Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-10-2017, 19:28   #98
sunellica
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Opuścili chyłkiem pokój, bo Jarvis wspomniał, że Godiva wkrótce wróci z patrolu na chwilę odpocząć w pokoju, a chciał bardkę zagarnąć tylko dla siebie.
Gdy dotarli do gondoli i usiedli naprzeciw gondoliera, przywoływacz odetchnął z ulgą i podał mu cel ich podróży. Ten skinął głową, uśmiechając się pobłażliwie i ruszył swoją łodzią w owym kierunku.
~ Jak się czujesz? Już lepiej? ~ spytał tymczasem Jeździec, zaborczo tuląc do siebie kochankę.
~ Zawstydzasz mnie jeszcze bardziej, gdy tak mnie obejmujesz… ~ odparła mu żartobliwie. ~ Nie przestawaj, prosze cie ~ dodała, nie chcąc być opacznie zrozumiana.
Chaaya siedziała przy nim jak trusia, nie patrząc i nie dotykając ukochanego, trzymając dłonie przy sobie jak grzeczna dziewczynka. Mag jednak swoją obecnością dawał jej siłę do przełamania “nieśmiałości”.
~ Wyglądasz zachwycająco… ~ szeptał jej mentalnie. ~ Sama mogłabyś być aktorką. Masz z pewnością lepszą prezencję i grację niż ja… I głos.

Powoli płynęli przez miasto, a otulona płaszczem kobieta nie przyciągała licznych spojrzeń. Wiedziała jednak, że nie będzie mogła w płaszczu chodzić wszędzie. W budynku, w którym miało się odbyć przedstawienie operetki z pewnością płaszcz należało zdjąć.
Niemniej gdy dopływali na miejsce, dostrzegła “te” odkryte kobiece nogi, ramiona i czasami głębokie dekolty wynurzające się z sukni wśród gości wchodzących do środka.
Co za… dziwkarski gust! Ale… Jarvis miał rację, pospolity tutaj najwyraźniej.

~ Która chciałaby być aktorką? ~ zdziwiła się tancerka, wyraźnie zniesmaczona takim pomysłem. Jak to tak… dobrowolnie przyłączyć się do kasty drobnych kuglarzy, kiedy było się tawaif!
Im bliżej byli swojej destynacji, Chaaya na nowo zaczynała się denerwować i wstydzić. Widok innych “dam” wcale nie dodawał jej animuszu, a wręcz go odbierał. Dholianka starała się nie przyglądać zbyt jawnie innym gondolom, dobijającym pod wejście okazałego budynku, ale ciekawość mnogości barw i krojów była zbyt silna i pociągająca. Dziewczyna niemal skanowała otoczenie, wychwytując najprzeróżniejsze szczegóły nie tylko w ubiorze, ale i zachowaniach tutejszej tłuszczy.

~ Kiedyś to było miasto osadników, później badaczy, wampirów… Nigdy nie przestało być nimi, ale z każdym dziesięcioleciem dochodziła nowa warstwa. La Rasquelle jest także miastem artystów, miastem próżności i piękna… gdzie kunszt się ceni ponad wszystko, a aktorzy ci najlepsi i ci najpiękniejsi są oklaskiwani, zaś aktorki obsypywane kwiatami ~ wyjaśnił czarownik, podając dłoń partnerce, gdy wysiadała z łodzi, przyglądając się prawdziwemu targowisku próżności, skrzącymi od barw klejnotów, poukrywanych w warstwach materiałów.
A… i buty… na długich metalowych obcasach. Jak kobiety mogły chodzić na takich szczudłach… i czemu?
Te farbowane loki, misterne konstrukcje z włosów, figlarne i niepraktyczne kapelutki… Jedynie parasolki wydawały się mieć jakąś użyteczność i to mimo absurdalnej ilości falban jakimi były obszywane. Owe damulki przypominały Chaai rajskie ptaki… stworzenia piękne i bezdennie niepraktyczne ze swym dziwacznym upierzeniem i ogonami służącymi tylko do chwalenia się całą gamą kolorowych piórek.
~ To niesamowite… wystawiać kobiece piękno na użytek publiczny. ~ Kamala ściskała dłoń ukochanego. Choć stała przy nim jak zagubione dziecko, to w oczach widać było podziw i fascynację do otaczającego ją świata, zupełnie jakby mag zabrał ją na pokaz czarodziejskich, sztucznych ogni.
~ Jakże pięknie wyglądałaby pustynia, gdyby i tak kobiety mogły wyjść z domu w swoich normalnych strojach… ~ zadumała się nad losem swoich rodaczek, nienachalnie przytulając się do ramienia towarzysza.

Jakaś kobieta minęła ich z dumnie uniesioną głową, stukając nienaturalnie wydłużonymi obcasami, które przypominały kształtem lodowe sople. Dziewczyna przyglądała im się z uwagą, wyraźnie coś kalkulując.
~ Czy one służą jako broń? ~ spytała pokazując palcem na zastęp pantofli, który mijał ich ze stukotem. Prawie co druga z dam nosiła, jak się tawaif wydawało, buty zdolne do pchnięć jak sztyletem.
~ W zasadzie to nie. Aczkolwiek słyszałem o szkole mnisiej, która ponoć szkoli i w takim używaniu trzewików, nawet działa gdzieś taka w mieście. Zamiast przyglądać się jej stopom, przyjrzyj się pośladkom. Widzisz jak się bujają, hipnotyzując spojrzenia mężczyzn? To właśnie zasługa tych sztylecików ~ wytłumaczył telepatycznie czarownik, gdy stanęli w kolejce do operetki.
Chaaya zrobiła tak jak jej polecił, podczas całej wędrówki w kolejce, nie odrywała spojrzenia od kształtnego tyłeczka nieznajomej przed nimi.
Zadziwiające… tawaif nie mieściło się w głowie, jak można było wpaść na pomysł stworzenia takich butów, ale w sumie... nigdy ich nie potrzebowała. Miała szczęście i urodziła się z pięknie wyrzeźbionymi biodrami, obleczonymi w jędrne mięśnie i gładki tłuszczyk. Zupełnie jak jej babka… i prababka i cztery razy pra babka. Wszystkie były tancerkami, właśnie dzięki biodrom. Zresztą… w krajach, gdzie bardziej wielbiło się kobiety przy kości, problem płaskiej pupy prawie w ogóle nie istniał.
~ Drogie są i… czy trudno się w nich chodzi? ~ zapytała, nie zdając sobie sprawy, że mężczyzna akurat miał najmniejsze pojęcie na temat kobiecej mody i jej zastosowań.
~ Nie nosiłem, więc nie wiem. A czy drogie... hmmm... to zależy jakie zechcesz kupić. Te damulki tutaj to nie jest szczyt bogactwa w mieście ~ odpowiedział Jarvis, nadal obejmując kochankę i… całując ją w policzek. Na ulicy! W tłumie!
Fali zgorszenia jednak tym nie wywołał.
~ Nie przy ludziach! ~ pisneła zawstydzona bardka, łapiąc się za policzek. Zabawne było jak łatwo przychodziło jej się kochać z nim na środku ulicy, ale okazanie czułości jawiło się niemal z zuchwałą obrazą majestatu… i to boskiego.
~ Uroczo wyglądasz z rumieńcem ~ stwierdził jej mężczyzna, nie wyrażając żadnej skruchy i dodając jeszcze ~ aż kusi by dla równowagi i drugi policzek pocałować.

Na szczęście nie miał czasu na wykonanie swej groźby, bo wchodzili do wnętrza olbrzymiej sali jadalnej, przypominającej tę karczmę, w której to Chaaya z Godivą podziwiały walki pijackie. Tak jak i tam, tu były balkony, na które trzeba było wejść po schodkach. Tyle, że… wypadało już zdjąć płaszcz.
Kamala wpatrywała się w schody, zupełnie jakby zmagała się mentalnie z krwiożerczym przeciwnikiem. Prawa noga spoczęła na pierwszym ich stopniu, ale reszta ciała jakby nie chciała się dalej ruszyć.
W końcu do głosu doszedł więc “głos” rozsądku…

“Zdejmij płaszcz.” Laboni burknęła jak przeziębiona kwoka na grzędzie.
~ Nie.
“Tak.”
~ Nie…
“Tak…”
Obie panie zamilkły na chwilę, zbierając siły na dalszą walkę.
“No dobrze… to inaczej. Dlaczego nie chcesz zdjąć płaszcza.” Zaczęła polubownie stara tancerka.
~ Bo… bo… się wstydzę.
“Czego?”
~ Jestem nieokryta! ~ zaperzyła się dziewczyna, cofając nogę ze schodka.
“Jesteś bardziej okryta niż wtedy kiedy biegałaś po gzymsie między pokojami” oznajmiła na zimno ta druga, zabijając wnuczce ćwieka.
~ Eee… ~ bardka próbowała się bronić, ale w myślach miała całkowitą pustkę.
“No więc… zdejmij płaszcz i przestań wstrzymywać kolejkę.” Kurtyzana zagrzmiała triumfalnie, łopocząc swoimi szatami jak skrzydłami. Chaaya westchnęła cierpiętniczo, odpinając broszę pod szyją i przytrzymując materiał zsunęła z głowy kaptur, zamierając…
“ZDEJMUJ GO!” zapiała starucha, wzbudzając nerwowe chichotanie masek i natychmiastowe odkrycie się ich nosicielki, która trzymając materiał w ramionach, popląsała chybcikiem po stopniach na górę, jakby miała w planach przebiec przez budynek i nawiać z drugiej strony.
Jarvis nieco zdumiony jej zachowaniem podążył za nią pożądliwym spojrzeniem, wędrując po jej zgrabnych nogach, gdy przeskakiwała ze schodka na schodek jak sarenka.
Zatrzymawszy się u samego szczytu, dziewczyna rozejrzała się niepewnie w około, zdając sobie sprawę… że jest sama. Obejrzała się na przyowływacza z wyrzutem, marszcząc gniewnie nos, po czym tupnęła i… powinna gdzieś odejść, ale nie wiedziała gdzie, więc na samym tupnięciu pozostało.
Na pięterku było mniej ludzi, a Dholianka zorientowała się, że większość damulek była równie, jeśli nie bardziej, roznegliżowana i choć czuła na sobie spojrzenie innych mężczyzn, to wkrótce pojawił się jej wybrany, prowadząc tancerkę ku jednemu ze stolików, ukrytego za kotarą odcinającą parkę od ciekawych spojrzeń innych na antresoli.
Przynajmniej dopóki nie zajęli miejsca w podobnych balkonikach… na szczęście w miarę dalekich od ich. Poniżej była widownia bardziej liczna, stłoczona i głośna. Pomiędzy nimi biegali słudzy, rozdając posiłki oraz trunki. Podobny sługa zjawił się zresztą i u nich, usłużnie proponując tutejsze menu.

Tawaif z ulgą przysiadła przy malutkim blaciku, wyraźnie rozkoszując się namiastką prywatności. Gdy pierwsze wzburzenie opadło, przyglądała się ciekawsko mrowiu na dole, jak dziecko oglądające pracę mrówek.
~ Tu jest niesamowicie… ~ bardka wciąż nie mogła wyjść z podziwu nad odmiennością całego wydarzenia.
- Robi wrażenie. - Rzekł z uśmiechem czarownik, siadając obok kochanki i ujmując jej dłoń w swoją. - Ty też robisz wrażenie. Masz ochotę na coś, zanim odprawimy tego biedaka czekającego na nasze zamówienie?
- Właśnie trzyma mnie za rękę - odparła figlarnie, ściskając go delikatnie za palce. - Na razie nie chce nic pić, ale jeśli sobie życzysz, nie krępuj się i zamów… najwyżej ci trochę podkradnę. - Rozsiadła się wygodniej na krześle, ale nogi trzymała grzecznie złączone, z kolanami skierowanymi lekko na prawo. Widać było w tym starą szkołę dobrego wychowania z wyższych sfer. O dziwo nie pochodzących z jej kręgu kulturowego, bo na pustyni… nie siedziało się na krzesłach, a na ziemi.

Jarvis zamówił coś zwanego krążkami chlebowymi oraz czerwone wino, a gdy tylko ober się oddalił, biedna tancerka musiała “znosić” czułe buziaki w policzek. Tymczasem palące się dookoła pochodnie i magiczne światła, zaczęły lekko przygasać. Przez co dobrze oświetlona scena, skupiała na sobie uwagę wszystkich. Kolorami, aktorami, scenerią.

[MEDIA]http://i.telegraph.co.uk/multimedia/archive/03343/the-merry-widow-we_3343371b.jpg [/MEDIA]
Wszystko to było takie… ubogie w porównaniu z operą, bardziej przaśne i dosadne, ale też bardziej melodyjne. Piosenki łatwo wpadały w ucho, a refren można było zapamiętać już po drugim razie.
No i sama tematyka była prosta, a żarty niskich lotów… choć wzbudzały głośne salwy śmiechu ze strony widowni.
Tak jak i wtedy, teraz też tawaif oglądała spektakl w skupieniu. Jej roziskrzone spojrzenie z początku było czujne i zaciekawione, ale dość szybko przygasło, gdy przepowiednie jej partnera się sprawdziły i fabuła oraz wykonanie okazało się wyjątko… wiejskie. Niemniej, bardka nie nudziła się jak w dostojnej operze… a to dlatego, że zdjęta była zgorszeniem i całkowitym niezrozumieniem tematu spektaklu.
To... co bawiło widzów, ją przyprawiało o dreszcze obrzydzenia i niechęci do zdradzającej “żonki” i jej obrzydliwego “kochasia”, który był kliszą pewnego bohatera znanego jej paniegieryka w którym tak bardzo lubował zaczytywać się Janus.
Nawet słodkie pocałunki Jarvisa nie były w stanie wywołać choćby cienia uśmiechu na jej śniadej twarzy, kiedy z żalem przyglądała się perypetiom zdradzanego “męża” na deskach teatru.
Ale mag bynajmniej nie poprzestał na całusach. Wkrótce jego dłoń sięgnęła ku nogom dziewczyny, delikatnie i stanowczo wodząc po udach i sięgając nawet pod kusą sukienkę. Usta błądziły po jej smukłej szyi… gdy już nasycił swój apetyt winem i małymi chlebowymi krążkami popruszonymi przyprawami.

- Dobrze się bawisz? - sarknęła szatynka, klepiąc towarzysza w ramię. Jej złość filuternie grała na karminowych ustach i przyciemnianych rzęsach. Najwyraźniej była gotowa swoją frustrację wyładować na ukochanym.
- Nie aż tak dobrze jak planowałem… i widzę, że ty też nie - mruknął kompan, przyglądając się gniewowi widocznemu w jej oczach i słyszalnemu w tonie jej głosu.
- Ach tak? A co takiego planowałeś? - Usiadła wygodniej, wygładzając fałdki na spódnicy.
- Rozchylić twe uda… schować się pod stolikiem i przeszkadzać ci w oglądaniu na wszelkie możliwe sposoby - stwierdził z bezczelnym uśmieszkiem przywoływacz. - Wyglądasz prześlicznie i kusząco zarazem.
- Przed kim chcesz się chować pod tym stolikiem? - Odchyliła głowę opierając ją na swoim ramieniu. Jej usta wygięły się w łagodną łódeczkę uśmiechu.
- W sumie to przed nikim… by nie zasłaniać ci widoku… ale może ty nie potrzebujesz widzieć? Może wystarczy ci muzyka… i fakt, że twój ukochany zdejmuje ci majteczki? - zapytał pożądliwym tonem mężczyzna, zupełnie zapominając o przedstawieniu.
- Doprawdy… czasem mówisz takie głupoty… że zastanawiam się jakim cudem udało ci się tak długo przetrwać i nie zostać na lodzie porzuconym przez kochanki… - Zachichotała czupurnie i przesunęła z chrobotem krzesło, bokiem do balustrady. Rozchyliła nogi, po czym bez pardonu, oparła prawą na barierce, jednocześnie wyglądając na scenę… jakby cokolwiek ją tam zaintrygowało.
- Mam magiczny języczek? - Jeździec klęknął i jego usta zaczęły całować uda kochanki. Ów “magiczny języczek” zaczął się popisywać, muskając czubkiem skórę poprzez oczka siateczkowych pończoszek. Palce sięgnęły pod sukienkę, masując kobiecość Kamali przez satynowy materiał, stanowczymi, acz delikatnymi, ruchami.
- Tak… tak… cały jesteś magiczny - zamruczała w zadowoleniu, podciągając materiał, by móc lepiej widzieć swojego czarusia. Przyjemne ciepło rozlewało się po jej kwiecie z każdym dotykiem jego smukłych palców, budując w niej silne napięcie.
- Widzisz… odkryłaś mój sekret. - Do dotyku placów dołączył wkrótce i język, naciskając mocno na materiał i masując wrażliwy punkcik nad jej bramą przyjemności.
- Jak wrócimy do domu… zrzucisz je z siebie kusząco, moja tancereczko? - spytał cicho.

Dziewczyna ukryła uśmiech zadowolenia za drżącą dłonią, gdy fala rozkoszy rozlała się po jej ciele. Przez chwilę oddychała pełną piersią, śledząc wzrokiem głównego bohatera, by w końcu wyrazić swoją aprobatę i nie trzymać swojego ulubieńca w niepewności.
- Jak bardzo kusząco… mam to zrobić? - A więc… musiało być na to wiele sposobów. Przywoływacz może ich nie znał, ale… z łatwością rozpoznał pytanie pułapkę. Od jego odpowiedzi będzie zależeć jaki los mu zgotuje po powrocie do pokoju.
- Bardzo kusząco? Tak bardzo… jak bardzo będziesz mnie pragnęła. Albo jak bardzo ja będę pragnął ciebie… - mruczał żartobliwie czarownik i odchyliwszy nieco satynową bieliznę, sięgnął językiem do samego wnętrza kochanki.
- Dobrze… dobrze… - Była bardzo zadowolona, ale nie mógł określić, co go będzie czekać.
- Jak sobie życzysz janaam… - Głaskała go po głowie jak kocura, zaczesując włosy i drapiąc przyjemnie za uchem.
- Twe cierpienie będzie dla mnie istnym napojem bogów… kamieniem filozoficznym. Miksturą nieśmiertelności… i będę ją spijać, bardzo… ahhh… baaardzo długo i jeszcze bardziej kusząco.
- Jakoś nie pasuje to do tej potulnej kochanki… jaką ponoć jesteś Kamalo - odpowiedział jej niskim głosem czarownik, co jednak nie zmieniło faktu, że jego język wrócił do lubieżnego wielbienia intymności bardki. Powoli ją muskając i zwinnie sięgając głębiej.

Westchnęła cicho, rozkoszując się przyjemnością jaką jej dawał.
- Nie mów tak… bo zaczynam sie zastanawiać, czy jest ci ze mną dobrze… może jestem złą kobieT... - Umilkła nagle, zapatrując się daleko przed siebie, by po chwili wrócić do oglądania przedstawienia.
W ciszy i bez żadnego wytłumaczenia, choć wciąż czule go głaszcząc.
- Zdecydowanie… jest mi dobrze… z tobą. - Mag wstał powoli i stojąc przed rozmówczynią, równie powoli zaczął rozpinać pas, by uwolnić się od ograniczeń ubrania. To co chciał wyswobodzić stało teraz piramidką dobrze widoczną przez Chaayę.
Nieco zaskoczona jego nagłym poderwaniem się, dziewczyna przyjrzała się jego twarzy, jakby w obawie. Uśmiechnęła się jednak na widok swojego ulubieńca w pełnej okazałości… no może, gdyby nie ta bielizna.
- Ktoś tu się chyba stęsknił - odezwała się wesoło, opuszczając nogę na ziemię i przysuwając się bliżej biodrom mężczyzny, pogładziła przez materiał jego magiczną różdżkę.
- Dziwisz się? Jesteś najśliczniejszym klejnocikiem w tym budynku. - Jarvis zadrżał pod dotykiem tawaif, ale nie przerwał obnażania i magiczna różdżka pojawiła się przed oczami i twarzą umiłowanej.
- Polemizowałabym z tym… - Ta wymruczała lubieżnie z czułością składając powitalny pocałunek na główce małego czarownika, gdy jej zwinne palce zacisnęły się na prawdziwych klejnotach tej operetki.
- Opowiesz mi co się dzieje na scenie, gdy będę miała małą randkę z twoim kolegą? - Nie czekając na odpowiedź, zaczęła bawić się językiem na napiętej skórze męskiej włóczni. Na razie nie biorąc w dłoń, ani usta, jego dumy, przez co stojący, kochanek uciekał spod jej dotyku i musiała gonić za nim głową, wyraźnie czerpiąc z tego powodu jakąś satysfakcję lub nawet zabawę.

- W tej… chwili… Yaravin rozmawia… śpiewem z przemytnikami… by uciec z ukochaną… z miasta nie wiedząc, że… - Smoczemu Jeźdźcowi drżał głos. Drżało całe ciało poddawane dotykowi czubka jej języczka. Miała nad nim władzę… tak łatwo ją było zdobyć odrobiną “uległości”. Sama zresztą pamiętała, jak ulegle język kochanka pieścił jej ciało wzbudzając żar.
- To… bardzo… nieciekawe… - Każdy wyraz brzmiał tak cicho, że mężczyzna nie wiedział, czy przypadkiem nie były wypowiedziane telepatycznie.
Tawaif w końcu przytrzymała uciekiniera, liżąc go jak sopel lodu. Rozpuszczając go swym gorącym oddechem. - Powiedz gdy zaczną pokazywać majtki - poprosiła, spoglądając w górę, powoli otulając czarownika wąską obrączką ust.
Była delikatna… może nawet, aż za bardzo, gdy poruszała leniwie głową, bawiąc się przyrodzeniem, jak kotek piłeczkami.
- Ddddobrze… majtki… tak? - jęknął cicho Jarvis, opierając się dłońmi o blat stolika i wypinając biodra do przodu, by ułatwić partnerce zabawę. Był coraz bardziej rozpalony, coraz twardszy, coraz pełniejszy uznania jej kunsztu.

- Jjużżż.. znam tę piosenkę... majtki... będą wkrótce. W tańcu - wyjaśnił trzęsąc się z wysiłku po kilkunastu minutach zabawy kurtyzany.
~ Chcę zobaczyć! ~ Ta zapaliła się wyraźnie, odsysając się z głośnym cmoknięciem. Nie była jednak okrutna. Wstając z krzesełka, zsunęła nieco swoje koronkowe majteczki i podwinęła tren spódnicy.
~ Chodź, obejrzymy to razem ~ zaproponowała figlarnie, wypinając i kręcąc pośladkami w wyjątkowo zabawny, ale i sugestywny sposób.
~ Jestem tuż za tobą. Oprzyj się o barierkę… ~ odparł mentalnie przywoływacz, gdy Chaaya przyglądała się gibkim tancerkom, których taniec niewiele miał wspólnego z jej występami, acz tawaif nie mogła nie doceniać ich zwinności i zdolności akrobatycznych, oraz braku wstydliwości, gdy odsłaniały całe nogi okryte pończoszkami.
Bardka chwyciła się balustrady z wypiekami na policzkach, bo dla samego tego tańca, było warto przyjść do operetki. Miała wrażenie, że właśnie udało jej się dotknąć “orientalizmu” tego miasta, które wyjątkowo ją nęciło i zachwycało… nawet jeśli w większości czasu chodziła zgorszona, nawet jeśli nic z tego co widziała nie rozumiała lub nie akceptowała. To właśnie ten moment… ta krótka chwila była warta zapamiętania i pielęgnowania, by móc później opowiedzieć historię swoim siostrom, którym nie udało się wyrwać z rąk pustyni.
Kobieta westchnęła głośno, gdy jej kochanek zdobył ją niespodziewanie. Ta przyjemność również była warta każdego skrawka jej pamięci.
Pochwycona przez swego wielbiciela, poddawała się jego ruchom, bo tylko tak mogła nadal obserwować widowisko. Czuła wyraźnie pożądanie kochanka podczas zdobywania jej od tyłu. Dziewczyna oglądała kobiece nogi w synchronizowanych wygibasach w takt muzyki, szybkich i pełnych energii.
Koniec jednak był zaskakujący, bo po raz pierwszy Dholianka widziała artystki wypinające się na publiczność, którą je oglądała, i to... dosłownie.
Niesamowite, niespotykane, obce… inne… Niczym w transie, oparłszy się o barierkę, kołysała się w rytm bioder przywoływacza, by choć trochę złagodzić bolesny impet ich spotkań. Całe przedstawienie wywarło na niej ogromne wrażenie… no, może nie, aż tak całe, ale… zdecydowanie aktorki oraz ich niespotykany pokaz, plasowały na równi z samym pokazem jej ukochanego.
Jarvis nie przerywał ruchu bioder, prawie zsynchronizowanego z “zabójczym” rytmem następnych pieśni, których słuchali. A choć cała fabuła była dla Chaai nudna, a wiele z żartów niezrozumiałe, to jednak stroje… występy śpiewaków i tancerek były warte wyjścia z domu.

[media]https://bilder.t-online.de/b/61/39/22/46/id_61392246/610/tid_da/dessous-sollten-zu-silvester-rot-sein-.jpg[/media]
Ubrania tak odważne i szalone… niby coś zakrywające, a jednak odkrywające jeszcze więcej.
I wygibasy, które były popisem zwinności i pożądliwą pokusą dla oczu. To mogło fascynować, kusić i omamiać. Niewątpliwie wiele z występujących aktorek, które wokalnie nie zachwycały, miały być miodem dla spojrzeń i ku uciechy gawiedzi… ot tak, po prostu.
Kamala zamknęła oczy, drżąc przez chwilę w oczekiwaniu na szalone spełnienie, tu… przy wszystkich ludziach.
Szybciej, mocniej, zachłanniej… coraz bardziej ulegając pod naporem, jak zwykle bezlitosnego w swym działaniu, Jarvisa, wygięła się w łuk, czując, że już dłużej nie wytrzyma.
~ Miej dla mnie litość… proszę… ~ załkała rzewnie, przygryzając dolną wargę, by nie krzyknąć.
Nie odpowiedział na jej wezwanie, przyszpilając ją bezlitośnie do balustrady. Wbijając się między jej pośladki jak w szale. Raz, drugi, trzeci. Mocniej, mocniej, mocniej… Teraz to oni byli widowiskiem, a cały teatr ich widownią. Może i ich nie widzieli, bo półmrok wypełniał ten obszar. Ale dociskana do barierki tawaif słyszała ich, podobnie jak muzyków.
Jeszcze jeden ruch, jeszcze odrobinkę i… poczuła rozkosz kochanka i swoją własną wypełniającą jej zmysły.
Bardka dyszała z wysiłku, dochodząc powoli do siebie, gdy na chwilę oślepła od doznanej przyjemności. Zwiesiła bezwiednie głowę, obserwując ludzi na dole i opierając się pośladkami o biodra czarownika.

~ Ty… potworze… jak ja teraz usiądę? ~ poskarżyła się, odwracając szczęśliwą i uśmiechniętą buzię do ukrytego w mroku kochanka.
Dostrzegła błysk w jego oczach i odepchnęła się bandy, nie zważając na swoją wesoło wypiętą pupę, wyzierającą znad lekko zsuniętej bielizny… oraz, że sam mężczyzna był aktualnie ze spodniami w nogach, po czym zarzuciła mu ręce za szyję, całując z uwielbieniem w usta.
~ Na mnie? ~ Padła odpowiedź w jej umyśle, bo wargi Jarvisa były zbyt zajęte całowaniem kochanki. Dłonie jednak wślizgnęły się pod tren jej sukienki, chwytając drapieżnie za jej drogocenną pupę.
Jednak nastąpiło coś, co zmieniło nastrój w sali.
Pieśni urwały się nagle. Ognie i magiczne światła pojaśniały. Z podestu na którym występowali dotąd aktorzy, niosły się męskie okrzyki.
“Port zaatakowany, pożary, potrzebne ręce do walki z wrogiem!” Tak można było w skrócie objaśnić nerwowe przemówienie oficera straży miejskiej.
Kamala odsunęła się zaskoczona od przywoływacza, spoglądając na niego ze strachem w oczach.
- Powiedz, że u was napady to… normalność… - szepnęła, naciągając majtki na swoje miejsce.
- Zdarzają się czasami. - Potwierdził mag, po czym dodał ponuro - ale trudno nazwać je normalnością.
- Godiva może być w niebezpieczeństwie… musimy jej pomóc. - Kobieta kucnęła, by pomóc ukochanemu z ubiorem. - Niech to… - Zagryzła zęby zdenerwowana. - Znowu nie jestem przygotowana…
- Godiva jest smokiem. I skończyła służbę gdy myśmy się wybierali tutaj. Jest bezpieczna. - Jeździec objął ją w pasie i przytulił, gdy już się ubrał. - Boisz się? Niepotrzebnie. Ja jestem przy tobie… nie dam cię skrzywdzić. I nie dam nikomu się zabić.
- Ja… zmartwiłam się. Jeśli straż prosi o pomoc… jeśli tak byłoby u mnie, ruszyłabym do walki… - odparła wtulając się w ramiona rozmówcy. - Wiem, że przy tobie nic mi nie grozi.
- Możemy pomóc… z daleka. Ty swym śpiewem, ja magią - odparł czule czarownik, tuląc ukochaną do siebie. - Nie pójdziemy, jeśli nie chcesz. Miasto ma kilka zakonów, a i choć wampiry nie są miłymi stworkami, to koterie wampirze nie dadzą zniszczyć La Rasquelle jakimś byle łupieżcom.
- Chodźmy… - Bardka miała złe przeczucia co do tego całego ataku. Wolała więc sprawdzić i upewnić się, że Godivy, ani Nveryiotha nie było w pobliżu walki… oraz, że wygrana na pewno stała po stronie mieszkańców.
- Dobrze… - Mężczyzna zarzucił na bardkę płaszcz i dodał - Mam przy sobie tylko parę magicznych przedmiotów i moje zaklęcia. A ty?
Tancerka popatrzyła po sobie w roztargnieniu.
- Pierścień… buty, płaszcz. O i bransolety… to wszystko co mam co jest nasączone magią. Oczywiście mam też kilka sztuczek i pieśni…
- Zostawię jedno czy dwa przyzwania na ucieczkę. Gdy skończę rzucanie zaklęć oddalimy się, dobrze? Nie ma co narażać się nie mając broni. No i… potem będziemy świętować zwycięstwo, ty zrzucając ciuszki w naszym pokoju, a ja wielbiąc potem twe nagie ciało tak jak sobie zażyczysz moja śliczna Kamalo - rzekł z łobuzerskim błyskiem w oku czarownik.
Mając taką nagrodę za trudy, Jarvis z pewnością nie da zabić ani siebie, ani jej.
- Oczywiście. - Mógł być pewny, że jego ukochana będzie trzymać się blisko niego… lub nawet po prostu tuż za plecami. Jeśli chodziło o walkę, była profesjonalna i… przewidywalna, a co za tym idzie bezpieczna.

 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline