Mieli przerąbane. Całkowicie.
Nie dość, że zarazili się jakimś choróbskiem, którego nie byli w stanie zidentyfikować, to jeszcze nie potrafili znaleźć cholernych pielgrzymów, którzy - zapewne - byli źródłem owej zarazy. Kto wie, może to nie pierwszy raz przeprowadzali taką akcję - przynosili zarazę i uciekali, zanim do akcji wkroczyło wojsko.
A kto wie, może i z kimś współpracowali? Może ktoś wcześniej o zarazie wiedział? Znaczy, że wybuchnie? Byli za zadupiu, z dala od innych miast, a tu ledwo w miasteczku plotka poszła, że zaraza grasuje, a już chmara wojska się pojawiła.
A każdy wiedział, jak się zabawy z wojskiem kończą - nikogo nie wypuszczą, spalą miasteczko i tak skończą z zarazą, przy okazji zabijając zdrowych i niewinnych.
Lennart zdrowy się nie czuł, lecz, nie da się ukryć, wolałby umrzeć pod niebem, nad jakimś strumykiem, a nie wśród smrodu gnijących ciał innych chorych.
Niestety, jego kompani okazali się głupcami i nie posłuchali dobrej rady, gdy Lennart proponował szybką ucieczkę, a on sam okazał się jeszcze większym głupcem, bo został z nimi.
Jedyne, co pozostawało, to znaleźć i wyeliminować źródło zarazy. Zaczynając od pielgrzymów, którzy wszak nie mogli zapaść się pod ziemię... |