Łotrzyk ledwo ukrył wzruszenie. Nie, nie na widok Shahri czy Marco, albo krasnoluda, którego co prawda przyjął ciepło, no ale bez łez. Brunet nie mógł nacieszyć oczu tym, co widział w oku portalu - dom. Tak chciałby to nazywać. W jednej chwili wszystkie minione i przyszłe problemy tego świata stały się nijakie. Nie interesowała go już ta wiocha, z której zwiali, bo durni strażnicy byli zbyt krótkowzroczni by zrozumieć życie prawdziwego awanturnika. W dupie miał jakieś spalone, zapyziałe miasto i wojsk złych czarnych rycerzyków, które puszczało z ogniem wszystko, co napotkało na swej drodze. I w końcu zaczął mieć głęboko w poważaniu bełt, który wciąż tkwił mu w barku i bolało to jak jasny skurwysyn.
Na pytanie Marco, złodziejaszek odruchowo dał krok w stronę portalu. Po tym jednym jednak zatrzymał się i rozejrzał niepewnie.
- To znaczy, jeśli się obawiacie, że nie zadziała i rozniesie każdą kończynę tego, który przez portal przejdzie w różne zakątki świata, to jestem w stanie zaryzykować i pójść pierwszy... - odchrząknął wyraźnie przykładając pięść do ust, jakby zakrywająca pół twarzy chusta to było za mało - Jednakże, jeśli to działa bez najmniejszych wątpliwości i ktoś chce iść pierwszy i mieć już święty spokój to... - Baylof teatralnie się ukłonił i wskazał otwartą dłonią na świecące oko z obrazem ich "domu -...zapraszam. I do zobaczenia po drugiej stronie, przyjaciele.