- Kurwa… - Christopher ścisnął palcami skronie.
Kac, rosnący upał powoli windujący temperaturę do poziomu piekła i jeszcze ten jazgot. Ten dzień nie miał prawa być udany skoro zaczął się od porannej pracy, a nie obudzenia koło południa i sprawdzenia czy w lodówce jest jakieś piwo, które można podpieprzyć Liz, Billemu, JJ'owi lub Howl.
- Han, weź wrzuć na luz - “Sully” stanął pomiędzy rodziną Azjatów, a znajomkiem z wypraw w miasto - i tak musimy zrobić przerwę, ojciec i Sean muszą pojechać do wyrwy opróżnić kontener z gruzu. Jest praktycznie pełen.
Stojąc tak pomiędzy nimi zaczął wywoływać numer Lou.
- Dobra, musimy to przemyśleć – zgodzili się. Cała ekipa zeszła już na dół, zostawiając na razie Bangladeszan… Bangladenian? Banglijczyków? Ten młodszy wszak podążył za nimi, krzycząc:
- Nie wyniesiemy się stąd! Nie mamy dokąd! Zadzwonię do przyjaciół!
- Dobra, uspokój się koleś - odpowiedział mu Han. - Nie będziemy cię bić!
Na dole oparty o mur Sean kurząc fajka grał na holo w Eskimo Frenzy, napierdalając harpunami w wirtualne foki. Wydawał się zachwycony perspektywą wycieczki do Wyrwy.
W słuchawkach Chrisa odezwał się wreszcie Lou. Przyjął tylko połączenie głosowe.
- Chris, kurwa, wiesz która jest godzina? Porządni ludzie śpią o tej porze.
W sumie było trochę po dziewiątej. Sully o tej godzinie też zwykle jeszcze chrapał.
- Dziś będzie nalot na Insomnię, więc weź zamknij twarz Lou. - Ton Chrisa też nie wskazywał jakoby rockman był w skowronkach. - Policja. Albo bądź tam czysty jak chcesz mieć na ulicy legend ‘zgarniętego’, albo nie wpadaj do klubu.
Fixer milczał przez chwilę.
- O w mordę, sorry… znaczy dzięki za cynk! Gliny? Wiesz, które gliny? Insomnia przecież płaci Psom Frisco.
Sprawa z korporacjami policyjnymi we Frisco była naprawdę posrana. Poszczególne dzielnice ogłaszały przetargi na ochronę policyjną i w efekcie zatrudniały różne firmy. Te, generalnie starały się nie wchodzić sobie w drogę, ale czasem próbowały sabotować konkurencję lub skompromitować ją w oczach władz, by przejąć jej teren. Psy Frisco ochraniały Design District, gdzie mieściła się Insomnia. Tymczasem Natasha pracowała dla Dobrych Glin.
- Mogę tam wpaść dziś i ustalić. Nie raz spało się w areszcie. - Chris przetarł oczy z lejącego się z czoła potu. - Nie mamy koncertu wieczorem, a nic na mnie nie mają. - Sully włączył nagrywanie - Przy okazji… masz na oku jakąś pustą ruinę, gdzie zmieściłoby się kilkunastu Pakich? Nawet jedno na drugim, ale choćby dziurawy dach nad głową żeby był.
- Hmm… coś się znajdzie. Dam znać za parę godzin. Wpadnij do Inso, będę wdzięczny. Ja też będę, nie zaszkodzi dać się przetrzepać. Wiesz czy mają nakaz czy będą wbijać na pałę?
- Jakbym był wróżką, otworzyłbym własną firmę. Do zobaczenia w Inso.
Chris rozłączył się.
- W górę mała - dodał odwracając się do hindusa.
Spomiędzy jego obojczyków wystrzelił podłużny kształt niby gruby, krótki, starożytny, XXwieczny długopis. Silniczki uruchamiając niewielkie śmigiełka momentalnie uruchomiły status drona. Emiter holo zadziałał z pół sekundy później. Minidron pokrył się powłoką holo kreującą skrzyżowanie piotruśpanowego Dzwoneczka z mokrym snem średniowiecznych egzorcystów.
- Tłumacz na ten Bangi Lamia…
- A może wolałbyś… hm… Oh wiem! Fiński.
- Lamia, noż do kur…
- Albo… Ruski jest fajny taki gardłowy. - Holoprojekcja ducha z minidrona stanowiącego holophone i komputer Sullego wydawała się radosna.
- Ten. Ich. Język. Ja. Pierdolę…
- Niech będzie… mam dobry humor.
- Puść mu kawałek nagrania po “coś się znajdzie” oryginał z tłumaczeniem. - Chris spojrzał na Azjatę.
- “Dam znać za parę godzin. Wpadnij do Inso, będę wdzięczny. Ja też będę, nie zaszkodzi dać się przetrzepać. Wiesz czy mają nakaz czy będą wbijać na pałę?” - przetłumaczyła Lamia na język Bangla.
- Co? - Banglijczyk zdziwiony zamilkł i zamrugał oczami. Nie był zresztą sam, bo po zdziwionym mrugnięciu Chris schował twarz w dłoniach.
- Nie no kurwa… potrzebuję whiskey… - Chris przesunąwszy palcami po twarzy spojrzał na diablowróżkę. - Nie. Tego nie tłumacz. Puść mu kurwa ten kawałek co kazałem albo zaraz z siebie wyjdę!!! - Wyglądał na wkurwionego. - Z oryginałem dla mnie - warknął.
- Dobra, dobra, wiem, to o chałupie - westchnęła teatralne Lamia. - Nie jestem głupia, mam 2.7 w skali Turinga. Zaczęła tłumaczyć, tym razem właściwy fragment. To znaczy Sully miał nadzieję, że AI tłumaczy to co puszcza mu w słuchawkach a nie robi mu jakiś przedni jej zdaniem dowcip.
- Sean! - z ulicy dobiegło wołanie ojca, siedzącego już w kabinie półciężarówki.
- Pędzę, lecę! - Chłopak niechętnie oderwał się od gry, rzucając tlącego się peta w wyschniętą na wiór trawę.
- To jest kurwa robota poniżej ludzkiej godności - mruknął pod nosem mijając Chrisa.
Zniecierpliwiony Banglijczyk wysłuchał tymczasem diabłowróżki.
- Ja mówię po angielski, ty idiota! - załamał ręce. - Przecież cały czas mówię do was po angielski! - wziął głęboki oddech. - My musimy najpierw obejrzeć nowe miejsce. Nie chcemy ruina z dziurawy dach.
- Nie ma opcji Paki. - Chris zapalił papierosa. - Znaj serce, że wam załatwiam to, a nie od razu out. Jak dziurawy to se załatacie, a tu i tak syf. - Chris spojrzał na Azjatę. - Więc albo po dobroci, albo będzie siłą.
- Nie siła, siła nie - Banglijczyk przydeptał rzuconego przez Seana peta. - Bo wy gadać z nimi! - wskazał ręką na ulicę, niemal równocześnie z Hanem, który klepnął Chrisa w ramię.
Ojciec z Seanem już odjechali, półciężarówka znikała a właśnie za rogiem. Za to z przeciwnej strony nadjeżdżało dwóch motocyklistów na mocno stuningowanych Harleyach. Zatrzymali się przed domem. Jeden był grubym brodaczem z samurajską kitką, w przepoconym i uświnionym podkoszulku. Drugi chudzielcem z długimi, prostymi włosami, w t-shircie The Lords. Na plecach grubasa wisiał przewieszony przez pasek obrzyn a na bagażniku jego maszyny powiewała pomarańczowa flaga z napisem “Flower Power”.
- Co tu się odpierdala? - zapytał gniewnie brodacz.
- Ja pierdolę… - Sully strzelił niedopałkiem i podszedł do drzwi stając w nich. Oparł się rękami o framugę.
- Te jazgotmany z tej chatki to wasi kumple? - spytał przyglądając się chudzielcowi i jego koszulce.
- Zapłacili nam za ochronę - odparł grubas. - A wy zdaje się niepokoicie tych dobrych ludzi. Wypierdalacie stąd grzecznie w podskokach czy połamać wam ręce?
- Spokojnie… - Han uniósł dłoń w pokojowym geście, zerkając niepewnie na Chrisa.
Chudy tymczasem również przyglądał się uważnie Sully’emu, marszcząc czoło i mrużąc oczy.
- Lubię, gdy dochodzi do tematu łamanych rąk. - C’Jay uśmiechnął się szeroko. - Bo zazwyczaj faktycznie są wtedy łamane. - Znów odpalił szluga. - Ale że Twój kumpel lubi ekipę w której robiłem, to postaram się być grzeczny. - Chris wskazał na dom mówiąc dalej: - Kolo sprzedał chawirę, jutro wpadają tu budowlańcy, zarabiamy uprzątując. Paki z rodzinką ma fart, że eksmitorzy są zajęci, ale jak tu zostanie, to go jutro zajebią, my nie dostaniemy kasy, a Wy będziecie mieli po plecach, żeście ich nie uchronili. Załatwiam im nowe lokum, więc może przemów Pakiemu do rozsądku.
- Nie mów nam co mamy robić, chujku - warknął brodacz, zsiadając z motocykla.
- Czekaj - odezwał się po raz pierwszy jego kumpel, zwracając się następnie do Sully’ego: - Ty czasem nie grasz na bębnach w Mass Æffect?
- Tak. Rozumiem, że zaraz będzie zadyma już nie o to, że mamy tu robotę. - Chris zaciągnął się i odrzucił faja. - Ale o to, że odszedłem z Lordsów, tak? - Rockman zacisnął pięści i odsunął się by nie blokować drzwi Hanowi. 2 na 2 było sprawiedliwiej niż 2 na 1.
Chudzielec roześmiał się.
- Koleś gra w kapeli z Billym - powiedział do kolegi.
- Billym?
- Naszym Billym. Billym Howlingwolfem!
- No patrz - gruby odłożył kij baseballowy, który już miał w ręku. - To chyba nie wypada mu łamać rąk, bo nie zagrają koncertu.
- Mam całkiem chwytne stopy. - Chris spojrzał z większą ciekawością na obu harleyowców, którzy zaśmiali się, doceniając żart. - Znacie Billa? Nono. To co robimy? Ten teren ma być do jutra czysty.
- Ma, albo nie ma. - Wzruszył ramionami gruby. - Eksmitorom już nie raz wpierdoliliśmy.
- Tyle, że potem zawsze wracają w obstawie - wtrącił chudy - a jak się jakiegoś zastrzeli to później dzielnię trzepią gliny. Ale jak mówiłeś, że załatwiasz im nowe lokum to się dogadamy.
- On chce nas przenieść do ruina bez dachu! - wtrącił Azjata, zadeptując peta rzuconego wcześniej przez Sully’ego. - My nie możemy do ruina bez dachu, my z małe dziecko!
- Zrobimy tak - rzekł brodacz. - Pojedziemy z nim i z wami do miejsca, w które chcesz ich przenieść i zobaczymy czy się nada.
Dzieci Kwiaty najwyraźniej poczuwały się do jakiejś gangsterskiej odpowiedzialności społecznej.
- I załatwisz nam jeszcze wejściówki na wasz najbliższy koncert - wyszczerzył się chudy.
- Nie ma opcji. - Chris skrzywił się. - To znaczy bilety nie ma problemu, ale znajomy mówił, że w kwestii tego lokum da znać za parę godzin. Da wtedy info gdzie to jest. Zanim dojedziemy... Zanim wrócimy... My tu mamy w cholerę roboty. - Potoczył ręką pokazując ten bajzel. - Sami zobaczcie. A nawet marne lokum lepsze niż żadne, nie? Ten teren jest już sprzedany. Umówiona budowlanka. Nie dziś to jutro, albo pojutrze przyjdą ex-y z takim szwadronem wpierdolu, że w efekcie wszyscy będziemy stratni.
- Co racja to racja - przygryzł wargę grubas.
- Dobra, łap mój numer - chudy wyświetlił z e-glasów holowizytówkę do zeskanowania - i daj znać jak będzie coś wiadomo z chałupą.
Brodacz tymczasem podszedł do Azjaty i zaczął mu wyłuszczać sprawę.
- Ale my zapłacili za ochronę! - protestował Banglijczyk, podczas gdy rodzina dopingowała go z okien i drzwi domu.
- Ochrona będzie obowiązywać też w nowym miejscu. Tam spokojniej. Tu będzie dym. Przegonimy Eksmitorów raz i drugi, ale w końcu się wkurwią, przyjdą w nocy i spalą tą ruderę razem z wami, kumasz?
Wystraszony Azjata spojrzał na rodzinę i pokiwał głową.
- To pakujcie się i bez obaw, będzie ok. - Brodacz wyszczerzył się, poklepał go po ramieniu i wrócił na motocykl. - Dobra, lecimy, bo tu nie daleko znaleźli właśnie trupa. Kolejna ofiara tego świra, co zarzyna muzyków i wycina im teksty piosenek. Tym razem ponoć Imagine, kumacie? Jakim pojebem trzeba być, żeby kogoś zarżnąć i wyciąć mu na skórze:
“Imagine all the people living life in peace”? - zapytał, nie dostrzegając przy tym sprzeczności między wytatuowaną pacyfką a obrzynem na plecach.
- Mnie tam martwi, że świr jedzie po muzykach. - Chris skrzywił się i zerknął na Hana, który jakby odetchnął z ulgą.
Hagen lubił spontaniczne bójki i rozpierduchy podczas nocnych wyjść w miasto, ale tak normalnie jak w tej sytuacji nie był aż tak wyrywny. Szczególnie widząc bejsbola i obrzyna. Chris za to przeciwnie, wyglądał może i na usatysfakcjonowanego, że sprawa została jakoś rozwiązana, ale i niepocieszonego, że do mordobicia jednak nie doszło.
- Ej! - zawołał jeszcze za herlejowcami, a Han jęknął tylko. Mylił się jednak co do planów Chrisa, który zaraz dodał: - A może wpadniecie dziś wieczór do Insomni, przypieczętujemy dogadanie się browarem?
Spojrzeli po sobie.
- Czemu nie - odparł gruby. - Zajrzymy tam po dwudziestej.
- Uważaj na siebie! - zawołał na pożegnanie chudy. - I na Billego!
Po czym odjechali ku Sunset Boulevard, puszczając na głośniku “
Born to be wild”.
Han odprowadził ich wzrokiem.
- A właśnie - spojrzał na Chrisa. - Słyszałem, że wcześniej mówiłeś coś o Inso. Coś się kroi?
- Taaa... Zadyma - mruknął Sully wchodząc z powrotem do budynku. - Ale nie na spontan jak to my czasem dla zabawy, to nie proponowałem.
- Spontan czy nie, warto mieć kogoś kto osłoni twoje plecy, nie? - Han uśmiechnął się. - Bo na tamtych dwóch niekoniecznie bym liczył. Tylko musisz mnie trochę wtajemniczyć: jak, komu i za co.
- W insomni podobno robią sense na dzieciakach - Chris rzekł niechętnie. - Policja chce mieć interwencję by przetrzepać. Te nie umoczone gliny, nie jakieś syndykaty pseudoochrony.
- Ookey - pokiwał głową kumpel. - Nawet nie będę pytał skąd masz kontakty u glin. Ale ja nie z tych co “jebać psy” zawsze i wszędzie. Pewnie są i nieumoczeni. Te, a twój braciszek nie robi czasem za naganiacza przy burdelu na tyłach Inso?
- Dziś nie, później chciałem z nim pogadać - mruknął Sully. Był człowiekiem prostym, te kombinacje wkurwiały go bardziej niż cały dzień “żarcia gruzu", jak mówili na tą robotę stali współpracownicy ojca. - A z tymi kontaktami… to byłem na dołku, a koncert. Wybłagałem by mnie puścili, jedna tam lubi rocka - dodał wymijająco. - Byłem winny parę biletów i przysługę. Dobra kurwa, nie czas na to. Bierzmy się za robotę. Ojciec z Seanem lada chwila będą. Lamia! - krzyknął na holodrona diablicy - offsession, wracaj do domu. - Zaraz zrozumiał jaką głupotę palnął gdy radośnie zaczęła frunąć mniej więcej w tym kierunku gdzie było "Warsaw". - Stóóój. Do stacji dokującej!
Zawróciła niechętnie.
- A mogę zobaczyć trupa?
- Jakiego znowu trupa?!
- Ofiarę Melomana, co ją znaleźli nieopodal. Zdałabym fotorelację, żebyś mógł się przygotować - mrugnęła okiem.
- Off - rzucił ponuro. - Już ja ci dam przygotować. Han zobacz co z tymi Paki i dajemy.
Han kiwnął głową i poszedł na górę a Lamia, wyłączona komendą wróciła do stacji. “Off” Chrisa przerwało jej w pół słowa.