Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-10-2017, 19:35   #33
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 4 - 45 min po skoku

Układ Dagon; 45 min po skoku; 14.19 ja do Dagon V; pobojowisko




Mostek; Tichy i Prya


Alex nie miała zbyt pociesznych wieści. Znowu. Czujniki Alex bazujące na temperaturze były mało użyteczne w zdehermytyowanych urządzeniach bo próżnia wybitnie pożerała wszelkie ciepło. Tam gdzie było powietrze ludzie chodzili w kombinezonach które też właśnie po to były by izolować między innymi różnice temperatur między środowiskiem wewnątrz i na zewnątrz skafandra. Więc często powierzchniowa warstwa skafandrów przybierała temperaturę otoczenia. Dlatego ludzi najłatwiej było wykrywać po Kluczach. Póki co Tichy miał nadal całkiem niezły obraz emanacji Kluczy na korwecie. Cała dziesiątka, tak jak powinno być. Dwa na mostku, cztery w ładowni, dwie w medlabie i pojedyncze klucze na rufie. Choć ostatni z nich, ten od “Red” pewnie pracującej przy wieżyczce z powodu zniszczeń był przez Alex oznaczony ostrzegawczą żółcią. Tam wiele jej czujników nie działało, zostało zniszczonych czy uszkodzonych a bez tego środowisko statku było bardzo niesprzyjające dla wszelkiego promieniowania w tym łączności i nadajników. Gęsta plastal, liczne mechanizmy, izolacje, źródła innego promieniowania całkiem skutecznie potrafiły zakłócić sygnał.

W czujnikach ruchu też nie było lepiej. Bo w chwili gdy stracili grawitacje wszystko było w takim czy innym ruchu. Uderzało o siebie nawzajem, o ściany, burty powodując zakłócenia czujników ruchu równie duże jak głowica EMC na na skany. Przynajmniej zasada działania była bardzo podobna. Można było jeszcze śledzić czyjś ruch przez kolejne otwierane i zamykane drzwi czy windy. Ale to znów raczej dotyczyło ludzkich użytkowników. Były też klasyczne kamery ale na nich komputer pokładowy nie dostrzegł nic podejrzanego. Znaczy nic poza pobojowiskiem. Kto wie, może Veronica umiałaby jakoś przekierować pracę Alex by znalazła czy coś tam jest nie w porządku czy nie ale Alex skonstruowano do podróży międzygwiezdnych i dbania o statek i załogę. Zgłaszała wszelkie podejrzane czy alarmujące sytuacje załodze ale już do niej zależało co z tym zrobią. Chyba, że program Alex zakładał w danej sytuacji automatyczne działanie, zwykle wówczas gdy rzeczy działy się zbyt szybko by słaby, ludzki umysł miał szansę zareagować.

No i były uszkodzenia. Gdzieś tak od dzioby do jakiejś 1/3 długości, “Archeon” był względnie cały. Zapewne można by nawet zaryzykować poruszanie się tam bez skafandra. Za to centrum, w rejonie ładowni już zaczynał się ten pobitewny krajobraz, głównie w okolicy ładowni właśnie która musiała zaliczyć jakieś pomniejsze bezpośrednie trafienie. Za to rufa, zwłaszcza dolna ćwiartka to był istny Sajgon. Wiele sektorów świeciło czernią oznaczającą brak danych. Czujniki były albo wypalone albo zniszczone ewentualnie jakoś uszkodzony został przesył danych. Alex właściwie nie potrafiła bez nich dać obrazu co tam się właściwie dzieje. Może nie było tak źle ale czerń na schematach okrętu pomieszana z liczną czerwienią oznaczającą stan ciężki lub krytyczny i trochę żółcią co było stanem alarmowym no nie było zbyt optymistycznym widokiem.

Stan dropshipa wedle Alex przedstawiał się na lekko uszkodzony choć zdatny do lotu. Komputer pokładowy dropshipa zgłaszał serię uszkodzeń jakie powstały pewnie od trafienia w ładownię bo oscylowały wokół poszycia. Choć jedno z trafień pechowo trafiło w owiewkę kokpitu więc obecnie pilot musiałby siadać z pięknym widokiem spękanej szyby przed twarzą. Wedle analizy podróż w próżni szyba powinna wytrzymać ale we wchodzenie w jakąkolwiek atmosferę to komputery dropshipa i korwety nie zalecały. Po prawdzie znowu pewnie ktoś z załogi musiałby obejrzeć dropshipa i na własne oczy zobaczyć i pogadać z jego komputerem by oszacować w jakim jest realnym stanie.

Miał też do przemyślenia słowa Lindy. Była medyczką ale wychowaną w rodzinie o wojskowych tradycjach. Co by nie mówić opuszczenie jednostki przez załogę zawsze i tradycyjnie wręcz uważano za ostateczność. Dopiero gdy nie było szans na uratowanie jej ale wciąż była szansa na wyratowanie samej załogi. Obecnie wciąż mieli rezerwowe systemy zasilania jakimi Prya mogła zatrzymać jednostkę choć potem byłaby bieda i szybko by musieli przerzucić się na latarki i inne takie. Rohan miał plan z tą przełączką pomiędzy reaktorami. Zaś samej korwecie natychmiastowe zniszczenie nie groziło. Oberwali i to porządnie a z wielu rejonów jednostki nie było wiadomości lub były alarmujące. Ale właściwie tylko niekontrolowana reakcja reaktora albo eksplozja w magazynie torped mogła zagrozić im jako całości jednostki a z tym poradzili sobie Rohan i Julia on wyrzucając w kosmos uszkodzony reaktor ona gasząc pożar. Był jeszcze ostatni reaktor hipernapędu ale Alex na razie nie alarmowała że coś z nim nie w porządku.

Prya miała zaś nieco inne zmartwienia. Była nawigatorem czyli kosmicznym pilotem kosmicznych pojazdów. Więc miała świadomość co oznacza tak jakieś 0.5 prędkości światła z jaką zasuwali. Wyskoczyli z hiperskoku jakieś trzy kwadranse temu. Dawno jak na miejsce gdzie wszystko jest w ruchu. Wówczas byli jakieś 17 ja od tego lodowego giganta w jaki tutaj był ostatnim globem w tym Dogonie. Ale, że wciąż zasuwali z połową prędkości światła to robili prawie pełne 1 ja w kwadrans. Obecnie więc odległość ta zmalała do jakichś trochę ponad 14 ja. Jeśli nie znajdą sposobu by wyhamować wcześniej to śmignął obok tego globu za jakieś 4 h. Dosłownie śmignął.

Pomysł by wyhamować przez zanurzenie w atmosferze był ciekawy. Ciekawy do liczenia. Wedle danych glob miał jakieś 25 000 km promienia. Wbicie się w atmosferę i przecięcie jej cięciwą nie mogło być dłuższe niż ten promień ale niech będzie, ze właśnie tyle. Dla ludzkiego punktu widzenia ogromna ilość przestrzeni. Ale nie dla kosmosu i kosmicznych wartości w tym prędkości. Przy obecnej prędkości śmignęli by te nędzne 25 kafli w jakieś 0.0003 sekundy. Może Alex coś by zdołała zareagować ale już ani załoga ani statek za cholerę. Poza trzeba by czyli właściwie ona musiałaby przygotować wszystko wcześniej. Przy takich odległościach i prędkościach drobny błąd przy testowaniu marginesu błędu owocował wartościami kilku tysięcy kilometrów. Mogło to oznaczać albo przelecenia nad atmosferą gazowego giganta albo wbicie się w jej bardziej płynną niż gazową część. No i samo zderzenie z atmosferą. Przy obecnych prędkościach zderzenie z czymkolwiek poza próżnią było wielce ryzykowne.

Sam manewr był więc skrajnie ryzykowny i mało efektywny choć pewnie efektowny no i ciekawy do liczenia. Owszem zwolniłby pewnie statek bardziej niż przelot nad atmosferą i hamowanie o sam efekt grawitacyjny planety ale korweta na pewno zderzenie z atmosferą przy tych prędkościach by odczuła co zaowocowałoby kolejnymi awariami i zniszczeniami a przy krytycznym błędzie jakiego nie można było pominąć oznaczało wbicie się w powierzchnię gazowego giganta i zniszczenie jednostki oraz wszystkich na pokładzie.

W tej chwili właściwie był dość prosty sposób by wyhamować prędkość całkiem szybko: użyć baterii do napędzania silników podświetlnych. No ale to właściwie wyprułoby korwetę z energii. Zostałyby resztki. Przynajmniej póki Rohan i reszta jakoś nie podłączyliby drugiego generatora z hipernapędu. No albo darować sobie w tej chwili przystanek na tej orbicie, skorzystać z hamującego wpływu asysty grawitacyjnej, zwolnić nieco i wlecieć głębiej w ten układ. Wówczas można by liczyć, że coś się wymyśli potem.



Ładownia; Rohan, Drake, Nivi i “Papa”



Rohan razem z “Papą” opuścili medlab i przelecieli do ładowni. Głównie po to by szybko odkryć kolejne trudności i przeszkody. Główny inżynier znał już te nieplanowane przez inżynierów kabrio z maszynowni. Tutaj ładownia oberwała podobnie. Wszystko więc unosiło się w zmrożonej próżni i tej specyficznej, kosmicznej ciszy. Nawet jak widać było gdy jakiś klucz dryfuje leniwie kręcąc obroty i zderza się z podobnie kręcącym się młotkiem to nic nie było słychać. Obydwa narzędzia odbijały się od siebie i zaczynały obracać się w nowych kierunkach. A tam znowu czekały setki jeśli nie tysiące nieplanowanych ani przez instruktorów ani przez załogę zamarzniętych sąsiadów. Wszystko zatopione w kosmosie. W tej nienaturalnej dla człowieka ciszy i ostrym świetle nie stępionym przez żadną atmosferę.

Uprzątnięcie tego bez uszczelnienia kadłuba było mało realne. Ale nie był to jedyny problem. “Red” meldowała coś o zagubionej głowicy. Czyli gdzieś w tych śmiechach albo zaklinowana w jakimś pokładzie mogła być sobie jakaś głowica. Nie wiadomo jaka. Co prawda głowica nie powinna być zbyt mała i pewnie była co najmniej jak spore wiadro, może jak korpus człowieka. Zależy z czego do nich strzelano. Ale do przeszukania setek metrów stalowych zakamarków pełnych dryfujących detali i zdewastowanych pokładów i grodzi no to na łatwe szukanie się nie zapowiadało.

Do Rohana wróciły też oka. Dwa. Trzecie wysłało sygnał awarii i zamilkło. Wróciły bo mana w bateriach już im się skończyła. Zdołały nagrać co widziały po drodze. Teraz trzeba było jakoś obejrzeć nagrany materiał. Problem z “oczkami” był taki, że choć były szybkie to nie mogły dotrzeć do odciętych sektorów i pomieszczeń. Jeśli gdzieś nie było dziury albo Alex nie mogła otworzyć im drzwi to nie mogły tam wlecieć.

Rohan uruchomił latającego drona “Iron Sky”. Automatyczne latadełko zniosło walkę bez większych usterek i mogło pełnić swoja służbę. Wyleciało przez nowy otwór w poszyciu ładowni i zaczęło zdawać relację ze swojego lotu. Najpierw pokazało dwie figurki w kombinezonach wracające do ładowni z rozwalonym konterem. Drake i Nivi. A potem gdy nabrało odpowiedniej perspektywy to panowała tendencja, że im bliżej rufy tym gorzej. Dziób jako, że lecieli właśnie jak trzeba czyli dziobem do przodu, wydawał się być całkiem w porządku. Tam też odłamków dryfujących wokół korwety było niewiele podobnie jak uszkodzeń. Za to im bliżej rufy tym tego rozwalonego złomu było więcej i więcej. Zostawiał on ślad jak krwawiące zwierzę zostawia za sobą plamy krwi. Było tam wszystko jak po każdej walce z trafionej jednostki można znaleźć. Od oderwanych siedzisk, przez wyrzucone szafki po całe fragmenty zewnętrznej “skóry” korwety czyli poszycia zewnętrznego i wewnętrznego, kawałki grodzi, wyrwane drzwi i tysiące innych mniejszych i większych elementów dryfujących w kosmicznej ciszy i w tym ostrym kosmicznym świetle.

“Iron Sky” przyniósł też ogólny wygląd okrętu. Największe zniszczenia miała ładownia i dolna rufa czyli w pobliżu napędu podświetlnego. Widocznie właśnie tam uderzyły głowice bojowe i tam zniszczenia były największe. Hipernapęd który też był na rufie ale w górnej części wydawał się być względnie cały. Osłony antyhiperprzestrzenne za to wyraźnie i mocno dostały w kość. Czyli trzeba by zbadać ich stan bo następny skok, nawet nie tak wariacki jak ten może się okazać dla już przeciążonych osłon zbyt duży. No ale jak mieli zamiar odłączyć hipernapęd od reaktora to właściwie robiła się w tej chwili z tego teoria na kiedyś tam.

Jean widział obrazy przesyłana przez latający dron i widział jak Rohan zbiera swoje zabawki do pracy o jakiej mówił. Widział też jak przez wyrwę w kadłubie do ładowni wrócili Drake i Nivi. Z paczką. Paczka nie wyglądała dobrze. Wyglądała jakby ktoś oderwał jej jeden z węższych boków. W efekcie można było bez wysiłku zajrzeć do wnętrza. Wnętrze zaś zawierało poza zwyczajowymi “trocinami” jakie to miały chronić zawartość także wewnętrzną skrzynię a sądząc po rurkach, okablowaniu i materiale z jakiego było to zrobione był to kontener z SPŻ czyli do przewozu czegoś żywego. No ale w próżni mało co było w stanie być żywe więc nawet jak tu coś było żywe to kąpiel w kosmicznej próżni…

Drake i Nivi nie spieszyli się nieco spowolniani przez kontener którego pewnie mogli pchać tylko dzięki próżni i nieważkości a i latające przy burcie złomowisko zalecało ostrożność. Poza korwetą i resztkami jakimi krwawiła rozciągała się pustka. I będąc na zewnątrz mieli okazję dobitnie to poczuć. Centralna gwiazda systemu, Dagon, wydawała się być najjaśniejszą z widocznych gwiazd ale przez to wydawała się jeszcze bardziej odległa.





Musieli trafić na peryferyjny system nawet pod względem położenia w galaktyce. Przestrzeń wokół wydawała się skąpo ozdobiona kropkami światła oznaczającymi odległe gwiazdy. Do tej najbliższej, będącej w sercu tego układu brakowało im pewnie z parę godzin czy dni lotu. A i tak byli pewnie może góra w połowie tego co astronomia uznawała za dany system gwiezdny. A i tak wydawało się to wszystko strasznie odległe i skąpane w kosmicznym mroku. Gołym okiem nie było widać nawet tego giganta w stronę którego lecieli. A może i był ale trzeba było wiedzieć w którym kierunku patrzeć a obecnie przy takiej ilości dryfującego śmiecia łatwo było go przegapić.

Udało im się jednak cało dolecieć do ładowni. I tu zaczęły się schody. Dotąd lecieli względnie po prostej więc szło względnie łatwo. Teraz jednak właściwie musieli wykonać skręt kontenerem o 90* by zamiast lecieć wzdłuż burty skręcić i wlecieć do wnętrza. Musieli więc wyhamować pęd i zmienić wektor. I dla odmiany kontener nagle jakby przybrał na masie. Wyhamowanie rozpędzonego kloca okazało się całkiem trudne. W końcu swoją masą zaledwie łącznie tych 200 - 300 kg w kombinezonach i wspomagani przez silniczki plecakowe musieli wyhamować rozpędzone tonę, dwie czy ile to ważyło. Nie musieli robić tego na pokaz czy defiladę ale i tak napocili się przy tym nieźle. Przydatna okazała się mocarna dłoń załogi jaka w międzyczasie dotarła do ładowni. Razem zdołali wyhamować kontener i wepchnąć go z powrotem do ładowni a tam ponownie zakleszczyć zaczepy w ładowni. Gdyby nie ten wyrwana ścianka no wszystko byłoby jak wcześniej gdy przyjmowali ładunek na pokład. No i wtedy nie mieli kabrio w ładowni.



Dolna, rufowa wieżyczka; “Red”



Słabo. Z bliska wyglądało to słabo. Julia musiała przelecieć z mostka prawie na sam koniec rufy czyli przez większość korwety. I im bliżej rufy tym gorzej to wyglądało. Na samej rufie to już musiała kombinować ze znajdywaniem objazdów z zakleszczonymi drzwiami, zawalonymi korytarzami i tego typu stałym elementem kosmicznego pobojowiska. Raz czy dwa śmignęła jej mała, latająca kulka. Widocznie Rohan wysłał swoje “oczka” do zbadania sytuacji. Jednak w końcu dotarła do celu. Ostatni korytarz był zawalony i przecisnęła się z trudem. Przy dłuższych pracach trzeba by pomyśleć albo o oczyszczeniu go albo pracować od zewnątrz. Teraz jednak w końcu mogła naocznie sprawdzić wieżyczkę. No i wyglądało to słabo. Kiedyś to tak wyglądało.





Znaczy jakąś godzinę czy dwie temu. Z daleka wieżyczka wyglądała pewnie nie tak najgorzej. Z bliska słabo. Musiała oberwać nie bezpośrednio ale odłamki od trafień lub z eksplozji wtórnych. Najmocniejszym elementem broni były lufy. Im też odłamki zaszkodziły najmniej. Ale musiały oberwać jakimś rozgrzanym kawałkiem bo wtopił się on w trzy lufy jednego działka deformując je i czyniąc bezużytecznymi. Pozostałe dwie się wygięły więc cała właściwie została tylko jedna. Jedna lufa była mało efektywna więc właściwie rozsądniej było wymienić cały moduł. Trzeba było pobrać z magazynu i zamontować. Z tego tutaj, do czegoś nadawała się właściwie tylko ta jedna ocalała lufa. Za to drugi moduł z szóstką luf wydawał się nienaruszony.

Lufy były “gołe”. W wersjach działek nastawionych na pracę w atmosferze był jeszcze system chłodzący z płynem chłodzącym by ochłodzić nagrzewające się błyskawicznie mechanizmy. Tutaj chłodzącym czynnikiem był wieczny dotyk, wiecznie lodowatej próżni która błyskawicznie wysysała wszelkie ślady ciepła z każdej materii. Tym razem to działało na plus pozwalając odchudzić i uprościć budowę broni w porównaniu do atmosferycznych modeli.

Ale gorzej było z pozostałymi elementami wieżyczki. Już pas do podawania amunicji był urwany. Trzeba było zamontować nowy. Wieżyczki były skonstruowane by były maksymalne autonomiczne. Miały własny napęd, własne baterie, własne sensory i zapas amunicji. To pozwalało im pracować samodzielnie nawet przy całkowitym zniszczeniu rodzimej jednostki. Choć oczywiście wprzęgnięta w komputer pokładowy i operatora uzbrojenia była o wiele efektywniejszą bronią.

Teraz “Red” widziała, że baterie nadal działają. Były zbyt prymitywne by uszkodziło je coś więcej niż bezpośrednie trafienie. Mogła wymienić moduł lufowy więc wieżyczka odzyskała by z powrotem 100% siły ognia. Mogła wymienić podajnik amunicji ale bez oczyszczenia tego korytarza to przy szybkostrzelności broni rzędu 10 000 pocisków na minutę to lokalnych zasobów starczało jej na krótką walkę. Kolejne powinny być dosyłane z magazynu przez automaty ale przez ten zdemolowany korytarz obecnie nie było to możliwe. Zostawało zmieniać je ręcznie przez ludzi czy roboty a więc właściwie drałować ze skrzynkami z amunicją podczas walki co było mało efektywne za to aż prosiło się o kłopoty. No i była najpoważniejsza sprawa. Elektronika.

Wieżyczki były autonomiczne więc posiadały własne radary, jeden do wykrywania celu drugi do śledzenia i posiadały własne komputery balistyczne czy choćby system IFF*. Były jednak praktycznie na powierzchni kadłuba więc bardziej podatne na wszelki atak w tym głowicami EMC i EMP. Impuls musiał być silny skoro chronione klatkami Faradaya bloki komputerów Alex musiały zrestartować system. Wszystko wskazywało, że większość głowic trafiła w okolicę rufy “Archeona” więc o wiele słabsze komputerki balistyczne po prostu wysmażyło do cna. Nawet jakby ponownie oczyścili korytarz i podpięli wieżyczkę pod system bez naprawy elektroniki i wgrania nowych programów będzie ona bezużytecznie świecić na mostku na czarno jako brak danych. Julia mogła zabrać się za mechanikę naprawy, nawet jakby się zawzięła to może dałaby radę oczyścić ten zawalony korytarz ale elektronika i programy to zwykle była działka Veroniki albo Rohana.


*System IFF - Identification Friend or Foe czyli system rozpoznawania swój - obcy.



Medlab; Linda i Veronica



Ruch. Wszystko było w ruchu. Ledwo puściło się na moment medgun i już zaczynał od kręcić się i odpływać w powietrzu. Położyło się coś na stole a to coś też zaczynało dryfować. Dobrze, że tutaj jeszcze powietrze było bo próżnia cholernie utrudniała wszelkie niesienie medycznej pomocy. Z nieważkością było trochę dziwnie no ale szło sobie z tym jeszcze jakoś poradzić. Ludzie też byli w ruchu. Chłopaki byli, przyjęli pomoc, diagnozę i lekarstwa i wybyli. Za to przybyła Veronica.

Białowłosa wydawała się cała i w jednym kawałku na pierwszy rzut oka. Po wstępnej diagnozie również taka się wydawała. Nie potrzebowała więc właściwie pomocy medycznej poza wstrzyknięciem obecnie standardowej dawki antyradu. Obecnie udało się Lindzie wzmocnić odporność radiologiczną już większości załogi. Właściwie została jej tylko obsada mostka czyli Tichy i “Teddy”. W tej chwili chyba nie powinni być narażeni na szkodliwe promieniowanie bo byli wręcz w najdalszym, możliwym miejscu od trafionych miejsc. Odległość i liczne pokłady i grodzie jednostki były całkiem niezłą ochroną przed promieniowaniem. Niemniej nie wiadomo było obecnie które rejony są skażone na pewno a które nie i czy nadal ta dwójka będzie siedzieć na mostku to jednak bezpieczniej było im podać ten zastrzyk bezigłowym medgunem. To powinno wzmocnić organizmy załogi na dobre kilka godzin. Jak bardzo to zależało jak bardzo ich ciała będą wystawione na promieniowanie.

Veronica dotarła bez przeszkód do medlaba. Alex zaznaczyła jej drogę tak jak chciała i wbrew obawom odkąd opuściła ładownię droga zdawała się coraz łatwiejsza. Im bliżej mostku tym uszkodzeń wydawało się być mniej. Mogła pozwolić sobie na skorzystanie z najbardziej oczywistej drogi czyli korytarza głównego jaki ciągnął się wzdłuż większości pokładów. Dotarła więc do medlaba bez przygód, po drodze minęła się z Rohanem, Jeanem i Abe którzy zmierzali ku ładowni. W medlabie królowała jak zwykle Linda. Wstrzyknęła jej działkę antyradu jaki miał wzmocnić jej organizm przed wpływem szkodliwego promieniowania jaki przebiłby się przez jej kombinezon.



Rufa; Abe



Abe wybył razem z chłopakami z medlaba, po drodze minęli jeszcze płynącą do medlaba Veronikę ale szybko musiał udać się po swój specjalny kombinezon i przystąpić do planowanych prac.

Prace jakie zamierzał wykonać były dość proste. Ot, pozamykać przejścia gdzie się dało to za pomocą Alex, gdzie się nie dało to ręcznie, gdzie ręcznie się nie dało no to właśnie musiał przystąpić do pracy. Alex przydawała mu się do nawigowania i orientacji w terenie. Słuchając jej głosu mógł się bez zaglądania do każdego pomieszczenia zorientować czy tam jest powietrze, próżnia, skażenie, światło czy jeszcze coś innego. Tam gdzie Alex miała swój wpływ prace szły dość szybko i sprawnie. Zwykle ich nie było. Ot, zamknąć przejście. Gorzej zaś szło tam gdzie jej nie było lub miała ograniczony dostęp. Wówczas trzeba było wszystko sprawdzać osobiście. Wiedział, że Rohan ma te swoje “oka” i jedno by mu się bardzo przydało na takie zdewastowane okolice by zastąpić Alex tam gdzie jej nie było. Nie był co prawda zawodowym operatorem dronów ale z pomocą takiej latającej kamery i tak mógł zaoszczędzić sobie pracy i łażenia.

Zostawał jeszcze komunikat “Red” o “zgubionej” głowicy jaka trafiła ale nie wybuchła. Więc wciąż mogła. Abe wiedział, że to bardzo prawdopodobny scenariusz i wcale nie nowy. Mógł co prawda być zwykły niewypał. Wówczas mógł eksplodować w każdej chwili albo w ogóle. Mogła być to jednak bomba z opóźnionym zapłonem. Ot, właśnie obliczona na zlikwidowanie takich facetów jak on co przyjdą naprawiać szkody. Też żadna nowość w wojnach. Co więcej w tym dryfującym złomie i ciszy głowica mogła być zaraz za ścianą czy na końcu korytarza i nadal pozostać niezauważona. No i nie wiadomo było co jest w tej głowicy. Coś wybuchowego do rozwalenia materii organicznej i nie, coś z EMP do skasowania Alex która przecież też miała policzalną i ograniczoną odporność. No albo jeszcze coś innego.

Na razie jednak po kolei odcinał uszkodzone pomieszczenia i sektory. Z początku szło dość szybko ale im bliżej rufy tym gorzej. Latającego złomu czy nawet wyrwanych fragmentów ścian było coraz więcej, światła czy czujników Alex coraz więcej, coraz częściej musiał ręcznie otwierać czy zamykać drzwi i generalnie wyglądało na pełnowymiarowe, kosmiczne pobojowisko. Było co sprzątać.

Po zastanowieniu doszedł do wniosku, że właściwie całkiem spora część statku nie jest niezbędna. Rohan z “Papą” mieli zamiar pracować przy obydwu reaktorach. Przydałoby im się tam światło. Ale reszta właściwie nie była im potrzebna. Jeśli udałoby im się zorganizować napęd podświetlny i korweta odzyskałaby swoje serce to życie załogi mogło się skupić w dziobowych sektorach. Tam był mostek i medlab, większość kajut. Co prawda dotarcie z tej dziobowej części do ładowni czy maszynowni oznaczałoby wyjście z tej dziobowej strefy względnego bezpieczeństwa ale w większości z tych sektorów nadal było światło i powietrze. Nawet w okolicach dziobu były przebite pokłady z uszkodzeniami czy próżnią i skażeniem na pokładzie ale było ich tam najmniej.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić

Ostatnio edytowane przez Pipboy79 : 08-10-2017 o 20:31. Powód: Edycja odległości ja od gazowego olbrzyma.
Pipboy79 jest offline