Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 29-09-2017, 11:03   #581
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Powrót do ołowianej codzienności przypominał wybudzenie z pięknego, barwnego snu. Człowiek otworzył oczy, wciąż jeszcze zamroczony, z resztkami sennej mary na powiekach wiedząc, że wszak musi wstać… ale czemu, do ciężkiej cholery, tak trudno przychodziło zrobienie pierwszego kroku? Podniesienie tułowia do pionu, odłożenie marzeń na rzecz powrotu w znane, pordzewiałe tryby świata, w którym przyszło im żyć?
Wojna upomniała się o zaległy trybut, czas odpoczynku i radości dobiegł końca. Radość zastąpił dawny, dobrze znany przyjaciel o imieniu strach. Na podobieństwo miotły wymiótł z serc te liche okruchy pogodny, pozostawiając twarde, przysypane popiołem skorupy, z wierzchu tylko przypominające organy wewnętrzne istot żywych.
Przebierając prędko przykrótkimi nogami, Alice próbowała nie wychodzić myślami zbyt daleko. Krew odpłynęła jej z twarzy, zostawiając skórę równie białą, co noszona na grzbiecie sukienka. Ostatni element bajki, zamieniony pospiesznie na uniform Anioła, przykryty runnerowym standardem. Z bólem lekarka schowała do torby złożoną starannie, jasną tkaninę, walcząc przy okazji ze ściskającymi krtań lodowatymi szponami. Ile wspólnego czasu dano jej i Guido po tym wszystkim co przerobili, aby w końcu móc bez masek spojrzeć sobie prosto w twarz? Biel tak łatwo mogła zmienić się w czerń…
- Zdrowaś Maryjo, łaski pełna, Pan z Tobą. Błogosławionaś Ty między niewiastami i błogosławiony owoc żywota Twojego, Jezus. - szeptała odrętwiałymi z przerażenia wargami, resztkami woli pacyfikując mieszkające na dnie duszy demony lęku, piegowate ręce pracowały sumiennie, dopinajacostatnie sprzączki, suwaki, guziki i napy. - Święta Maryjo, Matko Boża, módl się za nami grzesznymi...- Płacz nic nie da, tak samo jak rozpaczanie nad tym co może się stać. Jeszcze się nie stało, wciąż mieli szansę. Na szczęście, normalność. Dom. Życie.
Drobne ciało usiadło na ławce transportera, z przyklejonym do oblicza uprzejmym, pokrzepiającym otoczenie uśmiechem i tylko zaciśnięte z całej siły na olbrzymiej dłoni łysego pazura palce przeczyły pozornemu spokojowi.

Odjazd nie poszedł gładko. Coś było wyraźnie nie tak co było słychać i w zgrzytach metalu dochodzących z przodu pojazdu i rozzłoszczonego przeklinania Guido. W końcu otworzył jakąś klapę, coś w niej pogmerał, przy okazji naprzeklinał się razem z Krogulcem dochodząc co jest nie tak. Oberwało się też cholernym, żrącym metal insektom i po paru dłuższych minutach wreszcie doszło upragniony łoskot silnika. Guido wrócił na taboret kierowcy i pojazd wreszcie ruszył.

Dla odmiany Tony Rewers okazał się w porównaniu do szefa bandy być spokojny jak zwykle. Usiadł obok swojej przybranej córki roztaczając pokrzepiający dotyk i strefę spokoju. Krogulec który siadł obok niego wydawał się być zasępiony i palił w skupieniu skręta. Lenin chyba wyczuwając koniunkturę postanowił się nie odzywać. Hiver i reszta załogantów podobnie. Wydawało się, że chyba nikt nie chce jakoś podpaść wkurzonemu szefowi albo złość już przeszła i zastanawiali się co teraz będzie.

Wewnątrz ładowni transportera panował półmrok. Co prawda właz na górze był otwarty więc widać było przez niego tak całkiem ładne, słoneczne niebo w połowie dnia jak i Runnerów którzy skorzystali z podwózki. Za to w przeciwieństwie do samochodu z wnętrza nie było widać nic po bokach a przez otwór w dachu nie tak łatwo było się zorientować gdzie właściwie jadą.

- Hej Guido! Plakatowy się pyta gdzie jedziemy! - jeden z Runnerów na pace wychylił się do środka i wykrzyczał pytanie. Trzeba było krzyczeć by przekrzyczeć i silnik i cały hałas jaki czynił transporter w ruchu.

- No ten to jak zwykle… - parsknął wkurzonym tonem szef bandy kręcąc głową. - Powiedz mu niech jadą za nami! Jedziemy wzdłuż rzeki aż trafimy na te jebane kutry! - odkrzyknął głośniej w odpowiedzi. Runner kiwnął głową choć szef tego pewnie nie widział i zniknął przekazać wiadomość dalej.

W całej powadze sytuacji jedno proste pytanie wywołało u lekarki krótkie parsknięcie. Powtórzyło się ono, gdy padła odpowiedź. Tym razem bez jawnej szydery, bardziej brzmiało jak zwykły komentarz. Może rzeczywiście para darzących się niechęcią mężczyzn doszła do szczerego porozumienia, zakopując, przynajmniej chwilowo, wojenny topór.
Coś innego jednak chodziło Savage po głowie. Jedna, pojedyncza myśl, obijająca się o wnętrze czaszki, gdy spoglądała na otaczających ja ludzi.
Co ona tu, na litość boską, robiła?
Bez żadnej sensownej siły bojowej, obycia z bronią. Powinna…
Skrzywiła się, przymykając oczy i odliczając niemo do dziesięciu. Przede wszystkim powinna przestać panikować, lekarz musiał być opanowany. Spokojny i pewny siebie. Mieli robotę - każdy zgromadzony wewnątrz transportera, ale nie tylko. Cel określono, pozostało wykonanie zadanie, a także wsparcie… jakie tylko się dało. Zaplecze medyczne również stanowiło ważny element wojennej machiny. Gdzieś ktoś musiał wszak w razie potrzeby chłopaków poskładać… postarać się chociaż. Tym bardziej, że jechali w ciemno.
Przekrzywiła kark i spojrzała w górę, tam gdzie łysa głowa żywej oazy spokoju. Nie denerwował się, przynajmniej takie sprawiał wrażenie, a przecież doskonale zdawał sobie sprawę w jaki szaleńczy rajd może się zakończyć.
- Jak ty to robisz? - spytała przełamując zastój mięśni. Wolała nie dumać nad tym, co by było, gdyby nie siedział tuż obok. Prawdopodobnie… nie. Rozprawianie nad tą ewentualnością również nie miało sensu, potęgując i tak wywindowany na nieprzyzwoity poziom stres. Co innego brać udział w konflikcie, gdy otaczały człowieka obce w sumie jednostki. Kompletnie inaczej sprawy stały, gdy chodziło o rodzinę.

- Kwestia praktyki. Ale sprawa do wytrenowania oczywiście. - uśmiechnął się łagodnie łysy olbrzym mierzwiąc rude włosy lekarki.

- Ja tam wolę zajarać. - odezwał się Krogulec wydmuchując do góry dym ze skręta. Po chwili wahania spojrzał w bok na siedzącego obok olbrzyma i zaproponował mu gestem papierosa.

- Palenie to w końcu wojskowa tradycja. - powiedział łagodnie olbrzymi Pazur przyjmując poczęstunek. - Pozwala oderwać się od tego co nas otacza. Skupić się na czymś choć na chwilę. I jest mniej dezorientujące w porównaniu do innych używek. - wyjaśnił Rewers jakby zwierzał się z jakiegoś sekretu.

- E tam dezorientujące. - machnął ręką Krogulec wyjmując kolejnego skręta. - Że niby berbeluchy albo zioła nie można? Heh. Nie u nas. - powiedział szef sekcji Runnerów zapalając kolejnego skręta.

- Tak? To dlaczego teraz nie wyciągniesz butelki tylko paczkę? Albo twoi ludzie? - zapytał Rewers zerkając zaciekawiony na siedzącego obok Runnera.

- Ten Plakatowy to się długo z tobą zadaje? Chyba zaczynam łapać czemu taki sztywniak z niego. - Krogulec nie odpowiedział bezpośrednio ale chwilę trawił słowa rozmówcy nim się odezwał. Gdy mówił o młodszym Pazurze machnął gdzieś ręką w stronę otworu w suficie.

Więc palenie nie było takie złe, czego to się szło dowiedzieć. Gdzie się podziały teksty “palenie jest niezdrowie”, albo “nie pal bo nie urośniesz”? Co prawda w przypadku rudego konusa, plątającego się ludziom zwykle czubkiem głowy gdzieś w okolicach środka piersi lub niżej, drugi argument miał sens. Znaczy miałby. Kiedyś.
- Nix nie jest taki sztywny. Sympatyczny z niego facet, a że nie pali? Nie jest z Det, nie jego wina - przeniosła uwagę na szefa grupy specjalnej i uśmiechnęła się szeroko. Temat sam się nawinął, wystarczyło go złapać niczym tonący brzytwy. - Czacha też go weźmie w obroty. Trzeba mu dać szansę, wyrobi się i hej, nie jest z nim źle. Przynajmniej nie zanudza nikogo niestrawnymi i niezrozumiałymi gadkami - wyszczerz na sam koniec wypowiedzi nabrał wybitnie radosnych barw.

Głowy w transporterze pokiwały się na znak zgody. Usta roześmiały się w półuśmiechach. Choć dość nerwowych. Atmosfera jakby na moment się jakoś ułożyła.
- Guido użył ciekawego określenia. Pewnie nieświadomie. - powiedział w końcu Tony znów przykuwając uwagę Krogulca i kilku innych ciekawskich spojrzeń. - Kiedyś był taki nasz generał, Patton. - zaczął mówić olbrzymi Pazur.

- Ej! Widziałem taki film! Miał czaderskie colty z masy perłowej! - wyrwał się jeden z siedzących Runnerów. Inni pokiwali głowami jakby też kojarzyli i motyw i film.

- Tak, właśnie ten. I naprawdę miał takie Colty nie tylko na filmie. - powiedział Anthony Rewers i ta uwaga jakoś widocznie rozweseliła runnerowych słuchaczy. - W każdym razie właśnie on powiedział coś podobnego jak teraz Guido. Kiedyś jakiś oddział zwiadowczy na Willysach miał pojechać na rozpoznanie. Dowódca zwiadu pyta się generała gdzie ma jechać. A on mu odpowiada “Jedźcie tą drogą aż was rozwalą.” - powiedział Rewers zabawiając słuchaczy tą historyczną dykteryjką. Ci zareagowali różnie. Hiver wyglądał jakby żarcik w ogóle mu nie przypadł do gustu. Dwaj Runnerzy roześmieli się radośnie słysząc taki całkiem podobny żarcik ze znanych sobie klimatów. Krogulec parsknął i zaciągnął się skrętem choć nie roześmiał się.

Co prawda Alice nie kojarzyła wspomnianego filmu, jednak postać generała była jej znana. Zaśmiała się pod nosem, obejmując opiekuna ramieniem w szerokim pasie, zaś jej dłoń wylądowała gdzieś w okolicach jego kręgosłupa, jako ze dalej już nie sięgała.
- Patton ogólnie jest autorem paru niezłych tekstów - przeleciała wzrokiem po zebranym gangerowym ogóle, przyjmując minę zwykle zarezerwowaną do rozpoczynania tłumaczenia tematów ludziom nieznanych, lecz miast wydać z siebie porcję suchych faktów pokroju biografii, ciekawostek historycznych, oraz pokrewnie zwisającym rodzinie informacjom, zaczęła inaczej - Ot choćby sławne “Jeżeli nie jesteś pewien co robić to atakuj!” - kąciki ust wygięły się jej do góry, na twarz wrócił cień dawnych kolorów - “Flaga dla patrioty jest tym czym krzyż jest dla chrześcijanina. Fortyfikacje są pomnikiem ludzkiej głupoty. Wszystko co zostało zbudowane przez człowieka może zostać przez niego zniszczone”... a z innej beczki. Wiecie po co chirurdzy noszą maski na twarzach podczas operacji? - spytała, robiąc okrężny ruch palcem wokół ust i dopowiedziała ze śmiertelnie poważną miną - Żeby nie oblizywać skalpela, bo kusi… i widzisz tato jaki ci się zorganizowany, inteligenty zięć trafił? - ostatnie dodała ciszej, aby obiekt obgadywania nie usłyszał wśród ryku silników.

Kolejne żarciki zostały przywitane z kiwaniem głów i uśmiechami. Ale i ze zmarszczonymi brwiami gdyż nie były tak całkiem zrozumiałe w lot dla wszystkich. Sam przybrany ojciec Alice zerknął na przybraną córkę słysząc jej uwagę. Też pokiwał głową ale nie odpowiedział.

Dziewczyna westchnęła i z wystudiowanym smutkiem pokręciła powoli głową, przybierając do kompletu równie melancholijną minę.
- Mógłbyś chociaż raz. Jeden jedyny raz to przyznać - uniosła lewą brew i zamrugała szybko, a cały z trudem wypracowany dobry nastrój uleciał w jednej chwili, przegoniony natłokiem niepokoju. Przełknęła kolczastą kulę z gardła i dopowiedziała cicho, schrypniętym głosem - Zanim będzie za późno.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 29-09-2017, 16:55   #582
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
Nieprawda, że czas leczył rany i zacierał ślady. Może tylko łagodził przykrywając wszystko osadem kolejnych przeżyć i zdarzeń. Ale to, co kiedyś bolało, w każdej chwili było gotowe przebić się na wierzch i dopaść. Nie trzeba było wiele, żeby przywołać dawne strachy i zmory. Gdyby nawet trwały w ukryciu, zepchnięte na samo dno, to przecież gniły gdzieś tam, na spodzie, i zatruwały duszę, zawsze pozostawiając jakiś ślad - w twarzy, w ruchach, w spojrzeniu.

- Ból i radość leżą razem w jednej łupinie. Ich mieszanina jest ludzkim losem. - Głos Opiekuna, dotąd milczącego taktownie przez całą ceremonię, znowu rozbrzmiał w głowie nożowniczki. Przedzierał się przez niego niezmącony, grobowy spokój, jakby widział i doświadczył już wszystkiego. Do wszystkiego zdążył przywyknąć, okrzepnąć. - Świat nie skończy się dziś, wciąż pozostaje jutro. Zawsze jest jakieś jutro, dziecko.

“Może dla ciebie jest jakieś jutro. Może dla ciebie istnieje tysiąc kolejnych dni albo trzy tysiące, albo dziesięć” - kobieta skrzywiła się, ściągając białą kieckę i odrzucając ją ze złością na podłogę furgonetki Pazurów. Łach nie dawał żadnej ochrony, podczas walki stawał się więc bezużyteczny. Potrzebowała starego pancerza. - “Tyle czasu, że możesz się w nim zanurzyć, taplać do woli, że możesz pozwolić mu przesypywać ci się przez palce jak monety. Tyle czasu, że możesz go zmarnować.”

Noże i kości zamiast bieli i kwiatów. Śmierć zamiast życia i gniew zamiast miłości. Przejście pomiędzy nimi bolało, tym bardziej gdy dopiero od paru godzin na powrót należało się do świata Żywych, ale San Marino nie miała wyboru. Nikt ze zgromadzonej na moście grupy go nie miał. Nie tkwili na bezpiecznym zadupiu, martwiąc się co najwyżej o kiepskie plony buraków. Znajdowali się pośrodku wojennej zawieruchy, a tryby świata zatrzymały się tylko na chwilę. Wystarczyło, aby znowu poczuć w pełni płynącą żyłami krew, odetchnąć pełną piersią i posmakować przesyconego aromatami wiosny powietrza.

Opiekun milczał, a ona katem oka dostrzegła sylwetkę, przycupniętą wśród drzew zaraz przy brzegu rzeki. Nieruchomą, zastygłą w pół ruchu, patrzącą prosto na czarnowłosą Runnerkę twarzą odlaną ze stopionego wosku.
Po przykrytych czernią plecach przeszedł lodowaty dreszcz, w ustach pojawiła się suchość i posmak popiołu. Żywa patrzyła spode łba na szaro-czarną istotę, okręconą w szmaty i łańcuchy. Trzymała ona coś w dłoniach, ale z racji odległości nie dało się dostrzec co to jest. Mówca Umarłych nie musiał jednak widzieć. On wiedział.

“Przyszła po nas” - bardziej stwierdziła, przełykając z trudem cisnącą się na usta żółć.

- Pojawiła się w nocy, kiedy spałaś. Od tego czasu krąży między ruinami - Głos w głowie pozostawał spokojny, plama mroku zafalowała nożowniczce za plecami - Zwabiły ją gniew i nienawiść. Zwabiła wsiąkająca w ziemię krew i echo krzyków. Przyszła popatrzeć, obejrzeć przedstawienie. Może odejdzie, na razie obserwuje.

“Czy Pete…”
- zaczęła formować w myślach pytanie, ale nie potrafiła go dokończyć. Zacisnęła pięść patrząc jak urzeczona w stalową obrączkę na palcu. Nixon. Teraz nazywała się Nixon. Żona. Znowu.
Jeszcze…

-Wiesz że nie mogę ci powiedzieć - tym razem w szept wdarł się smute k -Znasz zasady, nie wolno nam ich łamać.

“Nie chcę z nią iść ojcze, a tym bardziej nie chcę żeby go zabrała”
- Emily Nixon dopięła ostatnie suwaki, sprawdzając dla pewności czy nic nie rozepnie się w biegu. Albo podczas pływania. Kamizelki nie zakładała, na to z czym przyjdzie im się mierzyć była bezużyteczna, a tylko ciążyła niepotrzebnie.

- A czy to idący wybiera drogę, czy droga idącego? - pytanie zazgrzytało w czarnowłosej głowie, przyprawiając o ból zębów i szybszy oddech.

Kobieta westchnęła, ze złością kopiąc leżący na drodze kamyk. Ten przeleciał parę metrów i z pluskiem wpadł do rzeki. Zaraz koło woskowej kobiety w łachmanach, której prócz San Marino nikt nie dostrzegał.
“Nie mam nic do gadania…” - posłała Opiekunowi gorzką myśl, zbierając się w sobie na tyle, żeby uśmiechnąć się szeroko i pomachać do odjeżdżającego transportera. Za nim do drogi gotował się van Lenina. Widziała też jak Nix… jej Nix… wskakuje za kierownicę poszarpanej przez los i odłamki terenówki.

- Nie bój się, jestem tutaj.- usłyszała kiedy wsiadła na miejsce pasażera z przodu. Pakę zawalał jej prezent od szefa i niedorobiony strażnik. Oraz Boomer.

Nożowniczka mrugnęła do niej, potem położyła na chwilę dłoń na ściskającej kierownicę dłoni.
- Damy radę, ogarniemy - powiedziała dziwiąc się, że jest w stanie mówić. Z zimna ledwo zginała palce i mogła ruszać karkiem - Rozmawiałam z szefem. Nie idziesz z tym grubasem, idziesz ze mną. Nie zostawię cię samego. Jestem tutaj i będę. Przy tobie. Do samego końca - powiedziała, część o tym, że po końcu też go nie zostawi, zachowując dla siebie. Powiedziała Słowa, już nie było odwrotu.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.

Ostatnio edytowane przez Czarna : 01-10-2017 o 15:44.
Czarna jest offline  
Stary 29-09-2017, 20:03   #583
 
Zuzu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputację
Więc to już. Tu i teraz nadeszła wiekopomna chwila. Skończyło się pierdolenie i ssanie po próżnicy, na spółkę z głodnymi sapami. Po pełnym atrakcji we wszelkich możliwych konfiguracjach, dyplomatycznego nawijania, wyścigów, ubijania interesów i malowania ryja dniu, przyszła kolej na poważne biznesy, z najpoważniejszym typem w tym zaplutym, gównianym jak gęba pedalskiego stylisty mieście…
Zgred był dokładnie taki, jakim go sobie panna Faust wyobrażała - stary, zramolały pierdziel na w chuj wysokim stołu i z w chuj długimi łapami. Pan na rewirze, niekoronowany i niezaprzeczalny król kurwidołka o mało wdzięcznej nazwie Detroit. Jeżeli Stary wyglądał na ważniaka, Zgred wyglądał na jego kwadraturę. Tylko z obwisłymi policzkami i zapewne armią hemoroidów w sflaczałym dupsku. Nie zmieniało to niestety faktu, że przyszli do niego w łaskę i zaraz Blue miała mu zrobić słowną laskę, próbując urobić, ugłaskać i kurwa przemówić odpowiednio do kieszeni żeby wybił z tego posiwiałego łba durny pomysł jakim było odjebywanie Szafirka w jakikolwiek sposób.
- Dziękuję, że zechciał pan poświęcić swój cenny czas. Nie będzie to strata, zapewniam - posłała wapniakowi profesjonalny wyszczerz, zaczynając od standardowego początku każdej poważnej rozmowy, gdy gadało się z grubą rybą celem wciśnięcia jej własnego kitu. Chociaż nie kitu. Blondyna przyczaiła się na brzegu akwarium z wędką na której zawieszono wyjątkowo tłustego robala, ale czy cel chwyci przynętę - to już kwestia osobistych preferencji.

- Propozycja z którą do pana przychodzę nie wymaga z pańskiej strony żadnego wkładu własnego, ani kapitału początkowego. Jedyne, o co chcemy pana prosić to sygnatura nazwiskiem oraz renomą. Koszta wstępne pokrywa strona wychodząca z propozycją - wciąż z tą samą biznesową miną gapiła się prosto na dziadygę, skutecznie ignorując obecność pewnego gada w białym garniturze. Ach Steve… druga pozycja na jej liście atrakcji do zaliczenia w Det. Pierwsza już została zaliczona i siedziała tuż obok, wspierając obecnością i w jakiś pokręcony sposób dodając otuchy. Chyba na serio upadła na łeb i upierdoliła przy okazji parę klepek, albo ktoś jej je zapierdolił. Pewnie jakiś jebany czarnuch.
Aby zebrać myśli upiła łyk kawy, po czym odstawiła filiżankę i kontynuowała.
- Przyjechaliśmy w sprawie zorganizowania Wyścigu. Takiego jaki odmieni oblicze dotychczasowej Ligii. - przybrała poważną minę, przechodząc do wykładania uszytego z Dzikim i Szafirkiem projektu - Wyścig poza Ligą. Dziki nazywa to “spontan”, Deathmatch - ich zasady Wyścigów nie zabraniają, więc Liga nie będzie oponować. W tym mieście ciągle ktoś się z kimś ściga. Na podobne wydarzenia jest spora, jeszcze nie zajęta nisza. Proponujemy aby tą niszę wypełnić - wychyliła się do przodu i oparła łokcie o blat, składając dłonie w piramidkę - Ludzie kochają Wyścigi. Mogą na co dzień żenić sobie kosy i obrabiać chałupy, ale gdy warczą silniki stają się kibicami. Jednoczą. Chcą je oglądać, brać w nich udział. Stać się ich częścią, chociażby z trybun. Świętować zwycięstwa, zapijać porażki i czekać na następne starcia. To ich napędza, odgania troski życia codziennego. Ceni pan sobie ustalony ład i porządek. Są rzeczy których nie warto zmieniać, bo zawierają w sobie absolut. Proste, doskonale idealne wartości… jak ta kawa. Takie rozwiązania są wygodne, tym bardziej te sprawdzone, ale każdą bardziej skomplikowaną niż napar z kofeiny strukturę da się ulepszyć. Dla dobra teraźniejszych i przyszłych interesów. - powtórzyła mniej więcej to samo, co wcześniej nawijała wujkowi Staremu w jego gabinecie.

- Człowiek biznesu. Niech pan na to spojrzy jak na okazję, bo to doskonała okazja do sięgnięcia po rozwiązania do tej pory… ciężki do zrealizowania. Na pewno ma pan w szufladach projekty zmian dla miasta. Dostosowania go jeszcze bardziej pod własną wizję - Uśmiechała się profesjonalnie, nie spuszczając oka ze Zgreda.
- Podzielone społeczeństwo łatwiej się kontroluje, nie ma niebezpieczeństwa, że od ręki pokona wzajemne niesnaski i wpadnie na denne pomysły z tasowaniem kart. To niewdzięczny materiał do obróbki, wiecznie mu coś nie pasuje, a nie żyjemy w Disneylandzie. Tylko u nas w Vegas, albo tutaj w Detroit. Okazje do puczu i głośnego wyrażania niezadowolenia przewijają się jak w kalendarzu. Zawsze znajdzie się ktoś, kto zacznie szczekać, lud to podchwytuje i trzeba marnować własne siły aby przypomnieć komu są winni szacunek i posłuszeństwo. Chaos trzeba kontrolować, bo wyrwany spod tej kontroli nie przynosi zysków. Warto więc, prócz siłowych, znaleźć dodatkowe rozwiązanie na to pozwalające. Ludzie kochają swoje gwiazdy, wiele są dla nich gotowi poświęcić i wiele wybaczyć. Im samych jak i tym z nimi kojarzonych. Gdyby zgodził się pan objąć patronatem proponowane przez Dzikiego wydarzenie, zyska nie tylko prestiż, ale i wdzięczność ludu. Zapewni mu Igrzyska, pokaże się jako włodarz dbający o dobro i zadowolenie zwykłych ludzi. Podstawą każdego imperium nie jest armia, tylko proletariat. Oni pracują na klasę średnią i wyższą. Wdzięczny lud to lud spokojny. Niepodatny na próby podburzania, bo i po co ma się burzyć, skoro dostarcza mu się igrzyska? Łatwiej też przełknie nowe porządki, wystarczy odwrócić uwagę. Do tej pory zajmowała się tym Liga, teraz przyszedł czas aby podzielić monopol. Zbudować zdrową konkurencję. Projekt jest, nagroda też. Zostaje kwestia opieki i zgody. Detroit to Wyścigi. Wyścigi to Liga. Liga to fani. Fani to Detroit. Jeden twór połączonych ze sobą naczyń. Już Juliusz Cezar doceniał istotność dobrze przemyślanego mecenatu i tego ile mógł na tym zyskać. Spokój sprzyja nam wszystkim i nam wszystkim zależy na jego utrzymaniu. Panującego w tym mieście, ustalonego porządku. Dlatego przyszliśmy tutaj. Ciężko znaleźć pojedynczą osobę która ma tutaj takie możliwości jak pan. Poza tym to samonośny pomysł. Jak się przyjmie ludzie będą sami wracać by go powtórzyć. Miałby pan szansę stać się patronem deathmatch w tym mieście. Liga robi dość mało Wyścigów tego rodzaju, a popyt jest. Koniunktura rynku aż się prosi o podaż. - rozłożyła dłonie, wskazując na pokój i ludzi przy stoliku - Nagłośnienie projektu, zainteresowanie ludzi i gwiazd Ligii zapewnimy również. Zostaje kwestia umiejscowienia. Pod pańskim sztandarem, czyli Downtown - zrobiła krótką przerwę aby podnieść atmosferę i nawijała dalej - Nie teren bezpośrednio przylegający do Ambasadora. Dzielnica jest rozległa. Stara przepompownia chociażby. Pan daje pozwolenie i teren, my występujemy w roli pańskiej ekipy. Drużyny gospodarzy zbierającej na jedyne słuszne konto zwycięstwa i profity. W pańskich barwach będą jeździły dwie najgorętsze gwiazdy tego sezonu: jedną jest obecny tu Dziki. Drugą zaś Blue Lady, która przekazała wszelkie potrzebne pełnomocnictwa, czyniąc osobą upoważnioną do zawierania umów i przemawiania w jej imieniu, jako pełnoprawny reprezentant strony. Wiem, że na linii mojej mocodawczyni i pańskiej wystąpiła kwestia… nazwijmy to nieporozumieniem. Zawiodła komunikacja. Stąd poproszono mnie o konsultacje, a że aktualnie nie posiadałam posiadałam stałego, zakontraktowanego zleceniodawcy, do tego sprawa ta nie koliduje z zadaniem z jakim rodzina Faust mnie tu wysłała, mogę się zaangażować bez szkody dla innych interesów - na krótką chwilę uśmiech stał się przepraszający.

- Zarówno ja jak i pani Blue Lady nie przejawiamy chęci do waśni i konfliktów. Nie lepiej zamiast likwidować gwiazdę Ligii, skorzystać na niej? I jej fanach? W sposób jaki panu przedstawiliśmy - spojrzała na Rajdowca i uśmiechnęła się nieznacznie - Dziki i Angel to już dwie gwiazdy do projektu. Reszta szybko się pojawi. Jeżeli zaś chodzi o nagrodę w wyścigu... jak powiedziała ją również zapewniamy. Bryka - dobra i praktycznie nówka. Wielu się połasi. Nie przyjechaliśmy po wojnę, wolimy współpracę z obopólną korzyścią. - kiwnęła Zgredowi głową, czekając czy zaraz tej głowy nie straci.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Mam złe wieści. Świat się nigdy nie skończy...
Zuzu jest offline  
Stary 30-09-2017, 04:33   #584
 
Leminkainen's Avatar
 
Reputacja: 1 Leminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputację
- Ano, heh jak tak obsiedli ten transporter… jeden pocisk TOW i tyle kłopotów z głowy…- Westchnęła.
- Pocisk TOW? Wątpię byśmy mieli tyle szczęścia. - szeryf pokręcił głową patrząc w tym samym kierunku co jego zastępczyni. - Ale jak pojadą będziemy mogli zluzować tą pełną mobilizację na środku mostu. - stróż prawa oparł się o barierki mostu.
- Wygląda na to że znowu wezmą się za łby z nowojorczykami, chociaż tyle dobrego ze z dala od nas.
- Obawiam się, że póki będzie się to działo w okolicy nie będzie tak daleko od nas jakbyśmy sobie tego życzyli. Poza tym zmieniają to miejsce w pole walki. Tak się długo nie da żyć. Na kilka dni możemy się schować w bezpiecznej strefie ale na dłuższą metę to nie wypali. Rybacy muszą wrócić na jezioro, farmerzy na farmy a myśliwi do lasu. A nie mogą wrócić jeśli tamci jedni z tymi drugimi będą wymieniać ołowiowe wiadomości ze sobą. Na dłuższą metę nikt tego nie wytrzyma. Ludzie się wyniosą w spokojniejsze okolice i Cheb jakie znamy upadnie. - szeryf oparł się ciężko o barierkę mostu i przyłożył sobie dłoń do twarzy przez co była ona słabo widoczna. Wydawał się być poważny i zmartwiony. Zwłaszcza, że chyba nie mógł znaleźć remedium na zagrożenie jakie groziło miejscu z jakim się związał. Obawiał się widocznie, że Cheb stanie się jedną z tysięcy wyludnionych osad gdzie mieszkańcy przegrali walkę z przeciwnościami. Nikt jednak nie chciał mieszkać na polu bitwy, tendencja eksodusowa z takiego miejsca była stara jak ludzkość. Tylko, że przy porównaniu potencjału dwóch dużych łobuzów jacy się tu postanowili wziąć za łby ich potencjał wydawał się być żałośnie skromny. Kilku pijanych żołnierzy czy gangerów mogli doprowadzić do porządku, posadzić do ciupy czy coś podobnego. Ale nie całą armię i gang jakie tu zjechały.
-Czyli siedzimy po cichu i czekamy na wynik który może być zły albo jeszcze gorszy, jakie są możliwości ewakuacji mieszkańców? Choćby kobiet i dzieci?
 
__________________
A Goddamn Rat Pack!
Leminkainen jest offline  
Stary 09-10-2017, 05:16   #585
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 77 - południe

Cheb; rejon centralny; most; Dzień 8 - południe; słonecznie; nieprzyjemnie.




Alice Savage i San Marino



- Daj spokój Guido. Dalej nie pojedziemy. - Taylor zwrócił się do szefa i kumpla który stał na dachu transportera by lepiej widzieć. Lustrował już okolicę dłuższą chwilę. Wszyscy wiedzieli czego szuka. Kutrów. Ale woda z założenia słabo zostawia jakiekolwiek tropy a poza tym, że kutry musiały płynąć rzeką skoro dotąd ich nie spotkali to musiały gdzieś być “tam dalej”. Tylko “tam dalej” było dość mało precyzyjne. Póki jechali drogą przez Cheb i na wyjazdówce wzdłuż rzeki szło dość prosto i gładko. Ale teraz droga tonęła w wodzie i cała okolica przypominała pełnoprawne mokradło.

- A może ich nie ma bo zatonęły? - Billy Bob jak zwykle miał talent do wpakowania się w tarapaty tym większym i ważniejszym. Guido posłał mu tak samo mordercze spojrzenie jak i Taylor. Bliźniacy zadziałali. Hektor trzepnął młodego w potylicę. - Au! No co?! Przecież mogły! - powiedział obronnym tonem młodzik który tak usilnie chciał wyglądać poważniej i potężniej, że chyba nikt go nie traktował poważnie. Gdy spojrzał z pretensją na Latynosa i lekko cofnął by wyjść z zasięgu jego ocalałej z pojedynku z szeryfem ręki oczywiście dostał znowu strzała w potylicę od Paula.

- Idź spraw gdzie cię nie ma co? - zaproponował mu średnio przyjaźnie Paul. Billy Bob rozcierając potylicę i widząc te mordercze spojrzenia szefa i jego zastępcy chyba właściwie odebrał i słowa i gesty, że przedłużanie dyskusji nie leży w jego interesie. Więc na wszelki wypadek ulotnił się zgodnie z tą detroidzką sugestią. Guido jakby się ciut uspokoił. Znowu zaczął wyjmować kolejnego papierosa ze swojej srebrnej papierośnicy. Tak naprawdę młodzik mógł mieć rację. Kutry wyglądały gdy je ostatnim razem widzieli, że oberwały mocno. Kto wie jak naprawdę mocno. Tych wód nie znali i o ile nie postanowiłyby sobie iść na współpracę i dogorywać gdzieś przy brzegu czy mieliźnie to kto wie, może i mogły zatonąć aż tak, że nic by nie wystawało na powierzchnię. I nic z tym nie mogli zrobić.

- To jest amfibia. Ona pływa. Możemy popłynąć tak jak one. - powiedział brunet w skórzanej kurtce stukając obcasem w metalowy kadłub na jakim stał.

- Ale to nie są amfibie. No nawet Tweety mówi, że będzie problem. A chuj wie jak daleko się ciągnął te bagna. Bo Plakatowy to wiadomo jak z jeżdżeniem. - Taylor znał na tyle swojego kumpla i szefa by zwiększyć szanse na przekonanie do swojej racji. Autorytet Tweety jako detroidzkiego, zawodowego kierowcy widocznie przekonywał ludzi z Det. Szef spojrzał na wymalowaną blondynkę a ta pokiwała głową do słów Taylora. Zaś uwaga o nieudolności Nixa, w dziedzinie wręcz firmowej i honorowej dla każdego mieszkańca Det sprawiła, że Guido nawet skrzywił wargi w półuśmiechu. Nie był to jakiś wesoły półuśmiech ale jednak. Zwłaszcza, że Nix był w zasięgu słuchu i słyszał również tą uwagę. Najemnik sapnął i pokręcił głową w reakcji na słowa zastępcy szefa bandy z dwoma ramionami na temblakach.

- Nie możemy czekać. Za 4 - 5 h będzie ciemno. Po ciemku chuja znajdziemy a im ciemność nie przeszkadza jak nam. Sam widziałeś. A jeszcze musimy zabrać co swoje i wrócić na Wyspę przed świtem. W chuj roboty. Nie możemy czekać. - Guido zaciągnął się płytkim, zdenerwowanym sztachem i w miarę jak tłumaczył ognik żaru jego skręta kreślił chaotyczne wzory.

- Może to jakoś objedziemy? - zapytał Hektor patrząc na rozciągające się mokradła które wydawały się móc zatopić nie tylko drogę ale i wszystko dookoła.

- Nie. Nie możemy oddalać się od rzeki. One musiały płynąć rzeką. Dobra. Bierzemy transporter i płyniemy dalej rzeką. Reszta niech rozbije tu obóz. Sklećcie jakieś tratwy czy co do transportu szpeja. Taylor dopilnuj tego. - Guido pokręcił głową i znów wyrzucił nie do końca dopalonego peta. Wskoczył na miejsce kierowcy i dał znać, że czas gadania i czekania się skończył.


---



- Chyba coś słyszałam. Stamtąd. - niepewny głos Boomer zaczął całą litanię kłopotów. Musieli rozstać się ze sporą ilością bandy jaka została przy samochodach. Guido przeprowadził bezwzględną selekcję zabierając wszystkich których uznał za najlepszych w swoim fachu, głównie pod kątem walki. Para Pazurów zieleniła się na tle Runnerów jak dwa żuki w mrowisku chociaż zdecydowanie bardziej pasowali do kolorystyki kadłuba pływającej maszyny.

Maszyna jednak zaczęła sprawiać kłopoty. Co prawda ciężki diesel dalej pruł wodę ale z każdą minutą zdawał się mieć coraz wyraźniejszy przechył. Było to widoczne zwłaszcza, dla ludzi na kadłubie i będących z tyłu na kadłubie. Czyli właściwie większość jaka obsiadała transporter bo na wieżyczce o do wieżyczki mogło przykleić się niewiele osób. Zawczasu tam zasiadł Nix, oficjalnie jako gunner czym widocznie wkurzył Runnerów którzy mieli ochotę zasiąść za sterami ciężkiej broni ale, że Guido nie protestował a obok niego siadła Czacha która miała wyraźne względy u szefa no to na kwękaniu i krzywych spojrzeniach pod adresem najemnika się skończyło. Z drugiej strony Nixa siadła Boomer więc we trójkę mieli względnie dobrą i wręcz honorową pozycję do obserwacji. Ale szybko się okazało, że na nich właśnie spadła naprawdę rola i obserwatora i pilota bo Guido mając wgląd ciut ponad falami zalewajacymi pokład miał z tym o wiele gorzej. Siłą rzeczy zarówno żona jednego jak i drugiego miały okazję zobaczyć jak ci dwaj względnie współpracują ze sobą bez syków i wrzasków. Ludzie w pace transportera właściwie widzieli mętny świat w otworze na dachu wozu przez jaki regularnie przelewały się fale wody. Też czuli jak maszyną rzucają mocniejsze fale a i przechyla się powoli coraz mocniej.

- Ej ale chyba nie toniemy co? Głupio by było tak w jakiejś wodzie a nie na torze czy ulicy? - Billy Bob który prawie cudem ubłagał Guido by dał mu miejsce w transporterze rozejrzał się zaniepokojony po reszcie. I choć zaraz dostał i kuksańce i w potylicę i w ogóle, by się zamknął bo jest debil to jednak liczne twarze wyczekująco spojrzały na głowę szefa. No cholera był już taki przechył, że tylny, prawy róg to już regularnie prawie był pod wodą. Brzytewka czuła te spojrzenia i na sobie. Pewnie liczyli, że “jakoś” i “coś” zrobi. Ale bali się podejść bezpośrednio do szefa bo ten odkąd dostał ataku nagłej cholery na moście wyglądał jakby lada chwila miał mieć jeden z tych swoich morderczo groźnych ataków szału gdy lepiej było być gdziekolwiek ale nie w pobliżu. Nie chcieli więc zostań przykładnie ukarani strzałem w głowę. Ale też nie chcieli potopić się w tym blaszanym pudle w jakiejś bagnistej dziczy. Wtedy właśnie Boomer dała znać, że coś słyszy. Ale Czacha też coś usłyszała. Też z tego kierunku co mówiła najemniczka. I sądząc po niektórych twarzach nie one jedne. No i się zaczęło.


---



Guido z wahaniem ale postanowił zgasić silnik. Przez chwilę płynęli w ciszy pchani siłą rozpędu. Ale nurt choć obecnie słaby zaczął stopniowo wyhamowywać maszynę. W uszy ludzi dał się słyszeć coraz silniejszy odgłos bagien dotąd mocno zagłuszany przez pracujący silnik. Słychać było jakieś ptaki, szmer wody nie tylko tej zalewającej kadłub, szelest trzcin, bzyczenie komarów. I po tej chwili gdy transporter już się właściwie w ogóle zatrzymał usłyszeli to znowu. Silnik. Diesel jak rozpoznali od razu ludzie z Det. Ciężki. Ale nie tych kutrów. Inny. Mniejszy. Nie mógł być daleko. Z pół kilosa, może kilos czy dwa. Gdzieś tutaj. Ale “tutaj” poza osią rzeki było dość ograniczone niżej trzcinami a wyżej lasem.

Guido próbował uruchomić ponownie silnik ale się nie udało. Transporter zdołał w tym czasie obrócić się burtą do nurtu wody gdzie był spychani w górę rzeki czyli w stronę skąd przypłynęli. Guido wściekał się coraz bardziej ale widocznie nie była to jakaś usterka jaką można załatwić bez grzebania w mechanizmach maszyny. Zaczął z namysłem grzebać sobie paznokciem w zębach zastanawiając się co zrobić dalej. Nie chciał zostawiać maszyny a prąd cofał ich coraz bardziej. No i tonęli. A tu mogło być w pobliżu coś po co tu przybyli.

- Dobra. Wy dwoje. - wskazał na siedzących prawie nad nim Czachę i Nixa. - Zajebista. - wskazał na Boomer. - Nasz stary druh Harvey. - spojrzał w głąb ładowni na grubasa w skórzanej kurtce. - I Krogulec wybierz jednego od siebie. Idźcie sprawdzić co to tam tak huczy i buczy. - zakomenderował szef i kierowca bandy. Przez chwilę mierzył się z byłym kapitanem gunbusa na spojrzenia któremu chyba nie pasowała taka wycieczka. Ale nie odważył powiedzieć głośno i otwarcie “nie” szefowi bandy z jaką jechał.

- Mają wziąć bomby? - zapytał Krogulec patrząc na szefa. Ten skinął głową potakująco.

- Tak. Jak to te cholery a trafi się okazja nie ma co czekać. Jak co innego to dajcie znać co. - powiedział szef i Krogulec zaczął z torby wyjmować przygotowane wcześniej ładunki wybuchowe.

- Dobra. Billy Bob. - szef skierował spojrzenie na młodzika który tak bardzo chciał być prawdziwym Runnerem. - Pakuj się do wody i znajdź ten cholerny przeciek. Musi być gdzieś z tyłu po prawej. - młodzik który gdy usłyszał swoje imię wypowiedziane przez szefa najpierw wyprężył się jak struna dumny, że szef go woła i potrzebuje. Ale gdy usłyszał jakie ma zadanie i spojrzał na wodę jaka nawet z wyglądu wyglądała na stalowo zimną mina mu zrzedła. Ale też zaczął się rozbierać by wskoczyć do tej lodowatej wody.

- Brzytewka. Otwórz klapę tam z tyłu. - ramię męża wychyliło sie i postukału w tylną ścianę oddzielającą silnik od ładowni. - Coś nie styka. To musi być jakaś prościzna. - powiedział szybko. Klapa dała się otworzyć i za nią ukazał się silnik. I mnóstwo plastikowych chitynek jakie i po podłodze się walały. No i było całkiem ciemno wewnątrz tego nieoświetlonego klocka.

- Guido! Znalazłem dziurę! Weszły mi dwa palce! O! Już trzy! - krzyknął z zewnątrz Billy Bob całkiem radosnym głosem najwyraźniej dumny ze swojego znaleziska.

- Nie rób większej dziury do cholery bo ci połamię te cholerne pluchy! - wrzasnął wściekły szef odwracając się w stronę ładowni jakby mógł przez metal i wodę zobaczyć młodzika na zewnątrz. Przestał bo coś brzdęknęło ciężko o kadłub i słaby ale wyczuwalny dryf maszyny przestał.

- No to możemy iść. - powiedział Nix który ze zwiadowczej czwórki pierwszy wskoczył do wody. Zamiast jednak przepłynąć od razu do brzegu wzbudził ciekawość Runnerów gdy odczepił od kadłuba stalową linę jaka była do niego umocowana i zahaczył ją o wystający pień zatopionego drzewa. Zaraz potem zakleszczył uchwyt liny z powrotem na zaczepie kadłuba i choć transporterem trochę bujnęło, drzewo zatrzeszczało to jednak powstała coś na kształt cumy w porcie. Póki drzewo i lina wytrzymywały transporter powinien przy nim cumować.




Cheb; rejon centralny; most; Dzień 8 - południe; słonecznie; nieprzyjemnie.




Nico DuClare



- Obecnie kobiety i dzieci to przeważająca część naszej populacji. - szeryf zaczął swoją odpowiedź obserwując miejsce na zachodnim krańcu mostu gdzie niedawno zatrzymali się Runnerzy. Mówił jednak zamyślonym głosem jakby potrzebował chwili namysłu by odpowiedzieć na pytanie Kanadyjki.

- No cóż. Zwykle w razie problemów część z nas uciekała na Wyspę. Ale teraz to raczej nie przejdzie. - powiedział w końcu wskazując poobijaną brodą na rzekę która wypływała pod mostem i płynęła prawie idealnie na północ. Do portu a dalej na jezioro gdzie leżała Wyspa. Nico pamiętała, że w Zimie sama widziała jak część mieszkańców schroniło się przed walkami w Cheb przechodząc po lodzie na Wyspę. Ale wówczas Wyspa była pusta a teraz toczyły się tam regularne starcia dwóch sporych sił.

- Na wschodzie jest Roger City. Podobne do naszego Cheb. Ale teraz pewnie równie liczne jak my. To jakieś 3 - 4 dni wozem. Nie wiem jakby nas przyjęli. Na zachodzie jest Lever. Ale mieszka tam może ze 2 - 3 stałe rodziny. Ale budynków jest więcej, myślę, że powinno dla nas starczyć. To jakiś dzień drogi pieszo lub wozem na zachód stąd. Ale nie ma portu ani dostępu do wody więc rybacy pewnie będą oporni. Zresztą tam nikt nie mieszkał przez dwadzieścia lat więc sama wiesz w jakim może być to stanie. - szeryf Dalton wydawał się być najmniej przekonany do tego ostatniego miejsca. Jeśli brało się pod uwagę, że uchodźcy musieli zabrać ze sobą dobytek i inwentarz oraz jakoś przetrwać dłużej niż kilka dni to sprawy zaczynały się komplikować. Byle przypadkowe Ruiny mogły wyżywić kilka osób nawet dłuższy czas ale kilkadziesiąt czy kilka setek to już robiło się nierealne.

- A na południe są bagna Fergusona. - szeryf odwrócił się na południe i patrzył teraz na rzekę płynącą w tej chwili w jego stronę. - Tam się nie chodzi. - pokręcił głową dając znać, że nie uważa tego adresu za dobry nawet do penetracji bez zbędnej potrzeby. Potem nagle brwi mu powędrowały do góry. - Chociaż… - zawahał się jakby nagle sam z zaskoczeniem dla siebie sobie o czymś przypomniał albo skojarzył.

- Właściwie południe to nie. - zaczął mówić wolno jakby sam wciąż intensywnie myślał nad tym pomysłem. - Ale na południowy wschód stąd jest takie jezioro. Znaczy kiedyś to było jezioro teraz stało się częścią bagien Fergusona. Ale jej zewnętrzna część, ta najbardziej wysunięta na południowy - wschód nadal ma czystą wodę. Powinno dać się tam dopłynąć łodzią z Cheb. Wzdłuż wybrzeża jest też droga ale po tych deszczach może być zalana. I tam na tym południowym wybrzeżu są domki wypoczynkowe. - szeryf kiwał głową z niewidzącym spojrzeniem jakby przypominał sobie kolejne fragmenty z przeszłości.

- No ale to wszystko wiedza sprzed dobrych kilku sezonów. Nie wiem czy ktoś z nas był tam później. Droga bywa często zalana, nic specjalnego tam nie ma czego nie byłoby tutaj, a łodzie odstraszają bagna Fergusona a na połów lepiej wypływać na Huron. Więc tak naprawdę nie wiem jak to w tej chwili wygląda. Ale jest chyba najbliżej i dalej byłaby jakaś droga powrotu do Cheb. - powiedział stróż prawa ze złotą odznaką w klapie kurtki. Chwilę jeszcze mówił o tym pomyśle. Właściwie nie było sensu pchać ludzi, w większości kobiet i dzieci na niesprawdzoną wodę. Z opisu trasy Kanadyjka wywnioskowała, że chociaż częściowo trasa pokrywałaby się z tym co przepłynęła z Gordonem i Lynxem gdy Brian i Eliott przypłynęli po nich łodzią. No i przydałaby się wyprawa rozpoznawcza. Z ludzi szeryfa właściwie sprawni i do posłania w teren została tylko para zastępców: Nico i Eliott.

W opinii szeryfa podróż łodzią powinna zając 3 - 6 h w jedną stronę. Zależy od stanu wód i tego co się natrafi po drodze. Gdyby wyruszyć dzisiaj byłaby szansa dotrzeć na miejsce przed zmrokiem ale nocować by trzeba było raczej tam, na miejscu. Szeryf bardziej optował za wyruszeniem rano. Zapowiadała się wyprawa na cały dzień ale była szansa by popłynąć, zorientować się i wrócić przed zmierzchem. Ale z drugiej strony teraz jak duzi chłopcy wzięli się za łby i byli sobą zajęci była okazja wymknąć się i podziałać za ich plecami. A tak intensywna walka jaką słyszeli wciąż z Wyspy nie mogła trwać wiecznie. Czy tutaj się nie wezmą za łby też nie było wiadomo. I nikt nie wiedział co jak się skończy walka ani co która ze stron zrobi potem.




Detroit; Downtown; cukiernia na Baker St.; Dzień 7 - świt; pogodnie; ziąb.




Julia “Blue” Faust



- O. To Dziki by jeździł w Deathmatch dla Teda Schultza? - Ted Schultz odłożył filiżankę na spodek i uprzejmie zerknął na słynnego rajdowca. I brzmiało i wyglądało jakby sam Schultz od samego Dzikiego chciał usłyszeć, że ten będzie jeździł w jego barwach. Chyba wszystkie twarze przy stoliku spojrzały razem z głową rodziny lubującej się w żałobnej czerni na Ligowca. Przez chwilę wszyscy i wszystko zdawało się zamierać czekając na tą jedną odpowiedź. A ta i na pierwszy rzut oka nie była dla niego łatwa.

Wcześniej Blue wyczuła, że wspominki o jakichś buntach i rebeliach Ted nie odebrał zbyt dobrze. Skrył twarz za kolejnym łykiem czarnej ambrozji i lekko skinął głową na znak, że słucha. A jednak instynkt ostrzegał blondynę, że to jest temat na jakim bardzo łatwo się poślizgnąć. Co prawda Ted okazał się rozsądny tym razem i nie zareagował nijak. Ale jednak jego sławna podejrzliwość była sławna jak i on sam. Najwyraźniej to nie były tylko ploty. Nie trzeba było wiele by sobie wyobrazić jak każde White Handowi “sprawdzić” czy delikwent czegoś może nie wie o spiskach przeciwko głównemu rezydentowi Ambasadora.

Za to gdy wspomniała o Szafirku, że jest jego przedstawicielem lekko prawie uśmiechnął się słysząc o “nieporozumieniu” między nim a nią. Takim które postawiło siedzącego obok Steve’a na nogi, że posłał swoich ludzi do załatwienia tego “nieporozumienia”. W tym siedzącą naprzeciwko blondynkę w eleganckich, biurowych ciuchach. Ta uwaga w jakiś sposób chyba rozbawiła ich obu. Ale zawczasu Ted nie powiedział ani tak ani nie. Wysłuchał co przedstawicielka kobiety jaką skazał na śmierć ma do powiedzenia.

Za to chyba przypadło mu do gustu ten “mecenat” i porównanie z Juliuszem Cezarem. Uśmiechnął się samymi oczami jak zadowolony z drapania leniwy kocur. Musiało go to mile połechtać no ale samo w sobie pochlebstwo nie załatwiało sprawy chociaż była nadzieja, że to drobina jaka przeważy szalę. Na razie jednak wszyscy chyba patrzyli na Dzikiego jaki miał wyraźne opory i problemy by powiedzieć co trzeba na głos.

- No tak. Czemu nie. W końcu to pierwszy taki Deathmatch nie? Jak nie będzie kogoś z takiego jak ja, znaczy z Ligi nikt go nie będzie traktował poważnie. Takie tam przepychanki pod stadionem Tygrysów. Kto by się tam interesował takimi duperelami dla ochlapusów. - machnął ręką Dziki i gdy zaczął mówić jakoś zaczął wracać mu ten nonszalancki i swobodny styl z jakiego słyną. Teraz jednak Steve jakoś bardzo powoli spojrzał na niego jakby odmierzał dystans do strzału czy coś podobnego. Na oko i wyczucie panny Faust to nie było spojrzenie ani dobre ani przyjazne. Ted dla odmiany uśmiechnął się z zadowolenia albo rozbawienia. Pokiwał z zadowoleniem głową.

- No i pomysł taki, że ja i Lady w jednym team. Jakby wziąć naszych fanów no to naprawdę gorąco by było. Bo kto jeszcze? Jakby zgarnąć Clody i Jay, albo Patti, Franka nawet no to wiadomo. Reszta to wiadomo, ekipa się zbierze, zawsze chce ktoś błysnąć a to byłoby nowe, każdy by chciał albo się pokazać albo zobaczyć. Działoby się. Scenariusz można urozmaicić. No albo deathmatch sam w sobie albo konwój, jak konwój to ciężarówki jak ciężarówki to Kociak no kolejna sława. No mówię panu działoby się. - Dziki się rozkręcił gdy sprawa weszła na tory jego życia i pasji. Zaczął mówić coraz szybciej i pewniej gdy roztaczał wizję coraz bardziej epickiego wydarzenia z dziejów motoryzacji Det.

- Dobrze. A co z Ligą Dziki? Wiesz jak to wygląda, Wyścigi urządza Liga i tylko ona. Chcesz, żebym zadarł z Ligą? Po co mi ten kłopot Dziki? - Ted gładko przeszedł do kolejnej sprawy świetnie rozumiejąc niuanse tego miasta mimo, że jego sztywny styl i ton wydawał się być drzazgą w oku w wizerunku “Miasta Szaleńców”.

- Co się pan boi Ligii panie Schutz? Że na wojnę z panem pójdą? - Dziki ironicznie uniósł brwi w górę i posłał staremu równie irytujący bezczelnością uśmieszek. Przez moment atmosfera zdawała się stężeć bo ton wydawał się bardzo bezpośredni. - Nie pójdą. Najwyżej będą chcieli od pana to odkupić a na kupowaniu i sprzedawaniu to się przecież pan zna jak mało kto. - uśmiechnął się wesoło rajdowiec a Ted o dziwo roześmiał się suchym śmiechem suchotnika jakby taki pomysł naprawdę przypadł mu do gustu.

- A powiedz mi jeszcze Dziki taką jedną rzecz. Ta nagroda. Ten samochód. Dlaczego mam ryzykować? Podoba mi się ten samochód. Chciałem go uczciwie kupić ale właściciel to straszny uparciuch. Już rozmawiałem ze Stevem o nim no ale wyjechał niestety a brykę mu powiedzmy, że ktoś gwizdnął. I teraz ta bryka ma być nagrodą. Powiedz mi Dziki, dlaczego nie miałbym jej sobie po prostu wziąć i załatwić problem na dobre? - Ted mówił spokojnie i z uśmiechem jak na statecznego staruszka i emerytowanego prezesa korporacji przystało. Stolik. Kawiarnia. Kawa. Ciasto. Dobrze ubrani mężczyźni i kobiety przy tym wszystkim. Całkiem nie było widać, że “załatwianie” czy “rozmowa ze Stevem” były synonimem mokrej roboty na ulicach Det rękami White Handa lub jego ludzi. Dziki przesunął językiem po wargach i Blue miała wrażenie, że korci go by spojrzeć na nią.

- Bo my dla pana wygramy ten samochód. I całe miasto to zobaczy. - odpowiedział w końcu nagle znowu spięty rajdowiec. Starszy rozmówca skinął głową wciąż uśmiechając się jowialnie.

- A czemu mimo wszystko nie miałbym załatwić i tak tego problemu? Te… “Nieporozumienie”... - stary Schultz spojrzał na moment na blondynkę by powtórzyć słowo jakie chyba mu przypadło do gustu w tej sytuacji. - Okazało się dość irytujące. - stary skrzywił się z niesmakiem jakby przypomniało mu się coś bardzo brzydko pachnącego pod nosem.

- Bo z całej Ligi ona jest teraz na topie w tym sezonie. To nie jest pytanie z kim ona pojedzie tylko kto z nią pojedzie w tym deathmatch. W tej chwili to ona ma złote karty. Dlatego jest dla mnie najlepszą partnerką na ten rajd i we dwójkę jesteśmy najlepszymi debeściakami jakich ktokolwiek da radę wystawić. Z nią wygram z kimś innym niekoniecznie. - Dzikiemu wróciła pewność siebie i mówił szybko i zdecydowanie patrząc wprost w zasuszoną twarz uśmiechniętego sympatycznie starszego pana w eleganckim garniturze. Ten chwilę trawił informację i znów cały stolik zamarł czując, że teraz ważą się losy tej całej eskapady i spotkania.

- No skoro tak stawiacie sprawę… - powiedział Ted stawiając talerzyk z filiżanką na stolik i wstając. Jak na dany sygnał wstali chyba wszyscy co byli w kawiarni, od Steve’a i Dzikiego po ochroniarzy i panią Fong. - Zgadzam się. Zrobimy ten deathmatch w mojej cementowni. Ty i Blue Lady pojedziecie dla mnie. Nagrodą będzie ten BMW. - Ted mówił spokojnie stopniowo wychodząc zza stolika i prawie z każdym słowem czekało się na jakieś “ale”. Dziki był wyraźnie spięty czekając właśnie na te “ale” bo coś zbyt gładko Ted dał się przekonać na te wszystkie warunki.

- Ale do czasu tego deathmatch nie będziecie się ścigać w Lidze. - powiedział Ted wskazując lekko laską na stojącego przed nim rajdowca. Ten zmrużył oczy jakby szukał kruczka. - Nie będziecie też opuszczać miasta. Teraz do czasu rajdu jeździcie dla mnie a ja bardzo, bardzo nie lubię jak mi bez pytania ktoś opuszcza stanowisko pracy. - tutaj Ted popatrzył głównie na przedstawicielkę Blue Lady o blond włosach jakby po niej spodziewał się głównie oporów co do tego punktu. - A trzy to przygotuję na ten deathmatch niespodziankę. Powiedz to wszystkim. Że Ted Schultz zorganizuje imprezę z niespodzianką. - Ted uśmiechnął się wręcz szatańsko uprzejmie a Dziki wydawał się przez moment zaniepokojony. Ale w końcu skinął głową na znak zgody.

- Dobra! Ale niech nie będzie nie wiadomo kiedy bo nie mam zamiaru iść już na ligową emeryturę! Ze dwa tygodnie mogę poczekać. A reszta może być. - zgodził się wesoło potrząsając pewnie dłonią starca. Ten się uśmiechnął z zadowoleniem i spojrzał pytająco na blondynkę jaka reprezentowała drugiego rajdowca.

- Dobrze. Detale ustalajcie z moim człowiekiem od Wyścigów. - powiedział wychodzący Ted mając na myśli dobrze Blue znanego Kapelusznika z zamiłowaniem do przepalania oparć foteli i czytania książek.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 19-10-2017, 22:24   #586
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
Została ochotnikiem na zwiad, ale po prawdzie nie miała nic do gadania. Diabeł wydał rozkaz, rolą Mówcy było go wykonać. Zebrała się więc i zaraz na Petem wyskoczyła w głęboką wodę, zgarniając po drodze broń. Mały kaliber nie nadawał się do walki z kutrami, mógł jednak ochronić przed czającym się na bagnach, żywym syfem. No i odpadała konieczność siedzenia w miejscu, co nożowniczce bardziej niż pasowało. Ruch zapobiegał pojawianiu się niepotrzebnych myśli i niepokojów.

- O nic się już zbytnio nie troskajcie, ale w każdej sprawie wasze prośby przedstawiajcie Bogu w modlitwie i błaganiu z dziękczynieniem. A pokój Boży, który przewyższa wszelki umysł, będzie strzegł waszych serc i myśli w Chrystusie Jezusie - głos Opiekuna rozległ się bezpośrednio w jej głowie. Brzmiał, jakby próbował ją pocieszyć.

“Co to? Biblia?” - rzuciła razem z parsknięciem, wzdrygając się gdy zimna woda przemoczyła jej spodnie.

- Dobra Księga. - Opiekun przytaknął, katem oka dostrzegła jak sunie między sylwetkami Runnerów, krążąc wokół niej i obserwując - Dobra dla Żywych. Pomaga.

“Nie jestem Żywa”
- tym razem zachichotała, lejac na to, że najbliższy złamas dziwnie na nią popatrzył. - “I nie boję się Prawdziwej Śmierci, juz ją widziałam. Już umierałam.”

Głos westchnął, lodowaty powiew poruszył włosami San Marino, kości na pancerzu zaklekotały oczekująco.
- Jest absolutnie niemożliwe, by ten, kto poważnie rozważa problem Śmierci, nie czuł przed nią lęku. - tym razem odpowiedź przyszła po dłużej chwili, z kompletnie drugiej strony. Opiekun wydawał się zamyślony i… zmęczony. - Nawet tych, co wierzą w nieśmiertelność, prowadzi ku temu przeświadczeniu również lęk przed śmiercią. Jest w tej wierze bolesny wysiłek człowieka, aby ocalić - nawet bez absolutnej pewności - świat wartości, w którym żył i do którego wniósł swą cegiełkę, aby wyprzeć nicość z doczesności i uwiecznić to, co uniwersalne.

Czarnowłosa głowa pokręciła się na boki, chichot zamienił się w rechot.
“To ja mam się bać, nie ty. Ty już nie masz czego.”

- Mam moje dziecko, strach nigdy nie mija. Jest naszą częścią, krwią płynącą w żyłach. Oddychamy nim nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Ale nie doczekasz świtu, nie odbywszy drogi przez noc. - w Głos wdarła się gorycz. Trwało to tylko chwilę, po czym powrócił niezmącony spokój - Teraźniejszość to część wieczności, która oddziela zakres rozczarowania od zakresu nadziei.

“Jesteś ze mną, to wystarczy. Bez ciebie bym nie dała rady już dawno temu”
- posłała w eter ciepły uśmiech i poprawiła płaszcz, wracając do świata Żywych.
Przyglądała się jak jej mąż majstruje przy lince, przebierając kończynami w mułowatej wodzie.

- Nieźle ci idzie! Jeszcze dwa okrążenia i wygrasz grzałkę! - zaśmiała się, rozchlapując dookoła wodę - Dobra kurwie, jest robota. Nie sterczmy tak, czeka Bariera do przekroczenia!

- No.
- Pete lekko uśmiechnął się ale zaraz spoważniał. Zostawiali za sobą prawie całkowicie zatopiony transporter, pływającego przy nim młodziaka na którego wrzeszczał z wnętrza szef bandy, spiętych Runnerów wyglądających czy prędzej zaczną tonąć na całego czy coś spróbuje ich jakoś dorwać ale szli w stronę gdzie mogły być te kutry. Całe źródło głównego zamieszania.

Pierwszy kawałek był dość absorbujący. Należało przepłynąć z transportera, przez rzekę do płytszej wody. Takiej na jakiej już dało czuć się grunt pod nogami. I poczuli ale woda zdawała się być bardzo zimna i wysysać siły, przenikać tam wgłąb ciała. Jasne było, że zbyt długo nie wytrzyma nikt w takich warunkach. Ale gdy dotarli do płytszej wody z początku mieli ją po pierś. Ale po chwili dostali do wody sięgającej po pas. Szło się ciężko. Nie dość, że woda tamowała każdy krok to jeszcze te zatopione korzenie mijanych drzew i kto wie co jeszcze co chwila czepiały się nóg i butów. Każdy zaliczył upadek w wodę w wyniku takiej podwodnej zaczepki choć i tak byli już kompletnie przemoczeni to jednak szarpało nerwy.

Nix zarządził porządki po swojemu. Naprzód posłał Boomer. Potem mieli iść nowożeńcy. Za nimi Hiver i ten jeden krogulcowy Runner. Nix rozdał każdemu część ładunków. By “w razie czego” ocalał ktoś z gotową bombą. Podłożyć mogli ją swobodnie on, ten człowiek od Krogulca wybrany właśnie z tego powodu i może Boomer. I chwilowo, nikt nie mówił o tym “w razie czego” bo wszyscy widzieli poszatkowane przez te pływające monstra ciała i nawet budynki. Nawet całą grupką nie mieli co marzyć by równać się z taką siłą ognia.

Boomer dała znak, że coś widzi. Trochę zmienili kierunek marszu na bardziej wzdłuż rzeki choć drzewa i trzciny skutecznie zasłoniły widok na nią i transporter w niej uwięziony. Boomer zatrzymała się przy śladzie wygniecionych trzcin. Szeroki pas jakby samochód przejechał przez zboże. Równy i w jednolitym kierunku. Połamało też częściowo krzaki jakie stanęły na drodze. Ślad prowadził od rzeki sądząc po wyłamaniach trzcin i krzaków. Jak tak było to pewnie jakby transporter popłyną rzeką kawałek dalej to pewnie też by dało się dostrzec ten ślad. Nix kiwnął głową w stronę gdzie prowadziły ślady. Boomer skinęła i znów ruszyła naprzód. Po chwili pozostała grupka zwiadowców.

Wciąż słyszeli też te niepokojące odgłosy. Jakby coś tam się przewalało, łamało, chlapało wodą. Z użyciem chyba cięższego sprzętu niż łopata, łom czy piła spalinowa. Coś tam pracowało silnikiem już tego byli właściwie pewni.

Zgrzyty i hałasy szarpały nerwy. Chłód, ten naturalny, też nie działał pokrzepiająco, ale był lepszy niż zimno Świata Popiołu. Nie tak… destruktywny i zabójczy. Przedzierali się przez bagna, a San Marino gapiła się tępo na plecy Emmy przed sobą. To nie był jej świat, nie jej piaskownica i na pewno nie jej kredki. Ale szła ramię w ramię z Runnerami i Pazurami, udając, że okolica nie robi na niej wrażenia.

Na połamanych krzakach dostrzegli wyprute bebechy jakiś kabli. Jakby coś zaczepiło się tam i urwało, dalej na wodzie rozpanoszyła się plama czarnej, gęstej cieczy. Nożowniczka zamoczyła w niej palec i podniosła go do nosa, wąchając ostrożnie.
- Mechaniczne bestie krwawią - wychrypiała niskim głosem, rozcierając ropę na spodniach żeby oczyścić rękę - Jak krwawią, można je zabić. Płyną, są ogromne. Skoro dają radę tędy sunąć, jest głęboko. Ich brzuchy kryje woda, nas też moze skryć. Damy radę podpłynąć i nie rzucać się w oczy. - zwróciła się do Nixa - Tylko trzeba je znaleźć… i obstawa. Nie wiadomo co wiozą. Z cała armią puszek nie damy rady, trzeba... iść cicho.

- Ropa.
- stwierdził Nix gdy też zanurzył palce w pływającej po wodzie cieczy i sprawdził zapach. - No. Woda tak. Ale musimy być uważni. I mieć głowę na karku. Szef tak mówi. - powiedział cicho Nix i pokiwał głową. I ruszyli dalej wzdłuż tego szlaku stratowanej wodnej roślinności. Ten nie szedł idealnie prosto. Wymijał drzewa i większe przeszkody ale szedł bez większych odchyleń prostopadle od rzeki oddalając się od niej coraz bardziej.

Idąca na czele Boomer przyklękła za jakimś drzewem, odwróciła się w ich stronę i dała znak ręką. Gest był dość prosty i zrozumiały wzywający na ostrożności czy zatrzymania się. Peter w każdym razie pochylił się niżej i zatrzymał. Boomer wykonała przywołujący gest ale nie szła dalej. Czekała aż pozostali do niej dobrnął przez tą wodę. Gdy to nastąpiło pokazała palec na ustach a potem wychyliła się zza korzeni zatopionego drzewa i wskazała jakiś kierunek.

Tam dalej zaś widać było coś. Coś co było chyba wielkości osobówki albo furgonetki. Bez punktu porównawczego ciężko było złapać skalę. To coś było dość pudełkowate, stało na gąsienicach i miało jakieś ramiona jak koparka. Tymi ramionami odwalało gruz z kupę gruzów jaka wznosiła się z bagiennej wody. To pewnie to słyszeli właśnie z rzeki jak pracuje a bliżej jak odwala właśnie ten gruz, bale drewna, połamane dechy i inny złom. Pracowało przy czymś co było w tej kupie gruzów chyba zawalone. Wystawał jakby dach spalonej furgonetki. A na niej pogruchotane i też spalone wieżyczki z ciężko wyglądającymi lufami. Wydawało się to jednak nieruchome, bierne i spalone. Ale przy tym właśnie pracowała ta maszyna na gąsienicach. Jakby chciała ją odgrzebać z tego złomu i gruzu w tym zatopionym bagnie.

Widać też było starych znajomych z portu. Dwie pływające jednostki. Teraz z bliska wydawały się jeszcze większe. Jak naczepa TIRa. Ten co wcześniej płynął drugi, stał z jednej strony kupy gruzów. Ten drugi, bardziej bojowy był wyraźnie przechylony na jedną burtę. Z bliska widać było efekty walk. Podziurawione i postrzelane burty, zniszczone i spalone wieżyczki, wyciekający płyn, ślady pożaru, ogromną wyrwę w burcie, że nawet stąd widać było jak wewnątrz pływa bagienna woda. A mimo to nie wiadomo było, czy jest już zniszczony czy jeszcze nie. Obydwie jednostki z portu ustawiły się dość wyraźnie tak by wziąć w środek tą pracującą na kupie gruzu. W dali widać było jakiś stary dom. Całość wyglądała na jakąś pogrążoną w bagnie starą i porzuconą farmę. Brakowało im jakieś kilkaset metrów do tych kutrów. Byli jeszcze w zatopionym lesie. Ale tam bliżej ten zatopionej farmy teren był znacznie bardziej ubogi w osłony. Na razie kutry i ta pracująca maszyna zachowywały się jakby nie dostrzegły nowych gości. Ale nikt nie wiedział ile to potrwa.

San Marino już prawie zapomniała jak tego pływającego kurewstwa nienawidzi, ale szybko sobie o tym przypomniała, patrząc z niechęcią na pływająco-kopcąco-skrzypiące kupy stali i mechanicznej śmierci.
- No to kurwa znaleźliśmy - wyszeptała i pokręciła głową - Trzeba powiedzieć reszcie, niech skleja mordy i zepną rowy.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline  
Stary 21-10-2017, 01:08   #587
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Wielkie rzeczy istnieją i są zawsze osiągalne, trzeba tylko wyrwać je życiu, które z całej siły przyciska te skarby do piersi i oddaje je tylko wtedy, gdy dowiedziesz, że jesteś godnym przeciwnikiem. Aby coś zmienić, wystarczyło znaleźć w sobie dość siły, by przeciwstawić się głęboko zakorzenionym lękom, nagromadzonym i nawarstwionym niczym wapienne osady na ścianie jaskini. Stalaktyty i stalagmity przerażenia, połączone w stalagnaty czystej grozy na samą myśl o stracie tego co najbliższe rozłupanemu, łatanemu nieskończoną ilość razy sercu.
Spoglądając na wysypujących się z transportera ludzi, Savage dorwał jeden z tych nielicznych momentów, gdy nie miała siły nic powiedzieć. Obserwowała tylko jak kolejni ranni opuszczają pokład, pozostawiając po sobie wolną przestrzeń raptem na chwilę. Zraz na ich miejsce wskakiwali zastępcy - ci wciąż sprawni i gotowi prowadzić wojnę na śmierć bądź życie. Kręcili się, krążyli, spieszyli i poganiali zarówno głosami, jak i gestami. Ona zaś trwała podobna żonie Lota, zamienionej w posąg z czystej soli, z trudem odrywając wzrok od postawnego niczym góra, łysego najemnika o pochmurnym obliczu.
Przychodziło im rozstać się raptem parę godzin po tym, gdy w końcu się odnaleźli po długich miesiącach niepewności. Lekarka przymknęła piekące jak nieszczęście oczy, w myślach odliczając do dziesięciu, lecz spokój nie nadchodził. Powtórzyła zabieg, zwiększając pule liczbową do dwudziestu, powoli biorąc się w garść, choć miała ochotę krzyczeć i wyrywać rude włosy z głowy.

“Raz… “

Od dawien dawna istniały dwa powody, niepozwalające ludziom spełnić swoich marzeń. Powód pierwszy: najczęściej po prostu uważali je za nierealne. Czasem na skutek nagłej zmiany losu pojmowali, że spełnienie marzeń staje się możliwe w chwili, gdy się tego najmniej spodziewają. Wtedy jednak budził się w nich lęk przed wejściem na ścieżkę prowadzącą w nieznane, lęk przed utratą na zawsze tego, do czego przywykli… znowu. Po raz kolejny. Akurat w tej szczególnej sekundzie, gdy poczuli jak obraz z rozsypanych puzzli wreszcie się układa, a koła niewidzialnej maszynerii Losu zazębiają, lądując tam, gdzie im przeznaczono. W tym konkretnym miejscu i czasie. Przy tych ludziach, jakże różnych i bliskich jednocześnie.

“... dwa, trzy… cztery…”

Paniczna motanina niczego jednak by nie zmieniła, w żaden sposób nie pomogła podczas nadchodzących, nerwowych kwadransów. Zostawało wziąć się w garść, spychając demony na dalszy plan i zamykając je za szczelnymi pancernymi drzwiami w z tyłu mózgu.

“...osiem, dziewięć, dziesięć...”

Nie usuwać całkowicie - wszak lęk należał do naturalnych mechanizmów obronnych. Zaś ci, którzy pragnęli go usunąć, szczególnie w przypadku strachu przed śmiercią, drogą sztucznych rozumowań, mylili się głęboko. Absolutną niemożliwością było bowiem wyeliminowanie organicznego lęku przez abstrakcyjne konstrukcje.

“...trzynaście… czternaście, piętnaście…”

Tony zostawał w bezpiecznym miejscu, pod ochrona sporej ilości broni, dodatkowo daleko od morderczego zasięgu dział kutrów. Tak samo Taylor, Bliźniaki… lwia część rodziny Alice, nazywanej Brzytewką. Opatrzyła ich rany, na chwilę obecną nie zagrażało im nic poza zgubieniem na bagnach.

“... siedemnaście, osiemnaście… osiemnaście i pół…”

Z siłą bojową porównywalną do upośledzonej ruchowo jętki, rudy kurdupel niewiele będzie w stanie pomóc podczas zbliżającego się starcia… znajdzie się jednak w najbliższej okolicy i chociaż… spróbuje opiekować się rannymi zaraz przy linii frontu.

“...dziewiętnaście…”

Co ona na litość boską wyczyniała?! Też znalazła idealny przedział czasowy na rozterki, miotaninę, wymienne z sianiem paniki. Lekarzom nie wolno było poddawać się emocjom, musieli stawiać na opanowanie, cokolwiek nie działoby się w okolicy, choć wystawianie maski naprzeciw groźby śmierci najbliższych przekraczało granicę tolerancji. Każdy miał jakieś limity, cienkie czerwone linie po przekroczeniu których zostawał raptem amok i szaleństwo… ale jeszcze nie teraz. Teraz czekała ich masa pracy. Ją czekała praca. Miała wspierać rodzinę, nie przysparzać jej powodów do następnych zmartwień.
- Dwadzieścia - wyszeptała, otwierając oczy, a po pustce i lęku nie pozostał najmniejszy ślad. Co prawda piegowata skóra zrobiła się trupioblada, lecz dziewczyna trzymała głowę dumnie uniesioną, prostując plecy i przywołując na twarz uśmiech, ruszyła raźno z miejsca, obierając kolizyjną z olbrzymem.
- Zmień proszę za dwie godziny opatrunki i uważaj na rękę. To wciąż świeża rana, do tego z bakteriozą… zostawię ci antybiotyki. Należy zażyć dwie tabletki po niewielkim posiłku. Brakuje mi leków osłonowych, a jeśli nie chcesz nabawić się sensacji żołądka, lekki posiłek będzie jak najbardziej wskazany - pouczyła go tonem “lekarz radzi”, ujmując delikatnie ranną kończynę i zadzierając głowę aby utrzymać kontakt wzrokowy.

- Nie martw się, wszystko będzie dobrze. Poczekam tu na ciebie. Myślę, że reszta też. - uśmiechnął się z wysoka łysy olbrzym i uśmiechnął cię ciepło i łagodnie uśmiechem mogącym dodać otuchy. Przygarnął przybraną córkę do siebie i przy kontraście ich gabarytów filigranowa kobietka zdawała się tonąć w zwalistej sylwetce bezwłosego olbrzyma. Czuła mocny i pewny uścisk jakby przybrany ojciec chciał jej oddać swoja siłę i energię tym uściskiem.
- Uważaj na siebie Alice. Nie daj się zabić. - powiedział cicho choć wyczuwała ogrom emocji płynących z tej prośby. Trzymał ją tak chwilę w swoim uścisku, że mogło się wydawać, że nikogo więcej tu nie ma. Żadnych Runnerów, żadnego Guido, żadnych samochodów, transporterów, skraju bagna, kutrów, wiosek i w ogóle niczego i nikogo. Tylko samotny mężczyzna o niepospolitych gabarytach jaki postanowił pewnego dnia przygarnąć bezdomną, uratowaną nastolatkę tak bardzo, że stali się rodziną. Tak bardzo, że przybył tu po nią gdy tylko udało mu się namierzyć jej trop. A teraz znów musieli się rozstać.

Pokonując zimną, kolczastą kule zakotwiczoną wewnątrz gardła, dziewczyna uśmiechnęła się ciepło, chłonąc podarowany na odchodne spokój i pewność siebie. Na zapas, na wszelki wypadek. Zamrugała, przeganiając gorące drobiny z kącików zielonych oczu, a uśmiech zmienił się w łobuzerski wyszczerz.
- Tato… nie kradnij mi teksów - powiedziała, a głos prawie jej nie drżał. Prawie - To ja zwykle cię o to proszę, więc jeśli będziesz taki uprzejmy i… - chciała coś powiedzieć jeszcze, ale żaden dowcip nie przychodził jej do głowy. Miała w niej zimną pustkę o posmaku piołunu. Wzruszyła ramionami, przytulając go ten ostatni raz. Znajomy zapach wypełniał nozdrza, policzek drapała faktura materiału mundurowej bluzy - Dobrze. Będzie dobrze tatusiu. Też na siebie uważaj. Wrócimy i… i zobaczymy co dalej. Dziękuję ci że tu jesteś. Za wszystko… dziękuję - uniosła wzrok, by zaraz podskoczyć i podciągnąć się, chwytając szerokie ramiona Pazura jak podpórkę. Pocałowała go w policzek - Dbaj o siebie i chłopaków… a teraz pozwolisz, że z nimi też się pożegnam. Tak… na wszelki wypadek. Trochę może nas nie być - wykrzesała z siebie resztki optymizmu.

- Naturalnie. - olbrzym uśmiechnął się po tym jak bez trudu podniósł rudowłosą medyczkę z ziemi i przytrzymał chwilę w swoich ogromnych ramionach. Potem właśnie opuścił ją i dał jej pożegnać się z innymi.

Brodząc przez wodę, podeszła do vana. Widok Bliźniaków i Taylora na dwa uderzenia serca odebrał jej pewność siebie, znowu musiała policzyć do dziesięciu. Najbliższy stał ten ostatni, więc od niego zaczęła, bez słowa łapiąc w pasie i przyciskając się z całej siły do ciepłego, napakowanego ciała, obejmując je w pasie ramionami.

Taylor zareagował z zakłopotaną miną na taki przejaw uczuć. Ale objął ją trochę sztywnie i sztucznie przytulającą się do niego Brzytewkę. Z powodu dwóch kontuzjowanych ramion nie było to tak łatwe i naturalne jak wówczas gdy miało się je sprawne. Ale choć zastępca szefa nic właściwie nie powiedział to jednak Alice wyczuwała, że życzy jej dobrze.
- Dbaj o niego. On zawsze o nas a o nim nie ma kto. - burknął cicho do ucha przytulającej się kobiety.

- Ty stary widziałeś to? Niby kurwa coś nam dolega? No ja kumam, ten złamas bez łap ale jaa? - Hektor oczywiście wykorzystał sposobność by przypomnieć o sobie i wykorzystać, że Taylora można w miarę bezpiecznie obgadać.

- No. Żadnej kurwa wdzięczności. No żadnej. Ale chuj w to, zobaczysz, my się jeszcze odgryziemy. Guido niech nie myśli, że jest taki cwany. Że się nas pozbędzie? Taa… - Paul też świetnie udawał obrazę śmiertelną na szefa a w końcu i swojego kumpla za to, że ich nie zabrał ze sobą na wyprawę.

- Guido jakby się mnie posłuchał to was obydwu powinien tutaj na miejscu utopić w tym bagnie. - burknął Taylor też wracając do zwyczajowych ról w tym gronie przyjaciół i bliskich współpracowników Guido. Bliźniaki w odpowiedzi spojrzeli zgodnie na siebie nawzajem pewnie gotowi jak zwykle i zawsze podjąć rękawicę kłótni i wyzwania jak kogo przegadać.

Ruda głowa kiwała szybko, zgadzając się tym co łysol wyszeptał. Tak… cholerny Wilk pilnował i gryzł okolicę dla dobra całej watahy, ale mało kto pochylał się nad tym, czego jemu akurat było trzeba. W końcu szef miał dowodzić, lecz nawet dowódcy potrzebowali kogoś za plecami. Braki kadrowe ostro zawężały krąg potencjalnych aniołów stróżów, wciąż jednak pozostawał jeden - ten najniższych lotów… jakże pocieszające.
- Oczywiście Taylor, masz to jak w banku. Ciebie też kocham, wiesz o tym… prawda? Bądź zdrów i bezpieczny… i do zobaczenia - odszeptała uroczemu gangerowi, wspinając się na palce, by pocałować oba zarośnięte policzki i ostatni raz mocno przytulić.
Pociągając nosem wyciągnęła ręce do bliższego cerbera, przyklejając się do niego. Wolnym ramieniem przygarnęła drugiego, żeby znowu nie gadali, że którego faworyzuje.
- Uważajcie na siebie… i się nie przeziębcie, dobrze? Pilnujcie chłopaków i taty… bagna są niebezpieczne. Guido dobrze robi, nie może zostawić trzonu grupy bez ochrony - powiedziała poważnie, próbując zapobiec dalszej kłótni i wskazać aktywność podnoszącą “współczynnik szacunu na dzielni”.

Pożegnanie zanim przelało się w coś z dawnych melodramatów tak bardzo nie lubianych i nie rozumianych wśród Runnerów przybrało zgoła inny charakter. Brzytewka zdążyła już wrócić do transportera, wszyscy co mieli jechać a właściwie nim płynąć już też wskakiwali do środka lub na dach no ale oczywiście nie mogło pójść ot, tak. Dzięki Bliźniakom. Paul i Hektor jakby koniecznie chcąc udowodnić, że są cali, i zdrowi, i Guido się oczywiście pomylił, że ich nie zabiera nonszalancko i wręcz w bijący po oczach sposób zaczęli udawać, że ten odjazd transportera nic a nic ich nie obchodzi.

Paul zaczął bajerować jakąś dziewczynę o latynoskim typie urody. Ta w pewnym momencie roześmiała się głośno szczerze rozbawiona wywołując zaskoczenie nie tylko u białasowego Bliźniaka ale wszyscy chyba z ciekawością spojrzeli w ich kierunku.

- Teraz powiedziałeś, że możesz zrobić mi laskę. - wyjaśniła nagle roześmiana wesoło dziewczyna. Brwi Paula powędrowały do góry w minie jeszcze większego zaskoczenia.

- Co?! Nie, nie, nie, mówiłem, że to ty będziesz mogła zrobić mi laskę. - pokręcił głową i ręką wykonując przeczące ruchy. Ale dziewczyna miała chyba ubaw na całego jak i coraz większa grupka obserwujących to Runnerów. Paul wydawał się być zirytowany tak samo jak dziewczyna rozbawiona tym, że nie skumała o czym rozmawiają. - No przecież pytałem się… - powiedział i dłoń sama mu powędrowała wskazując na Hektora. Wtedy Paul nagle urwał jakby sobie uświadomił straszną rzecz. Reszta Runnerów pewnie też załapała to samo w tym samym momencie.
- Tyyy kurwaa gnoojuu! Zabiję cię! - wrzasnął rozzłoszczony Paul i runął na roześmianego do rozpuku Bliźniaka. Ten zaczął uciekać rozganiając innych Runnerów a ci zaczęli kibicować to jednemu to drugiemu. Ponieważ Latynos nadal miał sztywną nogę po pojedynku z miejscowym szeryfem Paul dogonił go raczej prędzej niż później. Ale ponieważ Paul miał po pojedynku z szeryfem kontuzjowane ramię a Hektor miał obydwie górne kończyny sprawne to tutaj przy kłopotach z balansem sprawa się wyrównywała. Zaczęli się nawzajem szarpać i popychać a, że wszyscy nagle zaczęli im kibicować nie wiadomo jak i kiedy całą bandę ogarną wręcz festyniarski nastrój.

- Mówiłem kurwa, potopić obydwu. - pokręcił głową Taylor patrząc na wzajemne zmagania Bliźniaków. Ale też wydawał się jakoś pozytywnie rozładować energię przy tym nagłym wybuchu bliźniaczej agresji.

- Nic im nie będzie. - uśmiechnął się Guido obserwując tarzających się już Bliźniaków. Jak to zwykle u nich było walka była gwałtowna i wyglądała jak najbardziej na serio. Paulowi udało się siąść na klacie Hektora ale temu zaraz udało się go zwalić na bok. Guido zaś uśmiechnął się chyba po raz pierwszy odkąd usłyszeli strzały dochodzące z Wyspy.
- Ruszamy. - powiedział i wskoczył do transportera. Za nim to samo uczyniła reszta stada, a gdy trzasnęły zamykane drzwi, nie było już odwrotu.
W sumie nie było go od dawna, po prostu teraz weszli w ostatnią fazę.


Los bywał przewrotny, kłopoty zawsze wynajdywały sposób, aby dotknąć człowieka wstrętną niespodzianką ze strony, z pozoru, niewymagającej zbytniej uwagi. Blednącej w obliczu trosk, na podobieństwo wystawionej na słońce fotografii. Szum silnika transportera wpierw zmienił się w ochrypły dyszkant, by po paru nerwowych minutach przeistoczyć się finalnie w grobową cisze, poprzedzoną jękliwym zawodzeniem ulegających właśnie awarii tłoków. Pojazd stanął, wstrzymując nieuniknione. Odwlekając ostatni etap harmonogramu, zaplanowany na ten cholernie długi dzień.

“Spokój… po pierwsze spokój. Nic na szybko. Spokojnie... “ - Alice upomniała się po raz nie wiadomo który. Pozostałości niedawnej plagi insektów zaatakowały ledwo uchyliła prowadzącą do silnika klapę, wysypując się jej pod nogi.
“To tylko zabieg, operacja. Na mechanicznym pacjencie… fantomie. Weź się w garść, widziałaś nie raz i nie sto jak chłopaki grzebią w brykach. Rusz głową, po coś czytałaś te wszystkie książki” - strofowała się w ciszy, zmiatając wierzchnią warstwę wylinek.
- Mogłabym prosić o odrobinę światła? Badania organoleptyczne… - zaczęła, lecz szybko ugryzła się w język, wracając do znanych wśród rodziny zwrotów - Na… hm, macanego tego nie sprawdzę.

Krogulec klęknął za klęczącą przy otwartej pokrywie silnika Alice i zaświecił do wnętrza. Trzymana nad ramieniem lekarki latarka zdradziła znacznie więcej detali niż zaglądanie w silnikową wnękę prawie po ciemku. Silnik był cichy i nieruchomy jak każdy wyłączony mechanizm. W różnych elementach mechanizmów błyszczały martwe insekty i ich wylinki. Alice nie miała zbyt dużego doświadczenia w gmeraniu w silnikach transporterów opancerzonych ale po powierzchownym oczyszczeniu silnika z wylinek i w świetle krogulczej latarki dało się coś powiedzieć. Po pierwsze silnik wyglądał na stary i zaniedbany. Widać było liczne ślady kurzu i pyłu jakie od dawna przywarły do wówczas jeszcze świeżych smarów i olejów a po nie wiadomo jak długim czasie zespoliły się z nimi w jedną, zaskorupiałą masę. Kiedyś dające ochronę smary i oleje pokrywające silnik ochronną, elastyczną warstwą teraz były zaskorupiałym syfem który na pewno nie pomagał płynnej pracy silnika. Należało ją usunąć i zalać nową porcją smarów i olejów. Ale było to w tej chwili nierealne. Raz, że oznaczałoby wielogodzinne, może wielodniowe czyszczenie silnika a dwa nie mieli tutaj żadnych ani smarów ani silników.

Poza tym widziała liczne nadżerki na silniku jakby go ktoś wykąpał albo chlapnął w tym miejscu kwasem. Te miejsca ukazywały czysty, chropawy metal i w tutaj te cylindry, filtry, przewody były słabsze prosząc się o awarię. Tu też wiele nie można było zrobić. Tak naprawdę trzeba byłoby wymienić je na nowe a po prawdzie najlepiej cały silnik. Improwizować można było używając jakiegoś metalu w płynie i liczyć, że wzmocni on osłabioną konstrukcję by wytrzymała jeszcze jakiś czas. Ale tego też w tej chwili nie mieli. Trzecią przeszkodą była sama dostępność silnika. Od strony otwartej klapy, nie było możliwości obejrzeć całego silnika. Najlepiej było go wydobyć na zewnątrz ale do tego potrzebne było go odłączyć i jakiś dźwig by uniósł cały blok silnika w górę by można było swobodnie przy nim manewrować. A też nie mieli żadnego dźwigu ani czasu na takie zabawy nawet gdyby go mieli.

Ale mimo to po dłuższej chwili oglądania i badania różnych elementów starego i mocno sfatygowanego, przeżartego szczękoczułkami silnika Brzytewka znalazła podejrzanie wyglądające miejsce. Musiała się zdrowo ubrudzić, nasapać i nastękać by odblokować zacięty mechanizm. Śpieszyła się czując presję czasu na karku, nerwowo stukającego zaraz za ścianą silnika Guido, nerwowo poruszających się Runnerów i w ładowni i na górze, na dachu wozu. Mechanizm nie poddawał się łatwo i Alice czuła jak kolejne minuty uciekają jej przez pobrudzone teraz silnikowym syfem palce. Ale wreszcie udało się! Udało się odblokować zacięcie!

Okiem rodowitego detroiczyka, Savage wreszcie zrobiła coś porządnego i zrozumiałego, a także wymaganego do prawidłowego życia w Mieście Szaleńców w zgodzie z jego mieszkańcami - robiła za mechanika. Co prawda podobne aktywności niosły ze sobą masę nowych doświadczeń, lecz nie mieli czasu aby się nad tym dogłębnie zastanawiać. Silnik przypominał pacjenta - też miał swoje humory, dolegliwości. Pozostawiał również na dłoniach masę plam, choć te akurat nie traciły miedzią, a ich barwa daleko odbiegała od jakże znanej czerwieni najbardziej popularnego płynu ustrojowego.

- Ha! - wyrwało się dziewczynie, nim zdołała się opanować. Poradziła sobie! Nie wierzyła w to, ale jednak! Może jeśli nie wyjdzie jej z medycyną, zostanie mechanikiem? Na samą myśl uśmiechnęła się pod nosem. Wciąż na kolanach dokonała ostatnich poprawek, usuwając wierzchnią warstwę chitynowych paprochów - Potrzebujemy nowego silnika, ten długo nie pociągnie. Jeżeli dobrze kojarzę z tego co kiedyś mówił Paul, ta brunatna szlamowata maź pod korkiem wlewu oleju oznacza, że do oleju dostaje się płyn chłodzący. Nie dziwota, całość jest ostro skorodowana, przydałby się podnośnik i parę godzin łatania, ale nie ma na to czasu… ani sposobności, o zasobach nie wspominając. Prawdopodobnie poszła uszczelka pod głowicą, zatarł się też jeden z tłoków. Zalecam wymianę uszkodzonej części i gruntowną renowację, od smarowania poczynając - wytarła dłonie w brudną ścierkę i obróciwszy się do Guido, uśmiechnęła się szeroko - Ale to jak wrócimy. Dziury w karoserii idzie zatkać pakułami, czy czymś podobnym, nadmiar nagromadzonej wewnątrz wody usunąć ręcznie. Na razie pojedzie, powinien jeszcze trochę podziałać. Ciekawe… chyba mi się podoba ten serwis motoryzacyjny. Samochody przynajmniej nie krzyczą i się nie rzucają w malignie - zakończyła żartem, odsuwając się od klapy.

- Dobra zobaczymy. - odpowiedział Guido wyraźnie ucieszony ale nadal spięty. Dał się słyszeć dźwięk uderzania buta o pedały i skrzyp dźwigni biegów. Silnik zazgrzytał jak i poprzednio. Zaczął swój rytm ale nie chciał się on przekształcić w regularną pracę.
- Kurwa! - syknął rozzłoszczony szef bandy. Spróbował jeszcze raz. Efekt był jeszcze gorszy. Coś strzeliło i z silnika zaczął wydobywać się rzadki ale jednak dym. Runner jednak uparcie próbował dalej. Sinik znów zakaszlał, zazgrzytał i jakby po przekroczeniu jakiegoś magicznego limitu wreszcie odpalił. Guido od razu go podgazował by nie dać mu zgasnąć. Sinik nie zgasł i znów przeszedł w regularny, zdrowy rytm. Tylko nadal dymił.
- Dobra teraz go nie gaszę choćby miał się zesrać. - warknął rozzłoszczonym tonem mąż Alice jakby wyzywał silnik i maszynę do pojedynku.

- A co z tą wodą? - odwrócił się w tył do ładowni i popatrzył pytająco na ludzi w ładowni. Ci spojrzeli więc na tych którzy byli na dachu i zaglądali do środka przez luki transportowe. A ci z kolei zajrzeli gdzieś obok. Chwilę trwało nim rytm spojrzeń z odwróconą kolejnością wrócił do pytającego razem z odpowiedzią.

- No dalej przecieka. - powiedział któryś z chłopaków. - Tam już się do środka nalała woda i ciąży. Nie ma jak jej wylać. A dziury nie ma czym zatkać. - wyjaśnił szefowi nieco speszonym tonem jeden z Runnerów. Szef wyglądał na wkurzonego więc nie było zbyt dobrze przynosić mu złych wieści.

- Ja pierdolę! - syknął ze złością kierowca uderzając w deskę rozdzielczą. - Jak pływa to tam muszą być jakieś baniaki! Rozwalcie ścianę i zapierdolcie to od środka! - krzyknął ponaglająco. Runnerom chwilowo chyba to wystarczyło by zabrać się do pracy i nie dopytywali się o więcej szczegółów. Dwóch zaczęło pod kierunkiem tych na zewnątrz ciąć i kroić wnętrze tylnej burty, tej bardziej zanurzonej a właściwie coraz bardziej przechył chyba zwolnił ale nadal się pogłębiał. Noże i wbiły się we wnętrze ściany i zaczęły z mozołem pruć ścianę.

Brak zasobów i położenie im nie sprzyjało. Fizyka też działa na ich niekorzyść, nie pozwalając wodzie spływać, a zamiast tego gromadziła ją dalej uparcie wewnątrz metalowego wnętrza. Savage zagryzła wargi. przydałaby się pompa do osuszania, jak podczas powodzi. Niestety nie mieli nic podobnego pod ręką.
- Gdzieś tu jest ta płach brezentu, na której wczoraj… przeprowadzaliśmy czynności higieniczne - odezwała się ze swojego miejsca przy silniku, grzebiąc przy okazji intensywnie w nibymedycznej torbie. - Wodę da się usunąć metodą chałupniczą… znaczy ręcznie, powoli. Menażki, kubki… wiem, brzmi jak żart, ale w obecnej sytuacji nie jest to w żaden sposób element humorystyczny - wyprostowała plecy, a w bladych palcach błysnęły dwa metalowe, obłe przedmioty.

- No ale to zaraz dobra? Trzeba to wyciąć. - sapnął jeden z chłopaków mozoloącyh się ostrzem przy wycinaniu nowego otworu w poszyciu kadłuba. Obydwaj sapali, byli czerwoni i pocili się z wysiłku ale nikt nie mógł im pomóc bo miejsca było tylko na dwóch. Wreszcie jednak wycieli otwór poszarpanego prostokąta w tylnej części wozu bojowego. Odetchnęli wreszcie a płyta dotychczasowej ściany zwaliła się na podłogę. Pod nią ukazała się kolejna ściana. Ale ta już była zewnętrzna bo widać było otwór przez jaki wlewała się woda. I dłoń jaka od zewnątrz przykrywała ten otwór przez co strumień był pewnie mniejszy.

Między obydwiema ścianami była pusta przestrzeń więc dotąd pewnie był to pusty zbiornik balastowy. Był bo becnie na dnie zalegała chlupocząca woda.

- Leci. Guido to mamy wylewać tą wodę? - zapytał niepewnie jeden z pracujących dotąd Runnerów. Szef odkręcił się jak mógł na siedzeniu by obejrzeć sytuację ale chyba nie chciał ryzykować kolejnego gaszenia silnika więc nie ruszył się z miejsca.

- Zasklepcie to tym brezentem jak Brzytewka mówi. A potem przykrójcie tą dyktę, taśma i na razie będzie musiało wystarczyć. - powiedział szybko szef po chwili oglądania uszkodzenia. Dwaj Runnerzy pokiwali głowami ale spojrzeli na siebie niepewnie. Gdy szef wrócił do obserwacji świata zewnętrznego jeden z nich klęknął na podłodze i znowu zaczął rżnąć nożem odkrojoną właśnie płytę. Drugi spojrzał na Alice.

- Gdzie masz ten brezent? - zapytał jej i zaraz potem spojrzał w górę na zaglądających do środka kolegów. - Ej macie taśmę? Guido kazał. - zapytał tych na dachu wozu od razu wywołując zamieszanie i zmieszanie gdy dłonie zaczęły trzepać się po kieszeniach, torbach i plecakach, klnąc i poganiając się nawzajem.

Ruda lekarka stanęła na ławeczce i trzymając się kawałka rury przyspawanej do ściany, sięgnęła na górną półkę, po zrolowaną płachtę.
- Tutaj skarbie - uśmiechnęła się uprzejmie przez ramię - Na szczęście brak w niej metalowych elementów, więc insekty ją oszczędziły i... masz może papierosa? - spytała, mrugając zielonym okiem - Swoje wypaliłam, a nigdzie na tej zapyziałej prowincji nie mogłam znaleźć kiosku...
skandal.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 21-10-2017 o 21:51.
Zombianna jest offline  
Stary 21-10-2017, 16:43   #588
 
Leminkainen's Avatar
 
Reputacja: 1 Leminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputację
-W średniowieczu grody na bagnach były zazwyczaj bezpieczne... sam fakt ukrycia na uboczu, Cheb raczej nie za wiele czerpało z okolicznych szlaków handlowych więc tu dużo nie traci, ukrycie ludzi w lesie może sprawić że Runnersi nawet się nie będą interesowali tym ilu tą rozróbę przeżyło ilu postanowiło zostać etc, a jeżdżenie na bagna po marny okup może nie być dla nich warte zachodu. Moze warto to sprawdzić?
 
__________________
A Goddamn Rat Pack!
Leminkainen jest offline  
Stary 22-10-2017, 13:28   #589
 
Zuzu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputację
Wyglądało na to, że się udało! Stary, zramolały Zgred łyknął ich pomysł i przyklepał go, zgadzając się na zdjęcie Szafirkowi z karku tego bezsensownego wyroku. Wreszcie zaczął myśleć, a Blue mogła odetchnąć. Dyskretnie i maskując to profesjonalnym uśmiechem, ale wyszło dobrze. Zajebiście nawet! Spotkanie ze staruchem i jego przydupasem w bieli zakończyło się szczęśliwie. Nikt nie zginął, wypili kawę i jeszcze udało się ubić interes, jak na poważnych przedsiębiorców przystało. Niepokoił tylko jeden fakt - zapowiedziana z tym łajzowskim uśmiechem niespodzianka. Znając życie chodziło o coś upierdliwego i morderczego, no ale trudno. Skoro dali radę przebrnąć aż dotąd, z innymi kłodami pod nogami też sobie poradzą.
Pożegnali się jak zasady biznesu nakazywały, wstając gdy ich nowy szef i mecenas deathrace odchodził od stołu, powijając przy okazji Steva. Mógł go zostawić, panna Faust bardzo chętnie zapoznałaby się z nim bliżej. Niestety nie dało się mieć wszystkiego, musiała się więc nacieszyć najbardziej znanym rajdowcem w tej zaplutej dziurze, siedzącym po jej prawej stronie, na wygodnym, stylowym krześle do którego pasował tak jak ona do fotela kierowcy średniej klasy wyścigówki. Blondynka poczekała aż się oddalą i opadła na krzesło, z miną zadowolonego kota.
- No to pykło - wyszczerzyła się do rajdowca, klepiąc go po kolanie - Teraz wydupiamy do Kapelusznika, będzie git. Egor jest spoko, znamy się. Pracował dla tatka, to on mnie ogarniał po przyjeździe. Chcemy go przekonać, należy zrobić dobry grunt pod wszelkie nawijki… czyli po rosyjsku. Kupić dobrą flaszkę, a najlepiej trzy. Po drodze trzeba ogarnąć szamę i nażreć się zawczasu, bo picie na pusty żołądek szybko nas poskłada, a z nim to jak z kanistrem: leje wódę w bebech i leje i końca nie widać - tłumaczyła pogodnie, zaciskając palce na spodniach ligowca. Na koniec uśmiechnęła się wdzięcznie do Starego - Dziękujemy, bez wsparcia by nie poszło tak dobrze. - zrobiła przerwę i dodała z tym samym wyrazem pyska - To tatko znał też Zgreda? Wiedziałam że miał długie łapy… - pokręciła głową i na moment mina jej się skwasiła, ale szybko to naprawiła, szczerząc się jak na reklamie pasty do zębów.

Dziki wydawał się być jak na jego standard dość zamyślony. Miał tak odkąd Ted powiedział o tej niespodziance. Rajdowiec przygryzał wargę i miał mało przytomne spojrzenie gdy widać się nad tym głowił. Palce na swoim kolanie chyba więc całkiem mocno go zaskoczyły ale i przywróciły do rzeczywistości.

- Nie wydaje mi się. - Starszy pokręcił głową na pytanie o znajomość pana Faust i szefa Schultzów. - No ale na mnie już czas. My starzy ludzie, szybko męczymy się takimi ekscytującymi porankami, nie to co wy młodzi i pełni wigoru. I wdzięku. Naprawdę obiecujące. - Starszy uśmiechnął się łagodnym stonowanym uśmiechem ale jakoś panna Faust i tak miała wrażenie, że to grzecznościowa maska kalkulacyjnego umysłu. Zwłaszcza pod koniec ważniak z dzielnicy Schultzów prawie na pewno mówił do tego o czym rozmawiali sami w jego gabinecie kilkadziesiąt minut temu.

Starszy pożegnał się z elegancko ubraną blondynką, sławnym daleko poza granicami miasta rajdowcem i ruszył do wyjścia. To jakby odblokowało reakcje Dzikiego.
- Do Kapelusznika? Nie, nie, nie. - pokręcił przecząco głową dając wyraz, że się nie zgadza na takie rozwiązanie. - Jedziemy do mnie. Potem jak chcesz to ugaduj się z nim czy kim chcesz. Jak go tak znasz to zresztą nie powinnaś mieć problemów. - rajdowiec też wstał i zostawił filiżankę jaką dotąd machinalnie bawił się obracając kantem i kątem na talerzyku na jakim ją podano. Też widocznie nie miał ochoty dłużej przebywać w samym sercu uporządkowanej dzielnicy czarnolubnych krawaciarzy.

Blondyna łaskawie podniosła cztery, odpicowane na biznesowo, litery. Faktycznie po całej akcji mieli jechać do dziupli Dzikiego, wybrać brykę i sprawdzić na której masce najlepiej się posuwać. Mieli co świętować, nie wypadało też odmówić takiemu uroczemu zjebowi paru minut przyjemności i odstresowania. Ona też miała ochotę na omówienie paru pozycji deala na kabarynę dla siebie i co najlepsze - tym razem nie musiała się ligowcem z nikim dzielić. Miała go chwilowo na wyłączność, a wiadomo: sam na sam ludzie zachowywali się kompletnie inaczej, niż gdy otaczała ich widownia. Co prawda goniły ich terminy, ale… dla Matta panna Faust była gotowa na pewne ustępstwa.

- Dziękujemy, że zechciał pan poświęcić nam swój jakże cenny czas - kiwnęła kurtuazyjnie Staremu, pomijając fragment że jemu na dobrą sprawę też może usiąść na kolanach jak w dzieciństwie. Spraw rodzinnych nie wypadało wywlekać przy świadkach - To był naprawdę owocny poranek, oby reszta pańskiego dnia również taka była - uśmiechnęła się na koniec i zawirowała przestrzenią dookoła Dzikiego, przyklejając się do jego ramienia jak fangirl z zamiłowania.
- To co… nawijałeś coś o strzelaniu na okulary i ładowaniu - wymruczała cicho, ocierając się o jego bok biodrem - Chyba że tylko gadałeś…

- Ano właśnie na to się wcześniej umawialiśmy.
- Dziki wreszcie się uśmiechnął chyba pierwszy raz odkąd weszli do tej starodawnej cukierni. Z zadowoleniem i wprawą objął Blue jak to na fangirl wypadało gdy udało jej sie dostać w objęcia i pod skrzydła swojego bożyszcza. Dziki machnął na pożegnanie pani Fong a ta pomachała mu z wzajemnością dziękując za autograf dla siostrzenicy i zapraszając go ponownie.

Na zewnątrz eleganckich wozów Schultzów i Starszego już nie była. Stała tylko maszyna rajdowca. Przy tamtych wyglądała jak wyciągnięta ze złomu przywieziona blacharzowi do klepania w porównaniu do nówek z salonu Mercedesa. Ale i tak miała w sobie jakąś ciężko do uchwycenia ale od razu wyczuwalną drapieżną nutę tak wpasowaną w świat Wyścigów, Ligi i Det. Od razu widać i czuć było, że maszyna nie jest tylko od ładnego wyglądania. Dziki wsiadł za kierownicą bez wahania dając wejść Blue z drugiej strony. Prawie machinalnie odpalił maszynę i ruszył po detroicku. Ze zrywem, piskiem opon z miejsca wykonując zakręt o 180* który zarzucił rufą wozu. Zaraz wcisnął gaz do dechy i dał naprzód jakby miał się z kimś czy kogoś ścigać. Ulice zdawały się uciekać na poboczach znikając za sobą.

- Kurwa on coś chce. Coś wymyśli. Na pewno coś chujowego. Nie wierzę, że tak sobie wziął i odpuścił na tą twoją. W tym na pewno jest jakiś haczyk. Tylko kurwa nie wiem jaki. - Dziki mówił ze skupionym wyrazem twarzy a pojazd zdawał się prowadzić wręcz machinalnie. Dłoń sama zdawała się zmieniać biegi w odpowiednim momencie, kierownica sama skręcać na zakrętach i samochód sam wydawał się prowadzić przez uprzątnięte ulice dzielnicy Schultzów.

Blue też nie dawało to spokoju, nie lubiła niespodzianek. Tym bardziej jeżeli dotyczyły kogoś, kogo zdążyła polubić i mogły się zakończyć jego zgonem.
- Jebany stary zgred - prychnęła ze złością, ale szybko się ogarnęła. Dla kurażu i poprawy samopoczucia jeździła ręką po nodze rajdowca, zaczynając od kolana, a na biodrze kończyła i znowu kierowała palce do kolana - Może zrobić na samym końcu duel. Wygrana ekipa staje naprzeciwko siebie. Albo dowali dodatkowe fury skupione tylko na Szafirku. Może też wystawić snajperów, ściągnąć puszki Molocha… jebaniec może dużo - pokręciła głową, patrząc za okno na szybko mijający krajobraz syfiastego zadupia - Nie wiem kurwa, też mi to śmierdzi, ale jeszcze mamy czas do tego wyścigu. Zakręcę się, popytam. Najbliżej tego ramola jest White Hand. Wyścigami zajmuje się Egor. Tego drugiego idzie wziąć pod włos, poprosić żeby powęszył i wywiedział się to za niespodziewajka… a Hand. - wbrew samej sobie spotkanie pokurwieńca w białym gajerze wywoływało w niej dziwną euforię. - Na każdego cwaniaka jest metoda, zwłaszcza jak ma fiuta. Myk to zdybać go samego, wziąć na stronę. Przestawić odpowiednie… argumenty - rzuciła firmowym wyszczerzem - Ty też wąchnij co w Mechstone capi. Chcemy na deathmach ligę. Wildcats na pewno z chęcią się pościgają. To ta ekipa od lambadziarza co mnie przywiózł pod melinę Szafirka.

- Mhm. O coś musi mu chodzić. Ale musi się kryć albo wgrać w zasady deathrace bo straci twarz jak zrobi ewidentny przekręt. Chociaż… Kurwa to stary Ted. Zawsze robi co chce i mało kto mu może skoczyć.
- Dziki jechał przez kolejne dzielnice i główkował nad tym co ten stary szef Schultzów może wymyślić. Czarny samochód śmigał przez kolejne ulice i dzielnice. Rajdowiec był zamyślony i spięty ale jednak stęknął cicho z przyjemnością gdy dłoń blondyny zaczęła wodzić po jego nodze. Kolejne zrujnowane i wypalone budynki znikały za oknami, razem za kolejnymi krzyżówkami, zjazdami na obwodnice i tymi typowymi dla Det drogami ze spiętrzonymi kanionami samochodów które wydawały charakterystyczny pogłos gdy się nimi zasuwało. Zwłaszcza jak się to robiło w detroickim stylu.

Brudne, obskurne ulice ciągnęły się i ciągnęły jak smród po gaciach, na szczęście przy tempie podróży osiągnęli cel zanim Blue zdążyła się znudzić wycieczką krajoznawczą. Szarpnęło nią, gdy samochód zatrzymał się nagle, drąc opony o asfalt aż zostały za bryką dwie czarne wstęgi i smród palonej gumy.
- Dobra olać to, przynajmniej na najbliższą godzinę - Blue z chęcią wypięła się z pasów, zezując ciekawie na ruderę przed którą się zatrzymali.
- Trzeba by ci tu jebnąć neon - rzuciła wyszczerzem i dobrą wolą, samodzielnie wytaczając dupsko na zewnątrz.

- Neon? Może być i neon. - zgodził się raźno rajdowiec wysiadając z maszyny i trzaskając drzwiami. Budynek przed jakim się zatrzymali sprawiał wrażenie jakiegoś dawnego magazynu. Dziki skinął do blondyny wysuwając rękę jakby oczekiwał, że znów wejdzie w rolę fangirl. Zdawało się, że humor mu wrócił.

Weszli razem przez dość zwyczajnie wyglądające drzwi. Chociaż obite blachą i wizjerem i miejscem na listy czy inne paczki gdzieś w połowie wysokości. Gdy Dziki je pchnął też nie chodziły tak lekko.

- Cześć Dziki! I co? Jak było? Dałeś czadu? Pokazałeś ten niebieskiej zdzirze jak się u nas jeździ? - zapytał jakiś młody facet w rozpiętym, roboczym kombinezonie. Wydawał się zachowywać swobodnie i przyjaźnie w relacji do rajdowca a na Blue zerkał ciekawie ale mówił raczej do ligowej gwiazdy.

- Mhm. Ale się trochę wszystko pojebało. Zawołaj Alberto. Trzeba naszykować maszynę. Do deatchmatch. - Dziki pokiwał głową ale odezwał się trochę jakby z zażenowaniem a trochę z niechęcią. Pewnie wyjeżdżał stąd z całkiem innymi planami co widać było po zdziwionej twarzy młodszego mężczyzny.

- Jest jakiś deatchmatch? - zapytał mrużąc oczy ale wstał, odłożył kolorową gazetę jaka przeglądał gdy wrócili no i trochę podszedł bliżej. Zerkał na blondynkę z jaką wrócił Dziki jakby ona mogła być jakąś wskazówką.

- Nie. Ale będzie. U Schultza. Będę jechał w duecie. Z tą niebieską zdzirą. - burknął niechętnie Dziki i młodego jakby zamurowało z każdym kolejnym zdaniem. - No i dlatego… - dodał Dziki robiąc nieokreślony ruch ręką.

- Trzeba zrobić maszynę. Dobra to lecę po Alberto. - pokiwał raźniej młody jakby wreszcie załapał o co chodzi. Odwrócił się i wyszedł przez jakieś drzwi. Dziki zaś skierował się ku innym.

Pewnie panna Faust powinna walnąć komplementem na temat zajmowanej przez ligusa ruiny. Pochwalić odpadające tynki, popękane okna i popierdalającego po ścianie, tłustego karalucha, bo o smrodzie smaru i benzyny… mieszanka obu tych smrodów wisiała nad całym miastem, ale tutaj była jakby intensywniejsza. Ciemno, brudno, ponuro, chujowo jak nieszczęście… i jeszcze żadnego neonu nie mieli. Nie to co w Vegas, no ale chyba wymagała za wiele. Grunt, że towarzystwo miała pierwsza klasa… dobra. Klasa ekskluzywna. Do tego akurat nie mogła się w żaden sposób przypierdolić. Zawinięta wokół ramienia detroiczyka, roztaczała urok bajecznej foczki za cztery standardowe wypłaty i ciekawie filowała po kątach.
- Jakiś ty łaskawy i wspaniałomyślny - zarzuciła rzęsami, robiąc minę jakby zaraz miała zemdleć z wrażenia - Dużo was tu? Wszyscy mnie będziecie posuwać, czy kto pierwszy ten lepszy?

- No. Taki wspaniałomyślny, że ci zaraz gacie spadną z wrażenia.
- powiedział zadowolony z siebie i ze swojego gościa gospodarz. Otworzył te drzwi w które się dotąd pakował i ukazała się sala. Jak garaż. Tylko większa. Ale tak samo zapakowana samochodami. Jak jakaś galeria aut skrzyżowana z warsztatem i magazynem części zamiennych. Zwłaszcza, że o tak wczesnej porze dnia ruchu właściwie jeszcze nie było. Kręciły się ze dwie sylwetki tu i tam i wszystkie reagowały na Dzikiego podobnie jak ten pierwszy młody który gdzieś polazł. Krzyczeli do niego na powitanie, dopytując się jak było i w tej hałaśliwej oprawie dało się wyczuć sporą dozę sympatii i życzliwości. Najwyraźniej łączyły ich ciepłe relacje i lubili się nawzajem.

- Na posuwanie to się chyba umawialiśmy bez świadków. - zerknął na nią Dziki odpowiadając na dalszą część pytania. Prowadził ją pewnie lawirując między kolejnymi maszynami. Stało ich tu chyba z tuzin. Wszystkie co do jednego wyglądały na mocne, sportowe, podrasowane wozy jakimi nie było wstydu pojawić się gdziekolwiek na jakimkolwiek adresie. - No. Wybierz sobie któryś. - powiedział nonszalancko Dziki zatrzymując się przy ostatnim rzędzie trzech niskich sylwetek.
Fury były niezłe. Naprawdę niezłe i nie tak powgniatane jak mustang, którym rozbijali się z rana po rewirze, a ten pierdolec naprawdę miał jej zamiar jedną dać o tak. Jako prezent i żeby siary sobie nie robiła, ani obcasów nie zdzierała, popierdalając z buta po Det… no i tutaj każdy musiał mieć furę, jeżeli chciał żeby się z nim liczyli.
- Jesteś pojebany… wiesz o tym, no nie? - rzuciła uprzejmością zanim głos jej nie zdradził z tym, że… chyba się wzruszyła. Tak jakby to jeszcze było możliwe.

- Jestem Dziki. I jestem z Ligi. - roześmiał się Dziki i pocałował nagle bez ostrzeżenia bajeczną blondynkę. Gdy się oderwał pociągnął ją jeszcze bliżej w stronę trzech włoskich wozów. - No? To którego bierzesz? - zapytał ciesząc się jakby to jemu ktoś robił taki prezent.

- Tylko się nie spuść za wcześnie - Blue wyplątała się z jego kończyn i przeszła się dookoła każdej bryki, uważnie się jej przyglądając. Nie żeby w jakikolwiek sposób znała się na samochodach, postanowiła jednak zrobić dobre wrażenie.
- Każdy jest zajebisty. Niezła kolekcja… imponująca - westchnęła, stawiając na szczerość. Mogła go połechtać po ego i samczej dumie, a co tam. W końcu też musiał coś mieć z tego całego deala. Zwlekała z wyborem, próbując wydumać gdzie tu tkwi haczyk. Musiał być jakiś pieprzony haczyk, przecież nie mogła trafić na wymierający gatunek przedwojennych… tych no. Szarmanckich rycerzy i innych bzdur dla dzieci.
W końcu zrobiła ostatnie kółko i z rozmysłem klapnęła na maskę środkowej bestii. Podparła się rękoma o maskę za sobą i założyła powolnym ruchem nogę na nogę.
- Biorę ciebie, o ile też jesteś w pakiecie - wyszczerzyła się profesjonalnie, wydymając przy tym usta.

- No. Tu trzymam te najfajniejsze. I przywożę najfajniejsze. - Dziki z dumą pokiwał głową i przyglądał się kręcącej się między sportowymi furami blondynce która w końcu siadła na masce jednej z maszyn. - A na branie to chodź na górę. - rajdowiec wyciągnął rękę ku siedzącej blondynie i wskazał głową w bok, w stronę schodów prowadzących gdzieś na górę.

- A mieliśmy maskę testować - udała że się focha, krzyżując ramiona na piersi, ale długo tak nie wytrzymała. Złapała podaną dłoń i z gracja wstała na nogi - Ale niech będzie, wybaczam ci. Znaj pańską łaskę - dodała nonszalancko, robiąc poważną minę - Dziś jest dzień ofert specjalnych.

- Aha to ty mi robisz łaskę? Dobrze wiedzieć.
- uśmiechnął się rajdowiec i pociągnął za dłoń pannę Faust kierując się ku schodom. Szybko wchodził po kolejnych stopniach prawie na nie wbiegając. Wyszli znowu przez jakieś drzwi na końcu tych schodów. Całkiem wysokich bo parterowy poziom miał wysokość sufitu raczej w standardzie magazynów i warsztatów niż przeciętnych domów. Na piętrze okazało się, że jest coś bardziej mieszkalnego.

- O Dziki, wróciłeś? Tak wcześnie czy późno? - zapytała jakaś dziewczyna siedząca przy chyba śniadaniu za jakimś stołem. Na kanapie za niskim stolikiem głowę podniosła jakaś parka przykryta kocem i bezładem ubrań wokół sofy. Słabo i niemrawo machnęli przechodzącej przez ten living room parce.

- A wiesz Meg, sam się nad tym zastanawiam. - odpowiedział jej Dziki uśmiechając się i ona też się lekko uśmiechnęła kiwając głową. Dziewczyna za stołem spojrzała ciekawie na idącą z Dzikim blondynkę ale kiwnęła jej tylko głową na przywitanie. - Alberto przyjdzie. Ale to mówiłem już Joshowi o co biega. Potem to obgadamy. - powiedział jeszcze Dziki wchodząc na kolejne schody.

- Okey. To znów się w coś wpakowałeś? - rzuciła dziewczyna przy stole już prawie do pleców ligowca.

- Niee, no coś tyy. - jęknął Dziki ale nawet dla Blue zabrzmiało to jakoś podejrzanie i mało wiarygodnie. Ale wchodzili już po kolejnych schodach na kolejne piętro. Tam znowu było jakieś pomieszczenie z drzwiami a Dziki pewnie skierował się do jednych z nich. Tam było coś co było podobne do dawnej sypialni. Pod przeciwną do drzwi ścianą stało łóżko a przy ścianach szafki. Całkiem zwykłe i metalowe jakie można było znaleźć i w szkołach, i przebieralniach i na lotniskach. Tutaj gwiazda Ligi wreszcie puściła dłoń Blue i skierowała się do lodówki. Przez jedną ze ścian widać było wyjście na patio i resztę dachu przez co było względnie jasno. - To co pijesz? Została mi whisky. I lód. - powiedział i zapytał pro forma gospodarz wyjmując butelkę i pojemniki na lód. Potem otworzył jedna z szafek i przez ramię Blue widziała szklane zapasy. Dziki wyjął jakąś szklankę i przyglądał jej się chwilę dość podejrzliwym wzrokiem.

Jednak okruchy cywilizacji zawędrowały do tej dziury, kto by się spodziewał! Działająca lodówka, kostki lodu. Może jeszcze czyste szklanki zjeb miał gdzieś pokitrane w szafkach? Normalnie Wersal, kurwa mać.
- Chcesz mnie spić, bo pijana będę łatwiejsza? Ech Dziki, ja już jestem łatwa, tylko… wiesz jak się kończy to powiedzenie, no nie? Dość znane, a ja mam być łaskawa - Julia pokręciła głową z udawaną naganą i przeparadowała przez pokój prosto pod lodówkę, kręcąc z rozmysłem kuprem. Stanęła obok niego, podpierając ścianę i z wrodzoną niewinnością wymalowaną na wytapetowanym pyszczydle, ciągnęła dalej - Więc o to chodziło. Chciałeś pokazać kolegom jakie ekskluzywne ruchadełko ci się udało wyrwać. Wreszcie coś z najwyższej półki, nie? Gacie same spadają - zamrugała, wachlując rzęsami - Może być whisky z lodem, a potem pomyślimy.

- No. Nie z niskiej.
- pokiwał głową rajdowiec patrząc na ustawioną pod ścianą blondynę w biurowym kostiumie. Wreszcie chyba wybrał szklanki bo postawił dwie na lodówce. Zaczął wybierać kostki lodu do nich a potem zalał je bursztynowym płynem. Odstawił butelkę, wziął obydwie szklanki i podszedł do rozstawionej pod ścianą businesswoman wręczając jej jedną ze szklanek. Przenicował ją bez żenady wzrokiem od twarzy do zgrabnych bucików tam na dole i z powrotem. Pokiwał głową. - No ale powiedz. Serio musisz się bujać z tą całą Lady? - zapytał wracając spojrzeniem do jej twarzy.

I się zaczynało… nawracanie na jedyną słuszną drogę, bo przecież po chuja miała się zadawać z jakaś tam lambadziarą, przez którą miała praktycznie same problemy, a razem z nią cała okolica. Byłoby prościej, gdyby Hand zdjął jej niebieską główkę z karku i tyle.
- A co, masz w rękawie inne alternatywy? - odbiła pytaniem, przepijając pierwszy łyk - Nie chcę żeby ją rozjebali, co cię to tak boli?

- No właściwie to nie.
- powiedział po chwili namysłu rajdowiec upijając ze swojej szklanki. - Ale co tam u niej byś miała siedzieć? Tu też byś mogła. - kierowca skinął głową i trzymaną szklanka wykonał dookolny gest. - Wiesz, fajna impreza była w nocy, czadowo się zabawić, no i Seiko to wiadomo, no ale tak na stałe? - zapytał rozkładając ręce. - Przemyśl to. Na razie ci pomogę z tym deatmatch i starym pierdzielem. Ale wiesz, nie chce mi się za tamtą niebieściutką sięgać w ogień co kolejny Wyścig. - pokręcił znowu głową dając znać, że nie widzi mu się taka opcja. - No ale póki co… - uniósł szklankę do toastu. - Za ten deatmatch. - wrócił do lżejszego tonu i uśmiechnął się znowu.

Panna Faust przepiła toast, odklejając plecy od ściany i znowu przemierzyła pokój. Tym razem ruszyła tam gdzie patio, stając do ligusa plecami. Stała tak przez dłuższą chwilę, spoglądając na budzące się do życia zadupie o nazwie Detroit.
- Miałabym siedzieć… tu? - powtórzyła okrężny ruch ramieniem, zapijając pytanie kolejnym łykiem whisky. Podobna propozycja padła też do Seiko, sama kompaktowa Azjatka się do tego przyznała - Powiedz… w jakim charakterze i co bym tu robiła? Byłabym twoim podręcznym materacem do rżnięcia, o ile nie sprowadziłbyś na kwadrat innej dupy? Wtedy musiałabym wypierdalać, albo się dołączyć. Jeżeli bym nie miała ochoty to punkt pierwszy. Powtarzać do skutku - prychnęła, obracając się na pięcie - Po to ta fura, maniery dandysa? Żeby mnie urobić? Jaki masz w tym cel, co? Kto cię nasłał?

- Hej fury w to nie mieszaj dobra? Wydawałaś mi się fajna no to dałem ci prezent. I tyle. I nie myśl sobie, że tak pierwszej lepszej daje takie fury.
- Dziki wyraźnie nie był zadowolony z odpowiedzi blondyny. Mówił z zauważalną irytacją. - I nie mówię, że masz tu siedzieć i posążek udawać. Widziałem jak urabiałaś starego. I nawet jakoś Starszego wcześniej, że chciał z tobą sam gadać. Niezła jesteś. Spodobałaś mi się. Dlatego mówię, że możesz tu zostać. Jak chcesz. Ale jak nie no szkoda ale nie to nie. - prychnął oddając się irytacji w pełni. Stanął obok panny Faust ze swoją szklanką i upił spory łyk też wpatrując się w poranną panoramę dawnej metropolii. - A jak bym cię brał za kolejny materac to byśmy się już rypali tam na tym materacu i bym z tobą nie gadał. - dodał w końcu po chwili dłuższego wpatrywania się w widok za oknem.

Rozmowa szła w bardzo, ale to bardzo dziwnym kierunku. Niespodziewanym i Blue za cholerę nie wiedziała jak się w tym całym pierdolniku odnaleźć. Przede wszystkim nie powinna… chyba powinna przestać wystawiać kolce i szpony, drapiąc całą okolicę gdy tylko ktoś zbliżał się na tyle, żeby przełożyć łapsko ponad murem i dobrać się do niej w samym centrum wypracowanej sumiennie strefy komfortu.
- To naprawdę wykurwista bryka… i jeszcze w moim ulubionym kolorze. Dzięki Matt - powiedziała w końcu, przełykając gulę z gardła. Dla pewności przepiła ją procentami - Bezinteresowne prezenty… może dla ciebie to normalne, ale… powiedzmy, że do tej pory dwóm osobom nie patrzyłam przy podobnych numerach na ręce. Dobra. Trzem. Tatkowi, Robertowi i Egorowi. Inni albo chcieli mnie wykorzystać, albo przeze mnie dostać się do Tatka. Albo chcieli po prostu zajebać bez zbytniej finezji - rozłożyła bezradnie ramiona - Jedną brykę-prezent już dostałam. Nie przejechałam pół mili i urwała mi rękę. Nie ona konkretnie, ale założona w niej bomba. - wreszcie oderwała wzrok od okna i spojrzała na rajdowca - A teraz chcesz żebym ci się zalęgła na kwadracie tak o… bo wydaję ci się fajna. Nie dziwię się, sama bym na siebie poleciała gdyby się dało - powoli wracała do standardowej nawijki bez szpili co zdanie - Poza tym wiesz. Trochę musisz się postarać żeby mnie złowić. Takie ryby jak ja idą tylko na naprawdę grubą przynętę - wyszczerzyła się bezczelnie.

- No. Sama skromność jak widzę.
- Dziki też odwrócił głowę w stronę swojego gościa i przyglądał się jej jakby sprawdzał czy i jak bardzo mówi na serio czy nie. - Ale to jest właśnie w tobie fajne. - uśmiechnął się w końcu wracając do beztroskiego, zblazowanego tonu z jakiego znało go pewnie całe miasto i daleko poza nim. Odwrócił się gdy zrobił krok i następny w jej stronę. Dopił szklankę ale poprzez szkło nie spuszczał wzroku z blondyny.
- Grubą przynętę mówisz? - gwiazda Ligi zapytał jakby się upewniał czy dobrze usłyszał i mówią o tym samym. - I to jeszcze ja mam się starać? - zapytał tym samym tonem i uśmiech mu jakoś pozostał ukradkiem jedynie w spojrzeniu. Przesunął dłonią przez bark w garsonce i skierował się ku szyi kobiety by docelowo wylądować na jej karku. Sunął po skórze swoimi palcami i czuła to znacznie wyraźniej niż przez materiał ubrania. - A co oferujesz w zamian, co? - zapytał jakby poważnie zastanawiał się nad ofertą o jakiej rozmawiali. W tym czasie jego palce wciąż podrażniały kark kobiety. Zjechały na jej potylicę sunąc do zapięcia utrzymującego włosy w żądanym porządku.

- Co poradzę? Ciężko być ideałem. Perfekcja zobowiązuje - westchnęła i zamruczała, mrużąc z przyjemnością oczy i nadstawiając się odpowiednio karkiem, aby ułatwić ligusowi zadanie. Jak na zjeba z Miasta Szaleńców miał całkiem sprawne dłonie, delikatne. Normalnie jakby mu zależało na zrobieniu wrażenia. Albo ofiarowaniu przyjemności bez zapłaty. Na razie.
- Mogę ci dać parę lekcji, może nawet wyjdziesz na ludzi i zaczną się z tobą liczyć w tych najwyższych kręgach - mruczała w najlepsze, kładąc mu rękę na piersi i powoli zjeżdżając w dół - Poza tym mówiłam ci już, że bujanie się z kotami z Vegas przynosi farta. Dostajesz też plusy do lansu - wymieniała kolejne pozytywy, a szklanka wylądowała na parapecie, dzięki czemu drugą rękę mogła mu przyłożyć do boku szyi i wodzić po niej czubkami palców, zaczynając od ucha i objeżdżając linię żuchwy aż do brody i z powrotem - To nie ja chcę przekonać kontrahenta do pomysłu relokacji na czas nieokreślony. Więc?

- Aa. To ty mi możesz dać parę lekcji? I bonus do lansu? Mhm. Ale widzę, że dostrzegasz od kogo jest tutaj bazowy lans…
- Dziki dał się zaciągnąć w tą grę i pokiwał z zadowoleniem głową dalej bawiąc się w te wzajemne zawieranie deal. Wolna dłoń w tym czasie oswobodziła blond włosy i jej palce przeczesały włosy przy okazji podrażniając skórę na czaszce i karku. Gospodarzowi też chyba przeszkadzała szklanka bo odstawił kolejne szkło na parapet. Oparł się o niego tyłkiem przyciągając do siebie blondynę w biurowym kostiumie. Zaparł się nogami o podłogę więc musiała stanąć okrakiem nad jego nogami.
- Poza tym chyba masz niewłaściwy punkt widzenia. - pokręcił w skupieniu głową jakby dostrzegł jakiś błąd w jej argumentacji. Znowu zaczął wodzić palcami po jej szyi ale teraz palce mężczyzny zaczęły badać teren wokół kołnierzyka i pod nim. - Właściwie to ja ci robię przysługę z tą relokacją na czas nieokreślony. Tak powinnaś na to patrzeć. - wyjaśnił jej cierpliwym i dobrotliwym tonem. Palce nieśpiesznie zaś zaczęły kierować się po linii kołnierzyka w dół, ku obojczykom i dekoltowi.

- Przysługę? - zrobiła taką minę, jakby nie wierzyła w to co słyszy i dla pewności musiała powtórzyć, celem upewnienia się, że się jej pod kopuła nie popierdoliło od nadmiaru pracy, zobowiązań i obowiązków. Mogła nie dosłyszeć, bo rajdowiec radził sobie całkiem nieźle, a jego dotyk nie wzbudzał niechęci. Nie przywodził też na myśl miziania zdechłą rybą, jakie to wrażenie Blue często miała kiedy macali ją obcy lambadziarze. Tutaj… to było przyjemne, nawet bardzo. Odkryta skóra dekoltu zrobiła się zdradziecko wrażliwa, koszula i żakiet zaczynały przeszkadzać.
- Dziki proszę - parsknęła mu w nos - Nazywasz przysługą ściągnięcie kogoś z Vegas do meliny, gdzie nawet nie ma jednego zaplutego neonu? A ten lans… w czymś Fortuna nie mogła ci tak do końca poskąpić - przedstawiła swój punkt widzenia, wsuwając dłonie pod skórzaną kurtkę i powoli ściągając ją z jego ramion aż zatrzymała się na łokciach.. Zgięła też nogi po części wisząc, po części siadając mu na kolanach.

- Mhm. Przysługę. - Dziki kiwnął głową na znak, że Blue dobrze go usłyszała. Przy okazji dał sobie ściągnąć kurtkę pozwalając by ta opadła na parapet przywracając przy tym odstawione przed chwilą szklanki. Ale chyba gospodarz w ogóle się tym nie przejął. Zsunął jedną z dłoni niżej, na kibić blondyny by pomóc jej utrzymać się we właściwej pozycji. A wolną ręka dalej zabawiał i ją i siebie podrażniając palcami wrażliwą na dekolcie skórę. Jednak na tym nie miał zamiaru poprzestać więc dłoń zsunęła mu się jeszcze niżej dobierając się do najwyższego guzika koszuli panny Blue.
- Żaden neon by ci nie otworzył drzwi do Starszego. - wyjaśnił blondynie swój punkt widzenia akurat gdy poradził sobie z najwyższym guzikiem. W wyniku tego odkryty dekolt powiększył się i dłoń mężczyzny miała teraz nowe pole do manewru. Przesunął dwoma palcami pomagając się materiałowi koszuli rozchylić na boki aż nie dojechał do blokady stworzonej z kolejnego zapiętego guzika.

- Żadna bryka nie przekonałaby Starego i Zgreda do jedynej właściwej racji - odbiła piłeczkę wzajemnych wyliczanek, z wielkopańską miną rozpinając suwak jego bluzy do połowy. Pod spodem widziała już ciepłe ciało, jako że podkoszulkę pomogła mu zdjąć w suvie. Zębami.
- Ani wizja wyścigu - dorzuciła, pochylając się i zostawiając odcisk ust na jego piersi w zagłębieniu pomiędzy obojczykami - Od razu ci skoczyły notowania jak się zaczęłam z tobą bujać… a neony są oznaką cywilizacji. Światło, blask. Wieczny dzień. Brakuje mi tego. Ruchu, światła, muzyki na ulicach. To miasto nocą jest jak grób - wymruczała, przygryzając rozgrzaną skórę na jego barku. W tym celu odsunęła materiał ubrania, drapiąc bark paznokciami.

- Dobra załatwię ci ten neon. - mruknął z zadowolenia Dziki. A Blue czuła jak oddech mu przyśpieszył nawet poprzez szybsze ruchy brzucha przy którym i na którym prawie siedziała w tej prawie stojącej pozycji. Oddał się z zadowoleniem inicjatywie blondynki pozwalając się całować i dotykać. Ale w miarę jak się nakręcał z każdą chwilą bardziej nie miał widocznie ochoty być jedynie biernym obiektem tej inicjatywy. Wrócił głową do bardziej poziomej pozycji a wolną dłonią do przerwanej operacji rozpinania kolejnych guzików koszuli panny Faust.
- Ale ja tam nie miałem nic do ugrania dla siebie. Wcale nie musiało mnie tam być. Nie mojej głowy chce Ted. - Dziki wyjaśnił jak bardzo było mu nie na rękę ta cała poranna wizyta u Schultzów czyli jak bardzo powinna mieć panna Faust odpowiedni stosunek do tej sprawy. W tym czasie jego dłoń poradziła sobie z kolejnym guzikiem na dekolcie i jeszcze jednym pod. Teraz te ciekawe miejsce pod koszulą ukazało się w całej okazałości dając dłoni swobodne pole do manewru.

Blue zaśmiała się wdzięcznie, zarzucając rzęsami aż furkotały w powietrzu. Rozbawił ją, szczerze. Chciał załatwić neon żeby przestała mu jojczyć i marudzić na ciężki los w tej czarnej dziurze. Coś dziwnego zwinęło się jej w klacie i rozprostowało, wytrącając na chwilę z rytmu działania i knucia. Powinna mu być wdzięczna, ale nie było opcji żeby to pokazała. nie na tym polegała gra.
- A kto narzekał, że teraz Liga stetryczała i zamieniła w wyścig biurwokratów? - przypomniała pewną drobnostkę, odrywając się od niego i ściągnęła żakiet. Rzuciła go na stolik żeby przypadkiem się nie ubrudził, bo ciuch się jej podobał jak diabli - Że brakuje mu starych, dobrych czasów kiedy Wyścigi to były Wyścigi i inne takie? Wreszcie zyskałeś okazję się wykazać, podbić ego i rozmiar fiuta, no i zebrać nowy komplet fangirli do piszczenia i rozlewania kiślu po podłodze. Same plusy - wykazała odmienny punkt widzenia, pomagając rozpiąć swoją koszulę do końca, podczas gdy jego ręce zajmowały się czymś kompletnie innym.

- Bo się zmieniła, kiedyś było inaczej. - Dziki na chwilę jakby posmutniał nad poprzednią epoką która minęła. Pokiwał głową ale ruchy rzucanego żakietu przywróciły mu werwę do obecnych czynności. Wstał jednocześnie zmuszając blondynkę by też wstała ale złapał ją od razu za biodra, przewinął wokół siebie sadzając ją na parapecie. Teraz zamienili się miejscami i ona siedziała na parapecie, a on stał przed nią i miał znacznie większą swobodę działania niż w poprzedniej pozycji.
- A z fangirl nie przypisuj tego sobie. Gdzie się nie ruszę to jakaś czeka i piszczy. - uśmiechnął się nonszalancko i zaczął błądzić palcami po miseczkach stanika. Wsunął palce pod pasek tej bielizny i przesunął w górę, do obojczyka. Tam po drugiej stronie dołączyła druga dłoń i każda wróciła po żebrach i boku Julii mijając górną bieliznę aż do paska spodni. Tu jakby dłonie zawahały się nad dalszą drogą. Palce dotykiem podrażniały już bardziej plecy niż bok a kciuki oscylowały już po krawędziach brzucha. - Będziesz dla mnie miła to może ci jakaś skapnie. - dodał na chwilę zerkając na jej twarz po czym znów kierując wzrok niżej.

Dobrze urodzone damy nie sapały jak starzy pedofile, albo czarnuchy zapierdalające na polu bawełny i poganiane batem… ale oddechu panny Faust nie dało się nazwać miarowym. Na przemian parskała i mruczała, wijąc się wdzięcznie pod buszującymi po skórze łapami. Widząc że rajdowiec zrobił przystanek, rozłożyła nogi i zakleszczyła go nimi w pasie, przyciągając do siebie. Parapet do szerokich nie należał, ale szczątkową podporę pośladków zapewniał.
- Widać nie mają celu w życiu i zadowala je taka forma zabawy - westchnęła, bolejąc nad niskimi standardami kobiet w tej dziurze. Zaraz się wyszczerzyła, pozbywając się koszuli do końca - Skoro mam zaszczyt obijać się o największe bożyszcze Ligii, do tego u niego na kwadracie, może mój ty łaskawco odpalisz jakąś muzę, a nie tak na sucho będziesz mnie rżnął, jak byśmy się gdzieś na poboczu zatrzymali - dźgnęła go palcem w pierś. - Znaczy jak ja będę rżnęła ciebie, a muza zagłuszy płacze i krzyki. Pełen profesjonalizm.

Dziki kiwał głową gdy dłonie badały kolejne rejony ciała swojego gościa i gdy ten pozbył się koszuli zostając w samym staniku, spodniach i okularach. Sapnął z zadowolenia gdy objęła go i przyciągnęła do siebie tymi swoimi długimi nogami opiętych spodniami. Ale gdy zaczęła mówić o muzie przerwał zabawę dłońmi jakie przesuwały się po jej coraz szybciej oddychającym brzuchu by spojrzeć na nią. Spojrzenie i mina sugerowały, że chyba nie do końca dowierza własnemu słuchowi.
- Muza jest daleko. - machnął głową w bok gdzieś w stronę łóżka. Wrócił spojrzeniem na niższe od twarzy rejony anatomii swojego gościa. Dłonie zaś wróciły do pracy. Przesunęły się znów na stanik i zaczęły sprawdzać jędrność materiału pod spodem. - Trzeba by tam iść. - mruknął zafascynowany tym badaniem. W końcu nieco podszytym niecierpliwością ruchem dłonie przesunęły się po materiale bielizny ku plecom. - I zaczynać wszystko od nowa. - skrzywił się dając znać, że nie leży mu takie rozwiązanie. Dłonie naparły nieco mocniej na plecy blondynki aby ułatwić sobie pracę z rozpięciem stanika.

- Boisz się że ci opadnie jak odejdziesz i już nie stanie ponownie? - spytała z autentyczną troską, tylko taką na skurwysyńską modłę. Posłała ręce do zapięcia jego spodni, bez finezji rozpinając pasek - Myślę, że coś bym i na to zaradziła… jeśli się postarasz - walnęła go wyszczerzem, machając zachęcająco brodą tam gdzie ponoć stał boombox - Nie wypada kazać damie prosić dwa razy.

- Tak? I może mam cię jeszcze rozbierać dwa razy?
- gospodarz o czarnych, krótkich włosach uniósł w górę brwi podnosząc w dłoni dopiero co zdjętą koszulę Blue. Ale zmrużył oczy i przepracował pomysł ruchem szczęk jakby obracał w głowie jakiś nowy pomysł. - Albo dobra, tutaj trochę trudno będzie się spuścić na te twoje okularki. - powiedział w końcu przyglądając się twarzy i wymienionemu elementowi garderoby. Zaraz więc złapał znowu blondynkę za biodra i podniósł do góry z parapetu. Przeszedł te kilka kroków co go dzieliło od niskiego łóżka które nad ścianą do jakiej przylegało miało mnóstwo ozdób albo pamiątek. Maski samochodów, kierownice, znaczki Mercedesa i skoczne figurki Jaguara, chromowane zderzaki i reflektory samochodów. Wszystko to wisiało jak jakieś trofea na honorowym miejscu. Teraz jednak Dziki nawet na nie nie spojrzał tylko postawił kobietę na łóżku. Przez co na tym drobnym ale jednak podwyższeniu była od niego w tej chwili prawie o głowę wyższa.

- No to wybierz coś sobie. - wskazał na szafkę po drugiej stronie łóżka. Gdy Blue odwróciła głowę w szafce stał nie tylko magnet ale cała wieża. A w rogach pokoju dostrzegła zawieszone i stojące głośniki. Wieża musiała być jakimś reliktem dawnej technologii. Mogła niegdyś pewnie wiele od odbierania radia, po odgrywanie tysięcy albo i więcej spamiętanych kawałków, aż po odtwarzanie filmów, dawnych kaset i CD z nieco wcześniejszych dekad. Sam sprzęt audio jeszcze nie był jakimś rarytasem jaki dotrwał do dzisiaj ale już działający i sprawny to zwykle jak się trafiał to w jakichś lokalach albo właśnie ludzi z zamiłowaniem do dawnych technologii czy odpowiednim statusie. Główną barierą powszechności tego sprzętu po dzisiejszych okruchach cywilizacji był powszechny brak prądu oraz gdy już były jakieś jego resztki tu praktyczniejsza zdawała się choćby klasyczna lodówka niż taki zbytek.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Mam złe wieści. Świat się nigdy nie skończy...
Zuzu jest offline  
Stary 22-10-2017, 13:29   #590
 
Zuzu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputację
No tak, przecież nie mógł mieć starego kaseciaka na baterie, tylko coś odpowiedniego i po liczcie głośników sugerującego, że kopa też ma odpowiedniego. Panna Faust leniwie stoczyła się z wyra, przenosząc się pod kolekcję płyt, kaset i całej reszty dawnego, elektronicznego śmiecia, w tym wypadku działającego… kolejny cud w Det! Przelatywała wzrokiem grzbiety pudełek, aż wśród nich wypatrzyła jedno. sięgnęła po nie, ale wtedy zauważyła kompletnie inne. Kręcąc z niedowierzania głową, wyciągnęła je, okręcając tak, aby zobaczyć awers przecięty na cztery pola. Na każdym z nich znajdowała się inna rysowana karykaturalnie morda.
- O kurwa! - sapnęła będąc pod autentycznym wrażeniem, a radość wpełzła jej do żołądka, rozgrzewając go lepiej niż szklanka whisky. Nie tracąc czasu wpakowała kompakt do odtwarzacza i pomanewrowała guzikami aż z głośników popłynęła muzyka.
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=3Yrr7D0eVwQ[/MEDIA]
Sypialnia gwiazdy Ligi została zalana dźwiękami z dawnego świata. Ocalałe resztki technologii, niegdyś tak powszechnej, że nikt prawie nie zwracał na nią uwagi teraz wydawało się prawie czymś zjawiskowym i na poły zapomnianym. Dominował sprzęt muzyczny z samochodów jeśli akurat działał. Teraz zaś można było zanurzyć się w dawny świat, w dawną rozrywkę, poczuć się bezpiecznie, wygodnie i cywilizowanie w dawnym standardzie. Rzadko komuś udawało się mieć takie kombo do swojego prywatnego użytku. No chyba, że w Vegas. Ale właśnie dlatego Miasto Neonów było takie wyjątkowe.

Kiwając głową do taktu Julia rozkręciła regulator na pełną parę, szczerząc się jak mała dziewczynka w sklepie ze słodyczami. Szybko też ściągnęła spodnie, zostając w samej bieliźnie, obcasach i okularach. Obciążone szklanką ramię samo zaczęło drgać do taktu, po nim przyszedł czas na głowę i lewą nogę. Muzyka przenikała ciało, wprawiając je w ruch. Płynęło razem z nią, kręcąc się i wirując. Blue skakała do taktu, śmiejąc się gdy akurat nie śpiewała razem z grającym zespołem. Zapomniała, że gdzieś tam czai się ligus, jest w jego melinie, powinna zachować powagę… a jebać to.


Dziki wrócił. Wrócił z pełnymi szklankami. Wszedł na niskie łóżko i podszedł do kiwającej się w rytm muzyki Blue od tyłu. Kobieta poczuła na swoich nagich plecach jego tors okryty tylko tym podartym w nocy podkoszulkiem który świetnie przewodził żar, żywego ciała. Kierowca wcisnął jej w dłoń pełne szkło, w zamian wyjął puste które po prostu rzucił na podłogę obok łóżka. Teraz gdy miał znowu wolną dłoń przycisnął jej biodra do swoich. Czuła jego gorący oddech poruszający jej włosy przy swoim uchu. Dłoń faceta zsunęła się z bioder na jej brzuch. Zaczęła wodzić po jego skórze. Palce zawędrowały w dół do górnej granicy jej koronkowej bielizny.
- I co, lepiej? - zapytał Dziki i sądząc po niskim głosie, z czającą się tuż pod powierzchnią drapieżną, zniecierpliwioną nutką musiał odczuwać buzujące w nim podniecenie. Ruchy miał jeszcze oszczędne i powolne w tym specyficznym momencie między chęcią zabawy tym dopiero zaczętym etapem a przejściem do kolejnego.

Nie doczekał się odpowiedzi, bo usta Blue były zajęte spijaniem drina. Blondyna osuszyła szklankę ciągle się kołysząc a gdy tylko pokazała dno, odrzuciła ją gdzieś w nogi łóżka. Szkoda dobrego szkła żeby je tak bezsensownie tłuc. Nie musiała mówić, roziskrzone, szeroko otwarte oczy i szczera radość wytapetowana na gębie gadały same za siebie. Okręciła się mężczyźnie w objęciach, zarzucając ramiona na szyję i wprawiając go w ten sam rytm, w którym się poruszała. Ręce z karku przeszły na ramiona i barki, potem okrężną drogą zeszły do środka piersi i niżej, gdy panna Faust zeszła ze swoim tańcem na chwilę do parteru, kręcąc biodrami i gapiąc się ligusowi w oczy. Nie została tam długo, kołyszącym ruchem wstała, ręce podobną drogą wróciły na jego ramiona i pchnęły je, żeby opadł plecami na łóżko.

Uwolniona od towarzystwa dziewczyna wróciła do tańca. Tym razem jednak wodziła dłońmi po swoim ciele, ugniatając piersi, biodra i powoli sięgając za plecy. Obróciła się tyłem do widowni i kręcąc biodrami pozbyła się biustonosza, rzucając go na łóżko. Razem z nim rzuciła rozbawione spojrzenie, patrząc na reakcję obserwatora, gdy sprawne ręce zabrały sie za pas od pończoch i bieliznę.

Gospodarz zaczął wodzić ustami i językiem po karku i szyi swojego gościa gdy ten się nagle odwinął frontem do niego. Zdążył przesunąć dłonią po jej policzku gdy blondynka przeszła do własnej inicjatywy. Mężczyzna stał nad nią i oddawał się jej działaniom z pożądliwym spojrzeniem w oczach. Jęknął cicho gdy popchnęła go na łóżko przy okazji rozlewając zawartość szklanki której nie zdążył dopić. Machnął ją gdzieś obok aż huknęła o ścianę. Sam zaś oparł się na łokciach by wygodniej obserwować ten prywatny show swojego gościa o wytatuowanych plecach. Przygryzał wargi i mrużył oczy, głowa kiwała mu się aprobująco gdy obserwował te przedstawienie.
- Ale nie zdejmuj okularów. - mruknął nieco zachrypniętym głosem miotany sprzecznymi emocjami od niecierpliwości do oczekiwania na wielki finał.

Niewielki kawałek czarnego materiału zjechał z obleczonych pończochami nóg, pchany przez stanowcze ruchy dłoni. Potem zjechał aż od butów na chwilę zaczepiając się na kołyszących się łydkach. W końcu jednak spadł na ziemię, a blondyna obróciła się frontem do łóżka. Muzyka zamilkła, w nagłej ciszy syknął laser głowicy i wieża przeskoczyła inny utwór.
Ten był spokojniejszy, ale też nadawał się do bujania i tupania nóżką, ale nie chciała przeginać. Tanecznym krokiem przeszła pod łóżko, przystając na chwilę żeby obciąć Dzikiego zza szkieł okularów. Naprawdę dobra dupa. I cała jej.
- Ten punkt… okulary - wydyszała niskim, ochrypłym głosem, pochylając się i opierając dłonie na jego kolanach - Masz zagwarantowany w umowie - przesunęła dotyk wyżej, powoli wchodząc na leżącego mężczyznę, przy okazji ocierając się o niego nagim ciałem. Skończyła na samej górze, wpijając się w jego usta żeby wreszcie skończył gadać.

Dziki też chyba nie był w nastroju do dłuższych pogawędek. Kiwał głową i widać niecierpliwość coraz bardziej w nim dominowała. Sterowała zniecierpliwionymi ruchami dłoni jaką przywołująco przyzywał blondynę do siebie. Wyraźnie ucieszył się gdy stanęła frontem do niego a jeszcze bardziej gdy obniżyła loty i wylądowała na łóżku tuż nad i na właścicielu. Rajdowiec mocno odwzajemnił pocałunek. Blue czuła jak bardzo jego wargi i język są niecierpliwe. Dłonie najpierw przycisnęły ją do siebie ale szybko zaczęły wodzić po jej plecach. Przejechał kciukiem wzdłuż jej odkrytego kręgosłupa od pośladków aż po kark. Ale to też mu nie wystarczyło. Przewalił swojego gościa na bok i sam wszedł na nią więc zamienili się miejscami.

Pilnowała jego ust, dając im zajęcie. Swoim też, żeby nie palnąć czegoś głupiego i bezsensownego. Nie potrzebowali tego… chyba tak było dobrze. Inaczej niż z całym korowodem leszczy jakich zaliczyła w ostatnim tygodniu. I jeszcze wcześniej. Teraz podzielała niecierpliwość drugiej strony, ciesząc się z tego co się działo i zaraz miało stać. Niewielu facetów potrafiło ją nakręcić porządnie, a temu zjebowi się udało.
Muza grała w tle, ale stawała się coraz mniej istotna. Niepotrzebna do tego etapu tańca.
Spodnie też nie były potrzebne, panna Faust skorzystała z wcześniej poczynionej wyrwy i pomagając sobie nogami, ściągnęła je detroiczykowi do kolan, tą samą drogą puszczając jego gacie.

Dziki jęknął niecierpliwie jakby sam był zirytowany, że ma jeszcze na sobie coś z ubrania. Oderwał się na chwilę od obrabiania blondyny na jakiej siedział i stękając ze zniecierpliwienia ściągnął spodnie i gacie do końca. Wracając prawie przy okazji jednym ruchem ściągnął też tą porwaną podkoszulkę. I bezzwłocznie wrócił do przerwanego zajęcia. Wreszcie jego dłonie mogły się nacieszyć i nasycić tym rejonem anatomii leżącej na łóżku kobiety jaką dotąd skrywał jej stanik. Rajdowiec mruknął z zadowolenia wreszcie mogąc się do woli pobawić tym skarbem.
- Oo taakk… - mruknął z zadowolenia. Przez chwilę wyglądało jakby ten dotyk wręcz magicznie przykuwał jego uwagę i uspokajał. Nerwowe i pośpieszne dotąd ruchy znów nabrały płynności i finezji. Dłonie stały się delikatniejsze i ruchy uważniej badały te wrażliwe miejsce. Wreszcie jednak same dłonie nie wystarczyły i dołączyły do nich usta, zęby i język sprawdzając ten dawno nie smakowany detal anatomii. Znów jednak zaczęła zwyciężać niecierpliwość i z każdą chwilą ruchy ponownie nabierały nerwowej gwałtowności.

Brak powietrza i szpile wbijane w mózg za każdym dotknięciem na klacie. Długie, gorące i wprawiające ciało w drgawki - te początkowe, ze zniecierpliwienia. Z Blue lało się jak z dziurawego wiadra, mruczenie już bardziej przypominało jęki, a rozognione spojrzenie błądziło bez celu po suficie i ścianach kiedy zbliżył głowę, zaczynając zabawę języki, zębami i wargami. Objęła ją dłońmi, zanurzając palce w czarne, sztywne włosy i gładziła skórę pod nimi. Masowała teren nad karkiem, za uszami i na skroniach, podciągając nogi do góry i stawiając stopy na łóżku, przez co rajdowiec wylądował parę centymetrów wyżej. Akurat żeby jego ucho znalazło się tuż obok ust blondynki.
- Zwiąż mnie - zachrypiała i zaraz westchnęła głośno, kiedy złapał ją mocniej za piersi.

Dziki na chwilę przerwał te rozpalające się coraz bardziej, z każdym kolejnym ruchem i oddechem zabawy by spojrzeć na twarz blondynki. Wyglądał jakby sprawdzał czy dobrze usłyszał. Ale zawahał się tylko chwilę. Rozejrzał się ale na łóżku wiele poza pościelą i ich dwójką nie było. Ale był stanik. Dziki złapał go jedną ręką a drugą wyciągnięte ręce gościa. Szybko zaczął owijać nadgarstki czarnym materiałem by je spętać. Potem z te sprzączki i paski co mu jeszcze wolne zostały zaczął przywiązywać do jednego z rogów łóżka.

Brakowało tylko knebla, ale to dało się załatwić następnym razem. Tak jak neon…
Do Blue doszło, że mogłaby tu mieszkać, z tym jełopem. Mattem. Kto powiedział, że obijając mu się po melinie nie może też bujać się z Szafirkiem?
- Och tak… właśnie tak - wygięła ręce nad głową, łapiąc się ramy łóżka i nie odrywała wzroku od kolesia siedzącego między jej rozłożonymi nogami. Całkiem niezłego, pełna dycha. - Nie musisz być delikatny - zachęciła go zarówno głosem jak i spojrzeniem - Tylko bez cięcia i duszenia. Tego nie lubię, reszta… bierz co i jak chcesz.

- No, no…
- mruknął Dziki wpatrując się w spętaną właśnie blondynę. Przez chwilę tak sycił się tym widokiem i możliwościami jakie dawało. - Nieźle, naprawdę nieźle… - mruknął z zadowoleniem i zaczął nieśpiesznie sunąć dłonią po policzku Blue. Przejechał po jej szczęce, zahaczył kciukiem o dolna wargę, zjechał po brodzie na szyję i jeszcze niżej. Dłoń przesunęła się między piersiami tym razem nie zahaczając o nie, zaczęła jechać po szybko oddychającym brzuchu blondyny i zjechała jeszcze niżej na podbrzusze. Tam zaczęła bawić i siebie i ją a Dziki z ciekawością obserwował twarz i reakcję właśnie spętanej Blue.

Znęcał się nad nią, bawił i badał reakcję, a ona już nie sapała, tylko dyszała przez uchylone usta, wpatrując się w niego z pozycji horyzontalnej. Za dłonią wędrowało ciało, wyginając się do góry żeby stracić z nią jak najmniej kontaktu, a co za tym idzie, płynącej z dotyku przyjemności. Okulary zjechały jej na czubek nosa, uda rozłożyły najszerzej jak to możliwe, ułatwiając dostęp i zabawę do gorącego, pulsującego wnętrza.

- O tak. - mężczyzna wychrypiał podnieconym dyszkantem z fascynacją obserwując reakcję kobiety. Najwyraźniej też czerpał z tego przyjemność widząc jak on jej sprawia przyjemność. Drażnił tak i zabawiał ich oboje tą grą ale wreszcie poszedł dalej. Schylił się nad twarzą blondynki i złapał ją w całkiem mocny uścisk za szczękę.
- Lubisz ostro co? No to pojedziemy ostro. - pokiwał głową i raczej się nie pytał jej tak naprawdę o zdanie. Wrócił do okolicy jej bioder i ustawił się między jej rozchylonymi nogami. I znów ją przekręcił. Zmusił ją by odwróciła się na brzuch, tyłem do niego. Zaraz szarpnął jej biodra w górę tak, że jej tyłek też powędrował w górę. A potem chlasnął ją otwartą dłonią w tą nadstawioną część ciała.

Podskoczyła, uderzenie zapiekło i pewnie zostawiło na delikatnej skórze czerwony ślad, a samo obicie wyrwało z jej gardła ni to jęk, ni to syk. Zaparła się łokciami i kolanami o materac, wypinając posłusznie kuper.
- Jedziesz na ręcznym? - zaśmiała się, kręcąc tyłkiem dla lepszego efektu - A może percepcja zawodzi? Za dużo wódy?

- Percepcja zawodzi?
- Dziki prychnął ale choć blondyna nie miała na niego w tej chwili najlepszego wglądu to wydawał się i sprowokowany jej bezczelnym zachowaniem, i rozbawiony, że podjęła tą zaproponowaną przez siebie grę na serio i zirytowany jej krnąbrnymi słowami. - Oj za to dostaniesz klapsa. - mruknął i kolejne razy spadły na wyeksponowane miejsce poniżej wytatuowanych pleców Blue. Dłoń mężczyzny uderzała raz za razem wydając przy tym klaskający pogłos a on sam musiał unieść się na kolanach dla lepszego wymachu. Panna Faust słyszała jego coraz szybszy i bardziej chrapliwy oddech.
- I czekaj, pokażę ci jak tu w Det jeździmy na ręcznym. - przestał równie niespodziewanie jak zaczął a w zamian tego mocniej znów szarpnął jej biodrami przysuwając do swoich. Sam zaś zaczął pakować się do jej rozgrzanego już od wcześniejszych zabaw wnętrza. Ale tym razem nie palcami. - Aha. Ktoś tu przecieka. Ale nie bój się zapcham ten przeciek specjalnie dla ciebie. O tak, bardzo dokładnie zapcham. - mruczał podnieconym tonem gwiazdor Ligi pakując się do środka Julii.

Wreszcie doszli do fazy dogrywania szczegółów umowy, wyciągając ostateczne argumenty tam, gdzie znaleźć się powinny od samego początku. Już nie musiała go popędzać, skrępowane dłonie trzymały się metalowej ramy, a panna Faust jęknęła rozdzierająco czując jak zaparkował w niej z impetem i bez używania hamulców.
- Zlewy też naprawiasz? No kurwa proszę. Pan złota rączka - prychnęła zanim zdążyła skleić dziób, ale słowa wychodziły z jej gardła urywane przez sapanie.

- Hej! Narzekasz? - syknął rajdowiec gdy już zaczął pracowicie zapychać cieknącą dziurę ale chyba coś nie mógł się wpasować bo przymierzał co chwila i wkładał i wyjmował i tak szybko, że odgłosy zderzających bioder przypominały klaskanie. Dziki zaś słysząc wijącą się blondynkę złapał ją za włosy i pociągnął w tył. Teraz jego usta gdy się nachylił nad plecami Blue znalazły się tuż obok jej ucha. - Od początku ci tłumaczę jaką przysługę ci wyświadczam. - wysapał śpiesząc się nim urywany coraz bardziej oddech mu nie przerwie.

- Ty... mnie? - stęknęła a przez jej biodra zaczęły przechodzić pierwsze dreszcze. Mięśnie się ścinały, pompując krew tam gdzie była teraz najbardziej potrzebna tą chwilę przed osiągnięciem szczytu - Już… ci mówiłam. Kto komu… robi przysługę. Poza tym… - urwała, bo szarpnął nią mocny skurcz, a nogi ugięły się mocniej w kolanach, a pięty uderzyły o pośladki, gdy drżąc opadła na łózko.

Mężczyzną też szarpnęły dreszcze. Wydawało się, że akcja u kobiety wywołała reakcję u mężczyzny. Zaczął stękać i sapać jeszcze mocniej i wyglądało, że do kulminacyjnego momentu wiele mu nie brakuje. Wyśliznął się z gorącego wnętrza i bez ceregieli odwrócił Blue na plecy.
- Okulary! Dawaj okulary! - syknął do niej gramoląc się na kolanach bliżej jej twarzy. Ale w końcu wstał pozwalając by i ona się podniosła na ile pozwalało jej przywiązanie do rogu łóżka. Julii udało się podnieść na klęczki. I wreszcie Dziki doszedł do kulminacyjnego momentu.
- Taakk! O taakk! Kurwa właśnie tak! - sapał z zadowolenia czując wreszcie ulgę wewnętrzną i widząc jak twarz i okulary kobiety pokrywa perłowa substancja. Dokładnie tak jak o tym mówili jeszcze w samochodzie przed spotkaniem z głową Schultzów.
Gęste, lepkie krople osiadły na skórze i szkłach, ściekając bokiem twarzy po policzku aż na szyję. Może pingwinek Starego miał rację i powinna zmienić branżę na usługi czysto rozrywkowe? Część spermy spłynęła z okularów i osiadła na wargach. blue zlizała ją powoli, mrucząc przy tym jak zadowolony kocur.

- Widzisz? Mówiłam że ta przysługa to ja tobie - uśmiechnęła się, kładąc ciężko na boku z podkulonymi kolanami i wyciągniętymi do góry ramionami - A teraz możesz się zrewanżować i mnie rozwiązać… Matt - imię dodała miękko.

Dziki musiał być zadowolony bo uśmiechał sie z błogości i zadowolenia a jego dłoń przesunęła się pieszczotliwie po głowie i włosach Blue.
- Zajebiście. - pokiwał z zadowolenia głową. Zdziwił się jednak chyba gdy mu przypomniała o związaniu. Uniósł brwi gdy dojrzał jej niezbyt wygodną pozycję i nadgarstki wciąż przytroczone do kantu łóżka. - A no tak… - dodał kiwając głowa tym razem szybciej. Klęknął przy rogu łóżka i zaczął gmerać przy staniku i wreszcie udało mu się odwiązać nadgarstki od łóżka a po chwili i same nadgarstki. Sznurowaty fragment bielizny znów był kawałkiem materiału rzuconym na łózko. Dziki bez ceregieli władował się na łóżku i rozwalił się na całą długość obok leżącej na nim blondyny. Wyglądał jak ktoś po spełnieniu i spełnieniu swoich obowiązków. - Zajebiście. - mruknął z zadowolenia kładąc sobie ramię pod głowę. Zaraz spojrzał na leżącą obok kobietę, uśmiechnął się i przywołał ją gestem do siebie.

Korzystając z wolności kobieta otarła twarz prześcieradłem, zdejmując też okulary. Spełniły swoją rolę, mogły wylądować na półce. Znalazła mokry od whisky fragment pościeli i nim doprowadziła się do porządku, słuchając uspokajającego się oddechu ciała obok.
- Mam cień, ochroniarza - powiedziała mimochodem, układając się przy rozgrzanym boku i przerzucając mężczyźnie udo przez biodra - Dla niego też musi się znaleźć miejsce. Skoro przenoszę manele do ciebie.

- Jeden koleś?
- zapytał gospodarz jakby się chciał upewnić czy o tym samym mówią. Przy okazji objął wtuloną w niego blondynkę i zaczął palcami przejeżdżać wzdłuż jej włosów momentami zsuwając się wzdłuż nich po łopatkach i kręgosłupie kobiety. - Dobra, co mi tam, niech jest. Ale wiesz niech się nie szarogęsi. Miejsca tu jest, znajdzie się i dla niego skoro ci potrzebny. Ale to on tu będzie mieszkał u mnie a nie ja u niego. - Dziki zgodził się ale postawił swoje warunki.

- Tak, jeden. Troy - mówiła dalej, gładząc poruszającą się miarowo klatkę piersiową bruneta - A neon… niebieski, ale nie ciemny. Jasny. Jak niebo nad Vegas w samo południe. Jak bryka od ciebie. Lazur - przekręciła się żeby ułożyć głowę na jego ramieniu i zamknąć oczy - A dla mnie znajdziesz kąt z kuwetą? Byle nie garaż… masz wygodne wyro, taka tam drobna dygresja i luźna aluzja.

- Neon? Jasnoniebieski? Dobra.
- mężczyzna pokiwał głową z czarnymi, krótkimi włosami jakby przyjmował zamówienie. - No pewnie. Rozwalisz się tutaj gdzie ci wygodnie. Nawet tutaj. - powiedział odrywając palce od pleców i ramienia swojego gościa i machając dookoła pokoju w jakim się znajdowali. - Daj spokój z garażem tam nikt nie śpi. No chyba, że po imprezie… No ale to po imprezie to wiesz… - dodał jakby uwaga go rozbawiła z tym garażem. Ale jednak też chyba kojarzył, przypadki spania na najniższym piętrze budynku.

Pokiwała głową, podnosząc się na łokciu żeby móc spojrzeć na jego gębę. Patrzyła tak przez cała minutę, walcząc z uciskiem w gardle i słowem, którego nie lubiła używać i używała rzadko.
- Dziękuję… Matt - schyliła się i pocałowała go w czoło - Jednak Fortuna mi sprzyja.

- No. Zajebiście.
- uśmiechnął się chyba najsławniejszy playboy Ligi i całej metropolii. Złapał blondynkę delikatnie za brodę i pocałował jej usta. Tym razem również delikatnie i pieszczotliwie. Potem uśmiechnął się jeszcze raz i mocniej przycisnął ją do siebie. - Zobaczysz, będzie zajebiście. - pokiwał głową.

Stoczyła się i wyrżnęła zębami o samo dno kanału, a Tatko się w grobie przewracał… trudno. Teraz to było jej życie, przynajmniej przez te parę dni, a może nawet tygodni jak dobrze pójdzie i Pech się o nią nie upomni.
- Tak… będzie zajebiście - wychrypiała drewnianym, obcym tonem - Tylko… nie wałuj mnie, ani nie próbuj wyrolować. Nie chcę… robić ci krzywdy. - zrobiła przerwę i dokończyła sztywno, zmieszana jak whisky w colą - I nie wezmę na ciebie zlecenia.

- Zlecenie? Na mnie? No coś ty, przecież wszyscy mnie uwielbiają!
- Dziki roześmiał się i ciężko było powiedzieć czy naprawdę ma o sobie takie mniemanie czy jednak przemawia przez niego autoironia. Przestał się śmiać i wciąż z uśmiechem popatrzył na okoloną blond włosami twarz.
- Będzie zajebiście. - powtórzył patrząc na nią łagodnym, wesołym spojrzeniem z diabelskimi iskierkami na samym dnie.

- Chyba że aktualnie kogoś wkurwiasz - parsknęła, przetaczając się na jego ciało i siadając mu okrakiem na brzuchu - Nie sprzątam, nie gotuję i nie wynoszę śmieci... popracujemy nad tym, nad detalami naszej nowej umowy, a zaczniemy od podstaw - oparła mu ręce o pierś i zsunęła się na wysokość bioder, ściskając mocno uda wokół nich. Pomagając ręką postawiła go do pionu i wsiadła z zadowolonym pomrukiem na drążek - Poza tym każdą umowę należy oblać... a potem spać. Ale to zaraz - wydyszała mu prosto w nos, zaczynając kolejne okrążenie wyścigu w którym oboje, jak widać, lubili brać udział.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Mam złe wieści. Świat się nigdy nie skończy...
Zuzu jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:12.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172