Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-10-2017, 12:28   #90
CHurmak
 
CHurmak's Avatar
 
Reputacja: 1 CHurmak ma wspaniałą reputacjęCHurmak ma wspaniałą reputacjęCHurmak ma wspaniałą reputacjęCHurmak ma wspaniałą reputacjęCHurmak ma wspaniałą reputacjęCHurmak ma wspaniałą reputacjęCHurmak ma wspaniałą reputacjęCHurmak ma wspaniałą reputacjęCHurmak ma wspaniałą reputacjęCHurmak ma wspaniałą reputacjęCHurmak ma wspaniałą reputację
Erven, Siglar

Siglar

Mężczyzna dotarł do Garollo akurat w momencie gdy jakiś siwy szpakowaty jegomość rozpoczął wygłaszać przemowę. Dlaczego miałby posłuchać tego mężczyzny? Może dlatego, że jegomość był dość bogaty by postawić po kolejce każdemu słuchaczowi. A może dlatego że stała za nim seksowna piękność z aureolą nad głową i skrzydłami na plecach.

Trudno orzec, co było bardziej wartościowe.
Cofnijmy się jednak o kilka dni.
Miejsce: Gata.
Chwytając się każdej pracy w okolicy miasta, Siglar w końcu trafił na taką, która nakazała mu opuścić stosunkowo bezpieczną “przystań”. Zadanie było konstrukcji cepa. Zawieźć dostawę do “Białego Rumaka” - karczmy Garollo. Miasta położonego 3 dni na wschód od Gata. Do zadania brano osoby dobrej tężyzny fizycznej bo pakunków było sporo oraz potrafiących sobie poradzić na wypadek ataku bandytów.. W wozie znalazło się w sumie 3 umięśnionych chłopaków, w tym i Siglar.

Siglar i Erven, Karczma

Chwila obecna.
Mężczyzna głoszący swój wywód, nawiązywał do ostatnich plotek i nastrojów panujących w tym kraju. Mówiono że zapowiada się wojna z demonami.
Po dotarciu do karczmy, Siglar zeskoczył z wozu i postanowił rozprostować kości. Nie w smak mu było siedzenie w ciasnocie, koło dwóch innych rosłych jegomościów, przez całą drogę. Wszedł do karczmy. Od razu uderzyła go tutejsza dość ciężka atmosfera, jakby coś wisiało w powietrzu. Parę osób zwróciło uwagę na przybysza - trudno było nie zauważyć jego słusznej postury, barczystych ramion, zarośniętej głowy i spojrzenia, łączącego tępotę z ponurością. Zaraz jednak uwagę wszystkich zaabsorbował przemawiający osobnik. Przez chwilę i Siglar zaciekawił się, o czym będzie mowa, lecz słowa o “widzechrabie” nie przedstawiały dla niego nic interesującego. Już miał odwrócić wzrok, ale jego uwagę ponownie przykuła aura kobiecej sylwetki, którą dostrzegał, zanim dostrzegał samą kobiecą postać. Po trzech dniach drogi Siglar czuł się w pełni uprawniony do tego, żeby zawiesić oko na czymś, co go szalenie interesowało. Koncentrował się więc głównie na anielicy, którą uznał za niczego sobie panienkę, o urodzie urozmaiconej przez skrzydła. Zmrużył oczy, jednak solidne klepnięcie w ramię wyrwało go z trudno werbalizowalnych doznań obserwacyjnych.
-Co stoisz jak kloc? Robota nie skończona, dawaj, rozładowywać wóz trzeba a nie-!
Jeden z towarzyszy nie zwracał w ogóle uwagi na przemowę, gdyż zajęty był noszeniem rozładowywanych z wozu pakunków. W pierwszej chwili Siglar gotów był go walnąć, ale zrozumiał, o co chodzi. Nie był zadowolony, ale robotę trzeba było wykonać. Ruszył więc z powrotem do wozu i nosił, tyle ile mu się zmieściło w rękach. Szedł tak, że sfrustrowani klienci karczmy usuwali mu się z drogi. Do jego uszu dochodziły kolejne fragmenty przemówienia. Był w stanie z nich wywnioskować, że szykuje się jakieś mordobicie. Kim mogły być demony? Jakąś inną grupą, albo gatunkiem zamieszkującym tę planetę. To co słyszał, zabrzmiało raczej jak zapowiedź czegoś w rodzaju pogromu. Nic dziwnego - takie słabe istoty jak zgromadzeni tutaj musiały swoją mierną siłę nadrabiać liczbą. Mimowolnie złapała go frustracja, wywołana podświadomym poczuciem własnej słabości. Jego gniew naturalnie skupił się na przemawiającym. Gdy odłożył cztery skrzynie i osiem worów na zapleczu karczmy, przemowa dobiegała końca. Jego wzrok padł ponownie na parę - przyjemną dla oczu Siglara anielicę i białowłosego krzykacza, który chciał wykorzystać zgromadzony tłum dla załatwienia jakichś własnych sprawek - tacy jak on potem siedzieli w fotelu, sączyli amwrino i obracali panienkami - o taką jak na przykład tutaj, gdy inni bili się za niego.
Białowłosy przestał mówić. Siglar prychnął, stanął przygarbiony, z zaciśniętymi pięściami i zaczął głośno "wybukiwać" słowa dezaprobaty
-Jak chcesz ich słać na wojnę, to pomyśl o lepszej nagrodzie, bo ta twoja ślicznotka raczej wszystkich nie zadowoli.
Prychnął po raz kolejny, odwrócił się i zaczął iść w stronę drzwi, zobaczyć czy zostały jeszcze jakieś rzeczy do dźwigania. Przez chwilę zatrzymał wzrok na anielicy, paskudnie mrużąc oczy i niemal się oblizując.

Mag spojrzał na mężczyznę z maską lodu i wyciągnął ku niemu dłoń którą zacisnął mocno, wygiął w nadgarstku i uniósł lekko ku górze. Innymi słowy, telekineza. Niech się dusi z żelazną obręczą uścisku na szyi, bezwładnie patrzy na niego, wisząc w powietrzu pod sufitem.
- Na twoim miejscu uważałbym kogo obrażasz dziecko… ci którzy są ze mną, są pod moją ochroną. Czy się rozumiemy? Czym mam przygasić płomyk twojej świecy tu i teraz?
W pierwszej sekundzie, zaskoczenie zamroczyło Siglara. Nagły ból, ciężar okalający całą szyję, wywrócił mu oczy tak, że było widać białka. Dopiero potem, znacznym wysiłkiem woli spojrzał na czarodzieja. “Co za szarlatan? Co za sztuczki?” - tak można było ubrać w słowa jego odczucia. Dlaczego to cholerstwo, które blokowało mu moce, nie raczyło działać i w takich chwilach, pożerając cudzą magię? Gdyby tylko udało się wyzwolić spod działania czaru, nie wiadomo co zrobiłby Siglar. Czy rzuciłby się do ucieczki, czy próbowałby walczyć, jak zaszczuty?
Nadal z maską lodu Erven patrzał chwilę na człowieka, aż w końcu powiedział.
- Nie zabiję cię. Potrzebujemy każdej pary rąk do walki. Przemyśl to co powiedziałem.
Po tych słowach anulował otwarciem dłoni efekt jego siły woli, a mężczyzna runął na ziemię.
- Demony to problem wszystkich żyjących istot. Jesteś silny, dołącz do nas.
Siglar omal nie przewrócił się na ziemię, gdy odzyskał władzę nad swoim ciałem. W pierwszej chwili chciał wyciągnąć swój miecz i nawet położył na dłoni rękojeść, ale gdy usłyszał to co mówił białowłosy czarodziej, zbaraniał. Z jednej strony dziwne, że ktoś kto przed chwilą mógł go z łatwością uśmiercić, potrzebuje jego pomocy. Z drugiej strony - to nic nowego. Nie potrafił bezpośrednio przypomnieć sobie skojarzenia, ale w jego podświadomości tkwiła pamięć o elektrycznej smyczy, nieodłącznym atrybucie jego przeszłości. Wymuszała posłuszeństwo. Warunkowała najgorsze uczucia wobec tego, kto ją dzierżył. Chwila wahania, wzrok wszystkich skupił się na Siglarze.
Potężny, a przed chwilą niemal rzucony na kolana, zdecydował jednak wyciągnąć swój miecz.
- Nie dam się upokorzyć! - Zawołał, po czym ostrożnie, ale szybko wycofał się w kierunku drzwi do karczmy.
- Zatem odejdź i nie płacz kiedy staniesz sam naprzeciwko demonom. Tylko razem, wszyscy, mamy szansę. - rzekł chłodno mag.
Zapewne gdyby Siglar był zdolny do odrobinę trzeźwiejszego oglądu na sytuację, byłby skłonny to przemyśleć. Obecne jednak urażona duma i ślady paniki przeważyły. Chcąc opuścić to miejsce, Siglar wytoczył się na ulice miasta, nie zwracał uwagi na ewentualną dalszą robotę, zaczął się błąkać bez konkretnego celu. Biada temu, kto by się z nim teraz zderzył.

Erven

- Zadowoli wszystkich? - zapytała lekko przekrzywiając głowę. - Rozumiem że ten prymityw mówił coś uwarunkowanego swoim kroczem, ale czy sama moja obecność na wojnie nie jest już nader zadowalająca? - zapytała spoglądając w ślad za odchodzącym.
Wśród reszty widowni rozeszły się śmiechy. Widocznie pewien niedobór intelektualny anielicy wydawal się wręcz zabawny. Wychodzącego przybysza nie obarczyły żadne wrogie, czy krzywe spojrzenia. Ot co! Przybysz i tyle.
Erven krótko i cicho się zaśmiał, po czym pokręcił głową na boki.
- Tak, Echo. Ten dorodny egzemplarz gatunku ludzkiego myślał wyłącznie kroczem. - powiedział z uśmiechem po czym spojrzał na tłum. Dowód potęgi i determinacji już mieli. Teraz trzeba było to przekuć…
- Niestety, nie wszyscy widzą powodu w walce z demonami. - powiedział do tłuszczy - Lecz ważcie moje słowa i on dostrzeże słuszność wspólnej walki. Teraz, kiedy demony zbliżają się do naszych pozycji nadszedł czas by działać i być gotowym. Nie marnujcie czasu. Odbierzcie broń, a ci z was którzy nie mają doświadczenia w jej obsłudze niech szukają instruktorów wśród Oddziałów i tych którzy zaoferują swoją pomoc. Jedynie razem jesteśmy w stanie odeprzeć atak. Jedynie razem, tu i teraz, na tej ziemi, w tej chwili i w przyszłości będziemy gotowi stawić opór i zagnać piekielne pomioty tam gdzie ich miejsce!
- Dobrze gada!
- Kto się zbiera?
- Mój topór rwie się do bitki.
Lud widocznie wystarczająco się już nakręcił. Pozostało więc pozostawić ich i wrócić do własnych zajęć. Resztę, za maga, zrobią nastroje i napięcie. Narodziło się pytanie, czy w całej tej zbieraninie, da się wyhaczyć kogoś zdatnego do drużyny. Pytanie kto by się przydał. Jak nie tutaj, to może u pozostałych białych.
Erven nie przejmował się tą sprawą na tą chwilę. Ludzi było po prostu za dużo, a jednostki wybitne ginęły w tłumie. Zajmie się tym po potyczce z demonami i wtedy wyłowić cenne jednostki.
- Teraz wybaczcie, ale mam parę niespodzianek do opracowania dla naszych niechcianych gości.
Powiedział jeszcze i schodząc ze stołka udał się w kierunku pokoju. Tak, miał parę zaklęć i zdolności do opanowania…
- Ervenie. Może wybierzemy się nad Loungher. - zaproponowała Echo, podążając za jakąś myślą.
Erven się zatrzymał w pół kroku i spojrzał na Echo.
- Daleki zwiad? - bardziej stwierdził niż zapytał - Tak, to całkiem niezły pomysł, ale tylko zwiad. Niski profil. Chodźmy.
I z tymi słowami ruszył w stronę wyjścia z karczmy.
Gdy tylko opuścili budynek, anielica, w błysku światła, przybrała swój poprzedni wygląd.
Do Lounger dotarli kilkanaście minut później. Tereny poddane bitwie wciąż pozostawały zniszczone olbrzymią mocą jaką zdołał wyzwolić Erven. Ale...
Tereny miasta powoli były odbudowywane. Demony zdawały się osiedlać, co było nie logicznym ruchem, skoro teren miasta nie był pokryty miastmą.
- Liczyłam na coś innego. - Mruknęła Echo jeżąc futro.
- Ciekawe. - mruknął Erven - Budują bazę wypadową.
- Tylko po co mieliby się tutaj osiedlać? Wiru miastmy od tak nie stworzą.
“Wir miastmy”, a dokładniej “pętla miastmy” było zjawiskiem opisanym w jednej z ksiąg świątyni wiedzy. W księdze trudno dostępnej dla adeptów. Zasada zjawiska nie była trudna do zrozumienia.
“Jeżeli w pewnej strefie osiądzie miastma, to zaczną się w niej pojawiać istoty zła. Powolny wzrost liczby istot, powoduje zagęszczanie miastmy. Im gęstsza miastma, tym silniejsze istoty będą się pojawiać.”
Zjawisko najpowszechniej zauważone na cmentarzach - istoty duchowe i nieumarłe, polach bitew - ścierwojady, oraz niektórych ruinach - bestie antyczne.
Zdaje się jednak, że osobiście Erven nie miał do czynienia z tym zjawiskiem, choć najbliższe znajdowało się w starej stolicy.
- To nie ma sensu, ale… - mruknął Erven po czym użył prostego zaklęcia by wyostrzyć wzrok i przyjrzeć się z “bliska” temu jakie demony tam występują i co dokładnie budują.
Grupa składała się głównie z guwat i normalnych demonów. Demonów wyższych nie było, ale pojawiały się okazyjnie jeden może dwójka przedstawicieli demonicznej rasy. A to co budowali przypominało miasto, a może raczej fort.
- Tak jak myślałem. - powiedział mag - Budują umocnienia… no proszę, to nie jest normalne zachowanie. Muszą mieć w swoich szeregach ludzi. Tylko kogo…
- Dlaczego myślisz że mają ludzi? - zapytała Echo kołując nad miastem dość wysoko by pozostać poza zasięgiem ataku.
- Przeczucie i logika. W każdej wojnie znajdą się zdrajcy i kolaboranci. Takich to na miejscu zabić… po przesłuchaniach i torturach.
- Demony osiedlają się w tym świecie... Co też robi moja rodzina. Co z Aftokratorem? Koercjuszu co się tu dzieje? Co z tym wszystkim ma wspólnego Lucyfer i reszta upadłych. Tamten demon miał rację. Błądzę w niewiedzy. - mruczała do siebie Echo, zmieniając kurs w stronę lasu.
- Pamiętaj, że demony są od siania zamętu. Też w głowach. Nie miej wątpliwości, a trzymaj się swojej drogi. Kto zwątpi w siebie ten wcześnie umiera… szczególnie w czasie wojny. - powiedział kojąco Erven
Zbliżając się do lasu - Północnej Puszczy, spostrzegli długą wyrwę w ziemi. Z jej wnętrza sączyło się coś zielonego. Coś w rodzaju aury, czy zorzy. Echo instynktownie zawróciła by nie znaleźć się bezpośrednio nad nią - w strefie działania.
- Cóż to? - zapytała - Czuję od tego olbrzymie połacie energii.
- Zapora toksyn. Prezent od Croatana… - powiedział Erven - ...albo coś gorszego. Tak czy inaczej jesteśmy odcięci od pomocy z północy. Miejmy nadzieję, że się mylę.
- Obawiam się, że we wniosku się nie mylisz. Popatrz, szczelina biegnie przez całą granicę lasu. Może gdzieś na zachodzie znika... nie dojrzę stąd. Chcesz coś jeszcze sprawdzić, czy wracamy?
- Nie ma czasu. Trzeba zebrać Oddział i podzielić się wieściami. Opracować taktykę i odpocząć przed bitwą. Mam też parę zaklęć do opracowania. Niespodzianek dla Croatana.
W drodze powrotnej zaczął padać śnieg. No tak w końcu to już drugi dzień zimy.
- Pięknie… - mruknął w zadumie Erven - ...nareszcie namiastka domu. Już miałem dość lata.
- A więc to jest rzeczony “deszcz”? - zapytała Echo przyglądając się spadającym płatkom.
- Akurat śnieg. Deszcz to spadająca z nieba woda. Śnieg to zamarznięta woda… no, tak jakby. - odpowiedział Erven - Jak z nieba spadają grudki lodu to jest grad.
- Hmm. W niebie padały tylko cząstki światła. Intrygujące. Tylko dlaczego zaczęło się robić tak zimno?
- Zima jest mroźna. Uwierz mi, teraz jest jeszcze ciepło. - powiedział - Seks służy także utrzymaniu ciepła w najmroźniejsze dni i noce. Choć jest to może chwilowe, ale nic tak nie grzeje jak ciepło drugiej osoby.
- Nie ma szans Ervenie. Nie teraz. Resztą... moja aktualna postać, nawet nieźle to znosi.
- Tylko mówię jak to jest wśród ludzi Echo… choć pochlebia mi, że myślisz o mnie w ten sposób. Czy dobrze rozumiem, że w ludzkiej formie...
- Przyśpieszam. - zakomunikowała zniżając lot i pozwalając słowom, nieść się za nimi.
Erven uśmiechnął się lisio do siebie, choć tylko na chwilę. Echo i tak nie widziała, patrząc przed siebie lecąc… może uda mu się ją zaciągnąć do łóżka bez użycia demonicznych mocy? Tak… niestety nie mógł ich używać. Pewnie by wyczuła, a tego nie potrzebował… nikt to żył nie mógł wiedzieć, a ci którym przyjdzie zemrzeć będą musieli zniknąć z zaświatów.

Siglar

Wychodzącego z karczmy przybysza nie obarczyły żadne wrogie, czy krzywe spojrzenia. Najwidoczniej był nie znaczącą personą w tym otoczeniu.
Miasto, czy też architektura i rozkład budynków zapewne nie interesował Siglara. Ludzie też po prawdzie nie zwracali na niego uwagi, jedynie przechodzący mieszczanie. Sporo ludzi krążyło jak mrówki w tą i w drugą stronę nosząc jakieś rzeczy. Były wśród nich worki z piaskiem i pale drewna. Podążając z ciekawości ich śladem, dotarł do placu budowy. Pewna piersiasta kobieta zwana Herbią, rozkazywała wszystkim co i jak należy robić. Jednocześnie przeszkalając mniejszą grupę przy olbrzymim stole zasłanym różnymi duperelami: pojemnikami, sznurkami itp. itd. Oczywiście nie była sama. Przy stole pomagała jej Jackelin'O, białowłosa kobieta z aureolą nad głową, która z wielką radością o czym opowiadała.
Spory kawałek od nich większa grupa mężczyzn i kobiet ćwiczyła walkę mieczem i kosturem pod okiem Reinharta, czerwonowłosego młodzika i Five, blond cizi z olbrzymim mieczem
- Tak dobrze. - oznajmił chłopak - Zamach macie poczuć w przedramieniu ale starajcie się nie naciągać nadgarstków. Ruch ręki musi być dostosowany do stylu i wagi broni. Five zaraz zademonstruje wam jak korzystać z cięższego oręża.
- Wątpię by zdołali unieść dwuręczny oste w jednej ręce? - mruknęła blondynka
- Hę? - odmruknął rudy.
- No w końcu smocza krew, nie? Widać jeszcze za krótko z nami przebywasz. - klepnęła go w plecy z taką siłą, że młody się przewrócił.
- Po wczorajszej libacji mam dość. Jeszcze muszę odnaleźć tą kobietę u której się obudziłem, przez twoją siostrę.
- Oj nie mogło być tak źle.?
- Jakbym jeszcze pamiętał...
Siglar przyglądał się całej scenie z wyrazem twarzy, jaki mógł być zinterpretowany jako zdegustowany. Wzrok czymś znudzony albo znużony. Skwaszona mimika zdradzała niezadowolenie. Nikt, kto nie umiał czytać w myślach (albo naprawdę dobrze interpretować uczucia) nie mógł stwierdzić, że nie jest to sprawką tego, co się dzieje wokół. Tym niemniej, sam widok placu budowy zwracał uwagę, sprawił że negatywne uczucia osłabły, został zastąpiony przez coś na kształt ciekawości. W tym świecie Siglar spędził jedynie ułamek swojego życia. Nigdy sobie nie wyobrażał, że dwiema rękami można zbudować coś bardziej trwałego niż szałas. W jego rodzinnym wymiarze nie brakowało ludów, które zaprzęgały siłę fizyczną do robót budowlanych, jednak na takie kwestie po prostu nie zwracał uwagi. Ciężko mu było zrozumieć, po co ta cała krzątanina. Nie umknęło jego uwadze, że na placu budowy znalazło się parę dość interesujących na niejeden rzut oka osób, jednak nie to było dlań w owej chwili priorytetem. Uwagę Siglara w największym stopniu zwróciła grupa zajmująca się treningiem. Przysposabiali się do oręża. Jednym wychodziło to lepiej, innym gorzej. Jaki był tego cel? Coś przypominało mu słowa jakie wyłapał gdy był w karczmie - te o zbliżającym się mordobiciu. Może szykowały się jakieś uliczne porachunki? Nie zaszkodziłoby stanąć po takiej stronie, która nie obije skóry, powaliwszy takiego wroga jak Siglar za pomocą jakiejś zdradzieckiej sztuczki. Może dałoby się nawet coś na tym zyskać.
Z właściwą sobie ogładą, na wskroś barbarzyński osobnik zwrócił się do kobiety o długich i zdrowych nogach, pośrednio także do rudego wychudzielca, który też próbował machać jakimś kawałkiem żelaza.
-Ej, co się tutaj będzie działo? Co za bicie się tutaj szykuje? - Wskazał palcem na ćwiczącą grupę. Jego wzrok lądował na różnych postaciach i elementach otoczenia - ale dość często i na blondynce, nawet jeśli nie do końca zdawał sobie z tego sprawę.
- Z choinki się urwałeś? - zapytała kobieta
- Na mikołaja nie wygląda. Wojna, panie. Demony dwa dni temu zaatakowały Loungher. Miasto na wschód stąd. Po nocnej bitwie z miasta nic nie zostało. - Odparł młody skupiając uwagę na trenującej grupie - Chcemy zbudować silniejszą grupę by odeprzeć możliwy atak. Wtedy, wzięli nas z zaskoczenia.
- Ja to inaczej pamiętam... - mruknęła blondynka opierając rękę na biodrze. - Ty. - zwróciła się do brodacza - Co potrafisz?
W pierwszej chwili, na tekst o “chojinkie”, Siglar przez ułamek sekundy zaszedł gniewem Już gotów był odwarknąć, że urwałby jej coś, gdyby nie to że nie ma, ale wyjaśnienia Reinharta odwróciły jego uwagę - w końcu fajnie się dowiedzieć, jaka jest odpowiedź na zadane przez siebie pytanie. Five nie dała o sobie zapomnieć i Siglar, w odpowiedzi na jej pytanie, poczuł niemal bezwarunkową potrzebę wykazania się. Niekoniecznie tym, co było w owej chwili najbardziej istotne. Napuszył się i w jakiś sposób na jego twarzy znalazło się coś, co przypominało skupienie.
-Jak chcesz żeby ci pokazać, to się możemy lepiej poznać - tu parsknął sarkastycznym śmiechem, przez ułamek sekundy odsłaniając rząd przerażających, nieludzkich zębów - ale sądzę, że nie po to tutaj machacie tymi swoimi kijaszkami, żeby przyjemnie spędzać noc. Jak się chcecie bronić? Nie lepiej uciekać? Jakoś nie widzę żebyście chcieli się pozabijać. A tak w ogóle, to co możecie dać w zamian za to, co potrafię? Aha, tylko żeby nie było - postanowił pokazać, że rzeczywiście coś umie.
Spojrzał szybko po otoczeniu. Zauważył jeden z wózków, wypełniony gruzem. Uniósł go nisko i trzymał przez dłuższą chwilę. Widocznie osłabienie w tym świecie wywarło także wpływ na jego zdolności fizyczne. Choć i tak po minach tutejszych mógł wywnioskować, że to nie lada wyczyn. Spocił się lekko ale na jego twarzy widać było nie wysiłek, a szaleńczy uśmiech. Potem zaś, nie chcąc sprawiać wrażenia czegoś w rodzaju małpy cyrkowej, postanowił wziąć ochotnika do próby w boju. Energii nie brakowało, choć stała za nią bardziej chęć rozładowania emocji, niż stan organizmu, na który trzy dni podróży nie mogły nie wywrzeć wpływu.
-Przyłożyć też umiem. Kto będzie chętny spróbować?
Na twarzy Five malował się złowieszczy uśmiech drapieżnika.
- Pokaż co potrafisz. - Oznajmiła występując na krok.
Czerwonowłosy chłopak pacnął się otwartą dłonią w czoło mrucząc pod nosem.
- Masz ci los...
Siglar poczuł się rozzuchwalony. Co prawda uważał kobiety za istoty, które wolą zostawić walkę facetom, albo uciec, ale z racji tego że już we wczesnej młodości zdarzało mu się stanąć przeciw płci przeciwnej w konfrontacji fizycznej, nie miał nic przeciwko temu, żeby powalczyć. Zwłaszcza, że ta istotka sama pchała się do walki.
Siglar zacisnął pięści i przyjął postawę bojową. Multiwersalnym gestem machnięcia otwartą dłonią dał sygnał do boju. Patrzył się nieco szaleńczym wzrokiem. Nie pogardliwym, ale oczekującym zabawy. Jego zamiary były dość proste. Zatrzymać dziewczynę - unieruchomić, obezwładnić. Dać przykład nie tylko siły, ale i dominacji. Na razie nie bawić się i nic nie przeciągać.
Five wbiła swoje ostrza w ziemię, tak by nie krępowały jej ruchów. Widocznie widząc pozbawionego broni przeciwnika, sama chciała spróbować walki wręcz.
- Fighter. - mruknął Reinhart - Hm. To może być nawet zabawne. Będę sędziował.
Five ruszyła jako pierwsza, jej ruchy były płynne, stabilne i co najważniejsze silne. W 2 susach dotarła do wojownika i wymierzyła prosto w tors. Nie było w tym racji i elegancji sztuk walki, zwykłe proste pierdolnięcie. Nie mniej już podczas ruchu, system ostrzegawczy Siglara alarmował - “Jest silna!”.
Instynkt kazał mężczyźnie uchylić się przed ciosem. Kobiety, z którymi walczył Siglar, miały tę przewagę, że były szybkie. Walcząc z szybkim przeciwnikiem - trzeba być szybszym. Jeśli jednak unik miał się nie powieść.
Siglar zamierzał przyjął cios i wyprowadzić natychmiastowe kontruderzenie prawą pięścią.
Szybki zwrot i pozycja ciała dały znać Five o zamiarach wojownika. Choć nie była typową fighterem, to miała doświadczenie bitewne. Siglar zauważył to po zmianie trajektorii uderzenia. Przybrał więc pozycję obronną i przyjął cios. Jednak ku jego zdziwieniu, nie zdołał go wytrzymać i wylądował na wozie który chwilę temu sam podnosił.
- Ty nie wiesz co to znaczy dawać komuś fory? - zapytał czerwonowłosy.
- Ja uderzyłam, teraz jego kolej. - oznajmiła uśmiechając się.
- Nowy. Nie próbuj się z nią siłować, jest na to zbyt silna. Spróbuj technicznie. Paruj lub zbijaj ciosy. Szukaj prześwitu. - mruknął czerwony zerkając na trenujących. - A wy się nie obijać. Możecie oglądać,byleby ręce się ruszały.
Niewiadomo kiedy dołączyła do niego nowa dziewczyna. Drobniejsza o długich czarnych włosach - Three.
To zdecydowanie nie była dobra chwila dla Siglara. Okazało się że walczy z jakąś maszyną do zabijania. Kto mógł wymyślić jakiś lepszy model niż on i jemu podobni? W dodatku jeszcze jakiś chłystek go pouczał, co ma robić. A on dobrze wiedział, co należy zrobić, bez niczyjej rady. Tak przynajmniej sądził. Uznał że sprowokuje ją do ciosu, by wyprowadzić ją w pole i wtedy uderzyć. Zeskoczył z wozu i postanowił zaszarżować, czy raczej upozorować szarżę. Jego plan polegał na tym, aby w ostatniej chwili skoczyć za przeciwniczkę i kopnąć ją z półobrotu.
Kobieta nie ruszyła się z miejsca oczekując zderzenia. Widocznie zamierzała przyjąć na siebie uderzenie.
Z prostej obserwacji i empirycznego doświadczenia, Siglar mógł ocenić że kobieta jest od niego silniejsza, ale co najwyżej tak samo szybka jak on. Pozostała jeszcze kwestia wytrzymałości.
Siglar podświadomie wiedział, że musi sprowokować jakąś reakcję, wprowadzić przeciwniczkę w błąd. Uznał, że w ostatniej chwili zatrzyma się, wykorzysta chwilę zaskoczenia, ale spożytkuje pozostały impet, żeby uderzyć całą siłą swojego ciała - tam gdzie Five będzie się znajdować, niezależnie od tego czy zostanie na miejscu, czy odskoczy. Przynajmniej Siglar chciał dokonać takiej próby.
Koniec końców kobieta się nie ruszyła. Siglar runął na nią z całym impetem. Kobieta zaparła się w stabilnej pozycji. Przy uderzeniu poczuł jakby zderzył się z kłodą drewna, ale ostatecznie kobietę odrzuciło.
Powoli powstała z ziemi tak jak i wojownik.
- No całkiem nieźle. - mruknęła - Od większości chłopstwa jest silniejszy. - Mówiła jakby zdając raport - Parę cech zdało by się jeszcze doszlifować i może wysłać na jedno czy dwa polowania. Oceniła bym na zwyczajnego poszukiwacza przygód.
- Z twoich ust... brzmi to całkiem całkiem. - stwierdził Reinhart
- Sis Five, idzie bardziej w siłę niż wytrzymałość. - mówiła czarno włosa - Takie uderzenie nie zdołało by przesunąć Sis Two. Sis Four by go po prostu przerzuciła. Sis Zero...
- Dziękuję. -mruknął chłopak - Domyślam się co Zero mogłaby zrobić. Na standardy bitwy jest jednak wystarczający. Do białych go nie rekrutujemy, więc i możliwości muszą wystarczyć. Wy dalej zamierzacie się parować?
Siglar wstał. Ani chwilę nie myślał o tym, żeby pomóc wstać osobie, z którą walczył. Co to za rodzaj mutanta- ciężko było powiedzieć. Ktoś sobie zadrwił i skonstruował całą armię seksownych panienek? Na tej dziwnej planecie potrafiły zdarzyć się cuda niewidziane nigdzie indziej, ale z jakiegoś powodu wydawała się ogólnie prymitywna. Jednak tubylcy mieli jakieś zasługi na polu inżynierii genetycznej. Chociaż słowa widzów mogły brzmieć dość tajemniczo, Siglar zrozumiał że ma do czynienia z “analizą wartościującą”. Dla niego nie była to pierwszyzna. Inna sprawa, z kim miał do czynienia. Ci tutaj nie byli panami jego życia i śmierci. Wspominali coś o rekrutacji, więc Siglar postanowił się odnieść.
-A co, mam coś jeszcze zademonstrować? Tak w ogóle, to może mi powiecie, co możecie dać w zamian za przyłączenie się do was.
Siglar spoglądał wyczekująco, kierując wzrok to na jedną, to na drugą kobietę w pobliżu. Nie oczekiwał akurat kobiet (chociaż by nimi nie pogardził), zwyczajnie po samczemu przyjemnie mu było patrzeć.
- Raczej do nich. - Blondynka wskazała palcem na młodzieńca - Do nas sióstr nie dołączysz. Nie bez drobnej pomocy - mrugnęła unosząc jedną ręką swój olbrzymi miecz i chowając go za plecami.
- Dołączenie do nas wymaga musztry, wychowania, wyrachowania i mnóstwa innych elementów których... Tak wolny człowiek jak ty, raczej nie chciał by na siebie nałożyć....
- On raczej pyta o aktualną grupę. - mruknęła czarnowłosa.
- Pod względem umiejętności, każdy kto ma choć odrobinę doświadczenia w walce, nadaje się. Oferujemy ulgi żywieniowe i zaopatrzenie sprzętowe podczas czynnego udziału w obronie miasta i całej linii frontu. Nie narzucamy przynależności. Demony to wróg wszystkiego co żywe i należy je likwidować. Zagrażają wielu płaszczyznom życia, więc prędzej czy później i tak na nisz natrafisz. Zapewne jednak, wolałbyś z większą dozą spokoju podróżować.
Słowa o demonach zabrzmiały jak opowieść o jakimś rodzaju szkodnika. Być może Siglar w swoich podróżach po tym świecie napotkał jakichś przedstawicieli demonicznego rodu, jednak nie był świadom ich powiązań, ani ich właściwej dla tutejszego świata natury. Bogactwa ani wpływów by nie zdobył, przebywając z tutejszą grupą - chociaż to pierwsze nie pełniło aż tak wielkiej roli. To drugie- już prędzej. Obiecali jakieś jedzenie - o ile Siglar będzie miał wybór - zawsze się przyda. Zmęczenie podróżą i popisami dawało o sobie znać. Towarzystwo całkiem przyjemne dla oka, chociaż Five - prawda, pociągająca, jednak Siglarowi wydała się w jakiś sposób nieprzyjemną. Dla dość prostego osobnika, połączenie potęgi fizycznej i smukłej kobiecej fizjonomii stanowiło paradoks. Paradoksy wywoływały zaskoczenie, zaskoczenie wywoływało strach a strach gniew. Lęk przed nieznanym, przed tym, co burzyło wizję rzeczywistości i przekonania, nad którymi się zazwyczaj nie głowił.
Tym bardziej, że sens komentarza Five dotarł do Siglara dopiero po chwili. Na samą myśl zaczerwienił się z wściekłości. Ale nieraz bywa, że kobieta lubi manifestować siłę, ale w innych sytuacjach staje się bardziej uległa. Nie chciał zupełnie z niej rezygnować, ale w obecnym momencie uznał że należy spróbować sił z kimś, kto mu nie pogruchocze kości. Z kwestii o naturze mniej towarzyskiej, Siglar zastanowił się nad demonami. Było parę rzeczy które mu się nie zgadzały.
- Mówisz, że te demony to są jakieś żywe trupy, tak? - Takie pytanie wynikało z tego, że koncepcja “żywych trupów” nie była Siglarowi obca. W każdym razie nie bardziej obca niż coś dotyczącego istot stworzonych złą magią.
- Eeemmm. Nie i tak. Żeby nie skłamać. Nie wiemy z czym dokładnie przyjdzie nam stoczyć walkę, ale... Tak. Nieumarli - żywe trupy, takżę mogą się w to wliczać. Choć może to nie ta sama klasa co demony. Reinhartowi dziwnie było wyjaśniać takie oczywistości komuś, kto przecież nie był dzieckiem.
- Noo. - zamruczała, raczej leniwie, Five - Z rasą demoniczną i ja mam niemały problem. Chełpić się nie będę, zwycięstwami nad paroma wyższymi demonami. W końcu to pokonywanie najsilniejszych jest powodem do dumy.
- Dobra, złotowłosa. Zajmij się lepiej trenowaniem zielonych. Ja muszę poszukać Zero i o coś zapytać. A ty nowy... oferta jest otwarta. Gdy się zdecydujesz daj znać. Three.... Chole... gdzie ją wcięło.
Czarnowłosa gdzieś zniknęła, nikt nie zauważył kiedy.
Siglar również był niepocieszony z powodu jej zniknięcia. Może akurat z nią powiodłoby się mu lepiej (nie był bowiem świadom tego że Three ma niezwykłą percepcję i zdolności analizy, co stawiało go raczej na straconej pozycji.) Siglar zaczął niezwykle intensywnie jak na siebie myśleć. Niby będzie okazja się pobić. Co prawda zbliża się śmiertelne niebezpieczeństwo. Swego czasu to on był śmiertelnym niebezpieczeństwem dla całego otoczenia.

Teraz jest trochę inaczej. Nadal jednak pozostały stare przyzwyczajenia - więc strach nie pojawiał się od razu. To nie na zewnątrz tkwiła jego główna przyczyna. Tymczasem w mieście parę osób już zdążyło ustawić go do pionu. Był w nim po raz pierwszy. Z niczym to miasto się nie kojarzyło. Szkoda że trzeba jakoś jeść. W tej sytuacji ulga żywieniowa nie brzmiała tak źle, jak przy pierwszym wrażeniu. Z kolei jeżeli wróg używa żywych trupów, to najwyraźniej jest jakimś obłąkańcem na punkcie jakiegoś boga śmierci czy czegoś tam, a z takimi nie można się za bardzo dogadać. Od nadmiernych rozmyślań zaczęła go porządnie boleć głowa, więc czym prędzej udał się do większego zgromadzenia i krzyknął
-Ej, kto tutaj teraz wszystkim zarządza?
Pod nieobecność elitarnych członków drużyny, pojawiła się osoba która spytała, czego Siglar chce.
-Chcę do was dołączyć. Mogę pilnować jakiegoś miejsca gdzie chcecie. Mogę sprać komuś mordę, na tym też się znam. Tylko dajcie mi coś zjeść. Najlepiej surowe mięso!
Mężczyzna, bo takiej płci była osoba, która zwróciła uwagę na drżącego ryj Siglar-a wskazała mu karczmę. Dokładnie to samo miejsce z którego uciekł przed magiem. Krótko opisując co ma powiedzieć karczmarzowi. Najwidoczniej ulgi żywieniowe tyczyły się już samej bitwy, a raczej jej okolic czasowych. Ale surowego mięsa karczmarz raczej nie odmówi. Swoją drogą, to od karczmarza Siglar miał odebrać należytą część zapłaty za poranny transport.
Wobec tego, udał się ponownie do karczmy. Nie patrząc na otoczenie, ani na ewentualne zderzenia z bywalcami i obsługą karczmy, podszedł do lady, położył na niej dłonie i burknął
- Jest tu szef?
Karczmarz popatrzył na niego, jakby z choinki się urwał. Po czym z wielkim uśmiechem oznajmił.
- Nie ma. Co podać?
-Powiedz szefowi, że czekam na pieniądze za przywiezienie towaru. Dajcie mi mięso, surowe i jakąś zupę.
Siglar rozejrzał się po otoczeniu. Gdy spotkał wzrokiem znajome twarze, wszystkie odznaczające się jednostki, jakie miał okazję tu spotkać, razem przy jednym stole, skrzywił się i odwrócił głowę. Połączywszy wątki, zrozumiał że czarodziej który zrobił z niego pośmiewisko i grupa, z którą sobie też nie poradził najlepiej, pracują razem. W takiej sytuacji pozostało się nie wychylać, póki co. Niech tylko skończy się walka z “dymonami”, będzie bardzo rad zostawić to miasto w cholerę.
Na blat przed nim trafił talerz z sowitym stekiem, miska jakiejś gęstej zupy o dość trudnym do określenia składzie i mały mieszek z pobrzękującymi monetami.
- To dopiero. Nie myślałem, że dożyję jeszcze czasów kolejnych wojen. - Oznajmił mężczyzna dosiadając się do lady

- Czas wielkich wojen i gorących bitew ze smokami już dawno minął. A tutaj, proszę, kolejna wojna, za pasem. Mistrzu, kufel piwa. - oznajmił rozglądając się po sali. Jego twarz zdobiła gęsta broda, przycięta tylko na kształt oraz runiczne tatuaże w barwach żółci i pomarańczu.
Swoim starym zwyczajem, jako osobnik o specyficznej kulturze osobistej, wziął kawał porcji, którą dostał (nasz klient nasz pan, nawet jeśli chodzi o surowe mięso i wszystko co radośnie podskakuje po jego śliskiej powierzchni) i zaczął go przeżuwać, odrywając kolejne, wielokrotnie gryzione kawały. Jegomościa, który usiadł obok, nie dało się nie zauważyć. Siglar odwrócił wzrok, na poły znudzony a na poły zdradzający skupienie na żarciu. Uznał, że ma do czynienia z kimś, kto najlepsze lata ma dawno za sobą. Pewnie jakiś starzec, tęskni za dawną erą. Teraz w najlepszym razie, jakby kogoś pokonał, będzie ze dwa tygodnie to odchorowywać. A gdyby jeszcze jakaś nieludzka bestia stanęła na jego drodze, niedługo by powalczył. Takie Siglar odniósł pierwsze wrażenie.
Z właściwą sobie ogładą, z pełnymi ustami, nie odwracając wzroku, pozwolił sobie na słowa nie nazbyt pochlebne.
-Dziadku, chyba ci życie zbrzydło. Wojna resztki kości ci zmiażdży.
Mimo wszystko, dla Siglara bardziej zrozumiała była chęć śmierci z bronią w ręku, niż powolnego dogorywania. Jakkolwiek by dana istota słabą nie była.
- Póki w mych żyłach krew płynie póty pomogę. - oznajmił starzec - Choćbym i na placu bitwy paść miał, choć jednego ze sobą zabiorę. Ty z resztą też mi, na najmłodszego, nie wyglądasz. Na rycerza też nie.
Docinki względem rycerstwa pozostały niezrozumiane przez Siglara. Kwestie bycia lub niebycia rycerzem, były mu raczej obojętne. Co do wieku - w odpowiedzi prychnął. Nie miał czasu się zestarzeć. Perspektywa własnej starości była dla niego jeszcze mniej zrozumiała, niż ewentualne rycerstwo, niezależnie od jej realności.
-Rób jak chcesz. Ale jak będziesz bardziej przeszkadzać, niż pomagać, to ktoś cię może sprzątnąć i to raczej nie demon.
Popatrzył przez chwilę, a potem wrócił do resztek jedzenia. Pił zupę z miski, niewielkimi łykami. Wyglądało to niezbyt normalnie. Odkładał miskę z zupą, przełykał, po chwili znów brał niewielką ilość zupy do ust i odkładał miskę. Czynność zamierzał zapewne powtórzyć wielokrotnie, aż nie zje całej porcji.
Mężczyzna nic już więcej nie powiedział. Powoli sączył swoje piwo rozglądając się po karczmie. Niekiedy wśród tłumu dało się wyłapać jakieś kurduplowate istoty pokroju dzieci i kilka całkiem zgrabnych tutejszych kurew.
Siglar, skończywszy posiłek, siedział w miejscu, niemalże nieruchomo, jeszcze przez dłuższy czas. Gdy uznał, że strawa się przyjęła, jakby oprzytomniał i rozejrzał się dokoła. Tutejsze, zgrabne kurwy, przyciągnęły jego uwagę. Aż za dobrze był przy tym świadom, że zawartość jego worka z pieniędzmi dla żadnej nie będzie dostatecznie ciekawa. Wobec kobiet lekkich obyczajów czuł respekt, którego nawet nie był do końca świadom. Dla niego wszakże każda kobieta była na ten czy inny sposób, niestety kurwą. Te, które zarabiały w ten sposób na życie - były w oczach Siglara na swój sposób uczciwe wobec swojej prawdziwej natury. Poszukał wzrokiem takiej, która wyglądałaby na zorientowaną w otoczeniu.
Jedna o czarnych włosach i przy kości (ale nie szczególnie gruba) uważnie przyglądała się biesiadnikom, wyszukując właściwego dla siebie celu. Wyglądała jak drapieżnik szykujący się na polowanie.
Siglar kompletnie bez pardonu podszedł do niej i nachylił się. Patrzył beznamiętnym wzrokiem.
-Chodź na zewnątrz, mam z tobą do pogadania. Coś będziesz z tego miała.
Skinął w stronę wyjścia z karczmy.
Kobieta nie zmieniła wyrazu twarzy, jedynie zlustrowała całokształt rozmówcy.
- Słycham. - Zapytała gdy już znaleźli się na zewnątrz budynku.
Poprowadził ją do zaułka przy karczmie i zapytał bez ogródek:
-Znasz kogoś, kto dobrze zapłaci za spranie komuś mordy? - Mówiąc to, obłapiał prostytutkę wzrokiem, robiąc to wszakże przy okazji.
- Walka z ludźmi, w aktualnym stanie rzeczy, raczej nie jest zlecana. Zadania likwidacyjne, jak głoszą plotki, w gildiach zabójców. Mogę wskazać gdzie zaczerpnąć słowa, za drobną opłatą. Szybciej jednak byłoby się udać do Targas. Ostatnimi czasy… strasznie się tam zapuściło. Jeżeli myślisz o typowych miejscach gdzie normalny człowiek nie chadza, to Targas, byłoby na pierwszym miejscu.
-A gdzie jest Targas? - Siglar ściągnął brwi, widać było że nie miał do czynienia z tą nazwą. - To jakaś gospoda? Jakieś inne miasto?
- Miasto na północny wschód stąd. Jakieś 4 dni marszu. Jak szukasz bitki to najlepsze miejsce. Jeszcze niedawno prowadzili wojnę z ludźmi lasu, ale teraz nie wiadomo co się tam dzieje. Nowa władza, nowe porządki.
Siglar nie mógł sprawdzić, na ile jest to prawdziwa informacja, a nie był specjalnie chętny ku temu, aby dać się wyprowadzić na manowce przez wskazówki pani lekkich obyczajów. Lepszą opcją zdała mu się “gildia zabójców”, bez względu na to, co owo pojęcie miało znaczyć.
-Opowiedz mi o tym drugim - z wyraźną niechęcią, ociągając się, rzucił swojej rozmówczyni jedną monetę
- Najbliższe miejsce takiej działalności było w Loungher. Z przyczyn oczywistych już ich tam nie ma. Najszybciej będzie w Gata, w drugiej kolejności Targas. Miejsca ich przesiadywania są specjalnie oznakowane, poza tym trzeba znać hasło, aby móc w ogóle z nimi rozmawiać. Nie przyjmują byle kogo, co wiąże się z testami. - wyjaśniła uważnie się rozglądając. Widać kobieta miała już z nimi styczność...
-Ty dobrze oblatana jesteś.
Albo spała z kimś z tej organizacji, albo sama do niej mogła należeć. Szkoda tylko że wszystkie wymienione miejsca brzmiały jak nazwy innych miast. Otrzymane odpowiedzi nie zadowoliły Siglara. Nieco się zirytował.
-Tu naprawdę nie ma nawet jakichś walk za pieniądze? Ktoś ci może coś powiedział?
- Są areny, ale nie blisko. Ettelgen, San Serandinas lub Targas. Niestety ta okolica była od zawsze handlowa. Nikt nie zatrzymywał się na dłużej niż kilka dni. Za to burdele kwitły w dostatku. A teraz całe to napięcie wojenne.Tylko patrzeć jak ludność będzie uciekać, a z miasta zrobi się fort.
Siglar był niepocieszony. Trafił na jakieś handlowe miasto w połowie szlaku, gdzie zarabia się przede wszystkim na oszukiwaniu innych. A nie miał głowy do tego, co tanio kupić a drożej sprzedać. Może faktycznie lepiej się stąd ruszyć, ale postanowił jeszcze zasięgnąć informacji z innego źródła. Podobnie zrobił już kiedyś, po wytężonym namyśle. Machnął ręką.
-Dobra, wracaj skubać innych frajerów. Nie przeszkadzam.
Popatrzył na kobietę ze wzrokiem zdradzającym zawód, że musi po raz kolejny obejść się smakiem.
 
CHurmak jest offline