Frietz wyczłapał na brzeg i otrząsnął się, jak mokry pies. Kiedy doszło do kolizji, aż podskoczył wystraszony trzaskiem, załapał się za głowę i krzyknął z przerażeniem, jakby barka była całym dobytkiem jego i jego rodziny.
Gdy trzymana przez niego lina zaczęła się naprężać biegiem ruszył w dół rzeki. Gnał długimi susami szaleńczo chlaszczącz stopami po wilgotnej ziemi. Pochylił głowę i spiął się do kolejnego przyspieszenia kiedy zrównał się z barką. Gdy lina znów się naprężyła zawadził dłonią o strzelisty olszowy pień, aż pęd wystrzelił jego nogi w powietrze owijając go wokół drzewa i rzucając na ziemię. Ślizgając się na czarnej wilgotnej glebie owinął linę wokół pnia na wysokości stopy od ziemi, opasając go trzykrotnie i kończąc węzłem. - Lina umocowana kamraci! - Krzyknął osuwając się dupskiem na ziemię i z grymasem rozmasował piekące zimnym dreszczem mięśnie nóg nadwyrężone szaleńczym biegiem. |