06-10-2017, 03:27 | #201 |
Reputacja: 1 |
__________________ A God Damn Rat Pack Everyone will come to my funeral, To make sure that I stay dead. |
06-10-2017, 04:35 | #202 |
Elitarystyczny Nowotwór Reputacja: 1 | Współwinni zbrodni: Zuzeł i Czitboy
__________________ Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena |
06-10-2017, 21:59 | #203 |
Reputacja: 1 | - Nie wiem - odparł zgodnie z prawdą. Nie posiadał wszak informacji, które niezbicie wskazywałyby taką czy inną organizację która mogłaby być “matką” tych stworzeń. - Teorie spiskowe zawsze otaczają wszelkie kryzysy. Niektóre z pewnością mają ręce i nogi, w końcu władza to łakomy kąsek, a gdy się go raz zasmakuje, robi się wszystko by go utrzymać dla siebie. Tego typu istoty są stworzone do tego by walczyć i zabijać. W każdych niemal warunkach. Jeżeli ludzie maczali w ich powstaniu swe palce, to kimkolwiek by nie byli, wykonali kawał dobrej roboty. - W jego głosie nie brakowało nut podziwu, który należał się tym ewentualnym twórcom.
__________________ “Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.” |
06-10-2017, 22:03 | #204 |
Reputacja: 1 | Bezruch to śmierć. Musieli się stąd wydostać. - Do samochodu, nie strzelaj, może ten duży był ich królową albo co i teraz są w żałobie... - mruknął na wewnętrznym kanale do Owaina i ruszył. Na razie nie strzelał ale broń była w pogotowiu. Wyjął także granat by w razie potrzeby go użyć. - Panie, jeśli tak wola Twoja spraw by ten samochód był na chodzie - mamrotał pod nosem modlitwę. Para Parchów korzystając z chwilowego zamieszania i zmieszania wśród niedużych xenos rzuciła się sprintem w kierunku porzuconego na poboczu drogi samochodu. Biegli jak w wyścigu na jakim mogli wygrać swoje życie. Zresztą pewnie mogli. Xenos z jakimi mieli do czynienia tutaj nie były zbyt duże ale za to morderczo prędkie a na otwartej przestrzeni mogły wykorzystać swoją przewagę liczebną by atakować po kilka sztuk na jednego Parcha. O ile zaś pojedynek z pojedynczą sztuką tego gatunku nie musiał być zbyt niebezpieczny choć wymagający już raczej tak dla któregokolwiek z uzbrojonego i opancerzonego Parcha to z kilkoma na raz już robiło się bardzo groźnie. Black 4 i 0 zdołali pokonać jakąś jedna trzecią dystansu. Potem zaczęli zbliżać się już do półmetku tego wyścigu. Gdy tamto coś, pozostawione w budynku ryknęło. Xenos które dotąd wydawały się być pogrążone w dezorientacji jakby przebudziły się ze stuporu. Odpowiedziały skrzekiem na zew tego większego i rzuciły się w pościg za dwójką dwunogów. Wciągu paru sekund pokonały dystans na jaki dwójka ludzi potrzebowała jakieś pół minuty. Najbliższe kilka sztuk było tuż za nimi, gotowe rzucić się i rozpruć im plecy. - Pewnie jest, ale ma pusty bak. - stwierdził beztrosko Owain, wyrywając do przodu. Gdy pokonali połowę dystansu, xenosom najwyraźniej okres żałoby już minął. - Poszedł ogień! - ryknął, ciskając za siebie granat. - Jeśli ich nie rozwalamy, to ściągnij je na siebie, jeśli wytrzymasz, a ja polecę po limuzynę! Padre przebiegł parę kroków i rzucił za siebie swój granat. Wydobył też pistolet gotów do zwarcia. |
09-10-2017, 01:08 | #205 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 33 - Crash site (35:20) “Dla tych którym udało się przeżyć, jest to okrutna lekcja reguł, rządzących Blaskiem. Tutaj nie istnieje żadna sprawiedliwość losu. Tylko zbieg okoliczności decyduje kto przeżyje a kto zginie. Wszystko jest dziełem przypadku i to jest najstraszniejsze.” - “Szczury Blasku” s.10. Miejsce: zach obrzeża krateru Max; crash site Falcon 1; 1000 m do CH Black 2 Czas: dzień 1; g 35:20; 0 + 40 min do CH Black 2 Black 2, 7 i 8 Wnętrze trafionej maszyny wyglądało jak zalane czarną wodą piekło. Które dodatkowo ktoś zagotował. Woda wewnątrz kotłowała się od ludzi walczących z xenos, od pocisków jakie przeszywano wodę, od pływających i latających xenos, od upadających ciał i ludzi i obcych. Jednym słowem wszystko wydawało się tam trząść i trzeszczeć jakby się miało zaraz rozpaść i zapaść w tą wodę. Chaos wydawał się tym większy, że wewnątrz było prawie całkowicie ciemno. Światła maszyny nie działały, tu i tam palił się jakiś niewielki ogień ale zbyt mały by rozświetlić całość sceny. Jedynie wąskie promienie latarek taktycznych zamontowanych pod bronią dawały mocne światło ale właśnie dość wąskie. Co chwila więc coś zdawało się przemykać przez wąską szczelinę światła by zaraz zniknąć w ciemnościach. Tylko od refleksu zależało czy zdąży się strzelić i jeszcze trudniej było strzelić w te właściwe coś jeśli nie chciało się trafić swojego. Na zewnątrz sytuacja wyglądała minimalnie lepiej. Ot nie było ciemno więc walka toczyła się w świetle dnia. Ale też trudno było powiedzieć by ludziom szło tu lepiej. Kilku największym farciarzom udało się dotrzeć do wraku. Inni utknęli w ogólnym “po drodze” strzelając w wodę, dżunglę lub powietrze gdzie były kolejne cele. Inni zmagali się już na noże, pięści i zęby z obcymi atakującymi spod wody lub powietrza. Wydawało się, że ataki xenos następują ze wszystkich stron naraz z niesłabnącą furią. Nie zatrzymywało ich nawet to, że na powierzchni skołtunionej wody dryfowało już bardzo wiele ciał ich przedstawicieli a ludzi tylko kilka. - Sierżancie Pena! Otwórzcie drzwi awaryjne! - z wnętrza doszedł krzyk Hassela. Pewnie jego głos nie przebiłby się przez ten harmider ale słuchawki komunikatorów robiły swoje. - Sierżant Pena dostała! Trzeba ją wynieść panie poruczniku! - z ciemności odkrzyknął jakiś żołnierz. - Jak się… - głos Svena nagle urwał się bez ostrzeżenia. Para Parchów widziała jak drzwi od kabiny pilota trzasnęły uderzając o obecnie pionowy kadłub. - Hej! pomóżcie mi! Muszę wydobyć pilota! - krzyknął do nich człowiek w lotniczym kombinezonie i w hełmie pilota. Przez boczne drzwi ładowni słychać było jak ktoś się szarpie czy uderza próbując je otworzyć by wydostać się z matni. Jakiemuś żołnierzowi udało się doskoczyć do dziury jaką wybił upadający pancerz wspomagany razem z Ortegą. Leżący na boku latacz robił się na jakieś 3 m wysoki. Doskoczyć z wody po kolana lub głębszej wśród szalejącej walki z xenos robiło się to naprawdę trudnę. Żołnierz złapał się za ostre krawędzie wygiętego metalu kalecząc i zostawiając na nim krwawe zacieki. Wisiał na dłoniach dyndając w ciemności nogami gdy z wysiłku próbował wydobyć na na powierzchnię. Na zewnątrz jednak był śliski, gładki, metaliczny i mokry kadłub który jeszcze bardziej utrudniał samodzielne wyrwanie się z matni. Wewnątrz widać było tyle, że Black 7 udało się usiąść. Choć wciąż szarpał się z czymś co w większości chyba nadal było pod wodą. Para Parchów stojących na boku maszyny miała okazję oddać po jednym strzale gdy wewnątrz wąskiego promienia światła latarek podpiętych pod broń pojawił się obcy na tyle długo by zdążyć oddać strzał. Efekt był wymierny bo mocne pociski rozrywały tak małe cele właściwie na pół. Gęstwa, mrok i chaos zdecydowanie bardziej sprzyjały drobnym ale licznym xenos którym te czynniki nie przeszkadzały. Zaś ludzi ogłupieni trafieniem, zderzeniem, pogrążoni w wodzie i po omacku byli przy nich powolni, ślepi i niezdarni. Koledzy z zewnątrz którzy przybyli im na pomoc sami w większości byli związani walką z tymi samymi xenos lub w każdej sekundzie mogli. I z wnętrza i na zewnątrz wraku dochodziły odgłosy jak wrzaski walczących potępieńców z dna piekielnych otchłani. Krzyki i wycie ludzi, jęki rannych i konających mieszały się z wściekłym sykiem xenos, strzelaniną i wszechobecnym pluskiem wzburzonej wody. - Falcon 1 tu Hollyard! Podajcie swoją pozycję! Jedziemy do was! Ale podajcie swoją pozycję! - w słuchawkach odezwał się spięty głos Raptora. HUD pokazywał, że jest na głównej dordze i sądząc po prędkosci pewnie samochodem. Ale nie mając własnego HUD z aktualną sytuacją nie miał pojęcia gdzie dokładnie spadła maszyna. Mógł jedynie po omacku jechać "na huk dział". Miejsce: zach obrzeża krateru Max; zachodnie lotnisko; 50 m do CH Brown 4 Czas: dzień 1; g 35:20; 160 + 60 min do CH Brown 4 Brown 0 - Dobra! Ja też nie umiem strzelać! - Herzog skinęła głową i ruszyła w stronę kapsuły. Nagle konstrukcja i kształcie kanciastej kropli wydała się strasznie daleko. Choć dopiero co obok nich wylądowała. Zostawiły za sobą odgłosy strzałów. I tych bliższych jakimi strzelał Johan i tych dalszych jakimi obdzielano obcych na dole przy pasie startowym. We dwie nałapały amunicji i granatów zaczynając powrotny bieg ku krawędzi dachu. Po drodze zostawiały za sobą szlak z turlających się granatów i upuszczonych magazynków. Ale i tak przy obydwu mężczyznach pojawił się ładny stosik sprzętu. - Maya! Weź detektor i filuj by nas od tyłu nie zaszły! - krzyknął marine i pusty magazynek brzęknął o dach. Gniazdo magazynka trzasnęło suchym trzaskiem gdy jego miejsce zajął kolejny, tym razem pełny. - O dzięki! Umiecie rzucać granaty? - zapytał Otten biorąc do ręki nieduży, srebrzysty pojemniczek. Dalej wydawał się być strasznie spięty ale teraz gdy wiedział już co robić wydawał się nad tym panować. - Wciska się tylko tutaj i rzuca. Albo puszcza. - powiedział i wyglądało naprawdę tak prosto jak mówił. Zdjąć kciukiem łepek bezpiecznika, wcisnąć przycisk detonatora zupełnie jak przycisk długopisu i można było już rzucać. Spec od łączności wstał i cisnął pojemnik w dal. Upadł obok nadbiegajacych z dżungli xenos ale eksplodował na pograniczu tej grupki zdmuchując pomniejszego xenos i przewalając większego. Ale ten zaraz był ponownie w ruchu. - Oj. Teraz to chyba na pewno biegną tutaj. - jęknęła niepewnie blondyna też biorąc do ręki pojemnik do rzutu. Nadbiegające stado jakoś coraz wyraźniej biegło w stronę budynku na jakim stali. Z bliska na krawędzi dachu widać było całość sceny dużo lepiej. Transporter był już wolny od atakujących xenos. Wciąż w ruchu mógł prowadzić ogień do tych biegnących po ziemi. Ostatniego xenos z vana ktoś trafił. Albo ci z wnętrza furgonetki albo Johan bo strzelili w podobnym momencie a efektem był xenos turlający się po poboczu pasa startowego jaki już nie wstał. - Mahler! Zrób coś! Idą tu po ścianie! - Otten wydawał się ponownie dać ponieść emocjom. Tym negatywnym. Teraz już rzucał granat za granatem tak samo jak paramedyczka. Ale choć przez chwilę fala obcych wydawała się dać zahamować fali szrapneli i fal wybuchowych to jednak było ich zbyt wiele i były szybsze niż te kilka granatów mogło spaść naraz. W końcu wspinały się ze zwinnością cyrkowych małp i to szybko! Eksplozje roztrzaskujących się o ziemię granatów już ich nie sięgały a trafienie bezpośrednie wydawało się bardzo znikome. - Cholera! Bierz automat i strzelaj! - Johan od razu ocenił zagrożenie. Sam wycelował karabin i zaczął strzelać. Obcy choć były szybkie to na tej ścianie niezbyt miały się gdzie ukryć. Tylko stać trzeba było na samej krawędzi by je trafić. Otten zaraz do niego dołączył ale na dwie lufy wydawało się, że efekt będzie mizerny. - Ojej, dojdą tu! - sapnęła wyraźnie przestraszona Renata i bez wiekszej nadziei na twarzy cisnęła kolejny granat. - Zapalające! Bierz zapalające! - krzyknął Mahler gdy granat odłamkowy znowu huknął gdzieś na dole. - A które to?! - zapytała zdezorientowana blondynka patrząc na szybko topniejący chaos magazynków i granatów. Maya wiedziała dzięki unitarce jaką przechodził każdy Parch. To te które miały czerwony łepek zapalnika i kapturek nad nim. Ale widocznie paramedyczka nie przeszła takiego szkolenia. Z dołu coś huknęło. Brzmiało jakby coś zaczęło serią rozłupywać ścianę pod nimi. Mahler i Otten cofnęli się o krok od krawędzi zasłaniając twarze ramieniem. Z ziemi widać było jak w stronę budynku jedzie w pełnym pędzie ten transporter. Jedzie i strzela w ich stronę. Pewnie dla niego wspinający się po ścianie xenos były jak na piwnicy. Momentalnie przerzedził wspinającą się hordę. Zaraz dołączyły do niego załogi dwóch pozostałych wozów gdy widocznie uporały się z tym co mieli na placu startowym i mogli przenieść ogień gdzie indziej. Choć obydwa wozy nie miały takiej siły ognia jak wojskowy transporter to nadal wydatnie wspierały siekanie obcych ołowiem. Wszystko trwało kilka sekund. Jazgor ciężkiej broni, wycie silników z doły, trzaskanie szyb, pękanie ścian, upadek na ziemię martwych ciał xenos i wycie dogorywających. Ale to nie był koniec. Ogień tych z dołu musiał naruszyć strukturę ściany. Maya widziała to na swoim detektorze. Cztery obiekty. Pod nimi. 20 m pod nimi. Jakieś pewnie 4-5 standardowych pięter niżej. Szybkie. Zbyt głęboko już w budynku by ci z wozów mogli je sięgnąć. Cztery obiekty poruszały się w stronę centrum budynku. Celowo lub nie. Ale tam detektor pokazywał pustą przestrzeń. Może klatka schodowa, może szyb windy, może jeszcze coś podobnego. W każdym razie xenos mogły się tamtędy wydostać na dół. Albo na górę. Gdy uniosła głowę w poziomie dachu widziała nad tym miejscem wylot klatki schodowej. Jakieś 30 m od krawędzi dachu. Chyba tylko ona dzięki detektorowi się zorientowała w tym zagrożeniu. Inni bez niego nie mogli widzieć przez ściany i podłogi. Miejsce: zach obrzeża krateru Max; schron cywilny klubu HH; 3200 m do CH Green 5 Czas: dzień 1; g 35:20; 160 + 60 min do CH Green 5 Green 4 - “Trzeba znaleźć sposób…” - Kozlov powtórzył nieco ironicznie słowa drugiego w tym ambulatorium lekarza. - To dość proste. Trzeba znaleźć coś co jest u nich i tylko u nich i sprawić by wirus, żerował właśnie na tym. Wtedy jakieś gazy czy bomby tu i tam i samo się zrobi. - powiedział tonem jakby to było coś oczywistego. Roy patrzył chwilę na niego, potem na Green 4 a sam doktor podrapał się po szorstkim od siwej szczeciny policzku i dodał po chwili. - Znaczy to teoria. Z nimi zwykle jest prosto póki się człowiek za praktykę nie weźmie. - przyznał w zamyśleniu po chwili. Tu raczej miał rację. Gdyby udało się wyizolować czynnik czy związek w ciele jakim żywiłby się wirus a nie byłoby odpowiednika w ziemskiej biomasie lub byłby minimalny to była szansa, że wirus będzie bardzo selektywny. Ale nawet taka teoria miała dwa poważne mankamenty. Pierwszy to znalezienie takiego składnika u xenos a drugi to zaprojektowanie takiego jednokomórkowca. Właściwie oznaczało to współpracę z jakimś wirusologiem i/lub genetykiem. No i kolejne próbki do badań. Trzecim ale już na późniejszym etapie było czy tak opracowany organizm który sprawdzi się w warunkach laboratoryjnych sprawdzi się też w praktyce dziesiątkując obcych. Jeśli te xenos choć trochę były zaś podobne w reakcji do ziemskiej biosfery to była też szansa, że jakaś część populacji okaże się odporna na dany, szkodliwy czynnik. Bardzo rzadko i tylko na bardzo ograniczonych populacjach jakiś czynnik zabijał całość populacji. Niemniej jakiekolwiek ograniczenie tych obcych organizmów wydawało się być nieocenioną pomocą przy ich tempie wzrostu i rozmnażania się. - No jakby tam gdzieś mieli być jacyś obcy co nam tego syfa podrzucili to dlaczego się nie pokazali sami? - zapytał Roy darując sobie włączanie się w specjalistyczne, medyczne tematy z rozmowy dwóch lekarzy. - No jak potrafiliby zrobić takich xenos jak tutaj to musieli być potężni. Potężniejsi niż my. Przecież tego nie da się kontrolować. Jak pogody. No można przywołać deszcz ale nie gdzie wiatr zaniesie albo czy przemieni się w burzę. Chyba. - brodach na co dzień pracujący w Seres podrapał się po zarośniętym policzku. Tak to wyglądało z ich, ludzkiego punktu widzenia. Ale kto wie jak by patrzyli na to jacyś inni obcy. - No w każdym razie myślę, że gdyby byli tacy potężni to by przylecieli z jakimiś statkami, laserami czy podobnie i zrobili swój porządek. Po co mieliby nam jakoś podrzucać takich xenos? - popatrzył znowu na obydwu rozmówców próbując zrozumieć motywy takich obcych. Zerknął w swój kubek i zamerdał nim sądząc z ruchów wiele kawy już mu pewnie nie zostało. - Może z tym kosmicznym skansenem to prawda? - odezwał się nagle Alle spod drzwi izolatki. Widocznie musiał się przysłuchiwać rozmowie ale po prawdzie trójka rozmawiających mężczyzn w ambulatorium była chyba najciekawsza do oglądania i słuchania. - Jakim skansenem? - zapytał Kozlov odwracając się do młodego, patykowatego policjanta. - Idę do kibla. - Jorgensen pokręcił z niechęcią głową, wstał ze swojego krzesła i wyszedł do toalety zamykając za sobą drzwi. - Stara teoria jeszcze z XX w. - odezwał się Roy machając ręką. - Mówi, że kosmici gdzieś tam są, i świetnie o nas wiedzą ale nie ingerują bo właśnie dla nich my to taki skansen. No ale w XX w to zasiedlaliśmy jedną planetę w jednym systemie a teraz ten skansen się trochę rozrósł. - brzmiało tak, jakby chemikowi niezbyt pasował ten pomysł młodego policjanta. Ten jednak się zapalił do swojego pomysłu. - No właśnie! Może nam podrzucili tego syfa jacyś ich terroryści? No co się tak patrzycie? Może też jakichś mają? Takie ich “Dzieci Gai” jak ta tutaj. - wskazał kciukiem na okienko zamkniętych drzwi. - Wtedy by ci ich terroryści musieli działać skrycie i nie mogli się pokazać takim ich gliniarzom jak my. - policjant nie zapomniał o tym w jak dumnej jednostce służy i dumnie wskazał na swoją pierś kciukiem. - No ty to faktycznie budzisz powszechną grozę u terrorystów i innych takich. - stary doktor sarkastycznie pokręcił głową i upił kolejny łyk ze szklanej piersiówki. Był pewnie ze dwa czy trzy razy starszy od policjanta a ten wyglądał jakby dopiero co skończył naście lat. - No ale taki jak ten co tu był? No takiemu podpaść to już trochę strach. - Roy chyba starał się spojrzeć na to nieco z szerszej perspektywy. - Nie traktuje mnie poważnie bo nie jestem naukowcem albo lekarzem? No sami powiedzcie co jest złego w moim pomyśle? - Alle wybitnie sprawiał w tej chwili wrażenie nastolatka który ma za złe dorosłym, że nie traktują go poważnie. Miejsce: zach obrzeża krateru Max; brama wjazdowa Seres Laboratory; 2740 m do CH Black 3 Czas: dzień 1; g 35:20; 160 + 60 min do CH Black 3 Black 4 i 0 Za plecami dwóch Parchów eksplodował granat. A zaraz potem kolejny. Zwiadowcy zostały jeszcze 4 odłamkowe a dowódcy ostatni taki granat. Miał jeszcze granaty EMP i plastik ale w plecaku. Sięganie do niego w biegu było i ryzykowne i niewygodne. Podmuch eksplozji owinął się przez okolicę i dmuchnął obydwu uciekinierom w plecy bez trudu ich prześcigając jakby stali w miejscu. Sądząc z odgłosów jakieś xenos musiało zmieść również co oczyściło okolicę. Ale tylko na moment. Wystarczająco wiele egzemplarzy obcej fauny było poza obrębem eksplozji a poruszały się tak szybko, że bez trudu doganiały najlepszego ludzkiego sprintera. A obciążeni wojennym ekwipunkiem mężczyźni do czołówki sprinterów obecnie na pewno się nie zaliczali. Ocalałe xenos odrobiły stratę w kilka sekund. Black 4 zdołał dobiec gdzieś na pół setki metrów do samochodu, a Black 0 został z kilkanaście metrów za nim gdy dopadły ich te małe, zwinne xenos. Padre zatrzymał się by strzelić z pistoletowego miotacza ognia. Zostało mu trochę ponad połowę zasobnika. Postawił zaporę ognia jaka objęła dwa najbliższe xenos których nie objęły swym zasięgiem granaty. Jednak pozostałe trzy miały na tyle pola manewru lub refleksu, że omineły plamę płomieni w której skrzecząc dogorywały ich pobratymcy i dogoniły dwójkę mężczyzn. Dwa rzuciły się na bliższy cel czyli Black 0, jeden bez trudu zaś dogonił Black 4. Brakło sekundy nim rzuciłyby się Zcivickiemu do gardła a Owainowi na kark.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
13-10-2017, 03:18 | #206 |
Elitarystyczny Nowotwór Reputacja: 1 |
__________________ Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena Ostatnio edytowane przez Zombianna : 13-10-2017 o 03:26. |
13-10-2017, 21:30 | #207 |
Reputacja: 1 | Doktor przysłuchiwał się tej wymianie zdań między zebranymi w ambulatorium mężczyznami, popijając spokojnie swoją kawę. Jego uwaga rozproszyła się na chwilę gdy Jorgensen ulotnił się ze swojego stanowiska. Osoba, którą pozostawił by pilnowała aresztantki, bez dwóch zdań była mniej odpowiedzialna na to stanowisko. Czy jednak znaczyło to, że powinien skorzystać z nadarzającej się okazji? Głosy w jego głowie były zarówno na tak, jak i na nie. W związku z tym, Horst ograniczył się tylko do podejścia nieco bliżej do drzwi prowizorycznej celi, jednak nie na tyle blisko by dumny ze swego zawodu młodzik, mógł poczuć się zagrożony na swej pozycji. Jakby nie było, Horst wszak zagrożeniem nie był, czyż nie?
__________________ “Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.” |
14-10-2017, 00:56 | #208 |
Reputacja: 1 | - Uważaj na plecy - warknął Padre paląc podbiegające ufoki, szybko zmienił magazynek na nowy, stary chowając do ładownicy i pobiegł do samochodu. Czwórka odwrócił się i wygarnął do kosmity, ten jednak już był w skoku unikając serii. Pięknym łukiem spadał na Owaina i równie pięknym łukiem kolba karabinka wyrżnęła go w łeb. Za to nie było nic pięknego w trepie miażdżącym łeb podrygujące ciała. Dopełniwszy formalności także ruszył biegiem do samochodu. Black 0 zmieniła wypełniony do połowy magazynek pistoletowej smoczycy i wymienił półpełny na pełny. Zostało mu jeszcze siedem pełnych. Zwiadowca nie czekał na niego tylko ruszył sprintem w stronę pozostawionego na poboczu samochodu. Padre ruszył zaraz za nim. Dzieliło ich już jakieś dwadzieścia kroków ale utrzymywali podobne przyzwoite tempo jak na ekwipunek jakim byli objuczeni. Xenos jednak nie były niczym objuczone i to nie była ich końcówka. Owain dobiegał właśnie do pojazdu gdy jakiś zwierzak błyskawicznie czmychnął z dżungli, dał susa na pobocze, przeskoczył nad lejem przy jakim stał samochód i wylądował na dachu wozu. Zasyczał szczerząc kły na dwójkę ludzi. Ponad setkę albo dwie dalej zasuwał kolejny jakby chciał zablokować uciekającym Parchom drogę. Odległość jeszcze niby spora ale jak już obydwaj wiedzieli dla tych zwinnych xenos do pokonania kilka - kilkanascie sekund. A były kolejne. Zbliżały się. Dżungla blokowała widoczność ale zbliżały się kolejne a przy ich szybkości pokonanie pobocza i szerokości drogi gdy były już widoczne to był dla nich moment. Ogień jaki dotąd trawił wypalone skorupy małych xenos dopalał się kilkanaście metrów za plecami operatora egzoszkieletu. Biegli do samochodu, gdy nagle na jego dach wskoczył ufok, Padre strzelił w biegu. Strzał poszedł górą, niestety jedna z łusek, najwyraźniej uszkodzona zablokowała się w wylocie. Szarpnięciem wyrzucił ją. Owain tymczasem strzelił prawie z przyłożenia do mającego zaatakować potwora. Ten jakąś szatańską sztuczką nie został trafiony i skoczył na Owaina. Ale Bóg czuwał i bezsilne szpony szatańskiego pomiotu nie zarysowały nawet lakieru zbroi. Padre ruszył biegiem. |
14-10-2017, 01:01 | #209 |
Reputacja: 1 |
__________________ A God Damn Rat Pack Everyone will come to my funeral, To make sure that I stay dead. |
14-10-2017, 23:23 | #210 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 34 - Osaczeni (35:25) “Teraz jesteś w Blasku nowy. Takie rzeczy jak miłosierdzie, uprzejmość i współczucie zostawiłeś po drugiej stronie Wyrwy. Słyszysz te strzały? Świadczą one o jedynej regule, jaka obowiązuje tu nowoprzybyłych. Nie możesz wstać i odejść nie zrobisz tego. Rozumiesz co mam na myśli?” - “Szczury Blasku” s.12. Miejsce: zach obrzeża krateru Max; crash site Falcon 1; 1000 m do CH Black 2 Czas: dzień 1; g 35:25; 0 + 35 min do CH Black 2 Black 2, 7 i 8 Ciemność, hałas, opór czarnej wody, rozbryzgi cieczy i tej zimnej, wodnistej i tej gorącej i gęstej, huk wystrzałów, błysk wystrzałów, promienie latarek na moment oślepiające i zaraz przeszywające kolejny fragment ciemności. Eksplozja. Gdzieś w pobliżu wybuchł granat. Fala. Ta sucha i gorąca z odłamkami i ta zimna sunąca po wodzie. Obydwie przewalają wszystkich co stoją, ludzie i xenos topią się we wzburzonej wodzie zgodnie. Ludzie mają pancerze xenos nie. Ludzie znów pną i brną przez wodę xenos nadal pływają na wzburzonej wodzie. Światło. Tam gdzie Black 7 wypruł wyjście. Tam znów ustawia się posterunek z właśnie przewalonych podmuchem żołnierzy. Przez moment są ogłuszeni i niedowidzą jak wszyscy we wraku. Nie strzelają, nie widać w wąskich oświetlonych plamach wzburzonej wody do czego. Black 7 też wstaje i staje przy nich. Reszta brnie przez wodę. Sami, dźwigając rannych, próbują wydostać się z matni. Na końcu od samego krańca wraku jeszcze Black 8 wraz z Hasselem i grupką towarzyszy. Jeden zwisa prawie bezwładnie na ramieniu drugiego. Ten pod obciążeniem towarzysza z trudem brnie przez wzburzoną wodę ale podpierając się karabinek krok za krokiem zmierza do zbawczej grupki jaka utworzyła kordon osłonowy przy wyjściu z matni. Drugi z żołnierzy podobnie zmaga się z wodą i dźwiganiem blondynki ze sztywną nogą. Na samym końcu ostatnia para, Hassel i Black 8. Za nimi zostaje już tylko czarna, wzburzona woda i pływające ciała xenos i ludzi. Hassel ciągnie przez wodę ciało w mundurze. Zostaje jeszcze ostatni kawałek. Ostatnie metry do sylwetek z bronią, w różnorakich barwach pancerzy oświetlonych już przez światło dnia przez rozpruty przez Ortegę kadłub. Reszta już zdołała wydostać się na zewnątrz. Obrazy. Rejestrowane mimochodem. Tuż obok bo dalej niż kilka skróconych przez wodę kroków nic nie widać. Z wody wyskakują rozmazane smugi na żołnierza. Ten strzela w ich kierunku. Chmura śrutu ze strzelby rozbryzguje jedną ze smug w locie. Ale człowiek nie ma czasu przeładować i druga smuga ląduje na jego gardle. Człowiek upada na plecy w wodę młócąc ją w kolejnym etapie zmagań. Żołnierz z bagnetem założonym na karabin krzyczy opętańczo. Wbija bagnet w dawną podłogę która obecnie jest ścianą. Przybija do niego wijące się wężowate obrzydlistwo. Obrzydlistwo ledwo zarysowane przez promień światła latarki jaki jest bardzo wąski bo latarka prawie styka się ze stworem. Obrzydlistwo syczy i parska wcale nie mając ochoty zdechnąć i chlasta ogonem po ramionach żołnierza. Człowiek nerwowo tnie maczetą. Przecina stwora na dwie części. Żółte rozbryzgi jak po rozbiciu balonu z żółtą farbą. Kolejny stwór owija mu się od tyły za szyję. Człowiek szarpie się łapiąc za owiniętą szyję. Upada na kolana w wodę i wystają z niej tylko głowa i zmagające się ze stworem ramiona. Kolejny wyskakuje z wody i kąsa go w twarz. Człowiek nie może już krzyczeć więc tylko charczy opluwajc stwory krwawą plwociną. Ktoś na zewnątrz. Otwiera ogień z broni maszynowej. Krzyczy ciągnąc po wodzie, drzewach i xenos długą szarpiącą serią. Gorace łuski z sykiem zlewają o wiele chłodniejszą wodę. Trafione ciężkim ołwiowym strumieniem woda, drzewa i xenos eskplodują wodnymi, drewnianymi albo flakowatymi kawałkami. Kolejne eksplozje z granatów i granatników obramowują wodę dookoła wraku tworząc chwilową barierę. Ludzie krzyczą, xenos skrzeczą, bestie walczą z ludźmi, ludzie zabijają stwory, stwory zabijają ludzi, nikt nie chce ustąpić, każdy chce przetrwać, każdy chce zabić tego drugiego. Komunikat. HQ. Dostać się na lotnisko. Tam jest punkt ewakuacyjny dla wszystkich którym uda się tam dotrzeć. Wsparcie lotnicze w drodze. Pierwsza para będzie za 90 - 120 sekund. Kolejna za 3 - 5 minut. Trzeba tylko dotrwać do tego czasu. Miejsce: zach obrzeża krateru Max; schron cywilny klubu HH; 3200 m do CH Green 5 Czas: dzień 1; g 35:25; 155 + 60 min do CH Green 5 Green 4 Młodemu policjantowi wyraźnie ulżyło gdy Parch wyszedł z izolatki a on sam mógł zamknąć znowu drzwi do niej. Poza nietypowymi ruchami gałek ocznych ciemnowłosa aresztatntka wydawała się leżeć pogrążona we śnie tak jak powinna po takiej końskiej dawce środków uspakajających jakie Green 4 niedawno w nią wpakował. Wyrobili się akurat w czasie gdy drzwi do toalety otworzyły się i wrócił na swój posterunek starszy i bardziej przy tuszy policjant. Popatrzył pytająco na scenę przy zamykanych drzwaiach i odchodzący od nich skazaniec usłyszał jak dwaj policjanci pogrązają się w rozmowie brzmiącej jakby młodszy się tłumaczył starszemu. Ambulatorium było na tyle dobrze wyekwipowane, że zbadanie próbki krwi nie stanowiło żadnego problemu. Wyniki też nie. Były dokładnie takie jakie powinna wykazywać zdrowa osoba poddana silnym środkom uspakajającym jakie zostały jej podane. Nic niezwykłego jeśli wiedziało się o tym fakcie. Wszystko się zgadzało, dokładnie taki właśnie powinien być wynik. Pewną nieprawidłowością były śladowe ilości pochodnych fencyklidyny zwanej też skrótowo PCP a powszechnie mentantami albo mentalami. Jednego z częstych składników używek mieszanek halucynogennych w pewnym stopniu używanego nawet w niektórych lekach. Bo jak zwykle daną substancję można było wykorzystać na różne sposoby i jako lek i jako narkotyk w zależności od stężenia, domieszek, podanej dawki i sposobu zażycia. Ale stężenie było słabe, widać było, że w zależności od zażytej dawki musiało to być może z kilkadziesiąt godzin temu. Czyli kilka ziemskich dni temu, może tydzień. I stężenie było śladowe, substancja zdążyła się już w większości rozłożyć i musiała być nieaktywna już góra kilka godzin po zażyciu. Badanie krwi wciąż ją wykrywało ale nie wyjaśniało zachowania pacjentki. Gdyby nawet środek działał w apogeum swojej mocy wówczas co prawda wyjaśniałoby to te krzyki, wrzaski, majaki, skoki nastrojów i zachowania ale i tak powinno być od ręki spacyfikowane przez środki jakie jej podał a mentaty nie były w stanie wybudzić człowieka pogrążonego w chemicznej śpiączce nawet na chwilę. A przecież apogeum działania minęło dwa, trzy, cztery ziemskich dób temu. A przecież się jednak wybudziła. I tu klasyczna medycyna jaką studiował i praktykował dr. Horst w tym wypadku poruszała się po bardzo niepewnym gruncie. Środki uspakajające powinny uśpić pacjentkę a jej mózg pogrążyć w chemicznej katatonii podobne do tej znanej z narkoz operacyjnych. A jednak jeśli śniła co sugerowały ruchy gałek ocznych to mózg nie był uśpiony całkowicie jak powinien. To się jeszcze zdarzało, rzadko bo w okolicach poniżej 0,1% przypadków ale jednak. Wówczas pacjenci którym podano narkozę nie byli tak w pełni uśpieniu jak powinni. Sztuka medyczna zwała to zjawisko świadomą narkozą. Ale nawet to zjawisko nie do końca tłumaczyło wszystkie obserwowane objawy jakie miała pacjentka. I kompletnie ignorowało zbierzność z aktywnością obcych organizmów jaką dostrzegł wcześniej Jacob. Bez tego faktu gdyby postawić samą taką diagnozę jako wyjaśnienie takich objawów pewnie by w większości wypadków przeszło jeśli kogoś nie było tutaj tak jak on tu był. Miejsce: zach obrzeża krateru Max; brama wjazdowa Seres Laboratory; 2740 m do CH Black 3 Czas: dzień 1; g 35:25; 155 + 60 min do CH Black 3 Black 4 i 0 Czas uciekał. A wydawało się, że przed chwilą oczyszczona ogniem i ołowiem zryta lejami droga znów zaroiła się obcymi stworzeniami. Black 4 któremu pierwszemu udało się dobiec do samochodu stał się obiektem zmasowanego ataku obcych kreatur. Mimo, że nie udało mu się zastrzelić stworzenia jaki wskoczył na maskę samochodu i ten rzucił się na niego próbując mu odgryźć i rozszarpać co się da to udało mu się wreszcie trafić go butem i dobić kolbą. Ale jednego zabitego xenos zastąpiły kolejne. Trzy kolejne stwory wyskoczyły z różnych stron dżungli i opadły Parcha. Jeden wskoczył mu na plecy, drugi próbował szarpać za nogi, przed atakiem trzeciego Graeff próbował odgrodzić się karabinem. Czwarty mały xenos wyskoczył na drogę między walczącego a nadbiegającego Parcha blokując temu drugiemu najprostszą drogę do dołączenia do kolegi. Black 4 udało się kopnąć gryzącego go po kostkach xenos i gdy ten uderzył o zamknięte drzwi pojazdu zmiażdżyć mu butem łeb zanim zdążył odskoczyć czy zaatakować ponownie. Ale Parch wrzasnął gdy ten na plecach rozszarpał mu kłami kołnierz na karku wgryzając się aż do karku. Tego na dachu przed którym Owain próbował się zasłonić również się przebił przez jego zasłonę ale kły i pazury ześlizgnęły się po pancerzu. Zcivicki został chwilowo z jednym xenos na drodze który lada chwila musiał rzucić się na niego lub drugiego Blacka, drugim Blackiem szarpiącym się z dwoma szeregowcami xenos i kolejnymi w dżungli jakie się zbliżały by lada chwila wyskoczyć z dżungli jaka je skrywała i dołączyć do walki po stronie drużyny xenos. Gdzieś tam dalej na drodze jednak usłyszał odgłos silnika. Gdzieś tam coś musiało nadjeżdżać drogą i to chyba z pełną prędkością. Widział już nawet skaczące w rytm jego biegu światła pojazdu. Musiało jechać tą samą drogą na jakiej i oni byli. Jeśli by dalej jechało to powinno być tutaj w ciągu kilkunastu sekund, góra pół minuty. Tylko nie wiedział co tamci wtedy zrobią i czy w ogóle ich zauważą bo rozpędzony samochód nie zatrzymywał się w ciągu kilku kroków. Mglista zawiesina w powietrzu też nie ułatwiała rozpoznania. Miejsce: zach obrzeża krateru Max; zachodnie lotnisko; 50 m do CH Brown 4 Czas: dzień 1; g 35:25; 155 + 60 min do CH Brown 4 Brown 0 - O rany… - pierwsza odważyła się odezwać paramedyk w egzoszkielecie. Dym się zaczynał rozwiewać i cisza po tych wszystkich hukach, kanonadzie i hałasach wydawała się świdrować uszy. Albo stali zbyt blisko i coś im tam w bębenkach uszkodziło. Blondynka odezwała się pierwsza z całej czwórki stojącej na dachu w nerwowym oczekiwaniu. Jakby przez tą sekundę czy dwie każde słowo czy ruch mogło zburzyć nadzieję i koszmar mógł znów powstać, wyskoczyć z tego dymu i znów szerzyć swoje kły i szponić pazury. Ale chyba się udało. Wydawało się, że cudem. Wszyscy słyszeli regularnie pykanie detektora Brown 0. Regularne. Bez zakłóceń powodowanych przez ruch. A tak denerwująco wżerające się w mózg świadomością, że w każdej chwili może zapikać raźniej. Drzwi zdawały się już pękać nie mogąc zbyt dużo znieść szponów bestii z drugiej strony. - Nie strzelaj! Jesteśmy za blisko! - krzyknął nagle kapral Otten prostując się z granatem w jednym dłoni i magazynkiem w drugiej. Wyprostował się patrząc na marine wycelowaną wyrzutnią jakby sobie uświadomił, że cóż to za odległość te 30 czy 40 m jakie ich dzieliło od klatki schodowej którą szarpały xenos a w którą celował kapral Floty. - To p.panc! - mruknął Mahler i strzelił. Rakieta opuściła grubą tubę wyrzucona jej mechanizmami i przez ułamek sekundy szybowała wolno. Mahler puścił wyrzutnie i ta zaczęła spadać na ziemię a sam zaczął sięgać po zawieszony karabin. Wtedy rakieta ożyła ogniem jaki buchnął z jej dyszy i ryknęła znacznie przyspieszając. Kilkadziesiąt kroków pokonała błyskawicznie choć na tyle wolno, że dało się ją śledzić wzrokiem. Mahler nie zdążył nawet dotknąć karabinu gdy pocisk trafił w cel. Klatka eksplodowała. Wydawało się, że rakieta zmiotła ją z powierzchni dachu. Chyba były tam jakieś skrzeki i piski xenos ale wszystko to utonęło w błysku i huku umierającej klatki schodowej. W czwórkę ludzi uderzyła fala gorącego podmuchu a o pancerze zagrzechotały wyrzucone odłamki. Byli tak blisko! Eksplozja przebrzmiała ale ujawniła się pewna wada p.pancernej głowicy. Ze sporą nadwyżką trafiła i zniszczyła cel. Ale tak samo jak miała ograniczony zasięg by trafić strzelca i jego towarzyszy tak i nie mogła objąć zasięgiem celu który był poza epicentrum wybuchu. Ten nie dał o sobie zapomnieć. Detektor Brown 0 przez moment zawiesił się od mnóstwa ruchomych obiektów jakie wykrywał a jakie wzbudziła eksplozja rakiety. Ale już moment później Vinogradova i reszta usłyszała charakterystyczne pykanie. I skrzeki z dymu. I szmer szponów biegnących po dachu. Granaty! Zaczęli ciskać je całą trójką. Ona, Herzog i Otten. Ciskali właściwie w ciemno bo w tym dymie ledwie siebie widzieli i na kilka kroków. Dachem terminala znów szarpnęły eksplozje. - Dawać! Nie przestawać! Dalej! - Johan zdołał unieść karabin i stanął na czele grupki z wycelowaną bronią. A pozostała trójka posłała kolejną falę granatów. I jeszcze jedną. Eksplozje na ograniczonym obszarze zlały się w jeden ciąg gdy jeden po drugim eksplodowały kolejne granaty. Chyba całkiem przypadkowo bo w nerwach ciężko było wybrzydzać temu co wpadło w ręce. Eksplodowały odłamkowe, huknął charakterystycznym trzaskiem flashbang, rozlał się zapalający sądząc po morzu płomieni przebijającym się przez dym, nawet chyba ktoś cisnął dymny patrząc po żółtym dymie jaki gdzieś tam dołożył swoje do tego chaosu. Ale nic z tego dymu nie wybiegło. Marine wciąż stał wodząc lufą po cichnącym pandemonium ale nie miał do czego strzelać. Detektor Mayi pykał charakterystycznym pykaniem ale nie wykrywał kolejnych ruchów. Wtedy wreszcie odezwała się Renata i uwierzyli, że udało się. Zabili to cholerstwo. Marine powoli opuścił broń i wolno otarł rękawem czoło. Odwrócił się do pozostałej trójki i uśmiechnął się pokazując kciuk do góry. --- Ale to nie był koniec. Z najazdem obcych stworów chwilowo sobie poradzili. Z dachu widać było coraz lepiej okolicę lotniska. Co prawda nadal nie widzieli całego lotniska ale już jakiś zarys widać było na własne oczy. A HUD uzupełniał to czego nie było widać za pomocą własnych zmysłów. Byli w samym centrum lotniska. Te było złożone z trzech głównych pasów złożonych w mniej więcej równoboczny trójkąt o bokach ok. 1 km. Widzieli sporą część południowego i część zachodniego. Między nimi a tym zachodnim były trzy terminale do przyjmowania i obsługi pionolotów. A bardziej na północ był główny terminal z wieżą lotniska i tymi antenami o jakich mówił kapral łączności a jakie wskazała paramedyczka. Jakieś 100 - 200 m w linii prostej. No i goście. Pojazdy na dole zatrzymały się. I z kilku pięter czwórka na dachu miała całkiem niezły widok na otwarte i zryte lejami pole pod spodem. Jeden transporter wyglądający na bardzo bojowo z tymi wieżyczkami i działkami oraz terenówka i van. Cała trójka pojazdów wygladała bardzo “weterańsko” z tym ochlapanym błotem, wybitymi szybami, przyklejonymi liśćmi, wbitymi w osłonę chłodnicy gałęziami oraz rozbryzgniętymi plamami i żółtymi i czerwonymi. No i posypane wszystko brokatem złotych łusek, śladami po szponach, dziur po kulach, spaleniznach od ognia jakie wciąż dymiły i szatkowaniem jakie mogły zostawić tylko szrapnele. Co więcej czarnowłosa Parch zorientowała się zna ludzi którzy z wysiedli z tych wozów. Albo z widzenia albo osobiście. Z furgonetki i terenówki wysiadł Morvinovicz i jego ochroniarze w garniakach. Z transportera wysiadła grupka jakichś żołnierzy. Bardzo podobnych do tych których widziała na nagraniu z tego urządzenia łączności jaki dano jej w schronie do rozszyfrowania. On i “gospodin” szli na siebie w impecie jakby mieli sobie coś do wyjaśnienia i to niekoniecznie słowami. A ta atmosfera udzieliła się obydwu zespołom i krawaciarzy i mundurowych. Obie grupy miały broń w łapach choć jawnie jeszcze nie mierzyły do siebie to konflikt między szefami nie wróżył bezkofliktowemu załatwieniu wątpliwości. - Co to za pajace? To nikt od nas. - zapytał nie wiadomo kogo kapral od łączności przypatrując się całej scence ze względnie bezpiecznej odległości. - Co to miało być do cholery?! - zanim ktoś zdążył mu odpowiedzieć na dole Rosjanin dopadł do tego zamaskowanego mundurowego i dźgnął go palcem w poplamiony i poszarpany napierśnik domagając się wyjaśnień. - To ja się pytam co to miało być do cholery! To był wasz człowiek! - mundurowy trzepnął otwartą dłonią w obojczyk biznesmena tak mocno, ze ten się cofnął o krok. - Ale wasza taksa! Mieliśmy umowę! Ze mną! Nie z nim! Ktoś z was wsypał! - “gospodin” wściekły jak to tylko możliwe odwzajemnił i ton i gest ale zgodnie z rosyjską tradycją oddał tak jak odczuł a nie jak oberwał czyli mocniej.* Więc też odepchnął mundurowego uderzając go dłońmi w napierśnik aż teraz ten sie cofnął. Ludzie obydwu grup poruszyli się niespokojnie niepewni czy to już oznacza sygnał do walki czy nie. Mundurowych wyszło poza szefem tylko dwóch. Ale te pokładowe uzbrojenie w wieżyczkach dość wymownie było skierowane w obydwa cywilne pojazdy i bardziej liczną załogę w garniturach. - Chyba nie będą się tam teraz bić? - zapytała niepewnie herzog patrząc z dezorientacją i niedowierzaniem na scenkę na dole. - Ej to ta laska co była z nami w klubie! - Johan wskazał na postać jaka wyszła z furgonetki. Conti! Ta reporterka! Przytrzymała się nieco chwiejnie burty pojazdu jakby nie do końca czuła się pewnie na nogach. - Pilnuj swoich ludzi! Pod nosem cię wyrolował! - odwrzasnął zdenerwowany mundurowy w pełnym hełmie zasłaniającym całkowicie twarz wskazując palcem na równie wściekłego “gospodina”. W rozmowę włączyła się jednak Obroża. Uwaga! Obsada lotniska. Lotnisko jest punktem ewakuacyjnym dla sił przy crash site. Przygotować się na przyjęcie tych sił, zorganizować punkt łączności, pomocy medycznej i w miarę możliwości transportu z siłami przy crash site. Nawiązać i utrzymać łączność z siłami przebijającymi się na lotnisko. Wsparcie lotnicze w drodze. Hornet 1 i 2 mają OCP** nad wasz rejon w ciągu 1-2 minuty. Bolt 1 i 2 za 3-4 minuty. Komunikat był nadany przez HQ ze wschodnich rejonów krateru Max. Gdy Brown 0 zmieniła perspektywę mapy na HUD widziała jarzące się kropli przy zachodnich rejonach krateru jakie kierowały się w ich stronę. Musiały być jakieś myśliwce czy podobne maszyny bo pionoloty nie zdołałyby dotrzeć tu tak szybko. Ale z drugiej strony to wciąż było te kilka minut. Nawet tak szybki czas mógł się okazać zbyt długą reakcją. Przy okazji widziała na mapie migajacą kropkę Falcon 2. Zdołał odlecieć jakieś 20 km od lotniska i miał jakąś 1/4 drogi za sobą by dotrzeć do rejonów opanowanych jeszcze przez ludzi. Obroża swoim zwyczajem zakomunikowała rozkaz ale tym razem przez komunikatory dotarł on także do obydwu kaprali Floty. - Jak to mamy zorganizować wsparcie? Przecież jest nas tylko czworo. - Otten niepewnie popatrzył po zebranych twarzach. Nie powiedział tego na głos ale wiadomo o czym pomyślał. Herzog miała tak nikłą wartość bojową jak to tylko możliwe. Nie umiała nawet rozróżnić który granat jest który. Nawet broni nie miała. On sam widocznie zbyt bojowo się nie czuł. Czarnowłosa informatyczka też do wymachiwania bronią się nie brała. Właściwie z ich dachowej grupki jedyną w pełni bojową osobą wydawał się Mahler. *Przysłowie rosyjskie: Jeśli ktoś cię kopnął raz ale poczułeś się jakby kopnął cię sto razy to oddaj mu kopiąc go sto razy. **OCP - Oczekiwany Czas Przybycia - czyli kiedy powinna maszyna dotrzeć na miejsce wedle oczekiwań.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |