JEB! Daremne starania chuderlawego cyrulika nie zapobiegły zderzeniu dwóch barek - i rzeczony znachor znów poleciał na deski, z impetem przygrzmociwszy rzycią o pokład (na szczęście nie potylicą!). Ale miało to swoje plusy - większość odłamków desek burtowych poszła górą i jedynie jedna pokaźniejsza drzazga zadrasnęła balwierza w dłoń. Widząc jednak, że inni nie byli już takimi szczęśliwcami, Abelard stanął przed dylematem: czy rzucić się do nieprzytomnego/pogrążonego w agonii flisaka czy wraz z resztą zespołu ratować barkę. I znów szparki umysł młodzieńca pogrążony we flegmatycznym, chudym ciele stanął na wysokości zadania: więcej istnień zginąć mogło od zatonięcia, toteż nie zastanawiając się wiele Nossenkrap powstał i ruszył pomagać.
Tyle, że jego tyczka poszła w drzazgi po uderzeniu... Do liny upuszczonej przez Detlefa rzuciło się aż nadto ostatnich, Leo z Bertem próbowali zatykać dziurę w poszyciu jakimiś workami - pozostało jednak kilka wolnych wiader, a widząc je Abelard ruszył ku nim między biegającymi i krzyczącymi ludźmi pewien, że jedynie rytmiczne, niezmordowane wybieranie wody pomoże odciągnąć nieco moment zatonięcia i dać choćby cień szansy na uratowanie.
Cała nadzieja w dowódcach... Chrupnąwszy odcinkiem szyjnym kręgosłupa i strzeliwszy stawami międzypaliczkowymi, Abelard zabrał się do wylewania wody z barki.