W odróżnieniu od niektórych "świeżo wyświęconych" braci zakonników Santiago niezbyt dobrze znosił pobyt w przytulnym, jednak trzeba przyznać, że dość nudnym miejscu. Aż nosiło go, żeby wydostać się poza mury domu gościnnego i otaczającego go ogrodu. To, że nigdzie w pobliżu nie było jego własnej Myrmydii także nie dawało mu wysiedzieć w miejscu. - Tak, tak, muchachos. - Rzekł po zasłyszeniu wieści o planowanym spotkaniu z Kroenertem. - "Hasta la vista Arnold Schwarzenegger baptista huevo duro conquista". - Dodał w rodzimym języku. - Po waszemu to będzie jakoś tak: - "Najprędzej stanie u celu ubogi, bo mu złodziej nie zastąpi drogi." A my przecie jako ubodzy zakonnicy pójdziem, to i szybciej do prawdy dotrzemy. Jako verenici, nie przymierzając. - Uśmiechnął się promiennie. - Niechaj nas Myrmydia ku zwycięstwu prowadzi... - Powiedział jeszcze, a nieco rozmarzony wzrok nie dawał pewności, o której bogini myśli...
__________________ I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee... |