Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-10-2017, 08:50   #61
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Trochę to trwało, ale przed wieczorem udało się staruszce całkiem pokaźny woreczek mieszanki “na senność” uzbierać, co na dwa, a może i trzy miesiące spokojnie powinna dla “nadgorliwego klechy” wystarczyć.
W tym czasie Alexowi i Aili udało się zebrać zapasy na jakiś tydzień i już mieli wyruszać, już w drogę się szykować, gdy usłyszeli rżenie konia przed gospodarstwem. Starzy podnieśli się zainteresowani i do drzwi podeszli, aby na przyjezdnego zerkać.
Aleksander spojrzał na żonę nie ruszywszy się z miejsca.
- Mus nam już iść - rzucił do Aili.
Ta pokiwała zgodnie głową i już wstała od stołu, gdy usłyszeli głosy na zewnątrz.
- Gordon, a co cię tu przywiodło, hultaju? - zagadał stary.
- Aaa panie Cubies, Mathiasa u kowala spotkałem, jak żem z miasteczka wracał. I on powiedział, żebym wam wieści przywiózł, co to się na Kocich Łbach wydarzyło w nocy opowiedział. Choć po prawdzie nie wiem czemu akurat was to ma jakoś szczególnie obejść...
Na te słowa Aila spojrzała na męża rozszerzonymi z niepokoju oczyma, a on tylko w uspokajającym geście położył dłoń na jej ramieniu. Też spiął się, ale kiwnął głową w stronę wejścia nadstawiając ucha.
- Co to tam się stało? - zapytała staruszka, wiedząc, że jej gości te nowiny z pewnością zainteresują.
- Aaa nie dość że zarządca z żoną zniknęli nagle, to w nocy ktoś się na zamek włamał. Ponoć sześciu strażników ubił! I mówią że to jeden człowiek. I że nie człowiek a potwór, co to nie po bogactwa przyszedł, ale na wieżę sie wspiął. Jakichś dwóch jeńców zarządcy oswobodził i zabrał... uważajcie, po ścianie schodząc zamku z nimi na plecach! Ponoć niejeden służący go wtedy widział. Wszyscy rzekli zgodnie, że to licho do zamku przyszło. Bo kapelan też zaginął. Oj, niedobry to był ożenek zarządcy. On tę biedną panienkę musem wziął za żonę, mimo że ona szlachcianka. I ponoć całą ceremonię płakała. A w nocy... w nocy to w całym zamku jej szloch było słychać, jak sobie zarządca dogadzał... oj złe czasy...
- Ależ co wy Gordon za bzury gadacie? - zaczęła się z jeźdźcem stara kłócić - Ja tam słyszałam, że zarządca z żoną dobrze żyją. Ino w p... - najwyraźniej ugryzła się w język.
- Sześciu ludzi poległo, co najmniej tylu widziało bestię. No i jeńcy zniknęli. Kapelan zniknął... Nawet zarządca z żoną. Tu dopiero co monastyr poszedł z dymem, oj dzieje się co niedobrego... tyle wam powiem i jadę dalej.

Jeździec pożegnał się z parą staruszków, którzy wkrótce do domostwa wrócili. Babka szczególnie minę miała zatroskaną.
- Słyszeli wy...
- Słyszelim, pora na nas. Mus mi siłą małżonkę brać by poszlochała. - Alexander skrzywił się.
- Och ale nie obrażajcie się...
- Nie obrażamy - pospieszyła z tłumaczeniem Aila, chwytając kościste dłonie staruszki w swoje. - Wiele dla nas uczyniliście, czas nam jednak jechać, by znów nie musieć do was się na gościnę wpraszać.
- Ale to żaden problem, pani…
- Sami słyszeliście. Mus nam iść. - Bękart wstał. - Ale za gościnę wdzięcznim, odpłacimy jak będziemy mogli.

Po kolejnej wymianie zapewnień, uścisków i nawet kilku łzach staruszki Aila i jej mąż wreszcie mogli wyruszyć w drogę powrótną.
Gdy tylko las skrył ich sylwetki, szlachcianka zrównała się z mężem.
- Co o tym myślisz? - zapytała.
- Nie wiem. Elijah chodzący po ścianach wieży, odkrywający się… nie widzę tego. Theresa też to być nie mogła, ona zresztą też by się na licho nie kreowała. No i w nocy była z nami. Jeżeli to żadne z nich, to zastanawia mnie czemu uwolnił Rodericka i Patricię. I nic z tego nie rozumiem.
Aila chwilę jechala w milczeniu.
- Co więc zrobimy? Dalej chcesz plan realizować?
- Tak, tą noc musimy jeszcze spędzić w jaskini. Przynajmniej tą. Jeżeli coś zabrało ghule Theresy, to wciąż pozostaje możliwość, że Eliijaha zwiąże domowników Kocich Łbów, by go chronili. - Westchnął. - Tedy spróbować wszystkich uśpić nim na zamek wejdziemy. Aby nie musieć mordować naszych ludzi.
Pokiwała głową na znak zgody, lecz że zmierzchało powoli i w lesie trochę ciemniej było, to dodała:
- Dobrze, tak zrobimy.
- Zapolujemy po drodze? Chleb, ser jaja, już trzeci dzień z rzędu - Pochylił się w siodle. - Mąż ci skapcieje jak o niego nie zadbasz dobrze karmiąc - szepnął konfidencjonalnie.
Wyglądała jakby coś chciała odpowiedzieć, lecz zrezygnowała.
- Jeśli co bez słońca znajdziemy w ogóle. Ale spróbować możemy. - odpowiedziała spokojnie.
- Jako, żem nie polował, na twoje zdanie się tu zdaję. Kuszę gotuj, może po drodze choć jakaś ptaszyna się nawinie.
Skinęła głową, nie mając jednak większych nadziei na powodzenie.

[MEDIA]http://www.goodwp.com/images/201105/goodwp.com_17894.jpg[/MEDIA]

A jednak los się do nich uśmiechnął, natrafili bowiem na stadko lecących kaczek i mogli tego wieczora zjeść pożywny posiłek. Oczywiście, nim dotarli na polanę banitów, nim uiedli po rozpaleniu ognia, oskubaniu kaczki, zrobieniu prowizorycznego rusztu i upieczeniu jej... to zrobił się późny wieczór, ale jednak mieli tej nocy położyć się spać z pełnymi żołądkami.
- Chcesz jeszcze z niej pić przed snem? - spytała cicho Aila, patrząc w płomienie ogniska.
- Nie. - Pogładził ją po złocistych włosach. - Nie chcę. Wolę być z tobą.
Podniosła głowę, by na niego spojrzeć. Uśmiech który wypłynął na jej twarz miał w sobie jednak znamiona goryczy.
- To coś nowego...
- Nowego? - Przysunął się do niej. - Co cię dręczy?
- To nie jest coś o czym mąż i żona winni rozmawiać. - Próbowała zrzucić z siebie jego uwagę. - Może jednak powinieneś napić się krwi, żeby w nocy zdrowieć?
- Ailo, mamy i tak dosyć problemów by jeszcze zostawiać co niedopowiedziane - powiedział łagodnie - a co dręczy drugie. Powiedz proszę.
- Co mam ci powiedzieć, Alexandrze? Wszystko już powiedziałam. - Westchnęła znużona. - Mówiłam ci, że tak będzie. Że jeno mój wianek był ważny, a potem... potem tracę na wartości. Jestem rzeczą, która traci na wartości. Która... może i jest dla ciebie cenna tak, jak mi to rzekłeś... - Znów westchnęła. - Ale wciąż rzecz jest tylko rzeczą. Udowodniłeś to mówiąc o złożeniu ślubu. Jakby to tylko twojej wstrzemięźliwości on dotyczył. Jakby... jakbyś miał do niego prawo. A nie masz, gdybym była człowiekiem. Ale to bez znaczenia... liczyło się jeno twoje poświęcenie. Spójrz na mnie... - Podniosła na niego wzrok. - Dobrze wiem, że nie jestem twoją pierwszą. Ty także dobrze wiesz, że pierwszym byłeś. Dałeś mi tego posmakować i... postanowiłeś odebrać. W imię wyższych celów...
- Ailo… - Ww końcu jej przerwał. Dopiero teraz, bo podczas jej wypowiedzi patrzył jeno z szeroko otwartymi oczyma jakby każde słowo, które wypowiada było w jakimś obcym języku. - Przecież dlategom ci rzekł o swych myślach, by poznać Twoją opinię. Żoną mą jesteś, nie podjąłbym tego bez Twego zdania. Jesteś mi ważniejsza niż wszystko…
- Ale skoro to powiedziałeś, skoro wyraziłeś... słowem, że zrezygnować może powinieneś... to znaczy, że nie dość mnie chcesz. Nie dość w mojej ocenie. - Obobjęła się ramionami.
- Ccco…? - Wyglądał jakby uważał, że śni. Pochylił się ku niej. - Pragnę cię w każdej chwili. Kiedyś z początku gdyś na Kocie Łby przybyła jeno ciała tego smakować chciałem, ale gdym cię poznał i pokochał to jeno jeszcze więcej w Tobie się zadurzyłem. Jadąc za tobą konno nachodzi mnie jak byłoby kochać się z Tobą na końskim grzbiecie. Pożądam i pragnę dotyku, twego przyspieszonego oddechu, jęku przyjemności, pocałunków, co dzień co chwilę. Jeżeli to jest niedość… to nie wiem czym jest.
- W takim razie świetnie to kryjesz. Cały dzień mam wrażenie, że jestem ci tylko dodatkiem do podróży. Nawet nad wodą... nieważne. - schowała twarz w dłoniach.

Przyklęknął przy niej i objął zdrową dłonią.
- Odkąd Armand mnie ciął, jakby nie w pełni mężczyzną się czuję. Rozdziać się nawet samemu trudno - wyszeptał. - Patrzeć jeno musiałem, pomóc nie mogąc jak męczysz się i tyrasz. Z konia zsiąść bez pomocy nie lza. Cały dzień myślę o tym co uczynić z Kocimi Łbami i Elijahą, ale też i o tym, czy jako kaleka biorąc cię w objęcia nie okaże się śmiesznym jeno, wypełniony żądzą i pragnieniem ukochanej rozebrać nawet nie potrafiąc.
- Dlatego pytałam czy nie pójdziesz pić z tej truposzy. Skoro to takie ważne dla ciebie... - Aila wpadła w swój szlachecki ton. - Tak, Alexandrze, zasłużyłam na to, by było ci mnie szkoda, bo sama już nie pamiętam ile w ostatnich dniach nowych rzeczy zrobiłam dla siebie i zupełnie niewłaściwych mej pozycji... o której sama powoli zaczynam zapominać, gdy po raz kolejny w znoju i brudzie przychodzi mi wykonywać czyny, których... myślałam, że robić nie umiem. Ale czy mi twoja żałość pomogła cokolwiek? Czy dzięki temu mi lżej było? Nawet mnie nie przytuliłeś, nie rzekłeś, że dobra robota... ino ciągle nowe zmartwienia wynajdujesz...
- Głupim. - Złożył głowę na jej ramieniu. - Zbyt żem się frasował co nam uczyniono i co przed nami. Ale gdym widział co czynisz, to duma mnie rozpierała przy żalu i wściekłości, że pomóc nie mogę. Kocham cię, pragnę i dumnym, że mam za żonę dziewczynę, w której tyle siły i tak sobie radzi. - Uścisnął ją i mocniej przycisnął głowę w zagłębieniu między jej szyją i ramieniem. - Żem tego nie okazał i mogłaś zwątpić, ukarz mnie, ale błagam nie wątp dalej i spróbuj mi to wybaczyć. - Był chyba mocno przejęty bo poczuła jak niesprawna dłoń spoczywająca przy jej udzie szybciej zaciska palce niż gdy przez cały dzień Alex ćwiczył jej ruchy.

Aila siedziała sztywno. Po chwili jednak w jej głosie było więcej spokoju niż wcześniej.
- Nie mam co ci wybaczać. To mnie bolało, więc postanowiłam sama skupić się na czym innym. Jeśli więc nie teraz, nie dziś, ale pokażesz mi w najbliższym czasie, żem się myliła w swojej ocenie... będę ci tylko wdzięczna.
- Pokażę… - szepnął z wysiłkiem. Poczuła jak sztywnieją jego mięśnie szyi gdy zagryzł zęby. - Jedno… pokazać mogę jeszcze… - Zobaczyła jak napięty niczym struna unosi powoli prawą dłoń. Drżała. Jakby nie swoją kierował. Położył ją na kolanie dziewczyny, choć można było też rzec, że opuścił nie mając więcej sił kierować martwą do rana jeszcze ręką.
Poczuła jak zaciska ją na jej kolanie. Uścisk to był lekki i słaby niczym dziecka, ale przy tym, że z rana jeno palcem udało mu się ruszyć inaczej spojrzeć na to można było.
Dziewczyna swoją ręką nieśmiało nakryła jego palce, jakby bojąc się, że sprawi mu krzywdę.
- Nawet nie wiesz jak się cieszę... także z uwagi na twój stan ducha. Powinieneś jednak oszczędzać się. Ćwiczyć, lecz i odpoczywać - pouczyła go.
- Nie… - Poczuła na szyi jego język. - Udowodnię, żem cię wart w najbliższym czasie. Być może zetrę ból jaki dziś poczułaś, bo głupi skupiałem się na czym innym. - Dłoń na kolanie zacisnęła się jakby nieco mocniej, ale i tak było to śmiesznie lekkie. - Ale pragnienie Cie, mogę i chcę. W każdej chwili. Gdy wieczór się zbliżał… myślałem nawet by zostać u gospodarzy. Zanocować na sianie. - Znów pocałował szyję.
Ona oparła mu dłoń na piersi i spojrzała na niego smutno.
- Lecz ja teraz nie chcę. Nie... nie dziś. I nie od razu. Wtedy uwierzę. Teraz to jeno wyrzuty sumienia mogą dyktować twe ruchy.

Pokręcił głową, ale nie próbował uczynić nic więcej po jej słowach.
- Żem gotów był największe me z pragnień na czas jakiś ślubem Bogu ofiarować, Ty widzisz w tym, że cię nie pragnę. - Zaczął wstawać. - Gdy udręczony myślę czy mężczyzną jeszcze kiedy będę i jak naszą sytuację poprawić, zatracając się w tym, Ty widzisz jakobym cię nie doceniał i uwagi należnej nie poświęcał. Jam nie dworak, nie uczony w tym jak udowadniać uczucia, jeno szczere ze mnie wyczytasz. - Powiedział odchodząc w noc. - Daj Bóg, że choć w miłość mą nie zwątpiłaś i nie zwątpisz.
Nie pozwoliła mu jednak. Zerwała się i przytuliła do jego pleców.
- Tak długo jak ty nie zwątpisz we mnie... - szepnęła cicho.
Zatrzymał się i wahał czy iść jak miał zamiar w noc, aby ochłodzić głowę i myśli nocnym chłodem. Odwrócił się jednak do niej.
- Nie zwątpię. - Pocałował ją w czoło. - Chodźmy spać.
Przez chwilę patrzyła na niego bez słowa, po czym skinęła głową na znak zgody.
 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 02-10-2017, 08:58   #62
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację


Gdy słońce wyszło wyżej Ailę zbudził zapach smażonych jaj. Alexander siedział do niej tyłem, przy ogniu i częściowo skupiał się na przygotowywaniu strawy, częściowo zaś na staraniach poruszania palcami prawej dłoni.
Dzień był słoneczny, ale chłodny. Pieczara skierowana na północną stronę nie dawała im ciepła słońca, z którego korzystały za to trzy konie uwiązane do palików na polanie i z filozoficznym spokojem żrące trawę.
Usiadła, nie zdejmując jednak z siebie nagrzanego koca.
- Dzień dobry... - powiedziała cicho.
Odwrócił się odruchowo starając się ukryć dłoń.
- Dobrze spałaś? Nie chciałem Cię budzić… Zaraz będzie śniadanie.
Nie chciała się skarżyć, mówiąc, że przecież nigdy nie wyśpi się w takich warunkach, toteż odpowiedziała tylko:
- Dobrze. Pachnie przepysznie.

Wstała, owinięta kocem i podeszła do Alexa. Zarzuciła mu ciepły materiał na plecy, obejmując jego kark i tuląc się do policzka. Coś chyba chciała rzec, lecz słowa uwięzły w jej gardle. Zamiast tego więc zapytała:
- Kiedy chcesz jechać?
- Gdy będę mógł chwycić miecz w dłoń - odpowiedział ochoczo przytulając swój policzek do jej twarzy.
Skinęła głową i tuląc się do jego ramienia, obserwowała przygotowywanie posiłku. Nawet nie pomyślała, by starym zwyczajem wpierw ułożyć włosy czy umyć twarz.
O dziwo nie przypalił, kilka lat przerwy w przygotowywaniu posiłku miał, ale wcześniej sam sobie przyrządzał całkiem często, przynajmniej póki nie dorobił się giermka.
Zostały też resztki kaczek, więc śniadanie wyszło całkiem znośnie.
- Milcząca jesteś. Wciąż dręczy Cię to coś przed snem mówiła? - spytał ostrożnie.
Jadła przez moment, nie odzywając się.
- Raczej myślę, że... trochę mnie poniosło. - Westchnęła. - Zła jestem czując, że cię potrzebuję. Wciąż chyba jeszcze dawne nasze relacje wspominam i za słabość to poczytuję - wyznała.
- Cóż to za małżeństwo by było, gdyby nie spory. Pierwsze za nami. - Odsunął kosmyk jej włosów pozostający w nieładzie. Starał się by ton był żartobliwy.
Podniosła na niego oczy i nim zdążył zareagować jej wargi pieściły już jego usta swoim dotykiem. Ochoczo oddał pocałunek wplatając dłoń w jej włosy i przyciskając ją zachłannie do siebie. Nawet nie kalkulował, czy po wczorajszym potrzebuje takich gestów, których jej ostatnie dwa dni szczędził. Po prostu zareagował spontanicznie, on też spragniony był miękkości warg i smaku jej ust.
Zamruczała odruchowo, a gdy oderwali się od siebie, by nie zadusić się nawzajem. Zmysłowo przybliżyła twarz do jego twarzy i czubeczkiem języka przejechała po jego wargach. Uśmiechnęła się lubieżnie, po czym jakby nagle zdając sobie sprawę z własnego zachowania, odskoczyła.
- Wybacz. To chyba... nie powinnam, damie nie przystoi.
- Gdzieś mam co przystoi, a co nie - mruknął pochylając się nad nią i zdrową ręką przesuwając wzdłuż jej nogi, od stopy po kolano. Gestem tym obnażał jasną skórę zgrabnej nogi aż o dolną część uda.
Przełknęła ślinę i spojrzała mu głęboko w oczy, niepewna czy zaraz nie strapi się jakimiś troskami i nie odrzuci jej, ale nie wyglądał na takiego, co miałby się akurat w tym momencie czym trapić. Spoglądał zachłannie na odsłaniane ciało powoli odwijając materiał sukni prawie po biodro.

Aila zwilżyła językiem usta, przyglądając się jego poczynaniom. Odchyliła się też teraz na kłodzie, na której siedzieli, zrzucając z ramion koc i podpierając z tyłu rękami. Obserwowała poczynania małżonka z głodem w oczach, jak ciepłą dłonią obłapia jej biodro z palcami zachodzącymi na pośladek, po wślizgnięciu się pod bieliznę. Pochylił się i z figlarnym uśmiechem zbliżył twarz do jej dekoltu.
Zaczął mocować się z sznureczkami wiążącymi gorset sukni, zębami. Zachichotała cicho, oglądając tę walkę i głaszcząc mężczyznę delikatnie po głowie i karku. To jednak szybko nie wystarczyło ciekawskim paluszkom, które poczeły wędrować po jego plecach i torsie, od czasu do czasu drapiąc przyjemnie skórę. O dziwo, nie szło mu tak znowu źle, gdy zmotywowany tą pieszczotą rozsznurowywał suknię. Poczuła jak może głębiej oddychać, bo nawet gdy wczoraj zakładając suknię pozwoliła sobie na luźne wiązania to i tak wszyty gorset przeszkadzał. Niewyspanie było pewnie po części tego przyczyną. Po ich niewielkiej scysji od razu poszli spać, a zbyt dumna była aby się przy nim rozdziewać w takim momencie. Teraz Alex uwalniał jej ciało sznureczek po szureczku odsłaniając przybrudzoną biel koszuli stanowiącej spodnią suknię.
Mruknął coś zaciskając dłoń na biodrze i pośladku.



Aila odrzuciła na chwilę głowę do tyłu i po prostu oddychała głęboko, wiedząc jak widok jej unoszących i opadających piersi działa na mężczyznę. W końcu jednak krew zawrzała w szlachciance. Znów przyskoczyła do niego i pomogła wyswobodzić się z sukni. Nie przeszkadzał jej już nawet chłód poranka, gdy ich usta po raz kolejny się odnalazły. Dziewczyna objęła rękami kark kochanka, przyciskając się do jego ciała.
Po długim pocałunku odepchnął ją zdecydowanie, aż opadła plecami na koce stanowiące ich nocne legowisko. Przesunął dłonią po jej piersi, brzuchu i patrząc w oczy rozchylił jej nogi. Najpierw jedną, potem drugą mając wszak do tego tylko jedną rękę. Jej stopy wciąż prawie stykały się przy tym gdy kobiecość wystawiona została na chłodny wietrzyk i tak wyeksponowana na jego wzrok. Podniósł się powoli i stojąc nad nią zaczął rozsznurowywać spodnie. Omiatał wzrokiem jej ciało w tak lubieżnie ułożonej pozie, że prawie czuła dotyk tego spojrzenia. Jeżeli wczoraj mogła mieć podejrzenie iż jej nie pragnie, to wobec głodu w jego oczach nie mogło być tu miejsca na takie myśli.

Jeszcze niedawno pewnie spłonęłaby ze wstydu, leżąc w takiej pozie, teraz jednak patrzyła tylko na męża spod na wpół przymkniętych powiek, a po jej ustach błąkał się delikatny uśmieszek. Dziewczyna przeciągnęła się zmysłowo, eksponując przed nim swoje wdzięki.
- Ależ nie musisz się tak spieszyć mężu... ja się nigdzie nie wybieram. - zagadnęła i... zaczepiła jego udo bosą stópką.
- Nie muszę? - Uśmiechnął się lekko zdejmując spodnie i zabierając się za bieliznę, która również opadła u jego stóp. Koszuli nie zdejmował na razie, więc Aila nie widziała go w całej okazałości… jednak zarysowywało się pod nią conieco. Spore conieco świadczące jak bierze go ten zmysłowy widok. W pierwszej chwili Alex wszak uczynił gest jakby chciał koszulę zdjąć, ale jedną ręką byłoby mu ciężko. Przeklinał pomysł przebrania się w wyschnięty ubiór nie chcąc paradować w mnisim habicie. Jego ściągnięcie byłoby prostsze. - Czyli mogę na razie sobie popatrzeć? - spytał zadziornie głaszcząc kształtną stopę.
Widziała jak bardzo chce się na nią rzucić, ciekawym mogło być ile tak wytrzyma.
- Bądź moim gościem... - odparła cicho z lekkim pomrukiem i ujęła dłońmi swoje krągłości delikatnie je teraz pieszcząc. Alexander widział gdzieniegdzie na ciele dziewczyny gęsią skórę od wciąż chłodnego powietrza poranka, jej piersi były więc napięte, a sutki sterczące. Aila pieściła je niespiesznie, rozbudzając apetyt męża, który przysunął się bliżej i już drugi raz uczynił ruch jakby chciał opaść na kolana i na nią. Zdzierżył jednak i wciąż trzymając w dłoni jej stópkę patrzył na pieszczącą się dziewczynę. Gdy spojrzał jej w oczy, prócz podniecenia i żądzy, zobaczyła też błysk. Jakby wyzwanie. Do czego zdolna się jest posunąć, aby nie wytrzymał, żeby nie zdzierżył i rzucił się na nią ze zwierzęcą zachłannością, a ona z uśmiechem patrzyła na niego zwycięsko, jakby już wiedziała, że wygrana jest jej. Ugniatając swoje nagie, blade piersi o różowiutkich brodawkach, patrzyła na niego w taki sposób, że nie wiedział już czy bardziej lubieżnym wydają się jej gesty, czy też właśnie to spojrzenie. Stopa, którą trzymał, wyślizgnęła się spomiędzy jego palców i sunąc po jego ciele, dotarła do krocza. Małe paluszki uniosły nieco jego koszulę, obnażając go tym samym przed wzrokiem małżonki.
Aż syknęła na widok, który teraz miała przed sobą.

Alex opadł na kolana naprzeciw jej różowego kwiatu i uniósł jej stopę do ust. Pocałował jasną skórę coraz bardziej nieprzytomnym wzrokiem wciąż jedynie patrząc na jej wilgotniejące wejście pod kępką jasnych włosów, na pieszczone przez nią własnoręcznie jędrne piersi, na zmysłowo rozchylone usta.
Że wygrała to było jasne, widziała to doskonale, ale całując stopę i gładząc jej udo wciąż jeszcze opierał się aby zanurkować w objęcia jej gorącej nagości. Po drżeniu dłoni czuła jak jest tego bliski.
I ten opór podniecał ją.
Dziewczyna wiła się i przyzywała kochanka bez słów, marząc o tym, że zaraz się w niej zanurzy, że poczuje jego słodki ciężar ciała i jeszcze słodszą obecność wewnątrz. Zamknęła oczy, gdyż to co planowała teraz zrobić znów było przekroczeniem dotychczasowych granic. Jej lewa dłoń oderwała się od piersi i smyrając lekko skórę na napiętym brzuchu, ześlizgnęła powoli niżej, między jej uda...
Usłyszała jak wciąga powietrze i zastyga na bezdechu. Pocałunek jakim pieścił jej kształtną stópkę urwał się, wargi zastygły na skórze, a ręka ścisnęła jędrne udo mocniej. Gdy lekko uchyliła powieki zobaczyła jak zastygł napięty chłonąc ten widok głodnym, zafascynowanym spojrzeniem. Patrzył już tylko na jej dłoń, na jej kobiecości. Jego ‘oręż’ jakby urósł jeszcze w krańcowym podnieceniu.
- Wydaj rozkaz mój panie mężu... - zachęciła go, zakrywając dłonią swój kwiatuszek i najwyraźniej oczekując na jego instrukcje.

“Rozkaz…”

Wspomniał jak ze szlochem mówiłą mu, że Elijaha “kazał” jej to czynić i patrzył napawając się spełnianiem przez nią tego rozkazu. Alexander wił się w sobie jak piskorz. Chciał patrzeć na to, jak się pieści, zanim nie wytrzyma i w nią wejdzie, ale nie chciał powielać tego co wampir.
Rozkazem.
Z drugiej strony ostatnie dni sprawiły, że to nie była ta sama Aila. Wiele przeszła… w łożu i poza nim.
- Zrób to - rzekł nie potrafiąc się powstrzymać mimo tego co miał z tyłu głowy. - Chciałbym… - głos rwał mu się z podniecenia - chciałbym zobaczyć choć przez chwilę… jak sama...
Jakby bała się tego i oczekiwała zarazem.
Z rumieńcem na policzkach rozchyliła palcami płatki swej kobiecości, bo po chwili opuszkiem palca przejechać przez jej środek. Alex widział teraz jak bardzo spragniona jest także jego żona.
Ona jednak też pamiętała sytuację z wampirem i teraz drżąca dłoń zatrzymała się.
- Ja... chyba nie dam rady. - wyznała po chwili - Chcę żebyś to ty... Daj mi... swoją dłoń. - poprosiła.
Drżała gdy jej ją podawał.
Położył ją na jej palcach oddając w jej całkowite władanie. Poczuła liźnięcie na stopie i wciąż patrząc na ich złączone palce na wejściu do słodkiej jamki, wziął między ciepłe wargi jej palec u stopy. Jęknęła zaskoczona na tę pieszczotę. Chyba jednak przypadła dziewczynie do gustu, bo ta przygryzła zmysłowo wargi. Uniosła się teraz na łokciu, by mieć lepszy widok i złączyła swoje palce z palcami Alexandra. W ten sposób zaczęła się pieścić, pocierając czubkami jego palców o swoje gorące łono. A gdy wspólnie zwiedzili w ten sposób całą jej intymność, Aila chwyciła wskazujący palec jego dłoni i delikatnie popchnęła ku wrotom swej świątyni rozkoszy. Dawał się kierować i we wzroku miał coś jakby…?
Aila nie była pewna…
Chłonął ten widok, ale czyżby nie tylko z fascynacji i żądzy, ale czy oprócz tego sie… uczył?
Spełniając jej zachcianki zapamiętywał każdą pieszczotę, tempo, miejsca. Aila mogła poczuć się teraz jakby ona była nauczycielką. Poczuła jak lekko ssie wzięty do ust palec.
Zamruczała, pozwalając mu chwilę badać jej jaskinię. Dopiero po chwili popchnęła jego palec głębiej. Ich oczy spojrzały się - spojrzenia głodne i spragnione. Westchnęła, gdy delikatnie drążył jej wnętrze.
Alexander powoli dołączył drugi palec do tego tańca, jednak wciąż poddawał się jedynie jej ruchom dłoni. Ona kierowałą tą pieszczotą od początku do końca. Od siebie dodał jedynie lekkie rozczapierzenie palców napierając nimi na wilgotne, gorące wnętrze.
Jęknęła głośniej, jej ciało się spięło. Wciąż nie była przyzwyczajona, by czuć w sobie kochanka, wciąż jej ciało było tak cudownie ciasne i wilgotne, a jednak dziewczyna szerzej rozwarła uda przed swoim kochankiem, zapraszając go do swego wnętrza i poruszając jego ręką coraz szybciej.
Patrzył i pieszcząc wciąż poddawał się jej dłoni. Jego usta wędrowały wzdłuż jej nogi, aż poczuła je po wewnętrznej stronie uda. Z tej odległości, widok był…
Westchnął.

Trwało to jakiś czas gdy coraz zachłanniej kierowała jego palcami, nie tylko we wnętrzu, coraz agresywniejszymi ruchami. Widział jak wije się coraz mocniej.
I wtedy nagle uniosła jego rękę przerywając pieszczotę. Patrząc mu w oczy tym wyuzdanym, prawdziwym wzrokiem objęła jego palce, które dopiero co w niej były, w usta i zaczęła delikatnie ssać.
Tu już nie wytrzymał.
Uklęknąwszy przed nią wsunął się swoją męskością w słodką rozgrzaną pieszczotami jamkę. Przyjęła go z lekkim grymasem bólu, ale przede wszystkim z rozkoszą, gdy wnet zaczął poruszać się w niej w przód i w tył powolnymi ale zdecydowanymi pchnięciami, wciąż wyprostowany i górujący nad nią swoją sylwetką.

- Alex... - szepnęła nim spomiędzy jej warg wyrwał się kolejny pomruk, gdy wszedł w nią głęboko. Sama ułożyła się teraz na plecach, by rozkoszować się ruchami kochanka.
Poczuła coś bezwładnego na piersi. Bękart położył na jędrnej krągłości swą niesprawną dłoń i… poczuła, że nie jest ona tak do końca bezwładna. Uściski były leciutkie, tak jak wczoraj, ledwie dostrzegalne, ale mimo to czuła je. Mogła sobie wyobrażać jak zachłannego obłapienia to było echem. Tymczasem wciąż się w niej zagłębiając szybszym, ale wciąż niespiesznym tempem, ujął teraz jej dłoń.
Była strasznie rozpalona długą pieszczotą palców i podnieceniem branym tego jak cały czas patrzył. Chyba nie była daleka od spełnienia.
Alex wymownie położył jej dłoń na jej łonie. Czuła między palcami męskość wsuwającą się w nią. Ujął jej jeden palec i nakierował na napęczniały guziczek u samego wejścia. Zaczął teraz on kierować jej ruchami. Aż w końcu zabrał rękę pozostawiając ją samą w tej pieszczocie. Ruchy jego lędźwi stały się szybsze i głębsze.
Aila nie cofnęła już ręki. Odkrywając nową głębię doznań, zapomniała o wstydzie. Pieściła się, gdy on w nią się wsuwał. Pieściła jego, gdy pomiędzy palcami wyczuwała rozgrzany organ i dotyk jego podbrzusza. To było cudowne połączenie i nie mogąc się mu oprzeć, młoda szlachcianka z krzykiem na ustach dała sie porwać nagłej fali rozkoszy, która targnęła jej ciałem, przeszywając je piorunami dreszczy.

To był piękny widok, patrzeć na wygięte w łuk, piękne ciało wspólnie doprowadzone do rozkoszy. O ile jednak Aila z cichnącym jękiem dogorywała w spazmach spełnienia, to dla Alexandra dopiero zaczynała się podróż ku tej fali. Opadł na nią wybijając dech z piersi i sprawną dłonią ucapił mokry od potu i soków pośladek. Kolejne pchnięcia nie ustawały gdy całował jej szyję. Ciekaw był jej reakcji na kontynuację miłosnego aktu po jej szczycie.
Widział jak z trudem łapie powietrze, jak patrzy na niego zamglonymi jeszcze oczyma, a potem, gdy pchnął kolejny raz mocniej otwiera je. Chwyciwszy go za kark tą ręką, którą przed chwilą się pieściła, przyciągnęła Alexandra do siebie i pocałunkiem podziękowała za przeżytą rozkosz, nie skąpiąc mu bynajmniej swych wdzięków. Jej biodra znów wychodziły mu naprzeciw odnajdując tempo, które nadawa, a było ono coraz szybsze. Oddał jej hołd, doprowadził do rozkoszy, teraz jedynie odbierał ją dla siebie przygniatając dziewczynę ciężkim ciałem i obłapiając zachłannie uwijał się między jej szeroko rozszerzonymi nogami coraz szybciej.
Całując szyję zbliżył usta do jej ucha.
Słysząc jak dyszy spazmatycznie w rytm uderzeń wyszeptał:
- Chciałbym tak cię przebijać do wieczora.
Pocałowała go w policzek, a jej nogi oplotły plecy mężczyzny, który poruszał się nad nią. I w niej. Nawet teraz, gdy przeżyła szczyt rozkoszy, to było przyjemne, choć w inny sposób. Nie była sama i mogła być prawdziwa przy Alexandrze. Dzięki temu że w niej był, że też nic nie ukrywał czuła, jak bliscy się sobie stali. Raz jeszcze go pocałowała, tym razem w szyję.
- Po prostu chcesz... żebym więcej... nie gadała... - wysapała, wciąż nie panując do końca nad oddechem.
- Tak… uważasz? - Przycisnął dłonią jej zgiętą nogę do podłoża, że poczuła skałę pod kolanem. Wbił się w nią mocniej, po sam korzeń.
Jęknęła.
- Może… powiesz mi… co mam, z tobą - dyszał - teraz zrobić? - Kolejne głębokie pchnięcie.
I znów wyrwał z jej ust jęk. Zobaczył jak mrużąc oczy jej wzrok zmienia się, znów nabierając tej nieuchwytnej acz wyczuwalnej drapieżności.
- To zależy... czy jesteś gotów... wyznać mi swoje marzenia - odpowiedziała, zapierając się na kłodzie i prężąc kusząco.
- Tych… ci nie zdradzę… - Poczuła jakby niesprawna dłoń mocniej zacisnęła się na jej piersi. - Tak jak ty rzekłaś, źle… - po kilku szybkich, płytszych, znów potężne pchnięcie - byś o mnie pomyślała.
- Więc jednak źle o mnie myślisz? - rzuciła prowokacyjnie, a pazurki jej palców przejechały mu po plecach.
- Nie - w rytmie pchnięć przejechał dłonią po rozchylonym udzie kobiecości. Ugryzł ją lekko w ucho. - Mam wiele… marzeń… związanych z tobą. - Wsunąwszy się znów głęboko przeniósł dłoń w jej włosy. Było to na granicy czułej pieszczoty i zwierzęcej brutalnej dominacji. - Jednym z nich jest… Widzieć jak… wijesz się z rozkoszy… po spełnieniu… - przyspieszył i to bardzo - twoich najskrytszych i najmroczniejszych żądz.

Chciała coś odpowiedzieć, lecz tempo, które jej narzucił całkiem pozbawiło ją powietrza i zmusiło do walki o każdy oddech. Paradoksalnie to również ją podniecało. A może to, co powiedział? Poczuł jak drży pod nim, jak mrucząc i jęcząc rozkosznie przyjmuje go w swoim wnętrzu, aż w końcu jak przesuwa dłonie na jego pośladki i sama chwyta za nie, dociskając jego ledźwia do siebie.
On też nie kontynuował tematu, w takim momencie… ciężko się rozmawiało. Sam już ledwo mógł składać myśli. Odchylił jej głowę i przejechał językiem od szyi do ucha. Normalnie taki gest byłby po prostu obleśny, w takiej zaś chwili jedynie bezwstydnie lubieżny. Spiął się w pewnej chwili, zadrżał i jęknął spazmatycznie. Wciąż wpleciona w jej włosy dłoni zesztywniała przez co nieświadomie, brutalnie odchylił jej głowę. Poczuła jak ją wypełnia falą gdy zadygotał od spełnienia.
Przyciskał ją do ziemi, kontrolował, trzymając mocnym chwytem, był w niej... i to wszystko zdawało jej się rozkoszne, choć nigdy wcześniej by jej to przez myśl nie przeszło.
Zadrapała go do krwi w najwyższym punkcie rozkoszy i ciężko rzec, czy to bardziej po to by wyrazić emocje, czy żeby spotęgować jego doznania. Aila zastygła razem z nim na trwający chyba miliony lat i zarazem nawet nie mrugnięcie okiem moment.




Gdy wyrównał oddech i przestało nim szarpać, westchnął z jakąś bezbrzeżną ulgą. Nie zmieniając pozycji sięgnął tylko po koc, aby ich nim okryć. Było im gorąco, ale ranek był chłodny, zaraz mogli przemarznąć. Po okryciu opadł znów głową w zagłębienie szyi szlachcianki i przelotnie pocałował jej skórę.
Minę miał rozanieloną.
Poczuł jak poprawia się pod nim, rozluźniając nogi i resztę ciała. Palcami jednej ręki błądziła teraz pieszczotliwie po jego karku i górze pleców.
- Na wiele jeszcze nie mam śmiałości, ale jeśli naprawdę tego chcesz... postaram się. Tylko czasem będę potrzebowała, byś mnie ośmielił... popchnął... - wyznała. - No i chcę byś był mój. Tylko mój. Nie potrafiłabym... choć masz prawo... - Umilkła wpadając w niewygodne dla siebie myśli.
- Uwielbiam w tobie tę nieśmiałość - wymruczał do jej ucha. - To jak ją przełamujesz. Nie strofuj się tedy, zatęskniłbym, gdybyś się jej do szczętu wyzbyła. - Nie skomentował jej drugiej wypowiedzi ni słowem.
Zachichotała, kuląc się od jego ciepłego oddechu na szyi.
- To tak, jakbyś mi powiedział, że mam ci nie ulegać... Okropny jesteś, wiesz? - słyszał jednak śmiech w jej głosie, by nie traktować tego pytania poważnie.
- Jak bardzo okropny? - Dmuchnął znów w jej szyję widząc reakcję na swój oddech. - Czasem po prostu… zatracam się. I.. - westchnął - nie wiem czy przełamując tę uroczą nieśmiałość nie zapędzam się zbyt daleko. Jak naszej poślubnej nocy - ostatnie wymruczał znów stykając wargi z jej szyją.
Pogłaskała go czule po głowie.
- Wtedy... sam wiesz, że to był pierwszy raz - powiedziała, chcąc go uspokoić - Czasem sama nie wiem jaka jestem. Czasem wstydzę się i boję, że będziesz chciał czegoś... czego nie umiem spełnić. Innym razem jednak... sama chcę więcej, czekam tylko byś wziął więcej... i więcej... jak wtedy na sianie. - przyznała z trudem.
- Możemy temu zaradzić, bym wiedział. - Tym razem dmuchnął jej w ucho. Znów się skurczyła. - Możemy… zastanowił się na głos - możemy ustalić jakieś słowo, jedno słowo, które rzekniesz gdy patrząc na moją kochaną nieśmiałą żonę będę strofował się czy po więcej nie sięgnąć. Jedno ciche słowo oznaczające, że sama wszak nie wiesz czy chcesz, ale nie zabraniasz posunąć się dalej.
- Niech będzie... pod warunkiem, że przestaniesz tak dmuchać - odparła wesoło, sprawdzając przy okazji czy na bokach nie ma łaskotek.
Miał, ale było mu w tej chwili tak przyjemnie i leniwo, że tylko mruknął coś wzdrygając się lekko.
- Jakie to słowo? - znów wymruczał.

Zastanowiła się.
- Mogłabym powiedzieć “przestań” ale... kto wie czy nie będę tego chciała kiedyś powiedzieć, drocząc się z tobą. - Znów pogładziła jego kark - Może więc... “słowo”. To dobre słowo. - Zaśmiała się znów.
- Mhm - wydał z siebie leniwie. Poczuła znów rytmiczne, lekkie poruszania palcami niesprawnej dłoni, którą wciąż trzymał jej na piersi. - Ja nie potrzebuję słowa, czyń ze mną co zechcesz.
- Mam to potraktować jak wyzwanie? - zapytała, unosząc się na łokciach i patrząc teraz na niego.
- Nie - skrzywił się na to uniesienie się żony, wszak wciąż na niej leżał i zaburzyła tym leniwy spokój. - Po prostu nie wyobrażam sobie co takiego… - urwał. - No tak, ale masz wyobraźnię. Powinienem się bać?
W odpowiedzi tylko się roześmiała i dźgnęła go palcem w bok.
- Trzeba wstawać, mężu mój.
- Nic nie trzeba - zamruczał znów przyciskając ją do ciała. Wciąż “ćwiczył” chwyt upośledzonej ręki. - Napić się krwi mogę i później - Poczuła znów usta na swej szyi. - Zali mamy co innego tu do roboty?
- Och, to teraz jestem twoim sposobem na nudę? - rzekła tonem “szlachcianki”, który tak go nieraz drażnił i... znów go szturchnęła w bok.
- Mhm - odparł bezczelnie uśmiechając się lekko. - A poważniej to… - uniósł głowę by na nią spojrzeć. - Zali wiemy kiedy i czy w ogóle przytrafi się nam taki dzień - poprawił niesforny kosmyk jej włosów przylepiony potem do czoła - kiedy my nic nie musimy, a nikt od nas nic nie chce… I możemy nie wychodzić z łoża? - W oczach błysnęły mu figlarne ogniki.
Jej spojrzenie jednak nie podzielało tego zachwytu.
- Tylko, że my nie mamy tu łoża ino moje plecy, wieeesz?
- Maruda - rzekł i w pierwszej chwili tak tylko leżał. Zaraz jednak nagle przekręcił się zdrową ręką obejmując ją i pociągając za sobą. Wylądowała na nim. - Moje plecy nie mają nic przeciwko.
- Och... - westchnęła przy tym zaskoczona i przyjrzała się Alexandrowi z tej nowej perspektywy, leżąc na nim - To całkiem... miłe... - sięgnęła wargami jego ust i skubnęła w nieśmiałym pocałunku. Oddał go również delikatnie i na powrót okrył ich grubym kocem po czym przemieścił pod nim rękę aby objąć ją w talii.
- Spać i kochać się dzień cały, z przerwami by coś zjeść. Moja droga małżonko - spytał żartobliwie oficjalnym tonem: - zali masz lepszy pomysł na spędzenie dnia tegoż? - zadeklamował niby aktor kwestię swoją w sztuce.
Szelmowski błysk w jej oku nie pozostawiał złudzeń.
- Poezja! Pragnę poezji, mój drogi mężu. - spojrzała na niego z taką powagą, że już nie był pewien czy udaje.

I tu ją zaskoczył.
Choć czy mogło to zaskoczyć w kwestii kogoś kto jako dziecko całymi dniami przez dwa lata siedział w klasztornej bibliotece, a przez ostatnich pięć żył wśród ksiąg i pergaminów?
Milczał, jakby coś sobie przypominał.
Je rencontrai une dame dans les prés,
D'une absolue beauté, l'enfant d'une fée.
Ses cheveux était longs, son pied léger,
Et ses yeux étaient sauvages.

Je fis une couronne pour sa tête,
Et des bracelets aussi, et une ceinture de fleurs ;
Elle me regarda comme si elle aimait
Et fit un doux gémissement.
- Eee… - stropił się gładząc jej włosy. - Pamiętam tylko te dwie zwrotki.
Tyle jednak wystarczyło, by zobaczył błysk zaintrygowania w oczach lubej.
- Wiele jeszcze o tobie nie wiem mój mężu... - powiedziała i przejechała języczkiem po jego wargach.
Przymknął oczy i wybiegł językiem jej na spotkanie. Sprawna dłoń przesunęła się po jej skórze i poczuł jak powoli wraca pragnienie.
Bynajmniej nie wody.
Zapowiadał się miły dzień, leniwy i upojnie, przyjemnie “pracowity” na swój sposób.


Pogoda dopisywała toteż dwoje kochanków mogło śmiało cieszyć się sobą na świeżym powietrzu. Po raz pierwszy tak naprawde byli tylko dla siebie - bez obowiązków, bez poczucia zagrożenia, bez wścibskich spojrzeń... Choć brak tych ostatnich, czyli służby sprawił, że po południu oboje myśleli już tylko o jedzeniu. Wszystko, co mogli zjeść bez przygotowywania zjedli wcześniej, wszak ich wspólny ‘odpoczynek’ był bardzo intensywny i męczący. Po porannym dzikim akcie Alex w kolejnych zbliżeniach starał się być tego dnia delikatny. Kochali się leniwie czerpiąc przyjemność z pieszczot i dotyków, a nie eksplozji dzikiej namiętności.
Mimo to, kosztowało to wiele sił.

Aila uniosła się na łokciach, leżąc obok męża i popatrzyła na niego z uśmiechem.
- Chyba jednak trzeba nam wstawać... - zagadnęła.
- Daj mi jeden powód… - zaprotestował leniwie gładząc jej talię. Oczy miał półprzymknięte i nie wyglądał jakby chciał się gdziekolwiek ruszać.
Pochyliła się nad jego uchem i szepnęła:
- Mięso.
Otworzył oczy przez krótki moment na nią patrząc.
- Mięso… Z kaczek już nic nie zostało? - spytał z nadzieją.
Westchnęła. Dlaczego to kobieta zawsze musiała mieć większe w takich rzeczach rozeznanie?
- Nic. I jajka też wszystkie zjedliśmy. I placek. Zostało trochę sera ino i parę warzyw.
- Ser. Warzywa… - Usiadł niechętnie.
Kiedyś żarł co się trafiło, ale wysoka funkcja na zamku rozbestwiła go.
- Może coś uda się upolować… - Zamyślił się. - Do zmroku parę godzin, a z ptactwem poradziłaś sobie świetnie.
- Nie chcesz jechać na zamek i... mieć to z głowy? - zapytała cicho.
- Jeżeli pojedziemy teraz, to sam Pieterzoon sprawi, że to Elijah będzie miał z głowy nas. - Bękart spojrzał na swą dłoń, której palcami wciąż starał się poruszać. Było lepiej, ale nie mógł jeszcze nic chwytać, a i poruszanie ramieniem kosztowało tytaniczny wysiłek woli. Cieszył się jak dziecko, że w ogóle miał czucie i choć mizerną kontrolę - Pójdę napić się Vitae, zobaczymy czy to coś da . - Uniósł zdrową dłonią jej podbródek. - Jeżeli tak… to możemy wyruszyć późną nocą, aby w Couville być przed świtem.
Spojrzała mu w oczy jasno i uśmiechnęła się.
- Tak będzie, panie mężu, a skoro ty zostajesz tutaj, to ja idę na polowanie. Ktoś cię musi nakarmić, biedactwo...
- Dobrze, ja tymczasem… - Spojrzał na obozowisko. - Napoję konie, ogarnę tu trochę. Naniosę nam wody… - Zerknął na nią mrużąc oczy. - Przypomnij mi jeszcze raz. Kto mężem, tu, a kto żoną?
Zachichotała, bezczelnie kładąc mu dłoń na kroczu.
- Znów zaczynasz? - zapytała wesoło.
- Cóż… Jak dodać do tego kto ostatnio był na górze… - wspomniał ich ostatni raz nim zapadli w płytką drzemkę. - Ale mogę być i żoną. - Mrugnął całując ją przelotnie i wstając. Aż stęknął.
Ten dzień kosztował oboje wiele sił. Wyprostował się na drżących lekko nogach.
Już spodziewał się jakiegoś komentarza ze strony lubej, jednak okazało się, że i jej tak prosta czynność jak podniesienie się z posłania i odzianie zajmuje znacznie więcej czasu niż zazwyczaj, a ruchy jej są dziwnie powolne.
Wreszcie gdy była gotowa, przerzuciła kuszę przez ramię, sapiąc przy tym cicho z wysiłku.
- No to idę... - rzekła bez werwy. Wyglądała, jakby najchętniej znów zasnęła u jego boku.

Wahał się jeszcze, ale bał się, że gdyby martwiąc się o nią zaproponował by poszli jednak we dwójkę, odebrałaby to jako akt niewiary iż sama sobie poradzi.
- Uważaj jeno na siebie proszę - powiedział miękko.
- Ty też - odparła z uśmiechem, machając mu jakoś raźniej ręką. - Nie daj się wyssać... bo będę zła.
Kiwnął głową zapalając lampę i kierując się z nią w stronę groty.

 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 02-10-2017, 17:43   #63
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Wisiała tam tak jak ją zostawili.
Naga, trupioblada i bezbronna, poznaczona nacięciami gdy sprawdzali za sugestią Aili czy “będzie z niej cieknąć”. Oczy wciąż miała otwarte, lecz nieruchome i Alexander zastanawiał się czy jest świadoma tego co się z nią dzieje.
Co jej robili.
Nie wiedział czy zakołkowany wampir jest świadom otoczenia i ma sprawność myśli, a jeżeli tak… co mogła teraz myśleć? Totalna wściekłość bliska furii, że stała się zabawką w rękach dwójki ghuli? A może przeżywany bez przerwy strach w niepewności co z nią uczynią? Czy wydadzą słońcu na żer, czy też trzymać będą nie wiadomo jak długo karmiąc się jej krwią aby zachować nieśmiertelność śmiertelnych ciał. Co było gorsze? Ostateczna śmierć, czy trwanie tak latami z nadzieją, że kiedyś ją uwolnią?

Alexander patrząc na nią zastanawiał się, czy uwolniona eksplodowała by gniewem i żądzą zniszczenia, czy też uznałaby iż ma dług, za nie wykończenie jej, za szansę istnienia. Czy tak potężna istota mogłaby w ogóle zniżyć się do poczucia wdzięczności względem ludzi?
Bękart przykucnął tuż przed nią, krzywiąc się z bólu w odzywającej się bólem zranionej nodze. Chwycił za opadające luźno włosy unosząc wiszącą do góry nogami głowę do siebie.
- Byłabyś? - spytał wiedząc, iż nie odpowie i wiedząc też, że nie czytając mu w myślach nie wie czego dotyczy pytanie. I rzecz jasna nie wiedząc, czy przebita drewnem w ogóle to pytanie słyszy.

Pożałował jej nawet.
Dla takiej istoty jak ona, ludzie byli zabawkami w taki sam sposób jak dla niego lub Aili tresowane zwierze. Niedźwiedź cyrkowy uczony sztuczek ku uciesze gawiedzi, choć długie chodzenie na dwóch łapach sprawiało mu przecież ból, a tłum wywoływał strach. Gdyby zwierzę było zdolne do odczuwania upokorzeń… to ‘zabawa’ jaką zafundowała im w podziemiach była niczym względem tego co czynili ludzie zwierzętom.
Uczciwy układ.
Silniejszy robi co chce.
Po cóż interesować się losem muchy rozpłaszczanej na stole? Jeno dzikie zwierzęta broniły się przed taką dominacją. Uciekały lub stawały do walki, jak ten wielki wilk rozszarpujący wieśniaków. Domowe zwierzęta nie… one godziły się na wszystko. Dosłownie wszystko.
Jak Aila względem Elijahy zanim zaczęła być buntowana przez Alexandra i zanim dowiedziała się, że naprawdę jest jeno zabawką w rękach wampira.

On miał swoją nienawiść względem sire, ale Hansel rzekł, że to nie tylko to. Miał w sobie coś jeszcze, czego łowca nie rozumiał. Coś co wzmagało opór. Czy Aila też? Czy Roderick i Patricia świadomi, że są zabawkami w rękach nieumarłej zdobyliby się na taki bunt? Może Alexander i Aila mieli w sobie coś takiego jak Biały. Po tylu latach wciąż moc woli nie stłamszoną do szczętu przez więzy krwi, a w przypadku wilka przez lata niszczenia psychicznie.
W końcu i tak Biały rzucił się do gardła, jak oni planowali Elijasze.

Pogłaskał Theresę po policzku niemal czułym gestem.
- Nie mogłaś wiedzieć, że trafiłaś w miejsce, gdzie do zabawy miałaś nie do końca oswojone wilki… - Złożył jej lekki pocałunek na czole.

Alexander wiedział, że Aila może nie zarzucić swych marzeń.
Sama zostać potężną nieumarłą…

Przykuć Theresę do ściany łańcuchami, których nie zerwie nawet niedźwiedź. Zostawić w niej jedynie nędzną resztkę krwi by nie mogła skorzystać z jej mocy.
Wyciągnąć kołek.
Przedstawić żądanie.
Dać obietnicę wolności za tego żądania spełnienie.
To wydawało się tak proste…
Gdyby przeistoczyła Ailę w wampira nie potrzebowaliby jej krwi, bo szlachcianka mogłaby poić go własną aby żył długo. Więzy niewiele by tu zmieniały, wszak i tak ją kochał.
- Numquam desperaveris - rzekł wstając.

Przyssał się jak poprzedniego dnia do jej otwartej rany na udzie i uniósł puchar. Szło gorzej niż ostatnio, miała w sobie mniej krwi, ale wciąż dużo.
Wypluwał do kielicha i pił gdy ten się napełniał.

 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 02-10-2017, 18:24   #64
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację


Aila zagłębiała się w las, stawiając ostrożnie kroki i rozglądając się wkoło z czujnością sarny. Tak naprawdę po raz pierwszy była całkiem sama w miejscu, którym nie władał człek, lecz dzika natura.
I choć była silniejsza od większości ludzi, tutaj czuła się mała, nic nie znacząca. Czy tu zostanie, czy wróci, czy umrze, czy przeżyje... las będzie taki sami.

Słyszała nad sobą trele ptaków, lecz nie widziała ich. Zresztą co jej po małym wróblu czy dzięciole? Polowała na coś większego, co by napełniło brzuchy jej i jej małżonka. Starając się więc robić jak najmniej hałasu posuwała się w głąb lasu, aż listowie nad nią było tak gęste, że na dole panował wieczny półmrok. To tutaj też Aila usłyszała szelest w krzakach gdzieś po prawej. Schowała się odruchowo za pień drzewa, sprawdziła kuszę. Gdy wyjrzała, nie zobaczyła nic, aż nagle, znacznie bliżej niej z gąszczu wyłoniła się głowa - ludzka! Młoda szlachcianka przywarła do drzewa, czując jak serce wali jej niby młot. Spojrzała raz jeszcze.
Dziwna istota, która najwyraźniej poruszała się na czworakach przystanęła i jakby nasłuchiwała, rozglądając się wokół. Czy to mógł być człowiek? Zmrużywszy oczy, Aila przyglądała się i wytężyła wzrok. Nagle poczuła jak cała krew odpływa jej z twarzy. Co za okropieństwo! Usta tego... czegoś były zaszyte i jakby pozbawione warg.

[media]http://p2.sfora.pl/a0afe7e9074f0133ea6503768a66a508.jpg[/media]

Skóra zdawała się mieć niezdrowy, ziemisty odcień i była jakby naciągnięta na zapadłych policzkach. Ale i tak najgorsze wydawały się oczy... pozbawione białek, zwierzęce oczy w kolorze złota o pionowych źrenicach rozglądały się czujnie. Aila poczuła przemożną chęć ucieczki, lecz bała się, że nawet gdy spali wampirzą krew, to coś ją dogoni i znajdzie. Teraz zresztą też jakby ją wyczuwało i zbliżało się coraz bardziej.

Dziewczyna poczuła narastającą panikę. odruchowo spaliła krew, lecz nie po to, by uciekać, lecz by się schować, wniknąć w cień drzewa. Zamknęła oczy, choć było to w sumie nierozważne, jednak musiała całkiem skupić się na tym, by ludzka poczwara jej nie zobaczyła.

“Nie widzisz mnie, nie widzisz mnie, nie widzisz mnie...” - powtarzała w głowie jak mantrę.

Istota powoli zbliżała się, jej ciche kroki były słyszalne tylko dzięki poruszeniu roślin, wśród których stawiała “łapy”. Na podstawie słuchu młoda szlachcianka ustaliła, że dziwadło jest teraz po prawej stronie, nie więcej niż dwie długości konia od niej. Jeśli więc spojrzy w jej stronę...

“Nie widzisz mnie, nie widzisz mnie, nie widzisz mnie...”

To chyba działało. Poczwara przeszła naprawdę blisko, wciąż rozglądając się i nasłuchując. Wreszcie żwawszym krokiem ruszyła gdzieś dalej w las i tam zniknęła.

Aila nie wiedziała ile jeszcze czasu tak stała przy pniu, ale chyba długo. Jej ciało drżało z wysiłku, jakim było utrzymywanie jednej pozycji przez ten czas. Wreszcie odważyła się otworzyć oczy. Dziwnej istoty już tu nie było i teraz właściwie sama nie była pewna, czy naprawdę ją widziała. Coś innego za to przykuło spojrzenie kasztelanki. Dość daleko na wzgórzu dostrzegła parę zajęcy, które najwyraźniej wierząc, że są tu same, postanowiły wzajemnie wyskubać swoje futerka z nieczystości. Były tylko one dwa, żadnych młodych, żadnych zajęczych pociotków...
“Zupełnie jak Alex i ja” - pomyślała Aila i zawahała się. Czy nie była teraz tym, czym wobec nich były wampiry? Czy powinna rozdzielać stworzenia, narażając jedno z nich być może na ogromne poczucie straty i bólu? Kto dał jej to prawo?
Odetchnęła. Za dużo myśli. Za dużo wątpliwości. po prostu wypuściła bełt, który utkwił w zajęczej główce. Drugie zwierzątko spojrzało na partnera nie rozumiejąc chwilę, co się dzieje, po czym umknęło w las.
Tak oto polowanie zakończyło się sukcesem. A jednak blondwłosa niewiasta nie czuła dumy z powodu czynu, którego się dopuściła.
Chwyciła martwego zająca za uszy i ruszyła w drogę powrotną.

 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 03-10-2017, 06:51   #65
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Alexander, jak się okazało był dobrą ,pracowitą żoną, nawet jak nie do końca sprawną. Konie ze stoickim spokojem stały uwiązane do palików, a w ich zasięgu był jeden z cebrów pełen wody. Że zwierzaki nie zwracały się ku niemu, a kubeł był pełen, oznaczało to, że były napojone i cebrzyk stanowił jedynie niejako ‘zaplecze’ w razie gdyby chwyciło je pragnienie.
Ognisko płonęło, choć słabo, a ich legowisko w płytkiej pieczarze wyglądało na uporządkowane. Nawet resztki po posiłkach, w tym kości kaczek były zmiecione poniżej skalnej półki.
Sam bękart drzemał półsiedząc na kocach i nie zauważył tym samym wracającej żony. Dziewczyna odrzuciła zająca koło ogniska i nie bacząc na to, że Alexander śpi, rzuciła mu się na szyję, uściskając gorąco. Ta pobudka zszokowała go lekko, ale widać drzemka była płytka, bo nie znać było po nim stanu przejściowej nieprzytomności po wybudzeniu z głębszego snu.
- Aila… - powiedział z ulgą, obejmując ją.
W odpowiedzi uścisnęła go tylko mocniej, za mocno jak na zwykłą tęsknotę.
- Coś spotkałam w lesie... - mówiła nie odrywając się od jego szyi. - Coś... jakby człek, lecz bardziej trup niż żyw. Tylko... chodził na czterech kończynach i... usta... jego usta były dziwne, zasznurowane jakby. Kto mógł to zrobić?
Alex zmarszczył brwi i pogładził ją po plecach.
- Trup… usta? Ale jak to? - Był lekko skonsternowany. - Widział cię?
- Nie, ale... chyba wyczuł. Szukał mnie... ukryłam się. Potem uciekłam.
- Może… - bękart wyglądał jakby się zastanawiał - może to Pieterzoon? Nie zapominaj gdzie jesteśmy. Oni łupili ludzi. Z dziewkami zabawiali się, a wziętych żywcem mężów... - Wzdrygnął się. - Może to nieszczęśnik, którego tak urządzili i błąka się po okolicy pijąc jeno wodę i jedząc to co przejdzie mu przez zasznurowane usta…?
- O Boże... - Aila oderwała się od niego i odruchowo przyłożyła dłonie do ust - A ja go wzięłam za... za potwora. I zamiast pomóc... nie wiem, wydawało mi się, że on... może mnie skrzywdzić... Ale może to ty masz rację. Mój Boże, jaka ja jestem zła...
- Nie - odpowiedział. - Jeżeli jest jak mówię, to dobrze zrobiłaś. Ileż minęło czasu? Czy on jeszcze myśli jak człowiek żyjąc tak tygodniami. - Zgrzytnął zębami. - Powinienem iść z tobą. Przepraszam. - Objął ją mocniej.

Przytuliła się do niego, a kiedy w końcu ją puścił, zapytała:
- Myślisz, że powinniśmy go odnaleźć?
- Po wszystkim? To byłoby… właściwe. Ale mamy ważniejsze rzeczy do uczynienia, czyż nie? - Poczuła dłoń na policzku.
Lewym.
Westchnęła smutno. Dopiero po chwili zorientowała się, że dotyka jej uszkodzoną ręką.
- Ty... - spojrzała na niego roziskrzonym wzrokiem. - Ćwiczyłeś?
- Piłem z niej. Użyłem krwi. Ćwiczyłem… Ma ręka słaba, miecza w nią jeszcze nie uchwycę, ani swobodnie poruszać… ale. - Poczuła jak przeczesuje jej włosy niesprawną do tej pory dłonią. - Ale jest lepiej. - Uśmiechnął się rozradowany.
Wplotła swoje palce w jego i na moment przytuliła dłoń do policzka. Po chwili jednak uśmiechnęła się szelmowsko.
- Akurat żebyś mi pokazał jak przygotować zająca na kolację.
- Ja go oprawię. Ty ugotujesz. Brzmi uczciwie?
Aila spojrzała na niego tymi swoimi pięknymi, niebieskimi oczyma i zatrzepotała na dodatek rzęsami.
Westchnął.
- Odpocznij. Naniosłem wody. - Zaczął zbierać się do wstanie. - Ale nie miej nadziei, że będzie taki jak z zamkowej kuchni.
- Przy mnie mógłby nawet surowy być lepszy, więc będę się pilnie uczyć - zarzekała się z uroczym uśmiechem.
- A wiesz że chciałbym kiedyś zobaczyć jak gotujesz? - Przykucnął przy króliku i nieporadnie przytrzymując truchełko na wpół sprawną ręką zaczął odcinać łepek. Zgrzytnęło gdy nóż trafił na kręgosłup. - Obiecuję, że zjem ze smakiem.
- Myślisz, że lubię być okłamywana? - odpowiedziała, starając się nie odwrócić głowy. Jednak i tak skrzywiła się, gdy zgrzytnęło.
- No dobrze. Nawet jak będzie tragicznie, to zjem. - Uśmiechnął się do siebie. - Wiesz… ja pewnie wróciłbym z niczym, bałem się byś szła sama, ale jestem dumny z Ciebie. - Rozciął brzuch. Królicze flaki rozlały się jeszcze bardziej zjawiskowo niż u Armanda.

Tym razem dziewczyna nie wytrzymała i odwróciła na chwilę wzrok.
- No dobrze, widzę, że się uczysz. Zresztą nie musisz mi tego mówić. Wystarczy że mi to pokażesz jak będziemy do snu się kładli - rzuciła zadziornie.
- Do snu…? - Zaczął obdzierać królika ze skóry. Mimo iż nie miał pełnej władzy w prawej dłoni, to jakże miło było czuć nią, móc w ogóle poruszać. - Mamy kociołek… Możemy zrobić potrawkę zamiast smażyć… To nie mniej niż dwie świece gdy będzie gotować się nad ogniem…
Parsknęła wesoło.
- Chodziło mi o to, że uczysz się mnie chwalić... po naszej rozmowie ostatnio. - zawstydziła się chyba nieco. - Nie musisz mnie chwalić za każdym razem, żebym czuła się ważna. Starcza, że nie hamujesz się w okazywaniu mi tego.
Spojrzał na nią przerywając na chwilę oprawianie królika.
- Nie mam zamiaru komplementować cię za nawet najmniejszą rzecz jaką uczynisz… - Westchnął i wrócił do zdzierania futerka z martwego zwierzaka. - Alem rzeczywiście nieprędki do pochwał… nie dziwie się, żeś zła było i przykrość ci to sprawiło. Po prawdzie… - Odrzucił skórę i zaczął oddzielać mięso od kości. - Nie okazałem nawet dziesiątej części jakem był pod wrażeniem jak przygotowałaś ślub i wesele. A dziś? Jako rzekłem, ja pewnie wróciłbym z niczym. I naprawdę z ciebiem dumny. Nie tylko za dziś i królika. Za ostatnie dni. I nie rzeczę tego tylko dlatego, żeś wczoraj… - urwał skupiając się na króliku.

Aila podeszła i bez słowa po prostu wtuliła się w jego szerokie plecy, zaglądając czasem przez ramię, co czyni. Tym razem nie zareagował poza lekkim przekręceniem głowy i muśnięciem ustami jej ramienia. Szło mu tak sobie, ale półsprawną ręką przytrzymując królika, odkrajał mięso lewą i jakoś to szło… Jakoś.
W końcu zostały tylko kości, ale przy jego sprawności i odkrajaniu mięsa niewprawiona dłonią zostało na kościach tyle, że biedna rodzina jak tych gospodarzy z Wilczych Dołów miałaby z tych resztek polewkę na wieczerzę dla całej czwórki.
- Wybieraj tedy małżonko. Smażyć, czy do kociołka wrzucić na gotowane? - odwrócił ku niej wzrok z iskierkami wesołości w oczach.
- Gotuj, drogi mężu... gotuj mi dziś wieczór, a potem gouj się. - Zachichotała. Przelotnie pomyślała o tym, by zasugerować wygotowanie słabo okrojonych kości, ale nie chciała urągać dumie Alexandra.
Ten zaś wstał i wlał wody do kociołka, po czym wrzucił doń kawałki mięsa… i po prostu włożył żeliwne naczynie do ognia.
Odwrócił się ku żonie.
- Dwie świece nie mniej buzować będzie. - rzekł zbliżając się powoli.
- A jakichś ziół nie spróbujemy dodać, by do smaku było? - zapytała dziewczyna.
- Babka mówiła, że na zdrowie dobrze czynią, a noc może być chłodna. My zaś… - spojrzał obok. - Jeno dwa liche koce.
- Ach, myślisz o tych... - spąsowiała. - W sumie... czemu nie... skoro i tak...

Wstała i wróciła po chwili z woreczkiem ziółek od wieśniaczki. Podając je jednak Alexandrowi, odwróciła nieco głowę.
Speszył się odbierając woreczek.
- Myślałem, że to tobie o nie chodzi… innych nie mamy. - Zerknął na kociołek i na woreczek. Mina jaką zrobił przypominała chochlika. - Hmmm? - Uśmiechnął się unosząc brew i wystawiając woreczek nad kociołek.
Zatkała usta dłońmi w geście zdumienia.
- Chyba nie wrzucisz wszystkiego! - powiedziała głucho, ale... czy nie dostrzegł w jej oczach wyzwania?
- Waham się. Starczy jedno “słowo”.
Aila patrzyła na niego, wciąż trzymając usta zakryte. W końcu pokręciła lekko głową. Nie zamierzała używać “słowa” na razie.
Powoli, ale jakby posłusznie wedle braku ich ustalonego sygnału cofnął rękę… Ale po chwili wyprostował ją z powrotem i przechylił. Jeno na tyle by do zaczynajacego buzować kociołka wpadły ze dwa listki, nie więcej.
- Chroń zatem - Rzucił jej woreczek z lekkim uśmiechem. - Strażniczko ziół.
Odpowiedziała także uśmiechem.
- Myślisz, że kiedyś będziemy potrzebować?
- Myślę… - Zbliżył się do niej. - Że chcę cię bardzo teraz, bez żadnych ziół.
- Bardziej niż zająca? - zapytała, patrząc na niego znacząco, po czym jakby straciła pewność siebie. - Lepiej nie odpowiadaj. Dla dobra naszego małżeństwa.
Nie odpowiedział.
Przynajmniej słowami.


- Jak cię nie było… - Alex rzekł przełykając jeden z ostatnich kęsów zająca - to piłem z niej. Widziałaś zresztą poprawę. Ale krwi w niej już niewiele. - Przejechał dłonią po jej włosach rozrzuconych na kocu. Leżała obok syta. W obu wariantach ‘sytości’. - Jeżeli mamy ruszać dziś przed świtem… Mamy trzy konie, potrzebujemy dwa.
- Ja... bałam się, że to zaproponujesz - powiedziała po chwili. Twarz miała poważną, wpatrując się w księżyc, zawieszony wysoko ponad nimi.
- Dobrze. - zgodziła się - Zrobimy to... rankiem. Potem dzień cały będziesz ćwiczył... i zobaczymy.
Objął ją.
- Odsuwanie tego… - Urwał patrząc w ogień. - Odsuwanie tego nic nie zmieni. Możemy zrobić to teraz i jeżeli Vitae pomoże… ruszyć przed świtem. - Przesunął uspokajająco dłonią po jej ramieniu.
Westchnęła i podniosła się ciężko.
- Masz rację. Chodźmy zatem.

Alexander też wstał i podniósł miecz. Powoli wyciągnął go z pochwy… stal zalśniła w świetle księżyca.
- Weź oba kubły - powiedział cicho. - To duże zwierzę.
- Tylko... zrób to szybko i... może wpierw tamte odprowadzę kawałek? - zatroskała się młoda szlachcianka, która wciąż nie mogła przywyknąć do brutalnej rzeczywistości, jaka dotyczyła zwierząt w otoczeniu.
- Szybko… - Zgodził się. - Odprowadzimy tylko jego. Za sąg drewna. I tam dopiero… Nie martw się nie poczuje bólu.
Skinęła tylko głową. Poruszała się sztywno, nerwowo, lecz bez paniki. Widać, że panowała nad emocjami, choć ta chwila wiele ją kosztowała - chyba więcej niż wytoczenie krwi z Armanda, bo zwierzę w przeciwieństwie do opata było niewinne. Alex też o tym myślał idąc ku koniom i biorąc półsprawną dłonią za uzdę ufnego wierzchowca.

[MEDIA]https://images.fineartamerica.com/images-medium-large-5/white-horse-in-autumn-brian-jannsen.jpg[/MEDIA]

Odprowadzili go za sąg i Alex spojrzał na małżonkę.
- Postaw cebry pod jego głową i… - zawahał się. Nogi musi mieć szeroko, by nie padł na bok. Przynajmniej przednie.
- Niby jak mam... - to było nieco zbyt wiele dla żyjącej na zamku kasztelanki. - Ja nie wiem... jak...
- To koń tresowany pod wierzch - powiedział cicho Alex . - Unieś mu nogę, to nie zaprotestuje. postaw szerzej… - Uniósł miecz w obie dłonie, zwykle posługiwał się jedną tym mieczem. Aila widziała, że prawica lekko drży. A może obie? - Wystarczy że na chwile postawi nogę tam, gdzie ją skierujesz, nim dostawi drugą… będzie po wszystkim.
Tym samym Alexander uczynił ją odpowiedzialną za wybór momentu, w którym umrze zwierze. Dziewczyna przełknęła ślinę i pogładziła konia po pysku delikatnie. Następnie zrobiła tak, jak mówił jej mąż - uniosła nogę konia i spróbowała odciągnąć nieco ku sobie.
Koń zarżał cicho, ale nie protestował zbytnio. Odciągnęła jego uniesioną nogę w bok stawiając na ziemi i nawet chyba w mroku zobaczyła spięcie mięśni drugiej z przednich nóg, którą chciał odruchowo dostawić.
Nie zdążył.
Rozległ się krótki świst powietrza i chlapnęło. Łeb potoczył się po ziemi a ciało wierzchowca załamało się dopiero po krótkiej chwili. W tej pozycji po prostu opadł na brzuch, a Alex doskoczył i dostawił kubeł pod przerąbaną szyję, z której krew ciekła nawet nie strumieniem. Falą.

Oboje byli ubrudzeni krwią zwierzęcia, czego nie dało się uniknąć. Dziewczyna stała chwilę, jakby ją zamurowało, po czym jednak przytomnie podeszła bliżej z drugim wiadrem, by podmienić szybko to, które już prawie się napełniło.
Krew ciekła już wolniej i przy trupie zwierzęcia ułożonym w tej pozycji pewnym było, że nie cała skapnie do wiadra. Ale płynęła wciąż.
Alex wbił miecz w ziemię i zbliżył się do Aili.
- Mi też żal - powiedział obejmując ją.
- Po prostu nie możemy dopuścić, by to... poszło na marne - odparła, tuląc się do męża i starając z całych sił powstrzymać łzy.
- Jakkolwiek mi żal… - Pocałował ją w policzek. - To wolę czynić coś dla żywych, niż martwych. Potrzebują nas na Kocich Łbach Ailo - rzekł miękko. - To jeno zając. Nawet jak boli. - Uścisnął ją i ujął w dłoń ciężkie od krwi wiadro.
Spojrzała na trupa a potem na męża.
- To drugie... niech jeszcze do niego pokapie, przyniosę je później. A teraz może ci pomogę? - doskoczyła do niego.
- Pójdźmy zatem.

Donieśli wiadro do groty mało co nie wylewając. Alexander stanął przed wiszącym głową w dół ciałem nieumarłej.
- Teraz Ty przytrzymaj jej głowę, ja poleję.
- Jesteś pewien? Nie musisz ćwiczyć w każdym momencie, a jednak moje ręce pewniejsze... - delikatnie zaprotestowała, nie chcąc, by znów poczuł się kaleką.
Lecz on po chwili zastanowienia kiwnął jedynie głową i odstawił kubeł. Stanął bokiem do Theresy i ranną nogę wsunął między skałę a jej plecy. Odchylił ją bardzo delikatnie, być może aby sznur na występ skalny zarzucony i uwiązany do palika nie ześlizgnął się. Ujął jej głowę w obie dłonie i odchylił wprzód, przez co jej twarz była skierowana ku górze. Mniej sprawną dłonią sięgnął ku ustom wampirzycy i palcami rozchylił je. Czy Aili się zdawało, czy przez tą delikatność rzeczywiście przebrzmiewała czułość?
Przełknęła ślinę, lecz nic nie powiedziała, obserwując poczynania męża, który mając wplecione dłonie we włosy wampirzycy powoli oderwał od niej wzrok i spojrzał na żonę.
- Ailo? - spytał spoglądając to na nią to na kubeł pełen krwi.
Zacisnęła usta, po czym sięgnęła po wiadro i zaczęła znów powoli, ciurkiem wlewać krew do gardła wampirzycy. Może ze zdenerwowania, ale rozlała trochę… końska jucha rozlała się po boku twarzy Theresy szpecąc oblicze zaciekami.
Alex spojrzał na Ailę i uniósł stojący na ziemi puchar.
- Ty, czy ja? - spytał cicho. Nie patrzył już na wampirzycę.
- Zacznij, skoro jesteś przy niej. Jak w ogóle się czujesz? - zapytała ostrożnie.
- Czuję…? Dobrze - Uśmiechnął się lekko i zerknął ku blademu, nagiemu wiszącemu ciału. Tym razem puchar trzymał w rannej dłoni. Nie dał też się dwa razy zapraszać i stanął przed Theresą sięgając ustami w miejsce, które uprzedniego dnia nakłuł by mieć lepszy dostęp stojąc, nie sięgając ku szyi. Zdrową ręką docisnął blade udo do ust, być może by mocniej wessać się w ciało nieumarłej.

Aila przyglądała mu się, lecz nic nie mówiła. Po prostu obserwowała aż do nadejścia jej kolejki. Alexander oddał jej wtedy puchar i odsunął się bardzo nieznacznie.
Obserwował żonę.
Szlachcianka wyjęła nóż z zamiarem zrobienia nowego nacięcia po drugiej stronie ciała Theresy, przy okazji zerkając jak zareaguje na to Alexander. Lecz on jeno stał, patrzył, czekał…
To ja nieco uspokoiło. Nacięła drugie udo i stamtąd zaczęła sączyć wampirzą krew, wypluwając ją do kielicha, co było słodką rozkoszą dla niej. Znów obiecała sobie jeden łyk nektaru.
Tymczasem Alexander zbliżył się i stanął tuż obok.
- Myślałem - zaczął spoglądając na żonę wpitą ustami w białą zimną skórę - co będzie, gdy przyjdzie nam ją obudzić… - Jego dłoń spoczęła na kołku widocznym doskonale, gdy wampirzyca wisiała głową w dół a ręce zwisały do ziemi.
Pchnął leciutko.
Drewno minimalnie poruszyło się w ciele nieumarłej na pół cala wychodząc bardziej z prawego boku.
Aila błyskawicznie odrzuciła puchar i wycelowała w niego kuszę.
- Ani się waż - powiedziała z groźbą w głosie.
Zamarł odruchowo, w jego oczach pojawił się… strach? Czy może jedynie niezrozumienie tego co Aila czyni.
- A...ale, czemu…? Ailo? Cóż ty czynisz? - Spojrzał spanikowany na wampirzycę.
- Nie dotykaj kołka. - powiedziała ostro, po czym dodała - Dziś ją zabijemy, więc lepiej żebyś się nasycił. Resztę sam możesz wyssać. - Wstała, wciąż celując w niego z kuszy.
- Nie pozwolę ci jej zabić gdy mówisz to w gniewie, nie wiedząc co czynić chcesz. - Mimo wszystko Alex odsunął się wciąż patrząc na żonę.
- Więc udowodnij mi, że nie masz do niej słabości, że jej krew nie uczyniła z ciebie niewolnika... bo jak mogłeś w ogóle pomyśleć o jej uwolnieniu? To przecież bestia. I to wściekła na nas.
- Wściekła - Alexander nie ruszał się nawet o cal. - Ale łańcuchy mogą ją utrzymać, gdy zostawić ją prawie bez krwi. Ailo… - Spojrzał na nię smutno. - Sama żeś chciała… potęgi. Wyzwolenia ze śmiertelności. - Sięgnął powoli ku Theresie i tknął jej biodro.
Zakołysała się.
- Elijahę musimy zniszczyć. Jeżeli chcesz być nieśmiertelną, to ona drogą. Chędożyć mą rękę. Pomyśl sama czego chcesz. - Uczynił jeden krok ku żonie. - A jeśliś w podejrzeniu, żem w jej więzach… Jam przezwyciężył te Elijahy, tyle lat… z miłości. Rzeknij cóż mam uczynić, by cię przekonać. - Stał spokojnie zrozumiawszy chyba w czym ma podejrzenie.
- Zgódź się. Powiedz, że mogę ją teraz zabić, jeśli tylko chcę - odparła, wciąż trzymając kuszę, choć już nie celowała w niego, lecz w wampirzycę.
Skrzywił się z jakimś dziwnym zacięciem.
- Elijahę zniszczę - rzekł twardym jak stal głosem. - Albo zginę. Ona… - Spojrzał na wiszącą Theresę, ale zaraz znów przeniósł spojrzenie na Ailę. - Ona źródłem nieśmiertelności - rzekł cicho. - Czy jako śmiertelni oszukiwać czas pijąc jej krew? Czy też jak rzekłaś… że chcesz być jak ona. - Cofnął się. - Jest twoja. - Zaczął wspinać się w górę, ku pieczarze. - Rób co uważasz, ale nie pod wpływem emocji. - Jego głos był cichszy. - Idę legnąć. Masz całą noc, ja zaakceptuję cokolwiek uczynisz.

Nie zatrzymywała go. Kiedy upewniła się, że faktycznie poszedł się położyć, ruszyła po ostatnie wiadro krwi i niezdarnie, bo w pojedynkę, napoiła nią wampirzycę. Sprawdziła kołek, czy na pewno tkwi w jej sercu, dociskając jeszcze bardziej, po czym sama udała się na spoczynek.
Alexander nie spał, patrzył tylko w ogień.
- Po niej? - spytał bez emocji.
- Nie. - odparła, zdejmując buty a potem kubrak. Bardziej się jednak nie rozebrała. - Napoiłam ją resztą posoki - dodała, obracając się do męża plecami. Zamknęła oczy.
Przekręcił się przyklejając się do jej pleców.
- Kocham Cię - rzekł składając głowę obok jej głowy i obejmując. Nie rzekł ni więcej.
- Jest jedna obietnica, której chcę od ciebie... - odezwała się w ciemności. - Przyrzeknij, że jej nie uwolnisz bez mojej zgody.

Zawahał się?

Milczał przez chwilę.
Nie bacząc na jej reakcję obrócił ją ku sobie i pocałował w usta bardzo lekko, przelotnie.
- Jest Twoja. Całkowicie. - Przeczesał jej włosy. - Obiecuję na mój ho… - urwał. - Obiecuję na siebie, nie uwolnię poza jednym przypadkiem.
- Jakim? - zapytała i dodała: - Jeśli chcesz na coś przyrzekać, to przyrzeknij na tę miłość, którą mi właśnie wyznałeś. - Spojrzała na niego w ciemności.
- Obiecuję na tę miłość - W ciemności przygasającego ogniska poczuła jego wargi na czole. - A ten przypadek jej przebudzenia… to gdybyś umierała. Zmuszę ją wtedy by cię obdarowała… - urwał. Co tu było więcej mówić. Pocałowała go, uspokojona. I tylko gdzieś na dnie jej umysłu ostrzegawczy dzwoneczek jeszcze nie ucichł.
Mimo iż buzowało w nim podniecenie, być może wzbudzone ‘przyprawą’ do zająca, to uniósł ją lekko i złożył jej głowę na swojej piersi i gładząc po plecach przymknął oczy by usnąć.
Aila czekała, aż jego oddech wyrówna się, wtedy też sama zasnęła, wtulona w niego.

 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 03-10-2017, 22:28   #66
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację


Te pieprzone zioła…

Był delikatny.
Nawet gdy śpiącą pod wpływem ziół podmacywał w nocy gładząc i ściskając gdzieniegdzie, to oby jej nie obudzić. Chyba raz czy drugi przebudziła się na to, ale jeno z lekkim uśmiechem, zaspana usnęła z powrotem.
Tym większym zaskoczeniem było, gdy obudził ją już specjalnie, gdy niebo wciąż skrywała czerń nocy.
- Alex? - zapytała, starając się otworzyć szerzej oczy i popatrzeć na niego.
- Ze dwie godziny do świtu. W Coiville możemy być konno i za godzinę. - Zobaczyła jak podaje jej rękę by pomóc wstać. Prawą.
- Jesteś pewien, że... dasz radę? - zapytała, lecz po prawdzie przetarła twarz rękami i sięgnęła jego dłoni, by się podnieść.
Ręka, która jeszcze dwa dni temu zwisała jeno wzdłuż jego ramienia, uniosła ją.
- Nie. Być może zginiemy. - Poczuła jak ściska jej dłoń. - Ale trzeba nam spróbować. - Puścił jej rękę i schylił się. W prawicę złapał miecz leżący obok legowiska. Widziała, że trzyma go pewnie. Ale widziała też, że dłoń drży.
- Chodźmy po nasze przeznaczenie - rzekł mocnym głosem.

Dziewczyna zaczęła się pospiesznie ubierać, a Alex patrzył na to zachłannym wzrokiem..
- Mój wuj zwykł mówić, że jeśli nie ma się za co umierać, nie ma po co żyć. Lepszej śmierci nie mogłabym sobie życzyć niż ta po walce u twojego boku mężu - rzekła mu, przypasając swój miecz, po czym stanęła wyprostowana naprzeciwko byłego skryby.
- Złożyłem ją w skrzynce. Konie osiodłane. - W oczach miał jakiś błysk, nie mogła wiedzieć że ten sam miał gdy w szyku cwałował z pochyloną kopią szarżując w bitwie. - Chodźmy skopać… jedną wampirzą dupę.
Aila skinęła głową i ruszyła za nim, nie zapominając o swojej nowej ulubionej broni - kuszy.


Na wschodzie jaśniało gdy dotarli do Coiville. Ulice miasteczka były puste, jedynie w niektórych miejscach zaczynało tętnić powoli życie, gdy rytm dnia zaczynał się tam przed świtem.

[MEDIA]http://www.fabiandittmann.de/images/slider/matte-painting-medieval-town-3.jpg[/MEDIA]

Między innymi u miejskiego piekarza.
Tylko jedna rzecz była dostarczana na zamek codziennie i spożywana przez wszystkich na Kocich Łbach. Świeży chleb wypiekany przez Gasparda Everetta.
Alexander wstrzymał konia przed piekarnią skąd dochodziły już odgłosy krzątaniny. Uniósł paczuszkę, którą otrzymał od staruszki z Wilczych Dołów.
- Przekonasz piekarza? - spytał. - Lepiej prośbą niż groźbą, a któż mógłby Ci czego odmówić jak poprosisz… - Uśmiechnął się lekko.
Aila ziewnęła i odruchowo chwyciła woreczek.
- Ja? Ale... to trzeba było mi powiedzieć... nie mam na sobie sukni, tylko ten męski kostium, no i moje włosy... przecież ich nawet nie uczesałam, tylko spięłam, nie mówiąc o brudzie... - znów była typową szlachcianką.
- Dasz sobie radę. - Zsiadł z konia. - Zresztą będę obok, Gaspard przecież wie kim jesteśmy, a trochę brudu i brak sukni to za mało aby ukryć Twój urok. - Podał jej dłoń do pomocy. - Hm… bez sukni wyglądasz nawet piękniej .- Uśmiech mu się poszerzył, ale chyba nie chodziło tu o męski strój.
Zmrużyła oczy, ale nie skomentowała tej uwagi.
- Życz mi powodzenia. - rzekła i skierowała się do piekarni.
- Powodzenia - mruknął przejmując wodze jej wierzchowca.

Gdy weszła do środka niedużego budynku uderzył ja zapach świeżego pieczywa w nozdrza. Aż zaburczało jej w brzuchu.
W dodatku w pomieszczeniu unosił się specyficzny, białawy pył mączny, który pokrywał warstwą niemal wszystkie sprzęty w środku.
Na dźwięk otwieranych drzwi dwie osoby, znajdujące się w środku podniosły głowy - Gaspard i jego żona spojrzeli ze zdziwieniem ,a potem ze strachem na gościa.
- Pani!
- Pani tutaj? To niemożliwe!
- Witajcie - przywitała ich nieśmiało. - Czy znajdzie się nieco pieczywa dla mnie i mego małżonka na małą wycieczkę?
- Echm… oczywiście pani! - Żona piekarza zareagowała pierwsza, bo Gaspard wciąż był w lekkim szoku. Dwóch pomagających mu piekarczyków wyglądających z części gdzie stał piec, też zresztą zachowywało się jakby zobaczyli ducha.
- Będę miała też do was prośbę... czy mogę prosić was o dyskrecję? - Spojrzała na piekarza i uczyniła znaczący gest głową w stronę jego pomagierów.
Gaspard wyglądał jakby przebudził się.
- Ehm… tak Pani. - Zbliżył się do szlachcianki. - W czym rzecz? - spytał ciszej.
- Rzecz to delikatna, nie chcemy paniki, ale... z wodą są problemy na zamku. Coś w studni było... pan rozumie?
Gdy mężczyzna niepewnie skinął głową, podała mu woreczek.
- To zioła, by się mieszkańcy nie pochorowali. Dlatego nas tyle nie było... nim objawy wszyscy zobaczą i panika wybuchnie.
Wskazała woreczek.
- Starczy je dodać do pieczywa, które dziś ma trafić na zamek. Oczywiście za fatygę i... dyskrecje zapłacimy dodatkowo. - Wyjęła mieszek z monetami i wcisnęła w dłoń piekarza srebrnika.
Gaspard przez chwilę zastanawiał się nad czymś.
- To zaraza Pani? - W jego oczach wykwitł strach.
- Lepiej byś nie wiedział, dobry człowieku - powiedziała takim tonem, że mógł to odebrać za potwierdzenie. - Starczy, by każdy zjadł bułkę z tym ziołem, a wszystko będzie dobrze, toteż proszę, byście nie tylko dodali ziół, ale przeszli samych siebie. By każdy chciał jeść ten chleb.
- Będzie jak zechcesz Pani. - Skinął głową przejmując zawiniątko.
- Dziękuję. - Posłałą mu jeden ze swoich najpiękniejszych uśmiechów.
Po chwili wróciła też gospodyni z koszyczkiem pełnym świeżutkich wypieków, przykrytych ściereczką - pewnie najlepszą jaką tu mieli.

Aila podziękowała, wręczając gospodyni kolejnego srebrnika i szybko wróciła do męża, który wyglądał na zdziwionego jej tak szybkim powrotem.
- Już? - spytał unosząc brwi.
- A czego się spodziewałeś? - Podała mu koszyczek z pieczywem i sama wsiadła na swojego konia, udając, że wcale nie jest dumna z tego jak zgrabnie sobie ze wszystkim poradziła.
Stał tak patrząc przez chwilę to na koszyczek, to na nią to na wejście do piekarni.
- Ehm… - Jakby nie wiedział co powiedzieć. Oddał jej kosz aby móc samemu wsiąść na konia. - Powiedziałaś im, aby nie puścili pary z gęby, że jesteśmy w miasteczku? - spytał dosiadając wierzchowca.
- Powiedziałam, że to wszystko to tajemnica. A my w podróż ruszamy. Więc nawet jeśli... to powiedzą, żeśmy wyjechali.
Kiwnął głową, choć nie wydawał się uspokojony.
- Powinniśmy poczekać do południa… - Byłaś kiedyś w miejskiej karczmie?
- Nie, ale... myślałam, że to zjemy. - Wskazała koszyczek.
- Tedy… śniadanie w lesie?
- A co, strach cię obleciał? - Uśmiechnęła się do niego zawadiacko, po czym dodała. - No chyba że w tej karczmie można jaki pokój wynająć, ale czy to nie nazbyt ryzykujemy, że nas zauważą i wieść pójdzie dalej?
- Do południa nikogo tam nie będzie zapewne. Zamknięta jeszcze… alem tam - odwrócił wzrok - często bywał. Karczmarz zna mnie, zbudzić go możem to nam otworzy i w głównej izbie czas spędzić pozwoli. Coś do tego chleba się znajdzie i do picia, a może i kąpiel będziesz mogła zażyć? Zawszeć to lepsze niż skrywanie się w lesie nim nam na zamek będzie pora. A on nie rzeknie nic. Ma praktykę w tajemnic trzymaniu. Wszak to jeden z kilku, co wiedzą nawet o sire.

Na te ostatnie zdanie Aila aż wstrzymała powietrze w płucach i dopiero po chwili wypuściła.
- On wie... - chyba ta myśl zajęła teraz całkiem jej umysł, przez co dziewczyna zapomniała, że Alexander czeka też na jej decyzję.
- Wie. Kilka osób w miasteczku wie. Akceptują. - Wzruszył ramionami. - Wybieraj tedy piękna małżonko. Karczma, czy las.
- Jeśli jest choćby cień szansy na kąpiel to oczywiście, że karczma. Dawno nie czułam się... jak dama - wyznała.
Kiwnął głową.
- Kaptur wzuj, lepiej by nas nie rozpoznano. Świt budzi miasto.
Aila posłuchała nie komentując.


Karczma “Lorelei” spora była, ale o tej porze zawarta. Na piętrze było kilka pokoi dla gości, najczęściej kupców płynących Mozelą, ale sam karczmarz, Niemiec Johann, własne izby miał na parterze. Przy głównej sali i kuchniach.
Gdy zsiedli z koni Alexander nie skierował się do głównego wejścia, lecz do bocznego wejścia, do części mieszkalnej właściciela karczmy.
Po dłuższym waleniu w drzwi te w końcu otworzyły się.
Pokazał się w nich mężczyzna spory, w sile wieku, rozczochrany, zaspany i jak widać było po minie - srogo wkurwiony budzenim go o świcie.
- Czeego? - Potoczył po przybyszach gniewnym spojrzeniem. Zarówno Aila jak i Alexander skryci pod opończami i w kapturach jawić się mogli jako przybłędy spoza miasta. - Zamknięte jeszcze, czemu uczciwego człeka o świcie budzicie nędzni okurwieńcy?!
Aila aż się cofnęła. Nikt tak do niej nie mówił. Młoda szlachcianka była dosłownie zdruzgotana i aż nie potrafiła się odezwać
- Powtórz to, a pałkę okutą co ją za szynkwasem trzymasz w rzyć ci wsadzę na ile tylko wejdzie. - Bękart zdjął kaptur, na jego twarzy nie było widać gniewu, tylko lekki uśmiech.

Kasztelanka słysząc to, zatkała usta, by nie krzyknąć ze zgrozy i tylko siłą woli i... ostatnimi doświadczeniami nauczona nie uciekła stamtąd. Karczmarz za to przyjrzał się znajomej mordzie dawnego skryby, a potem drugiej, wciąż ukrytej w cieniu kaptura i... aż z wrażenia szczęka mu opadła. Stał tak chwilę, skołatany zupełnie. Pamiętał wszak co nieraz Alexander o szlachciance z Kocich Łbów mówił i o jej podejściu do niego. A teraz oboje tu stali... to było zbyt wiele dla zwykłego człeka.
- Johann, do cholery, nikt nas tu widzieć nie może. - Alexander skrzywił się.
To oprzytomniło mężczyznę. Uchylił szerzej drzwi i odsunął się, by wpuścić niespodziewanych gości.
- Wchodźcie...em...znaczy... jaśnie pani... zapraszam... w skromne progi... - zaczął giąć się w ukłonach, a Aila patrzyła na niego wciąż ze zdumieniem.
- Chleb mamy, jakby znalazło się co do niego i coś do picia… - Alexander ujął żonę za dłoń i pociągnął by weszła - Kąpiel przygotować i byśmy do południa nieodkryci tu byli. Odwdzięczymy się, jak tylko będziemy potrafili.
- Och, ale... jaśnie pani... tylko ja i małżonka... nie jesteśmy w stanie jak służba na zamku... nawet syna nie ma... - karczmarz biadolił, ale wystarczyło jedno spojrzenie w oczy Alexandra, by nieco się pozbierał. Aila też pospieszyła z tłumaczeniem:
- Nie trzeba nam wiele. Jeśli kąpiel to duży problem, to możemy zrezygnować. Kawałek stołu i schronienie nam starczą, a jeśli się co więcej uda... będziemy wdzięczni niezmiernie.
Teraz to Johann spojrzał na nią jakby mówiła w zupełnie obcym języku. No tak, nie tego się spodziewał po opowieściach stałego bywalca.
- Sam naniosę wody by ją zagrzać jak będzie trzeba. A ty Johann się nie strofuj, nie trzeba nam wiele. - Weź jeno poleć po burmistrza i tych członków rady miejskiej, co wiedzą kto naprawdę panem na zamku. Ważne to, trzeba nam co uradzić.
- Jasne, jeno Cristie obudzę, ona najlepiej się orientuje co tam w kuchni na szybko można przyrządzić. Zaraz co wam... państwu zorganizuje. - i poleciał.

Tymczasem Aila popatrzyła na swego małżonka w zadumie.
- Mieliśmy być tu incognito a ty burmistrza wołasz? Co planujesz?
- Stare wojenne porzekadło mówi - odrzekł prowadząc ją ku głównej izbie stanowiącą salę gdzie mieszczanie i przyjezdni zwykli jeść, pić i czas wspólnie spędzać - że jednym z najważniejszych na polu bitwy jest przewaga liczebna i sojusznicy. Wiesz przez co Anglicy weszli do Francji gromiąc i zdobywając królestwo? - spytał.
- Przypuszczam, że nie jest to kolejny żart o Francuzach, a zatem nie wiem. - odparła z uśmiechem, siadając na długiej ławie. Po szczeku naczyń z pomieszczenia kuchennego dało się uchwycić, że karczmarka wzięła się już do roboty.
- Przez jedną dziurę w głowie. - Bękart usiadł naprzeciw i zdjął opończę. - Uczynioną toporem na moście w Pouilly, roku dziewiętnastego. Gdy stronnicy Orleańczyka zamordowali w obecności króla, księcia Jana Bez Trwogi, który wielkie wpływy miał w królestwie i spotkać się miał, aby sojusz Burgundii z Francją przypieczętować, przeciw Anglikom. Rozrąbali mu łeb, a jego syn Filip, miłościwie wciąż panujący, sprzymierzył się tedy z królem Henrykiem i dopełnił losu Francuzów. - Urwał i zamyślił się nad czymś. Dopiero po chwili kontynuował: - Ci co wiedzą o Elijasze, akceptują go. Wszak dzięki jego machlojkom Coiville wolne jest od poborców i werbowników, aleć życie obok wampira to nie jest to co by chcieli… Możemy ich przeciągnąć na swą stronę. Nie jeno we dwójkę wejść na Kocie Łby.
- Wiesz, że dla wielu to nowa wiedza? I uznają to za czarostwo... złego w to wplątać mogą. - zmartwiona Aila podparła policzek dłonią. Wciąż miała na sobie podróżną opończę, jedynie kaptur odrzuciła.
- A po co zdradzać tym co nie wiedzą? - Alex wzruszył ramionami. - Johann, Burmistrz, kilku innych wiedzieć będą w czym rzecz. A pozostali? Rzeknie się, że podczas naszej nieobecności zbiegły Pieterzoon z nową bandą zamek opanował. Wszak tam jest, czyż nie? Niewiedzący o Elijasze iść będą na banitę, wciąż nie poznający przeciw komu stajemy.
Szlachcianka chwilę siedziała w milczeniu.
- Nie mówiłeś mi o tym... to wspaniały pomysł.. chyba. - nie rzekła nic więcej, bo Criestie - typowa, rumiana mieszczka weszła do sali, wnosząc na wielkiej tacy dwa kufle grzanego piwa, talerze, gdzie na jednym leżało kilka zrobionych na zimno nóżek z kurczaka oraz półmisek z serami.
- Czym chata bogata - rzekła, rozstawiając pospiesznie jadło. - Wybaczcie, że jeno tyle, ale nie spodziewaliśmy się o tej porze... no i w ogóle tak wspaniałych gości.

Jakże wszystko się zmieniało…
Bywało, że Crestie ganiała pijanego skrybę ze ścierą od moczymord wyzywając, a ninie: wspaniały gość. Jakże Aila wszystko wokół siebie zmieniała.
- Dzięki ci, ja zaraz wody naniosę co by zagrzać.
- Nie trza, jedzcie, ja naniosę. - Karczmarka machnęła ręką i lekko ociężałym krokiem przez jej sporą tuszę, poszła ku kuchni.
- Po prawdzie, to wpadłem na to dopiero gdyś tak szybko przekonała piekarza. - Alexander rozłamał świeży, ciepły chleb. - Wtedy mnie natchło, że może nie musimy walczyć z nim sami. Gdyby wcześniej mieszczanie wampira chcieli się pozbyć, musieliby nas przemóc. Ale jak Elijah stracił w nas obrońców, można ich podpuścić…
- Tylko jak im wytłumaczysz, że ich uspaliśmy? Starczy, że ja już piekarzowi wcisnęłam bajkę o jakiej chorobie, co to po zamku się niesie i że to odtrutka, by po cichu wszystkich uleczyć. - Westchnęła, sięgając dość łapczywie po jedzenie.
- Pieterzoon mógł wszak zatruć studnię, aby łacniej zamek przejąć, gdy wszyscy niemocą złożeni.
Aila uśmiechnęła się.
- Widzę, że masz odpowiedź na wszystko. Nie będziesz miał nic przeciwko jeśli tobie zostawię rozmowy z nimi, a sama się kąpielą porozkoszuję?
- Chciałbym byś mnie w tym wsparła. Masz w sobie urok, który działa jak młot uderzający w łeb. - Uśmiechnął się ujmując jej dłoń w swoją. - Oboje powinniśmy pokazać, że stoimy razem za sobą w tej kwestii.
Szlachcianka zrobiła strapiona minę. Widać bardzo chyba nie chciała, by ją wszyscy liczący się mieszkańcy widzieli w takim stanie. Ot babska próżność.
- No dobrze... - rzekła z ociąganiem.
Chyba zauważył jej opory. Uścisnął mocniej dłoń.
- Jak wszystko się uda, to wspomnienie ostatnich dni w spokoju żyjąc będziem przywoływać jako przygodę.
Zmarszczyła brwi.
- Chcę się wykąpać. - rzekła tonem rozkapryszonej panny.
- Tak pani! - Skłonił się z udawanym entuzjazmem niczym sługa. - Pójdę pomóc Crestie w przygotowaniu kąpieli. - Wstał z uśmiechem i skierował się na zaplecze.
Aila nie powstrzymywała go. Widać to dla niej było ważne. Pochodzili z różnych światów, mieli różne priorytety, a jednak ostatnimi czasy jakoś się dogadywali. Rzec by można nawet, że bardzo dobrze, choć wciąż nie było wiadomo jak szlachcianka zareaguje, gdy przyjdzie do bezpośredniego starcia z ich dawnym panem.


Z pomocą Alexandra karczmarka przygotowała gorącą kąpiel akurat, gdy Aila skończyła jeść. Dziewczyna radośnie podniosła się ze swego miejsca, ale nim ruszyła na górę, popatrzyła na małżonka.
- Ty nie idziesz? Może się zmieścimy... - powiedziała z uśmiechem.
- Chętnie - odpowiedział kierując się za nią - ale szans na zmieszczenie się razem nie ma. Nie mają tu tak dużej balii z tego co wiem.

Skoro nie wierzył w możliwość wspólnej kąpieli, to czemu chciał jej towarzyszyć? Nie kłopotała tym jednak swojej złotowłosej główki. Zabrała tylko suknię ze swoich juków, by się przebrać i wesoło pomknęła do pokoju, gdzie czekała balia. Poczekała chwilę aż Alexander wejdzie za nią i jużci zaczęła zrzucać szybko odzienie. Mężczyzna zauważył jakaż to różnica, gdy jeszcze niedawno przy czymś takim rumieniła się i zerkała na niego niepewnie a teraz ot bez krępacji, radośnie wskoczyła do kąpieli, prezentując przed nim swoje kształty i nawet tym sobie głowy nie zawracając.
Zbliżył się i przyklęknął przy niewielkiej, o wiele mniejszej niż mieli na zamku, balii. Musiała siedzieć z podkurczonymi nogami by się w niej zmieścić.
Ujął jedną ze szmatek leżących obok, a które przygotowała karczmarka i najzwyczajniej w świecie… zaczął Ailę myć. Ona zaś przymknęła oczy i z lubością poddała się jego zabiegom, rozkoszując dotykiem.
- Myślisz... - szepnęła nie otwierając oczu - Że zasłużyliśmy na to, by kto kiedy opowiedział nasze losy i zakończył je słowami “i żyli długo i szczęśliwie”?
- Jeżeli ktoś kiedy opowie, to kończyć je będzie słowami: “i żyli póki nie przybyła inkwizycja i spaliła ich na stosie za konszachty z nieumarłym diablestwem” - odparł z trzeźwym humorem, obmywając jej ramię i bark.
Aila prychnęła.
- Zdecydowanie to ja będę opowiadać bajki naszym dzieciom - odparła.

Zapadło kłopotliwe milczenie.

- Chciałabyś…? - spytał w końcu przerywając niezręczną ciszę i zmywając pot i brud z drugiego barku.
- Ja... nie wiem... - poczuł jak jej barki napinają się, jakby zaraz miała stoczyć jakąś walkę - To wydaje się takie... odległe. - odpowiedziała, po czym spytała ciszej - A Ty?
- Gdybym pewny był, że godne życie im zapewnić mogę… - odparł nie patrząc na nią i obmywając piersi dziewczyny. - Z niewiastą, którą chciałbym życie spędzić… Tak. Ale to nie cel mój, ani marzenie.
Pokiwała głową, trochę tylko zasmucona, że nie nazwał ją tą niewiastą, lecz nie ciągnęła tematu. Zadarła głowę, by na niego spojrzeć.
- Pomóż mi przy włosach i może jak będziesz grzeczny, to cię tu wpuszczę.
- Grzeczny? A nie jestem? - Udał urażoną minę, ale posłusznie zmoczył jej włosy. - Jeżeli nam się uda… - powiedział cicho polewając jej głowę wodą z cynowego dzbana. - Jeżeli spokój osiągniemy i zechcemy oszukiwać czas wampirzą krwią jako wolni… - Przejechał dłonią po jej mokrych włosach. - Ja od pięciu lat tak na krwi, z radością oddam czasowi com mu zabrał byśmy mogli...
- Zobaczymy. Jeśli się uda... będzie jeszcze wiele takich rozmów. - złapała go mokrą ręką i przyciągnęła, by pocałować.
Ich wargi złączyły się, a Alex nie odsuwał się. Przedłużał pocałunek, ale czynił to raczej delikatnie. Czule.
- Teraz to jak dzielenie skóry na niedźwiedziu - mruknął z lekkim uśmiechem pryskając jej wodą po twarzy.
Opowiedziała mu tym samym, po czym podniosła się gwałtownie, aż woda chlusnęła na posadzkę.
- Rozbieraj się, trzeba nam się wyrobić zanim radni przyjdą z burmistrzem. Starczy że go już raz w łożnicy mieliśmy.
Roześmiał się i zaczął zdejmować koszulę wodząc przy tym wzrokiem po ciele małżonki. Ruchy jego prawej ręki zdradzały, iż nie jest jeszcze w pełni sprawna, ale posługiwał się nią, poruszał…
- Będą lada chwila, o ile już nie czekają - rzekł zdejmując spodnie i bieliznę. - Hm… Johann wie o wszystkim co dzieje się w miasteczku, zawsze zastanawiałem się, czy podgląda co dzieje się w jego izbach by mieć pod pieczą gości - zakpił wchodząc do balii.
Na te słowa Aila szybciutko zaczęła się wycierać, a na jej policzkach pojawił się rumieniec. Chyba nie wiedziała, że to żart.

Alex nie wyprowadzał jej z błędu. Uśmiechając się szerzej zaczął obmywać się spłukując pot i brud. Nie zajęło mu to długo, wkrótce sam wyszedł z balii by się wytrzeć i ubrać.
Jego małżonka, której przyodziewek zawsze trwał znacznie dłużej, akurat kończyła zaplatać włosy w warkocz.
- I jak? - zapytała, po czym dodała: - Tu nie ma lustra, więc bądź krytyczny.
- Jak ozdoba królewskiego dworu. - Jego krytyka delikatnie mówiąc nie należała do ciężkich do przełknięcia.
A w podzięce za to został obdarzony ślicznym uśmiechem.
Teraz to Aila przypatrywała się małżonkowi, gdy ten kończył się ubierać i z jakimś kocim wyrazem zadowolenia na twarzy oblizała wargi w zamyśleniu.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 03-10-2017, 22:31   #67
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Gdy zeszli na dół, Karczmarz Johann siedział przy stole ale już nie sam. Towarzyszył mu Burmistrz Hagen, oraz trzech innych mieszczan, których Aila nie rozpoznawała. Alexander bywając w miasteczku zdecydowanie częściej, kojarzył ich, ale nie przedstawiał.
Pozostawił to gospodarzowi.
Wszyscy wstali odruchowo na widok wchodzącej pary i to raczej nie względem zarządcy Kocich Łbów.
- Burmistrza Jana znasz pani - odezwał się Johann. - To Noel z Gandawy, pisarz miejski, Robert Bothencourt i Tomasz Gisoreux.
Wszyscy wymienieni skłonili się lekko. Wyglądali na zaspanych i lekko złych tak wczesnym zerwaniem ich z łóżek. To był właśnie ten moment, w którym piękna szlachcianka uruchomiała swój czar. Starczył jeden jej uśmiech i te przepraszające spojrzenie spod długich rzęs...
- Wybaczcie panowie, żeśmy was tak wcześnie z łóżek wyciągnęli. Nie zrobilibyśmy tego gdyby sprawa poważna śmiertelnie nie była... siądźcie proszę, a mój mąż was wprowadzi w szczegóły. Zamawiajcie też co łaska, my za wszystko zapłacimy.
- Nie śniadać tu przyszliśmy - rzekł skrzywiony rajca nazwany Tomaszem. - Mów tedy Alexandrze - dodał bez żadnego respektu względem pozycji aktualnej męża Aili. Nie zaprotestował jednak gdy karczmarz zaczął nalewać piwo z dzbana do drewnianych kubków. To sławetne piwo Johanna Niemca. Nie było takich co by przed tym protestowali.
- Wampira z zamku mus nam ubić - rzekł prosto z mostu bękart siadając obok małżonki.

Zapadła cisza.

- Wampira... myślałem, że to jeno bujda - odezwał się w końcu burmistrz.
- Nie rozumiem… Wy nie jego słudzy? - dodał zaskoczony Noel widać bardziej trzeźwo podchodzący do wiedzy o nieumarłym.
- I czemu? - odezwał się też Johann odstawiając dzban i zasiadając na ławie. Prawie piwo rozlał na słowa Alexandra.
Tomasz tylko przyssał się do swego kufla jakby od kilku dni nie pił. Napił się też Bothencourt, lecz znacznie bardziej powściągliwie. Mężczyźni czekali najwyraźniej na dalsze wyjaśnienia.
- Bo chce nas zniszczyć, uznał, że go zdradziliśmy - rzekł Alex wyjaśniającym tonem. - On albo my. Tak to wygląda. Znacie mnie od lat, Ailę krócej, ale też dobrze. Albo my na zamku bez niewoli pod nieumarłym, albo nas nie będzie. - Wzruszył ramionami. - A Elijah innego na zamku postawi. Ma już też sługę. Pieterzoona.
- Więc on wyżył... no tak, było go na zamek nie ciągnąć. - westchnął burmistrz, również sobie piwa nalewając.
Za to Tomasz odstawił opróżnione naczynie i rzekł:
- No ale po co nas wzywacie? Wyście się poróżnili, to wy się dogadajcie. Ot. Trzeba wypić piwa, co się nawarzyło - zarechotał, lejąc kolejny kufel.
- Dwójka nas jeno. Nie wiemy gdzie on się skrywa… nie wiemy kogo na zamku sługami jeszcze mógł uczynić. Pomocy potrzebujemy, jeżeli hurmem z mieszczanami wejdziem na zamek to i trupów być nie musi.
- Nie musi - odezwał się Robert Bothencourt - ale być mogą. Wśród mieszczan co ich chcecie wziąć ze sobą. Czyż nie?
Strapiona Aila kiwnęła głową, bo to na nią spojrzał mężczyzna.
- No i jest coś jeszcze... - podsunął burmistrz - Nie bierzcie tego do siebie, bo oboje was wielce szanuję, ale z tego co mi mówił poprzednik... to wampir nam zapewnił status taki, że nikt od nas nie chce niczego. A jeśli zemrze... - zrobił znaczącą pauzę.
- … skończy się to i zaraz tu przyślą zarządcę z Brugii - dokończył rajca zwany Noelem. - Nie. Nam ten nieumarły potrzebny… i nie wadzi.
- Jam tą dłonią - Alexander uniósł drżącą prawą rękę - palił dokumenta w skryptorium księcia Filipa wymazując Kocie Łby i Coiville z wiedzy jego o własności. Jeno Aila wie, co się za tym kryło, kto w tym wspomógł i dlaczego. Co poświęcone zostało byście tu na karku poborców nie mieli. - Jakiś skurcz przebiegł mu przez twarz. - Czy wampir na zamku, czy jego popioły się rozwieją, nic to nie zmieni.
Robert pokiwał głową, lecz Tomasz, który już był przy końcu drugiego kufla, butnie stuknął nim o stół.
- I kto nam to zagwarantuje? Ty? Człowiek znikąd. Bez wampira... sam wiesz, że nic byś nie znaczył. A teraz chcesz się go pozbyć? Czyś ty całkiem rozum postradał?
- Poza tym… - rzekł burmistrz. - Jak się wśród mieszczan rozniesie kto na zamku rezydował, to może i pójść dalej. Plotki takie nam tu na łeb jeszcze inkwizycję ściągną.
Alexander spojrzał na Tomasza gniewnie.
- Ja zagwarantuję. I Aila. Żyć jeno chcemy w spokoju na zamku i w interesie naszym, aby nic na dwór księcia nie wyciekło. Inaczej Kocie Łby i Coiville Filip daruje jakiemu swemu rycerzowi i nas stąd wyruguje. Ukarze zaś nas i was, za skrywanie jego włości przed jego władzą. Na tym samym wózku jedziemy. - Aila widziała, że Alex chciał coś jeszcze rzec, ale na razie jeszcze się wstrzymywał, choć bliski był by gniewu spuścić. Po tym jak Tomasz zerkał ku szlachciance, łatwo było domyślić się, kto (jak rzekł ojciec Jean) proponował aby całe miasto hurtem na pokładziny poszło.
- A twoje słowo... - zaczął mówić Tomasz, lecz to właśnie Aila weszła mu w zdanie:
- Nigdy nie zostało złamane. Zawsze go dotrzymywał. I ja również. Więc o brak honoru nas podejrzewać nikt nie może.
- Prawda to... - zgodził się Noel. - Nigdy też pomocy nie odmówiliście, choć warunki żeście stawiali.
- Tako i my chcemy coś w zamian teraz - podchwycił temat burmistrz.
- Nie myślelim, że darmo pomożecie. - Alexander skrzywił się, ale nieco uspokoił.
- Darmo to dziś i w pysk dostać ciężko - mruknął Robert.
- Ot taka dola, że za pomoc płacić trza. Nam wampir nie wadzi, chcecie pomocy, darmo nie będzie, bo i prawda to, że kto może paść w tej wyprawie na Kocie Łby.
- Dobrze… - Alex spojrzał na Ailę i pochwycił jej dłoń. - Chcemy w spokoju na Kocich Łbach żyć, tylko tyle. Razem. Jeżeli nam się nie uda i zginiemy… zadbałem o zemstę na wampirze - Uśmiechnął się drapieżnie. Tylko Aila wiedziała, że blefuje. - Nie będzie miał spokoju na Kocich Łbach. Jeżeli do jutra nie odezwę się do kogo, komu listy przekazałem, ten je wyśle. Nie jeno do Brugii na dwór księcia Filipa, ale i do Liege. Książę dostanie wiedzę o tym, że zamek jego, biskup o tym, że na zamku wampir. Oj będzie się działo tu, oj będzie. Spokoju Elijaha mieć nie będzie, rezydencję straci, a i pewnie żywot. Przykro mi by było, że i was to dotknie, ale ja gnił będę sobie martwy, tedy furda to. - Bękart po zamachaniu kijem przeszedł do marchewki: - Ale wiele dla nas znaczy by się nam udało. Rzeknijcie tedy czego chcecie, wiele gotowi poświęcić jesteśmy i na wiele się zgodzić. Mówcie tedy, chcecie co dla miasta, czy każden osobno coś dla siebie.

Wyglądali na wstrząśniętych wizją tego, co zapowiedział Alexander, gdyby miał spotkać jego i Ailę marny koniec. Spojrzeli na siebie.
Burmistrz poczerwieniał lekko.
- Wyłączenie Coiville podległości względem zamku - rzekł w końcu. - Dla siebie nic nie chcę. I warunkiem pomocy jednomyślność tu przy tym stole. Jeden się nie zgodzi, to i ja nie poprę tego szaleństwa.
- Starszy syn mój - Robert Bothencourt otarł usta z piwa - dowódcą straży na zamku zostanie, młodszemu zasponsorujecie naukę na uniwersytecie w Leuven.
- A ja… nic nie chcę, poza - Johann uśmiechnął się. - Prawem do wyrębu lasów gdzie mi będzie fantazja to czynić.
Noel z Gandawy i Tomasz Gisoreux spojrzeli po sobie jakby wzrokiem próbując ustalić który kolejny będzie ze swym żądaniem… albo głosem przeciw udziału mieszczan w zamachu na wampira.
- To jest rozbój, a nie pomoc. - oburzona Aila aż wstała, wydymając wściekle wargi. Mężczyźni zapatrzyli się w nią jak w obrazek, bo zaiście piękna w tej chwili była. Nie zmieniało to jednak natury negocjacji.
- A czegoście się spodziewali? - zapytał Tomasz znad trzeciego kufla. - Dla mnie worek złota, ale możemy negocjować... z panią na osobności. - Uśmiechnął się szeroko do Aili.
- Negocjować? - W tonie Alexandra odezwały się niebezpieczne nuty.
Mężczyzna tylko zaśmiał się głupawo, a nie mogący już wytrzymać Noel dodał:
- A ja wam pomogę za darmo, ino dwie moje córuchny na zamek weźmiecie, damy z nich zrobicie przy pięknej pani i mężów pomożecie dobrych znaleźć.
- Córki weźmiemy, takoż i o synów Roberta zadbamy, ale starszy nie dowodzić strażą będzie, a na giermka mogę go wziąć, rycerskiego fachu wyuczę. Młodszego sami utrzymywać w Leuven nie będziemy. Dołożymy się jeno.
Robert i tak wyglądał na zadowolonego.
- Niech i tak będzie.
- Worka złota nie mamy - zwrócił się do Tomasza.
- Ale pukle pani niby ze złota... - wyciągnął rękę, by dotknąć włosów szlachcianki.

Alex patrzył na to jedynie zmrużywszy oczy.
Dłoń Tomasza chwyciła warkocz Aili, która patrzyła na niego ze zdziwieniem. Mężczyzna uśmiechnął się zawadiacko. Tymczasem jednak burmistrz wrócił do swego:
- O tym, że miasto uwalniacie z poddaństwa Kocim Łbom chcę już teraz wstępnie umowę spisać. Tedy dostaniecie pełne moje poparcie.
- A po co wam to? Przecież Ani poborów nie czynimy, ani wtrącamy się w miejskie sprawy - Alexander upił łyk piwa. - Od śmierci Andrusa martwą literą ta podległość, a dokumentem i tak przed nikim się nie pochwalicie.
Burmistrz zasępił się, ale zaraz potem Robert pociągnął temat.
- Ale między nami to będzie jasność. Jakby wam na przyszłość zabrakło czego, to nie będziecie mogli do nas inaczej jak po prośbie przyjść.
- Tak właśnie - zgodził się Jan Hagen.
- Ostatniemu, co uchybił mej żonie wyciąłem język i worek - rzekł bękart niby bez związku, ale wymownie przy tym spojrzał na Tomasza obracającego w dłoni warkocz Aili.
Ten cofnął rękę, rozumiejąc groźbę.
- Tedy beze mnie ta robota. Wampir dał nam bezpieczeństwo, ty Alexandrze... wprowadzasz ino zamęt. - Wstał od stołu.
- Zatem i ja, jako rzekłem... - burmistrz zaczął się podnosić.
- Ailo? - Alex spojrzał na żonę. - Cóż myślisz o tym dokumencie?
Szlachcianka siedziała cicho od pewnego czasu, teraz ona również wstała.
- Myślę, że za taką pomoc podziękujemy. Bo co innego chcieć zabezpieczyć los swoich dziatków czy swój własny poprawić, a co innego żerować na ludziach, co o wsparcie was proszą. Będziem jednak pamiętać o tym w przyszłości, jeśli los nam będzie sprzyjał i wampira sami wypędzimy z Kocich Łbów - rzekła ze spokojem, nikomu jednak nie umknął sens tej groźby. Burmistrz usiadł znów. Tylko Tomasz popatrzył na nią z jakimś cwanym uśmiechem na ustach i ruszył ku wyjściu.
- Prawo do wyrębu nie wszędzie. Między rzeką, a pasmem, które oddziela nas od dóbr klasztornych. - Alexander jakby nie przejmował się odmowami. - Wiem ja chyba co planujesz stary lisie…
Karczmarz rozdziawił się w uśmiechu i kiwnął głową.
- Jak duży ten worek złota? - rzucił za Tomaszem.
- Większy niż pięść moja. - rzekł mężczyzna, zatrzymując się i pokazując wielką jak łopata dłoń w górze.
- Jestem skłonny się zgodzić. Co ty na to Ailo?
- Ja już swoje zdanie wyraziłam - odpowiedziała, siadając na swoim miejscu dumnie wyprostowana.
- Wasze dzieci zabezpieczymy - Alexander potoczył wzrokiem po Noelu i Robercie - Ty dostaniesz prawo do wyrębu kniei, o której rzekłem - zwrócił się do Johanna. - Ty zaś… - Spojrzał na Tomasza. Dostaniesz worek złota większy niż pięść. Ale tylko jeżeli sam pójdziesz na czele mieszczan na zamek i nie odstąpisz od nas wraz z ludźmi, póki wampir nie sczeźnie. Zgadzasz się na to? - Bękart na razie nie rzekł nic burmistrzowi.
- Ano. - Mężczyzna zawrócił i stanął wyprostowany, patrząc hardo na Alexandra. - Beze mnie by się nie obyło. Jam nie baba by się chować.
- Zwierzchnictwa nad miasteczkiem nie oddamy. - Alexander wstał. - Listy pójdą jutro na Brugię i do Liege jeżeli zginiemy. A jak nie, jak nam się uda, a miasto nie pomoże - Bękart pochylił się do burmistrza. - To jako żona ma powiedziała, zapamiętamy. Oto moja oferta burmistrzu. Zginiemy, stracicie spokój, a jak nie zginiemy i nam się uda, to wezmę Coiville za ryj. Mocno. Że sami zastanawiać się będziecie czy Andrus lepszym był, albo czy nie opłaca się ujawnić księciu Filipowi. Alexander twardym wzrokiem spojrzał na mieszczanina sięgając po dar z krwi Elijahy. Do tej pory w Janie Hagenie obawa była o los miasta jeno, teraz wypłynęła na wieżch. Dobry człowiek jako jedyny nie chciał nic dla siebie, bo kochał to miasto i chciał dobrze dla ludzi. Bał się o to co przyniesie im przyszłość i teraz moc owinęła się wokół tego uczucia potęgując je..

Mężczyzna chwilę wyglądał jakby miał się zesikać w gacie. Zresztą nie tylko on. Robert podobnie. Inni bardziej nad sobą panowali.
- Dobrze więc, mów czego ci trzeba... - przemówił w końcu zrezygnowany burmistrz drżącym głosem.
- Ilu się da ludzi pod bronią, niby to na Pieterzoona na zamku będącego i być może opanowującego go. - Alex uspokoił się nieco. - Im nas więcej, tym większa szansa, że nawet jak wampir kogo tam związał to nie wystąpi naprzeciw. Potem przeszukiwanie zamku, oficjalnie Pieterzoona i jego ludzi, a po prawdzie to nie wiemy gdzie wampir ma leże...
- Doprawdy umiesz motywować ludzi... - zaśmiał się Noel.
- Wiemy, gdzie przebywał - podchwyciła temat Aila. - W lochach. Tam... tam powinni iść tylko wtajemniczeni albo bardzo...bardzo dzielni. - powiedziała na wspomnienie szaleńców, których Elijah tam męczył.
- Po prawdzie Noel… - Alexander odezwał się ponuro - to Elijaha jest toczony szaleństwem i mało przewidywalny. - Chciał coś jakby rzec jeszcze, ale ugryzł się w język.
Wszyscy jednak siedzieli dalej na swoich miejscach jakby na coś czekając. Aila nachyliła się do ucha męża.
- Powinieneś chyba powiedzieć kiedy wyruszamy i... w jakim stanie powinni znaleźć się mieszkańcy zamku.
- Wyruszać nam jak najszybciej. Przed południem to najpóźniej. - Alex wstał. - Uczyniliśmy coś przez co mieszkańcy zamku otępiali mogą być, albo i spać… Niech nikomu włos z głowy nie spadnie.
- Daliście im co? - zapytał zaintrygowany Tomasz.
- Owszem - odpowiedziała Aila, lecz nie zdradzała szczegółów.
- Ciężko będzie ludzi upilnować od rabunku. Nie mówię, że wszystkich, ale niektórzy... sami rozumiecie... - zasępił się burmistrz.
- Tych co mogliby się na jakieś dobra pokusić, a znacie ich z tego, wydzielicie aby przeszukiwali stajnie, wieże i inne tym podobne miejsca. Nie martwcie się, znajdzie się takich sporo.
- Niech i tak będzie, lecz z góry mówię, że nikogo za to potem nie zetnę z miastowych - Jan odpowiedział wstając. - Idę ogłoszenia zarządzić. - Spojrzał raz jeszcze na swoich radnych, a gdy ci dali mu milczącą zgodę, również szykując się do wyjścia, dodał: - Oby wasz plan się powiódł. I obyście pamiętali o naszej pomocy tak samo jak straszyliście nas, że pamiętać będziecie o odmowie.

Alex patrzył na nich jak wychodzili, odprowadzani przez Johanna.
Spojrzał w końcu na Ailę.
- Łatwo nie będzie…
Westchnęła.
- Ja wciąż się zastanawiam czy sami z zaskoczenia nie mielibyśmy większych szans. No ale fakt faktem jeśli Elijah się nas spodziewa, w kupie jest to mniej karkołomne.
- Sami jeno przez kilka godzin dnia szukać wampira po całym zamku, nie wiedząc kto może być nam wrogiem… - Alex uśmiechnął się. - Sire spodobałoby się to szaleństwo.
- A teraz będziesz wiedział? - zapytała, wstając od stołu - Idę się przebrać i przygotować.
- Nie będę - wyglądał na lekko zatroskanego. - Można jednak założyć, że mieszczanie pod wpływem sire’a nie są. To da kilkadziesiąt oczu więcej do szukania wampira i pilnowania domowników Kocich Łbów.
Aila skinęła głową na znak zrozumienia. Oboje wrócili na górę, tym razem jednak nie po to by cieszyć się swoim towarzystwem, lecz aby przygotować się do walki o ich własny dom.


Rynek pełen był ludzi, a na balkonie ratusza stał Jan Hagen, Noel z Gandawy, Robert Bothencourt i trzech innych rajców nie będących na spotkaniu w Lorelei, a zatem pewnie nieświadomych istnienia wampira. Tomasz nie dołączył do nich stając w kilkuosobowej grupie ławników miejskich stanowiących organ sądowy miasta, niezależny od rady przewodzonej przez burmistrza. Trzymali się lekko na uboczu na drewnianym podwyższeniu służącym za miejsca kaźni, lub ogłaszanie mniej ważnych ogłoszeń. Hagen wolał tym razem sięgnąć po mocniejszy splendor i gromkim głosem nawoływał z ratusza.
- … i wtenczas gdy państwo wyjechali, na zamek szpieg się wślizgnął, coś do studni zamkowej wsypał i podtruł domowników. To Pieterzoon gdy wydobrzał z nieobecności zarządcy i jego małżonki skorzystał. Nie wiada zali sam jest czy sobie jakąś nową bandę przygruchał. Nie wiada też czy kto z zamkowych zbrojnych lub służby wcześniej nie był z nim w konszachtach - Burmistrz podkręcił wąsa. - Jaśnie państwo przyszli o pomoc prosić, bo we dwójkę jeno na zamek iść gdy nie wiadomo co tam się dzieje… Nie dziwne to zresztą, we dwójkę jeno iść nie wiedząc co tam czyha. Głupi jeno by się ośmielił. - Jan gestem uciszył rosnący harmider. - Zdecydowalim tedy, że Coiville pomoże. Wszak to zarządca Torin bandę wytłukł i tylko przez zamieszanie w związku jego śmiercią ranny herszt umknął. Potrzebujemy kogoś na Kocich Łbach co by o porządek dbał w okolicy, inaczej trzeba by na straż łożyć…

Burmistrz pokiwał głową gdy protesty się odezwały.
Przymus oddawania pieniędzy na utrzymanie czegoś był wśród pazernych mieszczan niby zadra w tyłku. Hagen rozegrał to nieźle, ale jak się okazało nie był to koniec udowadniania, że miasteczko ma w ratuszu właściwego człowieka na właściwym miejscu.
- Poza tym ten bandyta na zamku to strach. Jeszcze nazbiera innych banitów turaj i terror będzie siał - ciągnął przemowę. - Jak okrzepnie i w siłę urośnie to chyba jeno do księcia przyjdzie nam iść by go stąd wysiudał. -Urwał na chwilę bo znów zaczęło się szemranie. Coiville’czycy doskonale wiedzieli z czym to się wiąże. - Milszy nam zatem Alexander strzegący spokoju z zamku, niż bandyta na nim. Tym bardziej, że Alexander obiecał nie nastawać na to jak tu się samorządzimy. Co od śmierci starego Pana Andrusa trwa, prawda zarządco?

Bękart zmrużył oczy i uśmiechnął się lekko. Hagen na cztery nogi kuty był… Oficjalnej obietnicy uwolnienia miasta z odpowiednim dokumentem to potwierdzającym - nie wydębił. Ale swoje osiągnął. Alex na pewne samostanowienia musiał teraz albo przytaknąć nieoficjalnie je obiecując respektować, albo przed wszystkimi rzec, że odmawia. Mieszczanie mogliby to zrozumieć jako plany i ambicje bękarta względem Coiville i prędzej ucho bez lustra by zobaczył niż pomoc.
- Ano tak jak Torin chcę czynić - rzekł głośno. - Na dobrosąsiedztwie nam zależy, nie na władzy.
- Toć sami widzicie odmówić nie lza. Ilu z was szło nażreć się i napić, a i wybawić na ich ślubie, hę? Toć ostatnim kurwim synem by był ten, co na pogrzeb Torina i ślub jaśnie państwa poszedł, a na pomoc sąsiadowi - użył tego słowa z akcentem, z premedytacją zamiast ‘seniora’ - to już nie. Tak tedy Coiville pomoże.
Szmery urosły w moc, ale protestów nie było wiele, jak już to ginęły pośród gwaru przyznającego Hagenowi rację.

- Kto zdolny broń w ręku utrzymać niechaj pod bramę piwną w ciągu godziny bieży - z podwyższenia zawołał Tomasz Gisoreux. - Gdy broni kto nie ma niech choć pałę porządną weźmie. Im więcej nas się zbierze, tym pewniejsze, że poplecznicy Pieterzoona czmychną zamiast stawać i pochowają coby w nocy jak nas już nie stanie, swoje na powrót czynić. Tedy bez jednego guza się może obyć jeno Kocie Łby przetrząsnąć do ostatniego zakamarka. No wiara, mi tam lepiej po zamku pobuszować ich szukając, niż po górach się szlajać by ich szukać.

Aila przyglądała się temu nieco z boku, choć zazwyczaj to ona przecież pełniła funkcję reprezentatywną. Kiedy jednak chodziło o lanie się po mordach, mężczyźni woleli rozprawiać w swoim gronie. A i szlachcianka przypuszczała, że nie wszyscy byli na tyle postępowi, by zaakceptować jej strój, który skrywała pod opończą - męskie odzienie i miecz do walki nieco tylko lżejszy niż te, które mieli na wyposażeniu zamkowi strażnicy. Dziewczyna starała się więc stać zawsze nieco za swoim mężem, aby kto nie zaczął się zastanawiać jak to pani siedzi po męsku na koniu. Alexander nie baczył na jej obawy, pochmurne myśli jakieś nim targały i lekko nieobecny się wydawał.

Kiedy ludzie zaczęli się rozchodzić, a oni ruszyli, by swoje rzeczy zabrać z gospody, Aila podeszła do małżonka.
- Wydajesz się nad czymś myśleć... - zaczęła niby niezobowiązująco.
- Martwię się - westchnął - bo jak do zmroku nie znajdziemy leża sire, to świtu możemy już nie dożyć.
- Wiedzieliśmy o tym od początku, czyż nie?
- Owszem - przejechał jej dłonią po złotych puklach - ale im bliżej nieuniknionego… tym bardziej to niepokoi. - Zawahał się jakby coś chciał rzec. - Ailo… Jeżeli nie znajdziemy Elijahy… - motał się jakby nie wiedząc jak coś powiedzieć. - Może pod wieczór z mieszczanami wrócisz?
Zatrzymała się i spojrzała na niego smutno.
- Żeby zszedł do miasta i wymordował więcej ludzi? Nie... musimy być odważni i... co by się nie działo, przyjąć nasz los.
- Nie musimy oboje ginąć, jam się przed nim zbuntował, mogę stanąć i głowę dać, ale spróbować ubłagać, aby Tobie krzywdy nie uczynił.
Wzrok Aili nagle nabrał innego wyrazu. Szlachcianka popędziła konia, odjeżdżając ku gospodzie bez słowa.
 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 04-10-2017, 10:19   #68
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację


Godzinę później jako było rzeczone, spotkali się wszyscy pod bramą. Około trzydziestu konnych i sporo ludu na piechotę, więcej niż miał nadzieję Alexander. Każdy z nich uzbrojony choćby w siekierę lub pałkę. Młodzi i starzy. Widać wielu było ciętych na Pieterzoona. A może faktycznie chcieli poprzeć Alexandra i jego małżonkę w zarządzaniu zamkiem?
Pierwsze co bękart uczynił to rzekł by ci konni wierzchowce ostawili. Każden chciał się przed sąsiadami pokazać na ile mógł, że i konno stanie, co skutkować musiało potem tym, że na dziedzińcu pilnować by je ktoś musiał. Do tego większość dosiadała pociagowych szkapin bez rzędu, co czasem komiczny widok stanowiło. Siła bojowa jako konnica żadna i to na zamek idąc...
Większość dała się przekonać, kilku zaś uparło się, szczególnie rajcy. By nie przedłużać Alexander machnął na to ręką. Z godziny do południa nie było całej gdy wyruszyli w kierunku widocznego na wzgórzu zamku.

[MEDIA]http://www.b-f-k.de/webpub01/illu/schaich2_gross.jpg[/MEDIA]

Brama otwarta była, a na murach nikogo nie było widać. Cały tłum podchodził pod mury w ciszy, bo nie dość że wielka budowla majestatyczna była sama w sobie, to i okazja była niezwyczajna. Zdenerwowanie udzieliło się wszystkim.
Jeden ze zbrojnych co bramy zwykle pilnował spał na ławce za wejściem z odchyloną głową i zaraz Alex kazał go związać, oraz zakneblować, wszak wedle bajki jaką wymyślił z burmistrzem nie można było wiedzieć czy ktoś (i ilu) z domowników mógł być w konszachtach z banitą. Podejście między murem a samym zamkiem stojący na skale puste było, ale Kocie Łby nie były całkiem wymarłe. Z oddali zobaczyli dziedziniec a na nim stajennego Aloise’a niosącego wodę. Szedł jakoś wolniej jak otumaniony, ale widać zioła babki z Wilczych Dołów nie działały na wszystkich tak samo. Sam Alexander nie łudził się, że choćby połowa po śniadaniu spać będzie w najlepsze. Stajenny widząc wielki tłum idący od bram, aż wypuścił wiadra i patrzył na ‘inwazję’ z szeroko rozwartymi ustami. Jakby go w kamień zamieniło.
Tymczasem kilku mieszczan z początku szyku już uniosło ponad głowami swoją broń i z krzykiem na ustach chciało ruszyć ku zdębiałemu mężczyźnie. Na szczęście zobaczyła to Aila, która na koniu przejechała im przed nosami, studząc zamiary.
- Pamiętajcie kto jest wrogiem, zachowajcie czujność! - warknęła złotowłosa dziewczyna, a kilku mieszczan zamiast maszerować dalej zapatrzyło się na nią z uwielbieniem.
- Pani? Paaaaaani! - z dziedzińca wypadła ochmistrzyni, zataczając się, ale twardo brnąc naprzód. Przystanęła dopiero widząc nadciągającą “armię”.
- Co...co to ma być? - wyjąkała.
- Tomaszu - Alexander zignorował kobietę przewodzącą służbie na zamku. - Tych o których rozmawialiśmy wydziel do przeszukania wszelkich budynków gospodarczych i wieży.
Bękart potoczył wzrokiem po mieszczanach. - Każdy cal, każdą piędź sprawdzić trzeba. Nawet miejsca co by się głupimy wydawały, nic nie można przeoczyć.
- Taaaa - Gisoreux odparł niechętnie i się lekko skrzywił, podczas gdy mieszkańcy Coiville brak oporu i konfrontacji odbierali z ulgą.
- Ktoś mógł już zginąć z rąk bandyty, mogli ukryć ciała, jak takie znajdzie ktoś, to nie ruszać tylko wezwać któreś z nas. - Alex rzucił do tłumu i zwrócił się do ochmistrzyni: - Ty Honorato wszystkich domowników w wielkim refektarzu zbierz.
- Ale...ale co się dzieje...panie... - kobieta zatoczyła się, lecz wciąż hardo stała na nogach - Ktoś nas otruł?
- Tak. Wszystkich do refektarza. - Alexander zsiadł z konia. - My zaś pójdziemy do lochów, weź kilku ludzi Tomaszu, tych najpewniejszych. Trzeba nam tam co sprawdzić.
Ochmistrzyni niepewnie spojrzała jeszcze na Ailę, a gdy ta skinęła głową, powiedziała tylko:
- Niektórych będzie trzeba przenieść, bo tomność stracili. Się robi... - dygnęła i ślamazarnie powlekła się z powrotem do zamczyska.

Bękart poprowadził Ailę, Tomasza i półtuzin wybranych starannie mieszczan ku lochom, aż trafili do pomieszczenia podziemnego w którym niedawno zabawiała się nimi Theresa przy pomocy swoich ghuli. Już stąd słychać było potępieńcze wycie biedaków trzymanych głębiej w królestwie Elijahy, gdzie wampir trzymał ich dla cieszenia się ich szaleństwem, oraz dla krwi. Ani Aila, ani Alexander nie wiedzieli ilu ich tam jest. Nieumarły gromadził ich przez lata, a choć pewnie niektórzy umierali, to nigdy nie znajdowano ciał. Można było w najczarniejszych myślach przypuszczać, że trupy były wykorzystywane by karmić nimi więzionych szaleńców. Wprawdzie z kuchni w dół prowadziła stara nieużywana już studnia, gdzie Honorata, jako jedna z kilku osób na zamku wiedząca o wampirze, zrzucała wszelkie resztki z posiłków…. ale to mogło być za mało.
Do głębszych lochów prowadziły drzwi, za które Alexander nie chciał się nigdy zapuszczać.
Dziś je otworzył…
- Uważajcie, nie wiadomo co tam zastaniemy - rzekł do bladych mieszczan przez wrzaski i wariackie śmiechy dobiegające z głębi. Zapalili pochodnie, by każden miał jedną i ośmieleni przez zarządcę zamku, który pierwszy wkroczył do “królestwa Elijahy” podążyli za nim.
Po prawej stronie naturalnego, ale ociosanego w skale korytarza były coś jakby nisze… małe groty. Niektóre puste i otwarte, niektóre zakratowane prętami lub jedynie drewnianymi wiązanymi ze sobą drągami stanowiącymi zewnątrzną ścianę klatki takiej celi. W środku przebywali…

[MEDIA]https://www.featureshoot.com/wp-content/uploads/2013/05/bryan_martello_11.jpg[/MEDIA]

Dwóch mieszczan zwymiotowało idąc wzdłuż tego korytarza.

Widok doprawdy mroził krew w żyłach, bo to, co znajdowało się za kratami... to był człowiek. Ludzka natura odarta z jakiejkolwiek moralności, karności, uczuciowości. To były zwierzęce instynkty i... coś jeszcze, coś co dał im sam wampir - zła wola.
Szkieletowaci szaleńcy, odziani ledwo w łachmany pohukiwali na tych, którzy zeszli do ich królestwa. Straszyli ich, śmiali się z nich, grozili... lecz żaden nie wołał pomocy.
Jedna “cela” była większa i mieściła czwórkę szaleńców. Trzech z nich na widok Aili stanęło teraz przy kratach i... Szlachcianka wtuliła twarz w ramię męża. Sprowadzeni do zwierzecych instynktów wariaci zaczęli zwyczajnie dogadzać sobie ręka, wystawiając swoje wątpliwej urody przyrodzenia poprzez kraty. Inny więzień tymczasem skorzystał z okazji i najwyraźniej rozumiejąc, że złotowłosa jest poza jego zasięgiem, ruszył na czwartą postać w tej grocie, kobietę sądząc jedynie z braku owłosienia na twarzy. Zaczął pokładać się z nią ot tak przy wszystkich.
- To okropne... - szepnęła Aila, nie podnosząc więcej wzroku.
Nie wszyscy byli na równym stopniu szaleństwa, siedzący w zakratowanej niszy młodzik jedynie kiwał się i coś szeptał, od czasu do czasu jeno wybuchając histerycznym śmiechem.
- Potencjał do awarii w przypadku kuszy tkwi zarówno w łuczysku jak i mechanizmie spustowym... - tłumaczył przechodzącym kolejny wariat napierając na kraty. Brudny, o zmierzwionych włosach starał się zachowywać pozę uniwersyteckiego bakałarza, ale świecące wręcz szaleństwem oczy nie pozostawiały najmniejszych złudzeń. - Mechanizmu który po napięciu utrzymuje całą siłę naciągu kuszy, przez cały czas napięcia kuszy!!! - ostatnie wykrzyczał, prawie zawył tarmosząc kraty i rzucając się dziko. Przydeptywał przy tym jakieś schematy wyryte w ziemi.

W jednej z nisz uwiązana jedynie sznurkiem za kostkę do żelaznego kołka wbitego w skałę siedziała Genevieve. Z początku nie ruszała się pogrążona w apatii, ale nagle jakby na szmery idących wzdłuż korytarza ‘przebudziła się’ i kuląc prawie wbiła się w ścianę. Wyła przy tym, szlochała i krzyczała by zostawili ją w spokoju. Elijaha nie przegapił jej i jej szaleństwa jakiego nabawiła się w klasztorze po tym co jej robili.

Poświata od przodu okazała się pochodniami zawieszonymi w niewielkiej jaskini od której prowadziły dwa inne korytarze. Grota wyglądała na całkowicie naturalną i miała w suficie otwór zapewne prowadzący do ujścia starej studni. W podłodze była chyba dalsza część, ale przykryta drewnianymi dechami na których walały się resztki pożywienia.
Pod jedną ze ścian było jakieś legowisko ze starymi kocami. Coś się pod nimi poruszyło, na co Alexander wyjął miecz.
Pieterzoon…
A jednak nie.
Po chwili spod koców wyłoniła się czarna czupryna i naga sylwetka przerażonej dziewczyny przykleiła się skulona do ściany. Podobnie jak Genevieve była uwiązana do ściany za nogę, ale ona łańcuchem.
Alex sapnął głośno, choć przecież spodziewał się tego. Sięgnął po miecz na Kocich Łbach, po czym zostawił domowników na zamku samych sobie, z wampirem, wyjeżdżając z Ailą na kilka dni. Jeden z ‘dylematów Elijahy’ przedstawiał sprawę dość jasno w kwestii przyszłości dziewczyny.

Giselle tuliła się naga do zimnej ściany próbując przebić wzrokiem jasność pochodni trzymanych przez ludzi wsypujących się niepewnie do sali. Była chyba jedyną z przetrzymywanych tu, która nie okazywała oznak szaleństwa… no ale nie jako wariat i nie dla Elijahy tu wszak trafiła. W przeciwieństwie do wariatów była też czysta. Nawet jej włosy nie były jeszcze splątane. Wyglądała doprawdy apetycznie... i nie o wampirzy apetyt tu chodziło. Gdy jej wzrok nieco przywykł do światła, na jej twarzy pojawiła się radość.
- Panie! Przybyłeś mnie ocalić! - cieszyła się na widok Alexandra. - Ja wierzyłam... modliłam się i oto jesteś, mój panie!
Stojąca obok męża Aila tylko zacisnęła usta w wąską kreskę, lecz nic nie powiedziała.

Alexander wyglądał źle, wyjeżdżając z Kocich Łbów myślał, że możliwe iż idą sire na pomoc. Miał nadzieję, że chwycenie za miecz na zamku by zabić Hansela, zostanie wybaczone… ale gdy Armand opowiedział Aili o planach wampira i zasadzce w klasztorze właśnie na nich… Bękart wiedział do czego to doprowadzi.
Wiedzieć jednak a widzieć… to były dwie różne rzeczy.
Zbliżył się do dziewczyny zdejmując własną opończę i okrył nią nagość Giselle, delikatnie odsuwając ją gdy próbowała się na nim uwiesić.
Uniósł miecz w zamachu na co ciemnowłosa odskoczyła odruchowo, po czym mocnym cięciem odrąbał żelazne kółko przy kołku wbitym w ścianę.
- Jeżeli są tu jacyś rokujący nadzieje… jak ta ruda. Trzeba ich stąd zabrać. - Spojrzał na Tomasza Gisoreux. - Pozostałych… trzeba skończyć ich męczarnie.
Tymczasem Giselle uwiesiła się na ramieniu zarządcy, szepcząc mu czule do ucha i nic sobie nie robiąc z obecności jego żony:
- Wiedziałam, że mnie uratujesz... panie, ja wiem, że jestem nikim, ale to już drugi raz... my jesteśmy sobie przeznaczeni. Sam powiedz, przecie tak dobrze nam razem było...
Na te ostatnie słowa, bynajmniej nie wypowiedziane szeptem Tomasz aż gwizdnął. Tymczasem Aila odłączyła się i ruszyła w głąb groty, przyglądając się jej ścianom. Alexander nie mógł jednak mieć wątpliwości, że ona także słyszała każde słowo dziewczyny.
- Zabierzcie ją na górę. Wybierzcie dwóch z grupy. - Bękart delikatnie wyzwolił się od ciemnowłosej. - Nie bój się i idź z nimi, potem porozmawiamy. Trzeba nam Pieterzoona znaleźć i będziesz bezpieczna.
Tomasz zbliżył się nieco.
- Z tym mordowaniem szaleńców… a jużci, ani ich puścić, ani trzymać. Ot łaska. Ale na to się nie pisaliśmy - rzucił wyraźnie wstrząśnięty to co tu znaleźli, a i tak trzymał się najlepiej z mieszczan jacy zeszli w lochy.
- Może inni nie. Ale Ty musisz zapracować na swoją nagrodę.
Na te słowa mężczyzna zbladł.
- Nie tak się...
Nie dokończył, bo zobaczył jak Aila kopniakiem przerzuca barłóg, na którym leżała Giselle. Czyżby w ten sposób wyładowywała frustrację?
Okazało się jednak, że nie.
- Tutaj jest kolejna klapa. - powiedziała.
Zbliżając się do żony Alex nie spuszczał wzroku z Tomasza.
- Udowodnisz jak bardzo chcesz tego złota. Możesz pokazać się przydatny w tym, albo… - Bękart potoczył po bladych i wystraszonych mieszczanach. - Co rzeknę, to zostanie tylko między nami. Kto tę wiedzę dalej rozniesie… zginie. Pojęliście?
- Ja siem na takie rzeczy nie pisał. - jeden mężczyzna, chyba bednarz, obrócił się na pięcie i odszedł. Reszta jednak została, kiwając zgodnie głowami. Tymczasem Aila przyjrzała się kutej klapie, którą znalazła. Krata nie była duża. miała może średnicę długości łokcia. Nie posiadała też żadnego zabezpieczenia ani uchwytu - przynajmniej z tej strony.
- To leże wampira - rzekł Alex. - Tomasz jako i kilku innych w mieście wiedzą o nim. Trzeba nam go zabić, zniszczyć. Bajanie i legendy o Kocich Łbach, to nie takie znowu bujdy. - Alexander patrzył na Tomasza. - To jego królestwo szaleństwa. Wy idziecie tu na Pieterzoona… Och tak...jest tu, to sługa nieumarłego. Idziecie, bo was przekonał Hagen. A Tomasz idzie za worek złota. Jeżeli nie uda nam się, to zginiemy. Pierwsze co zrobić trzeba, to pozbawić go tych wariatów. Krwi. - Bękart uśmiechnął się patrząc na twarze zszokowanych mieszczan. Mówił prosto z mostu. Kolejne wycie szaleńca z jednej z cel poderwało wszystkich. - I ty Tomaszu… będąc jednym w miasteczku co wiedział od początku o nieumarłym, co zabrał tu sąsiadów aby go zniszczyli i narazili się na jego gniew… za worek złota. Nie chcesz brudzić sobie rąk?

Tym razem nie tylko on spojrzał nieprzychylnie na Tomasza, ale także i miastowi.
- Chędoż się! - Splunął nie bacząc na obecność damy. - Dobra, ja mogę zabić tych wariatów, ale wampira weźcie sobie sami.
- Panie, ale my nawet czosnku nie mamy przy sobie - odezwał się jeden z mężczyzn, wyraźnie zestrachany.
- W dzień to on bez ruchu leży, niegroźny. Byle go znaleźć przed zmrokiem. Potem wrócicie do miasta. Zapewne na mnie i na żonie gniew wyładuje jak go nie odszukamy. Ale może i na Coiville. - Alex wzruszył ramionami. - Tedy każden postarać się musi. Wampir nasz, a ty Tomaszu… Twoja kara za zachłanność i za myśli o tym co mógłbyś chcieć negocjować z moją żoną. Ci wariaci. Bon apetit.
Tomasz spojrzał na niego spod byka, ale nic nie rzekł. On, dwóch miastowych i niezbyt chętna do opuszczenia Alexandra dziewczyna ruszyli ku wyjściu, bękart polecił im zabrać ze sobą też Genevieve, była tu na tyle krótko, że może rokowała na poprawę.

Zostało ich pięcioro zaledwie.
- Masz pomysł jak to podnieść? - zapytała Aila męża. Była skupiona na zadaniu, jakby epizod z Giselle w ogóle jej nie obszedł. Próbowała już zaczepiać palcami o krawędzie płyty, lecz ta zbyt ściśle przylegała posadzki z kamienia.
- No i co z tym drugim otworem pod dechami - zapytał najwyższy z towarzyszących im mężczyzn i chyba najsilniejszy. Syn kowala, sądząc po odzieniu w skład którego wchodził gruby przypalany fartuch.
- Najpierw musimy znaleźć Pieterzoona i wyczyścić te lochy - Alex przyjrzał się znalezisku żony. - Jeżeli to gdzieś prowadzi, to wolałbym nie wchodzić tam mając kogokolwiek za plecami z tych szaleńców, lub tego łysego bandytę.
Przeniósł spojrzenie na dechy.
- To stara studnia, trzeba nam lampy i lin, żeby choć tam spuścić światło zobaczyć co na dole.
- Ja pójdę - zaoferował jeden z mieszczan, który chyba trochę żałował swojej decyzji, by pozostać.

- Co robimy - zapytała Aila?
- Trzeba sprawdzić pozostałe korytarze i rozwiązać kwestię szaleńców. - Bękart zerknął na żonę. - Ci co są zbyt głęboko pogrążeni... Dla których nadziei na pomoc nie ma… Nie mogą opuścić tych lochów. Mieszczanie nie wiedza o wampirze i mogą pomyśleć, że to my stoimy za tym zwierzyńcem. Dlategom rzekł jak się sprawy mają tym co tu zeszli, ale wszystkich uświadamiać o wampirze też niedobrze.
Wydawało się, że szlachcianka straciła nieco kolorów na twarzy, ale faktem było, że epizod w monastyrze zahartował ją. Skinęła głową na znak zgody.
- Chcesz żebym... przypilnowała Tomasza?
- Tak. Ty patrz mu na ręce podczas gdy ja sprawdzę pozostałe odnogi. Pieterzoon gdzieś tu pewnie się czai.
Aila wyglądała, jakby zrobiło jej się niedobrze, zapewne mając w głowie wspomnienie tego, jak szaleńcy ją przywitali. Powoli jednak ruszyła ku lochom, zostawiając Alexa z synem kowala i jeszcze jednym mieszczaninem - podstarzałym pomocnikiem szewca.

- Wy dwaj pilnujcie tego przejścia - Alex wskazał mieczem jedną z odnóg. - Pieterzoon jest niebezpieczny, w razie czego krzyczcie głośno to przyjdę z pomocą. - Ja przez ten czas sprawdzę tamten korytarz.
Mieszczanie spojrzeli na niego ponuro nie mówiąc nic.
Bękart uchwycił mocniej pochodnię i zagłębił się w przejście skąd dobiegało pandemonium odgłosów. Między innymi… muczenie.

 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 04-10-2017, 16:00   #69
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Idąc obserwował korytarz i zastanawiał się na ile się to wszystko ciągnie pod donżonem. Kocie Łby były starym zamkiem wielokrotnie rozbudowywanym. Stał na wzgórzu, ale jedynie po części na skale, która nierówna była i, jak się okazało miała kilka pieczar. Ściana z litego kamienia z lewej skończyła się przechodząc w zwykłą ziemię podtrzymywaną przez belki i deski. Ten korytarz biegł zapewne wzdłuż skały w obrębie fundamentów donżonu…
Wiedząc gdzie była stara studnia i z której strony mury zamkowe schodziły bardzo nisko wskazując brak skały, Alexander zrozumiał w którę stronę idzie i zaklął szpetnie ignorując szaleńców umieszczonych w niszach wykopanych w ziemi.
Jeden z nich muczał zatwardziale.
- Wydoj mnieee, wydoj mnieeee… - zawył widząc, że ktoś przechodzi obok. Wystawiał przy tym szyję ku drewnianej kracie.

Alexandra zawsze zastanawiało, co skłoniło jednego z przodków Andrusa, aby sarkofag ojca, zapewne jednego z pierwszych panów na Kocich Łbach, stawiać pionowo wmurowany w ścianę krypty, a nie ułożyć, klasycznie, poziomo.
Teraz już wiedział…
Gdzie i kiedy zniknęło ciało Gastona de Tetes-Chats nie nie było wiadomo, ale zniknąć musiało. Wieko sarkofagu było tajnymi wrotami do krypty, albo (patrząc od strony krypt) do podziemi.
Pierwszym co rzuciło się w oczy bękartowi, gdy światło pochodni rozświetliło spore pomieszczenie głęboko pod kaplicą, to ciało rozciągnięte na ziemi.

Opuścił miecz…

Wielka sylwetka łysego banity leżała na wznak, a na jego twarzy widać było zastygłe zaskoczenie. W jego sercu tkwił sztylet, ale krwi nie było dużo. Ktoś zabił go, czy Elijaha wyssał, a broń wbił w pierś by zamotać obraz jak zginął wielki bandyta? Czy Elijaha w ogóle był w to zamieszany, czy Pieterzoon został zabity po świcie? Jeżeli to nie wampir to kto?
Masa pytań, żadnych odpowiedzi, jak wszystko związane z wampirem.

Alexander spojrzał ponuro po pomieszczeniu.
Nie tylko sarkofag Gastona mógł skrywać niespodzianki… Czuł się jak rabuś grobów, ale wszak musiał sprawdzić wszystko.

[MEDIA]https://i.imgur.com/Xu4EBO1.png[/MEDIA]

Najgorzej było w miejscach gdzie złożono Andrusa i Torina. Trupy miały odpowiednio pięć lat i… dwa tygodnie. Pozostałe groby skrywały jeno kości, nic więcej.
Z jednym wyjątkiem…
Jeden z Sarkofagów był pusty...
Ojca Andrusa, który zmarł i pochowany został, jak głosiła inskrypcja, 1 stycznia roku 1401. Nowy wiek na Kocich Łbach…
Jakież to było przewrotne…
Sarkofag chyba nawet stał dokładnie pod ołtarzem.

Bękart podszedł do wielkiego trupa i odciął mu głowę, po czym z braku włosów, po schowaniu miecza uchwycił łeb za ucho.
- Czemuś ty wybrał sobie akurat naszą okolicę chory skurwysynu? - spytał wracając drogą którą przyszedł.


Gdy wrócił do pieczary, zastał tam już czterech mieszczan. Wrócił ten z oliwą, lampami i linami, wraz z towarzyszem.
- Tooo…? - spytał syn kowala spoglądając na głowę.
Alexander cisnął nią na ziemię.
- Tak. Pieterzoon.
- Co nam dalej czynić?
- Na wszelki wypadek sprawdźcie szyb starej studni. Użyjcie lamp na linach. Może sięgniecie dna. Ja sprawdzę ostatnią odnogę. - Ruszył ku naturalnemu korytarzowi w skale.

 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 04-10-2017, 17:38   #70
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację


Była zła. Zastanawiała się jak Alexander mógł jej dać takie zadanie. Oczywiście, mogła się zbuntować, ale mimo wszystko! Mógł pomyśleć. Nie bał się, że Tomasz lub ci szaleńcu rzucą się na nią?

Walcząc z niechęcią, podeszła znów do krat, niosąc w ręku pochodnie i dołączając jej światło do światła pochodni Tomasza. Towarzyszył mu jeszcze jeden, krępy mieszczanin, którego Aila nie znała.
- Pani? - zdziwieni spojrzeli na nią.
- Przyszłam żeby wam pomóc i zadbać o to, by... nikt więcej nie zobaczył tych... tutaj. Przynajmniej nie tych, dla których nie ma już ratunku. - dodała cicho Aila.
- Pani, ale przecież to nie uchodzi...
- Ładne dziewczynki nie powinny oglądać brzydkich rzeczy. - dodał z przekąsem Tomasz. Jednak uśmiech zniknął z jego oblicza, gdy szlachcianka spojrzała na niego gniewnie.
- Nie wiecie czegom się dopuściła już, by te ziemie chronić... - rzekła, a dłonią podkreśliła kształt miecza pod szeroką opończą. To zdziwiło mężczyzn jeszcze bardziej.
Aila zaś, wykorzystując ich konsternację, zaczęła wydawać rozkazy:
- Musimy wiedzieć czy któryś z nich nie zachował resztek rozumu. Zróbmy więc tak... będziecie po jednym wyprowadzać ich do celi obok. Tam ja ich przesłucham i jeśli stwierdzę, że nie ma nadziei... łeb zetnę. Potem wy odrzucicie ciało, by następni nie widzieli i tak... wszystkich. - rzekła ponuro.
- Pani... - obcy jej mieszczanin aż zaniemówił, lecz Tomasz bardziej był chyba postępowy, bo wnet zaakceptował sytuację. Z drobnym wyjątkiem, na co nie zezwalała mu duma.
- Niech będzie, lecz to ja będę łby ścinał - powiedział w przypływie odwagi - Skoro tego chce małżonek, niech i tak będzie. Ja się nie lękam, a spać będę nieco lepiej, jeśli piękna pani rąk swych nie skala... a i może nieco w jej łaski się tym wkupię. - mrugnął do Aili, a ta odpowiedziała szybkim, bladym uśmiechem.

Szło im... dobrze... chyba. Organizacyjnie plan Aili w każdym razie się sprawdzał. Rzecz w tym, że żaden z szaleńców nawet nie spróbował podjąć dialogu. W ogóle wiekszość nie mówiła, tylko pochrumkiwała, skowyczała... no i jedyne czego chcieli to jeść i się pieprzyć. Jak zwierzęta. A może i gorzej, bo przy tym cechowała ich ta pokrętna złośliwość, nasiąknęli bowiem szaleństwem tego, który ich tu zamknął.
Tomasz skrócił o łby wszystkich, a teraz przyszła kolej na ostatniego. Najmłodszy z całej zgrai - dzieciak jeszcze, któremu pod nosem ledwo wąs zaczął rosnąć. Na jego widok Aili zaszkliły się oczy. Poczekała jednak aż Tomasz i jego towarzysz przywiążą młokosa do kraty, po czym podeszła nieco bliżej i spytała:
- Jak się nazywasz?
Młody, wychudzony i chorobliwie blady szaleniec spojrzał na nią z błyskiem zrozumienia w oku. To było coś nowego. Młodzian wyszczerzył się w uśmiechu.
- Stuk puk. - odpowiedział.
- Zadałam ci pytanie, wiesz jak masz na imię? - Aila spojrzała w jego oczy, które wyraźnie patrzyły na nią.
- Stuk puk...stuk puk...
- To bez sensu - skomentował Tomasz i wyciągnął miecz.
- Nie, poczekaj. - wstrzymała go Aila, po czym zwróciła się do młodziana - Co to znaczy “stuk puk”?
- On puka. - odpowiedział.
- On?
- Wiesz kto.
Aila aż zadrżała. Tak, wiedziała...
- I czego on chce? - zapytała ostrożnie.
- Spotkać się. On nie jest złym panem, tak jak go przedstawia gruboskórnik. On chce twego szczęścia...
- Jestem szczęśliwa bez niego. - warknęła na to szlachcianka, czując jak słowa młodziana kruszą jej opór.
- On to wie. - znów się uśmiechnął - On chce zawrzeć nową umowę. Uwolni was. I sam opuści zamek. Ale musicie coś dla niego zrobić.
- Co?
- On wam to powie. Spotkaj się z nim pod jabłonią po wschodniej stronie zamku. O północy. On się pojawi, jeśli będziesz. Ale musisz się z nim spotkać sama. Gruboskórnika zostaw w łóżku. Gisselle się nim zajmie.
Zachichotał. Szlachcianka zacisnęła dłonie w pięści, lecz nie dała się sprowokować.
- A jeśli się nie pojawię?
Młodzian spojrzał na nią bystro swoimi jakby rozwodnionymi oczyma.
- Przyjdziesz. Nie tej nocy, to następnej. Tęsknisz... Gruboskórnik nigdy nie da ci tego, co nasz pan.
Aila poczuła jak coś ściska ją za serce.
- On mnie wykorzystał, nie chciał mnie dla siebie... tylko dla Alexandra. - zaprotestowała.
- Ale cię pokochał. - rzekł dzieciak miękko, a kasztelanka poczuła jak uginają się pod nią kolana - Nigdy nie spotkał tak dzielnej niewiasty. Chciał, byś została jego córką. Chciał, byś...
Nie dokończył, bo miecz Tomasza z boku rozrąbał mu kark. Trysnęła krew. Drugie cięcie całkiem pozbawiło młodziana głowy.
- Coś ty zrobił?! - krzyknęła na niego Aila, a z jej oczu popłynęły łzy.
- Wybacz pani, ale patrzec nie mogłem, co on ci robi. - rzekł z wyjątkową powagą radny - Nie wierzyłem wam, ale mąż twój miał rację. To zło trzeba zniszczyć i nie dać się mu rozplenić. Grosza za swoją robotę więc nie wezmę, a pomagać wam będę póki wąpierz nie zostanie całkiem zabity.
Aila jednak nie doceniła jego górnolotnej deklaracji. Padła na kolana i skuliła się, szlochając.

 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:30.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172