Zwycięstwo zakończone śmiercią jednego ze zwycięzców było, można by rzec, zwycięstwem niepełnym.
Było rzeczą oczywistą, że śmierć uczestników starcia wpisana była niejako w koszty wojennej imprezy, jednak ten, który padł trupem, z pewnością nie był tym faktem zachwycony. Jeśli, oczywiście, miałby czas na takie rozmyślania.
Bogini, która do tej pory sprzyjała elfowi, tym razem obróciła się do niego... plecami. A dokładniej - miejscem, gdzie plecy traciły swą szlachetną nazwę.
Trudno było nazwać szczęściem to, że Ellisar najpierw nie zdołał załatwić swego przeciwnika, a potem stracił miecz. Na dodatek znalazł się w sytuacji, gdzie jeden krok dzielił go od wrót Ogrodów Tahary.
Możliwości uniknięcia tej podróży nie miał zbyt wielu. Uciekać nie mógł, bo skończyłby z mieczem w plecach. Podobnie skończyłoby się sięgnięcie po leżący w śniegu miecz.
Przez głowę Ellisara przemknęło jeszcze jak błyskawica kilka pomysłów (każdy z nich zapewniłby poczytne miejsce w galerii 'Głupi, głupszy, najgłupszy'), po czym - odrzuciwszy wszystkie - rzucił się na przeciwnika, usiłując objąć do w pasie, a przy okazji walnąć czołem w nos.
Zwarcie to w końcu jedna z nielicznych sytuacji, kiedy miecz jest mniej przydatny, niż na przykład sztylet.