Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-10-2017, 18:24   #18
Flamedancer
Konto usunięte
 
Flamedancer's Avatar
 
Reputacja: 1 Flamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputację
Rdzawy Smok o tej porze był już pustawy - pomimo święta. Ci nieliczni, którzy zostali w środku, zbierali się właśnie do wyjścia. Palenisko zagaszono, służki kręciły się tu i ówdzie, sprzątając wspólną izbę. Kto miał pokój w tym miejscu, kierował się już na górę z pragnieniem zasłużonego wypoczynku. Ameiko - tak jak poprzednio - nigdzie widać nie było, choć Izambard podejrzewał, że ambitna kobieta ciągle przebywa w kuchni.
Druid zagadał do pierwszej z brzegu służki o bardziej trzeźwym spojrzeniu, proponując dwa miedziaki za poinformowanie Arlo o jego szczęściu jeszcze tego wieczora, metodą dowolną, niekoniecznie wymagającą spaceru jej samej.
- Szczęściu, mój panie? - zaskoczona dziewczyna spojrzała na monety i pokręciła głową, niezupełnie wiedząc o co chodzi. - Pani Ameiko jest w kuchni, przygotowuje potrawy na jutro.
- Odzyskaliśmy konie które mu skradziono - druid powtórzył jeszcze raz, prosto i do rzeczy.
- Ale kto to jest Arlo? - dopytywała. - Nie znam nikogo o tym imieniu.
- Kupiec który przyjechał dziś z karawaną razem z rodziną - białowłosy dodał jeszcze opis bogatych szat mężczyzny, tak dla pewności - Nie było mnie tu kiedy przyjechał, ale myślę że ty szybciej dowiesz się gdzie się zatrzymał.
- Nie u nas - rzekła po krótkiej chwili zastanowienia. - Ale jak go zobaczę, to na pewno przekażę.
- Dobre i to - nie było to coś co zadowoliłoby aasimara. Było dość mało takich rzeczy, a większość znajdowała się poza cywilizowanymi osadami. Podziękował i przewędrował pod kuchnię - Panno Ameiko! - zakrzyknął do kuchni.
Na takie wołanie większość pracujących tu kobiet obdarzyła Lugira karcącym spojrzeniem. Nie, żeby sobie coś z tego robił. Po chwili w wejściu na zaplecze pojawiła się Kajitsu w utytłanym mąką fartuchu, wycierając w niego dłonie i marszcząc brwi, zarówno na widok białowłosego, jak i dwójki swoich gości stojących nieopodal.
- Coś się stało? - zapytała.
- Gobliny napadły karawanę pod samym miastem, a koniokradzi na trakcie niewiele wcześniej. Jak patrzę na mój krótki pobyt w Sandpoint, to jest już coś. - odpowiedział z niezaskasującym u druida spokojem.
Izambard zas pozwolił sobie poczekać, aż druid powie, co powiedzieć ma. Przyciągnął wzrok Ameiko własnym spojrzeniem, po prostu skinął głową na znak, że ma zamiar później z nią porozmawiać na osobności i po prostu usiadł przy wolnym stoliku, czekając. Kilyne natomiast uznała, że nic tu po niej. Te rozmowy nie okazywały się na tyle ciekawe, aby powstrzymać ją przed udaniem się do balii z gorącą wodą.
- Nie spiesz się - powiedziała do czarodzieja. - Ja pójdę się umyć. Obiecuję, że zostawię trochę ciepłej wody - rzuciła mu szybki uśmiech i pospieszyła do łaźni, wcześniej pytając jedną ze służek o kierunek.
Mag przez chwilę tak siedział w oczekiwaniu, próbując sobie przypomnieć o czym właśnie zapomniał. Wpatrywał się tak w plecy półelfki i myślał… Balia… gorąca kąpiel… pokój w karczmie… Chwila moment!
- Hej! Zaczekaj! - zawołał za nią, gdy się zerwał jak poparzony i udał się za nią tyle szybko, na ile było to możliwe. Z kieszeni wyciągnął klucz, który jej następnie przekazał - I nie zapomnij wyrzucić Mesmira z pokoju. Pewnie się schował w jakimś ciemnym kącie. Przepraszam za niego i życzę przyjemnej kąpieli - zaśmiał się pod nosem i udał się z powrotem na swoje miejsce. Czarnowłosa wzięła klucz, poczęstowała czarodzieja jeszcze jednym uśmiechem i opuściła wspólną salę.

- To rzeczywiście niepokojące wieści - tymczasem odpowiedziała Lugirowi Ameiko. - Lecz czy nie powinieneś ich zgłosić straży? Niewiele w moich rękach mocy sprawczej mogącej zaradzić takim wydarzeniom.
- Zgłosiłem. Tylke że strażnik nie wydawał się specjalnie przejęty, i chyba w ogóle objął myślą co znaczą gobliny w okolicy - druid także nie narzekał na nadmiar siły przebicia w osadzie, a miał ją kilkakrotnie mniejszą niż karczmarka-szlachcianka-awanturniczka - Czyli to faktycznie nowość?
- Gobliny? Są tu od zawsze. Najwyraźniej większa ilość ludzi na trakcie je ożywiła. Strażnik… nasza straż nie ma nawet koni - Ameiko pokręciła głową. - Izamard wspominał o jakichś atrakcjach na trakcie, ale nie sądziłam, że były tak poważne. Mimo wszystko te klany mieszkające niedaleko Sandpoint nie są na tyle liczne, aby zagrozić miastu.
- Gobliny napadające duże karawany idące na święto - doprecyzował druid - To nas było więcej, nie ich, a i tak zaatakowały
- Są głupie - Kajitsu nie wydawała się przejęta tematem goblinów. - Niektórzy z tutejszych co chwilę przynoszą ich głowy. Inni widują tu i ówdzie. To prawda, że taki atak jest dziwny, ale równie dobrze mogły naćpać się jakimiś swoimi grzybkami - machnęła ręką, ciągle białą od mąki i zwróciła do Izambarda stojącego nieopodal. - Nie bądź nieśmiały - zaśmiała się. - Lugir przebywa w Sandpoint od jakiegoś czasu, ale jeszcze nie zna tak dobrze okolicy. Przyjechałeś z karawaną, prawda?
- Nieśmiałość to jedno, a uprzejmość to drugie. Nasz aasimarski kolega chciał załatwić pewne sprawy, a ja przeszkadzać nie chciałem - czarodziej uśmiechnął się kącikiem ust i wstał, by podejść bliżej rozmówców.
- Cóż, owszem, przybyłem tu wraz z karawaną idącą z Magnimar. A gobliny nas nie zaatakowały, tylko biegły za znienawidzonymi przez siebie koniami - poprawił mag druida - Najprawdopodobniej by nas zostawiły w spokoju, gdybyśmy nie przeszkodzili im w gonitwie. Ich umysły są zbyt małe, by pojąć coś takiego jak bezpieczeństwo. Cóż… poszukiwacze przygód też nie potrafią, ale nie należy ich zrównywać z goblinami - zaśmiał się pod nosem i podrapał za uchem na swój beznadziejny żart.

Drzwi gospody otworzyły się i do środka wkroczył Shoanti, ziewając szeroko i mrużąc oczy. Rozejrzał się ciekawie i podszedł do ich stołu.
- Dobry wieczór… noc… poranek? - skinął głową kobiecie o egzotycznej urodzie. - Jestem Chasequah, wojownik Shriikirri-Quah, Klanu Sokoła. Kompan tego oto walecznego druida - wskazał na Lugira.
Z brzękiem oręża usiadł ciężko na ławie.
- Napiłbym się piwa na dobry sen - rzekł, chyba oczekując, że kobieta mu je przyniesie.
O dziwo, druid uśmiechnął się na żart czarodzieja. Sam rozpoznawał niebezpieczeństwo nad wyraz dobrze i wśród awanturników był często tym najbardziej rozsądnym, wręcz przyziemnym - ale nierzadko miał powód zrobić coś i tak, mimo niebezpieczeństwa.
- Tako skrzyżowały się nasze ścieżki - potwierdził, gdy gospodyni zapytała o karawanę - Wszystkich trzech - dodał po wejściu wojownika.
- Noc, młoda jeszcze, wypocząć zdążymy przed jutrem. Aleee...znalazłeś kogoś kto zajmie się końmi?
- A jakże, człek imieniem Deviren, w stajni tu niedaleko. Twojego też tam zaprowadziłem. - Kas stłumił ziewnięcie. - Mam jeno nadzieję, że nas nie zbudzą zbyt wcześnie, bo ten cały szeryf chciał nas przepytać. Nie wiem czy ciebie też - zwrócił się do czarodzieja. - Jak cię zwą, tak w ogóle? - zapytał, bo kiedy na trakcie pozostali się sobie przedstawiali, on był zajęty negocjacjami z hodowcą koni.
- Noc może już młoda, ale wystarczająco późna, abyśmy nie podawali już piwa ani jedzenia. - Kajitsu uśmiechnęła się do Kasa. - Jeśli jesteś znajomym Lugira i obiecasz zwrócić jutro, mogę zaproponować kufel na wynos i coś na ząb co zostało nam na dnie garnków. Doprawdy ciekawą grupę nam sprowadziłeś - mrugnęła do Izambarda i zwróciła się raz jeszcze do barbarzyńcy. - Mnie możesz zwać Ameiko. Każdy poszukiwacz szczęścia jest moim przyjacielem. O ile nie rozrabia - roześmiała się.
Kas miał coś na końcu języka, ale pokiwał skwapliwie głową.
- Będę wdzięczny za poczęstunek. Mam pieniądze - wyłożył na stół sakiewkę. - Ale kufla na wynos nie trzeba.
W rzeczy samej kiedy przyniosła mu piwo i misę z resztką gulaszu, opróżnił kufel na dwa łyki: jeden przed a drugi po jedzeniu, które również pochłonął w ekspresowym tempie.
- Teraz mogę iść spać - oznajmił.
Mag zdołał się jedynie podrapać po głowie, jako iż barbarzyńca wykazywał większe zainteresowanie jedzeniem niż ludźmi. Chrząknął, gdy ten już skończył się posilać i postanowił się ponownie przedstawić.
- Izambard Morieth, uczony i czarodziej z magnimarskiego Kamienia Wieszczy. Miło mi cię poznać Chasequachu z Klanu Sokoła, wojowniku Shriikirri-Quah - Co zadziwiające, ze wszystkie nazwy wypowiadał poprawnie. Nie idealnie, ale jak na osobę z miasta bardzo dobrze - To dość formalne powitanie, jakiego zdążył mnie nauczyć pewien Shoanti. Wciąż nie jestem pewny, czy to tak faktycznie brzmieć powinno, ale poradę w tej sprawie chętnie przyjmę.
Shoanti wyszczerzył się szeroko.
- Nieźle. Naprawdę nieźle. Jednak czegoś pożytecznego was tam uczą. Tyle, że Shriikirri-Quah znaczy właśnie Klan Sokoła. Przetłumaczyłem to wam na varysiański. “Quah” to “klan” a moje imię to Duma Klanu. Z Kamienia Wieszczy, to znaczy, że jesteś wieszczem?
Mag wyciągnął już wcześniej używany notesik i zanotował tą uwagę.
- Tak, specjalizuję się w dywinacjach, a w mojej nauce skupiałem się głównie na jasnowidzeniu jako jednym z rozgałęzień mojej szkoły - odparł mag, przekrzywiając głowę z zainteresowaniem. Zazwyczaj dla takich osób wystarczyło po prostu powiedzieć “czarodziej” - Kamień Wieszczy również w świetny sposób naucza zaklęć ochronnych, dlatego stamtąd również wychodzi dużo magów wyjątkowo uzdolnionych w odrzuceniu, ale nie neguje się tam innych rodzajów magii. Po prostu trudniej znaleźć nauczyciela. Lubię dużo wiedzieć, więc zostałem gadułą - zaśmiał się.
- Ha! - zawołał Kas. - A ja jestem tu z powodu wieszczki właśnie, Widzącej, jak je nazywamy. W tegoroczną Noc Duchów starucha powiedziała mi, że mam syna poza klanem. No i teraz go szukam, żeby zabrać go na Płaskowyż i wychować na Shriikirri-Quah. Chyba - zamyślił się. - No, najpierw zobaczę jak mu się tu wiedzie. Skoroś wieszcz, to możesz mi wywieszczyć gdzie jest, poza tym że gdzieś w Varysii?
- Hm - zastanowił się nad swoimi możliwościami Izambard - Być może będę w stanie coś zrobić w tej sprawie, ale musisz mi dać czas na zbadanie odpowiedniego zaklęcia. Dywinacje przychodzą mi z łatwością. Jedyną walutą jest czas. Mało rzeczy oczywiście robię za darmo - uśmiechnął się pod nosem na moment - Ale jeśli zdołasz mi co nieco opowiedzieć o Shriikiri-Quah, to będziemy kwita.
- No pewnie! - zgodził się Kas. - Opowiadanie to specjalność Shoanti, bo nie piszemy ksiąg. Ale to może już jutro? - barbarzyńca ziewnął przeciągle.
- Nie ma najmniejszego problemu - machnął ręką - Dla nas, uczonych, najczęściej używaną “monetą”, jeśli można to tak nazwać, jest wiedza. Nawet jeśli jest ona ludowa, a o rdzennych Shoanti niewiele się wie. Cóż… To ja tu chwilę jeszcze zostanę - spojrzał kątem oka na Ameiko, której obiecał opowiedzieć co się stało.
 
__________________
[FONT="Verdana"][I][SIZE="1"]W planach: [Starfinder RPG] ASF Vanguard: Tam gdzie oczy poniosą.[/SIZE][/I][/FONT]
Flamedancer jest offline