Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-10-2017, 22:38   #19
TomBurgle
 
Reputacja: 1 TomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputację
Poranek przed festiwalem

Ranek nadszedł dla nich wcześniej niż mieli nadzieję kładąc się spać późno w nocy. Podekscytowane Swallowtail miasto obudziło się wcześniej niż zwykle, wylegając na ulice. Trwały przygotowania, ostatnie poprawki, rozstawiano stragany i poprawiano ostatnie dekoracje. Stukot, pokrzykiwania i harmider, szczególnie odczuwalny przez Lugira i Chasequaha, którzy spędzali noc w domu położonym w bezpośrednim sąsiedztwie wybudowanej z kamienia i szkła katedry. Krasnoluda, razem z którym białowłosy dzielił domostwo nie zastali, ale i tak barbarzyńca miał do wyboru łóżko półtora na półtora metra oraz podłogę. Ta druga wyłożona skórami wydawała się przyjemniejsza. Niestety nawet próba przeleżenia tego zamieszania na nic się nie zdała, bo walenie do drzwi trudniej było zignorować. Stojący po drugiej stronie niewdzięczny strażnik miejski najpierw ich obwołał, a potem poinformował, że szeryf będzie chciał z nimi porozmawiać zaraz po oficjalnym rozpoczęciu festiwalu, na placu przed świątynią. I że kupiec się znalazł i czeka na nich w Rdzawym Smoku.

Kilyne i Izambard mieli mniej nieprzyjemną pobudkę. Otwarte ze względu na zaduch okno wpuszczało mnóstwo odgłosów i przede wszystkim promienie słońca, które w końcu nie pozwoliły na długie wylegiwanie się. Nie było to zresztą w stylu czarnowłosej, nie przejętej koniecznością dzielenia malutkiego pokoju z mężczyzną. Kiedy zeszli na dół, zastali wspólną salę niemalże pustą. Kto mógł wyległ już na ulice, a Ameiko ponownie się gdzieś zapodziała - jak także większość służek. Za to przy jednym ze stołów siedział Arlo wraz ze swoją rodziną. Wydawali się być w o wiele lepszym stanie niż jeszcze wczorajszego wieczora. I w lepszych nastrojach, ktoś najwidoczniej już ich powiadomił o odzyskanym stadzie. Wypoczęty po trudach ostatniej podróży mag, wyglądający już na gotowego by zająć się swoimi obowiązkami, postanowił najpierw porozmawiać z głową ich rodziny. W końcu Arlo coś im obiecał, a czarodziej nie zamierzał tego przepuścić.
- Dzień dobry - odezwał się do nich - Czy po odzyskaniu koni wszystko już u państwa w porządku?

Kilyne uznała, że dzielenie pokoju z kimś takim jak Izambard - poważnym w jej mniemaniu i dobrze wychowanym czarodziejem - jest całkiem zabawne. Nie przywiozła ze sobą specjalnych strojów do spania, więc użyła luźnej tuniki, w której paradowała też przez chwilę z rana, zbierając rzeczy i przygotowując się do wstania. Dołożyła też sporej ilości starań, aby zaczesane do tyłu włosy zakryły spiczaste uszy, jedyną dobrze widoczną cechę odróżniającą ją od pełnokrwistych ludzi. Była w wyraźnie dobrym nastroju schodząc do wspólnej izby, uśmiechając się na widok kupca z rodziną i zamawiając śniadanie dla siebie i Izambarda.

- Cieszymy się waszym szczęściem. Mam nadzieję, że przyjdzie nam wspólnie opić sukces dwóch poszukiwaczy zaginionych stad - przysiadła się do stołu kupca. - Ktoś już ich powiadomił? Wczoraj w nocy nie mogli się zdecydować czy was szukać czy nie.

Jak na zawołanie do karczmy wkroczyli druid z barbarzyńcą. Widocznie postanowili zacząć poszukiwania Arlo właśnie od tego miejsca i wypytania znajomych czy ktoś go z rana nie widział. Oraz śniadania, oczywiście. Obaj wyglądali na niewyspanych, ale i tak prezentowali się lepiej niż wczoraj. Shoanti nawet nie paradował z gołą klatą, tylko w skórzanej kamizelce bez rękawów. Z broni miał przy sobie jedynie swój wielki miecz. Kiwnął wszystkim po kolei głową na powitanie.

- Panie Arlo, żono i synowie Arlo, Izambardzie… - zatrzymał spojrzenie na Kilyne. - Twego imienia nie poznałem. Jestem Chasequah, wojownik Shriikirri-Quah, ale mów mi Kas. Przyjaciele przyjaciół są moimi przyjaciółmi.

- Słyszałam już twoje imię, przedstawiałeś się dołączając do karawany - przypomniała mu czarnowłosa, z uśmiechem drgającym na kącikach ust. - Jestem Kilyne. Zapamiętaj to dobrze.

- W lepszym niż jeszcze niedawno - przytaknął kupiec na pytanie Izambarda. - Sam nie wierzę, że to możliwe… - urwał, widząc wchodzących. Zaprosił wszystkich gestem i pokazał na stojący obok stolik sugerując dosunięcie go. - Zapraszam, siadajcie proszę. Śniadanie na mój koszt. Doprawdy, zasłużyliście na nagrodę - zwrócił się do barbarzyńcy i druida. - Opowiadajcie jak to było i kto za tym stał. I co się z nimi stało? Strażnicy twierdzili, że nie znają szczegółów. Zatrzymaliśmy się w Białym Jeleniu, tam zarezerwowałem miejsca przez posłańca już miesiąc temu.

- Ja także chętnie wysłucham tej opowieści - zwróciła się do nowoprzybyłych Kilyne. - Wczoraj w nocy nie było okazji. Zdążymy zjeść przy tym śniadanie i nie wiem jak wy, ale ja nie zamierzam dziś siedzieć pod dachem, skoro jest okazja do zabawy - uśmiechnęła się.

- Tak jakby zabawa nie miała się niedługo wlać i pod dachy - druid przytaknął Kilyne - Ludzie naprawdę kochają te święto. Dzieci, młodzież, dorośli… - po prawdzie, to i sam był bardzo pozytywnie nastawiony do nowego dnia. Wstał wcześnie - tak jak lubił, choć wolał pobudkę robioną przez koty niż walenie strażnika - nie dość że spokojnie dojrzał swoich zwierząt i naparów, to jeszcze teraz załapał się na sute śniadanie. Między pajdami chleba zaczął przeglądać co zostawiono mu pod drzwiami. Ktoś się czymś zatruł? Albo jego zwierzę? Nie spodziewał się porodów - przynajmniej w najbliższym czasie. Więc jedyną zmarszczką na pogodnym niebie było że Bofan nie wrócił. A dokładniej, zbieżność jego spóźnienia z atakami goblinów i koniokradów.
- Kas, jeśli proszą o bitewne opowieści, któż lepiej niż ty? - poparł poprzedników druid.

Shoanti aż jakby się lekko zarumienił. Widocznie poczuł się mile połechtany komplementem. Przełknął więc łychę jajecznicy i wyprostował, kładąc dłonie na blacie stołu.
- Najsampierw, już ciemną nocą, dotarliśmy nad rzekę, do brodu przy spalonym młynie. Tamże zaskoczyliśmy młodzika, czatującego na dachu. Wskoczył na koń i próbował czmychnąć, lecz Lugir strącił go z siodła kamieniem z procy. Taaak poleciał! - Kas zwizualizował to machnięciem ręki. - Do niczego się nie przyznał a bić gołowąsa było jakoś szkoda, więc zabraliśmy mu broń i puściliśmy wolno, zakazując za nami podążać. Niebawem też ujrzeliśmy obozowisko koniokradów w wąwozie. Ognia nie palili a noc była ciemna i niewiele widać. - ściszył dramatycznie głos. - Podkradliśmy się wzgórzem i byliśmy już blisko, gdy ledwie parę kroków od nas wychylił się wartownik i jął krzyczeć na alarm. Pech to pech. Lugir wziął go w obroty, zaś ja jąłem słać strzały na dół, jako i tamci pod górę. Jednego żem trafił i ten wskoczył na koń i uciekł, ale i mnie ugodziła strzała. - Shoanti wstał i podciągnął kubrak ukazując wszystkim okrągłą bliznę na boku. - Wtedy to dwóch na mnie ruszyło, próbując zajść z dwóch stron. W takiej chwili najlepiej jak wiadomo, wykorzystać jaką przeszkodę i tak żem uczynił, idąc im naprzód tak, żeby rozdzielił ich rozłożysty krzew. Tym sposobem jednym cięciem położył żem jednego - znów zilustrował opowieść machnięciem ręki, na szczęście nie dobywając ogromnego miecza - nim zmierzyłem się z drugim. Ten ciął mnie w bok, lecz zaraz podał tyły, widząc jak Lugir powala przeciwnika. Ów ostatni koniokrad dopadł do wierzchowca i uciekł, choć jeszcze ranion przez druida. I tak pole bitwy, łupy i zwycięstwo było nasze. Dwóch z tamtych było Shoanti, ale nie Shriikirri-Quah. Kradzenie koni w Klanie Sokoła to szanowane zajęcie, pod warunkiem, że kradnie się je ludziom z dolin lub innym klanom, no i nie daje się złapać. A na pewno nie wtedy, gdy robi się to na zlecenie. A przy jednym z ubitych znaleźliśmy list, świadczący o tym, że kradzież stada zlecił ktoś stąd, z Sandpoint. - Kas skinął na druida, by ten podał Arlo świstek.

- A że jeden uciekł, to już wie. I będzie mniej zachwycony niż ty - aasimar podał zwitek papieru wyjęty spod grubej skórzni - Może nawet odważy się coś z tym zrobić.
Huss przeczytał powoli wiadomość, oddając zwitek Lugirowi.

- Nie ma tu nic świadczącego o tym co mieli zrobić i kto im zlecał - stwierdził na użytek swojej rodziny i pozostałej dwójki nie znającej treści. Westchnął ciężko. - Szkoda. Nie sądziłem, że mam konkurencję, a poza zarezerwowaniem pokojów w Białym Jeleniu nie poczyniłem żadnych kroków w oznajmianiu swojego przybycia do Sandpoint. Nic to, dziękuję wam z całego serca za odzyskanie mojego stada - zwrócił się bezpośrednio do barbarzyńcy i druida.
- Po ostatnich kłopotach to cały nasz majątek… - dodała cicho jego żona, pierwszy raz odzywając się w tym gronie. Mąż spojrzał na nią, ale ostatecznie kiwnął niechętnie głową.
- Tak czy inaczej, nagroda należy się jak obiecałem. Sto sztuk złota lub wierzchowiec z mojego stada. Jest was dwóch, więc nie wiem jak podzielicie się w razie czego zwierzęciem, ale to dobre konie. Nie bojowe rumaki, acz na pewno mają szansę w tutejszych zawodach.

- Weźmiemy złoto - zadecydował Shoanti. - Choć niektóre z tych koników na moje oko warte są więcej, to wy je wyhodowaliście i znacie lepiej. Ale wyświadczycie mi jeszcze jedną przysługę. Sprzedacie w mym imieniu wierzchowca, którego zdobyłem na koniokradzie. Jest już z rzędem i ułożony pod siodło, łatwo wam pójdzie a macie wprawę, bieglejsi jesteście w tutejszych zwyczajach i mowie, więc zyskacie lepszą cenę niż ja. A co to za zawody?

Kupiec wyjął z większej sakiewki mniejszą, wcześniej przygotowaną i wręczył barbarzyńcy. W środku znajdowało się dziesięć platynowych krążków.
- Mogę spróbować sprzedać, ale nie wiem jak będzie z popytem. Odnośnie zawodów, to jak na każdym tego typu festiwalu. Ściganie, akrobatyka, może strzelanie z siodła, tego typu zabawy.

Izambard, wysłuchawszy uważnie opowieści, postanowił się nie wtrącać w interesy innych. Postanowił się jedynie przyglądać, nie mogąc się doczekać, by opuścić już gospodę i znaleźć się na ulicach rodzinnego miasta.
Shoanti tymczasem dokończył zimną już jajecznicę.
- Hmm… - skubnął dłonią wąs, myśląc na głos:. - Moja Shadi to dobra i wytrzymała klacz, ale wyścigach czy skokach nie zabłyśnie, za mała jest i zwalista. Ale w strzelaniu mógłbym się spróbować...
Dopił cienkie piwo i wstał od stołu.

- Pójdźmy do stajni to wskażę, o którego mi szło konia - zaproponował Arlowi. - A potem chyba trza obejrzeć ten cały festiwal. Zaczekacie chwilę na mnie? - zwrócił się do Lugira, Izambarda i Kilyne.

- Nie, idę z wami, bo mam taką samą prośbę - białowłosy zgarnął swoją część nagrody i wstał razem z mężczyznami - Kilyne, ty też chciałaś na festiwal, tak? Coś konkretnego? Izambard? -

- Mam obowiązki wobec mojego mistrza. Muszę dostarczyć dwie wiadomości do głów lokalnej społeczności, włącznie z aktem prawnym dotyczącym nowej katedry - czarodziej również powstał od stołu - Miałem się tym zająć wczoraj, ale było już wystarczająco późno, by dać dobrym ludziom odpocząć.

- Nie ma potrzeby czekać w karczmie, spotkamy się na głównym placu - rzekła Kilyne na zadane pytania. - I tak nie miałam konkretnych planów. Podejrzewam, że wszystkich najlepiej tam szukać - spojrzała na Izambarda. - Adresatów twoich wiadomości również. Dzięki temu mógłbyś mnie tam odprowadzić - uśmiechnęła się do mężczyzny. - Niedługo powinno się zaczynać. Chętnie spróbuję sił w kilku tutejszych zabawach.
- Zgoda, zerknę na te wierzchowce - Arlo skinął głową i wstał. Jego rodzina pozostała na miejscu, kiedy wszyscy inni wychodzili z gospody.
 
__________________
W styczniu '22 zakończyłem korzystanie z tego forum - dzięki!
TomBurgle jest offline