VIII. Komu dzwoni dzwoneczek?
1
Alicja siedziała wygodnie w toczącym się niespiesznie powozie. Był zupełnie zwyczajny, gdyby nie to, że powoziły nim kruki.
-
Kruki to bardzo mądre ptaki - wyjaśniła Księżna. -
I zawsze mogą polecieć i sprawdzić drogę. 2
Wnętrze było przestronne i każdy miał dla siebie sporo miejsca. Alicja siedziała obok Kawalerzysty, a Księżna obok swego siostrzeńca. W głowie dziewczyny wciąż wirowała scena z przyjęcia, ale w podróży książęca para zachowywała się zgodnie z etykietą i trzymała ręce przy sobie. Siedzieli zresztą tak daleko od siebie, jak tylko pozwalało siedzenie. Tylko te ich uśmiechy: wieloznaczne, nie schodzące z twarzy, sprawiały że panna Liddell nie umiała spojrzeć im w oczy.
Księżna podpytywała o krawca, który uszył dla niej sukienkę (o wiele za krótką i o wiele za ciasną, co znowu było zawstydzające), Książę wypytywał Kawalerzysty o przebieg jego służby. Opowiedzieli też trochę o burzach. Miało padać już tak długo, że w okolicach zamku przestano siać ziarna i zaczęto siać ryby. W takiej wodzie tylko zasadzona ryba mogła wyrosnąć i wykarmić królestwo. Dodatki do rybnej kuchni trzeba było sprowadzać z okolic, w których nie padało. Najgorzej mieli podobno żołnierze królowej, bo w całej tej wilgoci zupełnie się rozklejali.
Opowieści i zdawkowe konwersacje przerwało nagle głośne krakanie woźniców. Książę wystawił głowę za okno, żeby sprawdzić co się dzieje. Kiedy się odwrócił, był wyraźnie pobladły.
-
Burza. Zebrała się burza - powiedział.
-
Aż tutaj? - zdziwiła się Księżna. -
Każ krukom przyspieszyć. Musimy się schronić - do Alicji i Kawalerzysty powiedziała natomiast -
będziecie gośćmi w mojej posiadłości. Nie wypuszczę was na ulewę i nie przyjmę odmowy.
Powóz wyrwał do przodu i przejażdżka od razu stała się wyboista i nieprzyjemna. Panna Liddell wcale nie miała ochoty gościć u książęcej pary (skoro tak zachowywali się na przyjęciu, to co robili w domu!?), ale gdy tylko zaczęło padać zaczęła ostrożniej rozważać alternatywy.
Na zewnątrz zrobiło się ciemno jak w nocy, a deszcz uderzał w dach jak ogłuszający werbel. Powozem rzucało na wszystkie strony!
-
Kruki odleciały - stwierdził Książę, z zupełnie przemokniętą głową, choć wystawił ją tylko na chwilę.
-
Konie znają drogę do swej stajni - zawołał Kawalerzysta by słychać go było przez grzmoty. -
Byle tylko wóz się nie przewrócił!
Życzenie to podzielali wszyscy pasażerowie. Koła podskakiwały na wybojach, powóz rzucał się z lewa na prawą, Książę wpadał na ciotkę, a Alicja na żołnierza. Była to najgorsza podróż w życiu dziewczyny i oby nie ostatnia.
Wreszcie wóz się uspokoił i zaczął turkotać na bruku.
-
To nasz podjazd - ucieszyła się Księżna. Panna Liddell wyjrzała na zewnątrz, by zobaczyć domostwo, ale dojrzała tylko strugi deszczu… i chyba szczupaka, ale musiało się jej przewidzieć. Konie ni z tego ni z owego zatrzymały się i cała czwórka pasażerów wleciała na siebie zaplątując się prawie jak włóczka - ręka tam, noga tu, ale czyja to noga? Księcia, Kawalerzysty? Włosy w ustach, długie, ale nie blond, czyli Księżnej. Ledwo wszyscy się wyplątali, gdy ktoś otworzył drzwi i skrzeknął.
-
Księżna w domu - był to zielony lokaj, którego Alicja ledwie kojarzyła. Będąc
żabą nie przejmował się specjalnie ulewą, ale myślał na tyle trzeźwo by przynieść parasole. Niestety, gdy otworzył pierwszy z nich, całego go porwał podmuch wiatru i zarzucił aż na dach powozu.
-
Musimy pobiec do hallu, to blisko - zawołał Książę i chwycił Alicję za rękę. Ta złapała żołnierza i cała trójka wężykiem popędziła do domostwa, z Księżną depczącą im po piętach.
Całego biegu było może z dwadzieścia jardów, ale biedna Liddellówna była cała przemoczona. Z Księcia lał się mały wodospad, Kawalerzyście chlupotało w butach, a gospodyni wyglądała jakby wyszła z rzeki: jej parasoleczka była złamana a suknia lepiła jej się do całego ciała. Alicja musiała wyglądać podobnie!