Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-10-2017, 22:11   #32
Icarius
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Gdy zobaczyli krzyżackich buntowników pod osadą. Należało podjąć jakieś kroki. By dostać się do środka niepostrzeżenie i nieszczęściu zapobiec. Licho by było jakby na lenników Niedźwiedzia wypadły te piekielne ogary w środku nocy. To ogary uznał za pierwszą przeszkodę z którą w razie walki przyjdzie się zmierzyć. Ostatnio ledwo jednego ubili. Zapytał Ludy czy potrafiłaby wytworzyć zapach który by je do szału doprowadził. Tak by uciekły lub na oślep się rzucały. Kluczem było by buntownicy stracili nad nimi kontrolę. Luda rzekła, że jest to w jej mocy. Jan pytał o rzeczy kolejne Niedźwiedzia czy Niewidoczność potrafi i na nich roztoczyć a Ludy czy wodę w grobli szło by w odpowiednim momencie zamrozić. O ile Niedźwiedź potwierdził o tyle o mrożeniu wody Jan mógł zapomnieć. Leżało to poza Ludy możliwościami.

- Tak sobie dumam powiedział - Jan do pozostałych następnie - Trzeba nam do wioski przejść najlepiej pod osłoną Niewidzialności. Obrońców ostrzec i cichuteńko się zasadzić. Jak wlezą na groble podpuścić ich pod samiutki cel. Przywitamy ich oporem i dalszymi atrakcjami. Zapachem do nozdrzy ogarów o który pytałem. By w szał je wprowadzić i ci nasi mroczni kapłani niech mrok wtedy na groble sprowadzą. O ile choć jeden jest w środku. Tylko cała nasza grupę nawet na kilka przejść trzeba do środka wprowadzić o ile to możliwe lub ukryć w lesie.
- Trzy osoby przeprowadzić mogę za jednym razem - zadeklarował Niedźwiedź. - Ale nie ryzykowałabym kilku przejść. Mają psy. A zwierzęta są w tej gestii umniejsze od ludzi i wampierzy.
Luda rzekła tylko, że zniszczy groblę przy samym brzegu.
- Jeno że dalej obok będzie można pojechać. Tam wody najwyżej po kolana, a nawet mniej.
- Ruszamy zatem do wioski. Kamir ukryjecie się do końca walki. Po tej stronie będzie zbyt niebezpiecznie. Zabezpiecz ludzi i konie. My ostrzeżemy obrońców i zaatakujemy ich z zaskoczenia. Jak usłyszysz róg w sześciu szybkich i krótkich sygnałach dołączycie do walki. Gdy wszyscy skinęli głowami. Jan wskazał jednego z wojów Strugi.
- Ty idziesz z nami i pilnujesz swojej Pani. Kamir dobrze się ukryjcie, ogary się rozbiegną. Maskujcie zapach jesteś w tym dobry poradzisz sobie. - spojrzał na zwiadowcę. Którego pozostawienie tu zwiększało szanse pozostałych na przeżycie. Jeśli przytłumią zapach a ogary będą miały zmysły otępione sztuką Ludy powinno się udać. Po czym stanął blisko Niedźwiedza a jeszcze bliżej samej Ludy.
- Prowadź - powiedział do przybocznego. Po czym ruszyli wyznaczoną przez niego trasą. Gdy szli Jan zastanawiał się nad tym co rzekł wcześniej Niedźwiedź. Skomand traktował drzewa dokładnie tak jakby miał układ z dziwożonami. I to o wiele bardziej rozwinięty niż Leszy. Czy tak właśnie było? Skomand odniósł sukces tam gdzie Leszy poległ? Litwińskie rody Tzimisce padły pod ciosami Gangrela. Bez wielkiej pomocy z zewnątrz było to niemożliwe. To mogły być one, panny z lasu. Może dlatego Jawnuta nie pomogła Leszemu? Bo niby wojewoda ale się na nią szykował w swoim czasie? Wampiry mogły łatwo kontrolować ludzi, to dobry sojusznik dla dziwożon. Dziewice w darze czyli jakaś forma rozmnażania bodajże. Do tego nikt im drzew nie niepokoił. To sprawa kluczowa bo życia. W zamian dostawali co? Wsparcie? Skomand obwołał się bogiem. Rozbujałe ego czy coś więcej? Jak daleko się to posuwało? Każde pytanie rodziło dwa kolejne. Biruta mówiła by dziwożon unikał. Bałą się, że mu w głowie namieszają. Słowami czy urokami? To go tylko utwierdziło w przedziwnej wizji okolicy. Krzyżacy po jednej stronie w dodatku w kilku stronnictwach. Jawnuta po drugiej. Moskwa gdzieś tam w oddali i całkiem blisko dziwożony. Każdy szarpiący w swoją stronę… ziemię tę dobrą.

Czuł się dziwnie, z Ludą tuż pod bokiem, wojem depczącym mu po piętach i szerokimi barami Niedźwiedzia pod samym nosem. Nosferatu zapewnił, że umykają ludzkim i nieludzkim spojrzeniom, lecz on nadal widział towarzyszy, woj nadal dyszał mu w kark, bladozłote włosy ludy unosiły się w podmuchach wiatru idących od jeziora. Szedł, starając się stąpać jak najciszej.
Nikt ich nie zatrzymał. Co prawda od obozowiska odłączył się jeden z ogarów, buszował w zaroślach, gdy przechodzili, i wystawił z krzaków potworny łeb. Luda zacisnęła na ramieniu Jana palce, ale piekielny pies parsknął tylko i wrócił do ostrzenia sobie pazurów o pień buka.

W pobliżu grobli na konarze dębu siedział mężczyzna odziany z pruska, jeśli Jan dobrze dojrzał wzory na krajkach zdobiących spodnie. Patrzył w stronę osady, a i miejsce, gdzie stali towarzysze Jana omiótł spojrzeniem. Jan czuł jego wzrok na sobie, a jednak Prus odwrócił głowę i nie wszczął alarmu.

Nie krzyknął także i wtedy, gdy Luda się potknęła i jęknęła cicho, nim Jan ją złapał i podparł. Byli już na grobli i szli, i choć Janowi się wydawało, że plaśnięcia ich stóp w grząskim błocie są głośne jak uderzenia piorunów, także nic się nie stało.

Stanęli przed bramą, osadzoną we wzmocnionym ostrokołem wale ziemnym. Bramą zamkniętą na noc na potęzny rygiel od środka.

Jan spojrzał przez chwilę na bramę i ostrokół. Przez moment się zamyślił, po czym rzekł.
- Musimy trzymać się wciąż blisko siebie. Wzmocnie się krwią i przywiąże line na górze. To na szczęście palisada nie mur wielkiego zamku. Podsadzisz mnie, tylko trzeba nam znaleźć mniej pilnowanie miejsce. Poprowadź nas dalej. Musimy to zrobić tak byś objął tych na górze mocą. Wejdziesz pierwszy najwyżej jak przywiąże linę. Z boku palisady mniej nas będzie widać. Jak spod mocy twoje w ciemności ktoś “wypadnie” z tej strony. To nikt go nie zauważy. Ważne by na szczycie i bliżej niego być już osłoniętym. Na wale inaczej po przeskoczeniu palisady będzie nas widać jak na dłoni.- powiedział Jan do Niedźwiedzia.

Nosferatu oszacował młodego Diabła i jego fizyczność.
- Chucherko z ciebie, Janie. Ja ciebie, razem z liną, przerzucę przez ostrokół. Toć powiesz moim, żeś ode mnie. I linę nam spuścicie. Hasło mamy: Trzy batogi. Tak tym w osadzie powiesz, zanim rabanu narobią.
Jan parsknął śmiechem nim zdołał go zdusić.
- To pewnie lepszy plan. Skoro znasz hasło. Rzucaj - Jan był gotów do nietypowej drogi od razu. Nie było przyczyny by zwlekać. Jak tylko wyląduje od razu hasło poda i resztę sprowadzi.

Gdy stopę ułożył na złożonych, sierścią jak szczeciną pokrytych dłoniach Nosferatu, uderzyły go dwie wizje swych możliwych przyszłości. Jedna była zabawna, a druga nie całkiem… W pierwszej, wyrzucony nad ostrokół, gdzieś w powietrzu wyzwalał się spod mocy klanowej Nosferatu, i w oczach zgromadzonych na dziedzińcu objawiał się, lecąc z nikąd, z nieba. Iście Anioł Pański, wojnę wam i rzeź, ludkowie mili, przybyłem zwiastować! W drugiej wizji wszystko szło tak jak w pierwszej, do czasu aż źle wymierzony rzut kończył się dla Jana przeszyciem jednym z zaostrzonych pali ostrokołu.

Nosferatu poderwał dłonie i Jan pofrunął w noc. Nad palikami odruchowo zamachał rękami. Jak ptak. Czy też Anioł. Czy smok.
Smok, zdecydował. Jestem przecież smokiem.

Wylądował w przyklęku, z chrzęstem kolczugi, nawet zgrabnie, miecz w tył na plecy odsuwając, by mu się między nogi i w tunikę nie zaplątał.

Jednak smok. Jak na objawienie anioła zbyt mało było klękających z bojaźnią bożą w oczach. Właściwie to nikt nie klęknął. Ktoś za to krzyknął. Ktoś westchnął. Ktoś za broń chwycił, w Jana wymierzyło się kilka grotów włóczni. Choć z zewnątrz uśpiony i cichy, gródek pełen był ludzi zaskakująco pełnie odzianych i uzbrojonych, i przytomnych jak na tę porę nocy.

Pod zadaszeniem stało kilka rycerskich koni. A w pewnym oddaleniu od osadników trzech rycerzy stało z czarnymi krzyżami na piersiach.
- Ktoś ty!? - zakrzyknął jeden z miejscowych.
Jan był zaskoczony ale szybko zdecydował trzymać się pierwotnego planu. I pożałował, że przystał na propozycję Niedźwiedzia zamiast swojej się trzymać. Spojrzał na miejscowego i rzekł:
- Trzy batogi. - począł się Jan krwią ładować by zwiększyć swoje możliwości. Gdyby pochwycić próbowali chciał skakać z powrotem od razu. W tą stronę znacznie łatwiej niż w drugą. Nie wydawał pochopnych sądów, nad zostaną sytuacją. Rycerze mogli tu być by posłować kapitulację osady lub w wyniku już nastałej zdrady.
- Gdzie Niedźwiedź? Jakie imię twoje? - miejscowy rozluźnił się nieco, ale głos nadal miał ostry. Rzucił coś szeptem do mężczyzny za sobą.
Jan w trakcie słów rozmówcy począł czytać powierzchowne jego myśli. By wiedzieć co się tu szykuje. Zdrada czy wierność? Szept też powinien wyłapać bez trudu. Posłyszał jeno “sprowadź”, lecz nie dotarło już do niego, kogo. Rozmówca jego spięty był, oczekując podstępu czy też zdrady.
- Pan wasz blisko. Sprowadzić go mogę na zwiad przyszedłem. Imię me nieważne. Widzę, że gości macie. Kto wierny Niedźwiedziowi z serca bądź trwogi niech miecza na mnie nie podnosi. Ani - wskazał palcem na tego komu szeptano - nie oddala się zbytnio.
- Tutaj ja wydaję rozkazy, przybłędo - warknął za nim męski głos.



Przybyły nie wyglądał przyjaźnie. Jego aura tylko to poświadczała. Ani chybi wąpierz. Jan trzymał dystans i tylko się uśmiechnął.
- Tak? To już sobie będziesz wyjaśniał z Niedźwiedziem. Już go wołam przecie.- i począł linę wiązać. Jakby kto do niego ruszył. Był już w maksymalnej fizycznej formie. - i przekazał telepatia na dół do Niedźwiedzia obrazy i słowa jakich doświadczył. I kątem oka dostrzegł jak wampir z ciosem się zamierza miecza dobywając. Jan sam dobył miecza. Starał się liny bronić. Nerwowy ten Lasombra.
- Trzy batogi hasło nieprzypadkowe. -warknął Jan- W imieniu Niedźwiedzia i Pani Jawnuty odstąpcie. Kto wierny i życie mu miłe do mnie. Niedźwiedź zaraz tu będzie. - Mięśniak nie ustąpi tak się Janowi zdawało. Mowa była przeznaczona do ludzi w około. By ich na swoją stronę przeciągnąć kto wierny lub chociaż skłonić do zawahania.

Olbrzymie dwuręczne ostrze świsnęło Janowi koło ucha, roztrzaskując jedną z belek palisady. Długowłosy był równie silny jak urodziwy… zdaniem Jana nie zdążyłby wzmocnić się krwią, była to więc siła wrodzona i naturalna. I rodziła pewne obawy, co to będzie, jak się ta góra mięśni juchą jeszcze pokrzepi.
Tymczasem postanowił jednak porzucać groźbami.
- Weles w palenisku twoimi gnatami napali!
Za plecami ciemnowłosego skupiła się ciemność. Olbrzym potrafiłby zastraszać nie jednego. Jednak dla młodego Tzimisce było to hmm, niepokojące. Acz ciekawe bardzo zjawisko.

Jan odpowiedział krzykiem.
- Odrzuć zdradę dla Krzyżaków a głowę ocalisz! Jawnuta zdrady nie odpuści.
- Kogo zdrajcą nazywasz, psi synu?!
- Jam jest Jan ze Skrzynna. Z rozkazu Jawnuty porządek mam tu trzymać. I zdradę z Krzyżakami karać!
Jan oczywiście ciął go mieczem w odpowiedzi. By wykorzystując zaskoczenie lub niedocenienie jego osoby odgryźć się. Jan oczywiście wyczekiwał Niedźwiedzia niczym łaski pańskiej. W dniu sądu ostatecznego.

Ujrzał głowę Niedźwiedzia, wyłaniającą się znad ostrokołu niczym bardzo szpetna Afrodyta z mętnawych fal. Ciosu jednak nie powstrzymał. Kapłan Welesa krok w przód postąpił, zgiął się gibko i tanecznie, by ciosu uniknąć.
A miecz Jana, niczym kosa Kostuchy łan żywych kosząca w dniach zarazy, przecięła płynące w powietrzy gęste loki.
- Wystarczy! - warknął Niedźwiedź gramolący się przez ostrokół.
- Następnym razem nie włosy ci zetnę a łepetynę pustą! - wywarczał Jan. Który nie tylko odpór dał grozie która na kmieciach mogła robić wrażenie. Pokazał też kunszt rodzinny w szermierce. Szczęście mu co prawda dopisało. Ojciec jednak byłby dumny z efektu nauk.

Spojrzał potem na Niedźwiedzia i czekał słów kolejnych. Ciekaw był dalszego rozwoju wypadków. W dali na krzyżaków rzucił okiem ciekawskim aury ich badając. Przejechał też do głowy. Najstarszy, który wyglądła na dowódcę.
Nosi imię Albrecht. Zabił brata i uciekł przed gniewem ojca do zakonu. Miał utrzymankę pod Rygą, miejscową.

Nosferatu w tym czasie nie komentował zajścia. Sapnął tylko z głębin potężnej piersi. Podgolonemu przez Jana rosłemu wojowi pięść podetknął pod nos do powąchania, a potem linę na dół na powrót zrzucił i gestem nakazał Lasombrze wciągnąć pozostałych na dole towarzyszy. Dopiero gdy Luda i jej obrońca stanęli za ostrokołem, bezpieczni, warknął zduszonym szeptem.
- Rozumu zbyłeś się, Jaromir? Pod atakiem jesteśmy, a ty mi sojuszników gromić chcesz? Po nocy się wydzierasz? Gdzie Niemiła, ona więcej umu ma?
Lasombra wskazał na jedną z chat, znaczniejszą od innych. W drzwiach stała niewysoka kobieta, i Jana przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Jej bladą aurę przecinały czarne żyłki.

Każde rodzeństwo jest od siebie różne. Tu podział szedł wyraźny. Kto od myślenia ino, kto od miecza zaś. Gdy dostrzegł Niemiłą upewnił się tylko w słowach Niedźwiedzia. To ona tu rządzi. To ona zdiabolizowała ich ojca. Jan zajrzał do jej głowy lecz nie ujrzał zbyt wiele. Ciemność, przelewające się cienie. Czuł zapach ziemi, takiej po deszczu, i krwi.
- Krzyżaków zaprosili - mruknął do Niedźwiedzia Jan.
- Pytanie, po co - odmruknął Niedźwiedź. - Oni to mają… pomysły. Że Diabła by zawstydzili.

Niemiła uchyliła skórę zasłaniającą wejście do domostwa. Ze środka buchnął zapach ziół i krwi. Przepuściła Nosferatu, pochylając z szacunkiem głowę, a mijającego ją Jana pochwyciła mocno za nadgarstek, ku sobie obróciła, by w twarz spojrzeć.

Jan spojrzał jej w oczy zachowując całkowity spokój. Jakby patrzył na zwykłą dziewczynę, nie groźną wampirzycę. Uśmiechnął się nawet.
- Witaj pani. Jestem Jan ze Skrzynna. Przyjaciel dworu Jawnuty i Niedźwiedzia. Miejmy nadzieję, że i wasz z czasem. Mimo słabego początku z twoim bratem. Co chcesz z tej twarzy wyczytać? - zapytał ciepłym głosem.
- Z krwi wróżę, nie twarzy - Głos miała cichutki, tak że wytężać się trzeba było i nachylić ku niej, by słów nie uronić.
- Naradźmy się zatem czasu mamy mało. - odrzekł wciąż wpatrując się w może niepozorną i młoda ale groźną wampirzyce.
- Przez mrok dotkniety - tyś już Welesowy, jako i my - rzekła ciszej niż tchnienie, puszczając jego rękę.

Jan postąpił krok naprzód i oniemiał. Wnętrze chaty nawet jego, wnuka Zoltana, onieśmielało bogactwem. Ściany ozdobione barwnymi kilimami zdobiła broń, i to broń niebylejaka… Miecze i łuki, wschodniej niewątpliwie roboty, ale i topory zdobione misternie na północną modłę. Naczyń srebrnych kilkanaście stało pod ścianami, a podłoga miast tatarakiem zaścielona była skórami, i to takimi, jakie Jan prędzej na grzbiet by założył, a nie stopy ubłocone weń wycierał.
- Zgadza się. Będzie mi potrzebna krew droga tu ciężka była. - odpowiedział Niemiłej. - Gdy wszedł do środka - na moment się zatrzymał - ogarniał wzrokiem całe te bogactwo. Imponująco kolekcja. Jan był kolekcjonerem w duszy. Co prawda własnej kolekcji nie miał ani nawet godnej siedziby. Czuł jednak, że zbieranie ciekawych istot i przedmiotów sprawia mu przyjemność. Chłonął więc atmosferę miejsca a nawet się uśmiechnął
- Ładna kolekcja - pochwalił choć zdawkowo. I niczym chłopczyk już się wszystkim łukom przyglądał. Łucznikiem był więcej niż przednim więc na dobrych egzemplarzach się znał. Oglądał podziwiał mruczał przy tym nawet. Jakby cały świat się zatrzymał. Nie ważna była już narada, krzyżacy i cały świat w około. Jan wgapiał swe oczka w piękne przedmioty niczym Toredor w transie oglądania sztuki.

Jeden był z cisu, ale zdobiony pięknie i wdzięczny w kształcie. Jan oceniał, że przy takim profilu będzie daleko niósł. Drugi był z rogu. Jan ni cholery nie był w stanie przypisać, jakiego zwierza to róg. Łuk był krótszy niż Jan przywykł. Podwójnie gięty, żadnych fidryguszek czy zdobień, ale w jakiś sposób niezwykły. Oczywiście Jan od razu łapkę położył na nim i zbadał przedmiot by coś więcej o nim rzec. Ujrzał bladego męża o długich, jasnych włosach, oczach niebieskich i wysokich kościach policzkowych… jako żywo natchnieniem mógłby być, a na pewno tworzywem pożądanym dla wielu Diabłów. Szedł ku koniom pasącym się w wysokiej trawie, a łuk ów rogowy miał zawieszony na ramieniu w haftowanym sahajdaku.
Trawy chrzęściły pod jego krokami, gdy rozłożył ramiona, źdźbła łamały się w jego palcach. Trwała susza, od wielu tygodni.
Oddychał spokojnie, twarz zadarł ku niebu. A potem ściągnął łuk z ramienia i wymierzył w chmury. Wizja się urwała.

- Piękny - powiedział Jan pod nosem. Przemilczał na razie słowa które aż cisnęły się na usta. Nie kurzy się tu zbytnio? Należało jednak zachować godność. Tylko jeśli zacznie się ślinić czego był bliski to wyjdzie mało taktownie. Odwrócił się do zgromadzonych i wrócił do dyskusji z nimi. Po cichu licząc na Niedźwiedzia bądź hojność Niemiłej. Zachwyt wciąż malował się na jego twarzy.
- Jaromir na Połowcach zdobył - skinęła głową, siadając na piętach obok paleniska. - Gdy na Węgry pojechał Krzyżaków gromić.
Janowi cisnęło się uparcie pytanie, jak to Jaromir, pojechawszy gromić Zakon, łupy na wrogach krzyżactwa zdobywa, ale zmilczał. Niemiła pstryknęła palcami, a jej brat jak sznurkiem szarpnięty pierw podał wszystkim po pucharze z czaszki miedzią i złotej wykładanej, potem krwi z dzbana każdemu nalał, a na koniec, kolejnym pstryknięciem popędzony, zdjął ze ściany rogowy łuk i podał go Janowi.
- Cóż dzieje się, luby nasz gospodarzu? - spytała Lasombra, do Niedźwiedzia przepijając. - Kogo dziś mordujemy, a kogo łaskami dalszego istnienia Weles darzy?

W tym czasie Niedźwiedź oczywiście zerknął ku Janowi. Ten odpowiedział telepatycznym szeptem
~ Wiesz co robią tu ci Krzyżacy? Może to najpierw wyjaśnijmy.
Niedźwiedź dyskretnie pokazał kamień leżący obok Niemiłej. Kamień ma wgłębienie i rowki do odprowadzania krwi. Sugerował wyraźnie, że pójdą pod nóż. Jan jednak był zszokowany i nie dowierzał.
~ Nie znam miejscowych zwyczajów odrzekł mu w głowie Jan. ~Ona pyta kogo składamy dziś w ofierze? Teraz?
~ Uhmmmmm. - odpowiedział Niedźwiedź.
~ Rzeknij że krzyżaka po bitwie? - odpowiedział wciąż zdziwiony Tzimisce
~ O ile ją wygramy czy choćby stoczymy. Nie znam się ale wolałbym żebym to nie był ja czy Luda - zauważył sarkastycznie - ani członkowie wioski. Lepiej składać ofiary z jeńców. Krwi im własnej też nie damy nie wiadomo co szarlatany mogłyby z nią zrobić. - Jan wyraźnie nie przepadał za kapłanami nieznanych bogów.
~ Czemuż to mam gadać za ciebie, zdziwił się Niedźwiedź.
Jan też się zdziwił. Dla niego sytuacja była prosta. To ludzie Niedźwiedzia. Skoro szacunek mu obiecał to wcinać mu się do rozmowy nie powinien.
~ Twoi ludzie. - zaznaczył Jan ~ To Ciebie Krzyżacy palili kilka nocy temu. Tobie ufają nie mi.
~ Tyś Jaromira podgolił, a mnie związał. Żle będzie wyglądać, jak jadaczką kłapać za ciebie będę
~ Tego żeś związany oni nie wiedzą. - i się nie dowiedzą to też źle wygląda przy pierwszym spotkaniu. ~ Tyś ich panem. Dobrze jednak skoro radzisz gadać… gadać będę nie mam z tym problemu. Nie ufają mi więc wcinaj się bez oporu. - bo Jan opór przeczuwał. Niedźwiedź natomiast zamiast negocjować za niego podle telepatycznych Jankowych sugestii... wyraźnie sam na próbę go wystawiał. Plan pierwotny Jana wziął w łeb ale cofnąć się już nie mógł.

Mina Jana na zewnątrz świadczyła dla obecnych, że był bardziej niż kontent. Ściskając w dłoni łuk. Zachwyt wylewał się z jego lica niczym fala na morski brzeg w czasie sztormu. No już prawie nic nie miał do Jaromira, że mu głowę próbował odrąbać. Jan go przystrzygł są kwita. I jak zaczął słuchać co Niemiła mówi, to go nawet mniej szokowało. Już obmyślał co by tu dać, żeby łuk zachować. Miał dość niewiele. Pomyślał o kamieniach szlachetnych. Niby pewnie mało taktownie je rozprowadzić teraz, plan miał wszak inny. Darować je damom i profity ściągnąć innego typu. Miał jeszcze konie rycerskie. O tak konie! Zdobyczne brzmi lepiej niż prawie podwędzone!
- To się dzieje, że Krzyżaki na nas idą - zagaił Nosferatu i usta do rogu przytknął.
- Rzeknijcie co u was się dzieje? Pod murami ich zbrojni. W środku zaś rycerze. - powiedział Jan tonem czystego niczym srebro twierdzenia. Bez skazy w postaci krzty pretensji tym razem. Bo miało to zapewne uzasadnienie.
- Ci co na zewnątrz dopaść chcieli tych, co w środku - Niemiła wzruszyła ramionami. - Zawsze są powody takiego stanu rzeczy, gdy brat przeciw bratu staje.
Na Jana spojrzała nieruchomo.
- Czym pana zaświatów ukontentujesz?
- Nowymi lokatorami - Jan się uśmiechnął szelmowsko. - i ich krwią w bitwie przelaną. Zasadzimy się na tych na zewnątrz. Podpuścimy pod mur na odległość pewną i uderzymy.
- Hmmm - Niemiła uśmiechnęła się dla odmiany blado i refleksyjnie. - Ja mam przynętę… a co ty masz? - spojrzała mu w oczy. Jej własne były jasnoniebieskie i przeczyły przesądowi, jakoby oczy miały być zwierciadłem duszy. Jej była ciemniejsza niż noc pod górami, był tego pewien.
- Haczyk, pozostanie nam jedynie wspólnymi siłami wyciągnąć zdobycz. - powiedział rzeczowo. Pojednawczy był w swym tonie.
- Zatem ryzykuję dla twego zysku to, co już pod nożem ofiarnym mam, i dusze mnie podległe… a ty, co właściwie? - Jej wzrok mocno pochłodniał.
- W zasadzie jest dokładnie odwrotnie. Co ja będę z tego miał kwestią jest otwartą- opowiedział Jan przewrotnie. Bo to jej osadę zaraz Krzyżacy mogą spalić. Nie Jana. - To ja tu przyszedłem wam dopomóc, wasz suweren rzeknie wam o Krzyżakach zza płota co nieco. Bynajmniej nie miłego. Rozlanie ich krwi dziś zaoszczędzi wam kłopotu w przyszłości. Bardzo bliskiej przyszłości, tam ogary wielkości koni. Wasze dobra zaś to godne łupy. Jest tam przynajmniej dwóch dotkniętych naszym darem. Tu jest nas czworo. Godna kompania by odpór dać. Jak wrócą niebawem sami z tym zostaniecie.

Niemiła przeniosła pytające spojrzenie na Niedźwiedzia, a ten rzekł wprost:
- Jan dobrze gada.
Nie wywołało to żadnego wrażenie na jej twarzy, a na Jaromirowej jeno skrzywienie.
- Ktoś ty? - spytała Niemiła, także wprost, a jednocześnie nadzwyczaj oględnie.
- Zależy kogo spytasz. - odpowiedział Jan równie oględnie - Jan ze Skrzynna, syn Bożywoja i wnuk Zoltana. Dwór Jawnuty jest mi bliski. Wiedzą o sytuacji w okolicy i ja jestem na nią odpowiedzią. Mam zastąpić Leszego. - nie nazwał się wojewodą wprost. Bo i nim nie był póki tego sam nie usłyszy od kniaźini… w co nie wierzy. Rozgrywają tu nim jedynie. Sferę domysłów sobie odpuścił.
- Co mam ze stawania za nim - podbródkiem wysuniętym wskazała na Nosferatu - to moje. A co ze stawania za tobą mam, prócz ośmieszenia brata mego? - powiedziała Niemiła a Jan nie wtrącił uwagi, że sam się prosił.
- Choćby to co dziś. W kłopotach jesteś nawet jeśli ich nie dostrzegasz. Ja natomiast przybyłem przestrzec i dopomóc. Ty chronisz na wezwanie mój tyłek. Ja twojego też nie zostawię. Choć twój brat podziękował mi na razie na swój sposób. Więc i odpowiedź dostał adekwatna. Ja hasło znałem. Nie nadymam się z powodu tego nieporozumienia i wasz - to już podkreślił - rozsądek również doceniam. Gwarantuję, że wasza wiara Krzyżakom będzie przeszkadzać. Czego by ci początkowo nie rzekli w razie układów. O ile by się na nie wysilili, bo jak sama zostaniesz to nawet nie ma po co. Niedźwiedź układ zaakceptował, mam nadzieję i ty dostrzeżesz profit.

Uśmiechnęła się. I z całego zdanie wyłowiła słowo od którego zaczęła odpór dawać.
- Gwarantujesz? Mało wiesz zatem. Myślisz, że o wiarę im idzie? W rzyci mają, i moją, i - prześwidrowała Jana wzrokiem - waszą w Ukrzyżowanego.
Jan dał się wciągnąć w temat, zamiast go gwałtownie zmienić.
- Nie pozwolą wam jawnie kapłanami być jak teraz. Chodzi im o władzę. Władza i pieniądze lubią ciszę. Nie służy jej zamieszanie czy niepokój. Za dużo szeptów by się pojawiło. Welesa kapłani… temat idealny. Pozory natomiast władzy dobrze służą. Gdy ich kaprys najdzie pozbędą się was. Ja tu natomiast ułożyć się chce i w dobrej wierzę przyszedłem, bo z pomocą i karku nadstawiać. - i spojrzał na nią również już inaczej... chłodniej. Szacunku nie należy mylić ze słabością. Swoje już pokazał subtelnie. Ostrzygł Jaromira i Niedźwiedzia miał wyraźnie po swojej stronie. Oni w dodatku na Jawnuty ziemi. Domyślają się zapewne konsekwencji zmiany stron.

- Jeśli wiara taka ważna, to co tu robisz, układając się z Welesową służką? Czyżby szło… - poruszyła jasnymi brwiami - o władzę, dla której wszystkie świętości sprzedać można? Jan miał przeczucie. Przeczucie graniczące z pewnością. Niezależnie jakiej odpowiedzi udzieli, Niemiła niemiło zaśmieje mu się w twarz. Tymczasem spoglądała na jego palce zaciśnięte na łuku i uśmiechała się z ewidentną wyższością.
- Dyskutujemy tu nie o mojej czy ich wierze. Lecz twojej.
Zgodnie z Janka przeczuciami, wybuchnęła bezradosnym śmiechem, co sie urwał tak samo gwałtownie jak zaczął.
- Nie. O złocie mówimy, łupach i krwi.
- Skoro to tematy bliższe twemu sercu w tej chwili. - Niedźwiedź wspominał o wierze rodzeństwa jakby ta prawdziwą była. Jan inny pryzmat dostrzegał. Nie zareagował na wybuch śmiechu, niczym więcej niż badawczym spojrzeniem. - W takim razie… Chcesz glinianki łupić czy rycerzy zakonnych? - praktyczną była Niemiła osobą w ocenie Jana. Jednocześnie począł łuk oglądać bliżej. Cięciwę nałożył, począł naciąg sprawdzać i jak w dłoni leży.

Przyjrzała mu się z wyższością.
- Przejdźmy do sedna, bo ślinę, Diable, psowasz bezcelowo, aleś Niedźwiedzia druh, to żem słuchała trajkotu. Sedno jest takie: ja ryzykuję więcej. Ja już mam rycerzy zakonnych w swojej władzy, nie muszę karku nadstawiać. Skoro mam, to łupy moje. I nieumarli jeńcy takoż.

W tym momencie Jana trafił szlaczek jasny. Ktoś kto za życia zbojówał... nigdy nie da się łupu pozbawić. Jan chodź szlachcic miał i drugi fach w rodzinie. Dupę jej Niemiłej przyszli ratować. Karku nadstawiać a ona mu bezczelnie o wyższym ryzyku niby po jej stronie wcześniej...co nawiasem mówiąc przełknął a nawet począł tłumaczyć jej swoje racje. Teraz jednak łupy w całości dla rodzeństwa? Bzudra jakaś.
- Przejdźmy zatem do sedna. Bo uprzejmość nakazywała trochę języka postrzępić. Jesteś sama z bratem. My mamy ryzykować a Ty łupy brać? Spoważniej. - wypił puchar krwii do końca. Łuk położył na nogach. Podał pusty puchar Niemiłej.
- Ty spoważniej. Jestem tu by osady bronić, nie po lasach się uganiać dla twego kaprysu. Chcesz, bym biegała i ci sławy na Jawnutowym dworzysku przysporzyła? To płać - Pustego pucharu nie zaszczyciła nawet spojrzeniem.
- Zapłacę a jakże lecz ty również. - pusty puchar postawił przed nią. - Wybór daje ci prosty. Chcesz do mojej watahy przystać albo nie.
- I ty, Niedźwiedziu, do watahy przystałeś? - zignorowała jego przemowę, a gdy Nosferatu skinął twierdząco, swój puchar osuszyła.
- Chcesz mnie do watahy, wróć, jak będziesz kimś.

Brakowało, żeby jeszcze na Jana napluła. Gdyby w gościach nie byli a na gościńcu zwyczajnie by zaatakował. Teraz był w potrzasku. Użycie siły zgubiłoby sojusz i ogień wznieciło w środku osady... gdy kłopot na zewnątrz wciąż się czaił. Gniew Jana jednak już dawał o sobie znać w słowach
- Już jestem. - odrzekł z uśmiechem wymuszonym - Lej do niego swojej krwii - wskazał na puchar pusty przed jej stopami.

Przekrzywiła głowę z zaciekawieniem, po czym powstała, obwijając spódnicą nogi. Do naczyń na desce rozłożonych w kątku podeszła i czymś tam stukała. Wróciła z niedużą buteleczką. Puchar pół na pół z buteleczki, pół na pół z własnego nadgarstka napełniła. A potem podała, wpierw bratu. Jaromir usta umoczył, upił i Janowi podał.

Jan po bucie Niemiłej spodziewał się ukrytego podstępu. Kolejnej subtelnej lub nie potwarzy.
- Nikt rozumny nie uczestniczy w rytuałach których nie zna. Wyjaśnij - dolał swojej krwii - co tam dodałaś. - podał kielich Ludzie.

~ Sprawdź go. Co w nim niezwykłego - powiedział w umyśle do Ludy. Ona odrzekła, że ~ Krew tylko.

Jan był gotów nawet do konfrontacji. Nie wiadomo co strzeli Niemiłej do głowy. Zwyciężyła w nim totalna podejrzliwość. Niemiła się opierała a kark zgiąć tu musi. Inaczej wyjdzie na słabego. To siłowanie się na słowa i postawy skończyć się musi.
- Jeśliś silny, sprowadzi siłę. Jeśliś słaby, obnaży słabość - Niemiła wzruszyła ramionami. - Twoja krew tyle tam znaczy co grzybek w barszcz wrzucony, już widzę, że ducha ci brak i wymysły stroisz jak wędrowny sowizdrzał.
- Tylko głupiec leje do gardła co mu dadzą bez zastanowienia. -odrzekł.
- Jesteś w gościnie pod moim dachem i mnie obrażasz - tym razem nie tylko chłód, ale i surowość kamienia. - Staniały w Polsze obyczaje.
- Obyczaj nie obejmuje rytuałów. - o słowach które on miał za obrazę wcześniejszych nie mówił.
- Tyś to rytuałem nazwał - zmrużyła oczy. - Nie ja.
- Jesteśmy pod twoim dachem. Stąd moja dotychczasowa uprzejmość. Wybór masz prosty który Ci dałem.
W tym momencie Jaromir powstał, oczy mu się rozpaliły jakimś blaskiem wewnętrznym i Niemiła przeniosła na niego całą uwagę. Jan dostrzegł, że dyskretnie, i niby polano jeno poprawiając, sięgnęła po jeden z płonących w ognisku konarów.
- Siostro… - rzekł niewyraźnie przez przerośnięte kły.
- Bracie, idź z błogosławieństwem naszego boga.
Jan wstał i miał hardą minę.
- Dość. Brata w trans wprowadziłaś na kogo chcesz go posłać? Nie skończyliśmy tu rozmów.
- Za bardzo się boisz własnej natury. Chcesz mi przewodzić? Pokaż, żeś godzien, a nie tupiesz jak chłopczyk, co mu patyka zabrali i bawią się w wojnę bez niego.
Zdjęła rękę z polana.
- Idź, bracie, dołączę niebawem.
- Idę z tobą. Łupy dzielimy na pięć części. - spojrzał na Niemiłą Jan próbując ostatniego kompromisu. Resztę rozstrzygną później.
- Cztery części dla nas, jedna dla ciebie. Nieumarli jeńcy są moi - sięgnęła po puchar, z którego Jaromir pił.
- Równo między wszystkich i dobro i jeńcy. Jeśli chcesz naszej pomocy, inaczej radź sobie sama. - Jan nie zamierzał dać się oszukać. I próbował targów choć widział i wiedział, że to raczej bezcelowe.
- Podług zasług dzielę. Równo to w zakonnej szkółce, adeptów po piętach biją.
Uniosła kielich do ust i wysuszyła do dna, oczy mrużąc z rozkoszy. Odrzuciła naczynie i rozłożyła ramiona, palce lekko jej dygotały.
- Dokonałaś wyboru - powiedział Jan i sam ruszył na zewnątrz.

Niemiła otworzyła oczy i były takie same jak u Jaromira. Otworzy usta i były to usta pełne zębów. A potem wyleciałą na zewnątrz jak wiatr. Dosłownie. Rozmazując się w oczach. Jeśli Janek skoczy do drzwi, to zobaczy jeszcze, że skoczyła z ostrokołu… ale gdzie, przeciew wokoł jezioro...

Jan spojrzał na Niedźwiedzia i Ludę.
- Jak na młodych to oni szalone mają podejście. Tam ogary i dwa krzyżackie wąpierze. Sami w szale na nich poszli - pokręcił głową - Tak wiem rozmowa mogła potoczyć się mi lepiej. Obyczaj tu inny niż w Polsce. Ruszymy im w sukurs bo siły mogli przeliczyć. Spojrzał na Ludą
- Zostaniesz tu i sprowadź to cośmy ustalili. Chroń osadę jakby coś się przedarło, lecz nie ryzykuj niepotrzebnie. My - wskazał na Niedźwiedzia - idziemy do walki. Strzelajcie i trzymajcie na dystans wrogów. - rzucił jeszcze przez ramię. Gdy z Niedźwiedziem się opuścili na linie na zewnątrz zaczął mówić.
- Prawdę o nich gadałeś. Szaleńcze pomysły. Obejmij nas mocą. Idziemy po tych krzyżaków. Będę szukał ich aur z daleka to nam ułatwi sprawę.

Słychać było szlachtowanie i krzyki. Gdy szli w kierunku buntowników spostrzegli miejsce gdzie była czujka krzyżacka. Buntownik był w stanie rozerwano-zmiażdżonym. Wpadł chwilę później na nich sterroryzowany spojrzeniem w mroczną otchłań zbrojny. Zwariował a Jan wypił go do cna wiedząc, że potrzebuje się wzmocnić. Wiedział, że wypadało by teraz jakaś taktykę przyjąć. Jednak nie wiedząc co zastanie przed sobą ciężko było o taką myśl. Decydować będą na bieżąco. Pewnym było, że podkraść się trzeba by uderzyć znienacka na niczego niespodziewającą się ofiarę. Jan był też bardzo ciekawy jak idzie rodzeństwu. Które wyrwało się do walki nie znając dokładnie natury ni możliwości przeciwnika.
 

Ostatnio edytowane przez Icarius : 06-10-2017 o 00:26.
Icarius jest offline