Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06-10-2017, 03:27   #201
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
Odlot statków zostawił dach terminala cichy i spokojny… i taki potwornie pusty. Brown 0 odczuwała tą pustkę bardzo wyraźnie, tak samo jak ciszę. Nie było nikogo, kto darłby się podniesionym głosem, zemszcząc na całą najbliższą okolicę w języku którego znaczna część owej okolicy nie rozumiała. Nie było nikogo kto zasłaniałby słońce swoją ogromną sylwetką, wprawiając najbliższe metry chodnika w drżenie kiedy przechodził, sycząc tłokami i zgrzytając siłownikami. Nie było też nikogo, kto zza pleców obserwowałby teren złotymi oczami i na bieżąco kierował ekipą, pilnując żeby nikt nie zginął, a w razie potrzeby wyskoczył z nożem na biegnące bestie… jak na dachu Seres.
Nie było nikogo, kto wiedziałby co robić z ciężką bronią i jak jej użyć, by pomóc uciekającym po ziemi jednostkom. Były tam, otoczone przez xenos tego większego rodzaju. Na ich widok informatyczkę przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Duże, o wiele większe od człowieka - podobne do tych, przez które przebijali się w kanałach. Ale było ich… więcej. Dużo więcej.
- Lotnisko ma system obronny? - spytała kaprala, przejmując od niego LAW. - Raz się udało! Musi być sposób żeby im pomóc - szybkim machnięciem głowy pokazała na walczący o przetrwanie konwój. Ona też biegła przez dach, prosto do Johana. Brakowało Chelsey, Hektora i Zoe. Bez nich siła ognia grupy spadła… do dość mizernej, bo marine był techniczny, ona też. Co z Ottenem miało się dopiero okazać.

- Mieli zamontować! Ale tuż przed tym jak wszystko dupło! To też chciałem sprawdzić! - odkrzyknął do pleców Brown 0 kpr. Otten dalej grzebiąc w kapsule za cięższym sprzętem. Czarnowłosa w tym czasie zdołała dobiec do Mahlera. Johan przygryzał wargę obserwując w skupieniu scenę rozgrywającą się na ziemi. Tam dalej trzy pojazdy uciekały przed ścigającymi je xenos. I wyglądało, że na prostym i równym terenie ich silniki jakby odzyskały rezon. Johan wziął od Mai podaną wyrzutnię ale widocznie się zawahał.

- Musimy zdjąć te co je obsiadły. Resztę jak mają głowę na karku to wystrzelają z tego co tam mają. Otten! Dawaj karabin albo karabinek! - marine pokiwał głową dzieląc się z informatyczką swoimi spostrzeżeniami z tej krótkiej obserwacji. A w końcu odłożył wyrzutnię na dach i sam wycelował swój a właściwie jej pm. Choć na te trochę ponad sto metrów i do ruchomego celu i to jeszcze dość odpornego to nie była najlepsza broń. Karabin czy karabinek powinien się tu sprawdzić lepiej. Johan w tej chwili miał pm więc atakował pm-em. Wycelował w scenę poniżej i otworzył ogień.

- A… ale ja nie… nie umiem strzelać. Jeszcze kogoś zabiję… jestem beznadziejna… przepraszam - Brown 0 wbiła wzrok w podłogę, a lodowaty dreszcz przeszedł jej po plecach. Tutaj na nic się nie przyda, nie pomoże… nie w ten sposób.
- Uważaj na siebie - objęła krótko Johana i pocałowała go w policzek. Zaraz po tym poderwała się, wracając biegiem do Ottena - Gdzie są panele kontrolne?! Jakiekolwiek panele! Coś, żeby mogła podpiąć się pod sieć i sprawdzić zdalnie! Coś tu muszą mieć! Muszą!

Johan wydawał się kompletnie zaskoczony pocałunkiem. Tak bardzo, że właściwie niezbyt sensownie zareagował gdy Maya już biegła z powrotem.
- Nie odbiegaj! Nie wiadomo ile ich tu jeszcze jest! - krzyknął do jej pleców. Ona zaś mijała się właśnie z Ottenem który biegł z karabinami do Johana. Spojrzał na nią w przelocie i na twarzy pojawił mu się wyraz zmieszania. W tym czasie marine dalej strzelał ze jej pm a łuski brzęcząc złotem rozbijały się upadając o dach budynku. Dalej i poniżej toczyła się walka na całego sądząc po skrzekach obcych, buksowaniu opon, jęku zawieszenia i ogniem ciężkiej broni.

- Nie wiem! Teraz dostałem to zadanie! Nie było mnie tu wcześniej! Ale zaraz sprawdzę! - Otten odkrzyknął Mai gdy rzucił przy Johanie broń i magazynki. Ten szybko zmienił broń na tą o większej sile rażenia.

- Ja wiem gdzie to jest! Ale najpierw trzeba uruchomić generatory! Inaczej nic tu nie będzie działać! A generatory są w piwnicy pod wieżą! - odezwała się nagle Herzog która chyba w wojennym rzemiośle też nie czuła się najmocniej. Wskazała jednak na wieżę jaka była po drugiej stronie szerokości pasa. To było jakieś z pół setki, może setkę metrów dalej. Czyli trzeba by przedostać się z tego dachu na parter i potem przez pas lotniska i dostać się do tamtej wieży. Normalnie bułka z masłem. Co najwyżej ochrona lotniska mogłaby zgarnąć za łażenie po pasie startowym. Ale obecnie gdzieś tam trwało motorodeo między xenos a trzema pojazdami.

- Ha! Zdychaj gnido! - Johan z satysfakcją a nawet nienawiścią zaklął widocznie trafiając jakiegoś xenos. Transporter też radził sobie nieźle. Poza krawędzią dachu Brown 0 widziała jak właśnie staranował jakiegoś xenos. Poczwara uderzona maską wozu poszybowała w żółtym rozbryzgu ponad nią trafiając w wieżę. Tam zsunęła się na pakę i spadła na murawę. Jeszcze nie znieruchomiała gdy celowo lub nie trafiła w nią rozpędzona furgonetka. Ale tym razem cielsko obcego poszło bokiem wozu. Jednak fart nie mógł trwać wiecznie. Transporter nie zauważył albo nie zdążył zareagować i z impetem wpadł w jeden z lejów po bombardowaniu. Impet był tak duży, że front transportera huknął w przeciwległy stok krateru z siłą pełnowymiarowej czołówki. A potem osunął się na dno leja. Zaraz doskoczyła do niego jedna z bestii próbując rozpruć jego nagle nieruchomy i nie strzelający a więc o wiele łatwiejszy do rozprucia kadłub.
- Kurwa! - syknął. Wymierzył karabin w bestię.

- Mahler! Tam wychodzą następne! Lecą prosto na nas! - krzyknął alarmująco Otten wskazując na krawędź dżungli. Widać było tam kilka kolejnych kształtów obcych. Ale, że wybiegły w nieco innym miejscu to miały bardzo po drodze do budynku gdzie na dachu przebywała czwórka ludzi. Nie było jeszcze wiadomo czy przyłączą się do polowania na pojazdy czy ruszą sprawdzić budynek. Te były z tych mniejszych ale za to były szybkie.

- Strzelaj! A potem granaty! - rozkazał kapral marine ledwo rzucając okiem na nowe cele. Po czym wrócił do ostrzału xenos dobierającego się do transportera.

- Weź broń, musimy im pomóc! Granaty, cokolwiek! Bedę wam donosić sprzęt, a potem pobiegniemy do generatora. Jak tu się uspokoi - Vinogradova zatrzymała się obok Renaty i pokazała w kierunku pojazdów, a potem pozostałych mężczyzn na dachu. Mogły biec obie, ale co jeśli nie miałyby do kogo wracać? Zwłaszcza ona. Cokolwiek by się nie działo, wiedziała jedno - nie zostawi swojego marine na śmierć.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline  
Stary 06-10-2017, 04:35   #202
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Współwinni zbrodni: Zuzeł i Czitboy

Nie mogło być za pięknie, no ni chuja. Nie mieściłoby się w żadnych znanych Diaz schematach. Ich Orzeły co prawda wylądowały na glebie, ale zrobiły to bardzo awaryjnie, dodatkowo oblepione przez zgraje latających kurew do odstrzału.
- Normalnie jak ustawka na dzielni - piromanka mruknęła, patrząc przez osmolone okno co dzieje się na poziomie gruntu. Chciała dodać coś o szybkim zawijaniu kiecy, ale ledwo się obróciła, chęć jej jakoś przeszła. - Zegarki się nam nie zatrzymają, si? Mamy punkt do odjebania, żeby nas nie odjebali - przypomniała pozostałej parze familii tak tylko żeby przypomnieć i zaznaczyć, że jeszcze mieli coś do roboty.

Zgrzytanie zębów tonęło w odgłosach kanonady i pracy silników, ale po poruszających się szczękach Nash łatwo szło domyślenie się co właśnie robi. Rzucała nerwowymi spojrzeniami ku polu bitwy, przemieszczając się pod otwierana irytująco powoli rampę. Falcon 1 oberwał, a w raz z nim przydupas Hollyarda i jego dupa. Byli tam, na pokładzie, a ona coś pieprzonemu psu obiecała.
- Trzeba tu ogarnąć - wystukała, a lektor przełożył tekst na dźwięki.

- Mieeeeeeerda… Laterenka. A przypadkiem ogarniasz, że jeszcze trzy jebane kwadranse i będzie nam można srać bezpośrednio do szyi, nie? - Latynoska westchnęła cierpiętniczo, zezując na rudego pokraka z wyraźną niechęcią. No wiedziała, po prostu wiedziała że to się tak skończy! - Mało ci kurwa rozrywek? Chcesz coś odjebać to odjebiesz. Po tym jak się zameldujemy. - wyświetliła mapę, pokazując paluchem miejsce w dżungli z napisem Blackpoint 3 - Widzisz to kurwa, czy na gały też ci padło? Mamy kilometr do popierdalania po przerośniętym trawniku! Por tu puta madre! I jeszcze zgraję kurew na okrętkę!

Ósemka zmrużyła oczy i chwilę przyglądała się drugiej kobiecie, aż finalnie pokręciła głową. Trepy im pomogły, zawinęły do latadła. Przeniosły szpej Młodej na lotnisko. Ryzykowali żeby wrócić.
- Zdążymy nie dygaj - lektor beznamiętnie wygłosił to co siedziało saper w głowie i końcu popalonego języka - Chciałaś coś rozjebać, masz okazję. Nie musieli tu przylatywać. - zagryzła wargi i dostukała po linii prywatnej do Dwójki i Siódemki:
“Tam jest Sara”.

- Ja pierdolę… - Diaz przeczytała smsa i tylko pokręciła głową - Ty chyba kurwa też siedzisz za zajebanie lizaka dzieciakowi, que… - pokręciła głową i splunęła pod nogi, wracając do jazgoczącego sposobu komunikacji - Dobra pollas! Jedziemy kurwy, wyciągamy lambadziarzy i wypierdalamy w miasto! Wujaszek, przeładuj giwerę! Lecim razem na robotę!

Maszyna poczęła się zniżać. Najpierw zniżył się dziób potem maszyna wyrównała i zaczęła otwierać się tylna rampa. Pod sam koniec latadełko lekko zaczęło schodzić na rufę więc dziób lekko uniósł sie w górę. Rampa otworzyła się w pełni gdy właśnie mijali linię czubków dżunglowych drzew. Lądowali w specyficznej niecce jaką tworzyło oczko wodne, jedyny w okolicy kawałek nie dżunglowionego terenu nadającego się na jakiekolwiek lądowisko.

Lądowali jakieś 20 - 30 m od wraku Falcon 1. Ten był przechylony na jedną burtę, zmasakrowany odłamkami, lekko dymił i szpecił dziurami i rozbitymi szybami. No i nie byli tu sami. Już nawet z podchodzącej do lądowania maszyny widać było jak różnorakie bestie trzepoczą nad rozbitym wrakiem. Jak obłażą go i włażą do środka. Jak z wnętrza widać było błyski wystrzałów bo słychać przez strzelającego loadmastera i szturmowego Hawka niezbyt było słychać. Ci strzelali do tych dalszych gnid jakie pruły przez wodę by dostać się do pogrążonego w niej wraku. Rampę zasypywały gorące łuski staczające się z niej i znikające na zewnątrz gdy działko Rileya pruło ciągłym ogniem do kolejnych widocznych celów. Woda kotłowała się tam gdzie trafiała ją ciężka broń wsparcia z latających maszyn. Kotłowały się trafione xenos. Ale działka i rakiety choć nieźle stopowały dostęp do miejsca kraksy nie nadawały się do oczyszczenia samego wraku. Tak silna broń przepruła by taki wrak na wylot tak samo jak żywą zawartość, czy ludzkiego czy xenosowego pochodzenia.

- Ruch! - krzyknął oficer dowodzący ocalałym z dotychczasowej walki desantem. I Parchy, i żołnierze, i policjanci, kontraktorzy i marines wysypali się z tylnej rampy od razu wskakując w wodę bajora. Ta okazała się dość głęboka. Większości sięgała do połowy uda. Ale byli dość blisko brzegu. Jedynie Black 7 ze względu na swoje rozmiary miał ją poniżej kolan.

- Czerwoni na lewą flankę, niebiescy na prawą! Zabezpieczyć lądowisko. Reszta za mną! - krzyczał już z wody i wskazując odpowiednie kierunki. Grupa jakichś dwóch tuzinów uzbrojonych mężczyzn i kobiet podzieliła się na trzy grupy zgodnie z tym poleceniem. Szybko jednak odkryli, że xenos mają przewagę prędkości. Gdy tylko ludzie znaleźli się w wodzie Falcon 2 wzniósł się ponownie i wsparcie z działka kpr. Rileya ustało. Hawk zaś mógł ostrzeliwać jedynie obrzeża dżungli by nie trafić swoich. Bajoro więc uspokoiło się wypełnione jedynie płynącymi xenos które płynęły o wiele szybciej niż ludzie pełzli przez wodę.
- Granatniki odciąć ich! - rozkazał oficer chcąc spowolnić napływ obcych do wraku. Kilku mundurowych z granatnikami zatrzymało się i uniosło swoją broń. Zaraz potem rozległy się ciche pyknięcia gdy srebrne puszki poszybowały łukiem obramowując okolicę wraku eksplozjami.

Nagle jakichś żołnierz zaczął się drzeć. Upadł plecami w wodę i wyglądało, że zaczął się z czymś z szarpać.
- Złapał mnie! Złapał! Są w wodzie! - wrzeszczał próbując jednocześnie się nie utopić i dorwać to coś co go zaatakowało spod wody. Jedynie Ortega zdawał się być odporny na te niedogodności. Woda spowalniała go mniej niż resztę ludzi więc szybko wyforsował się naprzód.

- Ej ty! Dostań się do wraku i pomóż im! Natychmiast! Wy też! - oficer wskazał najpierw na Black 7 a potem widząc dwóch pozostałych Blacków również na nich. Brakowało ostatnie kilkanaście metrów do wraku ale tu już woda sięgała do pasa. Z wnętrza teraz było słychać wyraźnie i krzyki ludzi, i charkot xenos, i wystrzały z broni.

Im dalej w bajoro, tym głębiej i nieprzyjemniej się robiło. Zwłaszcza biorąc pod uwagę czające się pod lustrem wody gnidy, gotowe zaatakować w każdej chwili… a wciąż zostało do pokonania jeszcze te parę metrów. Szli na przedzie, za sobą i po bokach mieli zgraję trepów. Z przodu zaś dochodziła znana melodia wojennego piekła, zamkniętego w świeżo strąconym wraku. Ludzie wewnątrz wciąż walczyli, nie poddawali się… ale jak długo? Czy Hassel i dupa Hollyarda wciąż żyli? Ósemka miała nadzieję, że tak. Obiecała coś, dała słowo głęboko pod ziemią. W cholernym bunkrze ruskiego mafioza. Prosty układ, jasny dla obu stron. Przysługa za przysługę. Z obietnic należało się wywiązywać, bez względu na czynniki otoczenia.

Krzyk i szarpanina za plecami na moment zastopowały Nash, obróciła kark i spojrzała na wydającego rozkazy krzykacza, a między piegami zamieszkało podszyte ironią politowanie. Nie musiał im mówić co robić, sami doskonale wiedzieli. Pchał ich też w najgorszy syf, na pierwszą linię - to również nie dziwiło, wszak Parchy do tego służyły. Ich akurat nikt nie będzie żałował.
- Diaz przełącz się na karabin i osłaniaj. Napalm i tak poleci po powierzchni - wystukała na Obroży, dokładając do tego zniecierpliwiony syk. Ni w ząb nie podobała się jej ta sytuacja, nie było miejsca na granat. Tym razem musieli się obyć bez wybuchów. Piętnaście długich, mokrych metrów. Powolnych, mozolnych, z gnidami w najmniej spodziewanym momencie. Opóźnią ich, a sekundy uciekały.
- Ortega - dopisała pospiesznie, a lektor wmieszał się w symfonię ołowiu i wrzasków. Saper wzięła głęboki wdech, dopisując ostatnie zdanie - Rzuć mnie na wrak.

- Dobra. - Black 7 odwrócił się sprawdzając czy “8-ka” żartuje. Po tej chwili szacowania jego hełm o lustrzanej szybce lekko skinął głową. Zrobił dwa kroki w stronę Black 8 łapiąc ją pod pachę. Zaraz potem bez pytania sięgnął po “2-kę”. I odpalił swoje jump boots. Dno mulistego zbiornika nie odbijało tak ładnie jak beton czy asfalt a i zanurzenie w wodzie też osłabiało efekt skoku. Prawie po setce kilogramów pod ramionami też nie wydłużało lotu. Ale i tak z zapasem starczyło by Ortega gruchnął z impetem na podziurawioną burtę która obecnie była sufitem i dachem pojazdu. Wylądowali w trójkę. Ale osłabiona konstrukcja nie wytrzymała.
- Kurwa! - krzyknął nagle Black 7, gdy potrzaskany kadłub nie wytrzymał i zapadł się pod nim. Gigant w pancerzu wspomaganym wpadł do środka aż chlupnęło wodnym kraterem. Dwie jego towarzyszki miały więcej szczęścia i udało im się zostać na przewalonej burcie. Wewnątrz wraku było dość mroczno. Światła widocznie siadły a przez bulaje dostawało się go dość niewiele. Jedynymi źródłami światła były wąskie promienie latarek taktycznych podpiętych pod broń. I błyski wystrzałów. Z bliska słychać było znacznie głośniej i te wystrzały i krzyki walczących o życie ludzi i o mięso xenos. Wszystko to kotłowało się na dole w ciemnościach w wodzie pewnie po pas dorosłego człowieka. Kotłował się też Ortega który upadł na plecy i od razu stał się celem ataku sądząc po kotłującej się wodzie i jęku jego syntetycznych mięśni wspomaganych hydrauliką. Ósemka odpaliła latarkę przy karabinie, to samo uczyniła Dwójka. Wpierw usunąć cele z Ortegi żeby mógł wstać, a gdy wstanie - wskoczyć za nim. Trepy miały swoją hierarchię wartości, Parchy swoją. Nawet jeśli po cieniacku któryś z nich wpakował się w bezsensowne zobowiązania.

 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 06-10-2017, 21:59   #203
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
- Nie wiem - odparł zgodnie z prawdą. Nie posiadał wszak informacji, które niezbicie wskazywałyby taką czy inną organizację która mogłaby być “matką” tych stworzeń. - Teorie spiskowe zawsze otaczają wszelkie kryzysy. Niektóre z pewnością mają ręce i nogi, w końcu władza to łakomy kąsek, a gdy się go raz zasmakuje, robi się wszystko by go utrzymać dla siebie. Tego typu istoty są stworzone do tego by walczyć i zabijać. W każdych niemal warunkach. Jeżeli ludzie maczali w ich powstaniu swe palce, to kimkolwiek by nie byli, wykonali kawał dobrej roboty. - W jego głosie nie brakowało nut podziwu, który należał się tym ewentualnym twórcom.

- Na tym etapie nie można jednak wykluczyć także i tego, że są to twory naturalne, powstałe z pragnienia przeżycia w warunkach, w których inne życie nie byłoby w stanie. Wynik ewolucji. Nie sądzę jednak by były one końcowym jej etapem. Interesuje mnie także sam początek, dlaczego takie, a nie inne systemy obronne wytworzyły się u tych organizmów. Co skłoniło je do tak drastycznego przeobrażenia? O ile, oczywiście, nie są tworem człowieka - dodał na zakończenie snucia swych domysłów.

Osobiście nie skłaniał się ani do jednej, ani do drugiej wersji, trzymając tego co wiedział, zamiast snuć domysły. Te jednak, wbrew jego woli, tworzyły się w myślach, nie dając o sobie tak całkiem zapomnieć. Twór naturalny czy dzieło ludzkie? I jak do tego wszystkiego pasuje to, co spotkał przy okazji likwidowania swojego celu? Czy jego zadanie było takie, a nie inne, bo istniało ryzyko wyrwania się na wolność protoplasty tych stworzeń? Czy to przy jego użyciu stworzono xenos? Czy też nie miał z nimi nic wspólnego? Otrzymawszy tak wiele informacji, wciąż na dobrą sprawę nie wiedział nic. Tak, był teraz bardziej świadomy, jednak główny punkt programu wciąż mu umykał, niczym wyraz tkwiący na końcu języka, a jednak nie pozwalający się wypowiedzieć.

- Możliwe że chodzi tu także o coś pośredniego. Niestety, by rozwiązać tą zagadkę potrzeba by było zdobyć znacznie więcej informacji, na co niestety, czasu brak - dodał po chwili namysłu. Teraz musiał się zająć zrobieniem kopii badań, najlepiej kilku. Nie był pewien czy może ufać naukowcowi, jednak zamierzał obdarzyć go jedną z nich, w której zawarte byłyby także jego własne domysły i doświadczenia związane z kontaktem przy kapsule oraz tym co mówiła aresztantka. Potrzebował zebrać tą całą wiedzę i rozmnożyć. Wiedział, że gdyby wszystko zatrzymał teraz tylko i wyłącznie dla siebie, nie przetrwałaby. Jeżeli ktoś zdolny był stworzyć tak niebezpieczną broń jak xenos, nie będzie chciał by wiedza ta wydostała się na zewnątrz. Tym bardziej gdy brało się pod uwagę skalę zniszczeń i śmierci, jaka szła w zestawie z tymi stworzeniami. Czy wyrwały się z władzy swych twórców czy zostały nasłane? Jeżeli ktoś dojdzie do wniosku że teoria spiskowa ma jednak ręce i nogi oraz dość dowodów na swoje poparcie, takie informacje mogły mocno zaszkodzić tym na górze. Jeżeli zaś xenos były tworem naturalnym… Cóż, musiał być realistą. Był Parchem, kimś kto na starcie został spisany na straty. Jego śmierć, przynajmniej dla tych, którzy go tu zesłali, była niemal pewna i nawet w pewnym sensie wygodna. Gdyby zatrzymał posiadane informacje dla siebie i zginął, wiedza zginęłaby z nim. I chociaż wiedział doskonale że to, czego udało mu się dowiedzieć mogło być już wiadome, to jednak nie chciał ryzykować. Nawet gdyby efekty przecieku tej wiedzy mogły zakończyć się nader niekorzystnie dla ludzkości. Tego także nie wykluczał, a jednak planu zmieniać nie zamierzał.

- Cóż, wydaje mi się że moja praca w tym miejscu została wykonana - oświadczył na koniec, wzdychając i rozglądając się po pobojowisku jakie miał za sobą zostawić w sali operacyjnej. Napawało go ono odrazą, jednak miał teraz na głowie ważniejsze sprawy. Musiał odszukać swoją fankę i jej także przekazać zdobyte informacje. Następnie czekało na niego główne zadanie, dzięki któremu miał zachować swą głowę tam, gdzie obecnie się znajdowała. Zanim jednak cokolwiek, zamierzał jeszcze raz rzucić okiem na aresztantkę.


- Zastanawiam się skąd się wzięły. No nie tylko u nas ale w ogóle. No bo sam zobacz, czy by je zrobiono czy nie to skąd się wzięły u nas? Jakoś żadnego UFO nie znaleziono co by mogły przylecieć nim. Zresztą chyba niezbyt to do nich pasuje mi się wydaje. - naukowiec z Seres pokiwał głową ale temat chyba zdawał się go ciekawić. Choć nie reagował na to, że lekarz w Obroży najwyraźniej zbierał się do odejścia czyli nie zatrzymywał go ale też chyba nie chciał kończyć na tym dyskusji.

Doktor nauk medycznych zaś wiedział, że te xenos to jeśli produkt to bardzo zaawansowanej inżynierii genetycznej. Zbyt zaawansowanej jak na ludzką. To już nie była zabawa pojedynczymi genami bakterii jakichś jednokomórkowców czy klonowanie owiec. Tu był gatunek czy ich zespół o gotowym biosystemie. Więc na stan współczesnej medycyny a w końcu genetyka była silnie z nią związana to nie. Taki poziom majstrowania był i pewnie jeszcze będzie przez pokolenia poza ludzkimi możliwościami. Genetyka podobnie jak klonowanie, zabawy w stworzenie prawdziwych SI, samodzielnych czy samokopiujących się robotów były stałymi strachami ludzkości. Zdecydowanie zbyt kontrowersyjnymi by można było tutaj działać tak bardzo jak pozwalała na to nauka. Etyka budziła kontrowersje a granty naukowe od różnych lobbystów ciurkały się bo żadne szanująca się firma czy korporacja nie chciała być powiązana z tak “brzydkimi” tematami. Tak było. Oficjalnie.

A nieoficjalnie? Kto wie, Federacja była całkiem sporym obszarem. A jeszcze były Rubieże. I statki przemierzające dziesięcioleciami pustkę kosmosu. Kto wie. Gdyby tak ktoś się uparł i pozbył się po cichaczu kagańca etyki? Zorganizował skądeś laboratorium i kasę? Dał kilkadziesiąt a może i sto lat badań? Do tego wystarczyłby zwykły frachtowiec czy zagubiona w kosmosie placówka o dowolnym szyldzie. Wtedy? Nadal chyba byłoby to bardzo trudne. Ale już nie takie niemożliwe. No i tajność. Im dłużej by to czasu ciągnęło się i pochłaniało kasy, naukowców, może całe ich pokolenia tym tridniej byłoby zachować tajność. Niemniej sztuczne pochodzenie tych stworzeń o wiele prościej tłumaczyło ich pojawianie się. Zostawało do wyjaśnienia jak się pojawiają ale już byłoby wiadomo, że są z jakiejś tam zaginionej w Federacji czy Rubieżach probówki. Gdyby zaś były tworem naturalnej ewolucji no to nadal nie natrafiono na żaden świat takich istot. Przynajmniej w federacyjnych newsach i astronomii nic na ten temat nie było. No ale jeśli nie były z Federacji ani od człowieka to skąd? I skąd się wzięły na terenie Federacji? Przecież właśnie nikt nie znalazł żadnego UFO którym mogłyby przylecieć skądeś tam. Pewnie przynajmniej o tej ostatniej części właśnie mówił brodaty chemik.

- UFO może nie - Horst podjął temat, chociaż uczynił to już z dłonią na klamce drzwi oddzielających salę operacyjną od ambulatorium. - Biorąc jednak sposób w jaki najwyraźniej się rozmnażają… Ponownie jednak brakuje mi danych by wysnuć relatywnie sensowne hipotezy. Jeżeli są one tworem jakiegoś tajnego eksperymentu to przetransportowanie ich na tą planetę tak, by nie wyszło to na jaw, nie powinno być takie trudne w porównaniu do trzymania badań nad nimi w tajemnicy. A może to z tego właśnie powodu wypuszczone zostały właśnie tu - tu spojrzenie Horsta spoczęło bezpośrednio na naukowcu. - Jak jednak wspomniałem, nie posiadam wystarczającej ilości danych by móc jednoznacznie przychylić się do którejkolwiek z hipotez. Zdecydowanie podejrzane jest to, że nie miało tu miejsca lądowanie żadnej obcej jednostki, na którą w sposób nader wygodny można by zrzucić winę.

Wiedział że rzucone przez niego podejrzenia mają kruche podstawy, takie same jednak miały niemal wszystkie scenariusze jakie przychodziły mu do głowy. Zatarcie za sobą śladów poprzez inwazję śmiertelnie niebezpiecznych stworzeń, pasowało równie dobrze jak ingerencja istot obdarzonych ponadludzką inteligencją, które to stworzyły xenos i postanowiły podrzucić je mniej rozwiniętym mieszkańcom kosmosu. Na dobrą sprawę to próba zatarcia śladów brzmiała o wiele lepiej. Niestety, miała także posmak teorii spiskowej, za którymi Horst nie przepadał. Podobnie jak za rzucaniem niepopartych dowodami oskarżeń.

- Jedno jest pewne - podjął po krótkiej przerwie, uśmiechając się przyjaźnie by złagodzić wydźwięk poprzedniej wypowiedzi. - Gdyby te istoty zdołały w jakiś sposób pozyskać zdolność samodzielnego przemieszczania się w kosmosie, rasa ludzka nie miałaby z nimi większych szans. Miejmy więc nadzieję, że do tego nie dojdzie - westchnął, potarł nasadę nosa i przymknął na krótką chwilę oczy. Wiele by dał za chwilę spokoju, za możliwość przeanalizowania wszystkiego jeszcze raz, krok po kroku, uzupełniając braki o pozyskane informacje. Czuł, że wtedy odnalazłby odpowiedź na swoje pytanie. Chwila jednak wyraźnie nie miała mu być dana. Czas uciekał… Wciąż jednak Jacob nie opuszczał sali, w której trzymało go… No właśnie, co? Potrzeba wymiany zdań z drugą jednostką posiadającą stosunkowo zbliżony do jego własnego, iloraz inteligencji? Nadzieja na dodatkowe okruchy informacji, które dla naukowca były nieważne, nieistotne, a dla Horsta mogły okazać się kluczowe? Nie wiedział, czekał jednak by usłyszeć odpowiedź Roy’a.


- Znaczy co sugerujesz? Że ktoś wypuścił je tutaj i na innych światach by je ukryć? - brodacz zmarszczył brwi chyba nie do końca pewny czy dobrze rozumie słowa rozmówcy. - No jak je tak długo hodowano w sekrecie to po co je tu wypuszczać? Teraz cała Federacja o tym wie. Zaczną się pytania, śledztwa i podobne zabawy. - popatrzył na ekran holo zamontowanego na jednej ze ścian ambulatorium. Leciał na nim akurat jakiś film czy program. Jacob nie był pewny czy z jakiegoś odtwarzacza czy to program z orbity ale jednak pewnie chodziło Roy’owi o całość wiadomości i tych wszystkich służb jakie zaczęłyby się kręcić koło takiego co by nie mówić, globalnego wydarzenia. To trochę mijało się z celem. Tak długo hodować w sekrecie takie organizmy i nagle wrzucić je na federacyjną scenę.

- Też własnie nigdy nie znaleziono jakiegoś UFO no a one się i tak pojawiają. W holo mówili, że to ci terroryści. No ja nie wiem. Zrobić bombę to nawet ja umiem ale zrobić coś takiego? - wskazał dłonią na stół gdzie leżały rozkrojone resztki obcych organizmów. Przyglądał się im chwile i pokręcił z wolna głową. No nie. Terroryści mogli mieć bomby, nawet jakieś bakterie czy wirusy wyhodować, zrobić cybervirus no ale tak zaawansowane organizmy? Cała Federacyjna nauka jakby spięła się i pogrążyła od dziesiątków lat na takim projekcie to może by dała radę a może i nie. A przy zasobach Federacji jakiekolwiek inne wyglądały po prostu żałośnie.

- Ale naprawdę nie wiem co by było bardziej straszne. Czy to, że to my je zrobiliśmy i człowiek, człowiekowi podrzucił te straszydła, czy, że jest obok nas ktoś jeszcze i to nam zrobił. Chcesz kawy? - Roy’a wydawała się przygniatać ta myśl. Widać było to po jego ciężkim spojrzeniu i kroku z jakim podszedł do ekspresu do kawy mijając w przejściu doktora. Już nawet jakby pominąć problem jak zmajstrować te xenos to jeśli je podrzucono to jak? Czy zrobili to ludzie czy jacyś jeszcze inni obcy to było równie straszne dla chemika. Tajemniczy obcy co źle życzyli ludziom zsyłając na nich żarłoczne xenos. Albo tajemne ludzkie laboratoria skryte gdzieś w Federacji lub poza nią. Jakby uznać którąkolwiek z tych dwóch wersji za godną rozważenia przewracały ona całą wiedzę ludzkości na głowie.

- A w kosmosie tak. Myślałem nawet o jakimś meteorze. Ale rany. No u nas prawie co drugi to astronom z zawodu albo amator. - powiedział odstawiając kubek pod źródełko czarnego naparu. - Przecież tam są takie tarcia i temperatury a potem jeszcze impact, że może przetrwałyby jakies bakterie i jednokomórkowce. - powiedział sfrustrowanym głosem gdy nie mógł rozwikłać tej zagadki. - A tu co? - wskazał dłonią na sufit i pewnie dalej w kierunku powierzchni gdzie buszowały organizmy zdecydowanie większe od jednokomórkowców. - No jeszcze jakiś jeden może jakimś cudem. Ale one wszystkie? Przecież one są różne. Duże i małe. Skąd się one wszystkie wzięły? - odwrócił się do Parcha i rozłożył pytająco ramiona. Różnorodność form xenos też nie ułatwiała rozwiązania zagadki. Gdyby je zaprojektowano czy sklonowano to byłyby jak ta owca, wilk czy kot. Jeden gatunek. A każdy następny musiałby być projektowany osobno. Co jeszcze bardziej skomplikowałoby cały proces i projektowania i produkcji. Uwagę sfrustrowanego chemika z Seres przykuł dopiero ekspres który zaczął zalewać kubek swoja zawartością.

- Źle się do tego zabieracie. - odezwał się Kozlov włączając się do rozmowy. - To nie jest istotne skąd się one wzięły. Istotne jest jak się ich pozbyć. Trzeba wymyślić jakiegoś wirusa jak na tych Marsjan z holo i niech ich wyżre. Bo inaczej one wyżrą nas. - podsumował krótko stary i zdezelowany doktor i pociągnął ze szklanej piersiówki. Roy spojrzał na niego w milczeniu i przygryzł wargę. Potem zerknął na Jacoba sprawdzając co on ma do powiedzenia. No i właściwie kawa już była gotowa.


- Know your enemy - Horst odpowiedział cytatem. - Przede wszystkim trzeba dowiedzieć się wszystkiego co jest do dowiedzenia na ich temat. Biorąc to pod uwagę, strona która przyciągnęła naszą uwagę jest jedyną właściwą. W końcu nie wiadomo czy tego typu wirus nie miałby w ich wypadku odmiennych skutków - spojrzenie Jacoba powędrowało w stronę Roy’a. - Obawiam się że znalezienie jednoznacznej odpowiedzi znajduje się poza naszymi obecnymi możliwościami.

Nieco wbrew sobie, nie mogąc się jednak powstrzymać, dał się wciągnąć w dyskusję. Od tak dawna nie miał okazji do wymiany poglądów na poziomie. Nie chodziło tu oczywiście o Kozlov’a. Czy można go więc było winić za to, że zamiast stanowczo zebrać się w sobie i opuścić ambulatorium, ruszył w stronę ekspresu by także pokrzepić się czarną ambrozją.

- To jednak, że prędzej czy później ulegniemy ich przewadze, nie pozostawia wątpliwości. Podobnie jak konieczność znalezienia na nie sposobu. Naloty dywanowe, ogień i materiały wybuchowe zdają się radzić sobie z ich eliminacją, jednak skala ta jest niewielka, a zniszczenia przy okazji dokonywane, ogromne. Tu także przyznać muszę rację koledze po fachu - nadal nosząc swą maskę, skłonił uprzejmie głową w kierunku drugiego lekarza. - Należy znaleźć sposób, który by nie rzutował na nas. I to nie tylko osobiście w człowieka, ale także na florę i faunę, na planety na których żyjemy. Znalezienie takie środka wymaga jednak czasu, a sądząc po tempie w jakim te stworzenia się rozmnażają, czasu nam brak. Kawy? - zapytał, odstępując na chwilę od tematu i proponując mężczyźnie nieco inną formę płynnego pokrzepienia.

- Wciąż też pozostaje kwestia tego skąd się wzięły. Uważam że tajny eksperyment nadal powinien być brany pod uwagę. Różnorodność zaś powiązać można z mutacjami, które mogły nastąpić już w trakcie wypuszczenia ich na wolność. Dlaczego zaś teraz? Kto wie… Odpowiedź na to pytanie jest tak samo trudna jak udowodnienie skąd przybyli. Możliwe że gdzieś tam, na którejś z planet o których wciąż mało wiemy, faktycznie doszło do powstania tych stworzeń, drogą ewolucji. Możliwe że ich rozprzestrzenienie się ma wiele wspólnego z ekspansją człowieka. Możliwe że nie jest zamierzone. Możliwe że ktoś tam, wśród gwiazd, dotarł na poziom rozwoju daleko wyprzedzający nas. Obca, inteligentna rasa. Dopóki nie znajdą się wyraźne dowody przeczące takim założeniom, nie będzie ich można wykluczyć bez względu na to jak absurdalne wydają się nam w tej chwili. Kiedyś człowiek święcie wierzył w to, że ziemia jest płaska, że słońce orbituje wokół niej, że choroby są wynikiem złych uroków i czarów. Dziś wiemy, że były to błędne założenia. Kto wie, może jutro dowiemy się tego samego odnośnie posiadanej przez nas w chwili obecnej, wiedzy. Nie możemy wszak wykluczyć tego ze stuprocentową pewnością.

Przerwał by dać szansę wypowiedzenia się pozostałym uczestnikom tej zaskakującej debaty. uraczył się też kawą, smakując ją taką jaka była, bez zbędnych dodatków które zmieniały jej smak. Nabrał tego zwyczaju jeszcze w trakcie studiów i jakoś nigdy nie tęsknił za słodyczą białych kryształków czy substancją wydobywaną z wymion trawożernych ssaków hodowlanych.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
Stary 06-10-2017, 22:03   #204
 
Mike's Avatar
 
Reputacja: 1 Mike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputację
Bezruch to śmierć. Musieli się stąd wydostać.
- Do samochodu, nie strzelaj, może ten duży był ich królową albo co i teraz są w żałobie... - mruknął na wewnętrznym kanale do Owaina i ruszył. Na razie nie strzelał ale broń była w pogotowiu. Wyjął także granat by w razie potrzeby go użyć.
- Panie, jeśli tak wola Twoja spraw by ten samochód był na chodzie - mamrotał pod nosem modlitwę.

Para Parchów korzystając z chwilowego zamieszania i zmieszania wśród niedużych xenos rzuciła się sprintem w kierunku porzuconego na poboczu drogi samochodu. Biegli jak w wyścigu na jakim mogli wygrać swoje życie. Zresztą pewnie mogli. Xenos z jakimi mieli do czynienia tutaj nie były zbyt duże ale za to morderczo prędkie a na otwartej przestrzeni mogły wykorzystać swoją przewagę liczebną by atakować po kilka sztuk na jednego Parcha. O ile zaś pojedynek z pojedynczą sztuką tego gatunku nie musiał być zbyt niebezpieczny choć wymagający już raczej tak dla któregokolwiek z uzbrojonego i opancerzonego Parcha to z kilkoma na raz już robiło się bardzo groźnie.

Black 4 i 0 zdołali pokonać jakąś jedna trzecią dystansu. Potem zaczęli zbliżać się już do półmetku tego wyścigu. Gdy tamto coś, pozostawione w budynku ryknęło. Xenos które dotąd wydawały się być pogrążone w dezorientacji jakby przebudziły się ze stuporu. Odpowiedziały skrzekiem na zew tego większego i rzuciły się w pościg za dwójką dwunogów. Wciągu paru sekund pokonały dystans na jaki dwójka ludzi potrzebowała jakieś pół minuty. Najbliższe kilka sztuk było tuż za nimi, gotowe rzucić się i rozpruć im plecy.

- Pewnie jest, ale ma pusty bak. - stwierdził beztrosko Owain, wyrywając do przodu. Gdy pokonali połowę dystansu, xenosom najwyraźniej okres żałoby już minął.
- Poszedł ogień! - ryknął, ciskając za siebie granat. - Jeśli ich nie rozwalamy, to ściągnij je na siebie, jeśli wytrzymasz, a ja polecę po limuzynę!

Padre przebiegł parę kroków i rzucił za siebie swój granat. Wydobył też pistolet gotów do zwarcia.
 
Mike jest offline  
Stary 09-10-2017, 01:08   #205
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 33 - Crash site (35:20)

“Dla tych którym udało się przeżyć, jest to okrutna lekcja reguł, rządzących Blaskiem. Tutaj nie istnieje żadna sprawiedliwość losu. Tylko zbieg okoliczności decyduje kto przeżyje a kto zginie. Wszystko jest dziełem przypadku i to jest najstraszniejsze.” - “Szczury Blasku” s.10.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; crash site Falcon 1; 1000 m do CH Black 2
Czas: dzień 1; g 35:20; 0 + 40 min do CH Black 2




Black 2, 7 i 8



Wnętrze trafionej maszyny wyglądało jak zalane czarną wodą piekło. Które dodatkowo ktoś zagotował. Woda wewnątrz kotłowała się od ludzi walczących z xenos, od pocisków jakie przeszywano wodę, od pływających i latających xenos, od upadających ciał i ludzi i obcych. Jednym słowem wszystko wydawało się tam trząść i trzeszczeć jakby się miało zaraz rozpaść i zapaść w tą wodę. Chaos wydawał się tym większy, że wewnątrz było prawie całkowicie ciemno. Światła maszyny nie działały, tu i tam palił się jakiś niewielki ogień ale zbyt mały by rozświetlić całość sceny. Jedynie wąskie promienie latarek taktycznych zamontowanych pod bronią dawały mocne światło ale właśnie dość wąskie. Co chwila więc coś zdawało się przemykać przez wąską szczelinę światła by zaraz zniknąć w ciemnościach. Tylko od refleksu zależało czy zdąży się strzelić i jeszcze trudniej było strzelić w te właściwe coś jeśli nie chciało się trafić swojego.

Na zewnątrz sytuacja wyglądała minimalnie lepiej. Ot nie było ciemno więc walka toczyła się w świetle dnia. Ale też trudno było powiedzieć by ludziom szło tu lepiej. Kilku największym farciarzom udało się dotrzeć do wraku. Inni utknęli w ogólnym “po drodze” strzelając w wodę, dżunglę lub powietrze gdzie były kolejne cele. Inni zmagali się już na noże, pięści i zęby z obcymi atakującymi spod wody lub powietrza. Wydawało się, że ataki xenos następują ze wszystkich stron naraz z niesłabnącą furią. Nie zatrzymywało ich nawet to, że na powierzchni skołtunionej wody dryfowało już bardzo wiele ciał ich przedstawicieli a ludzi tylko kilka.

- Sierżancie Pena! Otwórzcie drzwi awaryjne! - z wnętrza doszedł krzyk Hassela. Pewnie jego głos nie przebiłby się przez ten harmider ale słuchawki komunikatorów robiły swoje.

- Sierżant Pena dostała! Trzeba ją wynieść panie poruczniku! - z ciemności odkrzyknął jakiś żołnierz.

- Jak się… - głos Svena nagle urwał się bez ostrzeżenia. Para Parchów widziała jak drzwi od kabiny pilota trzasnęły uderzając o obecnie pionowy kadłub.

- Hej! pomóżcie mi! Muszę wydobyć pilota! - krzyknął do nich człowiek w lotniczym kombinezonie i w hełmie pilota. Przez boczne drzwi ładowni słychać było jak ktoś się szarpie czy uderza próbując je otworzyć by wydostać się z matni. Jakiemuś żołnierzowi udało się doskoczyć do dziury jaką wybił upadający pancerz wspomagany razem z Ortegą. Leżący na boku latacz robił się na jakieś 3 m wysoki. Doskoczyć z wody po kolana lub głębszej wśród szalejącej walki z xenos robiło się to naprawdę trudnę. Żołnierz złapał się za ostre krawędzie wygiętego metalu kalecząc i zostawiając na nim krwawe zacieki. Wisiał na dłoniach dyndając w ciemności nogami gdy z wysiłku próbował wydobyć na na powierzchnię. Na zewnątrz jednak był śliski, gładki, metaliczny i mokry kadłub który jeszcze bardziej utrudniał samodzielne wyrwanie się z matni.

Wewnątrz widać było tyle, że Black 7 udało się usiąść. Choć wciąż szarpał się z czymś co w większości chyba nadal było pod wodą. Para Parchów stojących na boku maszyny miała okazję oddać po jednym strzale gdy wewnątrz wąskiego promienia światła latarek podpiętych pod broń pojawił się obcy na tyle długo by zdążyć oddać strzał. Efekt był wymierny bo mocne pociski rozrywały tak małe cele właściwie na pół. Gęstwa, mrok i chaos zdecydowanie bardziej sprzyjały drobnym ale licznym xenos którym te czynniki nie przeszkadzały. Zaś ludzi ogłupieni trafieniem, zderzeniem, pogrążoni w wodzie i po omacku byli przy nich powolni, ślepi i niezdarni. Koledzy z zewnątrz którzy przybyli im na pomoc sami w większości byli związani walką z tymi samymi xenos lub w każdej sekundzie mogli. I z wnętrza i na zewnątrz wraku dochodziły odgłosy jak wrzaski walczących potępieńców z dna piekielnych otchłani. Krzyki i wycie ludzi, jęki rannych i konających mieszały się z wściekłym sykiem xenos, strzelaniną i wszechobecnym pluskiem wzburzonej wody.

- Falcon 1 tu Hollyard! Podajcie swoją pozycję! Jedziemy do was! Ale podajcie swoją pozycję! - w słuchawkach odezwał się spięty głos Raptora. HUD pokazywał, że jest na głównej dordze i sądząc po prędkosci pewnie samochodem. Ale nie mając własnego HUD z aktualną sytuacją nie miał pojęcia gdzie dokładnie spadła maszyna. Mógł jedynie po omacku jechać "na huk dział".




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; zachodnie lotnisko; 50 m do CH Brown 4
Czas: dzień 1; g 35:20; 160 + 60 min do CH Brown 4




Brown 0



- Dobra! Ja też nie umiem strzelać! - Herzog skinęła głową i ruszyła w stronę kapsuły. Nagle konstrukcja i kształcie kanciastej kropli wydała się strasznie daleko. Choć dopiero co obok nich wylądowała. Zostawiły za sobą odgłosy strzałów. I tych bliższych jakimi strzelał Johan i tych dalszych jakimi obdzielano obcych na dole przy pasie startowym.

We dwie nałapały amunicji i granatów zaczynając powrotny bieg ku krawędzi dachu. Po drodze zostawiały za sobą szlak z turlających się granatów i upuszczonych magazynków. Ale i tak przy obydwu mężczyznach pojawił się ładny stosik sprzętu.

- Maya! Weź detektor i filuj by nas od tyłu nie zaszły! - krzyknął marine i pusty magazynek brzęknął o dach. Gniazdo magazynka trzasnęło suchym trzaskiem gdy jego miejsce zajął kolejny, tym razem pełny.

- O dzięki! Umiecie rzucać granaty? - zapytał Otten biorąc do ręki nieduży, srebrzysty pojemniczek. Dalej wydawał się być strasznie spięty ale teraz gdy wiedział już co robić wydawał się nad tym panować. - Wciska się tylko tutaj i rzuca. Albo puszcza. - powiedział i wyglądało naprawdę tak prosto jak mówił. Zdjąć kciukiem łepek bezpiecznika, wcisnąć przycisk detonatora zupełnie jak przycisk długopisu i można było już rzucać. Spec od łączności wstał i cisnął pojemnik w dal. Upadł obok nadbiegajacych z dżungli xenos ale eksplodował na pograniczu tej grupki zdmuchując pomniejszego xenos i przewalając większego. Ale ten zaraz był ponownie w ruchu.

- Oj. Teraz to chyba na pewno biegną tutaj. - jęknęła niepewnie blondyna też biorąc do ręki pojemnik do rzutu. Nadbiegające stado jakoś coraz wyraźniej biegło w stronę budynku na jakim stali.

Z bliska na krawędzi dachu widać było całość sceny dużo lepiej. Transporter był już wolny od atakujących xenos. Wciąż w ruchu mógł prowadzić ogień do tych biegnących po ziemi. Ostatniego xenos z vana ktoś trafił. Albo ci z wnętrza furgonetki albo Johan bo strzelili w podobnym momencie a efektem był xenos turlający się po poboczu pasa startowego jaki już nie wstał.

- Mahler! Zrób coś! Idą tu po ścianie! - Otten wydawał się ponownie dać ponieść emocjom. Tym negatywnym. Teraz już rzucał granat za granatem tak samo jak paramedyczka. Ale choć przez chwilę fala obcych wydawała się dać zahamować fali szrapneli i fal wybuchowych to jednak było ich zbyt wiele i były szybsze niż te kilka granatów mogło spaść naraz. W końcu wspinały się ze zwinnością cyrkowych małp i to szybko! Eksplozje roztrzaskujących się o ziemię granatów już ich nie sięgały a trafienie bezpośrednie wydawało się bardzo znikome.

- Cholera! Bierz automat i strzelaj! - Johan od razu ocenił zagrożenie. Sam wycelował karabin i zaczął strzelać. Obcy choć były szybkie to na tej ścianie niezbyt miały się gdzie ukryć. Tylko stać trzeba było na samej krawędzi by je trafić. Otten zaraz do niego dołączył ale na dwie lufy wydawało się, że efekt będzie mizerny.

- Ojej, dojdą tu! - sapnęła wyraźnie przestraszona Renata i bez wiekszej nadziei na twarzy cisnęła kolejny granat.

- Zapalające! Bierz zapalające! - krzyknął Mahler gdy granat odłamkowy znowu huknął gdzieś na dole.

- A które to?! - zapytała zdezorientowana blondynka patrząc na szybko topniejący chaos magazynków i granatów. Maya wiedziała dzięki unitarce jaką przechodził każdy Parch. To te które miały czerwony łepek zapalnika i kapturek nad nim. Ale widocznie paramedyczka nie przeszła takiego szkolenia.

Z dołu coś huknęło. Brzmiało jakby coś zaczęło serią rozłupywać ścianę pod nimi. Mahler i Otten cofnęli się o krok od krawędzi zasłaniając twarze ramieniem. Z ziemi widać było jak w stronę budynku jedzie w pełnym pędzie ten transporter. Jedzie i strzela w ich stronę. Pewnie dla niego wspinający się po ścianie xenos były jak na piwnicy. Momentalnie przerzedził wspinającą się hordę. Zaraz dołączyły do niego załogi dwóch pozostałych wozów gdy widocznie uporały się z tym co mieli na placu startowym i mogli przenieść ogień gdzie indziej. Choć obydwa wozy nie miały takiej siły ognia jak wojskowy transporter to nadal wydatnie wspierały siekanie obcych ołowiem. Wszystko trwało kilka sekund. Jazgor ciężkiej broni, wycie silników z doły, trzaskanie szyb, pękanie ścian, upadek na ziemię martwych ciał xenos i wycie dogorywających. Ale to nie był koniec. Ogień tych z dołu musiał naruszyć strukturę ściany. Maya widziała to na swoim detektorze. Cztery obiekty. Pod nimi. 20 m pod nimi. Jakieś pewnie 4-5 standardowych pięter niżej. Szybkie. Zbyt głęboko już w budynku by ci z wozów mogli je sięgnąć. Cztery obiekty poruszały się w stronę centrum budynku. Celowo lub nie. Ale tam detektor pokazywał pustą przestrzeń. Może klatka schodowa, może szyb windy, może jeszcze coś podobnego. W każdym razie xenos mogły się tamtędy wydostać na dół. Albo na górę. Gdy uniosła głowę w poziomie dachu widziała nad tym miejscem wylot klatki schodowej. Jakieś 30 m od krawędzi dachu. Chyba tylko ona dzięki detektorowi się zorientowała w tym zagrożeniu. Inni bez niego nie mogli widzieć przez ściany i podłogi.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; schron cywilny klubu HH; 3200 m do CH Green 5
Czas: dzień 1; g 35:20; 160 + 60 min do CH Green 5




Green 4



- “Trzeba znaleźć sposób…” - Kozlov powtórzył nieco ironicznie słowa drugiego w tym ambulatorium lekarza. - To dość proste. Trzeba znaleźć coś co jest u nich i tylko u nich i sprawić by wirus, żerował właśnie na tym. Wtedy jakieś gazy czy bomby tu i tam i samo się zrobi. - powiedział tonem jakby to było coś oczywistego. Roy patrzył chwilę na niego, potem na Green 4 a sam doktor podrapał się po szorstkim od siwej szczeciny policzku i dodał po chwili. - Znaczy to teoria. Z nimi zwykle jest prosto póki się człowiek za praktykę nie weźmie. - przyznał w zamyśleniu po chwili. Tu raczej miał rację. Gdyby udało się wyizolować czynnik czy związek w ciele jakim żywiłby się wirus a nie byłoby odpowiednika w ziemskiej biomasie lub byłby minimalny to była szansa, że wirus będzie bardzo selektywny. Ale nawet taka teoria miała dwa poważne mankamenty. Pierwszy to znalezienie takiego składnika u xenos a drugi to zaprojektowanie takiego jednokomórkowca. Właściwie oznaczało to współpracę z jakimś wirusologiem i/lub genetykiem. No i kolejne próbki do badań. Trzecim ale już na późniejszym etapie było czy tak opracowany organizm który sprawdzi się w warunkach laboratoryjnych sprawdzi się też w praktyce dziesiątkując obcych.

Jeśli te xenos choć trochę były zaś podobne w reakcji do ziemskiej biosfery to była też szansa, że jakaś część populacji okaże się odporna na dany, szkodliwy czynnik. Bardzo rzadko i tylko na bardzo ograniczonych populacjach jakiś czynnik zabijał całość populacji. Niemniej jakiekolwiek ograniczenie tych obcych organizmów wydawało się być nieocenioną pomocą przy ich tempie wzrostu i rozmnażania się.

- No jakby tam gdzieś mieli być jacyś obcy co nam tego syfa podrzucili to dlaczego się nie pokazali sami? - zapytał Roy darując sobie włączanie się w specjalistyczne, medyczne tematy z rozmowy dwóch lekarzy. - No jak potrafiliby zrobić takich xenos jak tutaj to musieli być potężni. Potężniejsi niż my. Przecież tego nie da się kontrolować. Jak pogody. No można przywołać deszcz ale nie gdzie wiatr zaniesie albo czy przemieni się w burzę. Chyba. - brodach na co dzień pracujący w Seres podrapał się po zarośniętym policzku. Tak to wyglądało z ich, ludzkiego punktu widzenia. Ale kto wie jak by patrzyli na to jacyś inni obcy. - No w każdym razie myślę, że gdyby byli tacy potężni to by przylecieli z jakimiś statkami, laserami czy podobnie i zrobili swój porządek. Po co mieliby nam jakoś podrzucać takich xenos? - popatrzył znowu na obydwu rozmówców próbując zrozumieć motywy takich obcych. Zerknął w swój kubek i zamerdał nim sądząc z ruchów wiele kawy już mu pewnie nie zostało.

- Może z tym kosmicznym skansenem to prawda? - odezwał się nagle Alle spod drzwi izolatki. Widocznie musiał się przysłuchiwać rozmowie ale po prawdzie trójka rozmawiających mężczyzn w ambulatorium była chyba najciekawsza do oglądania i słuchania.

- Jakim skansenem? - zapytał Kozlov odwracając się do młodego, patykowatego policjanta.

- Idę do kibla. - Jorgensen pokręcił z niechęcią głową, wstał ze swojego krzesła i wyszedł do toalety zamykając za sobą drzwi.

- Stara teoria jeszcze z XX w. - odezwał się Roy machając ręką. - Mówi, że kosmici gdzieś tam są, i świetnie o nas wiedzą ale nie ingerują bo właśnie dla nich my to taki skansen. No ale w XX w to zasiedlaliśmy jedną planetę w jednym systemie a teraz ten skansen się trochę rozrósł. - brzmiało tak, jakby chemikowi niezbyt pasował ten pomysł młodego policjanta. Ten jednak się zapalił do swojego pomysłu.

- No właśnie! Może nam podrzucili tego syfa jacyś ich terroryści? No co się tak patrzycie? Może też jakichś mają? Takie ich “Dzieci Gai” jak ta tutaj. - wskazał kciukiem na okienko zamkniętych drzwi. - Wtedy by ci ich terroryści musieli działać skrycie i nie mogli się pokazać takim ich gliniarzom jak my. - policjant nie zapomniał o tym w jak dumnej jednostce służy i dumnie wskazał na swoją pierś kciukiem.

- No ty to faktycznie budzisz powszechną grozę u terrorystów i innych takich. - stary doktor sarkastycznie pokręcił głową i upił kolejny łyk ze szklanej piersiówki. Był pewnie ze dwa czy trzy razy starszy od policjanta a ten wyglądał jakby dopiero co skończył naście lat.

- No ale taki jak ten co tu był? No takiemu podpaść to już trochę strach. - Roy chyba starał się spojrzeć na to nieco z szerszej perspektywy.

- Nie traktuje mnie poważnie bo nie jestem naukowcem albo lekarzem? No sami powiedzcie co jest złego w moim pomyśle? - Alle wybitnie sprawiał w tej chwili wrażenie nastolatka który ma za złe dorosłym, że nie traktują go poważnie.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; brama wjazdowa Seres Laboratory; 2740 m do CH Black 3
Czas: dzień 1; g 35:20; 160 + 60 min do CH Black 3



Black 4 i 0




Za plecami dwóch Parchów eksplodował granat. A zaraz potem kolejny. Zwiadowcy zostały jeszcze 4 odłamkowe a dowódcy ostatni taki granat. Miał jeszcze granaty EMP i plastik ale w plecaku. Sięganie do niego w biegu było i ryzykowne i niewygodne. Podmuch eksplozji owinął się przez okolicę i dmuchnął obydwu uciekinierom w plecy bez trudu ich prześcigając jakby stali w miejscu. Sądząc z odgłosów jakieś xenos musiało zmieść również co oczyściło okolicę. Ale tylko na moment. Wystarczająco wiele egzemplarzy obcej fauny było poza obrębem eksplozji a poruszały się tak szybko, że bez trudu doganiały najlepszego ludzkiego sprintera. A obciążeni wojennym ekwipunkiem mężczyźni do czołówki sprinterów obecnie na pewno się nie zaliczali. Ocalałe xenos odrobiły stratę w kilka sekund.

Black 4 zdołał dobiec gdzieś na pół setki metrów do samochodu, a Black 0 został z kilkanaście metrów za nim gdy dopadły ich te małe, zwinne xenos. Padre zatrzymał się by strzelić z pistoletowego miotacza ognia. Zostało mu trochę ponad połowę zasobnika. Postawił zaporę ognia jaka objęła dwa najbliższe xenos których nie objęły swym zasięgiem granaty. Jednak pozostałe trzy miały na tyle pola manewru lub refleksu, że omineły plamę płomieni w której skrzecząc dogorywały ich pobratymcy i dogoniły dwójkę mężczyzn. Dwa rzuciły się na bliższy cel czyli Black 0, jeden bez trudu zaś dogonił Black 4. Brakło sekundy nim rzuciłyby się Zcivickiemu do gardła a Owainowi na kark.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 13-10-2017, 03:18   #206
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Wąska, zamknięta przestrzeń wypełniona po równo ludźmi i potworami nie sprzyjała zastosowaniu bardziej doraźnych metod. Zbyt duże ryzyko postrzelenia kogoś postronnego, co Obroża jednoznacznie uznałaby za celowe działanie, detonując urywający głowę ładunek wybuchowy. Nash lubiła swój łeb. Po pierwsze był rudy, co już samo w sobie stanowiło duży plus, bo jak wiadomo co rude to wredne. Po drugie zaś przez prawie trzydzieści lat zdążyła się z owym elementem oswoić i ciężko byłoby fizycznie funkcjonować bez niego, ba! Podobne zdarzenie należało do tych z gatunku czystej fikcji. Tego nie naprawi nawet skrzynka stimpaków, aplikowana jeden po drugim w odstępie paru sekund.
Zostawało więc znaleźć i zastosować rozwiązanie nie narażające na nagłą dekapitację, przy okazji zaś pozwalające wywiązać się z rzuconej w chwili słabości obietnicy. Gdzieś tam na dole, wśród zgiełku regularnej wojny, znajdowały się dwie osoby mające, wedle zobowiązań, wyjść z matni w miarę jednym, nieporozrywanym kawałku.

Gdyby jeszcze było to takie proste… inaczej. Sprawa do załatwienia była właśnie cholernie prosta, jeśli szyi nie ściskał kawał stali, założony celem pilnowania oraz monitorowania poczynań jednostki z zakładu karnego. Niby dostali broń i środki, jednak w takich właśnie chwilach wychodziły wszelkie minusy zabezpieczeń ku chwale zaplutej Federacji i jej bydła.

Szybki rzut oka wystarczył, aby Ósemka przekonała się jak jest źle. Ortega szarpał się z czymś, one z Diaz ostrzelały z góry to co się dało. Gdzieś z głębi wraku usłyszała Hassela, potem odezwał się Hollyard. Szkoda, że nie miała czasu ani sposobności odpowiedzieć. Zamiast marnować cenne sekundy na maltretowanie klawiatury, trąciła Dwójkę barkiem, pokazując na próbującego się wydostać z matni trepa. Z pomocą kogoś z góry powinien się wydostać. Powinien.
Drugi scenariusz nie stanowił już problemu kogokolwiek z grupy Black. Nie powinno ich tu być, nie powinni ryzykować, ani babrać się w nieswoim syfie. Trafili tu jednak, ruszyli się i nie mieli sposobności odwrotu. Przynajmniej na razie. Karabin powędrował na plecy saper, zamiast niego wyciągnęła zwykłą klamkę. W zapasie wciąż miała też nóż. Skrzeknęła ponaglająco i skoczyła na dół. Wpierw wypadało postawić Siódemkę na nogi, pomóc mu z atakującym bydlakiem. Pancerz wspomagany bez problemu wyrwie drzwi awaryjne, choćby zamknięto je na pierdyliard gównianych zamków.

Black 8 zmieniła broń i wskoczyła w czarną ciemność. Na dole świat był zdecydowanie bardziej, mokry, hałaśliwy i przenicowany strachem i śmiercią. Oraz rozpaczliwą walką o przetrwanie zderzoną z instynktem drapieżcy. Cały świat kilkudziesięciu metrów wraku był polem zażartej bitwy między ludźmi a xenos. I teraz rudowłosa saper stała się jej elementem.

Woda pochłonęła ją momentalnie. Zanurzyła się aż po pas. Tuż obok niej kotłował się Ortega w swoim pancernym pancerzu. Przy nim, nawet gdy siedział wydawała się mikra i nikła. Ale przy ciężkich pancerzach wspomaganych tak było ze wszystkimi ludźmi. Wnętrze wraku było przecinane licznymi światłami latarek taktycznych niczym światłami na dyskotece. Nawet ognie wystrzałów układały się w krótkie błyski. Ale te błyski i światełka niosły ze sobą śmierć, ból i ołów. Ludzie krzyczeli ze strachu, krzyczeli rozkazy, meldunki, darli się gdy szpony i kły rozdzierały ich ciała, jęczeli nadziani na elementy wraku nie mogąc się wydostać, pistolety, automaty, strzelby, karabiny bezustannie wypływały swoją zawartość magazynków, komunikatory trzeszczały eterem pełnym odgłosów walki, xenos szarpały, gryzły, zdychały wszystko co było tylko możliwe wzburzało wodę która uderzała o metal kadłuba, siedzenia, bezwładne i jeszcze żywe ciała. Panował chaos.

W tym chaosie Nash przez moment dostrzegła we wzburzonej wodzie węgorzowaty kształt. Tylko przez moment gdy ukazał się w plamie oświetlanego przez podlufową latarkę światła. Strzeliła nim cel zniknął, szybciej niż uświadomiona myśl. Pociski momentalnie przecięły wodę, ścianę kadłuba i ciało stwora. Ten wierzgnął trafiony dołączając farbującą na żółto posokę do syfu unoszonego na niej i w niej. Ortega poradził sobie z kolejnym po prostu miażdżąc go swoja pancerną łapą. Teraz już miał ten dotąd zbędny moment czasu by powstać. Gdy powstał wydawał się ogromny. Czubek jego hełmu sięgał prawie do burty wraku który teraz był sufitem.

- Osłaniaj mnie. - powiedział kierując swój zmodyfikowany syntezatorem głos do Black 8. A potem uderzył pięścią w ścianę która do niedawna była podłogą. Pancerna pięść wzmocniona siłownikami i napędem pancerza bez trudu przebiła kadłub na wylot. Ortega uderzył ponownie powiększając otwór. Teraz już mógł wsadzić w ten nieprogramowy otwór obie swoje łapy i rozdzierać go jak papier. Nowe przejście i wyjście z tej matni pojawiało się w oczach kusząco świecąc w ten czarnej czarności i wzburzonej wodzie światłem pogodnego, tropikalnego nieba i zielonkawym odcieniu. Ale przez to był zajęty i nie mógł robić nic innego.

Ósemka ustawiła się plecami do jego pleców, choć w porównaniu z gabarytami olbrzyma osłona ta należała raczej do symbolicznych. Miała jednak inne, taktyczne zastosowanie - pozwalała wziąć na cel wszystko co z przodu, chroniąc jednocześnie tyły własne oraz Ortegi.
Nie dane jej było wykonać pełnego obrotu, gdy woda pod ich nogami zakotłowała się wściekle. Tym razem instynkt nie zadziałał, a raczej zadziałał. Niestety za późno. Nash dostrzegła ruch kątem oka i nim zdołałą wystrzelić, potwór dopadł ją, wczepiając się ramię. Kły zazgrzytały na pancerzu, wytrzymał on na szczęście i tym razem oparł się sile miażdżenia szeroki szczęk.

Dłoń zablokowała śliskie, węgorzowate ciało. Tylko na moment bo na dłuższe zmagania uchwycenie tak śliskiego i silnego stworzenia wydawało się graniczyć z cudem. Ale ta chwila wystarczyła by nóż Black 8 przebił stwora. Stwór zasyczał z bólu i wściekłości ale został poważnie zraniony. Cięcie w dół rozpruło mu trzewia kończąc jego żywot definitywnie i przy okazji obryzgując żółcią napierśnik Parcha. Ledwo wyrzuciła martwe już ciało dostrzegła tuż pod wzburzoną wodę kolejny ruch. Strzeliła ponownie szybkimi strzałami z broni krótkiej. Woda wzburzyła się od kolejnych trafień a stworem szarpnęło. Zaczął wić się w na wszystkie strony jak przecięta ołowiem glizda i Nash wiedziała, że tego też ma raczej z głowy.

Ortega w tym czasie uwinął się robiąc wyrwane wyjście z matni. Nieregularny, poszarpany otwór był na tyle duży, że dało się przez nie wyjść czy wypłynąć dorosłemu. Na zewnątrz widać było wodę i światło dnia. I tak samo jak wewnątrz wraku ludzi kotłujących się z wodnymi i latającymi gnidami. Z dużą dozą dobrej woli można było uznać, że ustawili się w bardzo improwizowany kordon wokół wraku. Choć walki z xenos z zewnątrz wiązały ich skutecznie by wysłać jakąś istotniejszą pomoc do kolegów z wraku. Walka na zewnątrz zdawała się równie zażarta i krytyczna jak ta wewnątrz ale przynajmniej w świetle dnia.

Operator ciężkiego pancerza wspomaganego odwrócił się w przeciwną stronę. Z impetem zderzył się atakując przeciwną stronę czyli sufit przewróconej maszyny. Zaczął wyrywać kolejny otwór. Ktoś chyba z wnętrza dojrzał światło otworu. Bo krzyki i ruch zaczął się zbliżać do tego miejsca. Pierwszy żołnierz już był w pobliżu. Ale tak woda do pasa jak i ciągle walki prawie po omacku opóźniały reakcję ludzi. - Mason! Utrzymaj przyczółek przy wejściu! Masz go utrzymać aż wszystkich stąd nie wyniesiemy! Zabrać rannych! - w słuchawkach słychać było nagle głos Hassela. Musiał być niedaleko bo w połowie kadłuba było go słychać także i bez nich. Gdzieś od strony kabiny. Ale bez nich w tym chaosie pewnie nie dałoby się zrozumieć co krzyczy. Jakiś kobiecy głos odkrzyknął mu potwierdzenie rozkazu i kilka sylwetek zaczęło silnie przeć ku wyrwanemu przez Ortegę otworowi.

Ilu z zamkniętych w stalowej puszce osób przeszło szkolenie wojskowe, a ile pozostawało zgarnietymi gdzieś po drodze cywilami? Ciemność uniemożliwiała zdobycie odpowiedzi, Ósemka nie miała czasu na rozglądanie. Obraz serwowany przez nagłe błyski towarzyszące wystrzałom na mgnienie oka rozświetlały okolicę, wyławiając z mroku śliskie, ruchome detale. Szczerzący kły i wyloty luf konflikt między dwoma gatunkami, z których żaden dobrowolnie nie chciał znaleźć się na zdominowanej pozycji. Siódemka poradził sobie perfekcyjnie, wyrywając wyjście ewakuacyjne, a szybkie spojrzenia poza wnętrze maszyny nie nastrajało optymistycznie… ale to nie był problem Parchów. Nie póki znajdowali się w środku, razem z garstą trepów zbyt upartych, by umrzeć.
Krakanie saper pewnie odbijało się na linii komunikacyjnej, gdy klnąc na swój sposób przedzierała się mozolnie w stronę kabiny udając, że przyspieszone tętno to raptem wynik pobudzenia chaosem dookoła. Nie denerwowała się ani o blond dupę Hollyarda, ani tym bardziej o jego durnego kumpla, to byłoby… niedorzeczne.

Black 8 zdołała przebrnąć brodząc po pas w skotłowanej wodzie zaledwie ze dwa czy trzy kroki wyczuwając po ciemku pod butami jak co chwila jej buty coś kopią czy natrafiają. Raz coś otarło się o jej nogi i chyba na pewno było to coś żywego. Choć na tym się skończyło. Przez moment. Zaraz przy burcie zauważyła podejrzany ruch. Strzeliła i złote łuski znów wypadły z zamka broni i zniknęły pochłonięte przez mroczną wodę. A tam, gdzie trafił ołów stwór zaczął rzucać się w wodzie po trafieniu. Za nią z góry wskoczyła Black 2 zajmując jej dotychczasową rolę w osłanianiu pleców stalowego olbrzyma.

Obie zostały zaatakowane prawie w tej samej chwili. Tym razem spod wody. Coś rzuciło się i oplotło o nogi, próbując szponami czy zębami dorwać się do ciepłego, krwistego mięsa. Ale cel był jeszcze żywy i ruchomy do tego stawiał opór. Niestety trafienie słabo widocznego, zwinnego i śliskiego przeciwnika płynnie poruszającego się w wodzie i pod było skrajnie trudnym zadaniem. I Diaz i Nash poczuły jak kolejne uderzenia szczęk uderzają głucho o pancerz. Gdyby go nie miały już zakończyłoby się to wyrwanym ochłapami ciała jakie miało spowolnić i wykrwawić ofiarę nim ostatecznie padnie. Ale pancerz spełnił swoje zadanie więc wyszły z tego cało. Ale walka na noże, pięści, kły i pazury wciąż trwała.

Black 2 próbowała zdzielić albo rozdeptać zwinnego, wodnego xenos ale ten co chwila ją trafiał w pancerz ponownie. Ten wciąż wytrzymywał ale nikt nie wiedział ile jeszcze. Ale nagle udało jej się prawie przypadkiem stąpnąć na niego przez to ten zamiast ją kąsać zaczął wić się i syczeć. I to był jego koniec. Latynoska zdołała złapać go za szyję i trzasnąć o burtę kadłuba. Albo nogę wujaszka. W sumie nie była już pewna. Efekt był jednak podobny bo łeb xenos rozleciał się po drugim uderzeniu w element ludzkiej cywilizacji.

Black 8 miała mniej szczęścia. Xenos okazywał się być małpio zwinny a woda widocznie była jego żywiołem. Trafił ją raz, i jeszcze i znowu a ona nie mogła trafić w tą cholernie zwinną bestię. Do tego małą, wąską i w ciemnej wodzie ani na chwilę nie zostającej w bezruchu co jeszcze bardziej utrudniało zadanie. Jej średni, wojskowy pancerz zatrzymał część trafień ale w końcu wojenna fortuna przestała jej sprzyjać. Nagle stwór jakoś odwinął się i wżarł się tuż pod linię pancerza. Zawyła z bólu i w szoku upadła na plecy w wodę. Woda wokół eksplodowała przy kolejnych pociskach a stwór zwiotczał zaraz po tym jak się wyprężył choć wciąż był wczepiony szczękami w jej ciało. Trochę oberwała ale w sumie nadal była względnie sprawna.

- Do przyczółka! utrzymać przyczółek! Za mną! - krzyczała jakaś kobieta która brnęła po pas w wodzie w stronę dwóch świetlnych otworów jakie właśnie wyrwał Ortega.

Za nią poruszało się brnąc przez wodę dwie czy trzy sylwetki też wciąż strzelając lub szarpiąc się z atakującymi bestiami.
Z boku, przy ścianie zaś powoli podnosiła się saper. Ciągle prychając i kaszląc, zaciskała zęby, potrząsając głową jak wściekły pies. Niechętnie przejechała spojrzeniem po przebiegających trepach. Któryś z nich... pomógł jej, zdmuchując ołowiem gnidę z piersi. Ósemka chciała wrzeszczeć, kląć i najlepiej pociągnąć serią z karabinu bo oddalających się pospiesznie sylwetkach.
Nie potrzebowała ich pomocy, nie musieli się wtrącać. Dałaby radę, mogli wsadzić sobie w dupę fałszywą łaskę i szczodrość...Pewnie dlatego, że w ciemności i totalnym burdelu dostrzeżenie Obroży na szyi zakrawało o cud. Wzięli ją za innego trepa, pierdoleni wszarze. Psa z kanałów jeszcze by zrozumiała - miał manię przeprowadzania niedołężnych staruchów przez jezdnię, plus pokręcony.. chory wręcz i nie zrozumiały dla Nash system wartości. Mimo tego jego wsparcie już nie stawiało do pionu włosów na rudej głowie. Drugi był Mahler, lecz tutaj w grę wchodziła Młoda. Chronił ją... a Patino strugał durnia. I to przeklęte mydło!
Sycząc z bólu przy poruszaniu karkiem Parch zakończyła proces podnoszenia, macając w międzyczasie za medpakiem. Walnie w żyłę, wznawiając wędrówkę do kokpitu, skąd dochodził wcześniej krzyk Hassela.

Trep musiał żyć, blond kaleczniak tak samo. Bez nich ponowne spotkanie mundurowych z kanałów stanie się... niezręczne.
Prychnęła, zła na wszystko od siebie począwszy, na całej planecie skończywszy.
- R-r... rhh... a... ać! - wyrzęziła, spluwając w wodę, zabarwioną po równi ludzką i obcą krwią. Pieprzyć detale, jeszcze dychała.
I wciąż miała coś do zrobienia.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 13-10-2017 o 03:26.
Zombianna jest offline  
Stary 13-10-2017, 21:30   #207
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Doktor przysłuchiwał się tej wymianie zdań między zebranymi w ambulatorium mężczyznami, popijając spokojnie swoją kawę. Jego uwaga rozproszyła się na chwilę gdy Jorgensen ulotnił się ze swojego stanowiska. Osoba, którą pozostawił by pilnowała aresztantki, bez dwóch zdań była mniej odpowiedzialna na to stanowisko. Czy jednak znaczyło to, że powinien skorzystać z nadarzającej się okazji? Głosy w jego głowie były zarówno na tak, jak i na nie. W związku z tym, Horst ograniczył się tylko do podejścia nieco bliżej do drzwi prowizorycznej celi, jednak nie na tyle blisko by dumny ze swego zawodu młodzik, mógł poczuć się zagrożony na swej pozycji. Jakby nie było, Horst wszak zagrożeniem nie był, czyż nie?

- Każda z tych teorii może być prawdziwa - podjął, gdy tamci umilkli na chwilę. - Nie mając danych i tak do niczego nie dojdziemy. Co zaś się tyczy wirusa - tu przeniósł spojrzenie na drugiego lekarza - Wirusy lubią mutować. To, że na początku wszystko będzie działało zgodnie z planem, nie oznacza że tak zostanie do samego końca. Dodatkowo należy brać pod uwagę różne rodzaje tych stworzeń. Być może gdyby do pracy zabrali się specjaliści z dziedziny wirusologii i spędzili nad projektem trochę czasu, to coś by wymyślili. Pytanie tylko ile my właściwie jeszcze czasu mamy?

Spojrzenie Green 4 spoczęło po kolei na każdym z obecnych. On wiedział dokładnie ile miał czasu, lecz oni, ludzkość? Nie, tu nie było dokładnie odmierzanych sekund, tu wszystko mogło skończyć się w jednej chwili. Horst czuł się zmęczony tym wszystkim. Brak pełnych informacji, swobody w ich zdobywaniu, odpowiedniego ekwipunku i personelu, dawał mu się we znaki. Świadomość tego, że jest tylko zbędnym narzędziem, którego życie tkwi w dłoniach innych… Lecz nie była to odpowiednia chwila na depresyjne, czy gniewne myśli.

- Jak tam nasza pacjentka? - zapytał nagle, zmieniając temat i wbijając spojrzenie w młodego policjanta. Pytanie nic nie kosztowało, w przeciwieństwie do nieprzemyślanych akcji.


- Ja jestem tylko starym pijakiem. Dla mnie już wiele nadziei nie zostało. Ale wy? - Kozlov oparł się ciężko o szafkę i wskazał na rozmówców trzymaną, płaską butelką. I Ryan i Alle spojrzeli na siebie a potem z powrotem na starego doktora. - Może i nie jest łatwo zrobić takiego wirusa. Może nie zadziała na wszystkie stwory. Może nie zadziała jak trzeba. To fakt. Ale jaki mamy wybór? Rozejrzyjcie się. Parę tygodni temu były jakieś zniknięcia ludzi. Dwa tygodnie temu newsy gadały o jakiejś ofensywie. Tydzień temu o dzielnej obronie Krateru. Wczoraj o rzut beretem stąd była ostatnia nasza barykada. A dziś? Dziś ludzie są gdzie? W ksomoporcie? I co dalej? Już dalej nic nie ma. Nie ma gdzie uciec. Tak jak i my tutaj. To co robimy do tej pory nie działa. Trzeba spróbować czegoś nowego. Ja mówię o tym wirusie ale jak chcecie to wymyślcie coś innego. - stary doktor wydawał się być przygnębiony a nawet smutny. Ale tym razem jakoś ten nastrój rozlał się i na pozostałą dwójkę. Więc wyglądało na to, że ma sporo racji w tym co mówi. Westchnął i pociągnął z butelki kolejny łyk.

- Śpi. - Alle wybąkał krótko wzruszając ramionami chyba bardziej po to by zmienić temat rozmowy po przyciężkim wywodzie starego doktora. Machnął przy tym ręką w stronę drzwi a sam oparł się bokiem o ścianę. - A właśnie Karl, znaczy porucznik Hollyard się pytał co jej dałeś. Bo miała spać czy co a się co chwila budzi i drze. I w ogóle jakaś nawiedzona jest. - burknął znowu młody gliniarz wykonując nie do końca skoordynowane ruchy ręką i w stronę drzwi i w stronę sali operacyjnej skąd niedawno wyszedł Green 4 i w stronę drzwi na korytarz gdzie jakiś czas temu pewnie wyszedł Raptor z latynoskim żołnierzem. Zachowanie kobiety albo i ona sama sprawiała, że policjant wyrażał się o niej z niechęcią. Przez zakratowane okienko drzwi Horst widział jej wytatuowaną twarz przykryta ciemnymi włosami. Leżała pogrążona we śnie jak powinna. I jak na aresztantkę przystało była przykuta kajdankami do łóżka. Teraz jak się na nią patrzyło i nie było się świadkiem wcześniejszych zachowań można było powiedzieć, że wszystko jest w porządku. Kobieta dostała silne środki usypiające więc śpi. Tylko po takich silnych środkach jakie jej zaaplikował powinna spać non stop bez żadnych wrzasków i przebudzeń. Farmakologia była podobna do tej jaka wstępnie usypiała ludzi przed kriosnem czyli usypiała na amen podobnie jak narkoza przed operacją. No i co prawda medycyna znała różne wyjątki w tej materii ale raczej wtedy działały takie środki słabiej lub skrajnie rzadkich przypadkach wcale. Często z winy przechowywania tych środków lub błędu człowieka w dawkowaniu. No ale ciężko było Horstowi przypomnieć sobie przypadek by raz ktoś się budził potem znów zalegał w letarg i znów się budził i tak w kratkę.

- I powinna spać - potwierdził Horst, badając aresztantkę w jedyny dostępny mu w tej chwili sposób. Wydawała się być kimś innym, niż ta oszalała kobieta, z którą miał do czynienia. Wiedział jednak, że szaleńcy często takie właśnie sprawiają wrażenie. Tylko że wciąż nie uważał jej za szaloną, wbrew wszystkim dowodom, które uparcie starały się zburzyć jego teorię i posłać ją w diabły.

- Dlatego też chciałem ją zbadać by wyjaśnić dlaczego nie zareagowała na tak silne środki usypiające. Próbka krwi powinna dać nam jakieś odpowiedzi - spojrzał na Roy’a. - Niestety, najwyraźniej będziemy musieli pozostać z pytaniami.
Na twarzy Horsta odmalował się wyraz zawodu i niepokoju. Był on świadectwem troski o nieznaną mu kobietę. Był świadectwem tego, że pomimo obroży na szyi, wciąż posiadał ludzkie uczucia. Był, oczywiście, maską. Jedyne co go tak naprawdę interesowało to wyniki tych badań. No, może także i to, co siedziało w głowie śpiącego obecnie obiektu.

- Nie powinniśmy tracić nadziei - zmienił ponownie temat, by nie wyglądało na to, że zbyt intensywnie zajmuje się sprawą aresztantki. W razie czego wolał być tym stojącym z boku niż na czele wydarzeń. Jakich? To się miało dopiero okazać.
- Człowiek bez nadziei traci wolę walki, poddaje się - uśmiechnął się lekko, pogodnie. - Może zabrzmieć to naiwnie, wierzę jednak że pozytywne myślenie jest w stanie sprawić cuda. Może nie takie jak chodzenie po wodzie czy kasza z nieba, ale też nie można zaprzeczyć temu, że dobra motywacja ma na ludzi większy wpływ niż zła. Dlatego zamiast skupiać się na beznadziejności sytuacji, należy podwoić wysiłki by ponownie szala zwycięstwa przechyliła się na korzyść ludzkości. Bez względu na to z jakim wrogiem przyjdzie się jej mierzyć.

Miał pewne podejrzenie, że jego motywacyjny przekaz zostanie wyśmiany przez Kozlov’a, nie mógł jednak pozwolić na to by nastrój przygnębienia zadomowił się na dobre. Zwyczajnie nie było mu to na rękę. Zdecydowanie wolał by ci mężczyźni byli zmotywowani do działania. Jakiegokolwiek działania.
- Tak się zastanawiam… Może pan, doktorze Kozlov mógłby pobrać próbkę krwi tej kobiety? Zaufanie do mojej osoby najwyraźniej nie oscyluje dość wysoko, a wszak nawet więźniom należy się odpowiednia opieka medyczna. Jeżeli w jej organizmie znajdują się środki, które były w stanie zniwelować działanie tak silnych środków odurzających to… Wybaczcie, ta sprawa nie daje mi jednak spokoju - rozłożył dłonie w bezradnym geście, obdarzając obecnych przepraszającym uśmiechem.


- Ja? Mnie się podobno ręce trzęsą. - stary doktor wskazał na siebie jakby chciał się upewnić, że Green 4 mówi do niego. Ale odpowiedź też brzmiała jakby miał jakiś żal czy uraz.

- Ale wcześniej jak Karl, znaczy porucznik Hollyard tu był to ci się trochę trzęsły. - ostrożnie zauważył młody gliniarz wskazując lekko palcem w stronę pomarszczonych dłoni starego lekarza.

- Bo nie wziąłem swojego lekarstwa! Tłumaczyłem mu! Zabronił mi no to co się dziwi. - Kozlov podniósł wzrok i głos dla odmiany wskazując na mundurowego palcem przez szerokość pomieszczenia. - Teraz wziąłem to mi się już nie trzęsą. - powiedział spokojniej opierając się wygodniej o krzesło i pociągając kolejny łyk z płaskiej butelki.

- No ale pobierzesz jej tą krew? - zapytał zniecierpliwionym tonem Alle nie mogąc się doczekać dalszych słów i reakcji starego lekarza przy przedłużającym się milczeniu.

- Niech on chce to niech pobierze. Umie kroić ludzi to i krew pobierze. - machnął ręką facet w białym fartucho wskazując na stojącego obok drzwi izolatki Parcha.

- No ale ten… - Alle zawahał się i spojrzał na stojącego tuż obok Horsta a potem na drzwi toalety gdzie przed chwilą zniknął Jorgensen. Bawił się też komunikatorem wodząc po nim palcami jakby zastanawiał się czy go nie wywołać. - Ale on jest Parchem. Znaczy prawomocnym skazańcem. A ona jest prawomocną aresztantką. Powinien ją przebadać jakiś przysięgły lekarz. Tak regulaminy mówią. - policjant mówił wyraźnie zakłopotany głosem zerkając nerwowo to na wspomnianego więźnia, to na doktora to na drzwi do toalety.

- No to na pewno nie ja. - powiedział obojętnie Kozlov, równie obojętnie wzruszył ramionami i pociągnął kolejny łyk swojego “lekarstwa”.

- No jak? Przecież jesteś lekarzem. Kiedyś byłeś ordynatorem w klinice. - policjant popatrzył podejrzliwie jakby węszył podstęp u starego rozmówcy.

- No byłem. Ale cofnęli mi licencję. Wieki temu. No i teraz jestem tutaj. Konsultant medyczny. - powiedział z ironią stary doktor choć po nagłym przechyleniu butelki Horst widział, że musi to być dla niego nie lekki temat czy brzemię. Konsultant medyczny byl taką furtką dla tych co mogli wykonywać zawody i zabiegi podobne do pięlegniarek i paramedyków choć bez ich uprawnień. Jeśli facet zaś był kiedykolwiek jakimkolwiek prawdziwym ordynatorem musiał mieć praktykę i być w czołówce jeśli szpital czy klinika postanowiła oddać w jego ręce nie tylko gabinet czy praktykę ale cały zespół ludzi i pomieszczeń.

- To cu tu właściwie robisz? - zapytał po chwili natrętnego milczenia młody gliniarz. Stary doktor z impetem odstawił butelkę, że trzasnęła o krawędź krzesła choć się nie potłukła.

- Człowieku co cię na śledztwo naszło?! Odczep się! I na co dumasz? Myślisz, że ten Hollyard nie zna regulaminów?! A dał pokroić siebie i swoich ludzi właśnie jemu! To nad czym ty główkujesz z pobraniem krwi u tej wrzaskliwej wariatki?! Mówiłem wam, że nie wiem co jej jest. Powinna leżeć jak kłoda po takiej dawce. A nie leży. I nie wiadomo ile jej przyjdzie ochota tak grzecznie leżeć jak teraz i jaki jest następne stadium. - Kozlov wyrzucał z siebie słowa zdenerwowanym i zirytowanym głosem i teraz bardziej przypominało to rozmowę jak jakiegoś nauczyciela z uczniem niż byłego lekarza z mundurowym policjantem na służbie. Potem wstał i podszedł do ekspresu z kawą dając znać, że widocznie uznaje rozmowę za zakończoną. Alle patrzył chwilę na jego plecy. Potem jeszcze raz spojrzał na drzwi od toalety.

- No dobra. To możesz wejść. Ale nie rób głupot, masz pobrać krew i wyjść. Wiem jak się pobiera krew. Jak uznam, że coś kręcisz albo robisz mnie w balona to dam znać Obroży i ona cię spacyfikuje na miejscu. - Alle zwrócił się bezpośrednio do Green 4 by wyjaśnić mu na jakich zasadach może wejść do izolatki. Potem otworzył drzwi i wpuścił go pierwszego ale sam też wszedł do środka. Kobieta wyglądała jak powinna wyglądać uśpiona silną dawką środków usypiających aresztantka przykuta kajdankami do łóżka. Alle stanął ze dwa kroki od łóżka i doktora ale tak by widzieć jego ręce i twarz. Pobieranie krwi było na tyle powszechne i proste, że jak wygląda ten podstawowy zabieg miała pojęcie pewnie większość obywateli Federacji.

Horst zdecydowanie głupot nie zamierzał robić. Co prawda wolałby by to Kozlov pobrał krew by jak najbardziej poza ewentualnymi oskarżeniami pozostać, to jednak nie miał zamiaru naciskać. Po pierwsze - wyglądałoby to podejrzanie. Po drugie - z zachowania lekarza wywnioskował, że efekt osiągnąłby przeciwny zamierzonemu. Podsumowując - nie było absolutnie żadnego powodu by się wycofać. Dlatego też ruszył przodem i wszedł do prowizorycznej celi, a następnie przyklęknął przy śpiącej kobiecie. Jego uwaga była w całości skupiona na niej, na rytmie jej oddechu, unoszeniu się piersi, wyrazie twarzy. Nie był naiwny, zdawał sobie sprawę, że w każdej chwili może się ona obudzić i zaatakować, tak jak wtedy, gdy z nią rozmawiał.

- Miej broń w pogotowiu - ostrzegł Alle’go, zanim zabrał się za pobieranie. Jego wcześniejsze słowa tyczące się obroży i pacyfikacji przyjął z uśmiechem, bez cienia niechęci czy urazy. Otwartej i wyczuwalnej. To bowiem, co w jego umyśle i sercu się działo, nie przysłużyło by mu się niczym, gdyby zostało ujawnione. Nie lubił gdy mu się przypominało o jego statusie.


Pobranie krwi jakie było banalnie prostym zabiegiem medycznym okazało się banalnie prostym zabiegiem medycznym. Green 4 usiadł przy łóżku, pacjentka była przykuta za obydwa nadgarstki więc to akurat idealnie ułatwiało zabieg. Szybko Parch pobrał czerwone drobinki od nieprzytomnej kobiety. I właściwie już był koniec. Kobieta w tej chwili zdradzała wszelkie objawy osoby pogrążonej w głębokim, chemicznym śnie jaki właśnie powinny od początku wywołać środki jakie jej podał. Oczy miała zamknięte, pierś jej się lekko i dość rzadko unosiła w tym głębokim uśpieniu więc wszystkie objawy wskazywały, że lek działa na pacjentkę jak należy. Dopiero z bliska dojrzał nieprawidłowość. Pod powiekami dostrzegł ruch gałek ocznych. Jak podczas głębokiego snu albo podczas narkozy ale na etapie gdy się zaczynała lub kończyła ale nie gdy działała z pełną mocą. Wówczas gałki oczne powinny pozostać nieruchome. Ruchy gałek ocznych świadczyły wbrew reszcie symptomów, że kobieta nie jest pod pełną narkozą. Albo śni. Co też nie powinno mieć miejsca bo w głębokiej narkozie mózg działał na zbyt małych obrotach by śnić. - No to już nie? - Alle widząc, że pojemniczek na próbki krwi jest już pełny i pobieranie krwi się zakończyło wskazał wymownym gestem wciąż otwarte drzwi izolatki.

- Oczywiście - odpowiedział nader uprzejmym głosem Horst. Tak, miał to co chciał. Miał krew i naoczne potwierdzenie anomalii, która bynajmniej nie zniknęła. To, co z początku wydało się, może i nieco opóźnionym, ale nadal snem wywołanym środkami chemicznymi, wcale nim nie było. Nie po takiej dawce, którą otrzymała ta kobieta. Odpowiedź musiała znajdować się w jej krwi. Jeżeli nie to w grę mogły wchodzić jakieś czynniki zewnętrzne, wpływające na umysł. Wpływające stale i na tyle silne by pokonać działanie wstrzykniętego usypiacza. Nie był pewien którą opcję wolał. Pierwsza była prostsza do wyjaśnienia, posiadała dowód fizyczny. Druga jednak zgrywała się z obsesją Horsta, z jego podejrzeniami, teorią. Cóż, zaraz miał uzyskać odpowiedź.

Odsunął się od aresztantki i jeszcze przez chwilę spoglądał na nią, niczym ojciec na swoje ukochane dziecko. Gdyby tylko był w stanie ujrzeć teraz to co ona widziała, czuć to co czuła. Nie mógł jednak, nic zatem nie trzymało go już w izolatce. Zamierzał opuścić ją i od razu zabrać się za badanie składu pobranych próbek. Tak pełne, na ile pozwalał na to czas i warunki.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
Stary 14-10-2017, 00:56   #208
 
Mike's Avatar
 
Reputacja: 1 Mike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputację
- Uważaj na plecy - warknął Padre paląc podbiegające ufoki, szybko zmienił magazynek na nowy, stary chowając do ładownicy i pobiegł do samochodu.
Czwórka odwrócił się i wygarnął do kosmity, ten jednak już był w skoku unikając serii. Pięknym łukiem spadał na Owaina i równie pięknym łukiem kolba karabinka wyrżnęła go w łeb. Za to nie było nic pięknego w trepie miażdżącym łeb podrygujące ciała. Dopełniwszy formalności także ruszył biegiem do samochodu.

Black 0 zmieniła wypełniony do połowy magazynek pistoletowej smoczycy i wymienił półpełny na pełny. Zostało mu jeszcze siedem pełnych. Zwiadowca nie czekał na niego tylko ruszył sprintem w stronę pozostawionego na poboczu samochodu. Padre ruszył zaraz za nim. Dzieliło ich już jakieś dwadzieścia kroków ale utrzymywali podobne przyzwoite tempo jak na ekwipunek jakim byli objuczeni. Xenos jednak nie były niczym objuczone i to nie była ich końcówka. Owain dobiegał właśnie do pojazdu gdy jakiś zwierzak błyskawicznie czmychnął z dżungli, dał susa na pobocze, przeskoczył nad lejem przy jakim stał samochód i wylądował na dachu wozu. Zasyczał szczerząc kły na dwójkę ludzi. Ponad setkę albo dwie dalej zasuwał kolejny jakby chciał zablokować uciekającym Parchom drogę. Odległość jeszcze niby spora ale jak już obydwaj wiedzieli dla tych zwinnych xenos do pokonania kilka - kilkanascie sekund. A były kolejne. Zbliżały się. Dżungla blokowała widoczność ale zbliżały się kolejne a przy ich szybkości pokonanie pobocza i szerokości drogi gdy były już widoczne to był dla nich moment. Ogień jaki dotąd trawił wypalone skorupy małych xenos dopalał się kilkanaście metrów za plecami operatora egzoszkieletu.

Biegli do samochodu, gdy nagle na jego dach wskoczył ufok, Padre strzelił w biegu. Strzał poszedł górą, niestety jedna z łusek, najwyraźniej uszkodzona zablokowała się w wylocie. Szarpnięciem wyrzucił ją.
Owain tymczasem strzelił prawie z przyłożenia do mającego zaatakować potwora. Ten jakąś szatańską sztuczką nie został trafiony i skoczył na Owaina. Ale Bóg czuwał i bezsilne szpony szatańskiego pomiotu nie zarysowały nawet lakieru zbroi.
Padre ruszył biegiem.
 
Mike jest offline  
Stary 14-10-2017, 01:01   #209
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
Walka nie była tym, co Brown 0 lubiła, albo co jej wychodziło. Strzelanie, bijatyka, rzucanie granatami, potyczki przy użyciu noży i innych ostrych narzędzi. Albo wyrzutni… to była robota żołnierzy. Nie paramedyka, ani informatyka, choćby ten ostatni miał na szyi Obrożę. Szkolenie w zakładzie penitencjarnym co prawda pokazywało czego kandydat na członka jednostki samobójczej powinien się spodziewać, ale i tak… ciężko szło przestawienie się, gdy wokoło latał ołów i płonął polany napalmem z granatów beton.

- Są w klatce… albo w szybie przed i pod nami - Maya raportowała na bieżąco co widziała na detektorze - Nie wiadomo gdzie pójdą! Ale możemy je spowolnić, albo… rzucić coś! Zapalające to te obłe puszki z zawleczkami! - Popatrzyła po raz ostatni na zebranych na dachu i w jednej chwili poderwała się z dachu, gnając na złamanie karku prosto przed siebie. Tam gdzie detektor pokazywał zgrupowanie bestii kilka metrów poniżej. Też miała granaty, dużo granatów. Wyjąć zawleczkę i rzucić kawałek nie celując specjalnie… musiała spróbować. Pomóc Johanowi i pozostałym, zamiast… być po raz kolejny bezużytecznym balastem.

- Co?! - Johan który dotąd wychylał się przez krawędź dachu obserwując ścianę spojrzał na Mayę. Zaraz podbiegł do niej i spojrzał na wyświetlany ekran detektora. Pozostała dwójka też oderwała się od obserwacji pobojowiska i patrzyła niepewnie na Parcha i marine.
- O kurwa! Idą tutaj! - krzyknął alarmująco Mahler ale w ciągu tych kilku sekund detektor pokazał, że cztery szybko przemieszczające się plamki zmieniły kierunek i teraz kierowały się ku górze. Ku dachowi. Marine przygryzł wargę widocznie się wahając.
- A chuj! - sapnął zaciskając dłoń w pięść jakby groził nadciągającym xenosom. Potem schylił się i podniósł upuszczoną przed chwilą wyrzutnię. - Bierzcie granaty i rzucajcie ile wlezie! Maya podawaj namiar! - krzyknął szybko wycelowując rurowatą broń w widoczny wylot klatki schodowej. Paramedyczka i Otten przez moment spojrzeli z dezorientacją na niego i na Brown 0 a potem jak na komendę rzucili się na kolana i czworaka by zbierać porozrzucane granaty. Maya zaś widziała, że obcy błyskawicznie pokonują piętra z prędkością ekspresowych wind. Może i szybciej albo i nie ale na pewno prędzej niż człowiek mógł biec nawet po prostej. 50 m… 40 m… Już prawie były na przedostatnim albo ostatnim piętrze. 30 m… Teraz już musiały być zaraz przed drzwiami. I te faktycznie zatrzeszczały. Już po pierwszym uderzeniu dało się zauważyć trzyszponiaste krechy gdy szpony przeorały drzwi na całą szerokość.

- Odłamkowy i napalm! - Brown 0 zatrzymała się, grzebiąc przy kolekcji granatów - Trzeba je wykończyć zanim tu przyjdą. Dwa już są, reszta dobiega! Przez ogień nie przejdą! - wyciągnęła w końcu odpowiednią zapalającą puszkę, patrząc przerażona na pękające drzwi. Zaraz tu będą, zupełnie jak tam w kanałach.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline  
Stary 14-10-2017, 23:23   #210
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 34 - Osaczeni (35:25)

“Teraz jesteś w Blasku nowy. Takie rzeczy jak miłosierdzie, uprzejmość i współczucie zostawiłeś po drugiej stronie Wyrwy. Słyszysz te strzały? Świadczą one o jedynej regule, jaka obowiązuje tu nowoprzybyłych. Nie możesz wstać i odejść nie zrobisz tego. Rozumiesz co mam na myśli?” - “Szczury Blasku” s.12.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; crash site Falcon 1; 1000 m do CH Black 2
Czas: dzień 1; g 35:25; 0 + 35 min do CH Black 2



Black 2, 7 i 8


Ciemność, hałas, opór czarnej wody, rozbryzgi cieczy i tej zimnej, wodnistej i tej gorącej i gęstej, huk wystrzałów, błysk wystrzałów, promienie latarek na moment oślepiające i zaraz przeszywające kolejny fragment ciemności. Eksplozja. Gdzieś w pobliżu wybuchł granat. Fala. Ta sucha i gorąca z odłamkami i ta zimna sunąca po wodzie. Obydwie przewalają wszystkich co stoją, ludzie i xenos topią się we wzburzonej wodzie zgodnie. Ludzie mają pancerze xenos nie. Ludzie znów pną i brną przez wodę xenos nadal pływają na wzburzonej wodzie.

Światło. Tam gdzie Black 7 wypruł wyjście. Tam znów ustawia się posterunek z właśnie przewalonych podmuchem żołnierzy. Przez moment są ogłuszeni i niedowidzą jak wszyscy we wraku. Nie strzelają, nie widać w wąskich oświetlonych plamach wzburzonej wody do czego.

Black 7 też wstaje i staje przy nich. Reszta brnie przez wodę. Sami, dźwigając rannych, próbują wydostać się z matni. Na końcu od samego krańca wraku jeszcze Black 8 wraz z Hasselem i grupką towarzyszy. Jeden zwisa prawie bezwładnie na ramieniu drugiego. Ten pod obciążeniem towarzysza z trudem brnie przez wzburzoną wodę ale podpierając się karabinek krok za krokiem zmierza do zbawczej grupki jaka utworzyła kordon osłonowy przy wyjściu z matni. Drugi z żołnierzy podobnie zmaga się z wodą i dźwiganiem blondynki ze sztywną nogą. Na samym końcu ostatnia para, Hassel i Black 8. Za nimi zostaje już tylko czarna, wzburzona woda i pływające ciała xenos i ludzi. Hassel ciągnie przez wodę ciało w mundurze. Zostaje jeszcze ostatni kawałek. Ostatnie metry do sylwetek z bronią, w różnorakich barwach pancerzy oświetlonych już przez światło dnia przez rozpruty przez Ortegę kadłub. Reszta już zdołała wydostać się na zewnątrz.

Obrazy. Rejestrowane mimochodem. Tuż obok bo dalej niż kilka skróconych przez wodę kroków nic nie widać. Z wody wyskakują rozmazane smugi na żołnierza. Ten strzela w ich kierunku. Chmura śrutu ze strzelby rozbryzguje jedną ze smug w locie. Ale człowiek nie ma czasu przeładować i druga smuga ląduje na jego gardle. Człowiek upada na plecy w wodę młócąc ją w kolejnym etapie zmagań. Żołnierz z bagnetem założonym na karabin krzyczy opętańczo. Wbija bagnet w dawną podłogę która obecnie jest ścianą. Przybija do niego wijące się wężowate obrzydlistwo. Obrzydlistwo ledwo zarysowane przez promień światła latarki jaki jest bardzo wąski bo latarka prawie styka się ze stworem. Obrzydlistwo syczy i parska wcale nie mając ochoty zdechnąć i chlasta ogonem po ramionach żołnierza. Człowiek nerwowo tnie maczetą. Przecina stwora na dwie części. Żółte rozbryzgi jak po rozbiciu balonu z żółtą farbą. Kolejny stwór owija mu się od tyły za szyję. Człowiek szarpie się łapiąc za owiniętą szyję. Upada na kolana w wodę i wystają z niej tylko głowa i zmagające się ze stworem ramiona. Kolejny wyskakuje z wody i kąsa go w twarz. Człowiek nie może już krzyczeć więc tylko charczy opluwajc stwory krwawą plwociną. Ktoś na zewnątrz. Otwiera ogień z broni maszynowej. Krzyczy ciągnąc po wodzie, drzewach i xenos długą szarpiącą serią. Gorace łuski z sykiem zlewają o wiele chłodniejszą wodę. Trafione ciężkim ołwiowym strumieniem woda, drzewa i xenos eskplodują wodnymi, drewnianymi albo flakowatymi kawałkami. Kolejne eksplozje z granatów i granatników obramowują wodę dookoła wraku tworząc chwilową barierę. Ludzie krzyczą, xenos skrzeczą, bestie walczą z ludźmi, ludzie zabijają stwory, stwory zabijają ludzi, nikt nie chce ustąpić, każdy chce przetrwać, każdy chce zabić tego drugiego.

Komunikat. HQ. Dostać się na lotnisko. Tam jest punkt ewakuacyjny dla wszystkich którym uda się tam dotrzeć. Wsparcie lotnicze w drodze. Pierwsza para będzie za 90 - 120 sekund. Kolejna za 3 - 5 minut. Trzeba tylko dotrwać do tego czasu.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; schron cywilny klubu HH; 3200 m do CH Green 5
Czas: dzień 1; g 35:25; 155 + 60 min do CH Green 5




Green 4



Młodemu policjantowi wyraźnie ulżyło gdy Parch wyszedł z izolatki a on sam mógł zamknąć znowu drzwi do niej. Poza nietypowymi ruchami gałek ocznych ciemnowłosa aresztatntka wydawała się leżeć pogrążona we śnie tak jak powinna po takiej końskiej dawce środków uspakajających jakie Green 4 niedawno w nią wpakował. Wyrobili się akurat w czasie gdy drzwi do toalety otworzyły się i wrócił na swój posterunek starszy i bardziej przy tuszy policjant. Popatrzył pytająco na scenę przy zamykanych drzwaiach i odchodzący od nich skazaniec usłyszał jak dwaj policjanci pogrązają się w rozmowie brzmiącej jakby młodszy się tłumaczył starszemu.

Ambulatorium było na tyle dobrze wyekwipowane, że zbadanie próbki krwi nie stanowiło żadnego problemu. Wyniki też nie. Były dokładnie takie jakie powinna wykazywać zdrowa osoba poddana silnym środkom uspakajającym jakie zostały jej podane. Nic niezwykłego jeśli wiedziało się o tym fakcie. Wszystko się zgadzało, dokładnie taki właśnie powinien być wynik.

Pewną nieprawidłowością były śladowe ilości pochodnych fencyklidyny zwanej też skrótowo PCP a powszechnie mentantami albo mentalami. Jednego z częstych składników używek mieszanek halucynogennych w pewnym stopniu używanego nawet w niektórych lekach. Bo jak zwykle daną substancję można było wykorzystać na różne sposoby i jako lek i jako narkotyk w zależności od stężenia, domieszek, podanej dawki i sposobu zażycia. Ale stężenie było słabe, widać było, że w zależności od zażytej dawki musiało to być może z kilkadziesiąt godzin temu. Czyli kilka ziemskich dni temu, może tydzień. I stężenie było śladowe, substancja zdążyła się już w większości rozłożyć i musiała być nieaktywna już góra kilka godzin po zażyciu. Badanie krwi wciąż ją wykrywało ale nie wyjaśniało zachowania pacjentki. Gdyby nawet środek działał w apogeum swojej mocy wówczas co prawda wyjaśniałoby to te krzyki, wrzaski, majaki, skoki nastrojów i zachowania ale i tak powinno być od ręki spacyfikowane przez środki jakie jej podał a mentaty nie były w stanie wybudzić człowieka pogrążonego w chemicznej śpiączce nawet na chwilę. A przecież apogeum działania minęło dwa, trzy, cztery ziemskich dób temu. A przecież się jednak wybudziła. I tu klasyczna medycyna jaką studiował i praktykował dr. Horst w tym wypadku poruszała się po bardzo niepewnym gruncie.

Środki uspakajające powinny uśpić pacjentkę a jej mózg pogrążyć w chemicznej katatonii podobne do tej znanej z narkoz operacyjnych. A jednak jeśli śniła co sugerowały ruchy gałek ocznych to mózg nie był uśpiony całkowicie jak powinien. To się jeszcze zdarzało, rzadko bo w okolicach poniżej 0,1% przypadków ale jednak. Wówczas pacjenci którym podano narkozę nie byli tak w pełni uśpieniu jak powinni. Sztuka medyczna zwała to zjawisko świadomą narkozą. Ale nawet to zjawisko nie do końca tłumaczyło wszystkie obserwowane objawy jakie miała pacjentka. I kompletnie ignorowało zbierzność z aktywnością obcych organizmów jaką dostrzegł wcześniej Jacob. Bez tego faktu gdyby postawić samą taką diagnozę jako wyjaśnienie takich objawów pewnie by w większości wypadków przeszło jeśli kogoś nie było tutaj tak jak on tu był.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; brama wjazdowa Seres Laboratory; 2740 m do CH Black 3
Czas: dzień 1; g 35:25; 155 + 60 min do CH Black 3




Black 4 i 0



Czas uciekał. A wydawało się, że przed chwilą oczyszczona ogniem i ołowiem zryta lejami droga znów zaroiła się obcymi stworzeniami. Black 4 któremu pierwszemu udało się dobiec do samochodu stał się obiektem zmasowanego ataku obcych kreatur. Mimo, że nie udało mu się zastrzelić stworzenia jaki wskoczył na maskę samochodu i ten rzucił się na niego próbując mu odgryźć i rozszarpać co się da to udało mu się wreszcie trafić go butem i dobić kolbą. Ale jednego zabitego xenos zastąpiły kolejne. Trzy kolejne stwory wyskoczyły z różnych stron dżungli i opadły Parcha. Jeden wskoczył mu na plecy, drugi próbował szarpać za nogi, przed atakiem trzeciego Graeff próbował odgrodzić się karabinem. Czwarty mały xenos wyskoczył na drogę między walczącego a nadbiegającego Parcha blokując temu drugiemu najprostszą drogę do dołączenia do kolegi.

Black 4 udało się kopnąć gryzącego go po kostkach xenos i gdy ten uderzył o zamknięte drzwi pojazdu zmiażdżyć mu butem łeb zanim zdążył odskoczyć czy zaatakować ponownie. Ale Parch wrzasnął gdy ten na plecach rozszarpał mu kłami kołnierz na karku wgryzając się aż do karku. Tego na dachu przed którym Owain próbował się zasłonić również się przebił przez jego zasłonę ale kły i pazury ześlizgnęły się po pancerzu.

Zcivicki został chwilowo z jednym xenos na drodze który lada chwila musiał rzucić się na niego lub drugiego Blacka, drugim Blackiem szarpiącym się z dwoma szeregowcami xenos i kolejnymi w dżungli jakie się zbliżały by lada chwila wyskoczyć z dżungli jaka je skrywała i dołączyć do walki po stronie drużyny xenos. Gdzieś tam dalej na drodze jednak usłyszał odgłos silnika. Gdzieś tam coś musiało nadjeżdżać drogą i to chyba z pełną prędkością. Widział już nawet skaczące w rytm jego biegu światła pojazdu. Musiało jechać tą samą drogą na jakiej i oni byli. Jeśli by dalej jechało to powinno być tutaj w ciągu kilkunastu sekund, góra pół minuty. Tylko nie wiedział co tamci wtedy zrobią i czy w ogóle ich zauważą bo rozpędzony samochód nie zatrzymywał się w ciągu kilku kroków. Mglista zawiesina w powietrzu też nie ułatwiała rozpoznania.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; zachodnie lotnisko; 50 m do CH Brown 4
Czas: dzień 1; g 35:25; 155 + 60 min do CH Brown 4




Brown 0



- O rany… - pierwsza odważyła się odezwać paramedyk w egzoszkielecie. Dym się zaczynał rozwiewać i cisza po tych wszystkich hukach, kanonadzie i hałasach wydawała się świdrować uszy. Albo stali zbyt blisko i coś im tam w bębenkach uszkodziło. Blondynka odezwała się pierwsza z całej czwórki stojącej na dachu w nerwowym oczekiwaniu. Jakby przez tą sekundę czy dwie każde słowo czy ruch mogło zburzyć nadzieję i koszmar mógł znów powstać, wyskoczyć z tego dymu i znów szerzyć swoje kły i szponić pazury. Ale chyba się udało. Wydawało się, że cudem. Wszyscy słyszeli regularnie pykanie detektora Brown 0. Regularne. Bez zakłóceń powodowanych przez ruch. A tak denerwująco wżerające się w mózg świadomością, że w każdej chwili może zapikać raźniej.

Drzwi zdawały się już pękać nie mogąc zbyt dużo znieść szponów bestii z drugiej strony. - Nie strzelaj! Jesteśmy za blisko! - krzyknął nagle kapral Otten prostując się z granatem w jednym dłoni i magazynkiem w drugiej. Wyprostował się patrząc na marine wycelowaną wyrzutnią jakby sobie uświadomił, że cóż to za odległość te 30 czy 40 m jakie ich dzieliło od klatki schodowej którą szarpały xenos a w którą celował kapral Floty.

- To p.panc! - mruknął Mahler i strzelił. Rakieta opuściła grubą tubę wyrzucona jej mechanizmami i przez ułamek sekundy szybowała wolno. Mahler puścił wyrzutnie i ta zaczęła spadać na ziemię a sam zaczął sięgać po zawieszony karabin. Wtedy rakieta ożyła ogniem jaki buchnął z jej dyszy i ryknęła znacznie przyspieszając. Kilkadziesiąt kroków pokonała błyskawicznie choć na tyle wolno, że dało się ją śledzić wzrokiem. Mahler nie zdążył nawet dotknąć karabinu gdy pocisk trafił w cel.

Klatka eksplodowała. Wydawało się, że rakieta zmiotła ją z powierzchni dachu. Chyba były tam jakieś skrzeki i piski xenos ale wszystko to utonęło w błysku i huku umierającej klatki schodowej. W czwórkę ludzi uderzyła fala gorącego podmuchu a o pancerze zagrzechotały wyrzucone odłamki. Byli tak blisko! Eksplozja przebrzmiała ale ujawniła się pewna wada p.pancernej głowicy. Ze sporą nadwyżką trafiła i zniszczyła cel. Ale tak samo jak miała ograniczony zasięg by trafić strzelca i jego towarzyszy tak i nie mogła objąć zasięgiem celu który był poza epicentrum wybuchu. Ten nie dał o sobie zapomnieć.

Detektor Brown 0 przez moment zawiesił się od mnóstwa ruchomych obiektów jakie wykrywał a jakie wzbudziła eksplozja rakiety. Ale już moment później Vinogradova i reszta usłyszała charakterystyczne pykanie. I skrzeki z dymu. I szmer szponów biegnących po dachu. Granaty! Zaczęli ciskać je całą trójką. Ona, Herzog i Otten. Ciskali właściwie w ciemno bo w tym dymie ledwie siebie widzieli i na kilka kroków. Dachem terminala znów szarpnęły eksplozje. - Dawać! Nie przestawać! Dalej! - Johan zdołał unieść karabin i stanął na czele grupki z wycelowaną bronią. A pozostała trójka posłała kolejną falę granatów. I jeszcze jedną. Eksplozje na ograniczonym obszarze zlały się w jeden ciąg gdy jeden po drugim eksplodowały kolejne granaty. Chyba całkiem przypadkowo bo w nerwach ciężko było wybrzydzać temu co wpadło w ręce. Eksplodowały odłamkowe, huknął charakterystycznym trzaskiem flashbang, rozlał się zapalający sądząc po morzu płomieni przebijającym się przez dym, nawet chyba ktoś cisnął dymny patrząc po żółtym dymie jaki gdzieś tam dołożył swoje do tego chaosu.

Ale nic z tego dymu nie wybiegło. Marine wciąż stał wodząc lufą po cichnącym pandemonium ale nie miał do czego strzelać. Detektor Mayi pykał charakterystycznym pykaniem ale nie wykrywał kolejnych ruchów. Wtedy wreszcie odezwała się Renata i uwierzyli, że udało się. Zabili to cholerstwo. Marine powoli opuścił broń i wolno otarł rękawem czoło. Odwrócił się do pozostałej trójki i uśmiechnął się pokazując kciuk do góry.


---



Ale to nie był koniec. Z najazdem obcych stworów chwilowo sobie poradzili. Z dachu widać było coraz lepiej okolicę lotniska. Co prawda nadal nie widzieli całego lotniska ale już jakiś zarys widać było na własne oczy. A HUD uzupełniał to czego nie było widać za pomocą własnych zmysłów. Byli w samym centrum lotniska. Te było złożone z trzech głównych pasów złożonych w mniej więcej równoboczny trójkąt o bokach ok. 1 km. Widzieli sporą część południowego i część zachodniego. Między nimi a tym zachodnim były trzy terminale do przyjmowania i obsługi pionolotów. A bardziej na północ był główny terminal z wieżą lotniska i tymi antenami o jakich mówił kapral łączności a jakie wskazała paramedyczka. Jakieś 100 - 200 m w linii prostej. No i goście.

Pojazdy na dole zatrzymały się. I z kilku pięter czwórka na dachu miała całkiem niezły widok na otwarte i zryte lejami pole pod spodem. Jeden transporter wyglądający na bardzo bojowo z tymi wieżyczkami i działkami oraz terenówka i van. Cała trójka pojazdów wygladała bardzo “weterańsko” z tym ochlapanym błotem, wybitymi szybami, przyklejonymi liśćmi, wbitymi w osłonę chłodnicy gałęziami oraz rozbryzgniętymi plamami i żółtymi i czerwonymi. No i posypane wszystko brokatem złotych łusek, śladami po szponach, dziur po kulach, spaleniznach od ognia jakie wciąż dymiły i szatkowaniem jakie mogły zostawić tylko szrapnele. Co więcej czarnowłosa Parch zorientowała się zna ludzi którzy z wysiedli z tych wozów. Albo z widzenia albo osobiście.

Z furgonetki i terenówki wysiadł Morvinovicz i jego ochroniarze w garniakach. Z transportera wysiadła grupka jakichś żołnierzy. Bardzo podobnych do tych których widziała na nagraniu z tego urządzenia łączności jaki dano jej w schronie do rozszyfrowania. On i “gospodin” szli na siebie w impecie jakby mieli sobie coś do wyjaśnienia i to niekoniecznie słowami. A ta atmosfera udzieliła się obydwu zespołom i krawaciarzy i mundurowych. Obie grupy miały broń w łapach choć jawnie jeszcze nie mierzyły do siebie to konflikt między szefami nie wróżył bezkofliktowemu załatwieniu wątpliwości.

- Co to za pajace? To nikt od nas. - zapytał nie wiadomo kogo kapral od łączności przypatrując się całej scence ze względnie bezpiecznej odległości.

- Co to miało być do cholery?! - zanim ktoś zdążył mu odpowiedzieć na dole Rosjanin dopadł do tego zamaskowanego mundurowego i dźgnął go palcem w poplamiony i poszarpany napierśnik domagając się wyjaśnień.

- To ja się pytam co to miało być do cholery! To był wasz człowiek! - mundurowy trzepnął otwartą dłonią w obojczyk biznesmena tak mocno, ze ten się cofnął o krok.

- Ale wasza taksa! Mieliśmy umowę! Ze mną! Nie z nim! Ktoś z was wsypał! - “gospodin” wściekły jak to tylko możliwe odwzajemnił i ton i gest ale zgodnie z rosyjską tradycją oddał tak jak odczuł a nie jak oberwał czyli mocniej.* Więc też odepchnął mundurowego uderzając go dłońmi w napierśnik aż teraz ten sie cofnął. Ludzie obydwu grup poruszyli się niespokojnie niepewni czy to już oznacza sygnał do walki czy nie. Mundurowych wyszło poza szefem tylko dwóch. Ale te pokładowe uzbrojenie w wieżyczkach dość wymownie było skierowane w obydwa cywilne pojazdy i bardziej liczną załogę w garniturach.

- Chyba nie będą się tam teraz bić? - zapytała niepewnie herzog patrząc z dezorientacją i niedowierzaniem na scenkę na dole.

- Ej to ta laska co była z nami w klubie! - Johan wskazał na postać jaka wyszła z furgonetki. Conti! Ta reporterka! Przytrzymała się nieco chwiejnie burty pojazdu jakby nie do końca czuła się pewnie na nogach.

- Pilnuj swoich ludzi! Pod nosem cię wyrolował! - odwrzasnął zdenerwowany mundurowy w pełnym hełmie zasłaniającym całkowicie twarz wskazując palcem na równie wściekłego “gospodina”. W rozmowę włączyła się jednak Obroża.

Uwaga! Obsada lotniska. Lotnisko jest punktem ewakuacyjnym dla sił przy crash site. Przygotować się na przyjęcie tych sił, zorganizować punkt łączności, pomocy medycznej i w miarę możliwości transportu z siłami przy crash site. Nawiązać i utrzymać łączność z siłami przebijającymi się na lotnisko. Wsparcie lotnicze w drodze. Hornet 1 i 2 mają OCP** nad wasz rejon w ciągu 1-2 minuty. Bolt 1 i 2 za 3-4 minuty.


Komunikat był nadany przez HQ ze wschodnich rejonów krateru Max. Gdy Brown 0 zmieniła perspektywę mapy na HUD widziała jarzące się kropli przy zachodnich rejonach krateru jakie kierowały się w ich stronę. Musiały być jakieś myśliwce czy podobne maszyny bo pionoloty nie zdołałyby dotrzeć tu tak szybko. Ale z drugiej strony to wciąż było te kilka minut. Nawet tak szybki czas mógł się okazać zbyt długą reakcją. Przy okazji widziała na mapie migajacą kropkę Falcon 2. Zdołał odlecieć jakieś 20 km od lotniska i miał jakąś 1/4 drogi za sobą by dotrzeć do rejonów opanowanych jeszcze przez ludzi. Obroża swoim zwyczajem zakomunikowała rozkaz ale tym razem przez komunikatory dotarł on także do obydwu kaprali Floty.

- Jak to mamy zorganizować wsparcie? Przecież jest nas tylko czworo. - Otten niepewnie popatrzył po zebranych twarzach. Nie powiedział tego na głos ale wiadomo o czym pomyślał. Herzog miała tak nikłą wartość bojową jak to tylko możliwe. Nie umiała nawet rozróżnić który granat jest który. Nawet broni nie miała. On sam widocznie zbyt bojowo się nie czuł. Czarnowłosa informatyczka też do wymachiwania bronią się nie brała. Właściwie z ich dachowej grupki jedyną w pełni bojową osobą wydawał się Mahler.




*Przysłowie rosyjskie: Jeśli ktoś cię kopnął raz ale poczułeś się jakby kopnął cię sto razy to oddaj mu kopiąc go sto razy.

**OCP - Oczekiwany Czas Przybycia - czyli kiedy powinna maszyna dotrzeć na miejsce wedle oczekiwań.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:51.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172