“I po co to wszystko?” nieoczekiwanie swąd palonego mięsa wzbudził w nim mdłości. Nachylił się i uwolnił zawartość żołądka. Nie było tego wiele. Przełknął ślinę, splunął i ze wstrętem odwrócił głowę, lecz od goryczy w przełyku nie było ucieczki. Być może dlatego, że pole bitwy wciąż jeszcze żyło i śpiewało mu ponurą pieśń, której słowami były zawodzenie jęków, bezsilne bluźnierstwa i wołania o pomoc tych nieszczęśników, którym los nie przyniósł szybkiej śmierci. Bardzo się starał, lecz nie wszyscy spłonęli w całości.
- Trzeba im pomóc - zachichotał, a po chwili huknął głośnym kaszlącym śmiechem, przyciągając uwagę leżących na plecach żołnierzy Nar. Obrócili głowami w jego kierunku, przymknięte powieki zadrżały, lecz nic więcej. Nawet nieśmiertelni mogą być na śmierć zmęczeni. Uniósł się i niezbyt pewnym, chwiejącym krokiem ruszył pomiędzy rozłożonymi w pierścienie zwęglonymi zwłokami - oczywiście najwięcej trupów było tam, gdzie zmierzył się z wściekłymi walącymi w niego fala po fali szeregami wojów. Iskierka dumy z siebie dzięki mocy luminy buchnęła ogniem, a Enoch przeciągnął się z rozkoszą gdy z leniwą ekstazą przepływała przez żyły i tętnice.
- Pomogę wam! - słowa z łoskotem kamieni rozsypanych na betonie potoczyły się przez pole bitwy. Na chwilę wszystko przycichło, by zaraz powrócić w jeszcze głośniejszym skowycie. Umierający zdali sobie sprawę, że śmierć nadchodzi.
Lumina trzepotała w piersi Enocha niczym ptak próbujący wyrwać się z klatki i on jej tą wolność dawał. Nie szczędząc kierował do wciąż gorących serc i obdarowywał ogniem, aż zmieniały się w popiół. Dotknięci żarem luminy bijąc w ziemię wściekle pięściami prężyli się w agonii, aż z rozwartych w krzyku ust obłoczkiem pary uciekał ostatni oddech. Enoch w euforii niemal biegł przez pola niekończącej się śmierci i błogosławiąc luminą kończył nieludzkie cierpienia, których doświadczali wciąż żywi. Na koniec, w ciszy tak martwej, że nawet wiatr nie ośmielał się szeleścić popiołem, dotarł do wału trupów tak wysokiego, że musiał zadzierać głowę. Przytrzymując się ubrań i zwęglonych dłoni wspiął się na samą górę, gdzie znalazł lecz wciąż zwróconych do siebie plecami Czwororożną Bestię i Króla Kamiennego Ludu.
- Po co ci to było… - schylił głowę honorując młodzieńca, który dokonał złego wyboru i kierując uwagę na potężne rogi zapomniał o nim. Wsunął dłoń w szorstkie kudły i nieco uniósł głowę potwora by lepiej się przyjrzeć wyjątkowej ozdobie jego głowy.
- Będą moje - westchnął z już nieco zmęczonym uśmiechem i zabrał się za wycinanie rogów. |