Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-10-2017, 19:25   #95
sunellica
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
- Tooo… - zaczęła wesoło - co wyczytałeś w książce, którą ci dałam? Są tam jakieś przydatne informacje, które możemy wykorzystać?
- Na razie niczego konkretnego… obiecujące były jedynie adresy i imiona informatorów, które poukrywał wśród tekstu. Tyle, że niekoniecznie mogą chcieć z nami rozmawiać - wyjaśnił Jarvis wtulając twarz w piersi bardki. - Już się nie boisz? Już jest dobrze?
Dziewczyna z początku nie odpowiedziała, przełykając ostrożnie ślinę i wyraźnie zbierając się w sobie.
- Jesteś tu i mnie trzymasz… boje się, ale jednocześnie nie boję… - wytłumaczyła z niejakim wysiłkiem, najwyraźniej samej nie wiedząc co dokładnie czuje… lub po prostu nie rozpoznając elementarnego zachowania, jakim było zaufanie do drugiej osoby.
- Jesteś panią sytuacji… nic ci tu nie grozi… cieszę się, że przełamujesz swój lęk. - Uśmiechnął się czule i muskając dekolt kochanki pocałunkiem. - Wiem jakie to trudne… przełamać strach. Widziałem jednak co strach może zrobić z… dzieckiem. Unieruchomić i sparaliżować. Wiedziałem… że albo go przełamię, albo zginę.
Nawet jeśli Kamala przełamie swój lęk, wspomnienia i tak zostaną z nią do końca jej życia. Nigdy się w pełni od nich nie uwolni. Wizja ta… nie napawała chęcią do walki o zmianę czegokolwiek.
Ale mężczyzna przed nią był dobrą zanętą, która popychała bojaźliwą dziewczynkę jaką była, do robienia postępów. Jeśli nie dla siebie, to dla niego.
- Jestem dobra w unikaniu lub oszukiwaniu czegoś… słabo sobie radzę w walce jeden na jeden - przyznała zawstydzona swoim mankamentem. Kolejnym do kolekcji.
- Cóż… ale teraz już nigdy nie będziesz sama, więc tego problemu nie ma. - Usłyszała zadziorną odpowiedź podaną wesołym tonem. - I nigdy nie ryzykuj swoim życiem. Nie wiem co bym zrobił, gdyby coś ci się stało. Albo Godiva, albo Nveryioth… choć on pewnie twierdzi inaczej.
- Będe mieć to na względzie - odparła z miłością w głosie, muskając ustami włosy czarownika. - Teraz i tak mało co mi grozi, bo Starzec nie tylko mi ciągle narzeka, ale i mnie broni… - Co by złego nie mówić na zramolałą jaszczurę, wywiązywała się ze swoich obowiązków/obietnic dotychczas bez zarzutu. - ...więc lepiej byś ty uważał na siebie, bo nie wiadomo co zostanie z miasta gdy wpadnę w histerię po stracie po tobie…
- Ja zawsze mogę wokół siebie przywołać małą armię potworków. To mój mały atut, który jest ceną za słabszego Gozreha - wyjaśnił Jarvis cicho. - Więc nie tak łatwo mnie dopaść zza tej ściany mięsa armatniego.
- Tak przy temacie armii… to zgłodniałam - odparła rozbawiona, puszczając biodra kochanka i stając w szafie. Co miało jedno do drugiego, trudno powiedzieć. Może na pustyni wojsko miało dobrą kuchnię? - Odwiążesz mnie i nakarmisz?
- Oczywiście… o ile nie przejmujesz się tym, że mogę mieć przy okazji nieprzyzwoite zamiary względem ciebie - zażartował, szybko i sprawnie uwalniając bardkę od więzów.
- Ty lepiej uważaj, bo teraz ja będe testować twój gust kulinarny - mruknęła zaczepnie, rozmasowując prawy nadgarstek, na który spojrzała po chwili z bojaźnią. Materiał jednak nie pozostawił po sobie śladu, co z ulgą przyjęła na twarzy. - Jeśli nie będziesz przynajmniej w połowie tak zestresowany jak ja wtedy, zacznę ci zazdrościć.
- Będę bardziej niż ty. Nie bardzo znam się na kucharzeniu. - Mag odsunął się od tancerki, by mogła wyjść z szafy i wygodnie zająć miejsce w celu degustacji podsuwanych przez niego smakołyków.
- To bardziej wyobraźnia, niż wiedza… - wzruszyła ramionami, zeskakując na podłogę, po czym grzecznie przedreptała do łóżka ubabranego miodem i rozsypanymi bakaliami.
Zająwszy miejsce na środku materaca, usiadła krzyżując nogi i zbierając orzeszki do miseczki.
- Zdecydowanie lepiej sobie radzisz ode mnie… widziałam na parostatku jak obierasz ziemniaki lub kroisz cebulę, mi to się schodzi na tym z pół dnia, jestem dobra w teorii nie praktyce.
- Zamknij więc oczka… i zaufaj mi. - Uśmiechnął się czule, ale i lisio. Jego spojrzenie łakomie wędrowało po jej krągłościach. Niewątpliwie budziła w nim niecne myśli, nawet po tak długich figlach jakie już mieli za sobą.

~ Niewyżyta bestia ~ usłyszał w swoich myślach, zaraz po tym jak bardka zamknęła posłusznie oczy i otworzyła usta niczym wyczekujący w gniazdku ptaszek. Nie było jednak w tym stwierdzeniu nagany, a podziw i zadowolenie.
Przywoływaczowi trochę zajęło przygotowanie przekąski, ale po chwili na języku Chaaya poczuła mieszankę cierpkich i słodkich smaków z których większości nie rozpoznawała. Najwyraźniej wybrał z kosza to co znał najlepiej. Miejscowe specjały.
Bardka pocmokała trochę, wyraźnie kontemplując podaną jej mieszankę. Jeszcze chwile pomlaskała jak dziecko, które nie jest pewne czy zupa, którą musi zjeść mu pasuje, czy jednak nie.
- To kwaśne to co to było? - spytała gdy już przełknęła.
- Nazywają to krabimi jagodami. Rośnie to na pewnej odmianie namorzynów i jest zjadane przez małe krabiki, które podczas przypływów potrafią wspiąć na jej korony. Takie małe, fioletowe, orzeźwiające bardzo - wyjaśnił kompan. - Można łatwo je wziąć za małe borówki.
Dziewczyna zachichotała pod nosem, kryjąc uśmiech za ręką, po czym dodała.
- A ja myślałam, że dlatego, że szczypią w język. - Ułożyła dłonie jakby były szczypczykami krabów, po czym poszczypała powietrze ponownie chichocząc.
- Ikra krabów... jest wyjątkowo łagodna i lekko maślana. I dość droga. Nie każdemu jednak przypadają do gustu. - Słowa czarownika połączyły się z nowymi doznaniami smakowymi. Tym razem wybrał najsłodsze owoce… i trochę przesadził w ich obfitości.
Tancerka lubiła słodycze, ale owocowe soki zamieniły się na jej języku niemal w cukrowy ulep. Poznała jedynie winogrona i to też głupim szczęściem, bo po samotnej pestce.
Nie mogła jednak stwierdzić, czy podana grzanka bardziej jej smakowała czy nie smakowała i niestety z zamkniętymi oczami nie mogła również poznać tego po twarzy karmiciela.
Chwile więc wyraźnie główkowała, ściągając delikatnie brwi. Jej usta falowały jak wydobywająca się poczwarka motyla, nie mogąc zdecydować się w jaki grymas się ułożyć. W końcu znowu otworzyła szeroko buzię czekając na kolejne danie.
Następna mieszanka podana na grzance była duetem miodu i korzennych przypraw, zmieszanych z kakao. Smaki były wyraźne.

- I jak mi idzie? - zapytał czarownik.
- Pierwsza była jak nasze pierwsze spotkanie, druga jak wspólna noc na wyspie amazonek, a trzecia jak Kassim - zrecenzowała dość nietypowo, po dłuższym namyślaniu się nad werdyktem.
- Jest jeszcze czwarta - rzekł Jarvis po wysłuchaniu jej decyzji.
Bardka uśmiechnęła się otwierając usta w oczekiwaniu.
To co poczuła nie było jednak tostem, ale nadal było słodkie… usta czarownika pokryte czekoladą przyglnęły w pocałunku, a język muśnięciami zachęcał do innej konsumpcji.
Powinna się tego po nim spodziewać, ale dała się zaskoczyć. Nie na długo jednak, bo zaraz zarzuciła kochankowi ręce za szyję, przytulając się do niego podczas gdy jej figlarny język błądził po męskich wargach zlizując słodycz, którą dzieliła wraz z jego językiem.

~ Ta smakuje jak mój Jarvis… ~ odparła telepatycznie.
Nie przerywając pocałunku mag spytał rozkoszując się doznaniami.
~ To która… najsmaczniejsza?
I tu był fennek pogrzebany. Kamala nie umiała na to pytanie odpowiedzieć tak jak została tego nauczona, gdyż nie mogła rozpoznać, która grzanka była faworytem u partnera. W teorii mogłaby improwizować, ale kobieta nie była tak pewna siebie, gdy nie skrywała się pod maską.
Czując się zobligowana do odpowiedzi i przez to przyparta do muru, zastanawiała się nad alternatywnym rozwiązaniem tego problemu i… wpadła na wyliczankę.
Wszystkie cztery “dania” były na swój sposób smaczne i wszystkie z przyjemnością zjadła, więc nie będzie kłamstwem jeśli wytypuje zwycięzcę poprzez los.
~ D-druga… była bardzo dobra… ~ odpowiedziała po niejakiej chwili i jakby nie do końca pewna swojego zdania.
~ Druga? Nie czwarta? No cóż… będę się musiał więc bardziej postarać, byś rozsmakowała się we mnie, prawda? ~ Choć najwyraźniej nie trafiła, to Jarvis nie wydawał się oburzony. Zamiast przerwać całować, pochwycił dodatkowo dłonią pierś bardki, pieszcząc i ugniatając leniwymi ruchami palców.
Dziewczyna pisnęła odrywając się od kochanka jak oparzona.
- Ja nie chciałam! - zawołała rumieniąc się na całej twarzy, gdy dotarło do niej jaką gafę popełniła. - Zachowałam się jak idiotka… przepraszam cię. - Skruszona, wykonała gest jakby chciała mu się pokłonić przez co prawie nie zderzyli się czołami. To dodatkowo ją zażenowało i czerwone wypieki wyskoczyły jej również na dekolcie i uszach.
- Nie przepraszaj… nie masz za co - wymruczał mężczyzna, sięgając ustami do szyi. - Delektuj się doznaniami… w końcu twoja kolej na smakowanie przyjemności
Nie przestawał pieścić jej skóry swoim dotykiem.
- Ale to zabrzmiało… jakbym wolała tosta od ciebie… - zakwiliła ze wstydem, choć przestała się już miotać jak w ukropie. - A to nie prawda… - kontynuowała ze skłonnością do coraz to większego ściszania głosu, jakby teraz nieśmiałość przechodziła z jej lica na słowa. - Jesteś dla mnie… - ciszej - bardzo w.. - jeszcze ciszej - bardzo… - i jeszcze - ważny.
- Ty dla mnie też moja słodka… Kamalo. Kocham cię… pragnę… pożądam twego uśmiechu - mruczał przywoływacz leniwie, nie przerywając delikatnych muśnięć jej ciała. - Jesteś ważna… i potrzebna mi jak woda w oazie.

Dziewczyna sięgnęła dłońmi do twarzy kochanka, przytrzymując ją, gdy zlizywała ostatnie czekoladowe nuty z jego ust gdy do niej mówił. Powoli starała się położyć, ciągnąc go na siebie.
- To… zabawne bo ja duszę się bez ciebie… i więdnę gdy ciebie nie widzę… umieram z głodu gdy nie czuje twojego ciepła i nie mogę trzeźwo myśleć jeśli zbyt długo jesteś ode mnie z dala.
Mag podążał za nią całując czule jej usta i rozkoszując się jej obecnością.
- Więc musimy się trzymać razem, prawda? - zapytał pomiędzy pocałunkami, przylegając do niej ciasno. Chaaya więc poczuła twardą oznakę jego podniecenia.
I wkrótce jej ręce ruszyły ku swoim nowym destynacjom. Jedna zjechała po plecach i spoczęła na pośladku czarownika, sugestywnie zaciskając palce na napiętych mięśniach. Druga swobodnie obejmowała tors, gładząc linię barków i drapiąc przyjemnie kark mężczyzny.
- Jak najbliżej. - Potwierdziła szeptem o przyśpieszonym oddechu. - Zawsze. - Jej nogom zajęło trochę czasu, zanim wyplątały się z siadu krzyżnego w jakim zostały uwięzione pod napierającym na nie Jarvisem, ale wystarczyło trochę odrobiny dobrej woli ich obojga, oraz determinacji napędzanej wizją kolejnego erotycznego zbliżenia i… uda rozchyliły się w zapraszającym geście. - Chodź do mnie.

Wszedł… Poczuła jego obecność w swej jaskini rozkoszy. Delikatny ruch i wypełniająca myśli obecność ukochanego. Jej ciało zadrżało od tej przyjemności.
~ Pragnę… moja… moja… ~ szeptał telepatycznie czarownik, całując ustami jej usta i szyję. Był powolny ruchach, ale wyraźnie delektował się tym spokojnym tempem, pozwalającym nacieszyć się mu ciepłem i miękkością dziewczyny.
Nie często się tak kochali. Zazwyczaj spalając się w ekstazie jak ćmy w ogniu. Bardka nie chciała tego przerywać, dociskająć swą rączką biodra przywoływacza, jakby pilnowała ich “romantycznego” rytmu.
Chaaya niewiele mogła powiedzieć na temat romantyczności, ale podświadomie czuła, że tej chwili inaczej nie dało się nazwać. Hamując swój nieco zwierzęcy temperament jeśli chodzi o stosunki, nie pozwoliła, by jej usta gryzły, a paznokcie drapały skórę. Była delikatna i opieszała w ruchach, powoli wijąc się i dostosowując swe ciało do ciała ukochanego, tak, że w końcu stali się idealnie pasującymi do siebie połówkami, wspólnie dążącymi do tego samego celu. Nie do dzikiej przyjemności, a miłości samej w sobie.
Jarvis całował barki, szyję i usta tancerki, a jej umysł cichym szeptem, dotyczącym swych pragnień wobec niej. Nie były to skomplikowane wymagania.
~ Moja... pragnę... ciebie… kocham cie… ~ Ot te słowa powtarzały się, gdy leniwymi ruchami bioder powoli zmierzał do spełnienia. Gdy był już blisko przyspieszył nieco tempo, ale i tak było ono spokojne w porównaniu z tych co zwykle zdarzało się pod koniec ich zabaw. Aż w końcu… dotarł na szczyt, tulony do rozedrganej tawaif, która zdobiła jego ramiona drobnymi pocałunkami.

- W moim kraju… słowo miłość ma trzy różne określenia… ale żaden z nich nie jest w stanie opisać tego co czuje do ciebie - odezwała po chwili, gdy nadmiar czułości do czarownika przestał ją dławić.
- W moim mieście jest zauroczenie, amour, obsessio, sympatio i maddico. Czasem oddzielne rodzaje uczucia, czasem stadia miłości - wyjaśnił Jarvis kładąc się obok dziewczyny i tuląc ją do siebie. - A według niektórych… wymysły poetów nabijających kabzę na naiwności dziewcząt.
- Na stadia mamy oddzielne określenia. Ale pyar, ishq i mohhabat oznaczają po prostu miłość, kochanie. Nie różnią się od siebie żadnym rodzajem, ani natężeniem. - Wzruszyła ramionami, obracając się na bok i wtulając w partnera. - To dość częste w naszym języku. Na światło mamy aż pięć określeń, a gdy dodamy do tego światło słońca, księżyca, gwiazd, ogniska, świecy, oczu… robi się z tego pokaźna lista.
- Poeci u was mają pewnie łatwe zadanie. I dramaturdzy. - Zaśmiał się cicho czarownik, przytulając ją do siebie i mrucząc cicho. - A ja i tak… będę ciebie głodny. Więc nie licz, że to dziś będzie ostatni raz, gdy będziesz przy mnie golutka.
- I tak wielu narzeka, że nasz język jest zbyt prosty i miałki… a prawda jest taka, że mało kto zna tak pokaźną ilość słów, by móc czytać ich poematy ze stu procentowym zrozumieniem. - Popatrzyła na mężczyznę z radosnymi iskierkami w oczach. - Ty też lepiej uważaj, bo nie pozwolę, bym tylko ja świeciła ciałem.
- Poświęcę ubrania dla takich widoków - mruknął mag i dalej edukował bardkę.
- U nas… w mieście… też bywają sztuki niezrozumiałe dla widza. Ale wtedy ich autor oraz aktorzy je grający mogą liczyć na obrzucenie zgniłymi warzywami i owocami.
- Prawdziwi z was okrutnicy. - Zachichotała na to stwierdzenie, po czym się zamyśliła. - Poszłabym jeszcze raz do opery… może tym razem nie skończyło by się masakrą. Uprzednio jednak przeczytałabym dzieło, co by mieć porównanie.
- Są opery, są też operetki… te drugie są lżejsze i tańsze… i bardziej… cóż… mniej grzeczne. Ale nie trzeba się do nich odpowiednio stroić - wytłumaczył z uśmiechem Jarvis.
- Było by miło wybrać się kiedyś… - Plany planami, ale do ich spełnienia potrzebowali pieniędzy. Chaaya westchnęła, gdy zastanowiła się poważniej nad wydatkami… - Trzeba będzie wziąć tą robotę od Dartuna… i poszukać kupca na wino.
- Operetki są tanie. To rozrywka masowa i dla niewybrednego widza. Niestety to oznacza głośną i pyskatą widownię. - Również zamyślił się na chwilę. - Można by opchnąć parę beczek w takim teatrze, by zyskać możliwość wchodzenia na przedstawienia przez… rok?
- Rok? - spytała zaskoczona tak długim szmatem czasu.
Czy będą w La Rasquelle za rok? Czy do tego czasu nie zdążą załatwić tego, po co tu przybyli? Czy nie wyruszą dalej…
„Dalej czyli gdzie?” spytała Laboni, bez cienia nagany. „Chcesz wrócić do Kryształowej Jaskini, czy może na pustynię?” Prychnęła cicho, czując zakłopotanie w myślach dziewczyny.

- Nie wybiegajmy tak daleko w przód… - Tancerka odezwała się cicho, po dłuższym czasie. - Zresztą… wydaje mi się, że złoto bardziej nam się przyda, niż kilka darmowych wejść na spektakle… Wolałabym więc beczki spieniężyć.
- Zgoda. Spieniężymy je. Chcesz jeszcze zapolować na skarby wśród ruin miasta? - zapytał ciepło mag, przyglądając się licu wybranki. - I ta operetka… jesteś zainteresowana jej obejrzeniem?
Bardka wsparła głowę na dłoni, a palcami drugiej bawiła się na barku rozmówcy.
- Jest więcej takich ruin… w lasach? Im trudniej się gdzieś dostać, tym mniej amatorów na wycieczki, a więc większa szansa na znalezienie czegoś… - stwierdziła, mając również na względzie informacje na temat dzikich elfów. - Oczywiście… najpierw smoki muszą się podszkolić. Nvery chciałby nauczyć się strzelać z łuku, ma jakieś uprzedzenia do kuszy, bo coś o nich gdzieś, kiedyś wyczytał… albo po prostu chce być upierdliwy, to też możliwe.
- Całe La Rasquelle…. wliczając w to obszary niezamieszkane i niezbadane, ma powierzchnię… małego hrabstwa. To olbrzymie elfie megalopolis było - odpowiedział kochanek, wodząc palcami po jej pupie. - I nadal sporo miejsc jest niezbadanych. Wiele też niebezpiecznych. Ale z dwoma smokami u boku...
- Kłócącymi się na każdym kroku - wytknęła mu w rozbawieniu - jednym nadpobudliwym i drugim nazbyt abnegatycznym… na pewno nie będziemy się nudzić. - Dokończyła wymienianie z kwaśnym uśmiechem. - Co do operetki, obejrzałabym jeden spektakl, by w ogóle wiedzieć co to…
- Zgoda… i co do jednego i co do drugiego - odparł zamyślony Jarvis. - Ale cóż poradzić… rodziny się nie wybiera.
- Naprawdę? Nie wybieracie sobie rodziny? - dziwiła się przez chwilę, po czym jakby zaakceptowała zaistniały stan rzeczy, jak uczeń podczas lekcji nauk ścisłych.
- Tak się mówi. Że rodzimy się tam gdzie… się trafi. Poza tym ze smokami ponoć jest podobnie. Tylko Godiva mogła nawiązać ze mną więź. Inne… bardziej wyważone smoki jakoś nie potrafiły - wyjaśnił czarownik, wspominając czasy z Jaskini.
- Aha… - Chaaya nie wyglądała na do końca przekonaną, ale nie miała chyba ochoty polemizować. Milcząca badała wzrokiem obojczyki partnera, myślami znajdując się w oddaleniu.

- To ubieramy się, czy też wolisz jeszcze poleżeć i poprzytulać się? Mam co prawda niecne pomysły… ale nie chcę cię zamęczać ciągłymi igraszkami - wyszeptał cicho Jarvis, lekko przymykając powieki.
- Po co… mamy się ubierać? - Spojrzała mu zachowawczo w oczy i ściągnęła lekko brwi. - Nie chce nigdzie wychodzić, nie mam po co… - burknęła pod nosem, robiąc większy zamach i opadając teatralnie na poduszki za sobą. Spojrzała w sufit.
- W sumie... też nie mam ochoty… na wychodzenie z łóżka. - Mag nachylił się nad dziewczyną i jego usta zaczęły muskać zaczepnie szczyty jej piersi. - Ale beczki same się nie sprzedadzą, Dartun sam się nie wysłucha… mamy jednak co robić na mieście.
- Wczoraj mówiłeś… rano mówiłeś co innego - poprawiając się szybko, pogładziła czarownika po głowie i policzku, ale jej oczy wciąż hipnotyzowały sęki nad sobą. - Wino czekało tyle lat, że jeden dzień go nie zbawi… choć, wieczorem moglibyśmy się przejść po mieście… ale to dopiero wieczorem a teraz jest… - Przekręciła głowę, wyglądając za okno. - ...nie wiem, późno.
- Masz rację… masz absolutną rację. Możemy pozostać w pokoju… możemy leżeć, możemy rozmawiać… możemy… pieścić… - mruczał przywoływacz, wielbiąc pocałunkami krągłe piersi pod sobą i wodząc czule palcami po podbrzuszu ukochanej. - Nie mamy nic pilnego do zrobienia. Ale coś do zrobienia mamy.
- Nie słuchasz mnie prawda? Zgadzasz się na wszystko, ale aktualnie poświęciłeś całą uwagę moim drugim oczom. - Ta zachichotała psotliwie, wyraźnie rozbawiona zachowaniem przywoływacza. - Teraz mi powiedz, jak mam ci wierzyć, że jesteś uparty i nieustępliwy, skoro tak szybko kładziesz uszy, wciskając nos w mój dekolt. - Ironia w jej głosie nie była tak szczypiąca, gdyż naznaczona była dużą dawką czułości.
- Jestem uparty i nieustępliwy… we wciskaniu nosa w twój dekolt. Niestety w innych sprawach… jesteś moją słabością Kamalo. I na wiele mogę się zgodzić dla uśmiechu na twej twarzy - wyjaśnił, nie przerywając pieszczot.

Cienka szpilka lęku, wbiła się niespodziewanie w serce tawaif, podczas tego wyznania. Nie chciała być niczyją słabością, nie po tym co spotkało Ranveera, który otwarcie mówił, że wygra każdą wojnę na pustyni, ale wystarczy by spojrzał w oczy Chaai begam i pada w sypialni rozbrojony na kolana.
Czy miłość nie mogła uskrzydlać i zamieniać w mocarzy? Czy musiała upadlać i niszczyć pokrywane w niej nadzieje?
Niezadowolona dziewczyna, zakryła się poduszką, słowem się nie odzywając.
- Wyglądasz jakby coś cię zmartwiło… albo zdenerwowało. - Jarvis oczywiście wychwycił tę chwilę frustracji.
- Nic takiego - mruknęła ściągając usta w dzióbek, jak gniewna rybka.
- Kłamiesz… - Cmoknął delikatnie wargi tancerki. - ...i zamykasz swe myśli przede mną.
- Nie-e - fuknęła tym razem gniewnie, ogniskując na magu spojrzenie, ale cmoknąć, też cmoknęła, co ją jeszcze bardziej zdenerwowało.
- Ładnie ci z tymi błyskawicami w spojrzeniu - rzekł mężczyzna po dłuższym przyglądaniu się jej obliczu.
- A tobie źle z tymi maślanymi oczami. - Odbiła piłeczkę, patrząc nadąsana na mżczyznę. Nie umiała być na niego zła, przez co tylko mocniej się złościła… na siebie.
- Możliwe…. naprawdę są takie maślane? - zapytał zaciekawiony.
- Tak… obbbrzydliwie rozwodnione - zaperzyła się, krzyżując ręce na dzielącej ich poduszce.
- Doprawdy? - uśmiechnął się Jarvis lisio i liznął czubek nosa rozmówczyni.
- Więc może powinienem ukryć moją twarz… między twoimi piersiami. Albo niżej? - zaproponował niewinnym głosikiem.
- Na coś takiego powinieneś zasłużyć - odparła mu z wyższością.
- Jak? - mruczał wędrując ustami po szyi zagniewanej bardki.
- Nie powiem. Po... dobroci, jakiemuś maślanookiemu. - Złość dawno uszła, pozostawiając tylko czupurne rozbawienie, ale tancerka była zbyt dumna i figlarna, by się z tym odkryć.
- W takim razie będę pieścił i całował, aż się ugniesz… - odparł buńczucznie Jarvis, zachłannie całując usta partnerki i od razu zupełnie zapominając po co to robił. Niemniej jego dłoń sięgnęła między uda dziewczyny, by pieścić dotykiem jej intymny zakątek i budować w jej ciele apetyt na silniejsze doznania.
Odpowiedziała mu drapieżnie i płomiennie, jak dzika kotka, która od nadmiaru emocji, nie potrafi być delikatna.
- Nie myśl, że ci się tak łatwo dam. Złaź ze mnie! - Ostatnie słowa niemal wykrzyczała w rozkazie, ściskając nogi, by unieruchomić niecnego złodziejaszka między nimi.
To jakoś nie odstraszyło czarownika, który skupił się na szyi kochanki ignorując jej krzyki i zacietrzewienie. Jego uwięzione palce, nadal starały się poruszać i muskać jej skórę.
Kobieta odpowiedziała mu warknięciami i zaczęła okładać go piąstkami po plecach. Więcej było w tym determinacji, niż siły, a i tak wkrótce się skończyło, gdy wbiła paznokcie w odstające łopatki.
- Choćby wypływała ze mnie magma, nie dam ci się!
- To będzie ciekawy widoczek - wymruczał w odpowiedzi, wędrując czubkiem języka po kształcie jej obojczyków i nie poddając się mimo zaklinowanej dłoni. Nadal próbował ją rozpalać dotykiem.
- Schowam się za parawanem, zamknę w szafie, ucieknę do pokoju obok i zadowole się sama sobą z dala od tego rozpływającego się spojrzenia - burknęła, dysząc coraz ciężej, ale nie wiadomo czy z podniecenia czy wysiłku.
Spróbowała zepchnąć kochanka z siebie, uderzając go nogą w biodro.
- Nie zamierzam ci w tym pomóc - czarownik syknął z bólu po trafieniu, ale nie przerwał obsypywania pocałunkami, ani sugestywnych ruchów palców, które wykorzystały okazję by sięgnąć ku skarbczykowi kobiecości tawaif. Jak na złość… okazywało się, że słabość Jarvisa do niej ma swoje granice.
Dziewczyna znalazła się w pułapce, wiedzieli o tym oboje, ale ona nie zamierzała się poddawać.
- No i co… będziesz mnie tak drażnić i testować? Powiedziałam, że ci się nie dam, albo zasłużysz, albo weźmiesz mnie siłą . - Uśmiechnęła się bardziej pewna siebie. Najwyraźniej nie dość, że wierzyła w swoją wytrwałość, to i pokorność mężczyzny.

Ten wolną ręką zrzucił z niej poduszkę. Po czym klęknął, władczo rozchylając jej nogi i przyglądając się intymnym obszarom bardki. Miejscem swego przyszłego podboju. Była już gotowa. Jej brama kusiła do szturmu. A i taran bojowy kochanka był… w odpowiedniej pozycji.
Trzymając Chaayę za uda, Jarvis posiadł ją jednym silnym sztychem, przy czym kolejne były równie władcze i zdecydowane. Niemniej przyglądał się kochance z czułym uśmiechem i ogniem pożądania w oczach.
Kobieta była zaskoczona. Bardzo.
Najwyraźniej nie sądziła, że jej kochanka stać na takie zachowanie.
Próbowała się bronić, sięgając dłońmi do swego łona, ale było już za późno. Zdobył ją. Żelazne uściski na jej nogach, nie pozwalały się wyrwać.
- Nie… - Niemal bezgłośnie wyraziła swoją dezaprobatę, przyciskając ręce do swojego podbrzusza, jakby chciała wypchnąć nimi intruza ze swojego wnętrza. Poczuli się wtedy tak wyraźnie, jak nigdy wcześniej i dziewczyna zadrżała, chcąc ukryć przed czarownikiem przyjemność jaką jej sprawiał…
bo Kamala nie była zła na Jarvisa, nie czuła do niego niechęci i nie potępiała go za zachowanie, które wobec niej przejawił. Zaimponował jej.
- Nieee… nie, nie, nie… - Brzmiało bardziej jak „tak, tak, tak”, gdy przejechała paznokciami po swojej napiętej skórze od bioder, aż po same piersi, zostawiając po nich czerwone ślady. Szczypiący ból, nie był w stanie jej rozkojarzyć. Brzuch napinał się i falował starając się zduszać jęki przyjemności, jakie wzbudzał w niej raz za razem, biorąc ją coraz mocniej i szybciej.
Była wyjątkowo słodka i podniecająca w swym zacietrzewieniu, może nawet bardziej niż gdyby po prostu poddała się dzikiej żądzy. Tyle wysiłku i pasji wkładała w zatuszowanie oznak ekstazy, które jej umiłowany i tak rozpoznawał. Gęsia skórka, drżąca dolna warga ust, roziskrzone i powiększone źrenice, zdławione westchnienia, dreszcze.
Była jego, ciałem i umysłem, nie ważne ile będzie jeszcze próbować zaprzeczać.

Jarvis widział to wszystko wyraźnie… więcej, oglądał to niczym widz na przedstawieniu. Każdy grymas, każdy gest, każdy oddech. Unieruchamiając ją dłońmi, rozchylał szeroko strażników jej delikatnego kwiatu, przez co miał doskonały widok na każdą reakcję jej ciała oraz wgląd na każdą zmianę tempa swych bioder i na każdy przeszywający kochankę sztych swej męskości.
Podziwiał swe dzieło nie oddając się typowej dla siebie chęci pieszczenia jej nagiego ciała podczas igraszek. Rozkoszował się nią niczym najsłodszym winem.
Musiała zdać sobie z tego sprawę, bo odwróciła się od niego. Raz, drugi, trzeci… Jakby chciała go wypędzić z własnych myśli. Zaczęła wić się jak młoda żmijka, starająca wydostać się ze skorupki jaja, ale była na to zbyt słaba. Kryjąc nerwowo drżące piersi, objęła się ramionami, wczepiając palce w barki pokryte przyjemnym rumieńcem.
Oddech coraz mocniej ją dusił, a siłą tłumione westchnienia wstrząsały spazmami i drżeniem, coraz dłuższym i intensywniejszym, gdy głęboko hamowana przyjemność powoli wydobywała się na powierzchnię, aż w końcu drobne ciało bardki, wygięło się w łuk, po czym opadło w oszołomieniu z powrotem na materac.

- Jesteś…. zachwycająca… - szepnął czarownik, kilkoma gwałtownymi ruchami docierając na szczyt. A gdy skończył, delikatnie głaskał jej uda opuszkami palców.
- Jesteś prześliczna… i kusząca - mruczał niczym zadowolony kocur.
- Pieprz się! - wysyczała gniewnie, łamiącym się głosem. Broda jej drżała a policzki i szyja były pokryte czerwonymi plamami. Kobieta dwa razy starała się zmrozić wybranka złowrogim spojrzeniem, ale nie potrafiła. W końcu poddała się wzdychając i przewracając oczami.
- Kocham cię - dodała ze wstydem, powoli odzyskując panowanie nad swym ciałem.
- Ja ciebie też Kamalo… bardzo. Ale też i bardzo pożądam - rzekł cicho mag, głaszcząc skórę dziewczyny delikatnymi muśnięć. - Budzisz we mnie drapieżnika.
Tawaif podniosła się do siadu. Włosy miała w nieładzie, wesoło opadającym na jej promienną, choć wciąż nieco nadąsaną twarz.
Wyraźnie zbierała się w sobie, by coś powiedzieć, jakby ważyła na języku jakieś słowa, lub ich smakowała.
- Zmartwiłeś mnie, gdy powiedziałeś, że jestem twą słabością… Nie chce nią być. Chcę dawać ci siłę. Powiedz mi jak.
- Nie uważam się za specjalistę od uczuć… acz.... miłość jest taka właśnie. Z jednej strony jest słabością, ale z drugiej siłą. Tę również mi dajesz. - Pogłaskał ją po policzku, uśmiechając się ciepło. - No i słabością moją jesteś tu… w alkowie. Nie potrafię ci się oprzeć, nie potrafię nie ulec twym kaprysom. Poza nią… jesteś ważna i cenna. Przecież już udowodniłaś parę razy, jak przydatna jesteś na polu bitwy. Dajesz mi moc i cele do zrealizowania Kamalo.
Bardka uśmiechnęła się blado, przytakując na słowa mężczyzny.
Nie mogła być nimi rozczarowana, gdyż sama podobnych użyła podczas rozmowy ze Starcem. A jednak… jakiś smutek wkradł się w jej spojrzenie, zaraz jednak przykryty akceptacją.
Pogładziła Jarvisa po policzku, zatrzymując się opuszkami przy wargach, które delikatnie ucałowała.
- Nie pozwól by ta słabość wyszła poza ściany tego pokoju… prosze cię - szepnęła cicho, muskając raz po raz jego miękkie usta.
- Dobrze… zresztą póki co... to my mamy problem z wyjściem z niego - odparł cicho czarownik, całując dziewczynę i popychając do pozycji leżącej. Teraz kiedy nasycił swoją drapieżność, czas nastąpił by nasycić łagodną stronę natury… pieszcząc nagie ciało kochanki.


Rozstali się kilka godzin później. Czarownik ubrał się i wyszedł załatwić kilka spraw. Chaaya nie oponowała, ale też sama nie miała zamiaru nigdzie się ruszać, bo dziś był dzień słodkiego lenistwa… no przynajmniej dla co poniektórych.
Wylegując się w łóżku, bardka mogła oddać się rozmyślaniom lub drzemce. Nad spokojem jej ducha czuwała Laboni, która jako jedyna z „masek” nie tylko zachowała swoje „ciało”, ale i „wolną” wolę. Wszak, nie była ona rolą zmuszanej do prostytucji dziewczynki, a wspomnieniem kobiety, którą kochała i podziwiała. Jej nauczycielki, opiekunki, przyjaciółki i babci… która zrodziła się w mrokach więziennej celi z żalu i poczucia winy.
Tawaif cierpiała z powodu śmierci ukochanego, haniebnej niewoli, brutalnie wymuszonego poronienia i zdrady. Zdrady, która zapoczątkowała całe to koło nieszczęść.
Wtedy to też stara tancerka przyszła do płaczącej Kamali i pomogła przetrwać jej najgorsze chwile swego życia.
Teraz dalekopustynna tancerka była wolna, bezpieczna i szczęśliwa. Laboni nie musiała już być jej opiekunem, a podporą… która niczym stara wiedźma, latająca na miotle pod sufitem jej umysłu, dyrygowała zastępem dziewcząt i uprzykrzała życie czerwonoskrzydłemu.

Piękna jak kwiat lotosu, choć szalenie zakochana, borykała się też z mniej przyjemnymi uczuciami. Wspomnienia o Ranveerze z biegiem lat blakły, niepielęgnowane i spychane w głąb duszy. Teraz, gdy kobieta odnalazła na powrót szczęście, zaginiony generał zaczął powracać jako bolesny wyrzut sumienia.
„Kocham cię Jarvisie… kocham jak nigdy nikogo wcześniej…” szeptała swemu umiłowanemu, noc w noc, gdy leżeli spleceni w miłosnym uścisku.
Malhari wyłaniał się wtedy z piasków na dnie jej serca, zadając pytania o siebie. O miłość, którą czuła do niego. Czy kochała go naprawdę, czy tylko kłamała. Czy wykorzystała jego naiwność. Czy tęskniła za nim, czy tylko udawała. Dlaczego nie pozostała mu wierna, tak jak on był wierny jej.
Jego ciche skargi, trwożyły kurtyzanę, która z każdym dniem, coraz większe miała problemy z wypowiedzeniem swoich uczuć na głos.
By Ranveer nie słyszał… by nie przyszedł do niej we śnie, patrząc na nią w milczeniu zawiedzionym spojrzeniem.
A przychodził do niej coraz częściej… z początku jako wspomnienia, później jako milczący koszmar.

Napuszczając wodę do wanny, bardka wzięła długą kąpiel, myjąc w aromatycznej pianie i bąbelkach. Odświeżona leżała w balii oglądając pochmurne niebo za oknem.
Znudzony Starzec marudził coś pod nosem w elfim języku. Kamalasundari jednak go ignorowała, obrażona na niego za wczorajszy wyczyn, a wredna Laboni dodatkowo zagłuszała łopotem swych szat. Była niewidoczna dla smoka, przecierając zwierciadła w których odbijały się wspomnienia z Jarvisem, toteż ciężko mu było się nawet zrewanżować, nie zmuszając się do „wysiłku”.
Maski również, były wyjątkowo ciche. Na nie także oddziaływały wizje dawnego życia. Żadna z Chaaj nie umiała się przed tym bronić, toteż śmiech dziewcząt był coraz rzadszy, zastępowany melancholią.

~ A ty co? Nie mów, że chcesz się utopić. ~ Zgryźliwy głos zielonołuskiego, rozległ się butnie, gdy tylko połączenie między partnerami weszło w ich zasięg. ~ Gdzie ten… tamten.
~ Jarvis. Nazywa się Jarvis. ~ Chaaya westchnęła cicho, zanurzając się cała pod wodą.
~ Smutas ~ burknął skrzydlaty. ~ Zmęczony jestem…
~ Nie spałeś dziś? ~ zmartwiła się tancerka.
~ Nie-e… umyłem się i przebrałem i poszedłem do pracy.
~ Teraz sobie wypoczniesz… zjedz kolację i kładź się spać. ~ Poleciła mu, wynurzając się i wychodząc z wanny.
~ Nie mogę… zaraz muszę wracać. Ma przyjść dostawa jakiś ksiąg zza morza. Gulgram ma je po identyfikować i ocenić. Chce popatrzeć. Wpadnę tylko nakarmić Jasrin.
~ Powinieneś zabierać ją ze sobą… biedna na pewno się nudzi sama w pokoju.
~ Ale ja nie robię nic ciekawego… ~ zaczął gad, ale dziewczyna mu przerwała.
~ Wszystko jest ciekawsze od siedzenia w pustym pokoju i to jeszcze w małej klatce. Poza tym… wygląda na to, że i ona lubi książki. Obserwowałam was wczoraj.
Zielony dopłynął już do tawerny. Zapłacił za przewód i wszedł do budynku.
~ No… dobra. Spróbuje.

Bardka przysłuchiwała się zza ściany jak mężczyzna rozmawia z głośno piukającą gekonicą. Mała skrzydlata wydawała się nie tylko uskarżać na swój, ale i wyzywać swojego właściciela.
Kobieta uśmiechnęła się pod nosem. Stała nago przed oknem obierając wędzoną rybę z ości i skóry, po czym posiliła się w milczeniu oglądając przepływające w kanale łodzie.
~ To ja idę… ~ Nvery po kilkunastu minutach, zebrał się do wyjścia z pokoju.
~ Uważaj na siebie i wracaj szybko…
~ Tak, taaaak. A… Chaayu… ~ zaczął niepewnie samiec.
~ Co się stało? ~ zwróciła się do niego czule, wyrzucając resztki za oknem.
~ Znalazłabyś trochę czasu… jutro… na treningi ze mną? Nauczyłem się całej Dola re dola i pomyślałem… że może nauczyłabyś mnie Deewani Mastani?
Tancerka przymknęła okno i podeszła do lustra, czesząc starannie włosy.
~ Oczywiście ~ odparła z uśmiechem. ~ Poproś jutro o wolne… musisz się wyspać i wypocząć. A jutro Jarvis zabierze nas kolejną wyprawę.
~ Znooowu? ~ Chłopak zajęczał wyjątkowo niezadowolony. ~ No dooobra… ~ W końcu zaburczał, poddając się, a niedługo później ich połączenie znikło.

Kamala znowu była „sama”. Starzec dotknięty do żywego, znieważeniem jego prawie pół boskiego majestatu, zaczął lżyć Laboni, która nie mogąc się powstrzymać zaczęła z równym zapamiętaniem mu odpowiadać.
Rozpętała się wojna na przezwiska, ale na tak niskim poziomie świadomości, że nosicielka obu afrimacji, nie odczuwała większych jej skutków.
Tymczasem bardka nie wiedziała co ze sobą zrobić. Czuła się trochę zmęczona, ale nie fizycznie, a psychicznie. Kłótnia z Pradawnym, oraz ostatnie wydarzenia z czarownikiem i Godivą, mocno na nią wpłynęły i dziewczyna miała problemy z poukładaniem sobie wszystkiego.
Dlaczego tak łatwo puszczała dłoń ukochanego? Dlaczego od niego odchodziła, skoro tego nie chciała? Skąd w niej ta złość i zazdrość, gdy patrzyła na niebieskoskrzydłą?
Siadając na krzesełku, tawaif namaściła wilgotne włosy, pachnącym jaśminem olejkiem, po czym zaplotła włosy w warkocz. Oglądając swoje odbicie w krysztale, umalowała twarz. Smarując usta karminową szminką, różowiąc policzki sproszkowanymi płatkami róż. Czerniąc brwi i rzęsy sadzą, oraz obrysowując obwódki oczu kohlem.
Na koniec okryła perłowym pyłkiem kości policzkowe, czubek nosa i kąciki oczu.
Makijaż poprawił dziewczynie poczucie humoru.
Zabrała się więc za pielęgnowanie reszty swego ciała, smarując się balsamami, kropiąc perfumami i przyozdabiając pupę koronkowymi majteczkami z perełkami, które zawadiacko wsunęły się między płatki jej gładkiej kobiecości.
Pozostała maść na otarcia, której sobie nie poskąpiła, przy okazji… sprawiając swej osobie dobrze, nie raz… a trzy. Drżąc pod swoim delikatnym dotykiem, ale nie bawiąc się w całą otoczkę przygotowań. Liczyło się czyste, szybkie spełnienie.

„W końcu z ręką na sercu mogę powiedzieć, że cię poznaje…” zadrwiła babka, przerywając na chwilę utarczki z Czerwonym, kracząc jak posępna wrona, a wnuczka obejrzała się w lustrze, oblizując palce z psotliwym uśmieszkiem.
Chaaya podziwiała swoją śliczną i zarumienioną buzię. Nagie piersi pokrywała gęsia skórka po ostatniej przyjemności. Poczuła się ładna… i przez to, pewniejsza siebie. Podobała się sobie.
Powinna częściej dbać o swoje ciało. Sprawiać sobie przyjemność, nie tylko poprzez stosunki z czarownikiem. Nie tylko poprzez zakupy…
Kładąc się na łóżku, rozsypała dookoła siebie pralinki, czekoladki, landrynki i inne słodkie precjoza, po czym przeglądając mapki z elfimi świątyniami, zajadała się, czekając na ukochanego.

 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline