Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-10-2017, 22:31   #67
Leoncoeur
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Gdy zeszli na dół, Karczmarz Johann siedział przy stole ale już nie sam. Towarzyszył mu Burmistrz Hagen, oraz trzech innych mieszczan, których Aila nie rozpoznawała. Alexander bywając w miasteczku zdecydowanie częściej, kojarzył ich, ale nie przedstawiał.
Pozostawił to gospodarzowi.
Wszyscy wstali odruchowo na widok wchodzącej pary i to raczej nie względem zarządcy Kocich Łbów.
- Burmistrza Jana znasz pani - odezwał się Johann. - To Noel z Gandawy, pisarz miejski, Robert Bothencourt i Tomasz Gisoreux.
Wszyscy wymienieni skłonili się lekko. Wyglądali na zaspanych i lekko złych tak wczesnym zerwaniem ich z łóżek. To był właśnie ten moment, w którym piękna szlachcianka uruchomiała swój czar. Starczył jeden jej uśmiech i te przepraszające spojrzenie spod długich rzęs...
- Wybaczcie panowie, żeśmy was tak wcześnie z łóżek wyciągnęli. Nie zrobilibyśmy tego gdyby sprawa poważna śmiertelnie nie była... siądźcie proszę, a mój mąż was wprowadzi w szczegóły. Zamawiajcie też co łaska, my za wszystko zapłacimy.
- Nie śniadać tu przyszliśmy - rzekł skrzywiony rajca nazwany Tomaszem. - Mów tedy Alexandrze - dodał bez żadnego respektu względem pozycji aktualnej męża Aili. Nie zaprotestował jednak gdy karczmarz zaczął nalewać piwo z dzbana do drewnianych kubków. To sławetne piwo Johanna Niemca. Nie było takich co by przed tym protestowali.
- Wampira z zamku mus nam ubić - rzekł prosto z mostu bękart siadając obok małżonki.

Zapadła cisza.

- Wampira... myślałem, że to jeno bujda - odezwał się w końcu burmistrz.
- Nie rozumiem… Wy nie jego słudzy? - dodał zaskoczony Noel widać bardziej trzeźwo podchodzący do wiedzy o nieumarłym.
- I czemu? - odezwał się też Johann odstawiając dzban i zasiadając na ławie. Prawie piwo rozlał na słowa Alexandra.
Tomasz tylko przyssał się do swego kufla jakby od kilku dni nie pił. Napił się też Bothencourt, lecz znacznie bardziej powściągliwie. Mężczyźni czekali najwyraźniej na dalsze wyjaśnienia.
- Bo chce nas zniszczyć, uznał, że go zdradziliśmy - rzekł Alex wyjaśniającym tonem. - On albo my. Tak to wygląda. Znacie mnie od lat, Ailę krócej, ale też dobrze. Albo my na zamku bez niewoli pod nieumarłym, albo nas nie będzie. - Wzruszył ramionami. - A Elijah innego na zamku postawi. Ma już też sługę. Pieterzoona.
- Więc on wyżył... no tak, było go na zamek nie ciągnąć. - westchnął burmistrz, również sobie piwa nalewając.
Za to Tomasz odstawił opróżnione naczynie i rzekł:
- No ale po co nas wzywacie? Wyście się poróżnili, to wy się dogadajcie. Ot. Trzeba wypić piwa, co się nawarzyło - zarechotał, lejąc kolejny kufel.
- Dwójka nas jeno. Nie wiemy gdzie on się skrywa… nie wiemy kogo na zamku sługami jeszcze mógł uczynić. Pomocy potrzebujemy, jeżeli hurmem z mieszczanami wejdziem na zamek to i trupów być nie musi.
- Nie musi - odezwał się Robert Bothencourt - ale być mogą. Wśród mieszczan co ich chcecie wziąć ze sobą. Czyż nie?
Strapiona Aila kiwnęła głową, bo to na nią spojrzał mężczyzna.
- No i jest coś jeszcze... - podsunął burmistrz - Nie bierzcie tego do siebie, bo oboje was wielce szanuję, ale z tego co mi mówił poprzednik... to wampir nam zapewnił status taki, że nikt od nas nie chce niczego. A jeśli zemrze... - zrobił znaczącą pauzę.
- … skończy się to i zaraz tu przyślą zarządcę z Brugii - dokończył rajca zwany Noelem. - Nie. Nam ten nieumarły potrzebny… i nie wadzi.
- Jam tą dłonią - Alexander uniósł drżącą prawą rękę - palił dokumenta w skryptorium księcia Filipa wymazując Kocie Łby i Coiville z wiedzy jego o własności. Jeno Aila wie, co się za tym kryło, kto w tym wspomógł i dlaczego. Co poświęcone zostało byście tu na karku poborców nie mieli. - Jakiś skurcz przebiegł mu przez twarz. - Czy wampir na zamku, czy jego popioły się rozwieją, nic to nie zmieni.
Robert pokiwał głową, lecz Tomasz, który już był przy końcu drugiego kufla, butnie stuknął nim o stół.
- I kto nam to zagwarantuje? Ty? Człowiek znikąd. Bez wampira... sam wiesz, że nic byś nie znaczył. A teraz chcesz się go pozbyć? Czyś ty całkiem rozum postradał?
- Poza tym… - rzekł burmistrz. - Jak się wśród mieszczan rozniesie kto na zamku rezydował, to może i pójść dalej. Plotki takie nam tu na łeb jeszcze inkwizycję ściągną.
Alexander spojrzał na Tomasza gniewnie.
- Ja zagwarantuję. I Aila. Żyć jeno chcemy w spokoju na zamku i w interesie naszym, aby nic na dwór księcia nie wyciekło. Inaczej Kocie Łby i Coiville Filip daruje jakiemu swemu rycerzowi i nas stąd wyruguje. Ukarze zaś nas i was, za skrywanie jego włości przed jego władzą. Na tym samym wózku jedziemy. - Aila widziała, że Alex chciał coś jeszcze rzec, ale na razie jeszcze się wstrzymywał, choć bliski był by gniewu spuścić. Po tym jak Tomasz zerkał ku szlachciance, łatwo było domyślić się, kto (jak rzekł ojciec Jean) proponował aby całe miasto hurtem na pokładziny poszło.
- A twoje słowo... - zaczął mówić Tomasz, lecz to właśnie Aila weszła mu w zdanie:
- Nigdy nie zostało złamane. Zawsze go dotrzymywał. I ja również. Więc o brak honoru nas podejrzewać nikt nie może.
- Prawda to... - zgodził się Noel. - Nigdy też pomocy nie odmówiliście, choć warunki żeście stawiali.
- Tako i my chcemy coś w zamian teraz - podchwycił temat burmistrz.
- Nie myślelim, że darmo pomożecie. - Alexander skrzywił się, ale nieco uspokoił.
- Darmo to dziś i w pysk dostać ciężko - mruknął Robert.
- Ot taka dola, że za pomoc płacić trza. Nam wampir nie wadzi, chcecie pomocy, darmo nie będzie, bo i prawda to, że kto może paść w tej wyprawie na Kocie Łby.
- Dobrze… - Alex spojrzał na Ailę i pochwycił jej dłoń. - Chcemy w spokoju na Kocich Łbach żyć, tylko tyle. Razem. Jeżeli nam się nie uda i zginiemy… zadbałem o zemstę na wampirze - Uśmiechnął się drapieżnie. Tylko Aila wiedziała, że blefuje. - Nie będzie miał spokoju na Kocich Łbach. Jeżeli do jutra nie odezwę się do kogo, komu listy przekazałem, ten je wyśle. Nie jeno do Brugii na dwór księcia Filipa, ale i do Liege. Książę dostanie wiedzę o tym, że zamek jego, biskup o tym, że na zamku wampir. Oj będzie się działo tu, oj będzie. Spokoju Elijaha mieć nie będzie, rezydencję straci, a i pewnie żywot. Przykro mi by było, że i was to dotknie, ale ja gnił będę sobie martwy, tedy furda to. - Bękart po zamachaniu kijem przeszedł do marchewki: - Ale wiele dla nas znaczy by się nam udało. Rzeknijcie tedy czego chcecie, wiele gotowi poświęcić jesteśmy i na wiele się zgodzić. Mówcie tedy, chcecie co dla miasta, czy każden osobno coś dla siebie.

Wyglądali na wstrząśniętych wizją tego, co zapowiedział Alexander, gdyby miał spotkać jego i Ailę marny koniec. Spojrzeli na siebie.
Burmistrz poczerwieniał lekko.
- Wyłączenie Coiville podległości względem zamku - rzekł w końcu. - Dla siebie nic nie chcę. I warunkiem pomocy jednomyślność tu przy tym stole. Jeden się nie zgodzi, to i ja nie poprę tego szaleństwa.
- Starszy syn mój - Robert Bothencourt otarł usta z piwa - dowódcą straży na zamku zostanie, młodszemu zasponsorujecie naukę na uniwersytecie w Leuven.
- A ja… nic nie chcę, poza - Johann uśmiechnął się. - Prawem do wyrębu lasów gdzie mi będzie fantazja to czynić.
Noel z Gandawy i Tomasz Gisoreux spojrzeli po sobie jakby wzrokiem próbując ustalić który kolejny będzie ze swym żądaniem… albo głosem przeciw udziału mieszczan w zamachu na wampira.
- To jest rozbój, a nie pomoc. - oburzona Aila aż wstała, wydymając wściekle wargi. Mężczyźni zapatrzyli się w nią jak w obrazek, bo zaiście piękna w tej chwili była. Nie zmieniało to jednak natury negocjacji.
- A czegoście się spodziewali? - zapytał Tomasz znad trzeciego kufla. - Dla mnie worek złota, ale możemy negocjować... z panią na osobności. - Uśmiechnął się szeroko do Aili.
- Negocjować? - W tonie Alexandra odezwały się niebezpieczne nuty.
Mężczyzna tylko zaśmiał się głupawo, a nie mogący już wytrzymać Noel dodał:
- A ja wam pomogę za darmo, ino dwie moje córuchny na zamek weźmiecie, damy z nich zrobicie przy pięknej pani i mężów pomożecie dobrych znaleźć.
- Córki weźmiemy, takoż i o synów Roberta zadbamy, ale starszy nie dowodzić strażą będzie, a na giermka mogę go wziąć, rycerskiego fachu wyuczę. Młodszego sami utrzymywać w Leuven nie będziemy. Dołożymy się jeno.
Robert i tak wyglądał na zadowolonego.
- Niech i tak będzie.
- Worka złota nie mamy - zwrócił się do Tomasza.
- Ale pukle pani niby ze złota... - wyciągnął rękę, by dotknąć włosów szlachcianki.

Alex patrzył na to jedynie zmrużywszy oczy.
Dłoń Tomasza chwyciła warkocz Aili, która patrzyła na niego ze zdziwieniem. Mężczyzna uśmiechnął się zawadiacko. Tymczasem jednak burmistrz wrócił do swego:
- O tym, że miasto uwalniacie z poddaństwa Kocim Łbom chcę już teraz wstępnie umowę spisać. Tedy dostaniecie pełne moje poparcie.
- A po co wam to? Przecież Ani poborów nie czynimy, ani wtrącamy się w miejskie sprawy - Alexander upił łyk piwa. - Od śmierci Andrusa martwą literą ta podległość, a dokumentem i tak przed nikim się nie pochwalicie.
Burmistrz zasępił się, ale zaraz potem Robert pociągnął temat.
- Ale między nami to będzie jasność. Jakby wam na przyszłość zabrakło czego, to nie będziecie mogli do nas inaczej jak po prośbie przyjść.
- Tak właśnie - zgodził się Jan Hagen.
- Ostatniemu, co uchybił mej żonie wyciąłem język i worek - rzekł bękart niby bez związku, ale wymownie przy tym spojrzał na Tomasza obracającego w dłoni warkocz Aili.
Ten cofnął rękę, rozumiejąc groźbę.
- Tedy beze mnie ta robota. Wampir dał nam bezpieczeństwo, ty Alexandrze... wprowadzasz ino zamęt. - Wstał od stołu.
- Zatem i ja, jako rzekłem... - burmistrz zaczął się podnosić.
- Ailo? - Alex spojrzał na żonę. - Cóż myślisz o tym dokumencie?
Szlachcianka siedziała cicho od pewnego czasu, teraz ona również wstała.
- Myślę, że za taką pomoc podziękujemy. Bo co innego chcieć zabezpieczyć los swoich dziatków czy swój własny poprawić, a co innego żerować na ludziach, co o wsparcie was proszą. Będziem jednak pamiętać o tym w przyszłości, jeśli los nam będzie sprzyjał i wampira sami wypędzimy z Kocich Łbów - rzekła ze spokojem, nikomu jednak nie umknął sens tej groźby. Burmistrz usiadł znów. Tylko Tomasz popatrzył na nią z jakimś cwanym uśmiechem na ustach i ruszył ku wyjściu.
- Prawo do wyrębu nie wszędzie. Między rzeką, a pasmem, które oddziela nas od dóbr klasztornych. - Alexander jakby nie przejmował się odmowami. - Wiem ja chyba co planujesz stary lisie…
Karczmarz rozdziawił się w uśmiechu i kiwnął głową.
- Jak duży ten worek złota? - rzucił za Tomaszem.
- Większy niż pięść moja. - rzekł mężczyzna, zatrzymując się i pokazując wielką jak łopata dłoń w górze.
- Jestem skłonny się zgodzić. Co ty na to Ailo?
- Ja już swoje zdanie wyraziłam - odpowiedziała, siadając na swoim miejscu dumnie wyprostowana.
- Wasze dzieci zabezpieczymy - Alexander potoczył wzrokiem po Noelu i Robercie - Ty dostaniesz prawo do wyrębu kniei, o której rzekłem - zwrócił się do Johanna. - Ty zaś… - Spojrzał na Tomasza. Dostaniesz worek złota większy niż pięść. Ale tylko jeżeli sam pójdziesz na czele mieszczan na zamek i nie odstąpisz od nas wraz z ludźmi, póki wampir nie sczeźnie. Zgadzasz się na to? - Bękart na razie nie rzekł nic burmistrzowi.
- Ano. - Mężczyzna zawrócił i stanął wyprostowany, patrząc hardo na Alexandra. - Beze mnie by się nie obyło. Jam nie baba by się chować.
- Zwierzchnictwa nad miasteczkiem nie oddamy. - Alexander wstał. - Listy pójdą jutro na Brugię i do Liege jeżeli zginiemy. A jak nie, jak nam się uda, a miasto nie pomoże - Bękart pochylił się do burmistrza. - To jako żona ma powiedziała, zapamiętamy. Oto moja oferta burmistrzu. Zginiemy, stracicie spokój, a jak nie zginiemy i nam się uda, to wezmę Coiville za ryj. Mocno. Że sami zastanawiać się będziecie czy Andrus lepszym był, albo czy nie opłaca się ujawnić księciu Filipowi. Alexander twardym wzrokiem spojrzał na mieszczanina sięgając po dar z krwi Elijahy. Do tej pory w Janie Hagenie obawa była o los miasta jeno, teraz wypłynęła na wieżch. Dobry człowiek jako jedyny nie chciał nic dla siebie, bo kochał to miasto i chciał dobrze dla ludzi. Bał się o to co przyniesie im przyszłość i teraz moc owinęła się wokół tego uczucia potęgując je..

Mężczyzna chwilę wyglądał jakby miał się zesikać w gacie. Zresztą nie tylko on. Robert podobnie. Inni bardziej nad sobą panowali.
- Dobrze więc, mów czego ci trzeba... - przemówił w końcu zrezygnowany burmistrz drżącym głosem.
- Ilu się da ludzi pod bronią, niby to na Pieterzoona na zamku będącego i być może opanowującego go. - Alex uspokoił się nieco. - Im nas więcej, tym większa szansa, że nawet jak wampir kogo tam związał to nie wystąpi naprzeciw. Potem przeszukiwanie zamku, oficjalnie Pieterzoona i jego ludzi, a po prawdzie to nie wiemy gdzie wampir ma leże...
- Doprawdy umiesz motywować ludzi... - zaśmiał się Noel.
- Wiemy, gdzie przebywał - podchwyciła temat Aila. - W lochach. Tam... tam powinni iść tylko wtajemniczeni albo bardzo...bardzo dzielni. - powiedziała na wspomnienie szaleńców, których Elijah tam męczył.
- Po prawdzie Noel… - Alexander odezwał się ponuro - to Elijaha jest toczony szaleństwem i mało przewidywalny. - Chciał coś jakby rzec jeszcze, ale ugryzł się w język.
Wszyscy jednak siedzieli dalej na swoich miejscach jakby na coś czekając. Aila nachyliła się do ucha męża.
- Powinieneś chyba powiedzieć kiedy wyruszamy i... w jakim stanie powinni znaleźć się mieszkańcy zamku.
- Wyruszać nam jak najszybciej. Przed południem to najpóźniej. - Alex wstał. - Uczyniliśmy coś przez co mieszkańcy zamku otępiali mogą być, albo i spać… Niech nikomu włos z głowy nie spadnie.
- Daliście im co? - zapytał zaintrygowany Tomasz.
- Owszem - odpowiedziała Aila, lecz nie zdradzała szczegółów.
- Ciężko będzie ludzi upilnować od rabunku. Nie mówię, że wszystkich, ale niektórzy... sami rozumiecie... - zasępił się burmistrz.
- Tych co mogliby się na jakieś dobra pokusić, a znacie ich z tego, wydzielicie aby przeszukiwali stajnie, wieże i inne tym podobne miejsca. Nie martwcie się, znajdzie się takich sporo.
- Niech i tak będzie, lecz z góry mówię, że nikogo za to potem nie zetnę z miastowych - Jan odpowiedział wstając. - Idę ogłoszenia zarządzić. - Spojrzał raz jeszcze na swoich radnych, a gdy ci dali mu milczącą zgodę, również szykując się do wyjścia, dodał: - Oby wasz plan się powiódł. I obyście pamiętali o naszej pomocy tak samo jak straszyliście nas, że pamiętać będziecie o odmowie.

Alex patrzył na nich jak wychodzili, odprowadzani przez Johanna.
Spojrzał w końcu na Ailę.
- Łatwo nie będzie…
Westchnęła.
- Ja wciąż się zastanawiam czy sami z zaskoczenia nie mielibyśmy większych szans. No ale fakt faktem jeśli Elijah się nas spodziewa, w kupie jest to mniej karkołomne.
- Sami jeno przez kilka godzin dnia szukać wampira po całym zamku, nie wiedząc kto może być nam wrogiem… - Alex uśmiechnął się. - Sire spodobałoby się to szaleństwo.
- A teraz będziesz wiedział? - zapytała, wstając od stołu - Idę się przebrać i przygotować.
- Nie będę - wyglądał na lekko zatroskanego. - Można jednak założyć, że mieszczanie pod wpływem sire’a nie są. To da kilkadziesiąt oczu więcej do szukania wampira i pilnowania domowników Kocich Łbów.
Aila skinęła głową na znak zrozumienia. Oboje wrócili na górę, tym razem jednak nie po to by cieszyć się swoim towarzystwem, lecz aby przygotować się do walki o ich własny dom.


Rynek pełen był ludzi, a na balkonie ratusza stał Jan Hagen, Noel z Gandawy, Robert Bothencourt i trzech innych rajców nie będących na spotkaniu w Lorelei, a zatem pewnie nieświadomych istnienia wampira. Tomasz nie dołączył do nich stając w kilkuosobowej grupie ławników miejskich stanowiących organ sądowy miasta, niezależny od rady przewodzonej przez burmistrza. Trzymali się lekko na uboczu na drewnianym podwyższeniu służącym za miejsca kaźni, lub ogłaszanie mniej ważnych ogłoszeń. Hagen wolał tym razem sięgnąć po mocniejszy splendor i gromkim głosem nawoływał z ratusza.
- … i wtenczas gdy państwo wyjechali, na zamek szpieg się wślizgnął, coś do studni zamkowej wsypał i podtruł domowników. To Pieterzoon gdy wydobrzał z nieobecności zarządcy i jego małżonki skorzystał. Nie wiada zali sam jest czy sobie jakąś nową bandę przygruchał. Nie wiada też czy kto z zamkowych zbrojnych lub służby wcześniej nie był z nim w konszachtach - Burmistrz podkręcił wąsa. - Jaśnie państwo przyszli o pomoc prosić, bo we dwójkę jeno na zamek iść gdy nie wiadomo co tam się dzieje… Nie dziwne to zresztą, we dwójkę jeno iść nie wiedząc co tam czyha. Głupi jeno by się ośmielił. - Jan gestem uciszył rosnący harmider. - Zdecydowalim tedy, że Coiville pomoże. Wszak to zarządca Torin bandę wytłukł i tylko przez zamieszanie w związku jego śmiercią ranny herszt umknął. Potrzebujemy kogoś na Kocich Łbach co by o porządek dbał w okolicy, inaczej trzeba by na straż łożyć…

Burmistrz pokiwał głową gdy protesty się odezwały.
Przymus oddawania pieniędzy na utrzymanie czegoś był wśród pazernych mieszczan niby zadra w tyłku. Hagen rozegrał to nieźle, ale jak się okazało nie był to koniec udowadniania, że miasteczko ma w ratuszu właściwego człowieka na właściwym miejscu.
- Poza tym ten bandyta na zamku to strach. Jeszcze nazbiera innych banitów turaj i terror będzie siał - ciągnął przemowę. - Jak okrzepnie i w siłę urośnie to chyba jeno do księcia przyjdzie nam iść by go stąd wysiudał. -Urwał na chwilę bo znów zaczęło się szemranie. Coiville’czycy doskonale wiedzieli z czym to się wiąże. - Milszy nam zatem Alexander strzegący spokoju z zamku, niż bandyta na nim. Tym bardziej, że Alexander obiecał nie nastawać na to jak tu się samorządzimy. Co od śmierci starego Pana Andrusa trwa, prawda zarządco?

Bękart zmrużył oczy i uśmiechnął się lekko. Hagen na cztery nogi kuty był… Oficjalnej obietnicy uwolnienia miasta z odpowiednim dokumentem to potwierdzającym - nie wydębił. Ale swoje osiągnął. Alex na pewne samostanowienia musiał teraz albo przytaknąć nieoficjalnie je obiecując respektować, albo przed wszystkimi rzec, że odmawia. Mieszczanie mogliby to zrozumieć jako plany i ambicje bękarta względem Coiville i prędzej ucho bez lustra by zobaczył niż pomoc.
- Ano tak jak Torin chcę czynić - rzekł głośno. - Na dobrosąsiedztwie nam zależy, nie na władzy.
- Toć sami widzicie odmówić nie lza. Ilu z was szło nażreć się i napić, a i wybawić na ich ślubie, hę? Toć ostatnim kurwim synem by był ten, co na pogrzeb Torina i ślub jaśnie państwa poszedł, a na pomoc sąsiadowi - użył tego słowa z akcentem, z premedytacją zamiast ‘seniora’ - to już nie. Tak tedy Coiville pomoże.
Szmery urosły w moc, ale protestów nie było wiele, jak już to ginęły pośród gwaru przyznającego Hagenowi rację.

- Kto zdolny broń w ręku utrzymać niechaj pod bramę piwną w ciągu godziny bieży - z podwyższenia zawołał Tomasz Gisoreux. - Gdy broni kto nie ma niech choć pałę porządną weźmie. Im więcej nas się zbierze, tym pewniejsze, że poplecznicy Pieterzoona czmychną zamiast stawać i pochowają coby w nocy jak nas już nie stanie, swoje na powrót czynić. Tedy bez jednego guza się może obyć jeno Kocie Łby przetrząsnąć do ostatniego zakamarka. No wiara, mi tam lepiej po zamku pobuszować ich szukając, niż po górach się szlajać by ich szukać.

Aila przyglądała się temu nieco z boku, choć zazwyczaj to ona przecież pełniła funkcję reprezentatywną. Kiedy jednak chodziło o lanie się po mordach, mężczyźni woleli rozprawiać w swoim gronie. A i szlachcianka przypuszczała, że nie wszyscy byli na tyle postępowi, by zaakceptować jej strój, który skrywała pod opończą - męskie odzienie i miecz do walki nieco tylko lżejszy niż te, które mieli na wyposażeniu zamkowi strażnicy. Dziewczyna starała się więc stać zawsze nieco za swoim mężem, aby kto nie zaczął się zastanawiać jak to pani siedzi po męsku na koniu. Alexander nie baczył na jej obawy, pochmurne myśli jakieś nim targały i lekko nieobecny się wydawał.

Kiedy ludzie zaczęli się rozchodzić, a oni ruszyli, by swoje rzeczy zabrać z gospody, Aila podeszła do małżonka.
- Wydajesz się nad czymś myśleć... - zaczęła niby niezobowiązująco.
- Martwię się - westchnął - bo jak do zmroku nie znajdziemy leża sire, to świtu możemy już nie dożyć.
- Wiedzieliśmy o tym od początku, czyż nie?
- Owszem - przejechał jej dłonią po złotych puklach - ale im bliżej nieuniknionego… tym bardziej to niepokoi. - Zawahał się jakby coś chciał rzec. - Ailo… Jeżeli nie znajdziemy Elijahy… - motał się jakby nie wiedząc jak coś powiedzieć. - Może pod wieczór z mieszczanami wrócisz?
Zatrzymała się i spojrzała na niego smutno.
- Żeby zszedł do miasta i wymordował więcej ludzi? Nie... musimy być odważni i... co by się nie działo, przyjąć nasz los.
- Nie musimy oboje ginąć, jam się przed nim zbuntował, mogę stanąć i głowę dać, ale spróbować ubłagać, aby Tobie krzywdy nie uczynił.
Wzrok Aili nagle nabrał innego wyrazu. Szlachcianka popędziła konia, odjeżdżając ku gospodzie bez słowa.
 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline