Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-10-2017, 18:49   #4
Leoncoeur
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


- Kurwa… - Christopher ścisnął palcami skronie.

Kac, rosnący upał powoli windujący temperaturę do poziomu piekła i jeszcze ten jazgot. Ten dzień nie miał prawa być udany skoro zaczął się od porannej pracy, a nie obudzenia koło południa i sprawdzenia czy w lodówce jest jakieś piwo, które można podpieprzyć Liz, Billemu, JJ'owi lub Howl.
- Han, weź wrzuć na luz - “Sully” stanął pomiędzy rodziną Azjatów, a znajomkiem z wypraw w miasto - i tak musimy zrobić przerwę, ojciec i Sean muszą pojechać do wyrwy opróżnić kontener z gruzu. Jest praktycznie pełen.
Stojąc tak pomiędzy nimi zaczął wywoływać numer Lou.
- Dobra, musimy to przemyśleć – zgodzili się. Cała ekipa zeszła już na dół, zostawiając na razie Bangladeszan… Bangladenian? Banglijczyków? Ten młodszy wszak podążył za nimi, krzycząc:
- Nie wyniesiemy się stąd! Nie mamy dokąd! Zadzwonię do przyjaciół!
- Dobra, uspokój się koleś - odpowiedział mu Han. - Nie będziemy cię bić!
Na dole oparty o mur Sean kurząc fajka grał na holo w Eskimo Frenzy, napierdalając harpunami w wirtualne foki. Wydawał się zachwycony perspektywą wycieczki do Wyrwy.

W słuchawkach Chrisa odezwał się wreszcie Lou. Przyjął tylko połączenie głosowe.
- Chris, kurwa, wiesz która jest godzina? Porządni ludzie śpią o tej porze.
W sumie było trochę po dziewiątej. Sully o tej godzinie też zwykle jeszcze chrapał.
- Dziś będzie nalot na Insomnię, więc weź zamknij twarz Lou. - Ton Chrisa też nie wskazywał jakoby rockman był w skowronkach. - Policja. Albo bądź tam czysty jak chcesz mieć na ulicy legend ‘zgarniętego’, albo nie wpadaj do klubu.
Fixer milczał przez chwilę.
- O w mordę, sorry… znaczy dzięki za cynk! Gliny? Wiesz, które gliny? Insomnia przecież płaci Psom Frisco.
Sprawa z korporacjami policyjnymi we Frisco była naprawdę posrana. Poszczególne dzielnice ogłaszały przetargi na ochronę policyjną i w efekcie zatrudniały różne firmy. Te, generalnie starały się nie wchodzić sobie w drogę, ale czasem próbowały sabotować konkurencję lub skompromitować ją w oczach władz, by przejąć jej teren. Psy Frisco ochraniały Design District, gdzie mieściła się Insomnia. Tymczasem Natasha pracowała dla Dobrych Glin.

- Mogę tam wpaść dziś i ustalić. Nie raz spało się w areszcie. - Chris przetarł oczy z lejącego się z czoła potu. - Nie mamy koncertu wieczorem, a nic na mnie nie mają. - Sully włączył nagrywanie - Przy okazji… masz na oku jakąś pustą ruinę, gdzie zmieściłoby się kilkunastu Pakich? Nawet jedno na drugim, ale choćby dziurawy dach nad głową żeby był.
- Hmm… coś się znajdzie. Dam znać za parę godzin. Wpadnij do Inso, będę wdzięczny. Ja też będę, nie zaszkodzi dać się przetrzepać. Wiesz czy mają nakaz czy będą wbijać na pałę?
- Jakbym był wróżką, otworzyłbym własną firmę. Do zobaczenia w Inso.
Chris rozłączył się.
- W górę mała - dodał odwracając się do hindusa.
Spomiędzy jego obojczyków wystrzelił podłużny kształt niby gruby, krótki, starożytny, XXwieczny długopis. Silniczki uruchamiając niewielkie śmigiełka momentalnie uruchomiły status drona. Emiter holo zadziałał z pół sekundy później. Minidron pokrył się powłoką holo kreującą skrzyżowanie piotruśpanowego Dzwoneczka z mokrym snem średniowiecznych egzorcystów.


- Tłumacz na ten Bangi Lamia…
- A może wolałbyś… hm… Oh wiem! Fiński.
- Lamia, noż do kur…
- Albo… Ruski jest fajny taki gardłowy. - Holoprojekcja ducha z minidrona stanowiącego holophone i komputer Sullego wydawała się radosna.
- Ten. Ich. Język. Ja. Pierdolę…
- Niech będzie… mam dobry humor.
- Puść mu kawałek nagrania po “coś się znajdzie” oryginał z tłumaczeniem. - Chris spojrzał na Azjatę.
- “Dam znać za parę godzin. Wpadnij do Inso, będę wdzięczny. Ja też będę, nie zaszkodzi dać się przetrzepać. Wiesz czy mają nakaz czy będą wbijać na pałę?” - przetłumaczyła Lamia na język Bangla.
- Co? - Banglijczyk zdziwiony zamilkł i zamrugał oczami. Nie był zresztą sam, bo po zdziwionym mrugnięciu Chris schował twarz w dłoniach.
- Nie no kurwa… potrzebuję whiskey… - Chris przesunąwszy palcami po twarzy spojrzał na diablowróżkę. - Nie. Tego nie tłumacz. Puść mu kurwa ten kawałek co kazałem albo zaraz z siebie wyjdę!!! - Wyglądał na wkurwionego. - Z oryginałem dla mnie - warknął.
- Dobra, dobra, wiem, to o chałupie - westchnęła teatralne Lamia. - Nie jestem głupia, mam 2.7 w skali Turinga. Zaczęła tłumaczyć, tym razem właściwy fragment. To znaczy Sully miał nadzieję, że AI tłumaczy to co puszcza mu w słuchawkach a nie robi mu jakiś przedni jej zdaniem dowcip.

- Sean! - z ulicy dobiegło wołanie ojca, siedzącego już w kabinie półciężarówki.
- Pędzę, lecę! - Chłopak niechętnie oderwał się od gry, rzucając tlącego się peta w wyschniętą na wiór trawę.
- To jest kurwa robota poniżej ludzkiej godności - mruknął pod nosem mijając Chrisa.

Zniecierpliwiony Banglijczyk wysłuchał tymczasem diabłowróżki.
- Ja mówię po angielski, ty idiota! - załamał ręce. - Przecież cały czas mówię do was po angielski! - wziął głęboki oddech. - My musimy najpierw obejrzeć nowe miejsce. Nie chcemy ruina z dziurawy dach.
- Nie ma opcji Paki. - Chris zapalił papierosa. - Znaj serce, że wam załatwiam to, a nie od razu out. Jak dziurawy to se załatacie, a tu i tak syf. - Chris spojrzał na Azjatę. - Więc albo po dobroci, albo będzie siłą.
- Nie siła, siła nie - Banglijczyk przydeptał rzuconego przez Seana peta. - Bo wy gadać z nimi! - wskazał ręką na ulicę, niemal równocześnie z Hanem, który klepnął Chrisa w ramię.

Ojciec z Seanem już odjechali, półciężarówka znikała a właśnie za rogiem. Za to z przeciwnej strony nadjeżdżało dwóch motocyklistów na mocno stuningowanych Harleyach. Zatrzymali się przed domem. Jeden był grubym brodaczem z samurajską kitką, w przepoconym i uświnionym podkoszulku. Drugi chudzielcem z długimi, prostymi włosami, w t-shircie The Lords. Na plecach grubasa wisiał przewieszony przez pasek obrzyn a na bagażniku jego maszyny powiewała pomarańczowa flaga z napisem “Flower Power”.
- Co tu się odpierdala? - zapytał gniewnie brodacz.
- Ja pierdolę… - Sully strzelił niedopałkiem i podszedł do drzwi stając w nich. Oparł się rękami o framugę.
- Te jazgotmany z tej chatki to wasi kumple? - spytał przyglądając się chudzielcowi i jego koszulce.
- Zapłacili nam za ochronę - odparł grubas. - A wy zdaje się niepokoicie tych dobrych ludzi. Wypierdalacie stąd grzecznie w podskokach czy połamać wam ręce?
- Spokojnie… - Han uniósł dłoń w pokojowym geście, zerkając niepewnie na Chrisa.
Chudy tymczasem również przyglądał się uważnie Sully’emu, marszcząc czoło i mrużąc oczy.
- Lubię, gdy dochodzi do tematu łamanych rąk. - C’Jay uśmiechnął się szeroko. - Bo zazwyczaj faktycznie są wtedy łamane. - Znów odpalił szluga. - Ale że Twój kumpel lubi ekipę w której robiłem, to postaram się być grzeczny. - Chris wskazał na dom mówiąc dalej: - Kolo sprzedał chawirę, jutro wpadają tu budowlańcy, zarabiamy uprzątując. Paki z rodzinką ma fart, że eksmitorzy są zajęci, ale jak tu zostanie, to go jutro zajebią, my nie dostaniemy kasy, a Wy będziecie mieli po plecach, żeście ich nie uchronili. Załatwiam im nowe lokum, więc może przemów Pakiemu do rozsądku.
- Nie mów nam co mamy robić, chujku - warknął brodacz, zsiadając z motocykla.
- Czekaj - odezwał się po raz pierwszy jego kumpel, zwracając się następnie do Sully’ego: - Ty czasem nie grasz na bębnach w Mass Æffect?
- Tak. Rozumiem, że zaraz będzie zadyma już nie o to, że mamy tu robotę. - Chris zaciągnął się i odrzucił faja. - Ale o to, że odszedłem z Lordsów, tak? - Rockman zacisnął pięści i odsunął się by nie blokować drzwi Hanowi. 2 na 2 było sprawiedliwiej niż 2 na 1.
Chudzielec roześmiał się.
- Koleś gra w kapeli z Billym - powiedział do kolegi.
- Billym?
- Naszym Billym. Billym Howlingwolfem!
- No patrz - gruby odłożył kij baseballowy, który już miał w ręku. - To chyba nie wypada mu łamać rąk, bo nie zagrają koncertu.
- Mam całkiem chwytne stopy. - Chris spojrzał z większą ciekawością na obu harleyowców, którzy zaśmiali się, doceniając żart. - Znacie Billa? Nono. To co robimy? Ten teren ma być do jutra czysty.
- Ma, albo nie ma. - Wzruszył ramionami gruby. - Eksmitorom już nie raz wpierdoliliśmy.
- Tyle, że potem zawsze wracają w obstawie - wtrącił chudy - a jak się jakiegoś zastrzeli to później dzielnię trzepią gliny. Ale jak mówiłeś, że załatwiasz im nowe lokum to się dogadamy.
- On chce nas przenieść do ruina bez dachu! - wtrącił Azjata, zadeptując peta rzuconego wcześniej przez Sully’ego. - My nie możemy do ruina bez dachu, my z małe dziecko!
- Zrobimy tak - rzekł brodacz. - Pojedziemy z nim i z wami do miejsca, w które chcesz ich przenieść i zobaczymy czy się nada.
Dzieci Kwiaty najwyraźniej poczuwały się do jakiejś gangsterskiej odpowiedzialności społecznej.
- I załatwisz nam jeszcze wejściówki na wasz najbliższy koncert - wyszczerzył się chudy.
- Nie ma opcji. - Chris skrzywił się. - To znaczy bilety nie ma problemu, ale znajomy mówił, że w kwestii tego lokum da znać za parę godzin. Da wtedy info gdzie to jest. Zanim dojedziemy... Zanim wrócimy... My tu mamy w cholerę roboty. - Potoczył ręką pokazując ten bajzel. - Sami zobaczcie. A nawet marne lokum lepsze niż żadne, nie? Ten teren jest już sprzedany. Umówiona budowlanka. Nie dziś to jutro, albo pojutrze przyjdą ex-y z takim szwadronem wpierdolu, że w efekcie wszyscy będziemy stratni.
- Co racja to racja - przygryzł wargę grubas.
- Dobra, łap mój numer - chudy wyświetlił z e-glasów holowizytówkę do zeskanowania - i daj znać jak będzie coś wiadomo z chałupą.
Brodacz tymczasem podszedł do Azjaty i zaczął mu wyłuszczać sprawę.
- Ale my zapłacili za ochronę! - protestował Banglijczyk, podczas gdy rodzina dopingowała go z okien i drzwi domu.
- Ochrona będzie obowiązywać też w nowym miejscu. Tam spokojniej. Tu będzie dym. Przegonimy Eksmitorów raz i drugi, ale w końcu się wkurwią, przyjdą w nocy i spalą tą ruderę razem z wami, kumasz?
Wystraszony Azjata spojrzał na rodzinę i pokiwał głową.
- To pakujcie się i bez obaw, będzie ok. - Brodacz wyszczerzył się, poklepał go po ramieniu i wrócił na motocykl. - Dobra, lecimy, bo tu nie daleko znaleźli właśnie trupa. Kolejna ofiara tego świra, co zarzyna muzyków i wycina im teksty piosenek. Tym razem ponoć Imagine, kumacie? Jakim pojebem trzeba być, żeby kogoś zarżnąć i wyciąć mu na skórze: “Imagine all the people living life in peace”? - zapytał, nie dostrzegając przy tym sprzeczności między wytatuowaną pacyfką a obrzynem na plecach.
- Mnie tam martwi, że świr jedzie po muzykach. - Chris skrzywił się i zerknął na Hana, który jakby odetchnął z ulgą.

Hagen lubił spontaniczne bójki i rozpierduchy podczas nocnych wyjść w miasto, ale tak normalnie jak w tej sytuacji nie był aż tak wyrywny. Szczególnie widząc bejsbola i obrzyna. Chris za to przeciwnie, wyglądał może i na usatysfakcjonowanego, że sprawa została jakoś rozwiązana, ale i niepocieszonego, że do mordobicia jednak nie doszło.
- Ej! - zawołał jeszcze za herlejowcami, a Han jęknął tylko. Mylił się jednak co do planów Chrisa, który zaraz dodał: - A może wpadniecie dziś wieczór do Insomni, przypieczętujemy dogadanie się browarem?
Spojrzeli po sobie.
- Czemu nie - odparł gruby. - Zajrzymy tam po dwudziestej.
- Uważaj na siebie! - zawołał na pożegnanie chudy. - I na Billego!
Po czym odjechali ku Sunset Boulevard, puszczając na głośniku “Born to be wild”.

Han odprowadził ich wzrokiem.
- A właśnie - spojrzał na Chrisa. - Słyszałem, że wcześniej mówiłeś coś o Inso. Coś się kroi?
- Taaa... Zadyma - mruknął Sully wchodząc z powrotem do budynku. - Ale nie na spontan jak to my czasem dla zabawy, to nie proponowałem.
- Spontan czy nie, warto mieć kogoś kto osłoni twoje plecy, nie? - Han uśmiechnął się. - Bo na tamtych dwóch niekoniecznie bym liczył. Tylko musisz mnie trochę wtajemniczyć: jak, komu i za co.
- W insomni podobno robią sense na dzieciakach - Chris rzekł niechętnie. - Policja chce mieć interwencję by przetrzepać. Te nie umoczone gliny, nie jakieś syndykaty pseudoochrony.
- Ookey - pokiwał głową kumpel. - Nawet nie będę pytał skąd masz kontakty u glin. Ale ja nie z tych co “jebać psy” zawsze i wszędzie. Pewnie są i nieumoczeni. Te, a twój braciszek nie robi czasem za naganiacza przy burdelu na tyłach Inso?
- Dziś nie, później chciałem z nim pogadać - mruknął Sully. Był człowiekiem prostym, te kombinacje wkurwiały go bardziej niż cały dzień “żarcia gruzu", jak mówili na tą robotę stali współpracownicy ojca. - A z tymi kontaktami… to byłem na dołku, a koncert. Wybłagałem by mnie puścili, jedna tam lubi rocka - dodał wymijająco. - Byłem winny parę biletów i przysługę. Dobra kurwa, nie czas na to. Bierzmy się za robotę. Ojciec z Seanem lada chwila będą. Lamia! - krzyknął na holodrona diablicy - offsession, wracaj do domu. - Zaraz zrozumiał jaką głupotę palnął gdy radośnie zaczęła frunąć mniej więcej w tym kierunku gdzie było "Warsaw". - Stóóój. Do stacji dokującej!

Zawróciła niechętnie.
- A mogę zobaczyć trupa?
- Jakiego znowu trupa?!
- Ofiarę Melomana, co ją znaleźli nieopodal. Zdałabym fotorelację, żebyś mógł się przygotować - mrugnęła okiem.
- Off - rzucił ponuro. - Już ja ci dam przygotować. Han zobacz co z tymi Paki i dajemy.
Han kiwnął głową i poszedł na górę a Lamia, wyłączona komendą wróciła do stacji. “Off” Chrisa przerwało jej w pół słowa.

 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"

Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 03-10-2017 o 18:52.
Leoncoeur jest offline