Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-10-2017, 19:31   #99
sunellica
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
W porcie wybuchł pożar pochłaniający statki i drewniane żurawie.
Pożar wywołany ludzką ręką. Pożar, który miał się rozszerzyć na całe miasto.


Ów pożogę chcieli wywoływali mężczyźni i kobiety, uzbrojeni w różnoraką broń, ubrani w skóry. Dzicy i potężni… barbarzyńcy.
Ci tutaj nie mogli jednak budzić miłych wspomnień Chaai, ci tutaj przypominali bardziej dzikie bestie, niż ludzi, rzucające się z nadnaturalną siłą i wytrzymałością oraz pianą na ustach na strażników i awanturników w porcie.
Tancerka znała barbarzyński szał, zarówno w ludzkim, jak i półorczym wydaniu. TO… nim nie było. Wyglądało raczej jakby byli oni chorzy na wściekliznę. Niemniej w tym szaleństwie z trudem utrzymywali szyk, dając szansę broniącym się, na trzymanie napastników w granicach zaatakowanego portu. Trawionego przez ogień portu.
Nad ogniem czuwali… oni, przywódcy tej wyprawy zapewne. Obdarzeni magią osobnicy, przyzywali ogień ze swych dłoni, uderzając jego strumieniami we wszystkie drewniane konstrukcje. Chronieni przez “mur” wojowników, wydawali się nietykalni.

Kamala i Jarvis przybyli z karczmy wraz z grupką ochotników, równie zaskoczeni co reszta.
Nagle bardką targnął niespotykany gniew i wściekłość zalała jej świadomość, spychając ją na kilka chwil w głąb świadomości.
- Synowie Plagi… przeklęte nasienie. Trzeba ich wybić co do jednego - warknął Starzec głosem tawaif i… znikł, wycofując się z powrotem do swej “jaskini”.
“Sam się wybij” pomyślała rozeźlona dziewczyna, która odzyskała władzę nad zmysłami, zyskując wiedzę oraz… moc. Dość hojny podarek od smoka w postaci sporego arsenału zaklęć.
- Trzeba zabić szamanów - odezwała się dopiero po chwili, będąc blisko swojego ukochanego. - Tak mi się zdaje… to znaczy tak twierdzi, wiesz kto… - przyciszyła głos, oglądając się stojących i biegających dookoła nich ludzi. - Gdy oni padną, ci w szale zaczną bić nie tylko strażników, ale i siebie nawzajem, bo nie poznają teraz kto jest kto…
- Trochę ich jest… ale pewnie masz rację - stwierdził czarownik, wykonując gest nad kanałem przy którym stali. Pojawił się na nim krąg przywołań… a potem sama woda zakotłowała się tworząc pseudohumanoidalną istotę.
Żywiołak wody ruszył w kierunku swego największego wroga… ognia i zabrał się za gaszenie płomieni.
Smoczy Jeźdźcy stali z tyłu… tam gdzie zebrali się uzbrojeni w broń palną i strzelecką oraz magię awanturnicy. Podczas gdy większość wolała stanąć twarzą w twarz z wrogiem.
~ Możesz przywołać, jakieś stworzenia, które spróbują zatrzymać wojowników? W tym czasie spróbuje tchnąć w strzelców nieco chęci do walki… zwłaszcza ci czarodzieje wydają się niepewni swego… ~ Dholianka uścisnęła dłoń kochanka, po czym ruszyła do zgrupowanych mieszczan, by wmieszać się w ich nieregularne szyki, po czym zawołała śpiewnie i wyraźnie, tak żeby każdy z nich ją usłyszał.

- Na co czekacie, nie lękajcie się marionetek w ręce nieuważnego lalkarza. Celujcie w szamanów, oni nimi kierują, jeśli zginą, ich szyki się rozpadną. Pokażcie, że żadne dzikusy nie powinny lekceważyć gorącej krwi jaka płynie w La Rasquelle! - Kamala, jak i żadna z Chaaj nie była szkolona do wspierania w podbojach… chyba, że tych łóżkowych, toteż nie za bardzo wiedziała co skłoniłoby zebranych tutaj do uwierzenia we własne siły. - Kto z was więcej ubije tego ścierwa, ten będzie miał więcej adoratorek u progu, wierzcie mi, nic tak nie działa na kobiety jak historie wojenne i heroiczne wyczyny. - Po czym, by dodać wagi swym słowom, skupiła się, by użyć jednego z czarów Pradawnego.
Jej charyzma i nieodparty urok podziałały na zebranych, bo rozległy się butne krzyki… jak to zmasakrują te brodate ścierwa. Padła salwa i strzały, tym skuteczniejsze, że widziały skuteczność działań kobiety, której to magiczne pociski rozerwały na strzępy jednego z barzyńców. Wlana przez bardkę odwaga, premiowała także i walczących w zwarciu strażników. Tym bardziej, że otuchy dodawał chrzęst zbroi i oręża słyszany z pobliskich kanałów.
Zbliżały się posiłki zakonne, a na znajdujących się w pobliżu dachach budowli, pojawiało się coraz więcej otulonych czarnymi płaszczami, bladolicych sylwetek o płonących czerwienią oczach. Tawaif odruchowo wiedziała co to za stwory. Wampiry.
Krwiopijcy zbierali się w stada, niczym kruki nad pobojowiskiem i z pozoru wydawało się, że nic w sumie nie robili.
Tymczasem Jarvis przyzwał kolejne wsparcie w postaci atakujących z powietrza dwóch złowieszczych nietoperzy.

- Który z czarujących chce się nauczyć latać? - zawołała dziewczyna, rozglądając się po mężczyznach. - Jednego z magów mogę przemienić w żywiołaka powietrza… będzie łatwiej wybierać cele… no i kto by nie chciał pochwalić się odlotową formą?
Na jej zawołanie zgłosił się młody czarodziej z blizną w kształcie błyskawicy na policzku. Noszona przez niego szata wydawała się za duża, przez co on sam wyglądał jakby się w niej topił. Z pewnością był mniej doświadczony, niżby można było sądzić po zadziornym uśmiechu na licu… bez jednego kła wybitego w bójce.
- No proszę, od razu widać, kto tu potrafi kalkulować na zimno… - Choć kobieta nie chciała, to i tak zabrzmiała nazbyt kokieteryjnie.
Uśmiechnięta, przez co niepasująca do scenerii, wypowiedziała skomplikowane słowa, o których istnieniu i znaczeniu nigdy wcześniej nie miała pojęcia, po czym dając mężczyźnie całusa w zasklepione rozcięcie, mruknęła zawadiacko do, już, zmieniającego się.
- Na szczęście.
Męska fizyczność znikała, ciało rozwiewało się w powietrzu zmieniając się we wstęgi wichrów, splatających się w wiry tornada o humanoidalnych kształtach.

[media]https://pathfinderwiki.com/mediawiki/images/thumb/5/5f/Air_elemental_1.jpg/250px-Air_elemental_1.jpg[/media]
Przemieniony czarokleta ruszył w górę, by z powietrza przeprowadzać magiczne ataki.

Tymczasem barbarzyńcom wspieranym przez szamanów, udało się przerwać mur z mieczy straży i awanturników. Jarvis zamiast wzywać kolejne potwory, sięgnął po inną sztuczkę.
Wokół jego dłoni zawirowały kły drapieżników i węży. Unoszące się w wirze jakby trąby powietrzne, pognały na najeźdźców i uderzyły w pierwszego z nich.
Pochłonięty przez nie wojak został rozrywany żywcem.
W wytworzoną wyrwę w szykach dzikich, uderzyły błyskawice magów zakonnych i opancerzeni rycerze ruszyli w kierunku kolejnych napastników.
Wampiry zaś zbierały się w coraz większej liczbie na dachach, przyglądając się wszystkiemu w milczeniu.
Tyle, że oprócz odgłosów wojny bardka dosłyszała coś jeszcze. Głośne piski… niczym grom nadchodzącej burzy.
Nie miała jednak czasu się nad tym zastanawiać. Odnajdując drogę do swojego partnera, tkała już kolejny czar, łamiąc sobie przy nim niemal język. Gdy stanęła lekko za plecami Jarvisa, skupiła całą swoją uwagę na jednym z atakujących czarnoksiężników w przepasce, chcąc przenieść go potęgą Starca i siłą własnej woli, w miejsce, które ona sama mu wybierze.

Nastąpiło starcie umysłów… szaman poczuł siłę Chaai i ona poczuła jego wolę, pełną wściekłości i ognia piekielnego, ale za drobną tawaif stała furia starożytnej istoty będącej więźniem demonów i ta furia uderzyła w magika z olbrzymim impetem. Bardka zwyciężyła i pchnęła telekicznie mężczyznę prosto w wodę kanału. Nic niebezpiecznego w normalnej sytuacji, ale przywołany przez czarownika żywiołak, wykorzystał sytuację i pochwycił ofiarę topiąc nieszczęśnika z sadystyczną wręcz satysfakcją.
Jeździec zaś przyzwał kolejne dwa złowieszcze nietoperze, uzupełniając uszczuplone o jednego gacka siły z powietrza. Dołączyło do nich kilkanaście kul światła, otoczonych jakby złotymi klatkami.
Niezidentyfikowane piski narastały na tyle, że tancerka zerknęła odruchowo za siebie.
Oprócz nachodzących, brzegami kanałów, posiłków, w postaci straży (w tym i Godivy) oraz różnorakich awanturników, dostrzegła jakby szarą falę na powierzchni wody.
Szczury, olbrzymie i małe… dziesiątki, setki, tysiące szczurów płynących kanałem.
Gdy podziwiała sunące w ich kierunku krocie gryzoni, nieco oniemiała, przysunęła się bliżej swojego kompana, delikatnie przytulając się ciałem do jego. Na policzkach miała wypieki, a w oczach nie było widać lęku, a fascynację i… satysfakcję.
Kurtyzana nigdy nie uczestniczyła w wielkich bitwach, o wojnach słuchała jedynie od kochanków i swoich niewolników, toteż ta krótka walka i drobne zwycięstwa jakimi mogła się pochwalić, wprawiały ją w przyjemny nastrój… o ile w takiej sytuacji można to tak było ubrać w słowa.
Korzystając z tego, że nadchodziła pomoc, Kamala wyłapała kolejną ofiarę, którą podstanowiła spróbować cisnąc nie tylko w wodne odmęty, ale i pyski na pewno wygłodniałych stworzeni. Nawet nie zauważając, kiedy samoistnie zaczęła śpiewać pieśń o wyjątkowo krwistej i brutalnej historii jej plemiennych ludów, dodając odwagi każdemu kto ją słyszał.

- Bić tych śmierdzieli! Krew na ołtarze boga wojny! Nie dajcie im ujść z życiem! - Jak się bardka przekonała, jej mowa inspirująca do walki grzeszyła elokwencją w porównaniu z tym co rzucali dowódcy zakonni. Niemniej bitwa weszła w finalną fazę, gdy ścierające się armie walczyły zaciekle na wąskiej przestrzeni, pokrytej krwią i trupami nieszczęśników.
Do tego wszystko dochodził liczny atak z powietrza w postaci deszczu magicznymi jak i zwykłymi pociskami, a huk broni zagłuszał słowa oraz krzyki rannych.
Czarownik przywołał parę małych, kamiennych żywiołaków, które chroniły plecy smoczycy z dziką radością rzucającą się wprost w największe skupisko wroga.
Bardka kolejny raz przekonała się jak wielka uraza i gniew kryje się w sercu jej sublokatora, gdy ponownie udało się jej przełamać wolę i cisnąć dzikusa wprost w żywy dywan gryzoni, które rzuciły się na niego z furią, zagryzając na miejsu w krwawy i brutalny sposób, ale… nie marnowały czasu na jedzenie, pchając się wprost w ogień i pole bitwy, niemal w samobójczym obłędzie… lub przymuszane przez potężniejszą wolę niż ich własna. Chaaya domyśliła się, że ta cała szczurza armia była zbiorowym wysiłkiem zgromadzonych na dachach wampirów, które użyły ich jako mięsa armatniego.
A więc te pijawki potrafiły się na coś przydać… dobrze wiedzieć, bo tawaif szczerze wątpiła w zapewnienia Jarvisa.
Coraz ciężej jednak jej było wybierać kolejne ofiary, które nie dość, że rzedły to i oddalały się spychane naporem coraz to nowszych przeciwników. Kobieta przestała być więc “wybredną” i zrzucała pod nogi śmierci, każdego kto jej się napatoczył.
Tym razem trafiło na barbarzyńcę, co nie wymagało nawet wysiłku ze strony kobiety. A szczury… w części ginące od ognia, w części pod butami sojuszników, dopadły wreszcie wojowników i wspinając się po ich nogach, szarpały i gryzły. Wiele ginęło, ale gryzonie były tak liczne, że wrogowie byli pokrywani nimi w całości i dosłownie zjadani żywcem, krzycząc w bolesnej agonii.
Już nie miało wielkiego znaczenia ilu przywódców zostało. Synowie Plagi ginęli, od mieczy, magii oraz coraz częściej… od drobnych ząbków szczurów.

Bojowa pieśń Dholian śpiewana była coraz ciszej, gdy dziewczyna z każdą chwilą napierała na ukochanego, instynktownie dążąc do ich bliskości, podczas pochłaniana obrazów dookoła. Takich widoków i odgłosów ciężko byłoby opisać, a co dopiero zapomnieć.
Nagle tchnięta jakimś przeczuciem, spytała Jarvisa, czy wyczuwa obecność Godivy, gdy ona sama już dawno straciła nie tylko rachubę, ale i zdolność rozpoznawania twarzy w tłumie.
Nverego nie czuła prawie w ogóle. Zapewne był bezpieczny w hotelu lub… siedział jeszcze w pracy, kto wie? Miała jednak nadzieję, że był bezpieczny. Z dala od szczurów… i wampirów, które mogłyby go wpędzić w większe kłopoty niż cała armia Synów Plagi.
~ Aż za dobrze ją czuję. Jest wściekła, że tak późno dołączyła do walki. ~ Mag już nie korzystał ze swych zaklęć, rozglądając się po polu bitwy… a raczej polu rzezi, na której to obrońcy miasta, wraz z gryzoniami, dobijali niedobitków.
Uśmiechnął się do pokrzepiająco. ~ Myślę, że możemy wracać. Nadal marzę o tobie zrzucającej ciuszki, a ta bitwa już się zakończyła. No i… widzę, że już pewniej się czujesz chodząc po mieście z odsłoniętymi nogami.
Chaaya pisnęła jak zawstydzona młódka, którą wszak była. Łapiąc kochanka za ramiona, zasłaniała się nim jak tarczą, zupełnie jakby teraz… kiedy jej przypomniał… akurat ktoś zwracałby uwagę na jej ubiór.
~ N-nie martwisz się o Godive? Chcesz ją zostawić? Tutaj?
~ Mówimy o tej samej Godivie? Tej która rzuciła się na wielką anakondę i na twoich oczach rozerwała ją na strzępy? ~ Przypomniał jej przywoływacz, tuląc do siebie ukochane ciało. ~Tu już jedyne co jej grozi to konkurencja do kolejnych przeciwników. Za dużo tu ludzi chcących ubić złego barbarzyńcę. Smoczyca musi się rozpychać włócznią.
~ Wtedy była w swojej formie… dużej i twardej, a teraz… jest malutka. ~ Ale bardka wyglądała na przekonaną, faktycznie walka dobiegała końca i w zasadzie to już prawie nią nie była… zamieniając się w jednostronną masakrę.
~ Możemy wracać. Mam teleportację ~ dodała z zadziornym uśmieszkiem. Ten czar zdążyła już całkiem dobrze poznać, gdyż używała go już nie raz… całkiem przydatna umiejętność, aż szkoda… że sama jej nie potrafiła.
~ Tu natomiast nie jest sama. Poradzi sobie, a moje żywiołaki ją przypilnują tak długo jak trwa czas ich pobytu tutaj. Znikajmy więc… walczyłem dzielnie. Czekam na moją słodką nagrodę ~ szepnął telepatycznie i zachłannie przycisnął usta do jej warg, całując drapieżnie i nie przejmując się potencjalną widownią.
Odpowiedziała mu z podobną zmysłowością… aż jakiś kwik z bijącego się tłumu jej nie zdeprymował. Odsunęła się nieco zmieszana, tkając zawiłą inkantację.

Chwilę później znaleźli się w swoim pokoju. W ciszy i zalegających ciemnościach.
- Byłeś dzielnym rycerzykiem mój czarusiu… - wyszeptała wesoło Chaaya, w jakiś sposób odnajdując usta kochanka, na których złożyła łagodne muśnięcie.
- Ty byłaś… zachwycająca i bardzo odważna… moja śliczna Kamalo - dodał całując ją czule.
- Sama jestem zaskoczona… to chyba przez Starca. Czułam się wyjątkowo silna… - stwierdziła, z niechęcią oddając zasługę skrzydlatemu i prowadząc mężczyznę do łóżka. - Chcesz się napić… mam jeszcze jedną butelkę nalewki.
- Odrobinę - odparł z uśmiechem Jarvis idąc za nią posłusznie.
- Jeszcze zrobię z ciebie bitewną amazonkę - zażartował wędrując spojrzeniem po ukochanej. W tej chwili jego zamiary były bardziej przyziemne i lubieżne.
- Kto wie, kto wie… może stanę się drugą Anksarą… - Kobieta posadziła czarownika na materacu, po czym krzątając się po pomieszczeniu, zapaliła kilka kaganków rozjaśniając mrok. Następnie zabrała spod stołu pełną butelkę trunku i wyciągając ze szpargałów cynowe kubki, rozlała do nich po połowie.
- Ciekawe jak się tu dostali… - zamyśliła się nieco, podając magowi żurawinówki. - Jak myślisz skąd Synowie znali drogę do miasta, nie wspominając o transporcie?
- Ktoś z miasta im pomógł. - Cicho stwierdził mężczyzna, popijając trunek. Spochmurniał zamyślony. - Wielu mogło to uczynić, jednakże… podejrzewałbym Vantu.
- Czy ja wiem… - zadumała się Kamala, przycupnąwszy na jego kolanach. Hyrkalianie również byli w mieście, ukrywając się pod przebraniami cywilów. - Zobaczymy co z tego wyniknie… - dodała w końcu, dopijając swoją porcję. - Teraz twoja nagroda, będę dla ciebie dobra tym razem… - Ucałowała go w policzek wstając. - Także rozsiądź się, rozbierz jeśli chcesz i… podziwiaj. - Podchodząc do lustra, zabrała się za rozplątywanie włosów w łagodne fale.
- Mhmmm… a jak mam zasłużyć na kolejne? - zapytał łobuzersko przywoływacz, podziwiając tancerkę i zdejmując wierzchnie warstwy ubrania. - Mogę przywołać Gozreha, by strzegł dziś budynku karczmy. Jeśli chcesz i poczujesz się bezpieczniej dzięki temu - zaoferował, rozkładając się na poduszkach.

- Nie boje się… nie martw się tak - odpowiedziała tawaif w przerwach przyglądaniu się samej sobie. Jej aktualnym problemem było wymyślenie jak rozebrać się z klatki cisnącego gorsetu, przy okazji wyglądając przy tym… kusząco.
Jarvis pozostał w tymczasem spodniach… rozpiętych, by i je zrzucić szybko ze swego ciała w razie potrzeby.
- Muszę powiedzieć, że to nie będzie łatwe zadanie… bądź więc wyrozumiały, to mój pierwszy raz kiedy będę rozbierać się z orientalnego stroju… - Kamalasundari stanęła plecami do obserwatora, zatykając kciuki za pas halki z trenem. Unosiła się delikatnie na palcach, przez co jej pupa, była lepiej wyeksponowana spod kusej sukieneczki, tym bardziej, że gdy zsuwała z siebie wierzchnie falbany, pośladki niczym dwa jędrne wzgórza wybiły się nad pasek. - Nie do końca wiem, jak je wykorzystać… by kusić cię… - Jej głos był spokojny i o ciepłym, jeśli nie „gorącym”, zabarwieniu.
Bardka pochylała się do przodu w miarę jak jej odzienie zbliżało się ku podłodze. Atłasowe majteczki napięły się, wcinając w zagłębienie jej krągłości. - Powiedz mi jeśli będziesz chciał… czegoś - mruknęła, odwracając się przez ramię jak nimfa, która przyłapała podglądacza jej kąpieli w strumyku.
- Nęcisz mnie… żebym nie dał ci się rozebrać… - Ten odparł z łobuzerskim uśmieszkiem. - I całkiem… dobrze ci to wychodzi. Ale będę twardy… ee… nieustępliwy, moja śliczna.
- Bądź twardy… bądź. - Uśmiechnęła się figlarnie, prostując. Zanim się jednak odwróciła do kochanka przodem. Prawą dłonią podważyła podwiązkę na nodze, zrzucając ją niedbale ze swego uda jak niechcianego gościa.
- Nadal jeszcze czuję tę twoją nieustępliwość… - Podchodząc do łóżka postawiła drugą nogę na materacu i pochylając się delikatnie nad kolanem, zaczęła zsuwać drugą ozdobę.
I kątem oka mogła nawet ją zobaczyć, dosadnego zdobywcę, wybijającego się na wolność spod materiału spodni.
Czarownik zaś milczał, nawet oddychając cicho, by nie zakłócić niczym przedstawienia. Jego wzrok wędrował po ciele kochanki mając jej palce za swego przewodnika.
Patrzył tam gdzie się dotykała.
Pochłaniał ją.
Spijał.

Kobieta weszła na łóżko, kołysząc przy tym pełnymi biodrami jak wahadłem zegara. Obserwowała swojego kochanka spod przymrużonych, od zmysłowego uśmiechu, oczu i tak stojąc nad magiem, zaprezentowała mu swoją nóżkę, jak konik na wybiegu. Najpierw z boku, następnie wyprostowaną w powietrzu. Jeszcze zanim ją opuściła zaczęła rolować pończoszkę, aż w końcu jej stopa spoczęła delikatnie na przyrodzeniu mężczyzny. Łagodnie. Lekko. Jak stopy ważki na źdźble tataraku.
Ażurowe oczka, zsuwały się po złotej skórze, odsłaniając gładkość i miękkość jaką zawsze go otulała, przyciągając do siebie. Zaśmiała się nagle, gładząc się po wewnętrznej stronie uda, aż do pachwiny.
Przebrała zawadiacko paluszkami na budzącej się do życia małej żmjce, po czym przeszła się nad głowę czarownika, by miał lepszy widok na jej ukrytą za koronkami kobiecość.
Została druga pończocha.
Chaaya chwilę gładziła się po pośladkach, aż w końcu chwyciła za delikatne wykończenie przyodziewku, tym razem za swoją podpórkę używając warg Jarvisa.

- Zdejmij ją… - odezwała się wesoło, wsuwając mu duży palec od stopy w usta, gdy materiał zsunął się na kostkę.
Capnął ją zębami za duży palec… delikatnie i bezboleśnie… czubkiem języka wodząc po nim. Po czym powoli odchylając głowę, zsuwał materiał z jej ciała. W oczach mężczyzny czaiły się iskierki groźby wywołanej takim traktowaniem.
Ulubionej groźby tawaif, bo lubieżnej. Zresztą czyż dowód takiej groźby nie dotykała przez chwilą stopą, czując przez skórę gwałtowną reakcję na jej czyny?
Odpowiedział mu zuchwały uśmiech i pełne spolegliwej drapieżności spojrzenie. Jeśli dziewczyna faktycznie mówiła prawdę i był to jej pierwszy raz… to była w nim wyjątkowo pewna swego.
Pogładziwszy wierzchem stopy policzek partnera, tym razem przed nim uklękła, zasłaniając swymi wdziękami całe pole widzenia. Przywoływacz mógł czuć jej zapach, znajomy, nieco korzenny, gdy do jego uszu doszedł odgłos ściąganej sukienki i rozwiązywanego gorsetu. Nosem zaś wyczuł jak jej erotyczna struna ociera się o niego przez materiał. Była tak blisko… a jednocześnie tak nieosiągalnie daleko. Musiało jej się to nawet podobać, bo westchnęła głośniej, odrzucając na bok mordercze fiszbiny i napierając mocniej swoim kwiatem na jego nos.

Nie poczuła muśnięcia języka, ani innych dowodów jego pożądliwości i niecierpliwości. Wiedziała jednak, że burzy jego krew, że pragnie się na nią rzucić i sam rozpakować prezent. Tym razem jednak grzecznie delektował się przedstawieniem, by wiedziała, że w pełni podziwia i docenia jej kunszta.
Nie czuła więc pieszczoty, ale czuła jego oddech na swym łonie, ciepły i gwałtowny… będący cichym oklaskiem dla jej sztuki.
- Taki zimny… - poskarżyła się drwiąco Chaaya, gdy Jarvis wytrzymał tę małą prowokację. Wstała ponownie do klęczek, gładząc się delikatnie po brzuchu. Cofnęła się, siadając obok.
Jej pupa bezczelnie wypięła się do jego profilu, a nogi swobodnie leżały wzdłuż ciała, wyginając jej talię w przyjemne wcięcie. Zebrawszy włosy, zabrała je z pleców, przerzucając sobie przez lewe ramię, jednocześnie spoglądając na prawy bark z którego zaczęła zsuwać ramiączko stanika.
- Myślę, że się po prostu rozbiorę… - mruknęła, jakby myślała na głos, odwracając się na drugi bark i przerzucając pukle na drugą stronę. - Po czym wejdę pod kołdrę… - Zsunęła drugie ramiączko z cichym pyknięciem napiętej wstążki. - …i pójdę spać. - Odsłoniła swe piersi, które jednak nie były przeznaczone dla oczu kochanka.
- Wiesz... dobrze, że ci nie dam… nie po tym pokazie - wydyszał przywoływacz, starając się panować nad sobą. - Zedrę z ciebie kołderkę, rozchylę władczo nogi i posiąde… choćby tylko siłą mego pożądania.
Tak jak uczynił to wczoraj zaskakując tym bardkę.
- Daj spokój… jest już późno… - wymruczała czupurnie, odwracając się do niego. - Jesteś na pewno bardzo zmęczony… - Pocałowała go w szyję, obojczyki i nad sutkiem. Nie pozwoliła mu dostrzec swoich wdzięków, układając się przy jego boku jak kotka. Jedną ręką bawiąc się jego włosami, a drugą przejeżdżając opuszkami po skórze torsu. Łaskotała go jak pędzel tańczący na płótnie.
Czuł jednak jej ciepłą i miękką skórę. Gładką jak wypolerowany marmur. Biust dzióbał go zawadiacko w żebra swoimi szczytami.

Jarvis pochwycił jej dłoń, stoicko opierając się jej pieszczotom, a przynajmniej próbował takiego udawać. Drżał pod każdym jej muśnięciem. Napinał mięśnie z trudem nad sobą panując.
Nakierował jej rączką w dół, na twardą wypukłość… którą pozwolił jej dotykać.
- Czy to… ci wygląda... na oznakę… zmęczenia? - wysapał z trudem - igrasz z ogniem. Mogę ci nie dać dokończyć twej sztuki.
Tancerka uśmiechała się owiewając jego ucho gorącym oddechem, podczas gdy jej palce… dotykały erekcji mężczyzny jak delikatne skrzydełka chochlików. Jakby badała go przez dotyk, pierwszy raz spotykając się ze swym kochankiem w prywatnej alkowie. Ten dotyk miał nie sprawiać przyjemności, nie pomnażać jej i nie dążyć ku spełnieniu… Chaaya go bardziej torturowała, udając niewiedzę.
- Przecież… miałam się tylko przed tobą rozebrać i zrobiłam to…
- Po pierwsze… majteczki nadal masz na pupie. Po drugie… to prawda. Ale nigdzie nie ustaliliśmy co ja... zrobię potem - mruknął czarownik, pozwalając się “torturować” ukochanej. - Więc w ramach ustaleń, możesz po rozebraniu… wybrać miejsce i pozycję. Bo zamierzam cię posiąść mocno i gwałtownie i pieścić zachłannie twe ciało. Jesteś moja Kamalo, moim skarbem, moją pokusą, moją miłością… jesteś moja i chcę trzymać moją własność w ramionach...
Kobieta pocałowała go raptownie, niemal siłą przebijając przez mur jego spierzchniętych warg. Była szybka, zwinna i tak jak niezapowiedzianie się zjawiła… tak samo i odeszła.
Dłoń na kroczu wyrażała jednak więcej niż to co chciały przekazać usta. Sprawnie chwytając przez materiał to czego ona pożądała i co pożądało jej.
- Powinnam ich nie zdejmować przez całą noc - burknęła gniewnie, zła na własną ustępliwość wobec maga, zsuwając się jak cielsko atakującego węża w nogi leżącego.
Zostawiła mokry ślad pod jego pępkiem, a później polizała przez nogawkę od bielizny wyglądającego na nią małego Jarvisa i… stanęła przed łóżkiem, kładąc dłonie na koronkowym pasku majtek.
Oczy świeciły jej jak u nocnego zwierza, a usta rozchylały się raz za razem w ciężkim oddechu, uśmiechając się. Zsunęła materiał odsłaniając gładkość kobiecego wzgórka, lecz nagle jakby się rozmyśliła i skoczyła do tyłu, naciągając z powrotem atłas na pupę.
- Igrasz z ogniem Kamalo. - Pogroził jej palcem Jeździec i wstał, tylko po to, by w pełni oswobodzić się z okowów spodni i bielizny, odsłaniając swoją włócznię gotową przeszyć jej ciało… był wyraźnie pobudzony, a jego spojrzenie przypominało głodnego drapieżnika, polującego na zwinną gazelę.

- To ja jestem ogniem - odpowiedziała mu zuchwale bardka, cofając się jeszcze o krok, ponownie zsuwając nieco tkaninę. - Ty możesz być co najwyżej paliwem… - Zaśmiała się wrednie, jeszcze dwa razy zjeżdżając figami z bioder centymetr po centymetrze.
Jej piersi podrygiwały wesoło, bujając sie na boki i czasami zezując ciemnymi tarczami swoich źrenic na maga przed sobą.
Chaaya była wyraźnie w rozterce. Jej chochlicza natura kazała jej drażnić swojego kochanka, aż całkowicie straci nad sobą panowanie. Z drugiej jednak strony… Chaaya nie była już Chaayą, a Kamalą… kobietą wzywaną przez swojego ukochanego, pragnącą go równie mocno co on jej… chciała mu odpowiedzieć. Chciała wtulić się w jego ramiona.
Tancerka ścisnęła czarną koronkę i przez chwilę wyglądało, jakby miała zaraz podsunąć majtki na dawne miejsce i uciec… czarownik był tego pewien, tak samo jak ciało dziewczyny, toteż jakież było jej zdziwienie, gdy bielizna w końcu opadła bezwładnie na podłogę.
- Jesteś zjawiskowa... - Przywoływacz podszedł do ukochanej i ujął jej podbródek, by pocałować ją w usta, długo, intensywnie i bardzo… czule. To był pocałunek kochanka, który nie pożąda, a kocha całym sercem. - To gdzie ci by było wygodnie i jak? Masz jakieś kaprysy moja śliczna?
Kobiece wargi drżały lekko, gdy próbowały odwzajemnić pieszczotę, której pierwszy raz zaznały. Cała złość i czupurność tawaif rozwiała się, pozostawiając swoją nosicielkę samą z uczuciami, których nigdy do końca nie zaznała, aż do teraz.
- Wszędzie… wszędzie będzie dobrze, byle w twoich ramionach - szepnęła cicho, obejmując w pasie towarzysza.
- To posadzę na stoliku i zacznę od pieszczot co? Teraz…. jestem ci winny rozpieszczania po tym pobudzającym pokazie - zaproponował polubownie, głaszcząc dziewczynę po po plecach i włosach.

Oczywiście nie był jej niczego winien, widział to w jej oczach. Tą dziwną “bezinteresowność” w działaniu, tą “nieśmiałość” w przyjmowaniu “wdzięczności” czy “zapłaty”. Tancerka wyraźnie nie potrafiła tego pojąć, ale nie sprzeciwiała się, cicho przytakując i ruszając w kierunku blatu.
Jarvis wziął ją w ramiona i posadził na nim, uśmiechając się ciepło.
- Nie wahaj się wypowiadać swych kaprysów - przestrzegł wpierw, całując czubek jej nosa, potem usta i policzek… powoli zszedł ustami na szyję, wodząc językiem po barkach, a palcami dłoni głaszcząc uda kochanki. No tak… lubił ją pieścić. Lubił dotykać i sprawiać jej przyjemność.
- Kiedy nie za bardzo mam jakie… - odpowiedziała, wodząc dłońmi po przedramionach mężczyzny, szlifując swym dotykiem i polerując czułym spojrzeniem. - Moja babcia… nie pozwalała mi mieć żadnych oczekiwań wobec mężczyzn… kochanków… klientów - poprawiła się z wyraźną niezręcznością.
- Cóż… ja jestem inny… możesz mieć oczekiwania. I ja postaram się je spełnić - odparł z uśmiechem czarownik, wodząc czubkiem języka po jej obojczykach. - Nie jestem twoim klientem, a kochankiem Kamalo. Kochankowie są po to, by sprawiać przyjemność sobie nawzajem.
- Ale ja nie wiem co bym chciała sobie życzyć… - wymruczała, drżąc lekko pod jego dotykiem, choć pod powiekami miała pewną wizję, która nie dawała jej spokoju. - Zawsze sprawiasz mi przyjemność.
- Ty nie wiesz… ale założę się... że ono wie… - odszepnął jej wodząc czubkiem języka po prawej piersi kobiety. - …twoje ciało wie czego pragnie. Jak chce być dotykane i pieszczone. Pozwól jemu mówić.

Bardka pokiwała głową, starając się przyjąć radę, choć nie bardzo wiedziała jak to wyjdzie w praktyce.
Na razie jednak nie musiała nic mówić, bo usta maga zamiast męczyć kolejnymi pytaniami, błądziły po jej krągłych piersiach, rozkoszując się ich smakiem i miękkością. Od czasu do czasu Jarvis sięgał do ich szczytów, by obejmować je zębami. Silne dłonie błądziły zaś nienachalnie po napiętych pachwinach i podbrzuszu… choć sam mężczyzna wydawał się spragniony ich złączenia. Niemniej mimo tych pragnień poświęcił uwagę na wielbieniu swej wybranki, która skupiła się na odbieranych doznaniach. Nie za bardzo jednak mogła się zebrać w sobie, gdy palce czarownika okrążały jej łono, nawet o nie nie zahaczając… choćby przez przypadek, choćby na chwileczkę, na chwilunię...
Troszkę ją to drażniło, że czasami chciała nawet zawarczeć na krnąbrnego wielbiciela, gdy tak bawił się jej apetytem.
Kiedy zdejmowała z siebie majtki, od spodu okraszone były małą plamką jej wilgotnego pożądania. Nie mógł tego zauważyć, ale teraz… powinien być chyba świadom, gdzie go teraz najbardziej potrzebowała?
Poruszyła się nieznacznie, przesuwając się za dłonią kochanka, chcąc go naprowadzić na spragnioną kobiecość… jednocześnie usilnie zastanawiając się nad tym, jak będą wyglądać “oznaki” o których jej opowiadał.

Usta magika nie mogły jej jednak odpowiedzieć, zsuwając się na brzuch. Na szczęście palce, klękającego, wreszcie spoczęły na jej soczystym kwiecie, wodząc czule po jego płatkach i trącając wrażliwy punkcik. Delikatnie i pieszczotliwie… acz niezbyt mocno. Zapewne z silniejszymi wrażeniami czekał, aż wargami zejdzie niżej.
Odkrył, że to miejsce zdawało się być bardziej wrażliwe od jej biustu. Mięśnie brzucha napinały się i zapadały, gdy za mocno połaskotał jej skórę. Oddech się przyśpieszył, falując ciałem tawaif, której coraz ciężej było usiedzieć na stole.
Jeździec czuł jak kobieta pulsuje pod jego palcami, zalewając je wilgocią i gorącem. Zabawnym było, że od tych pieszczot dostała gęsiej skórki… nad pośladkami, którą zaczęła drapać nerwowym ruchem.
Ukochany zszedł niżej i trącił guziczek rozkoszy kochanki.
- Niegrzeczna… czemu nie powiedziałaś, że tam pragniesz mnie najbardziej? - zapytał żartobliwie, rozchylając szeroko jej uda i wodząc językiem po jej łonie niczym malarz po nowym płótnie.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline