Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-10-2017, 05:16   #585
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 77 - południe

Cheb; rejon centralny; most; Dzień 8 - południe; słonecznie; nieprzyjemnie.




Alice Savage i San Marino



- Daj spokój Guido. Dalej nie pojedziemy. - Taylor zwrócił się do szefa i kumpla który stał na dachu transportera by lepiej widzieć. Lustrował już okolicę dłuższą chwilę. Wszyscy wiedzieli czego szuka. Kutrów. Ale woda z założenia słabo zostawia jakiekolwiek tropy a poza tym, że kutry musiały płynąć rzeką skoro dotąd ich nie spotkali to musiały gdzieś być “tam dalej”. Tylko “tam dalej” było dość mało precyzyjne. Póki jechali drogą przez Cheb i na wyjazdówce wzdłuż rzeki szło dość prosto i gładko. Ale teraz droga tonęła w wodzie i cała okolica przypominała pełnoprawne mokradło.

- A może ich nie ma bo zatonęły? - Billy Bob jak zwykle miał talent do wpakowania się w tarapaty tym większym i ważniejszym. Guido posłał mu tak samo mordercze spojrzenie jak i Taylor. Bliźniacy zadziałali. Hektor trzepnął młodego w potylicę. - Au! No co?! Przecież mogły! - powiedział obronnym tonem młodzik który tak usilnie chciał wyglądać poważniej i potężniej, że chyba nikt go nie traktował poważnie. Gdy spojrzał z pretensją na Latynosa i lekko cofnął by wyjść z zasięgu jego ocalałej z pojedynku z szeryfem ręki oczywiście dostał znowu strzała w potylicę od Paula.

- Idź spraw gdzie cię nie ma co? - zaproponował mu średnio przyjaźnie Paul. Billy Bob rozcierając potylicę i widząc te mordercze spojrzenia szefa i jego zastępcy chyba właściwie odebrał i słowa i gesty, że przedłużanie dyskusji nie leży w jego interesie. Więc na wszelki wypadek ulotnił się zgodnie z tą detroidzką sugestią. Guido jakby się ciut uspokoił. Znowu zaczął wyjmować kolejnego papierosa ze swojej srebrnej papierośnicy. Tak naprawdę młodzik mógł mieć rację. Kutry wyglądały gdy je ostatnim razem widzieli, że oberwały mocno. Kto wie jak naprawdę mocno. Tych wód nie znali i o ile nie postanowiłyby sobie iść na współpracę i dogorywać gdzieś przy brzegu czy mieliźnie to kto wie, może i mogły zatonąć aż tak, że nic by nie wystawało na powierzchnię. I nic z tym nie mogli zrobić.

- To jest amfibia. Ona pływa. Możemy popłynąć tak jak one. - powiedział brunet w skórzanej kurtce stukając obcasem w metalowy kadłub na jakim stał.

- Ale to nie są amfibie. No nawet Tweety mówi, że będzie problem. A chuj wie jak daleko się ciągnął te bagna. Bo Plakatowy to wiadomo jak z jeżdżeniem. - Taylor znał na tyle swojego kumpla i szefa by zwiększyć szanse na przekonanie do swojej racji. Autorytet Tweety jako detroidzkiego, zawodowego kierowcy widocznie przekonywał ludzi z Det. Szef spojrzał na wymalowaną blondynkę a ta pokiwała głową do słów Taylora. Zaś uwaga o nieudolności Nixa, w dziedzinie wręcz firmowej i honorowej dla każdego mieszkańca Det sprawiła, że Guido nawet skrzywił wargi w półuśmiechu. Nie był to jakiś wesoły półuśmiech ale jednak. Zwłaszcza, że Nix był w zasięgu słuchu i słyszał również tą uwagę. Najemnik sapnął i pokręcił głową w reakcji na słowa zastępcy szefa bandy z dwoma ramionami na temblakach.

- Nie możemy czekać. Za 4 - 5 h będzie ciemno. Po ciemku chuja znajdziemy a im ciemność nie przeszkadza jak nam. Sam widziałeś. A jeszcze musimy zabrać co swoje i wrócić na Wyspę przed świtem. W chuj roboty. Nie możemy czekać. - Guido zaciągnął się płytkim, zdenerwowanym sztachem i w miarę jak tłumaczył ognik żaru jego skręta kreślił chaotyczne wzory.

- Może to jakoś objedziemy? - zapytał Hektor patrząc na rozciągające się mokradła które wydawały się móc zatopić nie tylko drogę ale i wszystko dookoła.

- Nie. Nie możemy oddalać się od rzeki. One musiały płynąć rzeką. Dobra. Bierzemy transporter i płyniemy dalej rzeką. Reszta niech rozbije tu obóz. Sklećcie jakieś tratwy czy co do transportu szpeja. Taylor dopilnuj tego. - Guido pokręcił głową i znów wyrzucił nie do końca dopalonego peta. Wskoczył na miejsce kierowcy i dał znać, że czas gadania i czekania się skończył.


---



- Chyba coś słyszałam. Stamtąd. - niepewny głos Boomer zaczął całą litanię kłopotów. Musieli rozstać się ze sporą ilością bandy jaka została przy samochodach. Guido przeprowadził bezwzględną selekcję zabierając wszystkich których uznał za najlepszych w swoim fachu, głównie pod kątem walki. Para Pazurów zieleniła się na tle Runnerów jak dwa żuki w mrowisku chociaż zdecydowanie bardziej pasowali do kolorystyki kadłuba pływającej maszyny.

Maszyna jednak zaczęła sprawiać kłopoty. Co prawda ciężki diesel dalej pruł wodę ale z każdą minutą zdawał się mieć coraz wyraźniejszy przechył. Było to widoczne zwłaszcza, dla ludzi na kadłubie i będących z tyłu na kadłubie. Czyli właściwie większość jaka obsiadała transporter bo na wieżyczce o do wieżyczki mogło przykleić się niewiele osób. Zawczasu tam zasiadł Nix, oficjalnie jako gunner czym widocznie wkurzył Runnerów którzy mieli ochotę zasiąść za sterami ciężkiej broni ale, że Guido nie protestował a obok niego siadła Czacha która miała wyraźne względy u szefa no to na kwękaniu i krzywych spojrzeniach pod adresem najemnika się skończyło. Z drugiej strony Nixa siadła Boomer więc we trójkę mieli względnie dobrą i wręcz honorową pozycję do obserwacji. Ale szybko się okazało, że na nich właśnie spadła naprawdę rola i obserwatora i pilota bo Guido mając wgląd ciut ponad falami zalewajacymi pokład miał z tym o wiele gorzej. Siłą rzeczy zarówno żona jednego jak i drugiego miały okazję zobaczyć jak ci dwaj względnie współpracują ze sobą bez syków i wrzasków. Ludzie w pace transportera właściwie widzieli mętny świat w otworze na dachu wozu przez jaki regularnie przelewały się fale wody. Też czuli jak maszyną rzucają mocniejsze fale a i przechyla się powoli coraz mocniej.

- Ej ale chyba nie toniemy co? Głupio by było tak w jakiejś wodzie a nie na torze czy ulicy? - Billy Bob który prawie cudem ubłagał Guido by dał mu miejsce w transporterze rozejrzał się zaniepokojony po reszcie. I choć zaraz dostał i kuksańce i w potylicę i w ogóle, by się zamknął bo jest debil to jednak liczne twarze wyczekująco spojrzały na głowę szefa. No cholera był już taki przechył, że tylny, prawy róg to już regularnie prawie był pod wodą. Brzytewka czuła te spojrzenia i na sobie. Pewnie liczyli, że “jakoś” i “coś” zrobi. Ale bali się podejść bezpośrednio do szefa bo ten odkąd dostał ataku nagłej cholery na moście wyglądał jakby lada chwila miał mieć jeden z tych swoich morderczo groźnych ataków szału gdy lepiej było być gdziekolwiek ale nie w pobliżu. Nie chcieli więc zostań przykładnie ukarani strzałem w głowę. Ale też nie chcieli potopić się w tym blaszanym pudle w jakiejś bagnistej dziczy. Wtedy właśnie Boomer dała znać, że coś słyszy. Ale Czacha też coś usłyszała. Też z tego kierunku co mówiła najemniczka. I sądząc po niektórych twarzach nie one jedne. No i się zaczęło.


---



Guido z wahaniem ale postanowił zgasić silnik. Przez chwilę płynęli w ciszy pchani siłą rozpędu. Ale nurt choć obecnie słaby zaczął stopniowo wyhamowywać maszynę. W uszy ludzi dał się słyszeć coraz silniejszy odgłos bagien dotąd mocno zagłuszany przez pracujący silnik. Słychać było jakieś ptaki, szmer wody nie tylko tej zalewającej kadłub, szelest trzcin, bzyczenie komarów. I po tej chwili gdy transporter już się właściwie w ogóle zatrzymał usłyszeli to znowu. Silnik. Diesel jak rozpoznali od razu ludzie z Det. Ciężki. Ale nie tych kutrów. Inny. Mniejszy. Nie mógł być daleko. Z pół kilosa, może kilos czy dwa. Gdzieś tutaj. Ale “tutaj” poza osią rzeki było dość ograniczone niżej trzcinami a wyżej lasem.

Guido próbował uruchomić ponownie silnik ale się nie udało. Transporter zdołał w tym czasie obrócić się burtą do nurtu wody gdzie był spychani w górę rzeki czyli w stronę skąd przypłynęli. Guido wściekał się coraz bardziej ale widocznie nie była to jakaś usterka jaką można załatwić bez grzebania w mechanizmach maszyny. Zaczął z namysłem grzebać sobie paznokciem w zębach zastanawiając się co zrobić dalej. Nie chciał zostawiać maszyny a prąd cofał ich coraz bardziej. No i tonęli. A tu mogło być w pobliżu coś po co tu przybyli.

- Dobra. Wy dwoje. - wskazał na siedzących prawie nad nim Czachę i Nixa. - Zajebista. - wskazał na Boomer. - Nasz stary druh Harvey. - spojrzał w głąb ładowni na grubasa w skórzanej kurtce. - I Krogulec wybierz jednego od siebie. Idźcie sprawdzić co to tam tak huczy i buczy. - zakomenderował szef i kierowca bandy. Przez chwilę mierzył się z byłym kapitanem gunbusa na spojrzenia któremu chyba nie pasowała taka wycieczka. Ale nie odważył powiedzieć głośno i otwarcie “nie” szefowi bandy z jaką jechał.

- Mają wziąć bomby? - zapytał Krogulec patrząc na szefa. Ten skinął głową potakująco.

- Tak. Jak to te cholery a trafi się okazja nie ma co czekać. Jak co innego to dajcie znać co. - powiedział szef i Krogulec zaczął z torby wyjmować przygotowane wcześniej ładunki wybuchowe.

- Dobra. Billy Bob. - szef skierował spojrzenie na młodzika który tak bardzo chciał być prawdziwym Runnerem. - Pakuj się do wody i znajdź ten cholerny przeciek. Musi być gdzieś z tyłu po prawej. - młodzik który gdy usłyszał swoje imię wypowiedziane przez szefa najpierw wyprężył się jak struna dumny, że szef go woła i potrzebuje. Ale gdy usłyszał jakie ma zadanie i spojrzał na wodę jaka nawet z wyglądu wyglądała na stalowo zimną mina mu zrzedła. Ale też zaczął się rozbierać by wskoczyć do tej lodowatej wody.

- Brzytewka. Otwórz klapę tam z tyłu. - ramię męża wychyliło sie i postukału w tylną ścianę oddzielającą silnik od ładowni. - Coś nie styka. To musi być jakaś prościzna. - powiedział szybko. Klapa dała się otworzyć i za nią ukazał się silnik. I mnóstwo plastikowych chitynek jakie i po podłodze się walały. No i było całkiem ciemno wewnątrz tego nieoświetlonego klocka.

- Guido! Znalazłem dziurę! Weszły mi dwa palce! O! Już trzy! - krzyknął z zewnątrz Billy Bob całkiem radosnym głosem najwyraźniej dumny ze swojego znaleziska.

- Nie rób większej dziury do cholery bo ci połamię te cholerne pluchy! - wrzasnął wściekły szef odwracając się w stronę ładowni jakby mógł przez metal i wodę zobaczyć młodzika na zewnątrz. Przestał bo coś brzdęknęło ciężko o kadłub i słaby ale wyczuwalny dryf maszyny przestał.

- No to możemy iść. - powiedział Nix który ze zwiadowczej czwórki pierwszy wskoczył do wody. Zamiast jednak przepłynąć od razu do brzegu wzbudził ciekawość Runnerów gdy odczepił od kadłuba stalową linę jaka była do niego umocowana i zahaczył ją o wystający pień zatopionego drzewa. Zaraz potem zakleszczył uchwyt liny z powrotem na zaczepie kadłuba i choć transporterem trochę bujnęło, drzewo zatrzeszczało to jednak powstała coś na kształt cumy w porcie. Póki drzewo i lina wytrzymywały transporter powinien przy nim cumować.




Cheb; rejon centralny; most; Dzień 8 - południe; słonecznie; nieprzyjemnie.




Nico DuClare



- Obecnie kobiety i dzieci to przeważająca część naszej populacji. - szeryf zaczął swoją odpowiedź obserwując miejsce na zachodnim krańcu mostu gdzie niedawno zatrzymali się Runnerzy. Mówił jednak zamyślonym głosem jakby potrzebował chwili namysłu by odpowiedzieć na pytanie Kanadyjki.

- No cóż. Zwykle w razie problemów część z nas uciekała na Wyspę. Ale teraz to raczej nie przejdzie. - powiedział w końcu wskazując poobijaną brodą na rzekę która wypływała pod mostem i płynęła prawie idealnie na północ. Do portu a dalej na jezioro gdzie leżała Wyspa. Nico pamiętała, że w Zimie sama widziała jak część mieszkańców schroniło się przed walkami w Cheb przechodząc po lodzie na Wyspę. Ale wówczas Wyspa była pusta a teraz toczyły się tam regularne starcia dwóch sporych sił.

- Na wschodzie jest Roger City. Podobne do naszego Cheb. Ale teraz pewnie równie liczne jak my. To jakieś 3 - 4 dni wozem. Nie wiem jakby nas przyjęli. Na zachodzie jest Lever. Ale mieszka tam może ze 2 - 3 stałe rodziny. Ale budynków jest więcej, myślę, że powinno dla nas starczyć. To jakiś dzień drogi pieszo lub wozem na zachód stąd. Ale nie ma portu ani dostępu do wody więc rybacy pewnie będą oporni. Zresztą tam nikt nie mieszkał przez dwadzieścia lat więc sama wiesz w jakim może być to stanie. - szeryf Dalton wydawał się być najmniej przekonany do tego ostatniego miejsca. Jeśli brało się pod uwagę, że uchodźcy musieli zabrać ze sobą dobytek i inwentarz oraz jakoś przetrwać dłużej niż kilka dni to sprawy zaczynały się komplikować. Byle przypadkowe Ruiny mogły wyżywić kilka osób nawet dłuższy czas ale kilkadziesiąt czy kilka setek to już robiło się nierealne.

- A na południe są bagna Fergusona. - szeryf odwrócił się na południe i patrzył teraz na rzekę płynącą w tej chwili w jego stronę. - Tam się nie chodzi. - pokręcił głową dając znać, że nie uważa tego adresu za dobry nawet do penetracji bez zbędnej potrzeby. Potem nagle brwi mu powędrowały do góry. - Chociaż… - zawahał się jakby nagle sam z zaskoczeniem dla siebie sobie o czymś przypomniał albo skojarzył.

- Właściwie południe to nie. - zaczął mówić wolno jakby sam wciąż intensywnie myślał nad tym pomysłem. - Ale na południowy wschód stąd jest takie jezioro. Znaczy kiedyś to było jezioro teraz stało się częścią bagien Fergusona. Ale jej zewnętrzna część, ta najbardziej wysunięta na południowy - wschód nadal ma czystą wodę. Powinno dać się tam dopłynąć łodzią z Cheb. Wzdłuż wybrzeża jest też droga ale po tych deszczach może być zalana. I tam na tym południowym wybrzeżu są domki wypoczynkowe. - szeryf kiwał głową z niewidzącym spojrzeniem jakby przypominał sobie kolejne fragmenty z przeszłości.

- No ale to wszystko wiedza sprzed dobrych kilku sezonów. Nie wiem czy ktoś z nas był tam później. Droga bywa często zalana, nic specjalnego tam nie ma czego nie byłoby tutaj, a łodzie odstraszają bagna Fergusona a na połów lepiej wypływać na Huron. Więc tak naprawdę nie wiem jak to w tej chwili wygląda. Ale jest chyba najbliżej i dalej byłaby jakaś droga powrotu do Cheb. - powiedział stróż prawa ze złotą odznaką w klapie kurtki. Chwilę jeszcze mówił o tym pomyśle. Właściwie nie było sensu pchać ludzi, w większości kobiet i dzieci na niesprawdzoną wodę. Z opisu trasy Kanadyjka wywnioskowała, że chociaż częściowo trasa pokrywałaby się z tym co przepłynęła z Gordonem i Lynxem gdy Brian i Eliott przypłynęli po nich łodzią. No i przydałaby się wyprawa rozpoznawcza. Z ludzi szeryfa właściwie sprawni i do posłania w teren została tylko para zastępców: Nico i Eliott.

W opinii szeryfa podróż łodzią powinna zając 3 - 6 h w jedną stronę. Zależy od stanu wód i tego co się natrafi po drodze. Gdyby wyruszyć dzisiaj byłaby szansa dotrzeć na miejsce przed zmrokiem ale nocować by trzeba było raczej tam, na miejscu. Szeryf bardziej optował za wyruszeniem rano. Zapowiadała się wyprawa na cały dzień ale była szansa by popłynąć, zorientować się i wrócić przed zmierzchem. Ale z drugiej strony teraz jak duzi chłopcy wzięli się za łby i byli sobą zajęci była okazja wymknąć się i podziałać za ich plecami. A tak intensywna walka jaką słyszeli wciąż z Wyspy nie mogła trwać wiecznie. Czy tutaj się nie wezmą za łby też nie było wiadomo. I nikt nie wiedział co jak się skończy walka ani co która ze stron zrobi potem.




Detroit; Downtown; cukiernia na Baker St.; Dzień 7 - świt; pogodnie; ziąb.




Julia “Blue” Faust



- O. To Dziki by jeździł w Deathmatch dla Teda Schultza? - Ted Schultz odłożył filiżankę na spodek i uprzejmie zerknął na słynnego rajdowca. I brzmiało i wyglądało jakby sam Schultz od samego Dzikiego chciał usłyszeć, że ten będzie jeździł w jego barwach. Chyba wszystkie twarze przy stoliku spojrzały razem z głową rodziny lubującej się w żałobnej czerni na Ligowca. Przez chwilę wszyscy i wszystko zdawało się zamierać czekając na tą jedną odpowiedź. A ta i na pierwszy rzut oka nie była dla niego łatwa.

Wcześniej Blue wyczuła, że wspominki o jakichś buntach i rebeliach Ted nie odebrał zbyt dobrze. Skrył twarz za kolejnym łykiem czarnej ambrozji i lekko skinął głową na znak, że słucha. A jednak instynkt ostrzegał blondynę, że to jest temat na jakim bardzo łatwo się poślizgnąć. Co prawda Ted okazał się rozsądny tym razem i nie zareagował nijak. Ale jednak jego sławna podejrzliwość była sławna jak i on sam. Najwyraźniej to nie były tylko ploty. Nie trzeba było wiele by sobie wyobrazić jak każde White Handowi “sprawdzić” czy delikwent czegoś może nie wie o spiskach przeciwko głównemu rezydentowi Ambasadora.

Za to gdy wspomniała o Szafirku, że jest jego przedstawicielem lekko prawie uśmiechnął się słysząc o “nieporozumieniu” między nim a nią. Takim które postawiło siedzącego obok Steve’a na nogi, że posłał swoich ludzi do załatwienia tego “nieporozumienia”. W tym siedzącą naprzeciwko blondynkę w eleganckich, biurowych ciuchach. Ta uwaga w jakiś sposób chyba rozbawiła ich obu. Ale zawczasu Ted nie powiedział ani tak ani nie. Wysłuchał co przedstawicielka kobiety jaką skazał na śmierć ma do powiedzenia.

Za to chyba przypadło mu do gustu ten “mecenat” i porównanie z Juliuszem Cezarem. Uśmiechnął się samymi oczami jak zadowolony z drapania leniwy kocur. Musiało go to mile połechtać no ale samo w sobie pochlebstwo nie załatwiało sprawy chociaż była nadzieja, że to drobina jaka przeważy szalę. Na razie jednak wszyscy chyba patrzyli na Dzikiego jaki miał wyraźne opory i problemy by powiedzieć co trzeba na głos.

- No tak. Czemu nie. W końcu to pierwszy taki Deathmatch nie? Jak nie będzie kogoś z takiego jak ja, znaczy z Ligi nikt go nie będzie traktował poważnie. Takie tam przepychanki pod stadionem Tygrysów. Kto by się tam interesował takimi duperelami dla ochlapusów. - machnął ręką Dziki i gdy zaczął mówić jakoś zaczął wracać mu ten nonszalancki i swobodny styl z jakiego słyną. Teraz jednak Steve jakoś bardzo powoli spojrzał na niego jakby odmierzał dystans do strzału czy coś podobnego. Na oko i wyczucie panny Faust to nie było spojrzenie ani dobre ani przyjazne. Ted dla odmiany uśmiechnął się z zadowolenia albo rozbawienia. Pokiwał z zadowoleniem głową.

- No i pomysł taki, że ja i Lady w jednym team. Jakby wziąć naszych fanów no to naprawdę gorąco by było. Bo kto jeszcze? Jakby zgarnąć Clody i Jay, albo Patti, Franka nawet no to wiadomo. Reszta to wiadomo, ekipa się zbierze, zawsze chce ktoś błysnąć a to byłoby nowe, każdy by chciał albo się pokazać albo zobaczyć. Działoby się. Scenariusz można urozmaicić. No albo deathmatch sam w sobie albo konwój, jak konwój to ciężarówki jak ciężarówki to Kociak no kolejna sława. No mówię panu działoby się. - Dziki się rozkręcił gdy sprawa weszła na tory jego życia i pasji. Zaczął mówić coraz szybciej i pewniej gdy roztaczał wizję coraz bardziej epickiego wydarzenia z dziejów motoryzacji Det.

- Dobrze. A co z Ligą Dziki? Wiesz jak to wygląda, Wyścigi urządza Liga i tylko ona. Chcesz, żebym zadarł z Ligą? Po co mi ten kłopot Dziki? - Ted gładko przeszedł do kolejnej sprawy świetnie rozumiejąc niuanse tego miasta mimo, że jego sztywny styl i ton wydawał się być drzazgą w oku w wizerunku “Miasta Szaleńców”.

- Co się pan boi Ligii panie Schutz? Że na wojnę z panem pójdą? - Dziki ironicznie uniósł brwi w górę i posłał staremu równie irytujący bezczelnością uśmieszek. Przez moment atmosfera zdawała się stężeć bo ton wydawał się bardzo bezpośredni. - Nie pójdą. Najwyżej będą chcieli od pana to odkupić a na kupowaniu i sprzedawaniu to się przecież pan zna jak mało kto. - uśmiechnął się wesoło rajdowiec a Ted o dziwo roześmiał się suchym śmiechem suchotnika jakby taki pomysł naprawdę przypadł mu do gustu.

- A powiedz mi jeszcze Dziki taką jedną rzecz. Ta nagroda. Ten samochód. Dlaczego mam ryzykować? Podoba mi się ten samochód. Chciałem go uczciwie kupić ale właściciel to straszny uparciuch. Już rozmawiałem ze Stevem o nim no ale wyjechał niestety a brykę mu powiedzmy, że ktoś gwizdnął. I teraz ta bryka ma być nagrodą. Powiedz mi Dziki, dlaczego nie miałbym jej sobie po prostu wziąć i załatwić problem na dobre? - Ted mówił spokojnie i z uśmiechem jak na statecznego staruszka i emerytowanego prezesa korporacji przystało. Stolik. Kawiarnia. Kawa. Ciasto. Dobrze ubrani mężczyźni i kobiety przy tym wszystkim. Całkiem nie było widać, że “załatwianie” czy “rozmowa ze Stevem” były synonimem mokrej roboty na ulicach Det rękami White Handa lub jego ludzi. Dziki przesunął językiem po wargach i Blue miała wrażenie, że korci go by spojrzeć na nią.

- Bo my dla pana wygramy ten samochód. I całe miasto to zobaczy. - odpowiedział w końcu nagle znowu spięty rajdowiec. Starszy rozmówca skinął głową wciąż uśmiechając się jowialnie.

- A czemu mimo wszystko nie miałbym załatwić i tak tego problemu? Te… “Nieporozumienie”... - stary Schultz spojrzał na moment na blondynkę by powtórzyć słowo jakie chyba mu przypadło do gustu w tej sytuacji. - Okazało się dość irytujące. - stary skrzywił się z niesmakiem jakby przypomniało mu się coś bardzo brzydko pachnącego pod nosem.

- Bo z całej Ligi ona jest teraz na topie w tym sezonie. To nie jest pytanie z kim ona pojedzie tylko kto z nią pojedzie w tym deathmatch. W tej chwili to ona ma złote karty. Dlatego jest dla mnie najlepszą partnerką na ten rajd i we dwójkę jesteśmy najlepszymi debeściakami jakich ktokolwiek da radę wystawić. Z nią wygram z kimś innym niekoniecznie. - Dzikiemu wróciła pewność siebie i mówił szybko i zdecydowanie patrząc wprost w zasuszoną twarz uśmiechniętego sympatycznie starszego pana w eleganckim garniturze. Ten chwilę trawił informację i znów cały stolik zamarł czując, że teraz ważą się losy tej całej eskapady i spotkania.

- No skoro tak stawiacie sprawę… - powiedział Ted stawiając talerzyk z filiżanką na stolik i wstając. Jak na dany sygnał wstali chyba wszyscy co byli w kawiarni, od Steve’a i Dzikiego po ochroniarzy i panią Fong. - Zgadzam się. Zrobimy ten deathmatch w mojej cementowni. Ty i Blue Lady pojedziecie dla mnie. Nagrodą będzie ten BMW. - Ted mówił spokojnie stopniowo wychodząc zza stolika i prawie z każdym słowem czekało się na jakieś “ale”. Dziki był wyraźnie spięty czekając właśnie na te “ale” bo coś zbyt gładko Ted dał się przekonać na te wszystkie warunki.

- Ale do czasu tego deathmatch nie będziecie się ścigać w Lidze. - powiedział Ted wskazując lekko laską na stojącego przed nim rajdowca. Ten zmrużył oczy jakby szukał kruczka. - Nie będziecie też opuszczać miasta. Teraz do czasu rajdu jeździcie dla mnie a ja bardzo, bardzo nie lubię jak mi bez pytania ktoś opuszcza stanowisko pracy. - tutaj Ted popatrzył głównie na przedstawicielkę Blue Lady o blond włosach jakby po niej spodziewał się głównie oporów co do tego punktu. - A trzy to przygotuję na ten deathmatch niespodziankę. Powiedz to wszystkim. Że Ted Schultz zorganizuje imprezę z niespodzianką. - Ted uśmiechnął się wręcz szatańsko uprzejmie a Dziki wydawał się przez moment zaniepokojony. Ale w końcu skinął głową na znak zgody.

- Dobra! Ale niech nie będzie nie wiadomo kiedy bo nie mam zamiaru iść już na ligową emeryturę! Ze dwa tygodnie mogę poczekać. A reszta może być. - zgodził się wesoło potrząsając pewnie dłonią starca. Ten się uśmiechnął z zadowoleniem i spojrzał pytająco na blondynkę jaka reprezentowała drugiego rajdowca.

- Dobrze. Detale ustalajcie z moim człowiekiem od Wyścigów. - powiedział wychodzący Ted mając na myśli dobrze Blue znanego Kapelusznika z zamiłowaniem do przepalania oparć foteli i czytania książek.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline