Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-10-2017, 14:39   #268
psionik
 
psionik's Avatar
 
Reputacja: 1 psionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputację
Przez chwilę śledzili Cyraxa z bezpiecznej odległości zastanawiając się co zrobić z Setorem. Z jednej strony mieli chronić żółtego zabójce, ale z drugiej mieli pozostać z tyłu. John ciekaw był o czym rozmawiają, jednak zanim zaproponował podejść bliżej, zauważył kilka ciemnych postaci przemykających w kierunku statuy czterorękiego i rozmawiających mężczyzn.
Zdołał naliczyć cztery postacie, zanim Tong nie zwrócił jego uwagi na patrol straży, która "niespodziewanie" znalazła się na drodze w kierunku Cyraxa.
Kiwnęli sobie głowami i John ruszył w kierunku zabójców. Poruszał się szybko i cicho trzymając się cieni i chowając za kwiatami. Po symbolach poznał, że to zabójcy Lin Kuei. A więc Rayden miał rację. Wysyłają swoich celem wyeliminowania swojego.

Zanim zdążyli zareagować, John znalazł się za pierwszym skradającym mężczyźnie w czerni. Jeden ruch i wiotkie ciało padło na ziemię ze skręconym karkiem. Pozostali ruszyli do ataku w całkowitej ciszy.

John nie czekał. Widział, że są profesjonalistami i musiał przejąć inicjatywę, jeśli zamierzał zwyciężyć. Widział, że część sięgnęła po noże, więc nie było pola do pomyłki. Zaatakował pierwszy posyłając proste, krótkie ciosy pięściami. Tak jak się spodziewał, wyszkoleni zabójcy nie mieli problemów z ich zablokowaniem, ale nie zauważyli, że John porozstawiał ich niczym pionki na planszy. Nie mógł sobie pozwolić na utratę inicjatywy, ale musiał również zyskać kontrolę. Miał przed sobą czterech przeciwników, dwóch z lewej, jednego przed sobą i jednego z prawej. Wybrał tego z prawej, doskoczył do niego mijając jego pięść i kopnął mocno, z boku w rzepkę kolanową. Usłyszał jak ścięgna i staw poddaje się jego sile i zabójca wykrzywia się nienaturalnie. Nie czekał. Pchnął go w kierunku nadbiegających przeciwników zyskując czas na wykonanie uniku przed wymierzonym w gardło nożem. Złapał rękę przeciwnika w nadgarstku i wygiął skręcając na zewnątrz. Ubrany na czarno mężczyzna nawet nie syknął, choć odchylił się próbując zniwelować dźwignię. Wtedy John kopnął go w jaja aż przeciwnik zrobił zeza, a ciało rozluźniło się całkowicie. Zamaskowany opadł na ziemię, Doe zaś skręcił się i podpierając się ręką o ziemię kopnął z półobrotu w kolejnego przeciwnika trafiając w skroń. Wstając rzucił piaskiem w twarz nadbiegającego zabójcy i ruszył na ostatniego nietkniętego.
John działał jak maszyna, jak w transie. Pozwolił by jego brak wiary w czterorękich, w Barakę, w magię dodawał mu siły. Przypomniał sobie słowa Raydena, gościa w którego jeszcze wczoraj nie wierzył i wyśmiałby każdego, kto by mu o nim opowiadał. Jego bezczelność i szyderę. Pozwolił, by złość zwiększyła jego siłę. Mocnym kopnięciem, bez zbędnych ceregieli uderzył w splot słoneczny posyłając przeciwnika wprost na mur. Ten odbił się z głuchym trzaskiem wprost na pięść agenta. Został tylko ten z piaskiem w oczach, który oślepiony nie stanowił wielkiego wyzwania. John uderzył mocno w podbródek posyłając go w grządkę pięknych czerwonych róż. Rozejrzał się po pobojowisku, lecz nie zauważył nikogo więcej. Całość zajęła ledwie dwa uderzenia gonga. John uśmiechnął się do siebie i spojrzał co dzieje się w około. W pierwszej kolejności chciał sprawdzić, czy wszystko z Cyraxem jest OK, w drugiej jak sobie radzi Tong.
 
psionik jest offline