Gawiedź obserwująca zachowanie
Tankreda otoczyła bohaterów szczelnym wianuszkiem. Podekscytowanie wisiało w powietrzu razem z poranną mgłą.
- Słyszeli wszyscy?! - Zagrzmiał sołtys na całe gardło.
- Nie ma nic do oglądania. Do roboty! Kobiety szykują strawę i opatrunki, mężczyźni wzmacniają opłotki. Do wieczora chcę tu mieć kawał ostrokołu. Zostaniemy tu, Fredericku.
Wieśniacy usłuchali, a odchodząc rzucali spojrzenia na morrytę. Byli przestraszeni. Nie znali praw ani sprawiedliwości.
Wasyl rozpoznał szybko, że khazad jest nieprzytomny. Nie potrafił jednak wybudzić go potrząsaniem ani uderzeniem dłonią w twarz. Dopiero
Adelmus stanąwszy nad krasnoludem stwierdził, że trzeba mu odpoczynku i z bożą pomocą wybudzi się jeszcze dziś.
Dzień upływał na porządkowaniu pola bitwy. Nie uszło niczyjej uwadze, że wszyscy zwierzoludzie - dokładnie tak, jak ci napadający na drwali miesiąc wcześniej - posiadali zwierzęce głowy. Co więcej niemal wszyscy mieli koźle łby.
Pokonany demon budził niemałą sensację, choć mało kto miał dość odwagi, by otwarcie spojrzeć na truchło. "Czy demona w ogóle można zabić?", dało się słyszeć pomiędzy zabudowaniami od pracujących ludzi. Cielesna powłoka potwora leżała zapadnięta, jakby uszło z niej całe powietrze a wewnątrz nie było kości ani mięśni. Skóra była cienka jak tkanina i śliska jak rybia łuska a wewnątrz faktycznie nie znajdowało się nic.
Słońce odsłoniło jeszcze jedną tajemnicę - w nocy na oddział łuczników Leonarda wyszła grupa pokiereszowanych i ubłoconych zwierzoludzi. Powodem tego oraz rabanu, jaki nastąpił tuż przed atakiem od strony brodu mógł być wcześniej napotkany
potwór o szarej niczym głaz skórze. Leżał teraz w bagnisku pośród traw a w pysku wisiały nabite na potężne, tępe kły zwłoki dwóch wojowników o koźlich głowach.
Sołtys, wykonawszy obchód, nakazał dwóm rybakom pozbierać całą broń i opancerzenie napastników do łodzi i ogłosił, że wieczorem łupy zostaną złożone w ofierze Myrmidii.