Wątek: [SF] Parchy
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-10-2017, 01:08   #205
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 33 - Crash site (35:20)

“Dla tych którym udało się przeżyć, jest to okrutna lekcja reguł, rządzących Blaskiem. Tutaj nie istnieje żadna sprawiedliwość losu. Tylko zbieg okoliczności decyduje kto przeżyje a kto zginie. Wszystko jest dziełem przypadku i to jest najstraszniejsze.” - “Szczury Blasku” s.10.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; crash site Falcon 1; 1000 m do CH Black 2
Czas: dzień 1; g 35:20; 0 + 40 min do CH Black 2




Black 2, 7 i 8



Wnętrze trafionej maszyny wyglądało jak zalane czarną wodą piekło. Które dodatkowo ktoś zagotował. Woda wewnątrz kotłowała się od ludzi walczących z xenos, od pocisków jakie przeszywano wodę, od pływających i latających xenos, od upadających ciał i ludzi i obcych. Jednym słowem wszystko wydawało się tam trząść i trzeszczeć jakby się miało zaraz rozpaść i zapaść w tą wodę. Chaos wydawał się tym większy, że wewnątrz było prawie całkowicie ciemno. Światła maszyny nie działały, tu i tam palił się jakiś niewielki ogień ale zbyt mały by rozświetlić całość sceny. Jedynie wąskie promienie latarek taktycznych zamontowanych pod bronią dawały mocne światło ale właśnie dość wąskie. Co chwila więc coś zdawało się przemykać przez wąską szczelinę światła by zaraz zniknąć w ciemnościach. Tylko od refleksu zależało czy zdąży się strzelić i jeszcze trudniej było strzelić w te właściwe coś jeśli nie chciało się trafić swojego.

Na zewnątrz sytuacja wyglądała minimalnie lepiej. Ot nie było ciemno więc walka toczyła się w świetle dnia. Ale też trudno było powiedzieć by ludziom szło tu lepiej. Kilku największym farciarzom udało się dotrzeć do wraku. Inni utknęli w ogólnym “po drodze” strzelając w wodę, dżunglę lub powietrze gdzie były kolejne cele. Inni zmagali się już na noże, pięści i zęby z obcymi atakującymi spod wody lub powietrza. Wydawało się, że ataki xenos następują ze wszystkich stron naraz z niesłabnącą furią. Nie zatrzymywało ich nawet to, że na powierzchni skołtunionej wody dryfowało już bardzo wiele ciał ich przedstawicieli a ludzi tylko kilka.

- Sierżancie Pena! Otwórzcie drzwi awaryjne! - z wnętrza doszedł krzyk Hassela. Pewnie jego głos nie przebiłby się przez ten harmider ale słuchawki komunikatorów robiły swoje.

- Sierżant Pena dostała! Trzeba ją wynieść panie poruczniku! - z ciemności odkrzyknął jakiś żołnierz.

- Jak się… - głos Svena nagle urwał się bez ostrzeżenia. Para Parchów widziała jak drzwi od kabiny pilota trzasnęły uderzając o obecnie pionowy kadłub.

- Hej! pomóżcie mi! Muszę wydobyć pilota! - krzyknął do nich człowiek w lotniczym kombinezonie i w hełmie pilota. Przez boczne drzwi ładowni słychać było jak ktoś się szarpie czy uderza próbując je otworzyć by wydostać się z matni. Jakiemuś żołnierzowi udało się doskoczyć do dziury jaką wybił upadający pancerz wspomagany razem z Ortegą. Leżący na boku latacz robił się na jakieś 3 m wysoki. Doskoczyć z wody po kolana lub głębszej wśród szalejącej walki z xenos robiło się to naprawdę trudnę. Żołnierz złapał się za ostre krawędzie wygiętego metalu kalecząc i zostawiając na nim krwawe zacieki. Wisiał na dłoniach dyndając w ciemności nogami gdy z wysiłku próbował wydobyć na na powierzchnię. Na zewnątrz jednak był śliski, gładki, metaliczny i mokry kadłub który jeszcze bardziej utrudniał samodzielne wyrwanie się z matni.

Wewnątrz widać było tyle, że Black 7 udało się usiąść. Choć wciąż szarpał się z czymś co w większości chyba nadal było pod wodą. Para Parchów stojących na boku maszyny miała okazję oddać po jednym strzale gdy wewnątrz wąskiego promienia światła latarek podpiętych pod broń pojawił się obcy na tyle długo by zdążyć oddać strzał. Efekt był wymierny bo mocne pociski rozrywały tak małe cele właściwie na pół. Gęstwa, mrok i chaos zdecydowanie bardziej sprzyjały drobnym ale licznym xenos którym te czynniki nie przeszkadzały. Zaś ludzi ogłupieni trafieniem, zderzeniem, pogrążoni w wodzie i po omacku byli przy nich powolni, ślepi i niezdarni. Koledzy z zewnątrz którzy przybyli im na pomoc sami w większości byli związani walką z tymi samymi xenos lub w każdej sekundzie mogli. I z wnętrza i na zewnątrz wraku dochodziły odgłosy jak wrzaski walczących potępieńców z dna piekielnych otchłani. Krzyki i wycie ludzi, jęki rannych i konających mieszały się z wściekłym sykiem xenos, strzelaniną i wszechobecnym pluskiem wzburzonej wody.

- Falcon 1 tu Hollyard! Podajcie swoją pozycję! Jedziemy do was! Ale podajcie swoją pozycję! - w słuchawkach odezwał się spięty głos Raptora. HUD pokazywał, że jest na głównej dordze i sądząc po prędkosci pewnie samochodem. Ale nie mając własnego HUD z aktualną sytuacją nie miał pojęcia gdzie dokładnie spadła maszyna. Mógł jedynie po omacku jechać "na huk dział".




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; zachodnie lotnisko; 50 m do CH Brown 4
Czas: dzień 1; g 35:20; 160 + 60 min do CH Brown 4




Brown 0



- Dobra! Ja też nie umiem strzelać! - Herzog skinęła głową i ruszyła w stronę kapsuły. Nagle konstrukcja i kształcie kanciastej kropli wydała się strasznie daleko. Choć dopiero co obok nich wylądowała. Zostawiły za sobą odgłosy strzałów. I tych bliższych jakimi strzelał Johan i tych dalszych jakimi obdzielano obcych na dole przy pasie startowym.

We dwie nałapały amunicji i granatów zaczynając powrotny bieg ku krawędzi dachu. Po drodze zostawiały za sobą szlak z turlających się granatów i upuszczonych magazynków. Ale i tak przy obydwu mężczyznach pojawił się ładny stosik sprzętu.

- Maya! Weź detektor i filuj by nas od tyłu nie zaszły! - krzyknął marine i pusty magazynek brzęknął o dach. Gniazdo magazynka trzasnęło suchym trzaskiem gdy jego miejsce zajął kolejny, tym razem pełny.

- O dzięki! Umiecie rzucać granaty? - zapytał Otten biorąc do ręki nieduży, srebrzysty pojemniczek. Dalej wydawał się być strasznie spięty ale teraz gdy wiedział już co robić wydawał się nad tym panować. - Wciska się tylko tutaj i rzuca. Albo puszcza. - powiedział i wyglądało naprawdę tak prosto jak mówił. Zdjąć kciukiem łepek bezpiecznika, wcisnąć przycisk detonatora zupełnie jak przycisk długopisu i można było już rzucać. Spec od łączności wstał i cisnął pojemnik w dal. Upadł obok nadbiegajacych z dżungli xenos ale eksplodował na pograniczu tej grupki zdmuchując pomniejszego xenos i przewalając większego. Ale ten zaraz był ponownie w ruchu.

- Oj. Teraz to chyba na pewno biegną tutaj. - jęknęła niepewnie blondyna też biorąc do ręki pojemnik do rzutu. Nadbiegające stado jakoś coraz wyraźniej biegło w stronę budynku na jakim stali.

Z bliska na krawędzi dachu widać było całość sceny dużo lepiej. Transporter był już wolny od atakujących xenos. Wciąż w ruchu mógł prowadzić ogień do tych biegnących po ziemi. Ostatniego xenos z vana ktoś trafił. Albo ci z wnętrza furgonetki albo Johan bo strzelili w podobnym momencie a efektem był xenos turlający się po poboczu pasa startowego jaki już nie wstał.

- Mahler! Zrób coś! Idą tu po ścianie! - Otten wydawał się ponownie dać ponieść emocjom. Tym negatywnym. Teraz już rzucał granat za granatem tak samo jak paramedyczka. Ale choć przez chwilę fala obcych wydawała się dać zahamować fali szrapneli i fal wybuchowych to jednak było ich zbyt wiele i były szybsze niż te kilka granatów mogło spaść naraz. W końcu wspinały się ze zwinnością cyrkowych małp i to szybko! Eksplozje roztrzaskujących się o ziemię granatów już ich nie sięgały a trafienie bezpośrednie wydawało się bardzo znikome.

- Cholera! Bierz automat i strzelaj! - Johan od razu ocenił zagrożenie. Sam wycelował karabin i zaczął strzelać. Obcy choć były szybkie to na tej ścianie niezbyt miały się gdzie ukryć. Tylko stać trzeba było na samej krawędzi by je trafić. Otten zaraz do niego dołączył ale na dwie lufy wydawało się, że efekt będzie mizerny.

- Ojej, dojdą tu! - sapnęła wyraźnie przestraszona Renata i bez wiekszej nadziei na twarzy cisnęła kolejny granat.

- Zapalające! Bierz zapalające! - krzyknął Mahler gdy granat odłamkowy znowu huknął gdzieś na dole.

- A które to?! - zapytała zdezorientowana blondynka patrząc na szybko topniejący chaos magazynków i granatów. Maya wiedziała dzięki unitarce jaką przechodził każdy Parch. To te które miały czerwony łepek zapalnika i kapturek nad nim. Ale widocznie paramedyczka nie przeszła takiego szkolenia.

Z dołu coś huknęło. Brzmiało jakby coś zaczęło serią rozłupywać ścianę pod nimi. Mahler i Otten cofnęli się o krok od krawędzi zasłaniając twarze ramieniem. Z ziemi widać było jak w stronę budynku jedzie w pełnym pędzie ten transporter. Jedzie i strzela w ich stronę. Pewnie dla niego wspinający się po ścianie xenos były jak na piwnicy. Momentalnie przerzedził wspinającą się hordę. Zaraz dołączyły do niego załogi dwóch pozostałych wozów gdy widocznie uporały się z tym co mieli na placu startowym i mogli przenieść ogień gdzie indziej. Choć obydwa wozy nie miały takiej siły ognia jak wojskowy transporter to nadal wydatnie wspierały siekanie obcych ołowiem. Wszystko trwało kilka sekund. Jazgor ciężkiej broni, wycie silników z doły, trzaskanie szyb, pękanie ścian, upadek na ziemię martwych ciał xenos i wycie dogorywających. Ale to nie był koniec. Ogień tych z dołu musiał naruszyć strukturę ściany. Maya widziała to na swoim detektorze. Cztery obiekty. Pod nimi. 20 m pod nimi. Jakieś pewnie 4-5 standardowych pięter niżej. Szybkie. Zbyt głęboko już w budynku by ci z wozów mogli je sięgnąć. Cztery obiekty poruszały się w stronę centrum budynku. Celowo lub nie. Ale tam detektor pokazywał pustą przestrzeń. Może klatka schodowa, może szyb windy, może jeszcze coś podobnego. W każdym razie xenos mogły się tamtędy wydostać na dół. Albo na górę. Gdy uniosła głowę w poziomie dachu widziała nad tym miejscem wylot klatki schodowej. Jakieś 30 m od krawędzi dachu. Chyba tylko ona dzięki detektorowi się zorientowała w tym zagrożeniu. Inni bez niego nie mogli widzieć przez ściany i podłogi.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; schron cywilny klubu HH; 3200 m do CH Green 5
Czas: dzień 1; g 35:20; 160 + 60 min do CH Green 5




Green 4



- “Trzeba znaleźć sposób…” - Kozlov powtórzył nieco ironicznie słowa drugiego w tym ambulatorium lekarza. - To dość proste. Trzeba znaleźć coś co jest u nich i tylko u nich i sprawić by wirus, żerował właśnie na tym. Wtedy jakieś gazy czy bomby tu i tam i samo się zrobi. - powiedział tonem jakby to było coś oczywistego. Roy patrzył chwilę na niego, potem na Green 4 a sam doktor podrapał się po szorstkim od siwej szczeciny policzku i dodał po chwili. - Znaczy to teoria. Z nimi zwykle jest prosto póki się człowiek za praktykę nie weźmie. - przyznał w zamyśleniu po chwili. Tu raczej miał rację. Gdyby udało się wyizolować czynnik czy związek w ciele jakim żywiłby się wirus a nie byłoby odpowiednika w ziemskiej biomasie lub byłby minimalny to była szansa, że wirus będzie bardzo selektywny. Ale nawet taka teoria miała dwa poważne mankamenty. Pierwszy to znalezienie takiego składnika u xenos a drugi to zaprojektowanie takiego jednokomórkowca. Właściwie oznaczało to współpracę z jakimś wirusologiem i/lub genetykiem. No i kolejne próbki do badań. Trzecim ale już na późniejszym etapie było czy tak opracowany organizm który sprawdzi się w warunkach laboratoryjnych sprawdzi się też w praktyce dziesiątkując obcych.

Jeśli te xenos choć trochę były zaś podobne w reakcji do ziemskiej biosfery to była też szansa, że jakaś część populacji okaże się odporna na dany, szkodliwy czynnik. Bardzo rzadko i tylko na bardzo ograniczonych populacjach jakiś czynnik zabijał całość populacji. Niemniej jakiekolwiek ograniczenie tych obcych organizmów wydawało się być nieocenioną pomocą przy ich tempie wzrostu i rozmnażania się.

- No jakby tam gdzieś mieli być jacyś obcy co nam tego syfa podrzucili to dlaczego się nie pokazali sami? - zapytał Roy darując sobie włączanie się w specjalistyczne, medyczne tematy z rozmowy dwóch lekarzy. - No jak potrafiliby zrobić takich xenos jak tutaj to musieli być potężni. Potężniejsi niż my. Przecież tego nie da się kontrolować. Jak pogody. No można przywołać deszcz ale nie gdzie wiatr zaniesie albo czy przemieni się w burzę. Chyba. - brodach na co dzień pracujący w Seres podrapał się po zarośniętym policzku. Tak to wyglądało z ich, ludzkiego punktu widzenia. Ale kto wie jak by patrzyli na to jacyś inni obcy. - No w każdym razie myślę, że gdyby byli tacy potężni to by przylecieli z jakimiś statkami, laserami czy podobnie i zrobili swój porządek. Po co mieliby nam jakoś podrzucać takich xenos? - popatrzył znowu na obydwu rozmówców próbując zrozumieć motywy takich obcych. Zerknął w swój kubek i zamerdał nim sądząc z ruchów wiele kawy już mu pewnie nie zostało.

- Może z tym kosmicznym skansenem to prawda? - odezwał się nagle Alle spod drzwi izolatki. Widocznie musiał się przysłuchiwać rozmowie ale po prawdzie trójka rozmawiających mężczyzn w ambulatorium była chyba najciekawsza do oglądania i słuchania.

- Jakim skansenem? - zapytał Kozlov odwracając się do młodego, patykowatego policjanta.

- Idę do kibla. - Jorgensen pokręcił z niechęcią głową, wstał ze swojego krzesła i wyszedł do toalety zamykając za sobą drzwi.

- Stara teoria jeszcze z XX w. - odezwał się Roy machając ręką. - Mówi, że kosmici gdzieś tam są, i świetnie o nas wiedzą ale nie ingerują bo właśnie dla nich my to taki skansen. No ale w XX w to zasiedlaliśmy jedną planetę w jednym systemie a teraz ten skansen się trochę rozrósł. - brzmiało tak, jakby chemikowi niezbyt pasował ten pomysł młodego policjanta. Ten jednak się zapalił do swojego pomysłu.

- No właśnie! Może nam podrzucili tego syfa jacyś ich terroryści? No co się tak patrzycie? Może też jakichś mają? Takie ich “Dzieci Gai” jak ta tutaj. - wskazał kciukiem na okienko zamkniętych drzwi. - Wtedy by ci ich terroryści musieli działać skrycie i nie mogli się pokazać takim ich gliniarzom jak my. - policjant nie zapomniał o tym w jak dumnej jednostce służy i dumnie wskazał na swoją pierś kciukiem.

- No ty to faktycznie budzisz powszechną grozę u terrorystów i innych takich. - stary doktor sarkastycznie pokręcił głową i upił kolejny łyk ze szklanej piersiówki. Był pewnie ze dwa czy trzy razy starszy od policjanta a ten wyglądał jakby dopiero co skończył naście lat.

- No ale taki jak ten co tu był? No takiemu podpaść to już trochę strach. - Roy chyba starał się spojrzeć na to nieco z szerszej perspektywy.

- Nie traktuje mnie poważnie bo nie jestem naukowcem albo lekarzem? No sami powiedzcie co jest złego w moim pomyśle? - Alle wybitnie sprawiał w tej chwili wrażenie nastolatka który ma za złe dorosłym, że nie traktują go poważnie.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; brama wjazdowa Seres Laboratory; 2740 m do CH Black 3
Czas: dzień 1; g 35:20; 160 + 60 min do CH Black 3



Black 4 i 0




Za plecami dwóch Parchów eksplodował granat. A zaraz potem kolejny. Zwiadowcy zostały jeszcze 4 odłamkowe a dowódcy ostatni taki granat. Miał jeszcze granaty EMP i plastik ale w plecaku. Sięganie do niego w biegu było i ryzykowne i niewygodne. Podmuch eksplozji owinął się przez okolicę i dmuchnął obydwu uciekinierom w plecy bez trudu ich prześcigając jakby stali w miejscu. Sądząc z odgłosów jakieś xenos musiało zmieść również co oczyściło okolicę. Ale tylko na moment. Wystarczająco wiele egzemplarzy obcej fauny było poza obrębem eksplozji a poruszały się tak szybko, że bez trudu doganiały najlepszego ludzkiego sprintera. A obciążeni wojennym ekwipunkiem mężczyźni do czołówki sprinterów obecnie na pewno się nie zaliczali. Ocalałe xenos odrobiły stratę w kilka sekund.

Black 4 zdołał dobiec gdzieś na pół setki metrów do samochodu, a Black 0 został z kilkanaście metrów za nim gdy dopadły ich te małe, zwinne xenos. Padre zatrzymał się by strzelić z pistoletowego miotacza ognia. Zostało mu trochę ponad połowę zasobnika. Postawił zaporę ognia jaka objęła dwa najbliższe xenos których nie objęły swym zasięgiem granaty. Jednak pozostałe trzy miały na tyle pola manewru lub refleksu, że omineły plamę płomieni w której skrzecząc dogorywały ich pobratymcy i dogoniły dwójkę mężczyzn. Dwa rzuciły się na bliższy cel czyli Black 0, jeden bez trudu zaś dogonił Black 4. Brakło sekundy nim rzuciłyby się Zcivickiemu do gardła a Owainowi na kark.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline