości” swojego partnera.

Unosząc się na czworaka nad jego ciałem, zaczęła żmudną wędrówkę swych ust po nagim torsie umiłowanego, systematycznie zniżając się do jego najwrażliwszych rejonów.
- Jestem po trochu wszystkim. Dobrze wiesz, że… - Im niżej schodziła z pieszczotami, tym trudniej się było mężczyźnie skupić na słowach i głaskaniu bardki po puklach włosów. - ...lubię… cię pieścić. Doprowadzać do białej gorączki i wtedy zaspokajać twój apetyt. Lubię ten ogień w twym spojrzeniu.
Chaaya słuchała uważnie każdego słowa, niemniej z równą uwagą poświęcała się czułostkom, dłuższą chwilę zatrzymując się przy pępku rozmówcy, skąd była dla jej języka bardzo krótka droga do “mety”.
- A nie jestem wtedy mało atrakcyjna? Taka dzika i zwierzęca… pierwotna jak siła natury - odezwała się w skupieniu, by zabrać się do lizania okolic cudownej włóczni rozkoszy, której tak często się poddawała.
- Nawet ubłocona i przedzierająca się przez pełne komarów bagna potrafiłabyś mnie kusić. - Zaśmiał się mag cicho, coraz szybciej oddychając i przyglądając się zabiegom tancerki, których efekt był coraz bardziej widoczny i twardy.
- Jesteś śliczna jak… klejnot o różnokolorowych fasetkach. Każda twa strona jest… piękna... Ale... teraz pragnę… pieszczot twych usteczek… twojego tańczącego języczka. - Jęknął poddając się całkowicie figlom czynionym przez kochankę.
Tawaif pomogła jego „rycerzykowi” unieść się nieco wyżej, podpierając go dłonią między kciukiem a palcem wskazującym. Przecięła językiem jego pachwinę, po czym wspięła się nim na sam czubek jego ostrza.
To było przyjemne co jej powiedział, choć szczerze mówiąc równocześnie tego nie rozumiała.
Laboni postarała się, by wychować swoją wnuczkę na wyzbytą „ego” dziwkę, która miała być ideałem dla klienta… dla mężczyzny. Bo jak wiadomo… klejnotów, jak i kurew, istnieją na świecie niezliczone ilości. Chaaya musiała być więc istotą wyśnioną, musiała lśnić bardziej od innych, tańczyć lepiej od innych, kochać się niestrudzenie, bez wyjątków i najmniejszego sprzeciwu. Miała być ucieleśnieniem żądzy za dnia i nocy. Wiecznie poddańcza i pokorna…
Cóż… nie za dobrze jej to wyszło, bo jej kurwa „znosząca” złote jaja w końcu urwała się ze smyczy, ale do tej pory dziewczyna zmagała się z konsekwencjami żelaznego wychowania.

Tancerka zamruczała czując słodycz w ustach jaką była męskość kochanka, skupiała całą uwagę na dawaniu przyjemności, która choć jednostronna… dawała poczucie wewnętrznego spełnienia.
Coraz pewniej i odważniej brylowała swoimi ustami na delikatnie napiętej skórze, pieszcząc członek pocałunkami i liźnięciami.
Wolną dłonią błądziła po żebrach czarownika, czasem delikatnie je drapiąc lub zjeżdżając na brzuch, który masowała łagodnymi okręgami, jakby chciała rozluźnić i zrelaksować Jarvisa.
I udawało się to… leżał grzecznie, gdy smakowała twardego dowodu pożądania. Gdy wodziła po nim językiem. Przywoływacz był coraz bardziej rozpalony jej dotykiem. Jego przyrodzenie coraz bliższe eksplozji. Był całkowicie zdany na łaskę swojej wybranki. Cały jej. Bo to od kaprysów Chaai zależało jaki będzie finał… tym bardziej, że była pewna, iż jej mężczyzna będzie zadowolony z każdego pomysłu na jaki wpadnie.
Kobieta zdobyła się więc na lekką ekstrawagancję i wzięła męską włócznię między swoje piersi, które ścisnęła dłońmi. Ustami niczym mała pijawka przyssała się do brzucha, pracując nad pozostawieniem po sobie różowego śladu w postaci “malinki”, gdy tymczasem uwięziony mag w przedziałku jej pieści, mógł poddać się chwili, która zalała jego ciało przyjemnym dreszczykiem spełnienia i krągłości jej piersi śladami pożądania kochanka.
Jarvis czule przyglądał się czuprynie osłaniającej jego brzuch i kamalowe, “niecne” działania, niczym kurtyna.

- A teraz mam apetyt na twej słodkie jęki. Jak myślisz jaka pieszczota byłaby najbardziej skuteczna? - zapytał zadziornie.
- Hmmm trudne pytanie - odparła obejmując go w pasie, po czym westchnęła głośno, jakby właśnie sprawił jej przyjemność… przypadek? Kolejne głośne jęki na pewno nimi nie były.
Chaaya oparła policzek o brzuch ukochanego, naigrywając się z jego pragnienia i wnosząc pod sufit przesłodką litanię ze swych ust.
- Figlarko… - Zaśmiał się cicho czarownik, spoglądając na nią z czułością. Po czym spytał zmieniając temat.
- To jak ci się gaworzyło z Gozrehem?
- Przyjemnie… był wyjątkowo miły i zaprosił mnie nawet pod łóżko na małe co nieco… można by rzec, że wykapany “synuś” - odpowiedziała wesoło, zaprzestając dalszego droczenia się.
- I co… skorzystałaś? To cwana bestia… tylko udaje milutką - przestrzegł żartobliwie, grożąc jej palcem.
- Dziś mu się nie dałam tak łatwo zbałamucić, ale kto wie… jak zamiecie kurze pod pryczą to może być tam całkiem przyjemnie. - Wzruszyła ramionami, powoli unosząc się na rękach. Cmoknęła męski pępek na pożegnanie, po czym zaczęła wspinać się na “wyżyny”, gdzie ponownie zaległa, układając się wygodnie, wtulając twarz w szyję kochanka.
- Uważaj… ma doświadczenia z płcią piękną… tą dwunożną. - Rzekł pół żartem, pół serio Jarvis, tuląc dziewczynę do siebie i głaszcząc ją delikatnie. - Ale nie tak śliczną jak ty więc, kto wie… co się będzie działo pod łóżkiem.
- Ma silnego konkurenta… będzie musiał trochę pokombinować, by go przebić - odrzekła mu skwapliwie. - Tooo co chcesz na śniadanie? Przyniosę ci do łóżka.

- Grzanki… może na słodko? I napar z ciemnokrzewu - zaproponował, całując z czułością włosy bardki.
Ta przytaknęła, jeszcze chwilę kokosząc się w jego objęciach, po czym długie westchnienie obwieściło, że w końcu zebrała się w sobie, by wstać.
- No dobrze… - Składając na ustach mężczyzny przelotny pocałunek, wyskoczyła z łóżka jak sprężyna i podeszła do szafy grzebiąc w niej. - Trochę mi się zejdzie, bo chce jeszcze zrobić mleko dla Gozreha, jakbyś mógł go przypilnować, by nie podglądał… chciałabym, by to była dla niego niespodzianka, choć on już zapewne się domyślił, po zapachach, co mu kombinuję… - Nakładając na siebie jeden z pustynnych strojów, nałożyła elfie buciki i podeszła do koszyka z którego wyjęła kilka niepotrzebnych rzeczy. - O! Masz czas, by trochę poczytać. - Wyjęła ze stosiku odpowiednią księgę, po czym wręczyła ją kochankowi.
Jego uśmiech… skwaszony na widok księgi, niewątpliwie uradował chochliczą stronę natury tancerki.
- Dopilnuję by ci nie przeszkadzał. - Westchnął w końcu czarownik, biorąc się za czytanie. - A ty nie licz, że długo zostaniesz w tym stroju.
- A jakże… później będzie twoja kolej na przynoszenie mi śniadania - mruknęła z przekąsem, pochylając się, by pocałować przywoływacza w usta. - Miłej lektury, będę… jak wrócę - zaszczebiotała wesoło, po czym wyszła na korytarz.

 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 02-10-2017, 19:25   #94
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Tancerka wróciła po niecałych trzech kwadransach. Jeszcze zanim się pojawiła w pokoju, mag usłyszał ją jak szła po schodach, nucąc coś pod nosem. Przemieszczała się jednak bardzo, bardzo wolno… Gdy weszła do sypialni, od progu od razu wyczuć można było zapach pieczonego chleba, masła i… orzechów.
W jednej dłoni trzymała miseczkę, a w drugiej pokaźny kubas, a na ramieniu koszyk w którym zapewne schowała talerz ze śniadaniem dla Jarvisa. Kakao było jednak priorytetową dostawą i Kamala dopilnowała, by żadna kropelka drogocennego płynu nie spadła na podłogę.

- Przepraszam, że tak długo to trwało… ale musiałam ostudzić… by koteczek nie poparzył sobie języczka.
- Napracowałaś się - stwierdził równie zaskoczony, co zachwycony czarownik. Odłożył księgę i usiadł. Nadal goły. Wstał podchodząc do dziewczyny chcąc jej ulżyć w dźwiganiu.
- Powiadomić go by przybył? - zapytał, wywołując nikły uśmiech na jej wargach.
- Tak… możesz… nie! Wróć do łóżka, prosze cie - zwróciła się błagalnie, widząc jak ukochany “rujnuje” jej koncepcję przynoszenia strawy do leża. - Poradzę sobie… - Odstawiła miseczkę na stół.
- Dobrze, dobrze… - Jarvis wrócił grzecznie do łóżka, czekając, aż bardka do niego dołączy. - Gozreh zjawi się wkrótce.
Tawaif odstawiła na szafce kubek z naparem, po czym postawiła koszyk w nogach przywoływacza, wyciągając z niego ostrożnie talerz ze stosem różnorakich grzanek. Większość suchych, choć trafiły mu się też takie z sezamem i… chyba skarmelizowanym miodem.
Następnie dookoła niego, Chaaya, rozstawiła miseczki z krojonymi świeżymi owocami, masłem, miodem, dżemem, powidłami, bakaliami i nawet bitą śmietanką z… sądząc po zapachu, cynamonem.
- Nie wiedziałam co lubisz i… na co masz ochotę, więc wzięłam wszystkiego po trochu.
- Zamknę oczy, a ty będziesz mnie karmiła tym co uznasz za smaczne - zadecydował mężczyzna i po chwili dodał. - Ja przez wiele lat żywiłem się tym co udało mi się zdobyć. Nie jestem wybredny. Zdam się więc na twój gust.

- Ojej… - Dziewczyna złapała się, nieco zmartwiona, za policzki, przyglądając się miseczkom z niekrytym wahaniem i obawą. Nie do końca wiedziała od czego zacząć, choć na pewno chciała sprawić jak najwięcej przyjemności kompanowi.
Przycupnęła na brzegu łóżka i sięgnęła po suchą grzankę.
- Mam… kupiłam też czekoladę, może będziesz chciał spróbować? O i mam taki chlebek, słodki, bardzo, z mojego rodzinnego kraju, mówiłam ci o nim prawda? - Przy tak licznym wyborze, bardka miała wyjątkowy problem z podjęciem decyzji, ale… o dziwo przełamując się, zaczęła przygotowywać pierwszą porcję z bitą śmietaną i świeżymi owocami. - Zrobiłam też takie… coś, a’la sezamki, nie wiem czy znasz… ale w Dholstanie to dość popularna forma śniadania lub przekąski.
- Cokolwiek wybierzesz na pewno będzie smaczne. - Oczy Jarvisa były zamknięte, usta otworzyły się lekko, by tancerka mogła karmić swego kochanka, zmuszając ją w ten sposób do podejmowania samodzielnych decyzji.

Chaaya przez chwilę wpatrywała się w grzankę, jakby ta miała do niej przemówić. W końcu podsuneła ją pod usta przywoływacza, ale… coś jej mówiło, że może nie wybrała dobrze, więc szybko się cofnęła i ponownie przyjrzała tostowi.
Pachniał przyjemnie i korzennie z nutką soczystego orzeźwienia jakim był świeży owoc.
Ale czy owoc pasował do śmietany? Czy cynamon nie gryzł się z cytrusem? Czy chlebek nie rozmiękł się za bardzo od wilgoci? Czy tost był w ogóle jeszcze ciepły?
Bardka westchnęła odkładając kromkę na talerz, po czym wzięła nową i zaczęła ją przygotowywać na kolejny sposób. Trochę masła, miodu, truskawek i bakalii.
Wyglądało ładnie, pachniało ładnie, ale… czy truskawka z miodem się nie gryzła? Czy przez orzechy strawa nie będzie zbyt twarda? Czy od słodyczy nie zrobi się jedzącemu mdło?
Kolejne westchnienie zwiastowało kolejną przegraną batalię.
Kobieta zabrała się za robienie trzeciej grzanki, stawiając na prostotę.
Chleb. Masło. Dżem.
Ale… z czego był ten dżem? Czy był słodki czy kwaśny? Czy na pewno nie zepsuty? Dlaczego nie może rozpoznać w nim owoców? A jeśli przypadkiem go otruje?
- J-jesteś pewien, że nie chcesz sam jeść? - spytała lekko zdenerwowana, może bardziej zawstydzona, odkładając kolejną kromkę…

- Tak… sama wiesz, że lubię niespodzianki. W ten sposób najlepiej docenię twój wysiłek - stwierdził czarownik, ufnie czekając na podanie mu jedzenia. - Przecież wiesz dobrze, że jem ci z rączki… tym razem zaś dosłownie.
Odpowiedziało mu pociągnięcie nosem i jakiś smętny pomruk. Po czym tawaif zabrała się za robienie czwartej grzanki. Ze śmietanką, jagodami i samymi orzechami.
Ale czy…

“DO KURWY NĘDZY DAJ MU TO WRESZCIE BO CI ZEJDZIE Z GŁODU!”
Laboni nie wytrzymała, wzbijając swoje krakanie wysoko pod kopułę głowy jej nosicielki.
Kamala pisnęła przestraszona, przesuwając kanapkę pod usta mężczyzny, ale nie trafiła za pierwszym razem, dzióbiąc go w dolną wargę.
Zażenowana swoją wpadką, szybko się poprawiła, dając szansę Jarvisowi do wzięcia gryza.
Mag ugryzł powoli, smakując podaną mu grzankę. Uśmiechnął się i w końcu wydał wyrok.
- Pyszna.
- Na-naprawdę? - spytała z ulgą i zaskoczeniem, a przywoływacz niemal usłyszał jak jakiś niewyobrażalny ciężar, spadł właśnie z jej serca. - Zrobiłam jeszcze… trzy. Chcesz tą dokończyć, czy tamte spróbować?
- Dokończę… a potem zjem kolejne i następnie to ja pokarmię ciebie - zadecydował mężczyzna, pytając na koniec - może być?
Bardka była tak szczęśliwa, że aktualnie zgodziłaby się na wszystko. Przytaknęła skwapliwie, ale szybko się zreflektowała, że kochanek jej nie widzi.
- Może być… jeśli chcesz i nie sprawi ci to kłopotu - odparła z nieśmiałą czułością, karmiąc powoli swojego rozmówcę.
- Sprawi przyjemność. No to czas jedzenia? - spytał żartobliwie, poddając się jej opiece. - Możesz mi mówić z czym są te grzanki jak już je spróbuję. Nie mam tak wyrobionego smaku jak ty.
- Ta była z bitą śmietaną, cynamonem, jagodami i orzechami… - odparła zamyślona dziewczyna, biorąc do ręki kolejną. Przez chwilę się wahała, ale przełamała swoje obawy, podsuwając tosta z dżemem.
- Też smakowity. Masz talent - ocenił Jarvis po zjedzeniu kolejnego. - Oprócz tych już znałem… kolejny.
- Jesteś zdecydowanie za dobry dla mnie… - mruknęła zakłopotana, nie wiedząc jak przyjąć ten miły komplement. - Nie wiem tylko z jakiego owocu jest ten dżem… nie poznaje go po kawałkach… - Gdy dokończyli kolejną kromkę, przyszedł czas na miodową kreację.

Tymczasem do pokoju wkroczył Gozreh. Spory kocur rozglądnął się, by skupić swe spojrzenie na bardce i nagim czarowniku.
- Hmmm… nie chcę nawet zgadywać co planujecie. - Podrapał się macką za uchem. - To gdzie jest mój prezent?
- O! Och! - Kobieta zerwała się z łóżka i ruszyła do stolika, by zawrócić i odłożyć kanapkę na talerz. - Krótka przerwa… - obwieściła kochankowi w podekscytowaniu, pędząc szybko do blatu z miseczką, którą ceremonialnie wzięła w obie dłonie.
- Bądź grzecznym kotem i usiądź… - odezwała się zawadiacko, trzymając jak mszalny kielich naczynie z kakao.
- No dobrze… - stwierdził z wahaniem chowaniec, siadając posłusznie jak kot, choć wyraźnie tym zakłopotany.
- Ojej… nie musiałeś… ja tylko tak się przekomarzałam - mruknęła speszona tancerka, kucając przed czworonogiem, by postawić przed nim swoją “ofiarę” dla niego. - Nie wiedziałam jak mocne lubisz, więc dałam dwie łyżeczki i dwie kostki czekolady…
Macka zwinnie owinęła się wokół miseczki, gdy przyglądał się jej zawartości.
- Cóż... rzadko kiedy jem cokolwiek, więc… nie mam za bardzo możliwości… porównania - wymruczał zmieszany cieniostwór, po czym zaczął pić z miski... tak po ludzku, wykorzystując narośl na brodzie niczym dłoń.
- Dobre… - stwierdził, gdzieś w połowie delektowania się zawartością podarunku.
Tawaif wpatrywała się w zwierzaka, jak zaciekawione dziecko w wyjątkowo kolorowy okaz ślimaka lub żaby. Było w tym trochę fascynacji, bojaźni i zwykłej ciekawości.
- Dziękuję ci za pomoc przy Dartunie… i wczoraj na bagnach. - Po chwili zastanowienia Kamalasundari wyciągnęła obie dłonie ku uszom kocura, po czym szybko je potargała, mierzwiąc futerko.
Było to dziwne doznanie, gdyż ciało Gozreha nie wydawało się do końca materialne. Jakby te cienie, które go otulały, były częścią jego natury.
- Nie ma za co. Jestem częścią waszej małej drużynki. Mam więc swoje obowiązki - wyjaśnił uprzejmie, popijając.
- I tak ci dziękuję - odparła wstając i posyłając ciepły uśmiech. Zostawiła chowańca w spokoju, wracając na swoje miejsce koło Jarvisa, którego dokończyła karmić jeszcze kilkoma tostami.
Przybysz nie odzywał się, powoli pijąc zawartość miseczki, podczas gdy bardka wróciła do karmienia ukochanego grzankami, które sama uszykowała.

- Dziękuję - rzekł uprzejmie chowaniec, gdy skończył. Odstawił miskę na stolik i z gracją oraz kocią nonszalancją opuścił pokój zostawiając parkę samą. Chaaya pomachała mu z uśmiechem na dowidzenia.

- Najadłeś się, czy chcesz jeszcze? A może wolisz się napić? - spytała Dholianka, gdy już “pozbyła” się wszystkich nadrobionych kanapek. - Zostały sezamki jeszcze i halwa…
- Czegoś się napiję… a potem jeszcze coś mi dasz.... A potem… zmiana? - zaproponował z uśmiechem kompan, nie otwierając oczu.
- Przyniosłam ci ten wywar z czarnokrzewu… - Przysuwając się bliżej ukochanego, wzięła ostrożnie kubek, po czym nachyliwszy się, przyłożyła mu go do ust, pojąc go ostrożnie. Jarvis niemal czuł na swoim policzku jej ciepły oddech, lekko rozedrgany przez jakąś emocję. - Zostały nam jeszcze dwie rybki wędzone - odezwała się po chwili, ocierając kciukiem dolną wargę czarownikowi. - W sam raz do zbalansowania zasłodzenia - dodała ciszej, znajdując się bardzo blisko jego twarzy. Odsunęła się jednak, zabierając się do skomponowania kolejnej grzanki.
Tym razem podstawą była ta z sezamem i skarmelizowanym miodem na wierzchu. Na to ułożyła ukrojone cząstki pomarańczowego banana. Po czym wyjąwszy z koszyczka czekoladę, zaczęła skrobać ją nożykiem, oprószając owoce wiórkami.
Ukroiła też trochę cienkich plasterków dholiańskiego chlebka, na którym wysypała kilka owoców suszonej żurawiny i orzechów.

- Wiesz… powoli… myślę, że powoli znajduję swoje miejsce w tym mieście - szepnęła cichutko, w przerwie między karmieniem. - Poznaję ludzi i miejsca, które związują mnie z La Rasquelle, a przynajmniej… czuję się w nim pewniej… Targ nie za wiele się różni od bazarów na pustyni… łatwo mi znaleźć dobre okazje, a i sprzedawcy nie są tak „niebezpieczni” jak u mnie… Myślę, że Gulgram jest troszeczkę bardziej mnie i Nveremu przychylny… no i szukając Axamandra… trafiłam do prawdziwej mordowni, ale z „miłym” oberżystą, nie wspominając o tym, że gildia Purpurowych Strzał niedługo chyba okrzyknie mnie swoim stałym bywalcem… - Zaśmiała się cicho, wyraźnie szczęśliwa ze swoich drobnych „zwycięstw” na miejskim polu. Każde oczywiście, było tak nikłe, że niemal nic nie znaczące, ale bardka z jakiegoś powodu była z tego bardzo dumna i zadowolona.
- Cieszy mnie to… mam nadzieję, że nie znudzisz się szybko tym miejscem, bo chyba na trochę tu utkniemy - odparł z Jarvis, rozkoszując się posiłkiem i rozmową. - Na szczęście La Rasquelle jest w większości nadal nie odkryte, więc jak zaczniesz się nudzić możemy poszukać innego elfiego balu.
- Ale tym razem bez szlaku przez bagna… - mruknęła z lekką grozą, podając mu kanapkę. Uśmiechnęła się z czułością, patrząc jak czarownik się posila. - Jak myślisz… jak długo tu będziemy musieli zostać?
- Raczej długo… chyba, że Starzec podrzuci nam jakieś pomysły jak przyspieszyć pozyskanie jego nowego ciała - mruknął z przekąsem mag pomiędzy kęsami. - Ale chyba się do tego nie pali.
- A jakże… w większości czasu umie mi tylko umniejszać… trudno, poradzę sobie… poradzimy sobie jakoś. - Zebrała kilka okruszków czekolady, które spadły z grzanki i wtarła je w usta kochankowi.
- Taki z niego zły lokator? - spytał czule i zmartwionym głosem przywoływacz.
- Nie zna umiaru i mówi o jedno słowo za dużo. - Wzruszyła ramionami dystansując się w ten sposób od rozmowy. - Nie powiem, bym nie umiała się przed tym bronić… ale po kilku latach, zdążyłam się odzwyczaić… trochę, od takich klientów. - Podała mu finalny speciał śniadania w postaci halwy, wypatrując uważnie reakcji na twarzy partnera.
- Słodkie i smakowite… - wymruczał uśmiechając się szeroko i nadal mając zamknięte oczy. - Acz przyznaję, że nigdy czegoś takiego nie jadłem.

Chaaya oblizała palce, testując smak chlebka, ale za wiele nie poczuła, toteż zarzuciła ręce za szyje Jarvisa i ucałowała go w usta, wywracając kilka miseczek, co ją wyraźnie spłoszyło toteż i pocałunek był krótki.
- Przepraszam… narobiłam bałaganu - wyszeptała, zbierając kawałki owoców i orzechów po prześcieradle.
Mężczyzna otworzył oczy i pochwycił bardkę w pasie, następnie przybliżył usta i pocałował ją bez słowa, za to namiętnie i łapczywie, rozkoszując się dotykiem jej warg.
Napierał na bardkę całym ciałem, skłaniając ją do położenia się na plecach.
Dziewczyna chciała coś powiedzieć i wyraźnie wzbraniała się przed zalegnięciem na materacu, ale ostatecznie uległa ukochanemu, pogrążając się w pieszczocie, obejmując maga pod ramionami.
Ten całował jej usta, potem szyję… namiętnie muskając skórę jak spragniony wędrowiec sadzawkę w oazie. Jego dłoń sięgnęła ku piersi bardki, jak ku dojrzałemu owocowi i gwałtownie pieścił ją przez ubranie.
- Wybacz… miałem cię pokarmić, ale… sama jesteś słodką przekąską - mruknął żartobliwie między pocałunkami.
- Tak też jest dobrze… nie przestawaj - stwierdziła z coraz cięższym oddechemi, przytulając się i poddając swojemu mężczyźnie.
Ta gwałtowność była, jak bojaźliwa delikatność, sygnaturą jej kochanka. Nie do podrobienia i zastąpienia niczym innym. Gdy wyładuje swoją żądze na jej ciele, przytuli ją jak porcelanową figurkę i będzie drżeć w obawie, żeby jej nie zniszczyć. Czekała na te chwile, karmiąc się nimi jak koliber spijający słodki nektar z kwiatów.

Silne dłonie sięgnęły do szat tawaif, próbując rozchylić tkaninę i odsłonić słodkie pączki jej piersi, gdy ich właściciel delektował się smakiem szyi, liżąc ją i całując równie gwałtownie co czule.
Dziewczyna zaśmiała się na jego daremne próby, przytulając go mocniej, by na chwilę zaprzestał szamotania się z tkaniną.
- Nic się nie nauczyłeś… ta tunika jest po to by zakrywać jak najszczelniej… - odsunęła się, zadzierając spód do góry w zapraszającym geście. - Nurkuj.
- Kamalo moja słodyczy… jesteś jak słoneczko. Oślepiasz mnie swym blaskiem i tracę głowę - mruknął potulnie czarownik, a bardka po chwili poczuła jego usta i dłonie na swych jędrnych półkulach.
Pieszczoty były namiętne i zachłanne… rozpalające zmysły i pozwalajace dać miarę jego pożądaniu… a pragnął jej bardzo.
Odpowiedzią na nie były głębokie westchnienia kochanki, gdy tańczył językiem na jej biuście i kreśląc miłosne szlaki pomiędzy nimi.
Drobne dłonie obłapiały go po karku i plecach, przyjemnie drapiąc barki, gdy sprawił jej czymś większą przyjemność, która wprawiała ją w pełne oczekiwania drżenie na całym ciele.
Czarownik z zadowoleniem mógł stwierdzić, że jej skóra zaczęła pokrywać się gęsią skórką, gdy łaskotał ją w twarde szczyty piersi, lub zapowietrzała się, wciagając brzuch, gdy brał je do ust lekko kąsając.
Nie przerywając ich wielbienia, Jarvis dłonią przesunął po brzuchu. Ta niczym wąż, sunęła po jej skórze, wsuwając się pod ubrania i sięgając między kobiece uda. Delikatnymi ruchami palców, badawczo pieścił jej zakątek, by, niczym muzyk strojący instrument, wyczuć jej ciało, a potem śmiało sięgnąć głębiej. Wtedy dotyk zrobił się władczy i stanowczy… choć nadal przyjemny.
Szybko poszło temu złodziejowi. Chaaya z przyjemnością mogła stwierdzić, że Jarvis wiedział jak rozbudzać jej ciało do rozkoszy. Był pilnym samoukiem przynajmniej w tej kwestii.
Niemniej kobieta chciała się bronić, dobrze wiedząc jak zdradliwe potrafiły być palce jej kochaka. Zaparła się rękoma, popiskując cicho we frustracji. Pacnęła raz i drugi bark partnera, a później zmiękła… opadając na poduszki z głośnym westchnieniem, gdy jej łotrzyk przedarł się przez wszystkie bramy ukrywające jej pragnienia.
Powoli zaczęła wić się w rytm ruchów jego dłoni, wyginając i prężąc się pod dotykiem, by móc ocierać się o nagi tors na sobie.
Nadal też czuła jego pocałunki i pieszczoty na, unoszących się w głośnym oddechu, piersiach.
Jej pan i władca, jej kochanek... wielbił jej ciało najwytrawniejszymi pieszczotami. Rozpalał w niej ognień, który przecież sam odczuwał… i który chciał ugasić, zaznawając ekstazy.
Nie był jednak samolubnym i dążył do tego aby i ona otrzymała rozkosz.
Może to był dar, może podziękowanie za posiłek?
Tak czy siak… palce maga w jej kwiatuszku prowadziły ku głośnemu spełnieniu, które wyrwało się głośno z jej krtani.

Chaaya dyszała głośno, widząc wirujące gwiazdy pod sufitem. Uniosła lekko głowę, by musnąć ustami czubek głowy, a w zasadzie, włosy ukochanego.
- Takie śniadanie to ja rozumiem… - Zaśmiała się cicho, głaszcząc przywoływacza po plecach. - Czy mogę liczyć na dokładkę?
- Oczywiście… - Mężczyzna uniósł głowę i spojrzał na bardkę, przysuwając twarz ku niej, by czule pocałować usta. - Jaką tylko sobie wymarzysz. Ale wpierw… musimy pozbawić cię przyodziewku. To nieuczciwe, że tylko ja jestem goły. Tym bardziej, że z dwojga nas, to ty jesteś śliczniejsza.
- Jaką sobie wymarzę? - Uśmiechnęła się czupurnie. - Pomysłów mam wiele, ale coś mi mówi, że znowu idziesz na łatwiznę, zwalając wszystko na moją inwencję twórczą. - Ukąsiła go delikatnie w policzek przy wystającej kości. - Zejdź ze mnie to się rozbiorę - wymruczała mu po chwili do ucha.
Czarownik zsunął się z dziewczyny i siadając na łóżku, przyglądał się tancerce proponując - no dobrze… wybierz więc mebel na którym będziesz mnie kusić.

Tawaif wstała i zsunęła spodnie na podłogę, które podniosła i rzuciła w kierunku obserwatora, dając sobie w ten sposób czas na zdjęcie tuniki, którą… też w niego rzuciła.
- Moooże szafa? Biedna taka samotna, stoi w kącie i tylko od czasu do czasu do niej zaglądamy… o albo kufer.
- Z szafą może być ciekawie… - mruknął do siebie mag, sięgając po barwny pas, którym obwiązane były jej spodnie i dłońmi sprawdzając jego wytrzymałość. - Jeśli się odważysz.
Kamala uskoczyła jak spłoszona łania, przyglądając się przez chwilę partnerowi.
- Jak tak pytasz… to czasem się boję… że wymyśliłeś coś wyjątkowo paskudnego, jesteś pewien, że będzie mi przyjemnie? - Swój lęk postanowiła przekuć w drobny żarcik, wystawiając na koniec język.
- Przerwiemy kiedy będzie ci nieprzyjemnie… zresztą skoro mamy wykorzystać szafę, to myślałem czy nie uwiesisz się na niej rękami oplecionymi pasem, by bujać w niej wygodnie, gdy… połączymy się… tak jak na huśtawce… prawie. - Wyłożył swą propozycję mężczyzna. - Jesteś dość drobniutka, więc drąg do wieszania ubrań winien wytrzymać twój ciężar.
- No… dobrze. - Kobieta pominęła fakt, że do tego nie musiała być wiązana. Podeszła do szafy, otwierając ją na oścież, robiąc miejsce wśród ubrań na wieszakach, a później na dnie. Przy czym podczas tej drugiej czynności, wyjątkowo sugestywnie wypięła się nagim tyłeczkiem do widza obok.
- Słodki widoczek… ale jak ja wytrzymam przy tobie w swoich postanowieniach skoro ciągle kusisz? - zażartował mężczyzna, uśmiechając czule. - Wolisz widzieć moją twarz czy czuć gorący oddech na karku?
Tawaif wyjrzała zza skrzydła, dmuchając w kosmyk włosów co jej opadł na buzię.
- Nie wiem jak i nie wiem czy… chodź tu do mnie, nie będziemy rozmawiali jakbyśmy dobijali jakiegoś targu.

Jarvis podszedł do Chaai i kucnął tuż za nią… a jego dłonie spoczęły na jej pośladkach. Zaczął pieścić wargami jej gładką pupę, językiem prześlizgując się między dwiema “bułeczkami”. Odezwał się po chwili cicho, lecz stanowczo.
- To nie targi. Nigdy tak nie myśl. To kaprysy, twoje kaprysy… które jestem gotów spełnić, by zobaczyć uśmiech radości na twym liczku. - Cmoknął czule podstawę kręgosłupa. - Ponoć… tam u was żyją dżiny… potraktuj mnie jak takiego, który czasem spełnia twe lubieżne kaprysy. A czasem ty bądź takim dżinem dla mnie.
- Wiesz, że jeśli mam spełniać twoje życzenia, musisz je najpierw wypowiedzieć… - mruknęła wesoło, sięgając ręką za plecy, by pogłaskać ukochanego, po czym zabrała się za robienie im dogodnego miejsca do igraszek.
- Spełniłaś jedno... jesteś golutka, a ja mam piękne widoki i dostęp do tych kuszących krągłości. - Po tych słowach delikatnie ukąsił jeden z pośladków, wyraźnie nie mając ochoty, by zrezygnować z pieszczot jej ciała.
Ona zachcichotała kręcąc pupą, jakby drażniła zwierza na uwięzi wyjątkowo smacznym kąskiem.
- Dobrze, dobrze… - wyprostowała się, biorąc pod boki. - Twarzą do ciebie… chciałabym… mogę?
- Oczywiście. - Mag wstał i musnął czubek nosa dziewczyny. - Tak by było ci wygodnie.
Oplótł prawą rękę kochanki jedwabnym pasem przy podstawie nadgarstka. Nie było to wiązanie mające jakoś skrępować bardkę, ale by ułatwić jej chwyt.
- Przerzucimy pas nad drągiem i będziesz mogła wygodnie się unosić bez wysilania dłoni… - wyjaśnił zerkając na podbrzusze ukochanej, kładąc na nim dłoń. - Najpierw będzie pieszczota języka, a potem… się połączymy, więc nie chcę byś się zmęczyła do tego czasu.
Tawaif chwilę sprawdzała uchwyty, po czym pokiwała głową na znak, że rozumie. Wpatrując się w milczeniu w Jarvisa, pochyliła się i skubnęła wargami jego, delikatnie, nieco zaczepnie i nieśmiało.
- Złap mnie, jeśli szafa się zawali… - Mruknęła nieco posępnie, wysuwając się bardziej do przodu, by móc ustami poiskać ucho przywoływacza.
- Złapię… i nie wypuszczę. - Jarvis tymczasem klęknął i pomógł partnerce usadowić się wygodnie na jego barkach, gdy już uwiązała się do drąga na którym powieszone były ubrania.
- Gotowa? - zapytał chwytając ją za pośladki.
- Będę jak skończysz gadać - dodała pod nosem, bujając się na ramionach mężczyzny. Cała ta otoczka z przygotowaniami, wybiła ją trochę z rytmu. Chaaya nie miałaby z tym problemu, ale Kamala nie do końca sobie radziła w takich sytuacjach.
- Tak moja pani… oczywiście moja pani. - Język mężczyzny zaczął zaczepnie muskać łono ukochanej, gdy to zbliżało się do jego twarzy. Mag przyciskał mocniej dłonie do pupy, by dziewczynie coraz trudniej było uciec od badawczych liźnięć.
- Czyżbym wyczuwała w twoim głosie fałsz? - spytała nieco podejrzliwie, ściskając udami głowę maga, jako przypomnienie, że nawet ze związanymi rękoma, mogła się łatwo obronić.
- Nie jestem takim dobrym… aktorem… ale moje pragnienia… są prawdziwe. - Po tych słowach zacisnął mocno dłonie na jej pośladkach i przyssawszy usta do jej ud, łapczywie zanurzył język w jej intymnym zakątku, z wyraźną żarliwością pieszcząc lubieżnie kochankę.

Zadrżała na ciele od tego nagłego ataku. Jej mokre dłonie ślizgały się na materiale, gdy próbowała poprawić uchwyt.
- Nie musisz nim być… - wydyszała cicho, rozsuwając nogi w zapraszającym geście. Powoli zaczynała czuć swe silne i rytmiczne bicie serca, które buzowało jej krew w żyłach, dodatkowo podgrzaną wilgotnymi wargami kochanka.
- Po prostu… traktuj pobłażliwie moje aktorskie starania. - Usłyszała, gdy na chwilę przerwał swe działania. Na chwilę… potem jego usta znów przylgnęły do jej podbrzusza, a język muskał jej wnętrze rozpalając ciało.
Jarvis jej pragnął, czuła to w każdym, rozniecającym ogień w jej wnętrzu dotyku języka. Pieścił ją zachłannie i z pewnością był bardzo pobudzony. Ta świadomość była dodatkowym bodźcem… czarownik nie miał ochoty skończyć na języku i jak tylko doprowadzi ją na szczyt… to natychmiast podejmie nowe działania, by powtórzyć ów sukces.

Liźnięcie za liźnięciem, bardka zapadała się powoli w błogi stan rozproszonej świadomości, coraz bardziej wisząc i bezwiednie kolebiąc się w dłoniach kochanka, jak w kołysce. Nadstawiając się tam gdzie chciała go najbardziej i gdzie najlepiej go czuła.
Zagaszony wcześniej żar ponownie udało się rozbuchać. Z początku tlił się niemrawo we wnętrzu podwieszonej kobiety, ale z każdym pocałunkiem rozgorzewał coraz bardziej.
Tancerka odchyliła głowę do tyłu, wzdychając wyjątkowo ciężko, gdy jej czas powoli dobiegał końca. Obraz przed oczami rozmywał się, a powietrze, które tak łapczywie wdychała stało się lepkie i gęste, niemal dławiące.
I wtedy… przez przypadek, jej dłonie na chwilę puściły jedwabie i Kamala oraz wszystkie Chaaye poczuły znajomy uścisk na nadgarstkach. Nadal delikatny, ale bezwarunkowo budzący najpodlejsze wspomnienia… głos zamarł w jej ściśniętym przez strach gardle, a mięśnie kręgosłupa napięły się, zmuszając całe ciało do tytanicznego wysiłku, jakim było “odbicie” się od barków i dłoni czarownika, by na powrót dłonie mogły pochwycić materiałowe okowy.
Tym gestem przypominała bardziej małą rybkę na haczyku, która przez przypadek została złapana, gdy wędkarz chciał sprawdzić przynętę.
- B-boje się… - pisnęła, czując, że traci pewny “grunt” pod nogami.
Jarvis przerwał pieszczotę i spojrzał w górę.
- Mamy przerwać? Możemy wykorzystać… inny mebel - zapytał cicho, głaszcząc ją po biodrze. - Co tak budzi twój strach Kamalo?

Na dźwięk swojego imienia, spojrzała w dół. W oczach ukrywał się lęk, lecz na widok ukochanej twarzy, wyraźnie się rozluźniła.
- Łańcuchy… one tam są prawda? - szepnęła z dziwną rezygnacją w głosie. - Nie zostawiaj mnie tu… proszę. Chodź do mnie.
Mag uśmiechnął się ciepło i rzekł po dłuższej chwili. - Są… ale nie krępują cię Kamalo. Nie więżą… możesz je zerwać w każdej chwili. Jesteś silna… jesteś zachwycająca.
Powoli wstał zsuwając nogi tancerki w dół i oplatając nimi się w pasie.
- I nie jesteś sama… ja tu jestem i nie dam cię skrzywdzić. To jak… pozwolisz się wielbić na kuferku moja słodka? - spytał patrząc jej prosto w oczy.
Chaaya przytuliła się do niego biodrami, po czym ukryła twarz w zagłębieniu szyi mężczyzny. Ciężko oddychała staczając walkę z lękiem, ale i pożądaniem, które nie chciało jej opuścić pomimo przeciwności.
- Bądź tu… a wytrzymam… tak jest dobrze.
- Dobrze… - Jarvis złapał bardkę za biodra i nakierował żądełko na kielich jej kwiatu.
Powoli połączył się z nią, by poczuła jego obecność. - Zacznę spokojnie.
Usta jego muskały jej ucho, gdy szeptał. - Jestem tu cały czas… pragnę cię Kamalo, pragnę twego uśmiechu, twych krągłości, pragnę wodzić językiem po całym twym ciele… pragnę cię widzieć radosną... pragnę cię nagą i ubraną… pragnę w każdej chwili.

- Jesteś tu… - powtórzyła po nim bezwiednie i to stwierdzenie wyraźnie ją ucieszyło, gdyż powtórzyła z większym zapałem - jesteś.
Unosząc nieco głowę i spoglądając na niego roziskrzonym, od sprzecznych emocji, spojrzeniem. Sapnęła ekstatycznie, gdy ich ciała stały się jednością, a usta mimowolnie rozsunęły się w uśmiechu.
- Z tobą jest dobrze… jest dobrze Jarvisie - wyszeptała przełamując się i delikatnie kołysząc biodrami, przylgnęła ustami do ust wybranka.
- Mi z tobą też… i dlatego… samolubnie nie wypuszczę cię z rąk. Zagarnę dla siebie - wymruczał mag i pocałował dziewczynę. Trzymając ją za pośladki, wprawiał jej ciało w powolne bujanie, przez co jego szturmy robiły się coraz intesywniejsze, przeszywając ciało kochanki dreszczem przyjemnych doznań.
Odpowiadały mu zduszone jęki, gdy kobiece wargi błądziły chaotycznie po jego twarzy, zatracając się w odczuciach. Zaczynała się na powrót rozluźniać. Gesty stały się płynne, a oddech gorący. Tawaif nie zamykała oczu, obserwując kochanka spod rzęs, nawet wtedy, gdy byli bardzo blisko siebie, że nie sposób było niczego dostrzec.
- Tak mi przykro… tak bardzo mi przykro, że cię zostawiłam wczoraj… dwa razy.
- Zawsze jesteś… blisko… mnie… w sercu… w myślach - szeptał, uśmiechając się czule i równie czule całując jej wargi i szyję. Ruchy bioder kołyszącej się bardki były jednak bezlitosne i Chaaya czuła bardzo wyraźnie przeszywającą obecność ukochanego, gdy ich ciała się zderzały.
Wkrótce głos ponownie zawiódł tancerkę.
Tym razem sprawcą nie był jednak lęk, a przyjemność. Coraz silniej wypierająca wszystko inne.
Kamala chciała Jarvisowi tyle opowiedzieć o swoich myślach jakie nurtowały ją za dnia i nocy, ale jedyne co potrafiła w tej chwili wyartykułować to jęki dojmującego pragnienia i rozkoszy.
Skupiwszy się na tym, ruszała z coraz większą werwą i entuzjazmem na spotkanie ich wzajemnego spełniania.

Coraz mocniej, coraz gwałtowniej, emocje i doznania promieniowały z ich bioder. Rozkosz przechodziła przez sylwetki kolejnymi falami, tym bardziej, że doznania były coraz intesywniejsze, gdy ich ciała zderzały się ze sobą. Jarvis czuł podobnie co jego wybranka. Może jego usta uśmiechały się ciepło, nawet po pocałunkach, ale oczy płonęły pożądaniem… wzbierającym żarem, odczuwalnym poniżej pasa.
Wkrótce Dholianka została zaskoczona nagłym spełnieniem, gdy skupiała się na tym, by się nie bać, a po prostu czerpać to co było jej dane w tej chwili. Orgazm był inny niż wszystkie wcześniej. Przyjemne i delikatne ciepło rozlało się po jej podbrzuszu, zamiast ekstatycznego żaru, który pogrążał ją w pożodze. Umysł pozostał jasny, choć pole widzenia zwężało się znajomo do jednego punktu, jakim był twarz kochanka. W uszach słyszała szum własnej krwi, bicie serca oraz dwa zmieszane ludzkie oddechy. Nie czuła zmęczenia, ni odrętwienia, a… ulgę i niepohamowany napływ uczuć do Jarvisa.
Pochyliła się, by nagrodzić swego wybranka czułym pocałunkiem, jednocześnie spinając mięśnie brzucha, zwiększając w ten sposób doznania ukochanego.
Dawanie przyjemności było równie satysfakcjonujące, co jej przyjmowanie. Odkryła to dopiero teraz, gdy przestała być tawaif a stała się kobietą, która to nie kochała się z klientem, a z… mężczyzną. Jej mężczyzną, który z oddaniem rozkoszował się jej pocałunkiem i doznaniami jakie mu sprawiała.
I bardka to czuła… i jego drżenie i rosnącą gotowość i wreszcie trybut jaki jej złożył wraz cichym jękiem.
Po nim to przytulił zachłannie kochankę i cicho zapytał - to… kufer, łóżko, czy… popluskamy się wannie i poprzytulamy?
- Może… wszystko po kolei? - mruknęła w przerwach, bawienia się językiem na jego uchu. Silne uda wciąż trzymały partnera w pasie, nie pozwalając mu na odejście, czy odsunięcie się choćby o kilka centymetrów. - Godiva poszła do pracy?
- Śpi jak zabita w swoim łóżku. Jest bardzo leniwa, gdy nie ma czegoś co mogłoby ją skusić do działania. Rutyna straży już ją nudzi - rzekł po dłuższej chwili milczenia czarownik, zapewne wykorzystując ten czas na mentalny kontakt ze smoczycą. Nie dawał jednak bardce ani chwili samotności, bo milcząc nadal błądził wargami po jej piersiach i obojczykach.
- W takim razie musimy uważać… nie chce zostać pogryziona przez smoka - stwierdziła z lekkim rozbawieniem, pamiętając o wczorajszej groźbie skrzydlatej.
Pogładziła nosem nachyloną ku niej głowę. - Nie będzie mieć przez to kłopotów?
- Może… ale nie takie, którymi by się przejęła. - Zaśmiał się cicho przywoływacz i zamyślił na chwilę. - Nie chcę sięgać do jej pamięci, bo mogłaby się obudzić. Przypuszczam jednak, że załatwiła sobie dziś wolne.
Chaaya oparła brodę o czarownika.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 02-10-2017, 19:25   #95
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
- Tooo… - zaczęła wesoło - co wyczytałeś w książce, którą ci dałam? Są tam jakieś przydatne informacje, które możemy wykorzystać?
- Na razie niczego konkretnego… obiecujące były jedynie adresy i imiona informatorów, które poukrywał wśród tekstu. Tyle, że niekoniecznie mogą chcieć z nami rozmawiać - wyjaśnił Jarvis wtulając twarz w piersi bardki. - Już się nie boisz? Już jest dobrze?
Dziewczyna z początku nie odpowiedziała, przełykając ostrożnie ślinę i wyraźnie zbierając się w sobie.
- Jesteś tu i mnie trzymasz… boje się, ale jednocześnie nie boję… - wytłumaczyła z niejakim wysiłkiem, najwyraźniej samej nie wiedząc co dokładnie czuje… lub po prostu nie rozpoznając elementarnego zachowania, jakim było zaufanie do drugiej osoby.
- Jesteś panią sytuacji… nic ci tu nie grozi… cieszę się, że przełamujesz swój lęk. - Uśmiechnął się czule i muskając dekolt kochanki pocałunkiem. - Wiem jakie to trudne… przełamać strach. Widziałem jednak co strach może zrobić z… dzieckiem. Unieruchomić i sparaliżować. Wiedziałem… że albo go przełamię, albo zginę.
Nawet jeśli Kamala przełamie swój lęk, wspomnienia i tak zostaną z nią do końca jej życia. Nigdy się w pełni od nich nie uwolni. Wizja ta… nie napawała chęcią do walki o zmianę czegokolwiek.
Ale mężczyzna przed nią był dobrą zanętą, która popychała bojaźliwą dziewczynkę jaką była, do robienia postępów. Jeśli nie dla siebie, to dla niego.
- Jestem dobra w unikaniu lub oszukiwaniu czegoś… słabo sobie radzę w walce jeden na jeden - przyznała zawstydzona swoim mankamentem. Kolejnym do kolekcji.
- Cóż… ale teraz już nigdy nie będziesz sama, więc tego problemu nie ma. - Usłyszała zadziorną odpowiedź podaną wesołym tonem. - I nigdy nie ryzykuj swoim życiem. Nie wiem co bym zrobił, gdyby coś ci się stało. Albo Godiva, albo Nveryioth… choć on pewnie twierdzi inaczej.
- Będe mieć to na względzie - odparła z miłością w głosie, muskając ustami włosy czarownika. - Teraz i tak mało co mi grozi, bo Starzec nie tylko mi ciągle narzeka, ale i mnie broni… - Co by złego nie mówić na zramolałą jaszczurę, wywiązywała się ze swoich obowiązków/obietnic dotychczas bez zarzutu. - ...więc lepiej byś ty uważał na siebie, bo nie wiadomo co zostanie z miasta gdy wpadnę w histerię po stracie po tobie…
- Ja zawsze mogę wokół siebie przywołać małą armię potworków. To mój mały atut, który jest ceną za słabszego Gozreha - wyjaśnił Jarvis cicho. - Więc nie tak łatwo mnie dopaść zza tej ściany mięsa armatniego.
- Tak przy temacie armii… to zgłodniałam - odparła rozbawiona, puszczając biodra kochanka i stając w szafie. Co miało jedno do drugiego, trudno powiedzieć. Może na pustyni wojsko miało dobrą kuchnię? - Odwiążesz mnie i nakarmisz?
- Oczywiście… o ile nie przejmujesz się tym, że mogę mieć przy okazji nieprzyzwoite zamiary względem ciebie - zażartował, szybko i sprawnie uwalniając bardkę od więzów.
- Ty lepiej uważaj, bo teraz ja będe testować twój gust kulinarny - mruknęła zaczepnie, rozmasowując prawy nadgarstek, na który spojrzała po chwili z bojaźnią. Materiał jednak nie pozostawił po sobie śladu, co z ulgą przyjęła na twarzy. - Jeśli nie będziesz przynajmniej w połowie tak zestresowany jak ja wtedy, zacznę ci zazdrościć.
- Będę bardziej niż ty. Nie bardzo znam się na kucharzeniu. - Mag odsunął się od tancerki, by mogła wyjść z szafy i wygodnie zająć miejsce w celu degustacji podsuwanych przez niego smakołyków.
- To bardziej wyobraźnia, niż wiedza… - wzruszyła ramionami, zeskakując na podłogę, po czym grzecznie przedreptała do łóżka ubabranego miodem i rozsypanymi bakaliami.
Zająwszy miejsce na środku materaca, usiadła krzyżując nogi i zbierając orzeszki do miseczki.
- Zdecydowanie lepiej sobie radzisz ode mnie… widziałam na parostatku jak obierasz ziemniaki lub kroisz cebulę, mi to się schodzi na tym z pół dnia, jestem dobra w teorii nie praktyce.
- Zamknij więc oczka… i zaufaj mi. - Uśmiechnął się czule, ale i lisio. Jego spojrzenie łakomie wędrowało po jej krągłościach. Niewątpliwie budziła w nim niecne myśli, nawet po tak długich figlach jakie już mieli za sobą.

~ Niewyżyta bestia ~ usłyszał w swoich myślach, zaraz po tym jak bardka zamknęła posłusznie oczy i otworzyła usta niczym wyczekujący w gniazdku ptaszek. Nie było jednak w tym stwierdzeniu nagany, a podziw i zadowolenie.
Przywoływaczowi trochę zajęło przygotowanie przekąski, ale po chwili na języku Chaaya poczuła mieszankę cierpkich i słodkich smaków z których większości nie rozpoznawała. Najwyraźniej wybrał z kosza to co znał najlepiej. Miejscowe specjały.
Bardka pocmokała trochę, wyraźnie kontemplując podaną jej mieszankę. Jeszcze chwile pomlaskała jak dziecko, które nie jest pewne czy zupa, którą musi zjeść mu pasuje, czy jednak nie.
- To kwaśne to co to było? - spytała gdy już przełknęła.
- Nazywają to krabimi jagodami. Rośnie to na pewnej odmianie namorzynów i jest zjadane przez małe krabiki, które podczas przypływów potrafią wspiąć na jej korony. Takie małe, fioletowe, orzeźwiające bardzo - wyjaśnił kompan. - Można łatwo je wziąć za małe borówki.
Dziewczyna zachichotała pod nosem, kryjąc uśmiech za ręką, po czym dodała.
- A ja myślałam, że dlatego, że szczypią w język. - Ułożyła dłonie jakby były szczypczykami krabów, po czym poszczypała powietrze ponownie chichocząc.
- Ikra krabów... jest wyjątkowo łagodna i lekko maślana. I dość droga. Nie każdemu jednak przypadają do gustu. - Słowa czarownika połączyły się z nowymi doznaniami smakowymi. Tym razem wybrał najsłodsze owoce… i trochę przesadził w ich obfitości.
Tancerka lubiła słodycze, ale owocowe soki zamieniły się na jej języku niemal w cukrowy ulep. Poznała jedynie winogrona i to też głupim szczęściem, bo po samotnej pestce.
Nie mogła jednak stwierdzić, czy podana grzanka bardziej jej smakowała czy nie smakowała i niestety z zamkniętymi oczami nie mogła również poznać tego po twarzy karmiciela.
Chwile więc wyraźnie główkowała, ściągając delikatnie brwi. Jej usta falowały jak wydobywająca się poczwarka motyla, nie mogąc zdecydować się w jaki grymas się ułożyć. W końcu znowu otworzyła szeroko buzię czekając na kolejne danie.
Następna mieszanka podana na grzance była duetem miodu i korzennych przypraw, zmieszanych z kakao. Smaki były wyraźne.

- I jak mi idzie? - zapytał czarownik.
- Pierwsza była jak nasze pierwsze spotkanie, druga jak wspólna noc na wyspie amazonek, a trzecia jak Kassim - zrecenzowała dość nietypowo, po dłuższym namyślaniu się nad werdyktem.
- Jest jeszcze czwarta - rzekł Jarvis po wysłuchaniu jej decyzji.
Bardka uśmiechnęła się otwierając usta w oczekiwaniu.
To co poczuła nie było jednak tostem, ale nadal było słodkie… usta czarownika pokryte czekoladą przyglnęły w pocałunku, a język muśnięciami zachęcał do innej konsumpcji.
Powinna się tego po nim spodziewać, ale dała się zaskoczyć. Nie na długo jednak, bo zaraz zarzuciła kochankowi ręce za szyję, przytulając się do niego podczas gdy jej figlarny język błądził po męskich wargach zlizując słodycz, którą dzieliła wraz z jego językiem.

~ Ta smakuje jak mój Jarvis… ~ odparła telepatycznie.
Nie przerywając pocałunku mag spytał rozkoszując się doznaniami.
~ To która… najsmaczniejsza?
I tu był fennek pogrzebany. Kamala nie umiała na to pytanie odpowiedzieć tak jak została tego nauczona, gdyż nie mogła rozpoznać, która grzanka była faworytem u partnera. W teorii mogłaby improwizować, ale kobieta nie była tak pewna siebie, gdy nie skrywała się pod maską.
Czując się zobligowana do odpowiedzi i przez to przyparta do muru, zastanawiała się nad alternatywnym rozwiązaniem tego problemu i… wpadła na wyliczankę.
Wszystkie cztery “dania” były na swój sposób smaczne i wszystkie z przyjemnością zjadła, więc nie będzie kłamstwem jeśli wytypuje zwycięzcę poprzez los.
~ D-druga… była bardzo dobra… ~ odpowiedziała po niejakiej chwili i jakby nie do końca pewna swojego zdania.
~ Druga? Nie czwarta? No cóż… będę się musiał więc bardziej postarać, byś rozsmakowała się we mnie, prawda? ~ Choć najwyraźniej nie trafiła, to Jarvis nie wydawał się oburzony. Zamiast przerwać całować, pochwycił dodatkowo dłonią pierś bardki, pieszcząc i ugniatając leniwymi ruchami palców.
Dziewczyna pisnęła odrywając się od kochanka jak oparzona.
- Ja nie chciałam! - zawołała rumieniąc się na całej twarzy, gdy dotarło do niej jaką gafę popełniła. - Zachowałam się jak idiotka… przepraszam cię. - Skruszona, wykonała gest jakby chciała mu się pokłonić przez co prawie nie zderzyli się czołami. To dodatkowo ją zażenowało i czerwone wypieki wyskoczyły jej również na dekolcie i uszach.
- Nie przepraszaj… nie masz za co - wymruczał mężczyzna, sięgając ustami do szyi. - Delektuj się doznaniami… w końcu twoja kolej na smakowanie przyjemności
Nie przestawał pieścić jej skóry swoim dotykiem.
- Ale to zabrzmiało… jakbym wolała tosta od ciebie… - zakwiliła ze wstydem, choć przestała się już miotać jak w ukropie. - A to nie prawda… - kontynuowała ze skłonnością do coraz to większego ściszania głosu, jakby teraz nieśmiałość przechodziła z jej lica na słowa. - Jesteś dla mnie… - ciszej - bardzo w.. - jeszcze ciszej - bardzo… - i jeszcze - ważny.
- Ty dla mnie też moja słodka… Kamalo. Kocham cię… pragnę… pożądam twego uśmiechu - mruczał przywoływacz leniwie, nie przerywając delikatnych muśnięć jej ciała. - Jesteś ważna… i potrzebna mi jak woda w oazie.

Dziewczyna sięgnęła dłońmi do twarzy kochanka, przytrzymując ją, gdy zlizywała ostatnie czekoladowe nuty z jego ust gdy do niej mówił. Powoli starała się położyć, ciągnąc go na siebie.
- To… zabawne bo ja duszę się bez ciebie… i więdnę gdy ciebie nie widzę… umieram z głodu gdy nie czuje twojego ciepła i nie mogę trzeźwo myśleć jeśli zbyt długo jesteś ode mnie z dala.
Mag podążał za nią całując czule jej usta i rozkoszując się jej obecnością.
- Więc musimy się trzymać razem, prawda? - zapytał pomiędzy pocałunkami, przylegając do niej ciasno. Chaaya więc poczuła twardą oznakę jego podniecenia.
I wkrótce jej ręce ruszyły ku swoim nowym destynacjom. Jedna zjechała po plecach i spoczęła na pośladku czarownika, sugestywnie zaciskając palce na napiętych mięśniach. Druga swobodnie obejmowała tors, gładząc linię barków i drapiąc przyjemnie kark mężczyzny.
- Jak najbliżej. - Potwierdziła szeptem o przyśpieszonym oddechu. - Zawsze. - Jej nogom zajęło trochę czasu, zanim wyplątały się z siadu krzyżnego w jakim zostały uwięzione pod napierającym na nie Jarvisem, ale wystarczyło trochę odrobiny dobrej woli ich obojga, oraz determinacji napędzanej wizją kolejnego erotycznego zbliżenia i… uda rozchyliły się w zapraszającym geście. - Chodź do mnie.

Wszedł… Poczuła jego obecność w swej jaskini rozkoszy. Delikatny ruch i wypełniająca myśli obecność ukochanego. Jej ciało zadrżało od tej przyjemności.
~ Pragnę… moja… moja… ~ szeptał telepatycznie czarownik, całując ustami jej usta i szyję. Był powolny ruchach, ale wyraźnie delektował się tym spokojnym tempem, pozwalającym nacieszyć się mu ciepłem i miękkością dziewczyny.
Nie często się tak kochali. Zazwyczaj spalając się w ekstazie jak ćmy w ogniu. Bardka nie chciała tego przerywać, dociskająć swą rączką biodra przywoływacza, jakby pilnowała ich “romantycznego” rytmu.
Chaaya niewiele mogła powiedzieć na temat romantyczności, ale podświadomie czuła, że tej chwili inaczej nie dało się nazwać. Hamując swój nieco zwierzęcy temperament jeśli chodzi o stosunki, nie pozwoliła, by jej usta gryzły, a paznokcie drapały skórę. Była delikatna i opieszała w ruchach, powoli wijąc się i dostosowując swe ciało do ciała ukochanego, tak, że w końcu stali się idealnie pasującymi do siebie połówkami, wspólnie dążącymi do tego samego celu. Nie do dzikiej przyjemności, a miłości samej w sobie.
Jarvis całował barki, szyję i usta tancerki, a jej umysł cichym szeptem, dotyczącym swych pragnień wobec niej. Nie były to skomplikowane wymagania.
~ Moja... pragnę... ciebie… kocham cie… ~ Ot te słowa powtarzały się, gdy leniwymi ruchami bioder powoli zmierzał do spełnienia. Gdy był już blisko przyspieszył nieco tempo, ale i tak było ono spokojne w porównaniu z tych co zwykle zdarzało się pod koniec ich zabaw. Aż w końcu… dotarł na szczyt, tulony do rozedrganej tawaif, która zdobiła jego ramiona drobnymi pocałunkami.

- W moim kraju… słowo miłość ma trzy różne określenia… ale żaden z nich nie jest w stanie opisać tego co czuje do ciebie - odezwała po chwili, gdy nadmiar czułości do czarownika przestał ją dławić.
- W moim mieście jest zauroczenie, amour, obsessio, sympatio i maddico. Czasem oddzielne rodzaje uczucia, czasem stadia miłości - wyjaśnił Jarvis kładąc się obok dziewczyny i tuląc ją do siebie. - A według niektórych… wymysły poetów nabijających kabzę na naiwności dziewcząt.
- Na stadia mamy oddzielne określenia. Ale pyar, ishq i mohhabat oznaczają po prostu miłość, kochanie. Nie różnią się od siebie żadnym rodzajem, ani natężeniem. - Wzruszyła ramionami, obracając się na bok i wtulając w partnera. - To dość częste w naszym języku. Na światło mamy aż pięć określeń, a gdy dodamy do tego światło słońca, księżyca, gwiazd, ogniska, świecy, oczu… robi się z tego pokaźna lista.
- Poeci u was mają pewnie łatwe zadanie. I dramaturdzy. - Zaśmiał się cicho czarownik, przytulając ją do siebie i mrucząc cicho. - A ja i tak… będę ciebie głodny. Więc nie licz, że to dziś będzie ostatni raz, gdy będziesz przy mnie golutka.
- I tak wielu narzeka, że nasz język jest zbyt prosty i miałki… a prawda jest taka, że mało kto zna tak pokaźną ilość słów, by móc czytać ich poematy ze stu procentowym zrozumieniem. - Popatrzyła na mężczyznę z radosnymi iskierkami w oczach. - Ty też lepiej uważaj, bo nie pozwolę, bym tylko ja świeciła ciałem.
- Poświęcę ubrania dla takich widoków - mruknął mag i dalej edukował bardkę.
- U nas… w mieście… też bywają sztuki niezrozumiałe dla widza. Ale wtedy ich autor oraz aktorzy je grający mogą liczyć na obrzucenie zgniłymi warzywami i owocami.
- Prawdziwi z was okrutnicy. - Zachichotała na to stwierdzenie, po czym się zamyśliła. - Poszłabym jeszcze raz do opery… może tym razem nie skończyło by się masakrą. Uprzednio jednak przeczytałabym dzieło, co by mieć porównanie.
- Są opery, są też operetki… te drugie są lżejsze i tańsze… i bardziej… cóż… mniej grzeczne. Ale nie trzeba się do nich odpowiednio stroić - wytłumaczył z uśmiechem Jarvis.
- Było by miło wybrać się kiedyś… - Plany planami, ale do ich spełnienia potrzebowali pieniędzy. Chaaya westchnęła, gdy zastanowiła się poważniej nad wydatkami… - Trzeba będzie wziąć tą robotę od Dartuna… i poszukać kupca na wino.
- Operetki są tanie. To rozrywka masowa i dla niewybrednego widza. Niestety to oznacza głośną i pyskatą widownię. - Również zamyślił się na chwilę. - Można by opchnąć parę beczek w takim teatrze, by zyskać możliwość wchodzenia na przedstawienia przez… rok?
- Rok? - spytała zaskoczona tak długim szmatem czasu.
Czy będą w La Rasquelle za rok? Czy do tego czasu nie zdążą załatwić tego, po co tu przybyli? Czy nie wyruszą dalej…
„Dalej czyli gdzie?” spytała Laboni, bez cienia nagany. „Chcesz wrócić do Kryształowej Jaskini, czy może na pustynię?” Prychnęła cicho, czując zakłopotanie w myślach dziewczyny.

- Nie wybiegajmy tak daleko w przód… - Tancerka odezwała się cicho, po dłuższym czasie. - Zresztą… wydaje mi się, że złoto bardziej nam się przyda, niż kilka darmowych wejść na spektakle… Wolałabym więc beczki spieniężyć.
- Zgoda. Spieniężymy je. Chcesz jeszcze zapolować na skarby wśród ruin miasta? - zapytał ciepło mag, przyglądając się licu wybranki. - I ta operetka… jesteś zainteresowana jej obejrzeniem?
Bardka wsparła głowę na dłoni, a palcami drugiej bawiła się na barku rozmówcy.
- Jest więcej takich ruin… w lasach? Im trudniej się gdzieś dostać, tym mniej amatorów na wycieczki, a więc większa szansa na znalezienie czegoś… - stwierdziła, mając również na względzie informacje na temat dzikich elfów. - Oczywiście… najpierw smoki muszą się podszkolić. Nvery chciałby nauczyć się strzelać z łuku, ma jakieś uprzedzenia do kuszy, bo coś o nich gdzieś, kiedyś wyczytał… albo po prostu chce być upierdliwy, to też możliwe.
- Całe La Rasquelle…. wliczając w to obszary niezamieszkane i niezbadane, ma powierzchnię… małego hrabstwa. To olbrzymie elfie megalopolis było - odpowiedział kochanek, wodząc palcami po jej pupie. - I nadal sporo miejsc jest niezbadanych. Wiele też niebezpiecznych. Ale z dwoma smokami u boku...
- Kłócącymi się na każdym kroku - wytknęła mu w rozbawieniu - jednym nadpobudliwym i drugim nazbyt abnegatycznym… na pewno nie będziemy się nudzić. - Dokończyła wymienianie z kwaśnym uśmiechem. - Co do operetki, obejrzałabym jeden spektakl, by w ogóle wiedzieć co to…
- Zgoda… i co do jednego i co do drugiego - odparł zamyślony Jarvis. - Ale cóż poradzić… rodziny się nie wybiera.
- Naprawdę? Nie wybieracie sobie rodziny? - dziwiła się przez chwilę, po czym jakby zaakceptowała zaistniały stan rzeczy, jak uczeń podczas lekcji nauk ścisłych.
- Tak się mówi. Że rodzimy się tam gdzie… się trafi. Poza tym ze smokami ponoć jest podobnie. Tylko Godiva mogła nawiązać ze mną więź. Inne… bardziej wyważone smoki jakoś nie potrafiły - wyjaśnił czarownik, wspominając czasy z Jaskini.
- Aha… - Chaaya nie wyglądała na do końca przekonaną, ale nie miała chyba ochoty polemizować. Milcząca badała wzrokiem obojczyki partnera, myślami znajdując się w oddaleniu.

- To ubieramy się, czy też wolisz jeszcze poleżeć i poprzytulać się? Mam co prawda niecne pomysły… ale nie chcę cię zamęczać ciągłymi igraszkami - wyszeptał cicho Jarvis, lekko przymykając powieki.
- Po co… mamy się ubierać? - Spojrzała mu zachowawczo w oczy i ściągnęła lekko brwi. - Nie chce nigdzie wychodzić, nie mam po co… - burknęła pod nosem, robiąc większy zamach i opadając teatralnie na poduszki za sobą. Spojrzała w sufit.
- W sumie... też nie mam ochoty… na wychodzenie z łóżka. - Mag nachylił się nad dziewczyną i jego usta zaczęły muskać zaczepnie szczyty jej piersi. - Ale beczki same się nie sprzedadzą, Dartun sam się nie wysłucha… mamy jednak co robić na mieście.
- Wczoraj mówiłeś… rano mówiłeś co innego - poprawiając się szybko, pogładziła czarownika po głowie i policzku, ale jej oczy wciąż hipnotyzowały sęki nad sobą. - Wino czekało tyle lat, że jeden dzień go nie zbawi… choć, wieczorem moglibyśmy się przejść po mieście… ale to dopiero wieczorem a teraz jest… - Przekręciła głowę, wyglądając za okno. - ...nie wiem, późno.
- Masz rację… masz absolutną rację. Możemy pozostać w pokoju… możemy leżeć, możemy rozmawiać… możemy… pieścić… - mruczał przywoływacz, wielbiąc pocałunkami krągłe piersi pod sobą i wodząc czule palcami po podbrzuszu ukochanej. - Nie mamy nic pilnego do zrobienia. Ale coś do zrobienia mamy.
- Nie słuchasz mnie prawda? Zgadzasz się na wszystko, ale aktualnie poświęciłeś całą uwagę moim drugim oczom. - Ta zachichotała psotliwie, wyraźnie rozbawiona zachowaniem przywoływacza. - Teraz mi powiedz, jak mam ci wierzyć, że jesteś uparty i nieustępliwy, skoro tak szybko kładziesz uszy, wciskając nos w mój dekolt. - Ironia w jej głosie nie była tak szczypiąca, gdyż naznaczona była dużą dawką czułości.
- Jestem uparty i nieustępliwy… we wciskaniu nosa w twój dekolt. Niestety w innych sprawach… jesteś moją słabością Kamalo. I na wiele mogę się zgodzić dla uśmiechu na twej twarzy - wyjaśnił, nie przerywając pieszczot.

Cienka szpilka lęku, wbiła się niespodziewanie w serce tawaif, podczas tego wyznania. Nie chciała być niczyją słabością, nie po tym co spotkało Ranveera, który otwarcie mówił, że wygra każdą wojnę na pustyni, ale wystarczy by spojrzał w oczy Chaai begam i pada w sypialni rozbrojony na kolana.
Czy miłość nie mogła uskrzydlać i zamieniać w mocarzy? Czy musiała upadlać i niszczyć pokrywane w niej nadzieje?
Niezadowolona dziewczyna, zakryła się poduszką, słowem się nie odzywając.
- Wyglądasz jakby coś cię zmartwiło… albo zdenerwowało. - Jarvis oczywiście wychwycił tę chwilę frustracji.
- Nic takiego - mruknęła ściągając usta w dzióbek, jak gniewna rybka.
- Kłamiesz… - Cmoknął delikatnie wargi tancerki. - ...i zamykasz swe myśli przede mną.
- Nie-e - fuknęła tym razem gniewnie, ogniskując na magu spojrzenie, ale cmoknąć, też cmoknęła, co ją jeszcze bardziej zdenerwowało.
- Ładnie ci z tymi błyskawicami w spojrzeniu - rzekł mężczyzna po dłuższym przyglądaniu się jej obliczu.
- A tobie źle z tymi maślanymi oczami. - Odbiła piłeczkę, patrząc nadąsana na mżczyznę. Nie umiała być na niego zła, przez co tylko mocniej się złościła… na siebie.
- Możliwe…. naprawdę są takie maślane? - zapytał zaciekawiony.
- Tak… obbbrzydliwie rozwodnione - zaperzyła się, krzyżując ręce na dzielącej ich poduszce.
- Doprawdy? - uśmiechnął się Jarvis lisio i liznął czubek nosa rozmówczyni.
- Więc może powinienem ukryć moją twarz… między twoimi piersiami. Albo niżej? - zaproponował niewinnym głosikiem.
- Na coś takiego powinieneś zasłużyć - odparła mu z wyższością.
- Jak? - mruczał wędrując ustami po szyi zagniewanej bardki.
- Nie powiem. Po... dobroci, jakiemuś maślanookiemu. - Złość dawno uszła, pozostawiając tylko czupurne rozbawienie, ale tancerka była zbyt dumna i figlarna, by się z tym odkryć.
- W takim razie będę pieścił i całował, aż się ugniesz… - odparł buńczucznie Jarvis, zachłannie całując usta partnerki i od razu zupełnie zapominając po co to robił. Niemniej jego dłoń sięgnęła między uda dziewczyny, by pieścić dotykiem jej intymny zakątek i budować w jej ciele apetyt na silniejsze doznania.
Odpowiedziała mu drapieżnie i płomiennie, jak dzika kotka, która od nadmiaru emocji, nie potrafi być delikatna.
- Nie myśl, że ci się tak łatwo dam. Złaź ze mnie! - Ostatnie słowa niemal wykrzyczała w rozkazie, ściskając nogi, by unieruchomić niecnego złodziejaszka między nimi.
To jakoś nie odstraszyło czarownika, który skupił się na szyi kochanki ignorując jej krzyki i zacietrzewienie. Jego uwięzione palce, nadal starały się poruszać i muskać jej skórę.
Kobieta odpowiedziała mu warknięciami i zaczęła okładać go piąstkami po plecach. Więcej było w tym determinacji, niż siły, a i tak wkrótce się skończyło, gdy wbiła paznokcie w odstające łopatki.
- Choćby wypływała ze mnie magma, nie dam ci się!
- To będzie ciekawy widoczek - wymruczał w odpowiedzi, wędrując czubkiem języka po kształcie jej obojczyków i nie poddając się mimo zaklinowanej dłoni. Nadal próbował ją rozpalać dotykiem.
- Schowam się za parawanem, zamknę w szafie, ucieknę do pokoju obok i zadowole się sama sobą z dala od tego rozpływającego się spojrzenia - burknęła, dysząc coraz ciężej, ale nie wiadomo czy z podniecenia czy wysiłku.
Spróbowała zepchnąć kochanka z siebie, uderzając go nogą w biodro.
- Nie zamierzam ci w tym pomóc - czarownik syknął z bólu po trafieniu, ale nie przerwał obsypywania pocałunkami, ani sugestywnych ruchów palców, które wykorzystały okazję by sięgnąć ku skarbczykowi kobiecości tawaif. Jak na złość… okazywało się, że słabość Jarvisa do niej ma swoje granice.
Dziewczyna znalazła się w pułapce, wiedzieli o tym oboje, ale ona nie zamierzała się poddawać.
- No i co… będziesz mnie tak drażnić i testować? Powiedziałam, że ci się nie dam, albo zasłużysz, albo weźmiesz mnie siłą . - Uśmiechnęła się bardziej pewna siebie. Najwyraźniej nie dość, że wierzyła w swoją wytrwałość, to i pokorność mężczyzny.

Ten wolną ręką zrzucił z niej poduszkę. Po czym klęknął, władczo rozchylając jej nogi i przyglądając się intymnym obszarom bardki. Miejscem swego przyszłego podboju. Była już gotowa. Jej brama kusiła do szturmu. A i taran bojowy kochanka był… w odpowiedniej pozycji.
Trzymając Chaayę za uda, Jarvis posiadł ją jednym silnym sztychem, przy czym kolejne były równie władcze i zdecydowane. Niemniej przyglądał się kochance z czułym uśmiechem i ogniem pożądania w oczach.
Kobieta była zaskoczona. Bardzo.
Najwyraźniej nie sądziła, że jej kochanka stać na takie zachowanie.
Próbowała się bronić, sięgając dłońmi do swego łona, ale było już za późno. Zdobył ją. Żelazne uściski na jej nogach, nie pozwalały się wyrwać.
- Nie… - Niemal bezgłośnie wyraziła swoją dezaprobatę, przyciskając ręce do swojego podbrzusza, jakby chciała wypchnąć nimi intruza ze swojego wnętrza. Poczuli się wtedy tak wyraźnie, jak nigdy wcześniej i dziewczyna zadrżała, chcąc ukryć przed czarownikiem przyjemność jaką jej sprawiał…
bo Kamala nie była zła na Jarvisa, nie czuła do niego niechęci i nie potępiała go za zachowanie, które wobec niej przejawił. Zaimponował jej.
- Nieee… nie, nie, nie… - Brzmiało bardziej jak „tak, tak, tak”, gdy przejechała paznokciami po swojej napiętej skórze od bioder, aż po same piersi, zostawiając po nich czerwone ślady. Szczypiący ból, nie był w stanie jej rozkojarzyć. Brzuch napinał się i falował starając się zduszać jęki przyjemności, jakie wzbudzał w niej raz za razem, biorąc ją coraz mocniej i szybciej.
Była wyjątkowo słodka i podniecająca w swym zacietrzewieniu, może nawet bardziej niż gdyby po prostu poddała się dzikiej żądzy. Tyle wysiłku i pasji wkładała w zatuszowanie oznak ekstazy, które jej umiłowany i tak rozpoznawał. Gęsia skórka, drżąca dolna warga ust, roziskrzone i powiększone źrenice, zdławione westchnienia, dreszcze.
Była jego, ciałem i umysłem, nie ważne ile będzie jeszcze próbować zaprzeczać.

Jarvis widział to wszystko wyraźnie… więcej, oglądał to niczym widz na przedstawieniu. Każdy grymas, każdy gest, każdy oddech. Unieruchamiając ją dłońmi, rozchylał szeroko strażników jej delikatnego kwiatu, przez co miał doskonały widok na każdą reakcję jej ciała oraz wgląd na każdą zmianę tempa swych bioder i na każdy przeszywający kochankę sztych swej męskości.
Podziwiał swe dzieło nie oddając się typowej dla siebie chęci pieszczenia jej nagiego ciała podczas igraszek. Rozkoszował się nią niczym najsłodszym winem.
Musiała zdać sobie z tego sprawę, bo odwróciła się od niego. Raz, drugi, trzeci… Jakby chciała go wypędzić z własnych myśli. Zaczęła wić się jak młoda żmijka, starająca wydostać się ze skorupki jaja, ale była na to zbyt słaba. Kryjąc nerwowo drżące piersi, objęła się ramionami, wczepiając palce w barki pokryte przyjemnym rumieńcem.
Oddech coraz mocniej ją dusił, a siłą tłumione westchnienia wstrząsały spazmami i drżeniem, coraz dłuższym i intensywniejszym, gdy głęboko hamowana przyjemność powoli wydobywała się na powierzchnię, aż w końcu drobne ciało bardki, wygięło się w łuk, po czym opadło w oszołomieniu z powrotem na materac.

- Jesteś…. zachwycająca… - szepnął czarownik, kilkoma gwałtownymi ruchami docierając na szczyt. A gdy skończył, delikatnie głaskał jej uda opuszkami palców.
- Jesteś prześliczna… i kusząca - mruczał niczym zadowolony kocur.
- Pieprz się! - wysyczała gniewnie, łamiącym się głosem. Broda jej drżała a policzki i szyja były pokryte czerwonymi plamami. Kobieta dwa razy starała się zmrozić wybranka złowrogim spojrzeniem, ale nie potrafiła. W końcu poddała się wzdychając i przewracając oczami.
- Kocham cię - dodała ze wstydem, powoli odzyskując panowanie nad swym ciałem.
- Ja ciebie też Kamalo… bardzo. Ale też i bardzo pożądam - rzekł cicho mag, głaszcząc skórę dziewczyny delikatnymi muśnięć. - Budzisz we mnie drapieżnika.
Tawaif podniosła się do siadu. Włosy miała w nieładzie, wesoło opadającym na jej promienną, choć wciąż nieco nadąsaną twarz.
Wyraźnie zbierała się w sobie, by coś powiedzieć, jakby ważyła na języku jakieś słowa, lub ich smakowała.
- Zmartwiłeś mnie, gdy powiedziałeś, że jestem twą słabością… Nie chce nią być. Chcę dawać ci siłę. Powiedz mi jak.
- Nie uważam się za specjalistę od uczuć… acz.... miłość jest taka właśnie. Z jednej strony jest słabością, ale z drugiej siłą. Tę również mi dajesz. - Pogłaskał ją po policzku, uśmiechając się ciepło. - No i słabością moją jesteś tu… w alkowie. Nie potrafię ci się oprzeć, nie potrafię nie ulec twym kaprysom. Poza nią… jesteś ważna i cenna. Przecież już udowodniłaś parę razy, jak przydatna jesteś na polu bitwy. Dajesz mi moc i cele do zrealizowania Kamalo.
Bardka uśmiechnęła się blado, przytakując na słowa mężczyzny.
Nie mogła być nimi rozczarowana, gdyż sama podobnych użyła podczas rozmowy ze Starcem. A jednak… jakiś smutek wkradł się w jej spojrzenie, zaraz jednak przykryty akceptacją.
Pogładziła Jarvisa po policzku, zatrzymując się opuszkami przy wargach, które delikatnie ucałowała.
- Nie pozwól by ta słabość wyszła poza ściany tego pokoju… prosze cię - szepnęła cicho, muskając raz po raz jego miękkie usta.
- Dobrze… zresztą póki co... to my mamy problem z wyjściem z niego - odparł cicho czarownik, całując dziewczynę i popychając do pozycji leżącej. Teraz kiedy nasycił swoją drapieżność, czas nastąpił by nasycić łagodną stronę natury… pieszcząc nagie ciało kochanki.


Rozstali się kilka godzin później. Czarownik ubrał się i wyszedł załatwić kilka spraw. Chaaya nie oponowała, ale też sama nie miała zamiaru nigdzie się ruszać, bo dziś był dzień słodkiego lenistwa… no przynajmniej dla co poniektórych.
Wylegując się w łóżku, bardka mogła oddać się rozmyślaniom lub drzemce. Nad spokojem jej ducha czuwała Laboni, która jako jedyna z „masek” nie tylko zachowała swoje „ciało”, ale i „wolną” wolę. Wszak, nie była ona rolą zmuszanej do prostytucji dziewczynki, a wspomnieniem kobiety, którą kochała i podziwiała. Jej nauczycielki, opiekunki, przyjaciółki i babci… która zrodziła się w mrokach więziennej celi z żalu i poczucia winy.
Tawaif cierpiała z powodu śmierci ukochanego, haniebnej niewoli, brutalnie wymuszonego poronienia i zdrady. Zdrady, która zapoczątkowała całe to koło nieszczęść.
Wtedy to też stara tancerka przyszła do płaczącej Kamali i pomogła przetrwać jej najgorsze chwile swego życia.
Teraz dalekopustynna tancerka była wolna, bezpieczna i szczęśliwa. Laboni nie musiała już być jej opiekunem, a podporą… która niczym stara wiedźma, latająca na miotle pod sufitem jej umysłu, dyrygowała zastępem dziewcząt i uprzykrzała życie czerwonoskrzydłemu.

Piękna jak kwiat lotosu, choć szalenie zakochana, borykała się też z mniej przyjemnymi uczuciami. Wspomnienia o Ranveerze z biegiem lat blakły, niepielęgnowane i spychane w głąb duszy. Teraz, gdy kobieta odnalazła na powrót szczęście, zaginiony generał zaczął powracać jako bolesny wyrzut sumienia.
„Kocham cię Jarvisie… kocham jak nigdy nikogo wcześniej…” szeptała swemu umiłowanemu, noc w noc, gdy leżeli spleceni w miłosnym uścisku.
Malhari wyłaniał się wtedy z piasków na dnie jej serca, zadając pytania o siebie. O miłość, którą czuła do niego. Czy kochała go naprawdę, czy tylko kłamała. Czy wykorzystała jego naiwność. Czy tęskniła za nim, czy tylko udawała. Dlaczego nie pozostała mu wierna, tak jak on był wierny jej.
Jego ciche skargi, trwożyły kurtyzanę, która z każdym dniem, coraz większe miała problemy z wypowiedzeniem swoich uczuć na głos.
By Ranveer nie słyszał… by nie przyszedł do niej we śnie, patrząc na nią w milczeniu zawiedzionym spojrzeniem.
A przychodził do niej coraz częściej… z początku jako wspomnienia, później jako milczący koszmar.

Napuszczając wodę do wanny, bardka wzięła długą kąpiel, myjąc w aromatycznej pianie i bąbelkach. Odświeżona leżała w balii oglądając pochmurne niebo za oknem.
Znudzony Starzec marudził coś pod nosem w elfim języku. Kamalasundari jednak go ignorowała, obrażona na niego za wczorajszy wyczyn, a wredna Laboni dodatkowo zagłuszała łopotem swych szat. Była niewidoczna dla smoka, przecierając zwierciadła w których odbijały się wspomnienia z Jarvisem, toteż ciężko mu było się nawet zrewanżować, nie zmuszając się do „wysiłku”.
Maski również, były wyjątkowo ciche. Na nie także oddziaływały wizje dawnego życia. Żadna z Chaaj nie umiała się przed tym bronić, toteż śmiech dziewcząt był coraz rzadszy, zastępowany melancholią.

~ A ty co? Nie mów, że chcesz się utopić. ~ Zgryźliwy głos zielonołuskiego, rozległ się butnie, gdy tylko połączenie między partnerami weszło w ich zasięg. ~ Gdzie ten… tamten.
~ Jarvis. Nazywa się Jarvis. ~ Chaaya westchnęła cicho, zanurzając się cała pod wodą.
~ Smutas ~ burknął skrzydlaty. ~ Zmęczony jestem…
~ Nie spałeś dziś? ~ zmartwiła się tancerka.
~ Nie-e… umyłem się i przebrałem i poszedłem do pracy.
~ Teraz sobie wypoczniesz… zjedz kolację i kładź się spać. ~ Poleciła mu, wynurzając się i wychodząc z wanny.
~ Nie mogę… zaraz muszę wracać. Ma przyjść dostawa jakiś ksiąg zza morza. Gulgram ma je po identyfikować i ocenić. Chce popatrzeć. Wpadnę tylko nakarmić Jasrin.
~ Powinieneś zabierać ją ze sobą… biedna na pewno się nudzi sama w pokoju.
~ Ale ja nie robię nic ciekawego… ~ zaczął gad, ale dziewczyna mu przerwała.
~ Wszystko jest ciekawsze od siedzenia w pustym pokoju i to jeszcze w małej klatce. Poza tym… wygląda na to, że i ona lubi książki. Obserwowałam was wczoraj.
Zielony dopłynął już do tawerny. Zapłacił za przewód i wszedł do budynku.
~ No… dobra. Spróbuje.

Bardka przysłuchiwała się zza ściany jak mężczyzna rozmawia z głośno piukającą gekonicą. Mała skrzydlata wydawała się nie tylko uskarżać na swój, ale i wyzywać swojego właściciela.
Kobieta uśmiechnęła się pod nosem. Stała nago przed oknem obierając wędzoną rybę z ości i skóry, po czym posiliła się w milczeniu oglądając przepływające w kanale łodzie.
~ To ja idę… ~ Nvery po kilkunastu minutach, zebrał się do wyjścia z pokoju.
~ Uważaj na siebie i wracaj szybko…
~ Tak, taaaak. A… Chaayu… ~ zaczął niepewnie samiec.
~ Co się stało? ~ zwróciła się do niego czule, wyrzucając resztki za oknem.
~ Znalazłabyś trochę czasu… jutro… na treningi ze mną? Nauczyłem się całej Dola re dola i pomyślałem… że może nauczyłabyś mnie Deewani Mastani?
Tancerka przymknęła okno i podeszła do lustra, czesząc starannie włosy.
~ Oczywiście ~ odparła z uśmiechem. ~ Poproś jutro o wolne… musisz się wyspać i wypocząć. A jutro Jarvis zabierze nas kolejną wyprawę.
~ Znooowu? ~ Chłopak zajęczał wyjątkowo niezadowolony. ~ No dooobra… ~ W końcu zaburczał, poddając się, a niedługo później ich połączenie znikło.

Kamala znowu była „sama”. Starzec dotknięty do żywego, znieważeniem jego prawie pół boskiego majestatu, zaczął lżyć Laboni, która nie mogąc się powstrzymać zaczęła z równym zapamiętaniem mu odpowiadać.
Rozpętała się wojna na przezwiska, ale na tak niskim poziomie świadomości, że nosicielka obu afrimacji, nie odczuwała większych jej skutków.
Tymczasem bardka nie wiedziała co ze sobą zrobić. Czuła się trochę zmęczona, ale nie fizycznie, a psychicznie. Kłótnia z Pradawnym, oraz ostatnie wydarzenia z czarownikiem i Godivą, mocno na nią wpłynęły i dziewczyna miała problemy z poukładaniem sobie wszystkiego.
Dlaczego tak łatwo puszczała dłoń ukochanego? Dlaczego od niego odchodziła, skoro tego nie chciała? Skąd w niej ta złość i zazdrość, gdy patrzyła na niebieskoskrzydłą?
Siadając na krzesełku, tawaif namaściła wilgotne włosy, pachnącym jaśminem olejkiem, po czym zaplotła włosy w warkocz. Oglądając swoje odbicie w krysztale, umalowała twarz. Smarując usta karminową szminką, różowiąc policzki sproszkowanymi płatkami róż. Czerniąc brwi i rzęsy sadzą, oraz obrysowując obwódki oczu kohlem.
Na koniec okryła perłowym pyłkiem kości policzkowe, czubek nosa i kąciki oczu.
Makijaż poprawił dziewczynie poczucie humoru.
Zabrała się więc za pielęgnowanie reszty swego ciała, smarując się balsamami, kropiąc perfumami i przyozdabiając pupę koronkowymi majteczkami z perełkami, które zawadiacko wsunęły się między płatki jej gładkiej kobiecości.
Pozostała maść na otarcia, której sobie nie poskąpiła, przy okazji… sprawiając swej osobie dobrze, nie raz… a trzy. Drżąc pod swoim delikatnym dotykiem, ale nie bawiąc się w całą otoczkę przygotowań. Liczyło się czyste, szybkie spełnienie.

„W końcu z ręką na sercu mogę powiedzieć, że cię poznaje…” zadrwiła babka, przerywając na chwilę utarczki z Czerwonym, kracząc jak posępna wrona, a wnuczka obejrzała się w lustrze, oblizując palce z psotliwym uśmieszkiem.
Chaaya podziwiała swoją śliczną i zarumienioną buzię. Nagie piersi pokrywała gęsia skórka po ostatniej przyjemności. Poczuła się ładna… i przez to, pewniejsza siebie. Podobała się sobie.
Powinna częściej dbać o swoje ciało. Sprawiać sobie przyjemność, nie tylko poprzez stosunki z czarownikiem. Nie tylko poprzez zakupy…
Kładąc się na łóżku, rozsypała dookoła siebie pralinki, czekoladki, landrynki i inne słodkie precjoza, po czym przeglądając mapki z elfimi świątyniami, zajadała się, czekając na ukochanego.

 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 02-10-2017, 19:26   #96
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Mag wyszedł do miasta po południu. Obiecał, że wróci jak najszybciej i bardka była pewna szczerości jego obietnicy. W końcu czekała na niego… będąc żywą pokusą, inspirującą go do jak najszybszego powrotu. Niemniej wyprawa ta i tak zajęła mu sporo czasu. Był wszak częścią tego miasta, synem marnotrawnym, który powrócił. Nic więc dziwnego, że La Rasquelle zagarniało go, a wraz z nim i Chaayę. Miasto choć nadal dziwaczne, nie było już obce. Z każdym dniem coraz lepiej wyczuwała jego tętno i nastroje. Z każdym dniem przyzwyczajała się do jego odmienności od rodzinnych stron. Z każdym dniem… kroki.
Jarvis… czuła jego obecność coraz bliżej. Był już w karczmie. Wracał do niej.
Serce Kamali zabiło szybciej. Choć nie zdążyła jeszcze zatęsknić za przywoływaczem, to i tak cieszyła się z jego powrotu. Oznaczało to… że był bezpieczny. Żaden Grande, ani inny przydupas, go nie dorwał.
Kobieta powinna spróbować namierzyć owego pyszałka i dać mu porządną lekcję pokory, żadne tam kradzieże i podpalanie domostwa, tylko od razu urżnąć łeb przy samym karku, jak to robiono zdrajcom na pustyni. To była najlepsza nauczka i przestroga dla innych, by nie próbowali bawić się w dwulicowców. Tawaif jako strażniczka tradycji, podzielała te i inne zwyczaje, jakie panowały na Rozgrzanych Piaskach.
Podpierając głowę na dłoni, sięgnęła po kolejnego cukierka. O kruchej konsystencji i mlecznym, karmelowym smaku, przewracając kartkę ze swoimi notatkami i rysunkami na drugą stronę.
Usłyszała odgłos otwieranych drzwi i niemal natychmiast poczuła na sobie spojrzenie kochanka, wędrujące po jej ciele. Czarownik nie odzywał się, patrząc niewątpliwie na nią. Potem posłyszała jego kroki, powolne i ciche.
Podchodził coraz bliżej.

- Długo cię nie było… jeszcze trochę i zapaliłabym kaganek w oknie - mruknęła z cichym cmoknięciem, oblizując ubrudzony kajmakiem kciuk. Przekręciła głowę, jakby się chciała do niego odwrócić, ale jej wzrok aktualnie przykuły starannie zapakowane pralinki, które mieniły się kolorowymi papierkami.
Zaczęła cicho w nich wyliczać, pomagając sobie paluszkiem.
- Mhmm… - Dość mało elokwentna odpowiedź ze strony mężczyzny, towarzyszyła jego wdrapywaniu się na łóżko. Po chwili jednak bardka poczuła czemu w tej chwili jest taki mało rozmowny.
Nacisk między pośladkami, miękki, delikatny i wilgotny… Jarvis musnął ją powoli językiem. - Załatwiałem sprawy.
Brązowooka wybrała w końcu ofiarę, którą odwinęła z czerwonego, cienkiego pergaminu. Czekoladowa kuleczka, zniknęła za kobiecymi ustami o karminowym odcieniu. Chrupnęło.
- Ooo z alkoholem i… wiśnią, chyba? - Podzieliła się swoim odkryciem, po czym przekręciła delikatnie na bok, przodem do rozmówcy. - I jak? Załatwiłeś wszystko? Nie miałeś żadnych problemów? - spytała beztrosko, rolując w palcach bibułkę.
- Żadnych. Mamy robotę przy pilnowaniu, jeśli się zjawimy… mało płatna, ale bezpieczna. Udało mi się zyskać też informacje co do portalu do miejsca o którym ci mówiłem… i… mam niespodziankę… - Palce przywoływacza bezczelnie wsunęły się między perełki dziewczęcych majteczek, zanurzając w płatki jej kwiatu, poruszając w nim leniwie. Jego spojrzenie pełne pożądania, wędrowało od twarzy do piersi kochanki i z powrotem.
Tancerka przekręciła się na plecy, rzucając papierkiem w uchylone okno. Trafiła idealnie w szczelinę, jakby ten ruch miała wyćwiczony.
Rozsunęła lekko uda, gładząc się opuszkami po lewej piersi. Uśmiechała się delikatnie i w rozleniwieniu, przyglądając się ukochanemu.

- Wyjątkowo sugestywna i przyjemna ta niespodzianka - odparła, biorąc za nią jego pieszczoty.
- Mam jeszcze parę innych… ale ta… o której mówiłem, to operetka - wyjaśnił z ciepłym uśmiechem, nie zaprzestając zabawy palcami i przyglądając z się z zachwytem i pożądaniem leżącej bardce. Nachylił się ku jej brzuchowi i musnął językiem skórę mrucząc cicho. - Stęskniłem się.
- Mogłeś mnie ze sobą zabrać głuptasie - przyznała ciepło, gładząc kochanka po głowie. - W przerwach między załatwianiem spraw, dopilnowałabym, byś był w dobrym humorze i za mną nie tęsknił - mruknęła czule, czując przyjemność jaka pulsowała od opuszków wybranka, jak i samych koralików, które wpijały się i masowały jej ciepły i wilgotny pączek tulipana.
- Następnym razem zabiorę cię i będziemy… znów kochać się na stole Dartuna? - zapytał, poruszając mocniej palcami i wzmagając doznania przepływające przez ciało rozleniwionej partnerki. - No i jeszcze jest operetka… a także powrót z niej. - Całował jej brzuch żarliwie.
- Na, pod, obok… gdzie tylko zechcesz - wyszeptała w przerwach między coraz szybszymi oddechami. Nie powstrzymywała się i nie broniła, gdy przez jej ciało przeszła gorąca rozkosz. Westchnęła z ulgą i wdzięcznością. - Operetka… tak… ciesze się na samą myśl co mnie czeka przed, w trakcie i po niej. Dziękuję. - Pogłaskała lubego po policzku. - A teraz zdejmuj spodnie, zgłodniałam.
Jarvisowi nie trzeba było powtarzać dwa razy. Wstał i stanął obok łóżka nerwowo sięgając do pasa i uwalniając się od spodni, a potem od bielizny i wkrótce przed obliczem kurtyzany prężyła się dumnie jego męskość.
Dziewczyna przyglądała się łakomie mężczyźnie, rozciągając umalowane usta w drapieżnym uśmieszku. Opierała się na łokciach, prezentując swój jędrny biust, który zawadiacko rozlał się na boki.
- Opowiesz mi coś więcej o tej operetce? - spytała, maszerując palcami prawej stopy po nodze towarzysza, aż dotarła ona do jego przyrodzenia, które delikatnie przesunęła na jedną stronę, dociskając do biodra. Czarownik widział ile satysfakcji sprawia jej widok i dotyk, jego atrybutów.

Chaaya po chwili usiadła na rozchylonych kolanach, wyciągając ręce przed siebie i przytulając w pasie partnera, wodziła nosem po jego skórze, przyprawiając go o ciarki oraz gęsią skórkę.
Powoli stopniowała napięcie i natężenie ich intymnego spotkania. Tak, jak podczas wystawnej uczty najpierw serwowało się przystawki na zimno i na ciepło, następnie bulion, by w końcu wytoczyć danie główne i… deser.
Smoczy Jeździec wiedział w której części biesiady byli.
Aperitifem na zimno, był sam wygląd tancerki. Starannie spleciona fryzura ze świeżo umytych i naoliwionych włosów. Koronkowe majteczki z figlarnie wpinającymi się perłami w jej soczystą kobiecość. Nienagannie umalowana, dziewczęca twarz, uśmiechająca się do niego z czułością.
Przystawką na ciepło, był smak jej skóry, ciężki i upajający zapach perfum i pieszczota, którą ją obdarzył i przesycony tęsknotą oraz słodyczą orgazm, który wprawił jej piersi w drżenie.
Teraz na stół wstawiono głębokie talerze z wazami wypełnionymi parującymi wywarami.
Tawaif wodziła palcami po biodrach maga, muskając ustami nasadę jego włóczni. Gdy patrzył na nią z góry, mógł widzieć drobne ślady po wypomadowanych ustach, jarzące się czerwienią na jego bladej skórze.
- To tak jak opera… tylko mniej pompatyczna i wystawna… bo dla gminu. Bardziej frywolna… - Zaczął opowiadać drżącym głosem, wodząc łakomym wzrokiem po jej ciele. Niewątpliwie wszystkie przygotowania na jego powrót, okazały się skuteczne. Była dla niego smakowitym kąskiem, czego dowodem był i jego drżący głos i jego rozpalone spojrzenie i owa smakowita “kiełbaska”.

Słuchała go uważnie, chwytając zgrabnie za jego rodowość dumnie wiszącą pod miłosnym działem, którego główkę delikatnie masowała przez osłaniająca ją skórę. Delikatnie naciskając tam, gdzie czuł najmocniej, najintensywniej… całując go po całej długości, jakby wpijała się w jego usta, choć nie chciała na razie zdominować jego doznań, skupiając się na jego klejnotach i pośladkach, między które mimowolnie jej wolne palce się wsuwały.
Ostrożnie grała na jego instrumencie, jakim były zakończenia nerwów w jego ciele, dawkując mu feerię smaków uczty jaką mu przygotowała.
Spojrzała na niego z dołu, spod przyciemnianych rzęs i pokrytych kohlem obwódek oczu. Nos i policzek pokrywał delikatny rumieniec i… choć sam czarownik pokryty był na swoim ciele drobnymi odciskami czerwonych ust, to sama bardka nie była ani rozmazana, ani ubrudzona pomadką.
Uśmiechała się drapieżnie, ciężko oddychając i żłobiąc swoimi twardymi sutkami uda stojącego przed nią.
Zsuwając palce z grotu jego ostrza, zaciskała się szczelnie na grubości trzonu, powoli naciągając rozpaloną skórę i odsłaniając jego broń w całej swojej okazałości. Zbliżali się do dania głównego.
Tymczasem, koniuszek języka tancerki, nacisnął tam gdzie jeszcze niedawno jej opuszki.

- …bardziej… zabawna… komediowa… pełna żartów niskich lotów, ale i barwnych kostiumów… może nie ma tam wielkiej iluzji i efektów… ale muzyka… - Niełatwo mu było mówić, gdy usta dziewczyny muskały jego męskość. Jarvis głaskał ją po włosach, z trudem panując nad własnymi słowami i żarem. Wszak pamiętała, że czasami tracił kontrolę nad sobą, psując jej przedstawienie, ale i dostarczając przyjemności. - ...muzyka i piosnki, są łatwe i wpadające w ucho… zazwyczaj.
Kamala przesuwała rączką w górę i w dół, gdy jej figlarny język tańczył na koronie przyrodzenia kochanka, doprowadzając go do wrzenia. Mężczyzna mógł mieć wrażenie, że oddychał i stał prosty tylko dlatego, że ona go trzymała w swoich dłoniach. Zupełnie jakby jej pieszczoty podtrzymywały jego funkcje życiowe, jakby został zredukowany do najmniejszego, najczulszego i najdelikatniejszego organu swojego ciała. To uczucie nie zdawało się być złe czy niedorzeczne, póki czuł gorącą rozkosz rozlewającą się po ciele.

Grzała go swym oddechem… grzała swym spojrzeniem.
Rozpalała własnym pożądaniem, wsączając w niego swoje pragnienia i uczucia, zachłannie biorąc całe jego istnienie w usta, pożerając go bez skrupułów, spychając na granicę człowieczych sił witalnych.
- Powiedz mi… jak życzysz sobie skończyć? - zapytała cicho, gdy na podniebieniu spróbowała jego limitu możliwości.
Deser w końcu przybył.
- Jak? - To pytanie zawisło w powietrzu, bo czarownik najwyraźniej rozmyślał nad różnymi opcjami. - Pewnie... na piersiach. Żebym potem ja… miał okazję do popisywa...nia… się.
Dziwny wymysł, ale skoro jej kochanek tego chciał…
Bardka wróciła do pieszczot i tym razem jej dążenia były jawne i zwiastujące rychły finisz. Tancerka pozwoliła wzbić się jej mężczyźnie w niebiosa, zraszając swój dekolt wyrazami uczuć, jakie do siebie darzyli, po czym opadła z psotliwym chichotem na poduszki, przyglądając się swojemu dziełu.

- Teraz… moja kolej by po sobie posprzątać - wymruczał przywoływacz, uśmiechając się łobuzersko i zaczął wodzić językiem i ustami po piersiach tancerki. Używając własnego dowodu miłości jako pretekstu do pieszczot kobiecego ciała, choć przecież nie potrzebował pretekstu… cała była jego.
Gdy tak wodził wargami po jej biuście, sięgnął palcami do pereł, by trącając twarde kamyczki, sprawiać dodatkową przyjemność Chaai.
- A tańczą? - spytała raptem, zwilżając opuszki w lepkim nasieniu, które rozsmarowywała sobie wokół sutka, jakby zachęcając maga do, nie tylko szerszej eksploatacji jej piersi, ale i bardziej drapieżnej zabawy. - Czy tylko stoją lub chodzą?
- Tańczą, skaczą… pokazują majtki… - szeptał Jarvis i objął ustami sutek, przyssając się do niego z lubością.
- Och! Brzmi zabawnie… - stwierdziła wzdychając cicho i przeciągając pod ciałem wielbiciela. Zostawiła sobie jeszcze pare mokrych cętek na szyi, gdzie mężczyzna mógł złożyć równie mokry pocałunek.
Przymknąwszy oczy, rozkoszowała się doznaniami, delikatnie drapiąc po łopatce swojego partnera.

- Bo jest… zabawne… operetki takie są… mniej blasku, więcej zabawy… - Łagodnie całując i kąsając skórę dziewczyny, podążał szlakiem przez nią wyznaczonym. - ...bardziej figlarne. Większość z nich… - Delikatna pieszczota pereł robiła się coraz bardziej stanowcza. Palce kochanka pieściły intensywnymi ruchami ukrytą między udami kobiecość, używając owych pereł jako przekaźnika doznań. - ...większość z nich… obraca się wokół perypetii dwojga kochanków i głupiego małżonka… rogacza.
Dziewczyna przygryzła wargę napinając się pod dotykiem, ale potrzebowała więcej czasu lub wytoczenia cięższych środków, by jej szala przechyliła się ku spełnieniu.
- Tooo… was… bawi? - wyjęczała, wijąc się delikatnie na materacu. - Zdrada… kobiety… zmaza na h-h-honorze…
- To nie jest wyrafinowany humor…. a mąż owej niewiernej żonki... zwykle jest wysoko postawio… ny… - Jarvis rozkoszował się nie tylko jędrnymi piersiami pod swoim językiem, nie tylko ciepłem jej szyi pod wargami je całującymi, ale też, każdym napięciem jej ciała, wywołanym ruchem pereł w intymnym zakątku ukochanej.
Budował żar… ale z pewnością chciał go też ugasić bardziej tradycyjnie.

- Straszne… - wydyszała ciężko tawaif, ale nie wiadomo, czy wciąż nie mogła “przeboleć” tematu operetki, czy może cierpiała uwięziona pod palcami czułego kochanka.
- To… jest… katharis... widzieć jak wielcy… cierpią... przez figle maluczkich. Widzieć, że bogacze... też są ludźmi. Że miłość… nie jest na sprzedaż… - szeptał z lubością, zafascynowany reakcjami jej ciała. - Pragnę… cię teraz.
Pochwycił jej dłoń drugą dłonią i naprowadził na swą męskość, by poczuła jak bardzo jej teraz potrzebował…
jak mocno…
jak twardo.
Kobieta otworzyła oczy, czując pod palcami swoje wybawienie. Klucz, który uwolni ją z tej klatki drżenia w oczekiwaniu.
Przywoływacz widział, że choć niemo przytakiwała, jak gorliwa uczennica na lekcjach, to nie rozumiała o czym jej belfer prawił. Dzielił ich pokaźny szmat kulturowy.

- Chodź… chcę cię teraz. Bardzo - zakwiliła, zamykając rączkę na swoim przeznaczeniu.
- Jak… mnie potrzebujesz? Spełniłaś mój kaprys. Teraz pora byś wyraziła swój - mruczał Jarvis, starając się zachować spokój, choć sam był równie rozpalony pożądaniem co ona.
- Szalenie, dziko… w twoich ramionach, z zębami na swojej szyi… - poprosiła cichutko pierwsze co przyszło jej do głowy, drgając jak w konwulsjach. Jeśli tego nie dostanie, mężczyzna był pewien, że zaraz sama to sobie weźmie.
- Dobrze... moja śliczna… - Odsunął jej dłoń od swej włóczni i klęknął, by władczo rozchylić jej uda. Gdy tak leżała bezbronna wobec swego kochanka, widziała jak powoli ustawia się i kalkuje, by posiąść ją tak jak prosiła… szybko, gwałtownie i dziko. Przyciskając całym ciężarem swego ciała do łóżka.
Głośne westchnienie, przetykane rzewnymi jękami, wydarło się z piersi zdobytej dziewczyny, która oplotła ramionami przywoływacza w pasie. Mocno i pewnie, tak, by między nimi nie było choćby cala przerwy. Prawe udo uniesione bezwiednie, ocierało się o jego biodro. Jakby nie mogąc się zdecydować, czy i tu nie objąć swojego wybranka.
Sznur z pereł w jej bieliźnie, rezonował przy każdym sztychu, dając obojgu dodatkową nutę pikanteri u ich i tak ostrego spotkania.
Dłonie Kamali zaczęły żłobić na jego plecach czerwone szlaczki po paznokciach.

- Nie przestawaj, nie przestawaj… - dyszała mu w ucho, delikatnie biorąc jego płatek w zęby. - Właśnie tak. Tak!
Nie przestawał.
Przytulony do jej ciała, kąsający czule jej szyję. Przyciskający ją do łóżka i raz po raz zdobywający jej rozchyloną bramę.
Bez litości i bez wytchnienia wypełniał swą twardą obecnością dojmującą pustkę między jej nogami. Nie był delikatny, a w samolubny w zaspokajaniu swych potrzeb, ale tancerka właśnie takiego go pragnęła. Swego pana i władcy, któremu służyła ciałem, czerpiąc pełnię rozkoszy, aż w końcu napięła się pod nim, wydobywając ze swych ust najsłodszy dowód spełnia, jaki jej sprawił.
Przyszpilona, nie miała jak wygiąć się jak kotka, gdy elektryzujący dreszczyk przeszywał jej ciało raz za razem, aż mięśnie jej łona zaciskały się spazmatycznie na ukochanym intruzie, który torował sobie w niej drogę do serca tancerki.
- Jak… jak ja sobie radziłam... przez te wszystkie lata… nie wyobrażam sobie… żyć teraz bez ciebie - szeptała w czułym amoku. - Najsłodszy… najjaśniejszy… najdroższy… jedyny.
Cichy jęk wyrwał się z ust czarownika, gdy i jemu ciało bardki sprawiło ostateczną rozkosz.
- Kocham cię… - Na moment Jarvis nie był Jarvisem, a tym pięknym, jasnowłosym elfem. Na moment… Kamala nie czuła się tawaif, a złotowłosą alchemiczką o lekko krzaczastych brwiach i zadartym nosku. Moment…
zanim usłyszała słowo - ...Kamalo.

Dziewczyna wygięła usta w podkówkę, walcząc ze łzami. Nie chciała płakać, choć była tak szczęśliwa, że nie potrafiła powstrzymać napływającej fali.
- Ja ciebie też. Kocham cię Jarvisie - wyszeptała, muskając jego policzek w delikatnym pocałunku.
- Cóż… - Ten objął ją w pasie dłońmi i przewrócił się na plecy, pociągając bardkę za sobą. Tak, że po drobnych perypetiach ona tuliła się leżąc na nim. - …cóż… wolę cię jednak nie przygniatać, kiedy nie ma ku temu powodu.
Głaskał ją leniwie po pośladku mrucząc cicho, choć żartobliwie - jesteś słodkim kąskiem. Jak ja zdołam dojść z tobą do tego przedstawienia operetkowego?
- Wybierzemy się w podróż do niej odpowiednio wcześnie, by po wszystkich zawirowaniach, nie spóźnić się na występ - zaproponowała spolegliwie, układając się wygodnie na swoim nowym materacu, przytulając policzek do piersi i wsłuchując się w jarvisowe bicie serca.
- A co proponujesz robić do tej pory moja słodka? Chcesz się na mnie wylegiwać, a ja będę cię karmił czekoladkami? - zapytał żartobliwie czarownik, głaszcząc kochankę po włosach.
- Jeśli chcesz… - Tawaif zaśmiała się bezgłośnie, drżąc na torsie maga. - Kiedy w ogóle jest to przedstawienie? Jutro? Pojutrze? Nvery prosił mnie o kilka dodatkowych treningów, nie chciałabym go wystawić. - Mówiąc to wędrowała dłońmi po jego ramionach i barkach z których szybko zsunęła się na szyję i podstawę głowy, pieszcząc go delikatnie opuszkami.
- Dziś… jutro, pojutrze. Każdego wieczora. To biedni aktorzy, więc nie przepuszczają każdej okazji do zarobku - wyjaśnił melancholijnie czarownik. - Swego czasu ja i Gozreh byliśmy aktorami, acz bez partii solowych.
- Oooch. - Chaaya poruszyła się niespokojnie i podniosła głowę, wpatrując się, świecącymi od ciekawości, oczami w mężczyznę. Usta miała rozchylone i lekko wygięte w łódeczkę łagodnego uśmiechu.
- Nic dziwnego w sumie… - dodała psotliwym tonem po chwili namysłu, wzdychając w rozmarzeniu. Jej wzrok powędrował leniwie po ścianie i utknął gdzieś w ciemnościach za szybą.
Z profilu, kobieta wyglądała na zamyśloną. Może wspominała… a może wyobrażała sobie maga na deskach teatru. Cokolwiek zaprzątało jej umysł, musiało być przyjemne, bo wargi o pełnym kształcie, drgały delikatnie do góry.

Jarvis chyba nie miał ochoty wyrywać jej z tego zamyślenia, ale pokusa… jaka leżała na nim była zbyt duża. Jego dłonie złapały za pośladki, powoli pieszcząc je i masując muśnięciami opuszków palców.
- Jadłeś coś dzisiaj oprócz śniadania? - Dziewczyna spytała cicho, powoli wracając do ich wspólnego pokoju. - Zostawiłam ci jedną wędzoną rybę z wczoraj, białą. - Mruknęła całując kochanka ponad mostkiem.
- Coś tam skubnąłem… po drodze. Ale chętnie kogoś skonsumuję… coś… - rzekł z łobuzerskim błyskiem w oku.
- Ach tak..? - Chaaya zsunęła nogi po bokach bioder Jarvisa, po czym podpierając się rękoma o jego piersi usiadła. - Masz już coś konkretnego na myśli? - Zapytała z przyjemną nutką ironii w głosie. Wycierając paluszkami obwódkę dolnej wargi, jakby się obawiała, że jej makijaż się rozmazał.
- Może zacznę od stópki i pójdę wzdłuż niej… co? A może zostawisz mi szlak… roztopiły sie te czekoladki co ich nie skonsumowałaś. Sama możesz napisać na sobie trasę… - mruczał leniwie stymulując pupęi dziewczyny.
Ta drgnęła, jakby ktoś ukłuł ją szpilką w siedzenie. Spojrzała spłoszona na swoje przedramiona, które faktycznie ubrudzone były słodyczami. Dojmujący smutek i żal rozlał się po jej uśmiechniętym licku, gdy dotarło do niej ile czekoladek nie wylądowało i nie wyląduje już na jej języku.

- Wstawaj! Już… sio! - Zawołała, unosząc się, by sięgnąć po jedną z “konających” pralinek, która szybko skryła za zagrodą białych zębów. Bardka poczęła ratować niedobitków, zjadając ich jak kapryśna bogini swoich wyznawców.
- Zostałem zdradzony… i to dla kilku czekoladowych kochanków. - Przywoływacz westchnął żartobliwym tonem, usuwając się z łóżka, by tawaif mogła w spokoju zaspokoić swój apetyt… wiedząc, że wzrok mężczyzny śledził każdy jej ruch i delektował się jej gibką sylwetką.
- Wiesz jakie one były drogie? - Zwróciła się do niego płaczliwym tonem.
Oczywiście, że wiedział, bo sam za nie zapłacił sto procent ceny, gdy próby targowania się spełzły na niczym.
- Wzięłam każdego smaku tylko po trochu… nawet nie zdążyłam ich wszystkich spróbować, a one już się wgryzyły w prześcieradło. - Tancerka była wyraźnie niepocieszona, biorąc kawałek materiału do ust, którego ssała ze zbolałą miną, jak zagłodzona dziecinka.
- Chaayu… - Jarvis pogłaskał dziewczyne po głowie. - Jeszcze będzie okazja spróbować smakołyków. Niejedna… zapewniam cię.
- Tej dziwki tutaj nie ma! - Burknęła gniewnie kobieta, zrzucając z siebie jego rękę, ale robiła to wyraźnie na pokaz. Żałoba i niepowetowana strata po czekoladowych precjozach, wciąż była silna.
Szatynka chwilę siedziała w skotłowanych pieleszach wzdychając cicho i cierpiętniczo, po czym nagle spojrzała ostrym jak brzytwa spojrzeniem na czarownika. - To… twoja wina. Zabiłeś ich wszystkich. - Zrzuciła niedbale kilka papiurków na podłogę, owijając się pledem jak chustą, po czym odwróciła się do rozmówcy plecami.
- Możliwe, że tak… zazdrosny jestem o ciebie. Zachłanny. - Słyszała jak siada tuż za nią. Słyszała jak szepcze. Widziała jak obejmuje ją ramionami, zaborczo tuląc do siebie. - Spragniony twej uwagi, twych pieszczot, twych pocałunków, twych słów, oczu, uśmiechu… Zazdrosny o wszystko co mi twą uwagę odbiera.

“Sama jesteś dziwka.” Zakrakała urażona Laboni, jak zwykle niebezpiecznie blisko pradawnego. Zupełnie jakby ta stara baba zagnieździła się tam już na stałę. Jeśli nie obok… to centralnie pod samym gadem, jakby chciała mu się weżreć w umysł tak jak on wżarł się w Kamali.
Kilka Chaaj zachichotało, gdy ich nosicielka z zażenowaniem musiała przyznać matronie racje.
Starzec coś tam pomamrotał pod nosem i “poprawił” siedzącą blisko niego tawaif, dodając jej przesadnie duży biust w ramach złośliwości za to krakanie mu nad uchem. Tak mu się wygodnie spa... medytowało. W przeciwieństwie do Sundari, umysł Starca był twierdzą z wyjątkowo zrzędliwym nadzorcą.
“Jaja se powiększ stary dziadu.” Warknęła gniewnie tancerka, po kilku skupionych chwilach wracając swą maskę na pierwotną modłę. W końcu byli w umyśle… gdzie ograniczała ich tylko i wyłącznie własna wyobraźnia.
~ I tak byś nie potrafiła skorzystać z tego gdybym sobie powiększył. Jesteś tylko myślą. Ja… umysłem ~ stwierdził arogancko Pradawny. ~ I mam lepszy gust.
“Poczekaj… będziesz inaczej śpiewać gdy jutro obudzisz się traszką.” Odszczekała naburmuszona kobieta, informując łopotem szat, że się oddala.
~ Jesteś tylko maską, cieniem, jedną z myśli Kamali. Ja jestem całą istotą… moja potęga do kształtowania świata dookoła, jest więc większa. A ty… ~ Prychnął gniewnie Czerwony, skracając jej szatki do połowy zadka. ~ Mogłabyś się odmłodzić w mojej obecności. Może i nie mam zbytnich pragnień, ale nadal mam poczucie piękna.

- Całkiem niezły z ciebie aktorzyna… ale i tak ci nie wierzę. - Bardka była nie do ubłagania, choć gdy mężczyzna przyciągał ją do siebie, ona w naturalny sposób mu uległa, dopasowując się do jego objęć. - Gdybyś faktycznie taki był na jakiego się kreujesz… wylądowałabym z obrożą i łańcuchem na szyi. Wpadałbyś w gniew, gdybym od ciebie uciekała lub patrzyła w przeciwnym do ciebie kierunku… tymczasem jedyną emocję, której możesz być ty i ja pewni to twa żądza w sypialni - odparła dobitnie.
- Nad jakąś obrożą możemy pomyśleć… choć pewnie inną od tej, o której ty myślisz - wymruczał cicho Jarvis, rozkoszując się bliskością towarzyszki. - Mógłbym… i łańcuch zdobyć i obrożę. Ale czy wtedy choć raz zobaczyłbym jeszcze twój uśmiech? Czy tylko strach w spojrzeniu?
- Nie wiem jakie masz mniemanie o kobietach, ale te z pustyni to nie jakieś wątłe osiki, co drżą na widok swojego pana - odparła już bardziej spolegliwie, wyraźnie się zamyślając.
- Nie obchodzą mnie one. Obchodzisz mnie ty… - mruczał jej do ucha czarownik, cmokając je delikatnie. Sięgnął palcami między uda dziewczyny, wodząc nimi po podbrzuszu. - ...i twoje zdanie. Pragnienia. Łańcuch i obroża… co by dla ciebie znaczyły?
- Nie wiem… chyba bym przywykła. - Tancerka pokręciła głową ni przytakując ni zaprzeczając, by w końcu wzruszyć ramionami. - Jeśli to byłby ten sam Jarvis, którego pokochałam… jeśli to byłby Jarvis który inaczej nie umie, nie chce, lub nie potrafi hmmm… okazywać? Nie, prosperować…. to bym to przyjęła i zaakceptowała.
- A ja tego nie chcę… byś musiala coś zaakceptować. - Pieścił delikatnie wargami jej ucho. - Wolę gdy coś sama polubisz, gdy widzę ten blask radości opromieniający twoje oblicze. Wtedy jesteś piękna i zachwycająca bardziej niż zazwyczaj. Wtedy… lśnisz.
- Ale czy miłość nie polega na tym, by akceptować swoje wady i zalety? By pomimo trudów i przepaści jaka dzieli obu kochanków liczył się wspólny cel? Czyli bycie razem? - Łaskotana ciepłym oddechem, skryła ucho w ramieniu, nieznacznie odwracając twarz w kierunku partnera. Wzrok nadal jednak uciekał jej gdzieś daleko, figlarnie przeskakując z jednego punktu na drugie.
- Tak... ale do moich wad z pewnością nie należy chęć zakuwania tej ślicznej szyi w kajdany. Może w naszyjnik, albo wstążkę… ale nie w kajdany - odparł czule przywoływacz. - I lubię słyszeć twój śmiech… a osoby w kajdanach rzadko się śmieją.
- To była przenośnia jaanam - zamruczała nieco zawstydzona, w końcu ustawiając się do maga przodem. - Wczoraj byłam na łańcuchu Nverego… musiałeś widzieć jak ją na mnie założył, zaciskając swoje łapsko na moim nadgarstku. Uśmiechałam się i akceptowałam. Tak samo jak wtedy, gdy przenosił mnie jak manekina z miejsca na miejsce w pierwszych dniach pobytu w La Rasquelle. Na pewno jest we mnie coś co się tobie nie podoba, ale to akceptujesz, zastępując mi słońce od wielu, wielu dni. - Uśmiechnęła się z uczuciem, składając delikatny pocałunek na jego wargach, jak dziecko czujące się w obowiązku ucałować rodzica, gdy tymczasem rówieśnicy właśnie biegną bez niego na plac zabaw.
- Upajam się tobą jak najsłodszym winem Kamalo. Upajam każdym muśnięciem twej skóry, każdym słowem i oddechem, acz… za długo tak już siedzimy w pokoju. Jeśli mamy dziś zobaczyć ów występ operetkowy, to musimy się ubrać. Ty musisz moja śliczna - szeptał cicho czarownik, trącając nosem czubek nosa kochanki.

Tawaif pokiwała głową, obdarowując ukochanego jeszcze kilkoma ciepłymi pieszczotami ust.
- Ubierzesz mnie? - spytała, gładząc językiem linię jego szczęki, niczym ostrzem lepkiego i gorącego sztyleciku. - Wybierzesz odpowiedni strój, bo ja nigdy nie byłam w takim miejscu i nie wiem nawet od czego zacząć… od podwiązek? bielizny? biżuterii?
- Doprawdy chcesz żebym cię... ubrał? Przecież widzisz jak sam się ubieram. Pokładasz wiele wiary w moje gusta. - Zaśmiał się chrapliwie Jarvis, przyglądając się twarzy bardki.
- Co jest złego w tym jak się ubierasz? - Ona popatrzyła na niego, jakby nie rozumiała, lub nie widziała, podstaw “problemu”. - Jeśli chcesz byśmy dziś wyszli, powinieneś już stać przy szafie…
- Bo ubieram się… bo nie bardzo… - Poddał się dość szybko i ruszył w kierunku szafy. - Może zaczniemy od pończoszek i podwiązek.
Chaaya siedziała chwilę, mrugając zawzięcie, jakby coś ją zlasowało. W końcu zrzuciła z siebie koc i wycierając widoczne ślady po czekoladzie, podeszła do prawego skrzydła.
- To rozsądny wybór - potwierdziła grzecznie, chowając ręce za sobą.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 02-10-2017, 19:27   #97
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Podwiązki… pończoszki… koronki… wstążeczki…
było to dość dziwne, że w tej kulturze bielizna, zwłaszcza ta okrywająca nogi, była wyrafinowanym dziełem sztuki. Coś co było wszak ukrywane pod ubraniem nie powinno być tak ozdobne… bardziej niż nawet same suknie.
A jednak… podwiązka, którą wybrał Jeździec była bogato zdobionym cacuszkiem.
Dziewczyna podziwiała wytypowanego ochotnika do ozdoby jej uda, po czym bez słowa podała prawą nogę, oczekując odzienia.

- Kamalo… ty wyraźnie przeceniasz moją siłę woli… - Westchnął mag klękając i zamiast założyć ową podwiązkę, pochwycił nogę ukochanej, wodząc po niej ustami i językiem. - Rozumiesz… czemu nie powinienem cię ubierać?
- Będę nieugięta w swym postanowieniu. - Tawaif nawet się nie zachwiała przy “ataku” Jarvisa, czerpiąc przyjemność z jego uwielbienia. Nie tylko tą cielesną, ale i emocjonalną.
Kobieta czuła się jak rozkwitający lotos, od którego została nazwana.
- Kocham cię… pragnę Kamalo… pragnę cię wielbić… - przypomniał jej magik, wodząc wargami od łydki do uda podtrzymywanej nogi tancerki. - ...tak samo mocno jak posiąść.
- Nie zdążyłeś jeszcze na mnie nic założyć, a już chcesz się poddać? - Brązowooka wyciągnęła dłoń, by pogłaskać jej wierzchem skroń kochanka. - Załóż mi przynajmniej jedną podwiązkę… - dodała weselej.
Nie wywierała presji na wyjściu z pokoju. Dla niej nie musieli z niego wychodzić jeśli nie chcieli. Jeśli ON tego nie chciał. Mogli się kochać całą noc. Mogli rozmawiać. Mogli nawet droczyć się tak jak teraz. Wszak operetki grały codziennie, a oni jeszcze długo będą mieszkać w tym pokoju i w tym mieście.
- Wiesz dobrze… że… jesteś smakołykiem, którym mogę się delektować godzinami - przypomniał jej lubieżnie, przesuwając językiem po gładkiej skórze, po czym zebrał się na tyle w sobie, by założyć powoli podwiązkę na przeznaczone miejsce.
- Janaam… nikt ci nie broni się mną delektować… możesz to zrobić tu i teraz… możesz zaraz po wyjściu z pokoju wziąć mnie tak jak masz ochotę… pod ścianą, w gondoli, w zaułku, na widowni… - Uśmiechnęła się drapieżnie z figlarnymi iskierkami w oczach, na samo wspomnienie ich szalonych ekscesów.
- Bądź pewna… że pewnie zechcę… nie raz - odpowiedział pomrukiem, tym razem przenosząc swe usta na jedyny skrawek ubrania jaki miała na sobie Chaaya.
Język Jarvisa wsunął się między perełki i musnął czule i delikatnie ukryty wśród nich skarb. - Pończoszki?

Przez ułamek sekundy mógł dostrzec na jej twarzy rozczarowanie i tęsknotę, gdy odsunął się od jej kobiecości.
Tancerka cofnęła się o cal, wyraźnie pokonana tą nieczystą zagrywką z jego strony.
- Tak… zapewne… tak… - przytaknęła cicho, chrząkając.
- Stolik? - zapytał Jarvis zauważając jednak te emocje na twarzy kochanki, bo wszak cały czas przyglądał się jej obliczu. - Będzie ci wygodnie.
Ta wyraźnie kalkulowała nad odpowiedzią, ale po chwili pokręciła przecząco głową, nie zdobywając się na słowną odpowiedź.
- Usiądź jednak… szeroko… - zaproponował mężczyzna, zabierając się za znalezienie pończoszek i drugiej podwiązki. - Mi również będzie wygodniej.
Bardka ściągnęła usta i z przestrachem zaczęła cofać się do stolika, o który najpierw się oparła. Dobrze wiedziała, że teraz to jej siła woli zostanie poddana testom i szczerze obawiała się, że… zawiedzie.
W końcu usiadła pół zadkiem na blacie, pociągając jedną nogę, wystawioną do ubrania.
Przywoływacz zabrał się z pietyzmem do nakładania drugiej podwiązki, a potem pończoszek. Ciemnofioletowych, siatkowanych cudeniek.
Podczas tego działania musnął wargami łydkę i udo umiłowanej… ale tylko przez chwilę. Potem jednak bez żadnego słowa, pochwycił dłońmi za biodra kochanki i tak unieruchomioną Kamalę, lizał delikatnie między perełkami, raz, drugi… powoli, niczym smakosz, i bez słowa wyjaśnienia. Rozkoszował się wodząc językiem po bramie kobiecości, zawadiacko przed nim rozchylonej, od czasu do czasu trącając w perły i wrażliwy punkcik kochanki. Najwyraźniej… nie podobał mu się wyraz rozczarowania na twarzy tawaif. I postanowił temu zaradzić.

Złapana jęknęła cicho przez zakrywającą, drżącą dłoń. Na chwilę ponownie straciła nad sobą panowanie, oddychając ciężko z pożądania jakie w niej rozpalał.
Gdy Jeździec zatapiał się w jej kwiecie coraz głębiej, mógł z zadowoleniem stwierdzić jak bardzo go teraz pragnęła, i podziwiać… jak dobrze potrafiła to ukrywać.
- Błagam cię… zaklinam cię… przestań - zakwiliła płaczliwie, ale jej rączka spoczęła na głowie wybranka, zatapiając się, nieco spazmatycznie, w jego włosach. Wciąż walczyła, choć nie miała nadziei na wygraną.
Jarvis jednak był nieustępliwy. Sięgając językiem głębiej i wodząc nim mocniej, choć pieszczota ta była leniwa i precyzyjna.
Wyraźnie delektował się tą sytuacją, nie zamierzając przerwać zabawy, aż… zapewne, dopóki nie usłyszy z ust bardki tego, do czego zmierzał ją doprowadzić owymi pieszczotami. Sznur pereł ocierał się o pulsującą i soczystą od pragnień kobiecość, dolewając tylko oliwy do ognia.
Niefortunna to była bielizna… działająca na korzyść kochanka niż samej Chaai.

- Prosze… ę… - Tawaif traciła dech, osuwając się coraz mocniej do tyłu na stoik. Nie tylko płuca odmówiły jej posłuszeństwa, bo i ciało zaczęło poruszać się własnym rytmem. Rytmem nadawanym przez usta mężczyzny. - ...tuj się - prosiła go coraz ciszej, gdy coraz głośniejsze westchnienia ulatywały z jej rozchylonych ust, a palce we włosach, trzymały kurczowo głowę czarownika w miejscu o którego opuszczenie go prosiła, jednocześnie mu na to nie pozwalając. Kobiece biodra falowały rytmicznie jak morska toń wzburzana ciepłym wiatrem, w tym wypadku oddechem partnera.
Kamala była blisko spełnienia, kiedy jej uda mimowolnie się napięły, a brzuch oprószony potem i gęsią skórką wciągnął się do środka. Z jakiegoś powodu nadal walczyła, ściskając konwulsywnie dłonie w piąstki, aż w końcu coś w niej pękło i wyginając plecy niczym lira zajęczała głośno, zarzucając jedną nogę magikowi na ramię.
- Myślisz… że powinienem kontynuować ubieranie… czy degustację? - Usłyszała z pomiędzy swoich ud. Jarvis nadal leniwymi ruchami języka muskał jej majteczki, wyraźnie oczekując jej decyzji.
- Możemy… możemy zrobić sobie chwile przerwy… - Dziewczyna w końcu się poddała, oddychając spokojniej. - Ale tylko na chwilę… - Czyżby nie traciła nadziei, że w końcu uda im się wydostać z pokoju?

- Przerwy od ubierania… czy degustacji? - drążył żartobliwie czarownik.
- Na bogów… sama cię nie dosiądę bo podrę pończochy - mruknęła z niekrytą frustracją, uderzając cicho głową o blat na którym leżała.
- Dobrze… bo mam na ciebie… ochotę. - Mężczyzna wstał i nadal trzymając uda kochanki, naparł biodrami. Jego wężyk powoli wsunął się do norki ukochanej… choć określenie to nie było idealne. Wszak to co czuła nie było giętkie, choć miękkie w dotyku, ale twarde w obecności.
Ruchy bioder przywoływacza nie były szybkie, bo delektował się widokiem leżącej na stoliku tancerki, która mruczała przeciągle - haaaiii… - jak posycająca się kotka.
Wiła się i przeciągała, rozsuwając szerzej nogi. - Uważaj… są deli...kathne… - mówiła przez uśmiechnięte w zadowoleniu usta, obserwując spod przymrużonych oczu swojego zdobywcę.
Było jej dobrze…. może nawet za dobrze. Na szczęście dla Jeźdźca jego partnerka umiała się odwdzięczać. Choćby w najdrobniejszych szczegółach. Tak jak teraz gdy splotła ich dłonie palcami, które przyłożyła do swych warg, które muskały jego opuszki z czułością i zaczepnością. Ssąc je i delikatnie podgryzając.
Jarvis nie spuszczał z niej łakomego spojrzenia, wodząc po jej szyi, piersiach i napiętym brzuchu.. Miarowymi ruchami zanurzał swą męskość w rozkosznej pułapce kobiecości… przyjemnie poruszając perełkami, które tej bramy strzegły.
Nie spieszył się… ale i nie był delikatny. Każdy sztych był mocny, głęboki i silny. Podkreślał, że kochanka należała do niego. Choć wcale nie musiał tego udowadniać, bo leżąca przed nim kobieta, poddająca się wszelkim jego kaprysom oraz pragnąca go z niegasnącym zapałem, była ewidentnym dowodem na to, że nie tylko był panem jej świata.

Chaaya wpatrywała się w oczy mężczyzny jak w lustro, poruszając się na blacie w takt jego równomiernych pchnięć.
Choć niedawno została zaspokojona, czarownik mógł rozpoznać oznaki zbliżającego się kolejnego spełnienia.
Spełnienia, które ponownie zawdzięczała jemu. Na chwilę przed nim, napięła się delikatnie, przymykając oczy i wtulając twarz w dłoń ukochanego. Mięśnie jej ciała drgały jak w tańcu, sprawiając w ten sposób przyjemność Jarvisowi w jej wnętrzu, który czuł jakoby jaka wewnętrzna dłoń zaciskała się na jego przyrodzeniu rozniecając jego doznania.
- Jesteś słodkim nektarem zapomnienia… ale teraz musisz zdecydować jaką część garderoby szukamy - odezwał się czule Jeździec, którego rozkosz przyszła chwilę po jej doznaniach.
- Bielizna… stanik i majtki? - spytała z lekką chrypką i rozleniwionym zmęczeniem. - Chyba, że mam jej nie nosić to od razu sukienka.
- Majtki w sumie masz… i mam wrażenie, że mogą przeszkadzać później - mruknął, przyglądając się dziewczynie. - Więc lepiej je zdejmij. W sumie stanik też nie… chcę mieć łatwy dostęp do twoich skarbów.
Tawaif usiadła z westchnieniem, przygładzając kosmyki splecione w warkocz i przeglądając się w lustrze.
- W takim razie… halka i sukienka ci zostały - odpowiedziała korzystając z okazji i poprawiając sobie makijaż ust.

Jarvis w odpowiedzi też… westchnął i przeszukując zakupione przez bardkę ubrania, wyjął z szafy komplecik… bordowej bielizny. Zarówno biustonosz jak i majteczki.
- Co powiesz na to? - spytał kładąc znaleziska na łóżku.
Zaintrygowana tancerka podeszła do łóżka, bawiąc się paskiem od koronkowych majtek, których jeszcze nie zdjęła.
- Miałeś mi chyba nic nie zakładać, by ci później nie przeszkadzały… - odezwała się w rozbawieniu, dotykając delikatnego materiału miseczki.
- Powiedz, że ci się nie podobają, że nie chcesz ich mieć na swoim ciele… to ci ich nie założę - odparł mag, wodząc spojrzeniem po ażurkach, które już dziewczyna miała na sobie.
Bardka obejrzała się na kochanka, ale nie pozwoliła zdradzić po sobie zaskoczenia tą dość dziwną sytuacją. Najpierw nie chciał bielizny, teraz chciał, później ona ma przed nim odgrywać swego rodzaju “bunt”...

- Nie mogę się skarżyć na kunszt wykonania, gdyż obraziłabym wtedy pracę artysty… ale… - Tancerka ścisnęła biustonosz w dłoni po czym rzuciła nim w Jeźdzca. - Ten dziwkarski przyodziewek uwłacza mojemu statusowi… jeśli tak bardzo lubujesz się w tego typu klimatach, proszę, sam to na siebie załóż.
- To biustonosz… kobiecy - stwierdził z rozbawieniem przywoływacz. - Nie wiem czy dziwkarski, bo napisane to na nim nie jest. Nie powinnaś się obrażać z tego powodu, wiedząc, że ja się nie znam na niuansach kobiecej mody.
Zerknął na trzymany przedmiot w dłoni. - Myślę, że wyglądałabyś w nim ślicznie, ale tobie ładnie niemal we wszystkim.
Kamala zgłupiała nie wiedząc co odpowiedzieć. Kilka Chaaj zaśmiało się wesoło, kilka coś pomarudziło. Jej maski chyba potrafiłyby odnaleźć się w odgrywanej scence, ale ich tworzycielka szczerze nie rozumiała w co się teraz uwikłała.
Zatknąwszy kciuki za pasek białej bielizny, zsunęła go delikatnie z bioder posuwistym ruchem połączonym z kołysaniem biodrami.
- Dosyć tego. Nie będę wchodzić z tobą w polemikę. Poprosiłam cię byś mnie ubrał tak jak uważasz za stosowne. To do ciebie należy decyzja czy będę w bieliźnie czy nie.
- Chcę jednak byś była zadowolona z tego jak cię ubiorę - wyjaśnił mężczyzna czułym tonem i podszedł do niej, po to by objąć ją i przytulić do siebie. - Jesteś dla mnie bardzo ważna Kamalo. I lubię twój uśmiech.

“Po prostu ją kurwa ubierz!” Laboni, tak jak i jej wnuczkę, cechowała wyjątkowa niecierpliwość do niezdecydowanych klientów. Była jak dynamit o krótkim loncie. “Czego ty nie rozumiesz w słowach “Ubierz mnie”!” gderała jak najęta, pochukując głośno, co tylko rozchichotało zastęp podartych dziewczyn.
- Jarvisie… sprawiasz, że moja wiara i pewność w ciebie zaczyna słabnąć. Co mam ci powiedzieć, byś uwierzył w siebie i wybrał to… co chcesz bym na sobie miała dzisiejszego wieczoru? Dlaczego uważasz, że twój wybór mnie nie zadowoli? Ja nawet nie wiem jak ludzie ubierają się do operetki… a ubrania, które przeglądasz przecież kupiłeś razem ze mną… byłam przy tym i je zatwierdziłam. Nie ma w tej szafie nic, czego nie chciałabym założyć.
- Dobrze... - Puścił ją cmokając delikatnie w ucho. Sięgnął zdecydowanym ruchem po bieliznę i powoli i z pietyzmem założył najpierw biustonosz, a potem majteczki.
Gdy była ubrana, znów poczuła pocałunek na swej szyi i szept - wyglądasz olśniewająco.

Tancerka poprawiła swoje piersi, tak by się ładnie układały w miseczkach, po czym zabrała się za podziwianie własnego ciała. Wypukły przód nawet jej podpasował, ale dla pewności stanęła na palcach i wypinając tyłeczek, przyjrzała się swoim jędrnym pośladkom w koronkach. Ten widok był zdecydowanie najmilszy jej oczom, bo z dumnym uśmiechem, pogładziła się po krągłościach.
- Moja śliczna duma… - zwróciła się do własnej pupy z czułością, po czym z udawanym zawstydzeniem spojrzała wyczekująco na czarownika, który to nie skończył na jeszcze swojej pracy…
chyba.
- Wygląda cudnie… aż chce się za nie złapać i rozkoszować - odparł z życzliwym uśmiechem przywoływacz i zaczął szukać halki.
W następnej chwili wyjął kolejny element garderoby z szafy, prezentując spódnicę z trenem oraz gorset..
- Pozostanie jeszcze suknia… nie wiem tylko czy nie sfatyguję ich, gdy będę je w końcu z ciebie ściągał - rzekł zamyślony.
- Najwyżej się podrą… nie będę na ciebie zła… po wszystkim - odparła zadziornie bardka, podchodząc do ukochanego i opierając się o jego ramię pomogła sobie i jemu w ubiorze. - Tylko… zanim wyjdziemy. Nie zapomnij założyć spodni. Głupio by wyszło, gdybym pojawiła się taka wystrojona z kochankiem niekompletnie ubranym.
- Jest jeszcze suknia… i… już mam ochotę rzucić się na ciebie i zedrzeć te śliczne mury broniące dostępu do ciebie - szepnął wprost do jej ucha, całując płatek uszny.
- Ach te dylematy… - zamruczała słodko, na chwilę obejmując partnera za szyją. - Tyle pokus czyha na mojego biednego czarusia… tyle przyzwoitek strzeże bram do jego rozkoszy.
- Ale ostatnia przyzwoitka będzie miała słabość… - rzekł triumfująco Jarvis, wyszukując sukienkę wyjątkowo… krótką.
- Nogi twe tancerko… są piękne… nie powinny być ukrywane. Klejnoty muszą świecić swym blaskiem - wyjaśnił.
- Nie założę tego. Mowy nie ma. Nie i nie. To niczego nie zakrywa… co innego tańczyć półnago na scenie, a co innego paradować tak po ulicy. - Zawstydzona tawaif machała przed sobą rękoma w geście niezgody.
- Masz rację… nie zakrywa twoich nóg. Ale tu paradowanie z odsłoniętymi łydkami nie jest obrazą. Sama powiedziałaś… że ja cię ubieram - przypomniał jej rozmówca. - I ja uważam, że powinnaś przynajmniej obejrzeć się w lustrze w takim stroju.
- A-ale to jest strój do łóżka! - zaperzyła się, rumieniąc jak piwonia. Najwyraźniej naprawdę myślała, że takie ubrania przeznaczone są do zacisza alkowy i teraz dopiero zaczynał docierać sens jej pomyłki. - Będą mnie oglądać mężczyźni… - wytoczyła swój ostateczny argument, mając nadzieję, że ten podziała.
- I tak na ciebie patrzą. Jesteś ślicznym kwiatem - stwierdził z uśmiechem Jarvis i spoglądając na sukienkę dodał - to nie jest strój do łóżka. Uwierz mi, tak właśnie chodzą elegantki. No i… musisz go założyć teraz. A potem obejrzeć się w lustrze. A potem… albo pójdziesz w wybranej przeze mnie sukience, albo sama wybierzesz sobie inną. Zgoda?

Kamala wygięła smutno usta, ale zebrała się w sobie… w końcu sama była pomysłodawczynią i dopieroby się wstydu najadła, gdyby nawiała z pietrem.
- Gdy jestem przy tobie… nie chce by inni na mnie patrzyli, to nieprzyjemne… - mruczała pod nosem, potulnie dając zamknąć swą kibić w delikatnym materiale sukienki. - Co innego gdy to zaplanuje i spojrzenie innych jest pożądane…
- Wyglądasz prześlicznie. - Mag poprowadził ją do lustra i stanął za nią. - Jak piękny kwiat lotosu. Nie chcesz tak wyjść?
Przez jedno uderzenie serca, tancerka faktycznie przyglądała się swemu obliczu, jednak szybko jej spojrzenie spoczęło na kochanku za nią.
Patrzyła mu prosto w oczy, jakby bojąc się własnego odbicia. Była skrępowana i trochę zawstydzona, ale w oczach tliły się jakieś iskierki, które mogły zwiastować zapłon do walki o większą pewność siebie.
- Nie zmarznę? Czy moje pogryzione przedramiona nie rzucają się w oczy? A te siniaki i zadrapania? Jesteś pewien, że nie powinnam się okryć? - Kobieta odwórciła się do zwierciadła plecami i wtuliwszy się w czarownika, szeptała cicho swoje obawy.
- Możemy wziąć płaszcz z kapturem jeśli chcesz. - Ten pogłaskał ją po głowie i zaczął cicho tłumaczyć. - La Rasquelle to miasto bezczelności. Mężczyźni całują swe kobiety na ulicy, by pokazać, że są ich, rzucając wyzwanie tym, którzy chcieliby je zdobyć dla siebie. Damy odsłaniają nogi i ramiona, by wyzywać inne, a zachwyt przechodniów traktują jako swe zwycięstwa. Tu się ceni piękno i chwali nim… i go nie ukrywa.

“Nie powinnam oceniać innych kultur… ale jeśliby się ktoś mnie pytał to… to takie barbarzyńskie.” Wiekowa tawaif powiedziała co wiedziała, twardo trzymając stronę swojej nacji, która w wielu kręgach również uznawana jest za barbarzyńską… i dziką w dodatku.
Jej wnuczka milczała jednak jak zaklęta, inhalując się znajomym zapachem mężczyzny i ocierając się policzkiem o jego pierś w której biło spokojnie jego serce.
Dłonie zjechały z jego pasa na nagą pupę. Były ciepłe, choć opuszki jakby nieco chłodniejsze.
- Musisz spodnie założyć… - odpowiedziała po pewnym czasie, gdy czepliwe palce z coraz większą werwą ugniatały to co pochwyciły.
- Założę… ale nie gwarantuję, że utrzymają się na mnie przez całą naszą wizytę w operetce - przypomniał jej czarownik. - Już ci lepiej?
- Trochę. Gdy mam zamknięte oczy… i słysze twoje serce… i och… masz wyjątkowo odstresowujące pośladki… - stwierdziła z roztargnieniem, wzdychając nieco.
- Możesz je macać ile tylko chcesz… Nie spieszy nam się - odparł jej, sam sięgając pod sukienkę i tren halki, by złapać zaborczo i ugniatać krągłe pośladki bardki.
Stali tak więc dobrych kilka chwil, aż dłonie kurtyzany na powrót nie stały się równomiernie ciepłe i ciężkie westchnienie nie oznajmiło końca ich przytulań.
- Jeśli jeszcze się nie spóźniliśmy… to chociaż wyjdźmy kilka metrów z pokoju… - zaproponowała ze skruchą.
- Nawet jeśli spóźniliśmy się na pierwszy akt, to są jeszcze kolejne. - Jarvis wpierw doprowadził swą garderobę do porządku, a potem podszedł do szafy, by dać odrobinę pewności ukochanej dziewczynie, w postaci dużego szerokiego płaszcza z szerokim kapturem.
Ta przyjęła go z wdzięcznością, choć widać było, że zmagała się z dużym poczuciem winy. Spoglądając od czasu do czasu na drzwi, czekała na kochanka, który był prowodyrem samego wyjścia

 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 02-10-2017, 19:28   #98
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Opuścili chyłkiem pokój, bo Jarvis wspomniał, że Godiva wkrótce wróci z patrolu na chwilę odpocząć w pokoju, a chciał bardkę zagarnąć tylko dla siebie.
Gdy dotarli do gondoli i usiedli naprzeciw gondoliera, przywoływacz odetchnął z ulgą i podał mu cel ich podróży. Ten skinął głową, uśmiechając się pobłażliwie i ruszył swoją łodzią w owym kierunku.
~ Jak się czujesz? Już lepiej? ~ spytał tymczasem Jeździec, zaborczo tuląc do siebie kochankę.
~ Zawstydzasz mnie jeszcze bardziej, gdy tak mnie obejmujesz… ~ odparła mu żartobliwie. ~ Nie przestawaj, prosze cie ~ dodała, nie chcąc być opacznie zrozumiana.
Chaaya siedziała przy nim jak trusia, nie patrząc i nie dotykając ukochanego, trzymając dłonie przy sobie jak grzeczna dziewczynka. Mag jednak swoją obecnością dawał jej siłę do przełamania “nieśmiałości”.
~ Wyglądasz zachwycająco… ~ szeptał jej mentalnie. ~ Sama mogłabyś być aktorką. Masz z pewnością lepszą prezencję i grację niż ja… I głos.

Powoli płynęli przez miasto, a otulona płaszczem kobieta nie przyciągała licznych spojrzeń. Wiedziała jednak, że nie będzie mogła w płaszczu chodzić wszędzie. W budynku, w którym miało się odbyć przedstawienie operetki z pewnością płaszcz należało zdjąć.
Niemniej gdy dopływali na miejsce, dostrzegła “te” odkryte kobiece nogi, ramiona i czasami głębokie dekolty wynurzające się z sukni wśród gości wchodzących do środka.
Co za… dziwkarski gust! Ale… Jarvis miał rację, pospolity tutaj najwyraźniej.

~ Która chciałaby być aktorką? ~ zdziwiła się tancerka, wyraźnie zniesmaczona takim pomysłem. Jak to tak… dobrowolnie przyłączyć się do kasty drobnych kuglarzy, kiedy było się tawaif!
Im bliżej byli swojej destynacji, Chaaya na nowo zaczynała się denerwować i wstydzić. Widok innych “dam” wcale nie dodawał jej animuszu, a wręcz go odbierał. Dholianka starała się nie przyglądać zbyt jawnie innym gondolom, dobijającym pod wejście okazałego budynku, ale ciekawość mnogości barw i krojów była zbyt silna i pociągająca. Dziewczyna niemal skanowała otoczenie, wychwytując najprzeróżniejsze szczegóły nie tylko w ubiorze, ale i zachowaniach tutejszej tłuszczy.

~ Kiedyś to było miasto osadników, później badaczy, wampirów… Nigdy nie przestało być nimi, ale z każdym dziesięcioleciem dochodziła nowa warstwa. La Rasquelle jest także miastem artystów, miastem próżności i piękna… gdzie kunszt się ceni ponad wszystko, a aktorzy ci najlepsi i ci najpiękniejsi są oklaskiwani, zaś aktorki obsypywane kwiatami ~ wyjaśnił czarownik, podając dłoń partnerce, gdy wysiadała z łodzi, przyglądając się prawdziwemu targowisku próżności, skrzącymi od barw klejnotów, poukrywanych w warstwach materiałów.
A… i buty… na długich metalowych obcasach. Jak kobiety mogły chodzić na takich szczudłach… i czemu?
Te farbowane loki, misterne konstrukcje z włosów, figlarne i niepraktyczne kapelutki… Jedynie parasolki wydawały się mieć jakąś użyteczność i to mimo absurdalnej ilości falban jakimi były obszywane. Owe damulki przypominały Chaai rajskie ptaki… stworzenia piękne i bezdennie niepraktyczne ze swym dziwacznym upierzeniem i ogonami służącymi tylko do chwalenia się całą gamą kolorowych piórek.
~ To niesamowite… wystawiać kobiece piękno na użytek publiczny. ~ Kamala ściskała dłoń ukochanego. Choć stała przy nim jak zagubione dziecko, to w oczach widać było podziw i fascynację do otaczającego ją świata, zupełnie jakby mag zabrał ją na pokaz czarodziejskich, sztucznych ogni.
~ Jakże pięknie wyglądałaby pustynia, gdyby i tak kobiety mogły wyjść z domu w swoich normalnych strojach… ~ zadumała się nad losem swoich rodaczek, nienachalnie przytulając się do ramienia towarzysza.

Jakaś kobieta minęła ich z dumnie uniesioną głową, stukając nienaturalnie wydłużonymi obcasami, które przypominały kształtem lodowe sople. Dziewczyna przyglądała im się z uwagą, wyraźnie coś kalkulując.
~ Czy one służą jako broń? ~ spytała pokazując palcem na zastęp pantofli, który mijał ich ze stukotem. Prawie co druga z dam nosiła, jak się tawaif wydawało, buty zdolne do pchnięć jak sztyletem.
~ W zasadzie to nie. Aczkolwiek słyszałem o szkole mnisiej, która ponoć szkoli i w takim używaniu trzewików, nawet działa gdzieś taka w mieście. Zamiast przyglądać się jej stopom, przyjrzyj się pośladkom. Widzisz jak się bujają, hipnotyzując spojrzenia mężczyzn? To właśnie zasługa tych sztylecików ~ wytłumaczył telepatycznie czarownik, gdy stanęli w kolejce do operetki.
Chaaya zrobiła tak jak jej polecił, podczas całej wędrówki w kolejce, nie odrywała spojrzenia od kształtnego tyłeczka nieznajomej przed nimi.
Zadziwiające… tawaif nie mieściło się w głowie, jak można było wpaść na pomysł stworzenia takich butów, ale w sumie... nigdy ich nie potrzebowała. Miała szczęście i urodziła się z pięknie wyrzeźbionymi biodrami, obleczonymi w jędrne mięśnie i gładki tłuszczyk. Zupełnie jak jej babka… i prababka i cztery razy pra babka. Wszystkie były tancerkami, właśnie dzięki biodrom. Zresztą… w krajach, gdzie bardziej wielbiło się kobiety przy kości, problem płaskiej pupy prawie w ogóle nie istniał.
~ Drogie są i… czy trudno się w nich chodzi? ~ zapytała, nie zdając sobie sprawy, że mężczyzna akurat miał najmniejsze pojęcie na temat kobiecej mody i jej zastosowań.
~ Nie nosiłem, więc nie wiem. A czy drogie... hmmm... to zależy jakie zechcesz kupić. Te damulki tutaj to nie jest szczyt bogactwa w mieście ~ odpowiedział Jarvis, nadal obejmując kochankę i… całując ją w policzek. Na ulicy! W tłumie!
Fali zgorszenia jednak tym nie wywołał.
~ Nie przy ludziach! ~ pisneła zawstydzona bardka, łapiąc się za policzek. Zabawne było jak łatwo przychodziło jej się kochać z nim na środku ulicy, ale okazanie czułości jawiło się niemal z zuchwałą obrazą majestatu… i to boskiego.
~ Uroczo wyglądasz z rumieńcem ~ stwierdził jej mężczyzna, nie wyrażając żadnej skruchy i dodając jeszcze ~ aż kusi by dla równowagi i drugi policzek pocałować.

Na szczęście nie miał czasu na wykonanie swej groźby, bo wchodzili do wnętrza olbrzymiej sali jadalnej, przypominającej tę karczmę, w której to Chaaya z Godivą podziwiały walki pijackie. Tak jak i tam, tu były balkony, na które trzeba było wejść po schodkach. Tyle, że… wypadało już zdjąć płaszcz.
Kamala wpatrywała się w schody, zupełnie jakby zmagała się mentalnie z krwiożerczym przeciwnikiem. Prawa noga spoczęła na pierwszym ich stopniu, ale reszta ciała jakby nie chciała się dalej ruszyć.
W końcu do głosu doszedł więc “głos” rozsądku…

“Zdejmij płaszcz.” Laboni burknęła jak przeziębiona kwoka na grzędzie.
~ Nie.
“Tak.”
~ Nie…
“Tak…”
Obie panie zamilkły na chwilę, zbierając siły na dalszą walkę.
“No dobrze… to inaczej. Dlaczego nie chcesz zdjąć płaszcza.” Zaczęła polubownie stara tancerka.
~ Bo… bo… się wstydzę.
“Czego?”
~ Jestem nieokryta! ~ zaperzyła się dziewczyna, cofając nogę ze schodka.
“Jesteś bardziej okryta niż wtedy kiedy biegałaś po gzymsie między pokojami” oznajmiła na zimno ta druga, zabijając wnuczce ćwieka.
~ Eee… ~ bardka próbowała się bronić, ale w myślach miała całkowitą pustkę.
“No więc… zdejmij płaszcz i przestań wstrzymywać kolejkę.” Kurtyzana zagrzmiała triumfalnie, łopocząc swoimi szatami jak skrzydłami. Chaaya westchnęła cierpiętniczo, odpinając broszę pod szyją i przytrzymując materiał zsunęła z głowy kaptur, zamierając…
“ZDEJMUJ GO!” zapiała starucha, wzbudzając nerwowe chichotanie masek i natychmiastowe odkrycie się ich nosicielki, która trzymając materiał w ramionach, popląsała chybcikiem po stopniach na górę, jakby miała w planach przebiec przez budynek i nawiać z drugiej strony.
Jarvis nieco zdumiony jej zachowaniem podążył za nią pożądliwym spojrzeniem, wędrując po jej zgrabnych nogach, gdy przeskakiwała ze schodka na schodek jak sarenka.
Zatrzymawszy się u samego szczytu, dziewczyna rozejrzała się niepewnie w około, zdając sobie sprawę… że jest sama. Obejrzała się na przyowływacza z wyrzutem, marszcząc gniewnie nos, po czym tupnęła i… powinna gdzieś odejść, ale nie wiedziała gdzie, więc na samym tupnięciu pozostało.
Na pięterku było mniej ludzi, a Dholianka zorientowała się, że większość damulek była równie, jeśli nie bardziej, roznegliżowana i choć czuła na sobie spojrzenie innych mężczyzn, to wkrótce pojawił się jej wybrany, prowadząc tancerkę ku jednemu ze stolików, ukrytego za kotarą odcinającą parkę od ciekawych spojrzeń innych na antresoli.
Przynajmniej dopóki nie zajęli miejsca w podobnych balkonikach… na szczęście w miarę dalekich od ich. Poniżej była widownia bardziej liczna, stłoczona i głośna. Pomiędzy nimi biegali słudzy, rozdając posiłki oraz trunki. Podobny sługa zjawił się zresztą i u nich, usłużnie proponując tutejsze menu.

Tawaif z ulgą przysiadła przy malutkim blaciku, wyraźnie rozkoszując się namiastką prywatności. Gdy pierwsze wzburzenie opadło, przyglądała się ciekawsko mrowiu na dole, jak dziecko oglądające pracę mrówek.
~ Tu jest niesamowicie… ~ bardka wciąż nie mogła wyjść z podziwu nad odmiennością całego wydarzenia.
- Robi wrażenie. - Rzekł z uśmiechem czarownik, siadając obok kochanki i ujmując jej dłoń w swoją. - Ty też robisz wrażenie. Masz ochotę na coś, zanim odprawimy tego biedaka czekającego na nasze zamówienie?
- Właśnie trzyma mnie za rękę - odparła figlarnie, ściskając go delikatnie za palce. - Na razie nie chce nic pić, ale jeśli sobie życzysz, nie krępuj się i zamów… najwyżej ci trochę podkradnę. - Rozsiadła się wygodniej na krześle, ale nogi trzymała grzecznie złączone, z kolanami skierowanymi lekko na prawo. Widać było w tym starą szkołę dobrego wychowania z wyższych sfer. O dziwo nie pochodzących z jej kręgu kulturowego, bo na pustyni… nie siedziało się na krzesłach, a na ziemi.

Jarvis zamówił coś zwanego krążkami chlebowymi oraz czerwone wino, a gdy tylko ober się oddalił, biedna tancerka musiała “znosić” czułe buziaki w policzek. Tymczasem palące się dookoła pochodnie i magiczne światła, zaczęły lekko przygasać. Przez co dobrze oświetlona scena, skupiała na sobie uwagę wszystkich. Kolorami, aktorami, scenerią.

[MEDIA]http://i.telegraph.co.uk/multimedia/archive/03343/the-merry-widow-we_3343371b.jpg [/MEDIA]
Wszystko to było takie… ubogie w porównaniu z operą, bardziej przaśne i dosadne, ale też bardziej melodyjne. Piosenki łatwo wpadały w ucho, a refren można było zapamiętać już po drugim razie.
No i sama tematyka była prosta, a żarty niskich lotów… choć wzbudzały głośne salwy śmiechu ze strony widowni.
Tak jak i wtedy, teraz też tawaif oglądała spektakl w skupieniu. Jej roziskrzone spojrzenie z początku było czujne i zaciekawione, ale dość szybko przygasło, gdy przepowiednie jej partnera się sprawdziły i fabuła oraz wykonanie okazało się wyjątko… wiejskie. Niemniej, bardka nie nudziła się jak w dostojnej operze… a to dlatego, że zdjęta była zgorszeniem i całkowitym niezrozumieniem tematu spektaklu.
To... co bawiło widzów, ją przyprawiało o dreszcze obrzydzenia i niechęci do zdradzającej “żonki” i jej obrzydliwego “kochasia”, który był kliszą pewnego bohatera znanego jej paniegieryka w którym tak bardzo lubował zaczytywać się Janus.
Nawet słodkie pocałunki Jarvisa nie były w stanie wywołać choćby cienia uśmiechu na jej śniadej twarzy, kiedy z żalem przyglądała się perypetiom zdradzanego “męża” na deskach teatru.
Ale mag bynajmniej nie poprzestał na całusach. Wkrótce jego dłoń sięgnęła ku nogom dziewczyny, delikatnie i stanowczo wodząc po udach i sięgając nawet pod kusą sukienkę. Usta błądziły po jej smukłej szyi… gdy już nasycił swój apetyt winem i małymi chlebowymi krążkami popruszonymi przyprawami.

- Dobrze się bawisz? - sarknęła szatynka, klepiąc towarzysza w ramię. Jej złość filuternie grała na karminowych ustach i przyciemnianych rzęsach. Najwyraźniej była gotowa swoją frustrację wyładować na ukochanym.
- Nie aż tak dobrze jak planowałem… i widzę, że ty też nie - mruknął kompan, przyglądając się gniewowi widocznemu w jej oczach i słyszalnemu w tonie jej głosu.
- Ach tak? A co takiego planowałeś? - Usiadła wygodniej, wygładzając fałdki na spódnicy.
- Rozchylić twe uda… schować się pod stolikiem i przeszkadzać ci w oglądaniu na wszelkie możliwe sposoby - stwierdził z bezczelnym uśmieszkiem przywoływacz. - Wyglądasz prześlicznie i kusząco zarazem.
- Przed kim chcesz się chować pod tym stolikiem? - Odchyliła głowę opierając ją na swoim ramieniu. Jej usta wygięły się w łagodną łódeczkę uśmiechu.
- W sumie to przed nikim… by nie zasłaniać ci widoku… ale może ty nie potrzebujesz widzieć? Może wystarczy ci muzyka… i fakt, że twój ukochany zdejmuje ci majteczki? - zapytał pożądliwym tonem mężczyzna, zupełnie zapominając o przedstawieniu.
- Doprawdy… czasem mówisz takie głupoty… że zastanawiam się jakim cudem udało ci się tak długo przetrwać i nie zostać na lodzie porzuconym przez kochanki… - Zachichotała czupurnie i przesunęła z chrobotem krzesło, bokiem do balustrady. Rozchyliła nogi, po czym bez pardonu, oparła prawą na barierce, jednocześnie wyglądając na scenę… jakby cokolwiek ją tam zaintrygowało.
- Mam magiczny języczek? - Jeździec klęknął i jego usta zaczęły całować uda kochanki. Ów “magiczny języczek” zaczął się popisywać, muskając czubkiem skórę poprzez oczka siateczkowych pończoszek. Palce sięgnęły pod sukienkę, masując kobiecość Kamali przez satynowy materiał, stanowczymi, acz delikatnymi, ruchami.
- Tak… tak… cały jesteś magiczny - zamruczała w zadowoleniu, podciągając materiał, by móc lepiej widzieć swojego czarusia. Przyjemne ciepło rozlewało się po jej kwiecie z każdym dotykiem jego smukłych palców, budując w niej silne napięcie.
- Widzisz… odkryłaś mój sekret. - Do dotyku placów dołączył wkrótce i język, naciskając mocno na materiał i masując wrażliwy punkcik nad jej bramą przyjemności.
- Jak wrócimy do domu… zrzucisz je z siebie kusząco, moja tancereczko? - spytał cicho.

Dziewczyna ukryła uśmiech zadowolenia za drżącą dłonią, gdy fala rozkoszy rozlała się po jej ciele. Przez chwilę oddychała pełną piersią, śledząc wzrokiem głównego bohatera, by w końcu wyrazić swoją aprobatę i nie trzymać swojego ulubieńca w niepewności.
- Jak bardzo kusząco… mam to zrobić? - A więc… musiało być na to wiele sposobów. Przywoływacz może ich nie znał, ale… z łatwością rozpoznał pytanie pułapkę. Od jego odpowiedzi będzie zależeć jaki los mu zgotuje po powrocie do pokoju.
- Bardzo kusząco? Tak bardzo… jak bardzo będziesz mnie pragnęła. Albo jak bardzo ja będę pragnął ciebie… - mruczał żartobliwie czarownik i odchyliwszy nieco satynową bieliznę, sięgnął językiem do samego wnętrza kochanki.
- Dobrze… dobrze… - Była bardzo zadowolona, ale nie mógł określić, co go będzie czekać.
- Jak sobie życzysz janaam… - Głaskała go po głowie jak kocura, zaczesując włosy i drapiąc przyjemnie za uchem.
- Twe cierpienie będzie dla mnie istnym napojem bogów… kamieniem filozoficznym. Miksturą nieśmiertelności… i będę ją spijać, bardzo… ahhh… baaardzo długo i jeszcze bardziej kusząco.
- Jakoś nie pasuje to do tej potulnej kochanki… jaką ponoć jesteś Kamalo - odpowiedział jej niskim głosem czarownik, co jednak nie zmieniło faktu, że jego język wrócił do lubieżnego wielbienia intymności bardki. Powoli ją muskając i zwinnie sięgając głębiej.

Westchnęła cicho, rozkoszując się przyjemnością jaką jej dawał.
- Nie mów tak… bo zaczynam sie zastanawiać, czy jest ci ze mną dobrze… może jestem złą kobieT... - Umilkła nagle, zapatrując się daleko przed siebie, by po chwili wrócić do oglądania przedstawienia.
W ciszy i bez żadnego wytłumaczenia, choć wciąż czule go głaszcząc.
- Zdecydowanie… jest mi dobrze… z tobą. - Mag wstał powoli i stojąc przed rozmówczynią, równie powoli zaczął rozpinać pas, by uwolnić się od ograniczeń ubrania. To co chciał wyswobodzić stało teraz piramidką dobrze widoczną przez Chaayę.
Nieco zaskoczona jego nagłym poderwaniem się, dziewczyna przyjrzała się jego twarzy, jakby w obawie. Uśmiechnęła się jednak na widok swojego ulubieńca w pełnej okazałości… no może, gdyby nie ta bielizna.
- Ktoś tu się chyba stęsknił - odezwała się wesoło, opuszczając nogę na ziemię i przysuwając się bliżej biodrom mężczyzny, pogładziła przez materiał jego magiczną różdżkę.
- Dziwisz się? Jesteś najśliczniejszym klejnocikiem w tym budynku. - Jarvis zadrżał pod dotykiem tawaif, ale nie przerwał obnażania i magiczna różdżka pojawiła się przed oczami i twarzą umiłowanej.
- Polemizowałabym z tym… - Ta wymruczała lubieżnie z czułością składając powitalny pocałunek na główce małego czarownika, gdy jej zwinne palce zacisnęły się na prawdziwych klejnotach tej operetki.
- Opowiesz mi co się dzieje na scenie, gdy będę miała małą randkę z twoim kolegą? - Nie czekając na odpowiedź, zaczęła bawić się językiem na napiętej skórze męskiej włóczni. Na razie nie biorąc w dłoń, ani usta, jego dumy, przez co stojący, kochanek uciekał spod jej dotyku i musiała gonić za nim głową, wyraźnie czerpiąc z tego powodu jakąś satysfakcję lub nawet zabawę.

- W tej… chwili… Yaravin rozmawia… śpiewem z przemytnikami… by uciec z ukochaną… z miasta nie wiedząc, że… - Smoczemu Jeźdźcowi drżał głos. Drżało całe ciało poddawane dotykowi czubka jej języczka. Miała nad nim władzę… tak łatwo ją było zdobyć odrobiną “uległości”. Sama zresztą pamiętała, jak ulegle język kochanka pieścił jej ciało wzbudzając żar.
- To… bardzo… nieciekawe… - Każdy wyraz brzmiał tak cicho, że mężczyzna nie wiedział, czy przypadkiem nie były wypowiedziane telepatycznie.
Tawaif w końcu przytrzymała uciekiniera, liżąc go jak sopel lodu. Rozpuszczając go swym gorącym oddechem. - Powiedz gdy zaczną pokazywać majtki - poprosiła, spoglądając w górę, powoli otulając czarownika wąską obrączką ust.
Była delikatna… może nawet, aż za bardzo, gdy poruszała leniwie głową, bawiąc się przyrodzeniem, jak kotek piłeczkami.
- Ddddobrze… majtki… tak? - jęknął cicho Jarvis, opierając się dłońmi o blat stolika i wypinając biodra do przodu, by ułatwić partnerce zabawę. Był coraz bardziej rozpalony, coraz twardszy, coraz pełniejszy uznania jej kunsztu.

- Jjużżż.. znam tę piosenkę... majtki... będą wkrótce. W tańcu - wyjaśnił trzęsąc się z wysiłku po kilkunastu minutach zabawy kurtyzany.
~ Chcę zobaczyć! ~ Ta zapaliła się wyraźnie, odsysając się z głośnym cmoknięciem. Nie była jednak okrutna. Wstając z krzesełka, zsunęła nieco swoje koronkowe majteczki i podwinęła tren spódnicy.
~ Chodź, obejrzymy to razem ~ zaproponowała figlarnie, wypinając i kręcąc pośladkami w wyjątkowo zabawny, ale i sugestywny sposób.
~ Jestem tuż za tobą. Oprzyj się o barierkę… ~ odparł mentalnie przywoływacz, gdy Chaaya przyglądała się gibkim tancerkom, których taniec niewiele miał wspólnego z jej występami, acz tawaif nie mogła nie doceniać ich zwinności i zdolności akrobatycznych, oraz braku wstydliwości, gdy odsłaniały całe nogi okryte pończoszkami.
Bardka chwyciła się balustrady z wypiekami na policzkach, bo dla samego tego tańca, było warto przyjść do operetki. Miała wrażenie, że właśnie udało jej się dotknąć “orientalizmu” tego miasta, które wyjątkowo ją nęciło i zachwycało… nawet jeśli w większości czasu chodziła zgorszona, nawet jeśli nic z tego co widziała nie rozumiała lub nie akceptowała. To właśnie ten moment… ta krótka chwila była warta zapamiętania i pielęgnowania, by móc później opowiedzieć historię swoim siostrom, którym nie udało się wyrwać z rąk pustyni.
Kobieta westchnęła głośno, gdy jej kochanek zdobył ją niespodziewanie. Ta przyjemność również była warta każdego skrawka jej pamięci.
Pochwycona przez swego wielbiciela, poddawała się jego ruchom, bo tylko tak mogła nadal obserwować widowisko. Czuła wyraźnie pożądanie kochanka podczas zdobywania jej od tyłu. Dziewczyna oglądała kobiece nogi w synchronizowanych wygibasach w takt muzyki, szybkich i pełnych energii.
Koniec jednak był zaskakujący, bo po raz pierwszy Dholianka widziała artystki wypinające się na publiczność, którą je oglądała, i to... dosłownie.
Niesamowite, niespotykane, obce… inne… Niczym w transie, oparłszy się o barierkę, kołysała się w rytm bioder przywoływacza, by choć trochę złagodzić bolesny impet ich spotkań. Całe przedstawienie wywarło na niej ogromne wrażenie… no, może nie, aż tak całe, ale… zdecydowanie aktorki oraz ich niespotykany pokaz, plasowały na równi z samym pokazem jej ukochanego.
Jarvis nie przerywał ruchu bioder, prawie zsynchronizowanego z “zabójczym” rytmem następnych pieśni, których słuchali. A choć cała fabuła była dla Chaai nudna, a wiele z żartów niezrozumiałe, to jednak stroje… występy śpiewaków i tancerek były warte wyjścia z domu.

[media]https://bilder.t-online.de/b/61/39/22/46/id_61392246/610/tid_da/dessous-sollten-zu-silvester-rot-sein-.jpg[/media]
Ubrania tak odważne i szalone… niby coś zakrywające, a jednak odkrywające jeszcze więcej.
I wygibasy, które były popisem zwinności i pożądliwą pokusą dla oczu. To mogło fascynować, kusić i omamiać. Niewątpliwie wiele z występujących aktorek, które wokalnie nie zachwycały, miały być miodem dla spojrzeń i ku uciechy gawiedzi… ot tak, po prostu.
Kamala zamknęła oczy, drżąc przez chwilę w oczekiwaniu na szalone spełnienie, tu… przy wszystkich ludziach.
Szybciej, mocniej, zachłanniej… coraz bardziej ulegając pod naporem, jak zwykle bezlitosnego w swym działaniu, Jarvisa, wygięła się w łuk, czując, że już dłużej nie wytrzyma.
~ Miej dla mnie litość… proszę… ~ załkała rzewnie, przygryzając dolną wargę, by nie krzyknąć.
Nie odpowiedział na jej wezwanie, przyszpilając ją bezlitośnie do balustrady. Wbijając się między jej pośladki jak w szale. Raz, drugi, trzeci. Mocniej, mocniej, mocniej… Teraz to oni byli widowiskiem, a cały teatr ich widownią. Może i ich nie widzieli, bo półmrok wypełniał ten obszar. Ale dociskana do barierki tawaif słyszała ich, podobnie jak muzyków.
Jeszcze jeden ruch, jeszcze odrobinkę i… poczuła rozkosz kochanka i swoją własną wypełniającą jej zmysły.
Bardka dyszała z wysiłku, dochodząc powoli do siebie, gdy na chwilę oślepła od doznanej przyjemności. Zwiesiła bezwiednie głowę, obserwując ludzi na dole i opierając się pośladkami o biodra czarownika.

~ Ty… potworze… jak ja teraz usiądę? ~ poskarżyła się, odwracając szczęśliwą i uśmiechniętą buzię do ukrytego w mroku kochanka.
Dostrzegła błysk w jego oczach i odepchnęła się bandy, nie zważając na swoją wesoło wypiętą pupę, wyzierającą znad lekko zsuniętej bielizny… oraz, że sam mężczyzna był aktualnie ze spodniami w nogach, po czym zarzuciła mu ręce za szyję, całując z uwielbieniem w usta.
~ Na mnie? ~ Padła odpowiedź w jej umyśle, bo wargi Jarvisa były zbyt zajęte całowaniem kochanki. Dłonie jednak wślizgnęły się pod tren jej sukienki, chwytając drapieżnie za jej drogocenną pupę.
Jednak nastąpiło coś, co zmieniło nastrój w sali.
Pieśni urwały się nagle. Ognie i magiczne światła pojaśniały. Z podestu na którym występowali dotąd aktorzy, niosły się męskie okrzyki.
“Port zaatakowany, pożary, potrzebne ręce do walki z wrogiem!” Tak można było w skrócie objaśnić nerwowe przemówienie oficera straży miejskiej.
Kamala odsunęła się zaskoczona od przywoływacza, spoglądając na niego ze strachem w oczach.
- Powiedz, że u was napady to… normalność… - szepnęła, naciągając majtki na swoje miejsce.
- Zdarzają się czasami. - Potwierdził mag, po czym dodał ponuro - ale trudno nazwać je normalnością.
- Godiva może być w niebezpieczeństwie… musimy jej pomóc. - Kobieta kucnęła, by pomóc ukochanemu z ubiorem. - Niech to… - Zagryzła zęby zdenerwowana. - Znowu nie jestem przygotowana…
- Godiva jest smokiem. I skończyła służbę gdy myśmy się wybierali tutaj. Jest bezpieczna. - Jeździec objął ją w pasie i przytulił, gdy już się ubrał. - Boisz się? Niepotrzebnie. Ja jestem przy tobie… nie dam cię skrzywdzić. I nie dam nikomu się zabić.
- Ja… zmartwiłam się. Jeśli straż prosi o pomoc… jeśli tak byłoby u mnie, ruszyłabym do walki… - odparła wtulając się w ramiona rozmówcy. - Wiem, że przy tobie nic mi nie grozi.
- Możemy pomóc… z daleka. Ty swym śpiewem, ja magią - odparł czule czarownik, tuląc ukochaną do siebie. - Nie pójdziemy, jeśli nie chcesz. Miasto ma kilka zakonów, a i choć wampiry nie są miłymi stworkami, to koterie wampirze nie dadzą zniszczyć La Rasquelle jakimś byle łupieżcom.
- Chodźmy… - Bardka miała złe przeczucia co do tego całego ataku. Wolała więc sprawdzić i upewnić się, że Godivy, ani Nveryiotha nie było w pobliżu walki… oraz, że wygrana na pewno stała po stronie mieszkańców.
- Dobrze… - Mężczyzna zarzucił na bardkę płaszcz i dodał - Mam przy sobie tylko parę magicznych przedmiotów i moje zaklęcia. A ty?
Tancerka popatrzyła po sobie w roztargnieniu.
- Pierścień… buty, płaszcz. O i bransolety… to wszystko co mam co jest nasączone magią. Oczywiście mam też kilka sztuczek i pieśni…
- Zostawię jedno czy dwa przyzwania na ucieczkę. Gdy skończę rzucanie zaklęć oddalimy się, dobrze? Nie ma co narażać się nie mając broni. No i… potem będziemy świętować zwycięstwo, ty zrzucając ciuszki w naszym pokoju, a ja wielbiąc potem twe nagie ciało tak jak sobie zażyczysz moja śliczna Kamalo - rzekł z łobuzerskim błyskiem w oku czarownik.
Mając taką nagrodę za trudy, Jarvis z pewnością nie da zabić ani siebie, ani jej.
- Oczywiście. - Mógł być pewny, że jego ukochana będzie trzymać się blisko niego… lub nawet po prostu tuż za plecami. Jeśli chodziło o walkę, była profesjonalna i… przewidywalna, a co za tym idzie bezpieczna.

 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 02-10-2017, 19:31   #99
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
W porcie wybuchł pożar pochłaniający statki i drewniane żurawie.
Pożar wywołany ludzką ręką. Pożar, który miał się rozszerzyć na całe miasto.


Ów pożogę chcieli wywoływali mężczyźni i kobiety, uzbrojeni w różnoraką broń, ubrani w skóry. Dzicy i potężni… barbarzyńcy.
Ci tutaj nie mogli jednak budzić miłych wspomnień Chaai, ci tutaj przypominali bardziej dzikie bestie, niż ludzi, rzucające się z nadnaturalną siłą i wytrzymałością oraz pianą na ustach na strażników i awanturników w porcie.
Tancerka znała barbarzyński szał, zarówno w ludzkim, jak i półorczym wydaniu. TO… nim nie było. Wyglądało raczej jakby byli oni chorzy na wściekliznę. Niemniej w tym szaleństwie z trudem utrzymywali szyk, dając szansę broniącym się, na trzymanie napastników w granicach zaatakowanego portu. Trawionego przez ogień portu.
Nad ogniem czuwali… oni, przywódcy tej wyprawy zapewne. Obdarzeni magią osobnicy, przyzywali ogień ze swych dłoni, uderzając jego strumieniami we wszystkie drewniane konstrukcje. Chronieni przez “mur” wojowników, wydawali się nietykalni.

Kamala i Jarvis przybyli z karczmy wraz z grupką ochotników, równie zaskoczeni co reszta.
Nagle bardką targnął niespotykany gniew i wściekłość zalała jej świadomość, spychając ją na kilka chwil w głąb świadomości.
- Synowie Plagi… przeklęte nasienie. Trzeba ich wybić co do jednego - warknął Starzec głosem tawaif i… znikł, wycofując się z powrotem do swej “jaskini”.
“Sam się wybij” pomyślała rozeźlona dziewczyna, która odzyskała władzę nad zmysłami, zyskując wiedzę oraz… moc. Dość hojny podarek od smoka w postaci sporego arsenału zaklęć.
- Trzeba zabić szamanów - odezwała się dopiero po chwili, będąc blisko swojego ukochanego. - Tak mi się zdaje… to znaczy tak twierdzi, wiesz kto… - przyciszyła głos, oglądając się stojących i biegających dookoła nich ludzi. - Gdy oni padną, ci w szale zaczną bić nie tylko strażników, ale i siebie nawzajem, bo nie poznają teraz kto jest kto…
- Trochę ich jest… ale pewnie masz rację - stwierdził czarownik, wykonując gest nad kanałem przy którym stali. Pojawił się na nim krąg przywołań… a potem sama woda zakotłowała się tworząc pseudohumanoidalną istotę.
Żywiołak wody ruszył w kierunku swego największego wroga… ognia i zabrał się za gaszenie płomieni.
Smoczy Jeźdźcy stali z tyłu… tam gdzie zebrali się uzbrojeni w broń palną i strzelecką oraz magię awanturnicy. Podczas gdy większość wolała stanąć twarzą w twarz z wrogiem.
~ Możesz przywołać, jakieś stworzenia, które spróbują zatrzymać wojowników? W tym czasie spróbuje tchnąć w strzelców nieco chęci do walki… zwłaszcza ci czarodzieje wydają się niepewni swego… ~ Dholianka uścisnęła dłoń kochanka, po czym ruszyła do zgrupowanych mieszczan, by wmieszać się w ich nieregularne szyki, po czym zawołała śpiewnie i wyraźnie, tak żeby każdy z nich ją usłyszał.

- Na co czekacie, nie lękajcie się marionetek w ręce nieuważnego lalkarza. Celujcie w szamanów, oni nimi kierują, jeśli zginą, ich szyki się rozpadną. Pokażcie, że żadne dzikusy nie powinny lekceważyć gorącej krwi jaka płynie w La Rasquelle! - Kamala, jak i żadna z Chaaj nie była szkolona do wspierania w podbojach… chyba, że tych łóżkowych, toteż nie za bardzo wiedziała co skłoniłoby zebranych tutaj do uwierzenia we własne siły. - Kto z was więcej ubije tego ścierwa, ten będzie miał więcej adoratorek u progu, wierzcie mi, nic tak nie działa na kobiety jak historie wojenne i heroiczne wyczyny. - Po czym, by dodać wagi swym słowom, skupiła się, by użyć jednego z czarów Pradawnego.
Jej charyzma i nieodparty urok podziałały na zebranych, bo rozległy się butne krzyki… jak to zmasakrują te brodate ścierwa. Padła salwa i strzały, tym skuteczniejsze, że widziały skuteczność działań kobiety, której to magiczne pociski rozerwały na strzępy jednego z barzyńców. Wlana przez bardkę odwaga, premiowała także i walczących w zwarciu strażników. Tym bardziej, że otuchy dodawał chrzęst zbroi i oręża słyszany z pobliskich kanałów.
Zbliżały się posiłki zakonne, a na znajdujących się w pobliżu dachach budowli, pojawiało się coraz więcej otulonych czarnymi płaszczami, bladolicych sylwetek o płonących czerwienią oczach. Tawaif odruchowo wiedziała co to za stwory. Wampiry.
Krwiopijcy zbierali się w stada, niczym kruki nad pobojowiskiem i z pozoru wydawało się, że nic w sumie nie robili.
Tymczasem Jarvis przyzwał kolejne wsparcie w postaci atakujących z powietrza dwóch złowieszczych nietoperzy.

- Który z czarujących chce się nauczyć latać? - zawołała dziewczyna, rozglądając się po mężczyznach. - Jednego z magów mogę przemienić w żywiołaka powietrza… będzie łatwiej wybierać cele… no i kto by nie chciał pochwalić się odlotową formą?
Na jej zawołanie zgłosił się młody czarodziej z blizną w kształcie błyskawicy na policzku. Noszona przez niego szata wydawała się za duża, przez co on sam wyglądał jakby się w niej topił. Z pewnością był mniej doświadczony, niżby można było sądzić po zadziornym uśmiechu na licu… bez jednego kła wybitego w bójce.
- No proszę, od razu widać, kto tu potrafi kalkulować na zimno… - Choć kobieta nie chciała, to i tak zabrzmiała nazbyt kokieteryjnie.
Uśmiechnięta, przez co niepasująca do scenerii, wypowiedziała skomplikowane słowa, o których istnieniu i znaczeniu nigdy wcześniej nie miała pojęcia, po czym dając mężczyźnie całusa w zasklepione rozcięcie, mruknęła zawadiacko do, już, zmieniającego się.
- Na szczęście.
Męska fizyczność znikała, ciało rozwiewało się w powietrzu zmieniając się we wstęgi wichrów, splatających się w wiry tornada o humanoidalnych kształtach.

[media]https://pathfinderwiki.com/mediawiki/images/thumb/5/5f/Air_elemental_1.jpg/250px-Air_elemental_1.jpg[/media]
Przemieniony czarokleta ruszył w górę, by z powietrza przeprowadzać magiczne ataki.

Tymczasem barbarzyńcom wspieranym przez szamanów, udało się przerwać mur z mieczy straży i awanturników. Jarvis zamiast wzywać kolejne potwory, sięgnął po inną sztuczkę.
Wokół jego dłoni zawirowały kły drapieżników i węży. Unoszące się w wirze jakby trąby powietrzne, pognały na najeźdźców i uderzyły w pierwszego z nich.
Pochłonięty przez nie wojak został rozrywany żywcem.
W wytworzoną wyrwę w szykach dzikich, uderzyły błyskawice magów zakonnych i opancerzeni rycerze ruszyli w kierunku kolejnych napastników.
Wampiry zaś zbierały się w coraz większej liczbie na dachach, przyglądając się wszystkiemu w milczeniu.
Tyle, że oprócz odgłosów wojny bardka dosłyszała coś jeszcze. Głośne piski… niczym grom nadchodzącej burzy.
Nie miała jednak czasu się nad tym zastanawiać. Odnajdując drogę do swojego partnera, tkała już kolejny czar, łamiąc sobie przy nim niemal język. Gdy stanęła lekko za plecami Jarvisa, skupiła całą swoją uwagę na jednym z atakujących czarnoksiężników w przepasce, chcąc przenieść go potęgą Starca i siłą własnej woli, w miejsce, które ona sama mu wybierze.

Nastąpiło starcie umysłów… szaman poczuł siłę Chaai i ona poczuła jego wolę, pełną wściekłości i ognia piekielnego, ale za drobną tawaif stała furia starożytnej istoty będącej więźniem demonów i ta furia uderzyła w magika z olbrzymim impetem. Bardka zwyciężyła i pchnęła telekicznie mężczyznę prosto w wodę kanału. Nic niebezpiecznego w normalnej sytuacji, ale przywołany przez czarownika żywiołak, wykorzystał sytuację i pochwycił ofiarę topiąc nieszczęśnika z sadystyczną wręcz satysfakcją.
Jeździec zaś przyzwał kolejne dwa złowieszcze nietoperze, uzupełniając uszczuplone o jednego gacka siły z powietrza. Dołączyło do nich kilkanaście kul światła, otoczonych jakby złotymi klatkami.
Niezidentyfikowane piski narastały na tyle, że tancerka zerknęła odruchowo za siebie.
Oprócz nachodzących, brzegami kanałów, posiłków, w postaci straży (w tym i Godivy) oraz różnorakich awanturników, dostrzegła jakby szarą falę na powierzchni wody.
Szczury, olbrzymie i małe… dziesiątki, setki, tysiące szczurów płynących kanałem.
Gdy podziwiała sunące w ich kierunku krocie gryzoni, nieco oniemiała, przysunęła się bliżej swojego kompana, delikatnie przytulając się ciałem do jego. Na policzkach miała wypieki, a w oczach nie było widać lęku, a fascynację i… satysfakcję.
Kurtyzana nigdy nie uczestniczyła w wielkich bitwach, o wojnach słuchała jedynie od kochanków i swoich niewolników, toteż ta krótka walka i drobne zwycięstwa jakimi mogła się pochwalić, wprawiały ją w przyjemny nastrój… o ile w takiej sytuacji można to tak było ubrać w słowa.
Korzystając z tego, że nadchodziła pomoc, Kamala wyłapała kolejną ofiarę, którą podstanowiła spróbować cisnąc nie tylko w wodne odmęty, ale i pyski na pewno wygłodniałych stworzeni. Nawet nie zauważając, kiedy samoistnie zaczęła śpiewać pieśń o wyjątkowo krwistej i brutalnej historii jej plemiennych ludów, dodając odwagi każdemu kto ją słyszał.

- Bić tych śmierdzieli! Krew na ołtarze boga wojny! Nie dajcie im ujść z życiem! - Jak się bardka przekonała, jej mowa inspirująca do walki grzeszyła elokwencją w porównaniu z tym co rzucali dowódcy zakonni. Niemniej bitwa weszła w finalną fazę, gdy ścierające się armie walczyły zaciekle na wąskiej przestrzeni, pokrytej krwią i trupami nieszczęśników.
Do tego wszystko dochodził liczny atak z powietrza w postaci deszczu magicznymi jak i zwykłymi pociskami, a huk broni zagłuszał słowa oraz krzyki rannych.
Czarownik przywołał parę małych, kamiennych żywiołaków, które chroniły plecy smoczycy z dziką radością rzucającą się wprost w największe skupisko wroga.
Bardka kolejny raz przekonała się jak wielka uraza i gniew kryje się w sercu jej sublokatora, gdy ponownie udało się jej przełamać wolę i cisnąć dzikusa wprost w żywy dywan gryzoni, które rzuciły się na niego z furią, zagryzając na miejsu w krwawy i brutalny sposób, ale… nie marnowały czasu na jedzenie, pchając się wprost w ogień i pole bitwy, niemal w samobójczym obłędzie… lub przymuszane przez potężniejszą wolę niż ich własna. Chaaya domyśliła się, że ta cała szczurza armia była zbiorowym wysiłkiem zgromadzonych na dachach wampirów, które użyły ich jako mięsa armatniego.
A więc te pijawki potrafiły się na coś przydać… dobrze wiedzieć, bo tawaif szczerze wątpiła w zapewnienia Jarvisa.
Coraz ciężej jednak jej było wybierać kolejne ofiary, które nie dość, że rzedły to i oddalały się spychane naporem coraz to nowszych przeciwników. Kobieta przestała być więc “wybredną” i zrzucała pod nogi śmierci, każdego kto jej się napatoczył.
Tym razem trafiło na barbarzyńcę, co nie wymagało nawet wysiłku ze strony kobiety. A szczury… w części ginące od ognia, w części pod butami sojuszników, dopadły wreszcie wojowników i wspinając się po ich nogach, szarpały i gryzły. Wiele ginęło, ale gryzonie były tak liczne, że wrogowie byli pokrywani nimi w całości i dosłownie zjadani żywcem, krzycząc w bolesnej agonii.
Już nie miało wielkiego znaczenia ilu przywódców zostało. Synowie Plagi ginęli, od mieczy, magii oraz coraz częściej… od drobnych ząbków szczurów.

Bojowa pieśń Dholian śpiewana była coraz ciszej, gdy dziewczyna z każdą chwilą napierała na ukochanego, instynktownie dążąc do ich bliskości, podczas pochłaniana obrazów dookoła. Takich widoków i odgłosów ciężko byłoby opisać, a co dopiero zapomnieć.
Nagle tchnięta jakimś przeczuciem, spytała Jarvisa, czy wyczuwa obecność Godivy, gdy ona sama już dawno straciła nie tylko rachubę, ale i zdolność rozpoznawania twarzy w tłumie.
Nverego nie czuła prawie w ogóle. Zapewne był bezpieczny w hotelu lub… siedział jeszcze w pracy, kto wie? Miała jednak nadzieję, że był bezpieczny. Z dala od szczurów… i wampirów, które mogłyby go wpędzić w większe kłopoty niż cała armia Synów Plagi.
~ Aż za dobrze ją czuję. Jest wściekła, że tak późno dołączyła do walki. ~ Mag już nie korzystał ze swych zaklęć, rozglądając się po polu bitwy… a raczej polu rzezi, na której to obrońcy miasta, wraz z gryzoniami, dobijali niedobitków.
Uśmiechnął się do pokrzepiająco. ~ Myślę, że możemy wracać. Nadal marzę o tobie zrzucającej ciuszki, a ta bitwa już się zakończyła. No i… widzę, że już pewniej się czujesz chodząc po mieście z odsłoniętymi nogami.
Chaaya pisnęła jak zawstydzona młódka, którą wszak była. Łapiąc kochanka za ramiona, zasłaniała się nim jak tarczą, zupełnie jakby teraz… kiedy jej przypomniał… akurat ktoś zwracałby uwagę na jej ubiór.
~ N-nie martwisz się o Godive? Chcesz ją zostawić? Tutaj?
~ Mówimy o tej samej Godivie? Tej która rzuciła się na wielką anakondę i na twoich oczach rozerwała ją na strzępy? ~ Przypomniał jej przywoływacz, tuląc do siebie ukochane ciało. ~Tu już jedyne co jej grozi to konkurencja do kolejnych przeciwników. Za dużo tu ludzi chcących ubić złego barbarzyńcę. Smoczyca musi się rozpychać włócznią.
~ Wtedy była w swojej formie… dużej i twardej, a teraz… jest malutka. ~ Ale bardka wyglądała na przekonaną, faktycznie walka dobiegała końca i w zasadzie to już prawie nią nie była… zamieniając się w jednostronną masakrę.
~ Możemy wracać. Mam teleportację ~ dodała z zadziornym uśmieszkiem. Ten czar zdążyła już całkiem dobrze poznać, gdyż używała go już nie raz… całkiem przydatna umiejętność, aż szkoda… że sama jej nie potrafiła.
~ Tu natomiast nie jest sama. Poradzi sobie, a moje żywiołaki ją przypilnują tak długo jak trwa czas ich pobytu tutaj. Znikajmy więc… walczyłem dzielnie. Czekam na moją słodką nagrodę ~ szepnął telepatycznie i zachłannie przycisnął usta do jej warg, całując drapieżnie i nie przejmując się potencjalną widownią.
Odpowiedziała mu z podobną zmysłowością… aż jakiś kwik z bijącego się tłumu jej nie zdeprymował. Odsunęła się nieco zmieszana, tkając zawiłą inkantację.

Chwilę później znaleźli się w swoim pokoju. W ciszy i zalegających ciemnościach.
- Byłeś dzielnym rycerzykiem mój czarusiu… - wyszeptała wesoło Chaaya, w jakiś sposób odnajdując usta kochanka, na których złożyła łagodne muśnięcie.
- Ty byłaś… zachwycająca i bardzo odważna… moja śliczna Kamalo - dodał całując ją czule.
- Sama jestem zaskoczona… to chyba przez Starca. Czułam się wyjątkowo silna… - stwierdziła, z niechęcią oddając zasługę skrzydlatemu i prowadząc mężczyznę do łóżka. - Chcesz się napić… mam jeszcze jedną butelkę nalewki.
- Odrobinę - odparł z uśmiechem Jarvis idąc za nią posłusznie.
- Jeszcze zrobię z ciebie bitewną amazonkę - zażartował wędrując spojrzeniem po ukochanej. W tej chwili jego zamiary były bardziej przyziemne i lubieżne.
- Kto wie, kto wie… może stanę się drugą Anksarą… - Kobieta posadziła czarownika na materacu, po czym krzątając się po pomieszczeniu, zapaliła kilka kaganków rozjaśniając mrok. Następnie zabrała spod stołu pełną butelkę trunku i wyciągając ze szpargałów cynowe kubki, rozlała do nich po połowie.
- Ciekawe jak się tu dostali… - zamyśliła się nieco, podając magowi żurawinówki. - Jak myślisz skąd Synowie znali drogę do miasta, nie wspominając o transporcie?
- Ktoś z miasta im pomógł. - Cicho stwierdził mężczyzna, popijając trunek. Spochmurniał zamyślony. - Wielu mogło to uczynić, jednakże… podejrzewałbym Vantu.
- Czy ja wiem… - zadumała się Kamala, przycupnąwszy na jego kolanach. Hyrkalianie również byli w mieście, ukrywając się pod przebraniami cywilów. - Zobaczymy co z tego wyniknie… - dodała w końcu, dopijając swoją porcję. - Teraz twoja nagroda, będę dla ciebie dobra tym razem… - Ucałowała go w policzek wstając. - Także rozsiądź się, rozbierz jeśli chcesz i… podziwiaj. - Podchodząc do lustra, zabrała się za rozplątywanie włosów w łagodne fale.
- Mhmmm… a jak mam zasłużyć na kolejne? - zapytał łobuzersko przywoływacz, podziwiając tancerkę i zdejmując wierzchnie warstwy ubrania. - Mogę przywołać Gozreha, by strzegł dziś budynku karczmy. Jeśli chcesz i poczujesz się bezpieczniej dzięki temu - zaoferował, rozkładając się na poduszkach.

- Nie boje się… nie martw się tak - odpowiedziała tawaif w przerwach przyglądaniu się samej sobie. Jej aktualnym problemem było wymyślenie jak rozebrać się z klatki cisnącego gorsetu, przy okazji wyglądając przy tym… kusząco.
Jarvis pozostał w tymczasem spodniach… rozpiętych, by i je zrzucić szybko ze swego ciała w razie potrzeby.
- Muszę powiedzieć, że to nie będzie łatwe zadanie… bądź więc wyrozumiały, to mój pierwszy raz kiedy będę rozbierać się z orientalnego stroju… - Kamalasundari stanęła plecami do obserwatora, zatykając kciuki za pas halki z trenem. Unosiła się delikatnie na palcach, przez co jej pupa, była lepiej wyeksponowana spod kusej sukieneczki, tym bardziej, że gdy zsuwała z siebie wierzchnie falbany, pośladki niczym dwa jędrne wzgórza wybiły się nad pasek. - Nie do końca wiem, jak je wykorzystać… by kusić cię… - Jej głos był spokojny i o ciepłym, jeśli nie „gorącym”, zabarwieniu.
Bardka pochylała się do przodu w miarę jak jej odzienie zbliżało się ku podłodze. Atłasowe majteczki napięły się, wcinając w zagłębienie jej krągłości. - Powiedz mi jeśli będziesz chciał… czegoś - mruknęła, odwracając się przez ramię jak nimfa, która przyłapała podglądacza jej kąpieli w strumyku.
- Nęcisz mnie… żebym nie dał ci się rozebrać… - Ten odparł z łobuzerskim uśmieszkiem. - I całkiem… dobrze ci to wychodzi. Ale będę twardy… ee… nieustępliwy, moja śliczna.
- Bądź twardy… bądź. - Uśmiechnęła się figlarnie, prostując. Zanim się jednak odwróciła do kochanka przodem. Prawą dłonią podważyła podwiązkę na nodze, zrzucając ją niedbale ze swego uda jak niechcianego gościa.
- Nadal jeszcze czuję tę twoją nieustępliwość… - Podchodząc do łóżka postawiła drugą nogę na materacu i pochylając się delikatnie nad kolanem, zaczęła zsuwać drugą ozdobę.
I kątem oka mogła nawet ją zobaczyć, dosadnego zdobywcę, wybijającego się na wolność spod materiału spodni.
Czarownik zaś milczał, nawet oddychając cicho, by nie zakłócić niczym przedstawienia. Jego wzrok wędrował po ciele kochanki mając jej palce za swego przewodnika.
Patrzył tam gdzie się dotykała.
Pochłaniał ją.
Spijał.

Kobieta weszła na łóżko, kołysząc przy tym pełnymi biodrami jak wahadłem zegara. Obserwowała swojego kochanka spod przymrużonych, od zmysłowego uśmiechu, oczu i tak stojąc nad magiem, zaprezentowała mu swoją nóżkę, jak konik na wybiegu. Najpierw z boku, następnie wyprostowaną w powietrzu. Jeszcze zanim ją opuściła zaczęła rolować pończoszkę, aż w końcu jej stopa spoczęła delikatnie na przyrodzeniu mężczyzny. Łagodnie. Lekko. Jak stopy ważki na źdźble tataraku.
Ażurowe oczka, zsuwały się po złotej skórze, odsłaniając gładkość i miękkość jaką zawsze go otulała, przyciągając do siebie. Zaśmiała się nagle, gładząc się po wewnętrznej stronie uda, aż do pachwiny.
Przebrała zawadiacko paluszkami na budzącej się do życia małej żmjce, po czym przeszła się nad głowę czarownika, by miał lepszy widok na jej ukrytą za koronkami kobiecość.
Została druga pończocha.
Chaaya chwilę gładziła się po pośladkach, aż w końcu chwyciła za delikatne wykończenie przyodziewku, tym razem za swoją podpórkę używając warg Jarvisa.

- Zdejmij ją… - odezwała się wesoło, wsuwając mu duży palec od stopy w usta, gdy materiał zsunął się na kostkę.
Capnął ją zębami za duży palec… delikatnie i bezboleśnie… czubkiem języka wodząc po nim. Po czym powoli odchylając głowę, zsuwał materiał z jej ciała. W oczach mężczyzny czaiły się iskierki groźby wywołanej takim traktowaniem.
Ulubionej groźby tawaif, bo lubieżnej. Zresztą czyż dowód takiej groźby nie dotykała przez chwilą stopą, czując przez skórę gwałtowną reakcję na jej czyny?
Odpowiedział mu zuchwały uśmiech i pełne spolegliwej drapieżności spojrzenie. Jeśli dziewczyna faktycznie mówiła prawdę i był to jej pierwszy raz… to była w nim wyjątkowo pewna swego.
Pogładziwszy wierzchem stopy policzek partnera, tym razem przed nim uklękła, zasłaniając swymi wdziękami całe pole widzenia. Przywoływacz mógł czuć jej zapach, znajomy, nieco korzenny, gdy do jego uszu doszedł odgłos ściąganej sukienki i rozwiązywanego gorsetu. Nosem zaś wyczuł jak jej erotyczna struna ociera się o niego przez materiał. Była tak blisko… a jednocześnie tak nieosiągalnie daleko. Musiało jej się to nawet podobać, bo westchnęła głośniej, odrzucając na bok mordercze fiszbiny i napierając mocniej swoim kwiatem na jego nos.

Nie poczuła muśnięcia języka, ani innych dowodów jego pożądliwości i niecierpliwości. Wiedziała jednak, że burzy jego krew, że pragnie się na nią rzucić i sam rozpakować prezent. Tym razem jednak grzecznie delektował się przedstawieniem, by wiedziała, że w pełni podziwia i docenia jej kunszta.
Nie czuła więc pieszczoty, ale czuła jego oddech na swym łonie, ciepły i gwałtowny… będący cichym oklaskiem dla jej sztuki.
- Taki zimny… - poskarżyła się drwiąco Chaaya, gdy Jarvis wytrzymał tę małą prowokację. Wstała ponownie do klęczek, gładząc się delikatnie po brzuchu. Cofnęła się, siadając obok.
Jej pupa bezczelnie wypięła się do jego profilu, a nogi swobodnie leżały wzdłuż ciała, wyginając jej talię w przyjemne wcięcie. Zebrawszy włosy, zabrała je z pleców, przerzucając sobie przez lewe ramię, jednocześnie spoglądając na prawy bark z którego zaczęła zsuwać ramiączko stanika.
- Myślę, że się po prostu rozbiorę… - mruknęła, jakby myślała na głos, odwracając się na drugi bark i przerzucając pukle na drugą stronę. - Po czym wejdę pod kołdrę… - Zsunęła drugie ramiączko z cichym pyknięciem napiętej wstążki. - …i pójdę spać. - Odsłoniła swe piersi, które jednak nie były przeznaczone dla oczu kochanka.
- Wiesz... dobrze, że ci nie dam… nie po tym pokazie - wydyszał przywoływacz, starając się panować nad sobą. - Zedrę z ciebie kołderkę, rozchylę władczo nogi i posiąde… choćby tylko siłą mego pożądania.
Tak jak uczynił to wczoraj zaskakując tym bardkę.
- Daj spokój… jest już późno… - wymruczała czupurnie, odwracając się do niego. - Jesteś na pewno bardzo zmęczony… - Pocałowała go w szyję, obojczyki i nad sutkiem. Nie pozwoliła mu dostrzec swoich wdzięków, układając się przy jego boku jak kotka. Jedną ręką bawiąc się jego włosami, a drugą przejeżdżając opuszkami po skórze torsu. Łaskotała go jak pędzel tańczący na płótnie.
Czuł jednak jej ciepłą i miękką skórę. Gładką jak wypolerowany marmur. Biust dzióbał go zawadiacko w żebra swoimi szczytami.

Jarvis pochwycił jej dłoń, stoicko opierając się jej pieszczotom, a przynajmniej próbował takiego udawać. Drżał pod każdym jej muśnięciem. Napinał mięśnie z trudem nad sobą panując.
Nakierował jej rączką w dół, na twardą wypukłość… którą pozwolił jej dotykać.
- Czy to… ci wygląda... na oznakę… zmęczenia? - wysapał z trudem - igrasz z ogniem. Mogę ci nie dać dokończyć twej sztuki.
Tancerka uśmiechała się owiewając jego ucho gorącym oddechem, podczas gdy jej palce… dotykały erekcji mężczyzny jak delikatne skrzydełka chochlików. Jakby badała go przez dotyk, pierwszy raz spotykając się ze swym kochankiem w prywatnej alkowie. Ten dotyk miał nie sprawiać przyjemności, nie pomnażać jej i nie dążyć ku spełnieniu… Chaaya go bardziej torturowała, udając niewiedzę.
- Przecież… miałam się tylko przed tobą rozebrać i zrobiłam to…
- Po pierwsze… majteczki nadal masz na pupie. Po drugie… to prawda. Ale nigdzie nie ustaliliśmy co ja... zrobię potem - mruknął czarownik, pozwalając się “torturować” ukochanej. - Więc w ramach ustaleń, możesz po rozebraniu… wybrać miejsce i pozycję. Bo zamierzam cię posiąść mocno i gwałtownie i pieścić zachłannie twe ciało. Jesteś moja Kamalo, moim skarbem, moją pokusą, moją miłością… jesteś moja i chcę trzymać moją własność w ramionach...
Kobieta pocałowała go raptownie, niemal siłą przebijając przez mur jego spierzchniętych warg. Była szybka, zwinna i tak jak niezapowiedzianie się zjawiła… tak samo i odeszła.
Dłoń na kroczu wyrażała jednak więcej niż to co chciały przekazać usta. Sprawnie chwytając przez materiał to czego ona pożądała i co pożądało jej.
- Powinnam ich nie zdejmować przez całą noc - burknęła gniewnie, zła na własną ustępliwość wobec maga, zsuwając się jak cielsko atakującego węża w nogi leżącego.
Zostawiła mokry ślad pod jego pępkiem, a później polizała przez nogawkę od bielizny wyglądającego na nią małego Jarvisa i… stanęła przed łóżkiem, kładąc dłonie na koronkowym pasku majtek.
Oczy świeciły jej jak u nocnego zwierza, a usta rozchylały się raz za razem w ciężkim oddechu, uśmiechając się. Zsunęła materiał odsłaniając gładkość kobiecego wzgórka, lecz nagle jakby się rozmyśliła i skoczyła do tyłu, naciągając z powrotem atłas na pupę.
- Igrasz z ogniem Kamalo. - Pogroził jej palcem Jeździec i wstał, tylko po to, by w pełni oswobodzić się z okowów spodni i bielizny, odsłaniając swoją włócznię gotową przeszyć jej ciało… był wyraźnie pobudzony, a jego spojrzenie przypominało głodnego drapieżnika, polującego na zwinną gazelę.

- To ja jestem ogniem - odpowiedziała mu zuchwale bardka, cofając się jeszcze o krok, ponownie zsuwając nieco tkaninę. - Ty możesz być co najwyżej paliwem… - Zaśmiała się wrednie, jeszcze dwa razy zjeżdżając figami z bioder centymetr po centymetrze.
Jej piersi podrygiwały wesoło, bujając sie na boki i czasami zezując ciemnymi tarczami swoich źrenic na maga przed sobą.
Chaaya była wyraźnie w rozterce. Jej chochlicza natura kazała jej drażnić swojego kochanka, aż całkowicie straci nad sobą panowanie. Z drugiej jednak strony… Chaaya nie była już Chaayą, a Kamalą… kobietą wzywaną przez swojego ukochanego, pragnącą go równie mocno co on jej… chciała mu odpowiedzieć. Chciała wtulić się w jego ramiona.
Tancerka ścisnęła czarną koronkę i przez chwilę wyglądało, jakby miała zaraz podsunąć majtki na dawne miejsce i uciec… czarownik był tego pewien, tak samo jak ciało dziewczyny, toteż jakież było jej zdziwienie, gdy bielizna w końcu opadła bezwładnie na podłogę.
- Jesteś zjawiskowa... - Przywoływacz podszedł do ukochanej i ujął jej podbródek, by pocałować ją w usta, długo, intensywnie i bardzo… czule. To był pocałunek kochanka, który nie pożąda, a kocha całym sercem. - To gdzie ci by było wygodnie i jak? Masz jakieś kaprysy moja śliczna?
Kobiece wargi drżały lekko, gdy próbowały odwzajemnić pieszczotę, której pierwszy raz zaznały. Cała złość i czupurność tawaif rozwiała się, pozostawiając swoją nosicielkę samą z uczuciami, których nigdy do końca nie zaznała, aż do teraz.
- Wszędzie… wszędzie będzie dobrze, byle w twoich ramionach - szepnęła cicho, obejmując w pasie towarzysza.
- To posadzę na stoliku i zacznę od pieszczot co? Teraz…. jestem ci winny rozpieszczania po tym pobudzającym pokazie - zaproponował polubownie, głaszcząc dziewczynę po po plecach i włosach.

Oczywiście nie był jej niczego winien, widział to w jej oczach. Tą dziwną “bezinteresowność” w działaniu, tą “nieśmiałość” w przyjmowaniu “wdzięczności” czy “zapłaty”. Tancerka wyraźnie nie potrafiła tego pojąć, ale nie sprzeciwiała się, cicho przytakując i ruszając w kierunku blatu.
Jarvis wziął ją w ramiona i posadził na nim, uśmiechając się ciepło.
- Nie wahaj się wypowiadać swych kaprysów - przestrzegł wpierw, całując czubek jej nosa, potem usta i policzek… powoli zszedł ustami na szyję, wodząc językiem po barkach, a palcami dłoni głaszcząc uda kochanki. No tak… lubił ją pieścić. Lubił dotykać i sprawiać jej przyjemność.
- Kiedy nie za bardzo mam jakie… - odpowiedziała, wodząc dłońmi po przedramionach mężczyzny, szlifując swym dotykiem i polerując czułym spojrzeniem. - Moja babcia… nie pozwalała mi mieć żadnych oczekiwań wobec mężczyzn… kochanków… klientów - poprawiła się z wyraźną niezręcznością.
- Cóż… ja jestem inny… możesz mieć oczekiwania. I ja postaram się je spełnić - odparł z uśmiechem czarownik, wodząc czubkiem języka po jej obojczykach. - Nie jestem twoim klientem, a kochankiem Kamalo. Kochankowie są po to, by sprawiać przyjemność sobie nawzajem.
- Ale ja nie wiem co bym chciała sobie życzyć… - wymruczała, drżąc lekko pod jego dotykiem, choć pod powiekami miała pewną wizję, która nie dawała jej spokoju. - Zawsze sprawiasz mi przyjemność.
- Ty nie wiesz… ale założę się... że ono wie… - odszepnął jej wodząc czubkiem języka po prawej piersi kobiety. - …twoje ciało wie czego pragnie. Jak chce być dotykane i pieszczone. Pozwól jemu mówić.

Bardka pokiwała głową, starając się przyjąć radę, choć nie bardzo wiedziała jak to wyjdzie w praktyce.
Na razie jednak nie musiała nic mówić, bo usta maga zamiast męczyć kolejnymi pytaniami, błądziły po jej krągłych piersiach, rozkoszując się ich smakiem i miękkością. Od czasu do czasu Jarvis sięgał do ich szczytów, by obejmować je zębami. Silne dłonie błądziły zaś nienachalnie po napiętych pachwinach i podbrzuszu… choć sam mężczyzna wydawał się spragniony ich złączenia. Niemniej mimo tych pragnień poświęcił uwagę na wielbieniu swej wybranki, która skupiła się na odbieranych doznaniach. Nie za bardzo jednak mogła się zebrać w sobie, gdy palce czarownika okrążały jej łono, nawet o nie nie zahaczając… choćby przez przypadek, choćby na chwileczkę, na chwilunię...
Troszkę ją to drażniło, że czasami chciała nawet zawarczeć na krnąbrnego wielbiciela, gdy tak bawił się jej apetytem.
Kiedy zdejmowała z siebie majtki, od spodu okraszone były małą plamką jej wilgotnego pożądania. Nie mógł tego zauważyć, ale teraz… powinien być chyba świadom, gdzie go teraz najbardziej potrzebowała?
Poruszyła się nieznacznie, przesuwając się za dłonią kochanka, chcąc go naprowadzić na spragnioną kobiecość… jednocześnie usilnie zastanawiając się nad tym, jak będą wyglądać “oznaki” o których jej opowiadał.

Usta magika nie mogły jej jednak odpowiedzieć, zsuwając się na brzuch. Na szczęście palce, klękającego, wreszcie spoczęły na jej soczystym kwiecie, wodząc czule po jego płatkach i trącając wrażliwy punkcik. Delikatnie i pieszczotliwie… acz niezbyt mocno. Zapewne z silniejszymi wrażeniami czekał, aż wargami zejdzie niżej.
Odkrył, że to miejsce zdawało się być bardziej wrażliwe od jej biustu. Mięśnie brzucha napinały się i zapadały, gdy za mocno połaskotał jej skórę. Oddech się przyśpieszył, falując ciałem tawaif, której coraz ciężej było usiedzieć na stole.
Jeździec czuł jak kobieta pulsuje pod jego palcami, zalewając je wilgocią i gorącem. Zabawnym było, że od tych pieszczot dostała gęsiej skórki… nad pośladkami, którą zaczęła drapać nerwowym ruchem.
Ukochany zszedł niżej i trącił guziczek rozkoszy kochanki.
- Niegrzeczna… czemu nie powiedziałaś, że tam pragniesz mnie najbardziej? - zapytał żartobliwie, rozchylając szeroko jej uda i wodząc językiem po jej łonie niczym malarz po nowym płótnie.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 02-10-2017, 19:32   #100
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

- Czekałam… - burknęła, ściskając usta w pofalowaną linijkę. - Tam zawsze cię chcę… myślałam, że gdzieś jeszcze, więc… czekałam - mówiła tak cicho, że prawie nie poruszała ustami, wyraźnie zawstydzona “naganą”.
- I gdzie jeszcze chcesz? …Hmm… mamy czas i wiele okazji później do sprawdzenia…
Po tych jednak słowach Jarvis sięgnął głębiej między bramę umiłowanej i zabrał się za bardziej władcze i intensywne pieszczoty. Język wił się jak żmijka w jej tętniącym pragnieniami zakątku… a przecież “prawdziwa” żmijka wszak czekała na swą kolej, by odwiedzić przytulną norkę kochanki.
- W środku też… - wyjęczała, wyraźnie rozbrojona jego poczynaniami, opadając lekko do tyłu. - Nie tylko z zewnątrz… nie tylko język.
- Chcesz bym już cię posiadł moja słodka Kamalo? - zapytał, na razie zanurzając palce między płatki jej kwiatu, stanowczymi ruchami rozpalając jej ciało doznaniami.
- Czy tooo… pytanie pułapka? - spytała, starając się skupić swoje myśli na odpowiedzi.
- To pytanie... wymaga odpowiedzi… - wymruczał czarownik, muskając językiem łono kochanki i palcami poczynając sobie odważniej w kobiecości Chaai. - Zdradź mi swe pragnienie Kamalo.

Zadyszała w cichej frustracji pomieszanej z dziewczęcym zawstydzeniem. Chyba nikt nigdy nie wymagał od niej takich wyznań. Rumieńce podniecenia i tej kruchej bezradności, rozlewały się po jej policzkach niczym kropla atramentu w szklance wody.
- C-chcę… jaaa… ty… - próbowała się zebrać na odwagę - ...leżeć z rozchylonymi nogami, gdy mnie bierzesz, powoli i z rozmysłem, trzymając jedną rękę na moim biodrze, a drugą bawiąc się na… - zacięła się, więcej nie miała już siły mówić, choć i tak zdołała wiele wyjawić.
- Widzisz… masz pragnienia… - szepnął ukochany, wstając i całując usta tancerki. - Połóż się wygodnie.
Chaaya nie była pewna, czy wizja w jej głowie była faktycznie pragnieniem, ale nie potrafiła się jej pozbyć i naciskana w końcu o niej powiedziała. Co jednak mocno ją wstrząsnęło, bo wyglądała jak zasapana, mała dziewczynka, która ostatkiem sił próbuje wytłumaczyć, że to nie ona stłukła wazon.
Bez słowa położyła się na stole, bezwiednie rozchylając uda na boki. Jej palce od jakiegoś czasu wyżywały się na piersiach, ściskając i wykręcając nieco stukami, chcąc rozładować napięcie.
- To jest głupie, nie każ mi więcej tego robić… - burknęła pod nosem, spoglądając z wyrzutem na swojego przyszłego zdobywce.
- Ciii… - Palce maga, przylgnęły do ust w żartobliwej manierze. Dłoń spoczęła na biodrze kochanki, a męskość powoli zagłębiła się w jej intymnej bramce.
Leniwy, ale stanowczy ruch.

Pochylając się niżej, Jarvis naparł mocniej ciałem na partnerkę, choć nie przyspieszał tempa. Złapał jedną z piersi tawaif, ściskając i miętosząc ją drapieżnie. - Kocham cię Kamalo… i pragnę bardzo mocno.
Prychnęła, nadal gniewna i nadąsana, ale kąciki ust drgały w coraz bardziej pobłażliwym uśmiechu, aż w końcu przełamały marsową minkę. Przyjemność na chwilę zaparła jej dech w biuście, który w końcu pozostawiła w spokoju, wyciągając ręce ku ukochanemu.
Jego ręka nie miała być być aktualnie tam gdzie była, ale nie chciała odmawiać magowi przyjemności bawienia się jej sutkiem.
- Chcesz… przyśpieszyć? - spytała, wodząc palcami po jego napiętych mięśniach kręgosłupa.
- Nie... jeszcze… nie. Delektuję się… - wyszeptał, powolnymi ruchami wprawiając jej, i własne, ciało w drżenie, dodatkowo rozkoszując się widokami.
Puścił powoli pierś i przesuwając palcami po brzuchu kobiety, dotarł kciukiem do wrażliwego punkciku kochanki i z łobuzerskimi błyskami, zaczął miarowo go masować. - Ale jeśli… chcesz… to przyspieszę.
Znowu pozbawił ją tchu, wstrząsając jej ciałem dreszczem przyjemności.
- Tak jest dobrze… nawet bardzo, dobrze - mówiła przyciszonym głosem, jakby chciała ukryć faktyczną rozkosz jaką jej sprawiał. Nie robiła tego jednak złośliwie, było w tym bardziej jakieś dziwne poczucie wstydu, którego on nie do końca mógł zrozumieć.
I tak, nie przerywając z nim kontaktu wzrokowego, wyzbywając się nawet chęci mrugania, patrzyła w oczy przywoływacza jak w zaczarowane zwierciadło, gładząc go po ramionach i policzkach i wypowiadając bezgłośne wyznania miłości.
- To dobrze… że ci... dobrze. Nie byłbym w pełni… zadowolony… gdyby nie było ci... dobrze… - Dyszał cicho czarownik, trzymając powolne tempo ruchów i, dzięki nachyleniu, głęboką obecność przy każdym sztychu. Uśmiechał się ciepło, choć w jego oczach płonęłą żądza… co jednak nie zmieniało dotyku kciuka, spokojnie i z rozmysłem masującego bardkę tam gdzie odczuwała w tej chwili najmocniej.

Kamala zaśmiała się, odnajdując w słowach mężczyzny coś zabawnego. Gdy spojrzała na niego ponownie, w źrenicach tliły się zadziorne iskierki. Przygryzła charakterystycznie usta, jakby uknuła jakiś wyjątkowo lubieżny plan ich dalszych schadzek, łapiąc twarz kochanka w dłonie.
- Mocniej mój jaamun… szybciej. Dostałam już dość… chcę zobaczyć jak płoniesz. - Otuliła go jedną nogą w pasie, przyciągając do siebie silnym uderzeniem.
Nie musiała dwa razy powtarzać. Jarvis oparł się dłońmi o stolik, chwycił za jego krawędzie całując zachłannie usta leżącej partnerki i zaczął silnymi i bezlitosnymi ruchami bioder, wbijać swój taran w, otwarte przecież, wrota miłości kurtyzany.
Mocniej, szybciej i silniej… wpadł w gorączkowe tempo ruchów nie przerywając pocałunku.
Tancerka objęła go za plecami, niemal w geście obronnym, jakby chciała go podtrzymać i pomóc mu w tym wysiłku. Każdy jej jęk, tłumiły jego wargi, których pomimo impetu sztychów nie gubiła. Instynktownie podciągając nogi do góry, trzymała maga jak w szynach, ocierając się o jego rozgorączkowane biodra, dociskające je do sękatego blaciku stolika.
Wodospad niesprecyzowanych głosów zalewał umysł pogrążonego w pożądaniu kochanka, które go dopingowały, które wyznawały mu miłość, aprobatę, wierność. Dziesiątki Chaaj jak w górskim potoku, szemrały radosne i rozemocjonowane, jak echo, wciąż powtarzając miłosne mantry.
Do tego chórku dołączała też i męska mentalna modła Jarvisa, tak samolubna i rozkoszna zarazem.
“Moja… moja… moja… moja...”
Ciało tawaif poruszało się popychane i drżące na stoliku, które cicho skrzypiało. Piersi ocierały się o tors brutalnego zdobywcy, a podbrzusze płonęło rozkosznymi doznaniami.
Mocniej, szybciej, intensywniej… spleceni razem w jedną istotę dotarli na szczyt.

Tego krzyku nie dało się w żaden sposób uciszyć. Kamala napięła się, kwiląc głośno, jakby została przeszyta mieczem. Nie cierpiała jednak, ni nie została raniona, a jej głos nie był wołaniem o pomoc…
Bardka zafalowała pod sylwetką czarownika, gdy jej zmysły eksplodowały roznosząc po jej łonie serię ładunków, które wprawiły ją całą w chybotanie. Dholianka pogrążyła się w przyjemnej pożodze, która huczała w umyśle kochanka, jakby cały cały harem, jakiego szejka, doszedł właśnie w tym samym momencie.
Tuląc go do siebie, zatopiła się w znakowaniu męskiej twarzy pocałunkami, bardziej instynktownie niż w zamierzeniu.
- I tak ci nie dam wypocząć w łóżku Kamalo - mruknął jej po chwili milczącego tulenia, drżąc od niedawnej eksplozji jaką bardka poczuła w sobie. - Jestem strasznie łakomy.
Ona zaśmiała się ze zmęczeniem, drapiąc delikatnie Jarvisa po łopatce.
- Chhiichaj… nie zdążyłam jeszcze ostygnąć, a ty mnie już straszysz… - Chrząknęła pozbywając się chrypki i jeszcze chwilę oddychała z wyraźnym wysiłkiem, muskając wargami ucho i policzek ukochanego.
- Bo słodka jesteś… nawet wtedy gdy zrzucasz ciuszki przed snem. - Położył głowę na piersiach dziewczyny. - Jutro wieczorem przyjdzie nam wykonać misję Dartuna. Niemniej przed południem możemy poszukać skarbów na półplanie. Trzeba by ściągnąć Godivę i Nveryiotha… choć możemy sami.

- Możemy... - Przez chwilę głaskała przywoływacza po włosach, zgarniając mu kosmyki ze spoconego czoła, by mógł się trochę ochłodzić.
- Rano chciałabym odwiedzić kilka miejsc… planuję zapisać się do koła historycznego, ale musze się dowiedzieć w jakich dniach i o jakiej porze obradują i później możemy iść szukać skarbu… choć jeden już mamy i czeka on na spieniężenie. Poszłabym do Vittorio i spytałabym się czy on nie chce troche wina. To właściciel tej “strasznej” karczmy, tylko, że… nie wiem czy znajdą się jacyś koneserzy tego trunku wśród stałych bywalców przybytku.
- Koneserzy znajdą się wszędzie - mruczał mag, leżąc na brzuchu ulubienicy. Nagle zamyślił się i zachichotał. - Godiva radzi bym nie leżał jak połeć mięsa na tobie, tylko zaniósł cię do łóżka i przytulił. Wróciła właśnie… wściekła nieco i rozczarowana. Bo więcej walczyła z pożarami niż wrogiem. Ale ma trzy topory wojenne, które przyniosła ze sobą.
- Pfff… tak jest przyjemnie - obruszyła się na żarty tancerka, splatając nogi na biodrach partnera. - To miłe czuć twój ciężar… i ciepło twego ciała… w łóżku będziemy się przytulać, kiedy pójdziemy spać. - Teraz to ona się zamyśliła, po czym ściągnęła nieco brwi. - Nie ma go w pokoju… nie było go też podczas walki… dziwne, mam wrażenie jakby się trzymał na granicy naszych zmysłów. Oby nie kombinował czegoś durnego, bo przysięgam, że zacznę go tłuc po tym łuskowatym pysku… - Chaaya nastroszyła się jak gniewna kuropatwa, ale zaraz wypogodniała. - Niezły łup, może odsprzeda jeden Nveremu?
- Ponoć… chodzi… z Godivą. Może do randki się szykuje? - zapytał żartobliwie mężczyzna, bawiąc się palcami na złotej skórze.

- Aćhaaaa… na peeewno. - Zaśmiała się dziewczyna, zapatrując w sufit. - Może łapie pijawki dla Jasrin, ta mała diablica daje mu nieźle popalić.
- Widzisz… nie było się czym martwić na targu, kiedy ją kupowaliśmy… - Jarvis wykorzystał ten fakt i mając wyeksponowaną szyję bardki, zabrał się za lizanie tego obszaru niczym kocur. Może rzeczywiście miał coś wspólnego z Gozrehem?
- Zobaczymy… póki co, jeszcze nie nawiązali więzi, ale chyba jeszcze trochę czasu musi upłynąć. - Drapała bezwiednie ukochanego za uchem, nadstawiając się pod język jak usłużna ofiarniczka. - Bardzo bym chciała, by miał kogoś jeszcze oprócz mnie… jest taki samotny, taki… niepasujący do otoczenia. - Zupełnie jak ona, ale tego nie powiedziała na głos.
- Znajdzie… nie martw się. Jest młody… ma czas by znaleźć - szepnął czule rozmówca, rozkoszując się gładkością szyi tancerki, czasami lekko ją kąsając.
- Oby - Ta mruknęła, wracając w pełni do czarownika. Uniosła głowę, by pocałowac go w czubek głowy, ale był za nisko, więc opadła ponownie na blat. - Nie daje mi spokoju ta wstążka. Fioletowa… nie pokazałeś mi jeszcze co można z nią zrobić, a trochę mi głupio wiązać ją sobie na szyi w kokardkę.
- Zawiązuje się ją też na oczach, by odciąć zmysły, jako koradkę, czasem na kostce lub nadgarstku lub zaplata na przedramieniu. - Zadumał się Jeździec, przerywając pieszczoty szyi i sięgając ustami do jej warg, w celu ich pocałowania.
- Och. - Chaaya nadstawiła się, ukontentowana z nadarzającej się okazji do pieszczoty, z wyraźnym zamysłem, poświęcając uwagę dolnej wardze przywoływacza. - Muszę zacząć ją nosić jako ozdobę w takim razie. - Uznając, że owa tasiemka, nie ma większego znaczenia czy podtekstu.
- Mhmm… może jeszcze kupimy razem dla ciebie jakieś… stroje… może… - Uśmiechnął się łobuzersko czarujący. - Pofiglujemy za parawanem u krawca?
- Kusząca wizja. - Nie określiła się jednak która, tradycyjnie drażniąc się z kochankiem. - Chodźmy do okna… - poprosiła go cicho, składając na jego brodzie kilka całusów.
- Zgoda... - Jarvis odsunął się od stolika, wyswobadzając Chaayę od swego ciężaru.

Kobieta usiadła spuszczając nogi na podłogę, po czym, niczym zwinne nimfiątko, przedreptała do okna, które otworzyła na oścież i wyjrzała na zewnątrz, by zaczerpnąć wilgotnego i chłodnego powietrza, w którym nadal czuć było zapach dymu.
- Macie tu fajną mgłę w nocy… zawsze gdy czytałam różne opisy wypraw, nigdy nie wierzyłam, że opary wodne mogą faktycznie tworzyć takie bajeczne kształty, nadając okolicy nutki tajemnicy, ale faktycznie… kronikarze nie kłamali. - Oparła się łokciami na parapecie, wypinając się subtelnie.
- To prawda… otula miasto… rozpościera się nad bagnami. Są magowie, którzy nią władają i kulty, które wierzą, że we mgle są uwięzione dusze dawnych mieszkańców miasta. - Mężczyzna podszedł do niej i oparł dłonie na wyeksponowanej pupie. Kamala poczuła muśnięcia języka pomiędzy pośladkami.
Powolne, leniwe, czułe… lubieżne.
Nie odpowiedziała, przyglądając się pierwszym mackom wodnej pary, które sunęły kanałem, powoli obłapiając fundamenty budynków.
- Bądź tam… delikatny. Dałeś mi nieźle popalić w operetce. - Mruknęła nie kryjąc z tego powodu zadowolenia. - U nas na pustyni krążą mity na temat piasku. Podobno każde ziarenko to tak naprawdę cząstka zmarłego mieszkańca… - Wzruszyła ramionami. - Jak widać kulty zmarłych łapią się tego, co akurat cechuje daną krainę - dodała zgryźliwie.
- W tym przypadku dochodzi jeszcze noc i alkohol i nadmierna wyobraźnia. Niektórzy naprawdę widzieli pochód duchów na wodzie. - Zaśmiał się cicho czarownik, po chwili wstając i tancerka poczuła przyjemny nacisk między pośladkami i twardą obecność ukochanego. Delikatnie ją zdobywającą.
- Ty podstępny… - Jak zwykle dała się zaskoczyć. Zaśmiała się cicho, prostując i napierając biodrami na maga. - Zagadałeś mnie, po to by wykorzystać… - poskarżyła się cicho, opierając dłonie na lędźwiach partnera. - Oddychała z wysiłkiem, starając dostosować się do nieustępliwego intruza.
- Straszny… samolubny… złodziejski… - mruczał jej, powoli się poruszając i rozkoszując doznaniami jakie sprawiało mu ciało partnerki.
- …i… ciągle ciebie spragniony - wyszeptał wprost do ucha, nachylając się ku niej.
- Delikatnie… prosze, delikatnie… - Kurtyzana bujała się na palcach, odwracając twarz w kierunku jego głosu. Usta szukały zaspokojenia w postaci warg umiłowanego. Kobiecy brzuch delikatnie drgał od przerywanego westchnieniami oddechu, gdy poczuła go dosadniej. Potrzebowała czasu by się rozluźnić, ale Jarvis nie mógł narzekać, bo jego odczucia były wyraźniejsze. Niczym garść ostrych przypraw w potrawie.
Przywoływacz jednak był delikatny, jego ruchy były powolne i leniwe. Obejmował dłońmi pośladki, by utrzymać spokojne tempo figli.
Za to całował żarliwie i namiętnie wargi, jakby rzeczywiście był spragniony.

W końcu poczuł jak przestaje być nieproszonym gościem. Zatapiał się w nią swobodniej, podczas gdy ona muskała jego usta drobnymi pieszczotami. Jeśli można było tancerkę do czegoś porównać, to jawiła się w jego ramionach jak łania, pochwycona przez drapieżnika. Nie walczyła, choć i nie poddała się ze swym losem, każdy bolesny sztych przekuwając w łagodny masaż dolnych pleców czarownika. Każdy łapczywy pocałunek w czułe odwzajemnienie. Jej biodra zaczęły zataczać powolne kółeczka, wychodząc na przeciw miłosnego ostrza, nieznacznie intensyfikując ich doznania.
Jeździec zaś wydawał się zadowolony pochwyconą zdobyczą, rozkoszując się miękkością jej ust i miękkością odczuwaną przy każdym powolnym zdobyciu. Spokojnie poruszając biodrami, drżał od doznań, ale nie zwiększał ich.
- Jesteś… słodziutka Kamalo. Mam ochotę konsumować… cię całą noc - wymruczał.
- Niech stracę… - odpowiedziała zmysłowo niskim głosem. - ...dziś jest twa szczęśliwa noc. - Noc jak każda inna w ich wypadku.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:02.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172