Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-10-2017, 18:04   #15
Zapatashura
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
VII. Decyzje towarzyskie i handlowe



Alicja przebudziła się z drzemki wyspana, ale wciąż w tym samym kłopocie. Cokolwiek się jej śniło, nie odpowiedziało na pytanie, czy odpowiedzieć na zaloty Angusa, czy nie. Z jednej strony nie miała ochoty ponownie go spotykać, skoro nie zapadł jej w pamięci za pierwszym razem. Z drugiej - na pewno udobruchałaby tym matkę. Może puściłaby w niepamięć jej niegrzeczne zachowanie? Ze strony trzeciej zamążpójście nie stało wysoko na liście obecnych priorytetów dziewczyny. Jeszcze z czwartej, takie spotkanie nie było przecież tożsame z oświadczynami. Alicja mogła uznać, że to nie jest dla niej odpowiednia partia i na tym by się skończyło. Ojciec nie zmusiłby jej do ślubu wbrew jej woli. Decyzje, decyzje…
Westchnęła i przekręciła się na plecy.
Należało chyba zacząć od sprawdzenia, gdzie można pójść z panem Angusem. Jeśli on sam okaże się zupełnie nieciekawy, to chociaż niech ciekawa będzie sceneria. Muzeum Brytyjskie z wystawami historii naturalnej było bardzo ciekawe, ale też publicznie otwarte - McIvory nie musiałby wydać ani funta, a czy w takim wypadku doceniłby spotkanie? Teatr brzmiał kusząco. Boucicault i jego melodramaty były bardzo popularne, a jego ostatnie dzieło "Wampir" ponoć szokowało tych o słabszym duchu. Shakespeare był zawsze bezpiecznym wyborem, gdy szło o teatr klasyczny. A opera? Verdi... och, Sullivan był ponoć fenomenalny. Chociaż jego dzieło... coś o córce kapitana statku, było w swej naturze romantyczne i kto wie, czy pan Angus nie doszukiwałby się czegoś w takim wyborze?
No i przyzwoitka. Kogo zaprosić ze sobą?
Alicja chwilę się nad tym głowiła, po czym z westchnieniem irytacji stwierdziła, że piętrzących się problemów jest jednak zbyt wiele. Nie była typem cierpiętnicy. Nie miała ochoty spotykać się z wąsaczem i dlatego wrzuciła kopertę z jego listem do kosza, uprzednio drąc i mnąc, by nikt nie był w stanie odczytać zawartości.


List poszedł w zapomnienie i kolejne dni upływały zwyczajnie i bez niespodzianek. Aż do wtorkowego śniadania, na które ojciec przyszedł bardzo poddenerwowany.
- Księgowy mi się pochorował, a do końca tygodnia muszę rozliczyć ostatnią wyprawę handlową - wyjaśnił indagowany przez żonę. - I gdzie ja teraz znajdę zastępstwo?
- Nie możesz tego zrobić samemu?
- Samemu? Nie zdążę. Mam umówione spotkania z kontrahentami, a na nich nie zastąpi mnie nikt.
Alicja, która zawsze lubiła rachunki, spojrzała na ojca. Ten, choć nieco jej przychylniejszy niż matka, często traktował ją ulgowo tylko dlatego, że jak mówił “to tylko dziewczyna” - miała być słodka i powabna. Niczego więcej ojciec od niej nie chciał.
- Może... może ja bym mogła pomóc? - zapytała nieśmiało - Wszyscy nauczyciele chwalili mój talent do matematyki.
Spodziewała się, że zostanie szybko zlekceważona, ale ojciec najwyraźniej zastanowił się nad tą propozycją.
- Pan Stiyud nauczył cię jakichś podstaw księgowości? - spytał rzeczowo i chyba nawet z nadzieją.
- Tak. Co prawda chodziło głównie o zarządzanie majątkiem męża, ale przygotował mnie na radzenie sobie z dużą ilością włości. Umiem prowadzić księgi. - pochwaliła się, wciąż onieśmielona.
Henry Liddell rozważał jeszcze przez chwilę propozycję córki, pod bacznym spojrzeniem Loriny zresztą.
- Doskonale. Przebierz się i jedziemy do biura - zadecydował.
- Henry - żachnęła się matka. - Toż to nie uchodzi.
- Nie ujdziemy spod kary finansowej, jeżeli nie rozliczymy się do piątku. Poza tym najwyższy czas, by jakiś Liddell przyuczył się co dzieje się w spółce - ojciec potajemnie żałował, że nigdy nie doczekał się syna a jego spuściznę przejmą zięciowie. Czy, jak narazie się zapowiadało, zięć w osobie Williama. Skoro jego córeczka zamiast wybierać się na rauty, wolała się uczyć, to niech chociaż będzie z tego pożytek.
Raptem pół godziny później, ojciec i córka siedzieli już w powozie opuszczającym posiadłość Liddellów. Lorina nie była zadowolona (Alicja słyszała podniesione głosy, kiedy się przebierała), ale Henry postawił na swoim. Dziewczyna nie wiedziała, czy cieszyć się z tego, czy nie. Z jednej strony to oderwanie się od monotonii i szansa na to, by w końcu spojrzano na nią inaczej, niż na pannę na wydaniu, ale z drugiej... Co, jeśli nie podoła zadaniu? Już na zawsze zostanie "tylko dziewczyną". Na razie jednak ojciec wyjaśniał jej szczegóły - spółka przyjęła transport dóbr z Egiptu i musiała wszystko podliczyć. Czy zgadzała się ilość towaru (a nigdy się nie zgadzała, jak kwaśno stwierdził ojciec), ile trzeba zapłacić załodze i pracownikom portowym, ile wyniósł przychód a ile dochód i ile trzeba z tego odprowadzić podatku. Alicja przysłuchiwała się wszystkiemu uważnie i starała wszystko spamiętać.

Biuro spółki znajdowało się w Londyńskich dokach, miejscu pełnym lokalnego... kolorytu. W dzielnicy śmierdziało dymem, rybami i różnymi innymi zapachami, ponadto było okrutnie głośno i brudno.
- Spierdalaj z tym koniem z drogi - słyszało się tutaj.
- Ocipiałeś z tymi cenami - słyszało się tam.
- Ty durna pizdo - słyszało się ówdzie.


Okolica raczej nie nadawała się dla szanownej damy, ale tego dnia trzeba to było puścić w niepamięć. Zresztą, po przekroczeniu progu biura Alicja jakby znalazła się w innym świecie. Śmierdziało mniej, hałas pozostawał za oknem i nie słyszało się barwnego języka. Ojciec od razu zaprowadził córkę do przepełnionego papierami gabinetu, po drodze zdawkowo witając pracowników. To nie była pierwsza wizyta Alicji w tym miejscu, ale tym razem wszystko wyglądało trochę inaczej. Bardziej nieporządnie, chaotycznie. Pracownicy ubrani byli gorzej, niż pamiętała. Jakby dziś pierwszy raz widziała jak biuro wygląda naprawdę, a nie jak Henry chciał by widziała je jego rodzina.
- Tutaj są dokumenty portowe - ojciec zaczął wykładać na biurko papiery. - Tutaj sprawozdanie z wyładunku, tutaj... - papierzysk było bardzo dużo i z każdą chwilą dochodziły jakieś nowej. W końcu ten potok kartek się wyczerpał i ojciec zaczął tłumaczyć krok po kroku, co trzeba było zrobić.

-...I na koniec trzeba wszystko podsumować tutaj - zakończył wskazując palcem rubryczkę w księdze rozrachunkowej. - Gdybyś potrzebowała jakichś dodatkowych dokumentów, pani Smith ci pomoże - była to asystentka księgowego, kobieta w średnim wieku, średniego wzrostu i włosach średniej długości. - Wszystko jasne?

 
Zapatashura jest offline